Last Month

   Między początkiem a końcem sierpnia wiele się zmieniło. Przeglądając dzisiejsze zdjęcia wpadam w lekką panikę – jak to możliwe, że to wszystko minęło tak szybko? Ja mam nieodparte wrażenie, że czas się teraz zatrzymał, a w rzeczywistości pędzi jak nigdy wcześniej. Nawet nie będę próbować omijać tutaj prywatnych wątków – "Last Month" oparty jest na retrospekcjach, a w ostatnich tygodniach prawie cała moja uwaga skupiona była na rodzinie i ciężko by było stworzyć ten wpis ograniczając się do tematów związanych z pracą. Mamy więc tutaj sporo domowych pieleszy, różne moje spożywcze dziwactwa i trochę poleceń z internetu.

   Zostawiam Was z tą sierpniową fotorelacją i wracam do swojej wesołej ferajny, która jakimś cudem jeszcze nie zauważyła, że przez chwilę mnie nie było. 

   *  *  *

Na początku czerwca, po powrocie z Włoch, musieliśmy już zrezygnować ze wszystkich dalszych podróży. Reszta wakacji upłynęła nam więc pod znakiem Lubiatowa. To tam spędzaliśmy weekendy, jeśli tylko pogoda na to pozwoliła. 

1. Nie nudziliśmy się nawet wtedy, gdy nie było typowo plażowej pogody. // 2. Mocny filtr na twarz i można dalej pracować nad opalenizną. // 3. Restauracja "Ping Pong" w Gdańsku. Dania nie są najlżejsze, ale warte grzechu. // 4. Ukochana droga przez Krokową. Ciekawe kiedy znów zaprowadzi nas do morza. // 

Ależ te opakowania są piękne! A to co w środku nie jest wcale gorsze – kosmetyki od Oio Lab odkryłam na początku sierpnia i od razu bardzo je polubiłam. Które kosmetyki przetestowałam? 

Oio Lab Wyciszająca kuracja adaptogenna do twarzy The Forest Retreat oraz wielopoziomowe serum nawilżające do twarzy Aquapshere to dwa produkty, których używałam. Ich skuteczność została potwierdzona badaniami wykorzystującymi najnowsze metody biotechnologiczne pod nadzorem naukowców Uniwersytetu Przyrodniczego i Medycznego w Poznaniu. Z mojego punktu widzenia skóra po codziennym używaniu kuracji (serum używałam od czasu do czasu) ma równiejszy koloryt i wygląda na bardziej wypoczętą. Produkt składa się w ponad 99% z substancji pochodzenia naturalnego. Marka deklaruje również, że za każdy zakup tego kosmetyku posadzi 1 m2 bioróżnorodnego lasu (!). Z przyjemnością więc dzielę się z Wami specjalnym rabatem. Z kodem MLE15 otrzymacie 15% zniżki na zakupy w Oiolab. Kod działa przez tydzień, więc spieszcie się z zakupami! 1. Opakowania niczym abstrakcyjny obraz. // 2. Coś czuję, że ten sweter zrobi furorę, a jego właścicielki nigdy się z nim nie rozstaną. // 3. "Wyśpij się na zapas" to rada, która irytowała mnie najbardziej ;). // 4. Słabości ostatnich tygodni. Ogórki gruntowe w każdej ilości! // Miodowa paczka od Apimelium. Czekaliśmy już na nią bardzo niecierpliwie. Zapas miodów i… krówek miodowych. Najlepsze na świecie. Chowam do szafki nim reszta się zorientuje. 1. Będzie też wersja szara! Liczba sztuk jak zwykle ograniczona! // 2. Rewa, czyli kolejne piękne plenery na polskim wybrzeżu. // 3. Zamówiłyście coś z mojej kolekcji dla Desenio? // 4. Kazałyśmy Wam długo czekać na tę wełnianą kurtkę-misia, ale zapewniam, że warto. // Ironman w Gdyni. Kibicowaliśmy do samego końca! Dziękujemy Józikowi za tyle emocji!Lokomotywy, tramwaje, samoloty – pierwsze pasje, które pielęgnujemy chociaż nie mamy pojęcia skąd się wzięły ;). A to już Wasze wypieki! To ciasto naprawdę zawładnęło internetem. Może ktoś próbował już w wersji jesiennej ze śliwkami? 

1. @dreamyalex // 2. @moomie.home // 3. @domnamazowszu // 4. @minimalist_girls

Podobno mało Wam poleceń książkowych dla najmłodszych. "Historia muzyki dla dzieci" to jedna z tych pozycji, którą na pewno warto mieć!Od Bacha do Billie Eilish, od Mozarta do Miriam Makeby – czym jest muzyka i dlaczego ją tworzymy? W tej książce znajdziecie też playlistę z utworami, których można słuchać w trakcie lektury (i nie tylko).1. Jedno wydanie, cztery okładki. Która najbardziej Wam się podoba? // 2 i 3. Poczta kwiatowa! Ciekawe z jakiej okazji? ;) // 4. Czy te ciepłe wieczory jeszcze wrócą? // Wszyscy razem. Portos jak zwykle w centrum sterowania. 1. Tak wygląda sierpień na papierze. W rzeczywistości było trochę zimniej… // 2. Niebo w lecie. // 3. Bo symetria to estetyka głupców ;). // 4. Zimna kawa, szlafrok, plamy z mleka. Ale ona czysta i pachnąca! // Ciocia Asia i ciocia Gosia. Towarzystwo to najlepszy sposób na emocjonalne sinusoidy świeżo upieczonych mam!1. Mój rekord to pięć godzin w tej pozycji. // 2. Jeszcze w piżamie ale spineczka we włosach musi być. // 3. Pytałyście o postępy… // 4. Koszulę Brescia zawsze możecie obejrzeć na żywo w showroomie i przekonać się jak ten klasyk sprawdzi się w Waszej garderobie. // Czyli zgodnie z planem wprowadzamy się za tydzień?
1. Zapasy na jesienne popołudnia z herbatą. // 2. W otoczeniu dobrego malarstwa nawet kolki mniej straszne. // 3. Poranek po burzliwych wydarzeniach w sejmie. Nie chciało nam się wstawać i nastrój siadł. // 4. Moja druga szafa. Mam świetną wymówkę, że niby prowadzę markę odzieżową, a moje mieszkanie to trochę biuro, ale i tak nie mogę patrzeć na ten fotel… // Dochodzimy do siebie. W domu najlepiej. 1. Melon ze świeżą miętą. Uwielbiam! // 2. Siostry. // 3. Zmieniam galerię, aby lepiej pokazać Wam wybrane przeze mnie grafiki. // 4. Angielska pogoda nie wszystkim przeszkadza. // Pierwsze spacery w czwórkę. Pogoda nam co prawda nie sprzyja, ale nadal liczymy na babie lato. 1. Babka. Prosta, nieprzereklamowana, pyszna. Kilogram powinien mi wystarczyć (do południa). // 2. Rozpływam się. // 3. Rozpływam się jeszcze bardziej. // 4. Zmierzamy w stronę ulicy Wajdeloty po najlepsze lody w mieście. // Molo w sierpniu. A we wrześniu jest jeszcze ładniej i cała plaża dla nas!Filmowe wieczory w doborowym towarzystwie. 1. Panie z gdyńskiego Narcyza przybyły z niespodzianką. Najlepsza kwiaciarnia w Trójmieście! // 2. Pierwsze chwile i polaroidy. // 3. Lista książek, które mogą odmienić podejście do sztuki. Całą listę znajdziecie w tym wpisie. // 4. Aparat rozgrzany do czerwoności. // Jestem pewna, że to słońce jeszcze do nas wróci w tym roku!
Pasażer na gapę. Jakby wyjęte z obrazu Van Gogh'a. A może Moneta? Które wolicie?
1. Mamy nowa półkę ale miejsca na książki nadal za mało… // 2. Tak, to tu spędzam teraz najwięcej czasu. // 3. Temat przewodni nowego wydania Vogue'a. Chyba do mnie pasuje! // 4. Migdałowy. Nie wiem czy się podzielę. // A gdy za oknem pada to Tour de Pologne przenosi się do salonu.Nowa kolekcja na wieszakach prezentuje się całkiem ładnie!A to jedna z nowości którą szykujemy dla Was na jesień czyli golf  z wycięciem. Sama zrobiłam! :)Deszcz za oknem, gorąca herbata, nawet jeż się pojawił – idzie jesień jak nic! Jeśli szukacie najlepszej z możliwych herbat na wrześniowe wieczory to Milk Oolong od Newbytea na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom. 
"Wielowarstwowa kwiatowo-kremowa nuta" – tak brzmi opis tej herbaty, a ja Wam mówię, że jest po prostu przepyszna. 

Sierpniowy spokojny wieczór. Na szczęście nikt jutro nie idzie do szkoły. Kładę się spać chociaż wiem, że zaraz ktoś mnie obudzi. Dziękuję za uwagę! 

*  *  *

 

Sztuka dla (nie)wybranych, czyli jak ją przenieść do codzienności, aby mogła przetrwać, meble z przeszłości nadzieją na przyszłość i wiele więcej. Wasze ulubione umilacze na styku lata i jesieni.

   Za oknem romans lata i jesieni trwa w najlepsze. Poranny chłód spiera się z wciąż ciepłymi promieniami słońca, a parę żółtych liści kasztanowca opadło przy kwitnącej jeszcze hortensji w moim ogrodzie. Uwielbiam ten czas w roku – z zawodowego punktu widzenia to dla mnie od paru lat zapowiedź czegoś nowego. Wypuszczenie kolejnej kolekcji to chyba podobne emocje jak rozpoczęcie roku szkolnego, tyle że bez kartkówek z matematyki. To także wytężony czas pracy twórczej – przygotowywanie moodboardów do kampanii i większości zdjęć dla całej marki odzieżowej może wydawać się nieco przytłaczające, ale to ten element pracy, który lubię najbardziej i cieszę się, że przypadł mi on właśnie teraz. W zaciszu czterech ścian i z mini tobołkiem na brzuchu mogę godzinami przeglądać albumy i tworzyć w głowie kadry, bo w związku z pojawieniem się nowego członka rodziny wszystkie inne sprawy zawodowe odłożyłam na później.

    Na „pierwszy rzut” idzie wtedy zawartość mojej biblioteczki i notes, czyli szukanie inspiracji w bardzo tradycyjny sposób. Później wkracza do akcji Pinterest, którego algorytm działa już tak perfekcyjnie, że po skonkretyzowaniu ogólnej wizji zanurzam się w dziesiątkach pięknych zdjęć, stylizacji, obrazów i grafik. Plaża w surowym, zimowym wydaniu? Proszę bardzo. Kadry, które wydobędą z wełnianych swetrów strukturę warkoczowych splotów? A masz tu pięćdziesiąt opcji. Szukasz spójnej palety barw, która ożywi neutralne kolory ubrań? Już podpowiadam, a ty wybieraj co się podoba. Napakowana po korek pięknymi obrazami odkładam na bok sprawy MLE Collection i wracam do czytania perfekcyjnej „Ulicy Czereśniowej”! Siedzimy sobie w trójkę na dziecięcych krzesełkach, które znalazłam razem ze stolikiem w sklepie vintage (ciekawe do kogo należał ten zestaw sześćdziesiąt lat temu i w co bawiły się przy nim dzieci?) i zaraz sięgamy po pisaki, aby tworzyć dzieła na wzór Pollocka. Wstaję aby nalać sobie kawy do ulubionego kubeczka, który wygląda jak mini rzeźba i wracam do pokoju dziecinnego – czeka już na mnie mały fotograf, który odkrył sposób działania polaroida i zaraz wypstryka ostatnią kliszę.

    Sztuka przenika do mojego codziennego życia i pełni w nim aktywną, praktyczną rolę. Widzę ją w książkach dla dzieci, ręcznie wykonanych ceramicznych naczyniach, lampce na stoliku, czy w butelce ulubionych perfum, której kształt i logo też ktoś dawno temu zaprojektował. Oczywiście w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że sztuka ma nas nie tylko koić i zadowalać estetyczne zmysły, ale też szokować i uczyć. Mam jednak spore obawy czy w świecie, w którym nie mamy nawet czasu na przeczytanie czegoś więcej niż tytułu artykułu na Onecie, bardziej wymagające treści mają jakąś szansę na przetrwanie. Co jakiś czas do mediów przebijają się informacje, które potrafią zainteresować szerszą publikę (jak prace Banksy'ego czy „Kobieta jedząca banany”), ale nie zmienia to faktu, że dziś sztuka w klasycznym rozumieniu zaczyna być coraz bardziej hermetyczna, a krąg osób, dla których jest ważna zawęża się niebezpiecznie szybko.

   Chciałam więc aby dzisiejszy artykuł z serii „Umilaczy” był czymś w rodzaju nowego otwarcia na ten temat. Świat się zmienia i nie ma co oszukiwać samych siebie, że sztuka i sposób jej przekazu oraz odbioru mogą pozostać takie, jak kiedyś. Pozbierałam więc materiały, przedmioty i książki, które, chociaż ze sztuką niewątpliwie są związane, to nie odstraszają, tak jak to czasem bywa, gdy znawca tematu postanawia zaprezentować nam cały wachlarz swoich spostrzeżeń na temat walorów formalnych malarstwa holenderskiego używając przy tym tylko jednego tonu głosu („naprawdę bardzo ciekawe proszę Pana, nie wiem czemu po godzinie zaczęłam chrapać”). No to zaczynamy… 

Od lewej: Balance // Paul Klee – Movement of Vaulted Chambers // Les Nymphes // Monet – The Artist's Garden at Vétheuil // Le Jardin No 1 // Monochrome Abstract No1 // Still Line //

Dzieła mistrzów w moim salonie.

    Nie wiem czy we współczesnych pokojach nastolatków na ścianach także królują plakaty, wycinki z gazet poprzeplatane ze zdjęciami z polaroidów, pocztówkami od pierwszej sympatii i przypiętym pinezką pamiątkowym biletem z Opener'a, ale gdy ja chodziłam do gimnazjum i liceum to tworzenie takich osobliwych kolaży bardzo mnie zajmowało. Zamiast minimalistycznych ramek – tablica korkowa z IKEA, zamiast obrazów – ulubione „stylówki” Kate Moss i Sienny Miller. Później, łącząc się z internetem przez kabel od telefonu stacjonarnego, odkryłam Tumblr i ku rozpaczy mojej mamy zużywałam w naszej domowej drukarce cały tusz, aby móc powiesić na ścianie cytaty, pierwsze zdjęcia influencerek z kawą ze starbunia i inne słodkie obrazki, których dziś pewnie nie trzymałabym nawet w piwnicy. Bardzo jednak lubiłam ten sposób ekspresji, a słabość do zbierania wszelkiego rodzaju grafik, obrazów i zdjęć pozostała mi do dziś. Często zadajecie mi w komentarzach pytanie, które – nie będę ukrywać – bardzo mnie irytuje, bo regularnie słyszę je również od mojego męża, a częstotliwość jego zadawania wcale nie wpływa dobrze na formułowanie logicznej odpowiedzi z mojej strony. „Po co ci u licha tyle grafik i obrazów?” (bo mi się podobają). „Czemu ich nie wieszasz?” (bo nie mam już miejsca na ścianach, poza tym wciąż nie mogę zdecydować, które wyglądają najlepiej). „Czy nie przeszkadza ci, że opierają ścianę?!” (gdyby tak było, to schowałabym je gdzieś głęboko w szafie). Moje argumenty niestety nie trafiają do drugiej strony więc trwamy w tym graficznym impasie już parę lat – spora część grafik nadal podpiera ścianę i z każdym rokiem jest ich więcej. Moje zacięcie minimalistki całkowicie wymięka w tym temacie i wcale, ale to wcale nie mam ochoty na żadne sortowanie i pozbywanie się jakiegokolwiek elementu z mojego zbioru. Znajduję dobrą wymówkę, że przynajmniej nikomu nie szkodzę – zbieranie grafik i obrazów, nawet w nadmiarze, nie ma takiego wpływu na środowisko jak chociażby kupowanie ubrań…

Od lilii Moneta, przez sztukę abstrakcyjną, aż po delikatne kreski w stylu szkiców Matisse'a – jestem przekonana, że bez trudu znajdziecie coś dla siebie w specjalnie wybranej przeze mnie kolekcji obrazów i grafik. Od lewej znajdują się: La Maison D'Art No2 i Van Gogh – Wheat Field with Cypresses.

    Kiedyś grafiki przywoziłam z podróży, bo w sklepach internetowych królowały wydruki o słabej jakości przedstawiające głównie oklepaną plażę z palmą albo panoramę Nowego Jorku, ale dziś sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Jeszcze dwa lata temu musiałam się naprawdę naszukać, aby znaleźć w internecie wycinanki Matisse'a, więc prawie padłam z radości, gdy Desenio zaproponowało mi wybór ulubionych grafik i obrazów wielkich malarzy tak, aby tworzyły razem spójną całość. Współpraca marzeń! Nie dość, że sporo tych plakatów sama bym kupiła, to jeszcze mogę przyczynić się do tego, że w Waszych domach pojawią się piękne reprodukcje. Mam więc przyjemność przedstawić Wam szanownych panów: Vincenta van Gogha, Paula Klee, Hokusai i Claude'a Moneta. Do swojej kolekcji Selected by Katarzyna Tusk dobrałam także parę delikatnych grafik – całość możecie zobaczyć tutaj.

Plakat przedstawiający akwarelę Paula Klee w wielkoformatowej wersji. Prezent ode mnie dla mnie ;). Cieszy bardziej niż markowa torebka. Tutaj macie dokładny link do grafiki (mój rozmiar plakatu to 50×70 cm).

   Naiwnie wierzę, że samo posiadanie kopii obrazu może już wzbudzić w nas głód wiedzy na temat jego twórcy i stylu jakim się posługiwał. Może zechcemy dowiedzieć się dlaczego Vincent van Gogh malował słoneczniki? Czy naprawdę był szalony? Wiedziałyście, że swoje pierwsze obrazy zaczął tworzyć dopiero w wieku 27 lat? Albo że słynny „Kwitnący migdałowiec” powstał jako prezent z okazji narodzin jego bratanka? Taką kartkę z życzeniami to ja rozumiem! 

Sztuka przeszłości dla przyszłości.

   Sztuka w naszym umyśle i codziennym życiu coraz częściej wypierana jest przez nowocześnie brzmiący dizajn, który pozwala wrażenia estetyczne połączyć z funkcjonalnością. Łatwiej zainteresować nim przypadkowego odbiorcę, bo otacza nas w codziennym życiu, a urządzanie wnętrz to coś, co cieszy się dziś powszechnym zainteresowaniem (jak pokazują telewizyjne metamorfozy mieszkań – niestety z różnym efektem). Może tu tkwi klucz do serc mas?

  Sztuka, według jednej z wielu definicji (z której każda wydaje się być niekompletna) to pewnego rodzaju doświadczenie wzbogacające życie. I nie musi dotyczyć tylko obrazów wiszących na ścianie. Łatwiej jest nam uzasadnić zakup krzesła czy lampy do wnętrza niż obrazu z prawdziwego zdarzenia. Zwłaszcza jeśli za projektem stoi prawdziwy mistrz wzornictwa – w takim wypadku dana rzecz trzyma cenę znacznie lepiej niż najbardziej pożądane modele torebek od topowych marek. Przykład? Swój fotel 366 z PRL-u kupiłam jakieś pięć lat temu. Był w pełni odrestaurowany i kosztował niecałe pięćset złotych. Gdy dziś wchodzę na stronę Yestersena (to właśnie tam go wtedy znalazłam) nie znajdę nic podobnego poniżej dwóch tysięcy złotych (!).

Zdjęcie powyżej i dwa zdjęcia poniżej: zaledwie część moich mebli "z drugiego obiegu". Kultowy model 366, krzesło "muszelka" które doczekało się już trzeciego obicia, taboret z Indii, szafka przy łóżku i stolik z krzesełkami dla dziecka. Wyszperane na stronach internetowych, małych sklepikach połączonych z usługami renowacji, albo przejęte od rodziny i odnowione.

  W meblach vintage największą zaletą nie jest chyba ich nieprzemijająca wartość materialna. Mamy dziś na Ziemi tyle krzeseł, że powinny nam one spokojnie starczyć na najbliższych dwieście lat. Domyślacie się pewnie, że w związku z tym wcale nie zaprzestano produkcji kolejnych dziesiątek tysięcy. Po co w ogóle projektować coś jeszcze? Największe autorytety wzornictwa nie mają wątpliwości (polecam te podcasty na Spotify), że w najbliższych latach zmieni się podejście do projektowania mebli, a do głównych założeń (piękno i funkcjonalność) dojdzie jeszcze jedno, być może najtrudniejsze – powtórne wykorzystanie materiałów.   Nim jednak do tego dojdzie skupmy się na tym, co dwadzieścia lat temu nasi rodzice wynosili z domu „na wystawkę”, aby zrobić miejsce na modne wówczas meble z IKEA. Po przeliczeniu mebli w moim mieszkaniu z dumą stwierdzam, że tylko dwa krzesła, rama łóżka, kanapa i fotel w salonie nie miały przede mną żadnego właściciela! 


Podziwiając ceramikę od AOOMI naprawdę trudno zaprzeczyć temu, że przedmioty codziennego użytku mogą być jak małe dzieła sztuki. Patrycja, która jest założycielką, ukończyła angielską uczelnię w Leicester na Wydziale Projektowania Produktu i Mebla. Proste kształty kubków, misek i talerzy do wyboru jednokolorowe, dwukolorowe lub artystycznie nakrapiane kontrastowym kolorem aż proszą się, aby przygotować w nich coś wyjątkowego. Chociaż nawet poczciwe naleśniki wyglądają na nich bardziej awangardowo ;). Pamiętajcie, że z kodem MAKELIFEEASIER otrzymacie 20% zniżki na asortyment w AOOMI .

Każdy element naszego codziennego życia można zamienić w sztukę. Przygotowywanie posiłków można potraktować jak linię produkcyjną albo prawdziwy spektakl, którego finałem jest coś namacalnego, pięknego i wyjątkowego. Przekonałam się o tym odkąd mam przy sobie czujną widownię w kuchni, która śledzi każdy mój ruch, a po każdym wbitym jajku do ciasta wykrzykuje głośne "tadaaaam", jakbym właśnie wykonała cyrkową akrobację. (Rozmiar talerzy na zdjęciu to ten.)

Bądźmy jak dzieci.

   O sztuce trzeba umieć opowiadać. Potrzebna jest tutaj kombinacja dwóch cech – wiedzy (której ja niestety nie posiadam w wystarczającym stopniu) i charyzmy. Im cięższy temat tym bardziej niezbędne jest lekkie pióro. Plotkę o tym, która gwiazda jest w ciąży może napisać każdy – liczy się sucha informacja, a nie to czy redaktor portalu plotkarskiego posiada warsztat i poczucie humoru. I tak wszyscy z wypiekami na twarzy przeczytamy artykuł do końca. Ale gdy idzie na przykład o historię rzeźby, to sprawa robi się bardziej skomplikowana. Tym bardziej cieszę się, że mam na półkach kilka perełek, które traktują o sztuce w taki sposób, że naprawdę ciężko się oderwać. Zacznę tu od książek dla dzieci i rodziców, chociaż w gruncie rzeczy uważam, że każdy mógłby je przeczytać, bo ich przyjazna forma może skutecznie zainteresować nawet najbardziej sceptycznego nowicjusza.

   Czy dzisiejsze bajki są „fast-foodem” dla umysłu? Dlaczego „Psi patrol” jest jak hot dog, a „101 dalmatyńczyków” z 1961 roku jak dobry, pełnowartościowy posiłek? Odpowiedzi znajdziecie w „Wychowaniu przez sztukę” autorstwa Anny Weber. Wstyd się przyznać, ale dopiero parę tygodni temu sięgnęłam po tę książkę chociaż dostałam ją dobry rok temu. Jak to mówią „lepiej późno niż wcale”. Autorka przekonuje (i to bardzo skutecznie), że zamiłowania do sztuki można się nauczyć oraz że rozwijanie naszej artystycznej wrażliwości to nie jest jedynie fiu bździu nadto świadomych „madek”, a ponieważ program edukacji podchodzi do zajęć plastyczno-muzycznych trochę jak do przerywnika między „naprawdę ważnymi przedmiotami” to rola rodzica jest tutaj nieoceniona.

U nas do szkoły jeszcze nikt nie idzie, ale nowe przybory piśmienniczo-papiernicze i tak chciałam zamówić. Produkt pierwszej potrzeby w mojej pracy to notes. Musi być „otwierany na płasko” i nie posiadać linii, bo czasem służy też jako szkicownik. Wybrałam ten z kolekcji Libri Muti w sklepie NOTEKA. Wytworzono go we florenckim laboratorium marki Slow Design, która reinterpretuje klasyczne tytuły znanych dzieł literatury, łącząc przy tym tradycyjną technikę druku i oprawy ze świeżym duchem – dodanym przez ręcznie barwione brzegi. Obejrzyjcie koniecznie inne opcje! Mogłabym mieć je wszystkie! Z moim kodem MLE2021 otrzymacie 15% rabatu. Kod działa tylko przez tydzień. (W sklepie znajdziecie też widoczną na zdjęciu kartkę urodzinową i ołówki.)

W środku 320 kremowych, gładkich stron o gramaturze 80g z bezkwasowego, odpornego na starzenie się papieru. Sklep NOTEKA ma osobną zakładkę zatytułowaną „Sztuka użytkowa” – zobaczcie jakie cuda można tam znaleźć (i nie zapomnijcie o moim kodzie jeśli zdecydujecie się coś kupić). 

   Kolejna świetna pozycja to „Dlaczego sztuka pełna jest golasów?”. Moja córeczka jest jeszcze za mała, aby cokolwiek z niej zrozumieć, za to ja przeczytałam tę książkę od deski do deski! Dzieła sztuki pełne są nagich ludzi i owoców, niektóre wyglądają, jakby namalował je pięciolatek. Często są strasznie drogie. Skąd wiadomo, które dzieła są dobre, a które nie? Właściwie po co ludziom sztuka? Autorka to absolwentka wydziału sztuki na londyńskim uniwersytecie, historyk, artystka i wykładowczyni. Od malowideł naskalnych do kubizmu, od renesansu do sztuki współczesnej – wszystko podane w merytoryczny, a jednocześnie bardzo przystępny sposób i w niczym nie przypomina typowej wycieczki szkolnej po Muzeum Narodowym.

   „Historia obrazów rozpoczęła się w jaskini i tymczasem kończy się na iPadzie. Kto wie, w jakim kierunku pójdzie?” powiedział kiedyś jeden z moich ukochanych artystów – David Hockney. Wraz ze swoim przyjacielem, Davidem Gayfordem, napisał książkę dla dzieci z porywającą prostotą i jasnością. "Historia obrazów dla dzieci" ma też swoją wersję dla dorosłych, ale właśnie do tej pierwszej sięgam wyjątkowo często. 

  Książki, które z kolei widzicie na zdjęciu to już propozycję stricte dla dorosłych. Mamy tu felietony pióra Fran Lebowitz, która (być może nie wiecie) swoją zawrotną karierę rozpoczęła w magazynie „Interview” założonego przez najsłynniejszego artystę minionego wieku – Andy'ego Warhola. Kolejna pozycja to wielokrotnie już polecana przeze mnie „Historia Piękna” Umberto Eco. Tytuł poradnika „A Poor Collector's Guide to Buying Great Art”  w języku angielskim brzmi bardzo dosłownie, ale ja patrzę z przymrużeniem oka na rady stricte inwestycyjne, za to z ciekawością czytałam o tym, jak samemu wyczuć, czy dane dzieło sztuki jest faktycznie dobre. Albumy wielkich malarzy od wydawnictwa Taschen już teraz zajmują pierwsze miejsce w liście do św. Mikołaja. Póki co mam w swojej kolekcji tylko ten o Modliglianim. „Rzeczy Pospolite. Polskie Wyroby 1899-1999” to historia polskiego wzornictwa przemysłowego XX wieku – idealna pozycja dla fanów vintage. Album stanowi zwieńczenie wystawy, która pod tym samym tytułem była prezentowana w Warszawie, Krakowie i Poznaniu.

   Sztuka nie zna dziś granic i tak jak nigdy wcześniej jest na wyciągnięcie ręki – dostępna i przyjazna, a jednocześnie – również jak nigdy wcześniej – niedoceniana i niezauważana. Z jednej strony na aukcjach bite są rekordowe kwoty za obrazy, z drugiej – coraz mniej ludzi szuka na co dzień kontaktu ze sztuką mając do wyboru Netflixa. Jest zawieszona gdzieś między tradycją a innowacją, starym i nowym, nudnym i intrygującym. Być może odwieczne formuły stały się nieadekwatne w świecie Ipadów i TikToka? Szeroko rozumiani Influencerzy –  czy nam się to podoba czy nie – mają dziś większy wpływ na to, jak wygląda ulica, nasze mieszkania czy zawartość szafy niż słynne nazwiska i uznane autorytety. Spoczywa więc chyba na nas coś w rodzaju obowiązku przypominania obserwatorom, że każdy powinien rozwijać w sobie twórczą postawę wobec świata i że kreatywność człowieka niezależnie od tego, w czym się przejawia, jest wartością samą w sobie.

   Na koniec chciałam tylko dodać, że wszystkie Wasze wiadomości i gratulacje, które otrzymywałam od Was w ostatnich dniach, były dla mnie naprawdę ważne. Przepraszam, że nie na każdy komentarz odpisałam – tłumaczę się, chociaż wiem, że każda z Was to doskonale rozumie. Mogłabym tą życzliwością i ciepłymi słowami obdzielić z dziesiątkę świeżo upieczonych mam. Dziękuję Wam. 

 

4 podróżnicze profile na Instagramie, które pomagają mi zaplanować idealny wyjazd. Plus kilka nigdy niepublikowanych na blogu zdjęć z Capri.

   Na kolejne zagraniczne podróże nie znajduję póki co miejsca w moim kalendarzu (jestem zajęta planowaniem czegoś zupełnie innego), ale domyślam się, że sporo z Was czeka jeszcze jakiś wyjazd. A jeśli jesteście już po, to być może snujecie wizję kolejnych wojaży – nie bacząc nawet na to, że miałyby się odbyć najprędzej na majówkę 2022 roku.

    Podróżnicze profile na Instagramie potrafią niejedną z nas zmotywować do zaplanowania czasu na urlop, ułatwiają znalezienie idealnego miejsca do wypoczynku, a czasem po prostu pomagają nam odsunąć myśli od codziennych spraw i przenieść je – chociaż na chwilę – w jakiś piękny zakątek. Oczywiście nie mam na myśli kont, na których widzimy po prostu cotygodniowy przegląd skąpych bikini na wyretuszowanych ciałach na tle różnych plaż, tylko takie, które inspirują i starają się przekazać odbiorcy – nawet jeśli tylko za pomocą zdjęć – coś więcej.   Przy okazji wracam wspomnieniami do jednej z moich najpiękniejszych podróży, która nigdy nie doczekała się blogowej fotorelacji. Część materiału wykorzystałam w swojej drugiej książce „Make Photography Easier”, ale większość zdjęć leżała sobie na dnie przepastnego dysku mojego komputera. Przypomniałam sobie o nich, bo gdy wybraliśmy jako kierunek Capri większość naszych znajomych nie bardzo wiedziała, gdzie tej włoskiej wyspy w ogóle szukać na mapie. Dziś to podobno najmodniejszy kierunek europejczyków, a przeglądając Instagram cały czas napotykam na miejsca i widoki, które pamiętam sprzed lat. Głęboki błękit wody, groty, dumne skały Faraglioni, cytryny wielkości melona spadające na głowę i dyskretni eleganccy Włosi. Magiczną atmosferę potęgował fakt, że wybraliśmy się tam poza sezonem, kiedy turystów z zagranicy było niewielu, a cała wyspa funkcjonowała w spokojnym trybie morskiego życia. Rybacy wypływali co rano na połów, na Piazza Umberto spokojnie można było znaleźć stolik, a zachody słońca mieliśmy tylko dla siebie. Ale wracając do meritum – poniżej kilka profili, które pomogą Wam znaleźć równie magiczne miejsca i poczuć ich prawdziwą atmosferę.

@italysegreta

Ten profil przeglądam sobie za każdym razem, gdy chcę dowiedzieć się o Włoszech czegoś nowego i zaskakującego, ale w pierwszym momencie zwrócił moją uwagę przez zdjęcia (a jakżeby inaczej). Znajdziemy tam Italię widzianą oczami Slima Aaronsa (nikt tak jak on nie potrafił uchwycić nastroju dolce vita), ale też innych mniej znanych fotografów posiadających ciekawe spojrzenie. Nie brakuje tam też typowych „widokówek”, ale zawsze są one oznaczone i opatrzone jakąś ciekawostką dotyczącą danego miejsca. Znajdziecie tam też odnośniki do dłuższych artykułów (na przykład o tym, dlaczego milanese cotoletta nie można mylić ze sznyclem ani naszym szacownym schabowym) i sporo niebanalnej włoskiej kuchni.

@seehura

Każde miejsce pokazane na tym profilu wygląda jak kadr z bajki – ciężko uwierzyć, że takie miejsca istnieją naprawdę, a nie są jedynie tworem grafika komputerowego, którego poniosła wyobraźnia, ale parę razy udało mi się już trafić do lokalizacji, które znalazłam na seehura i ku mojemu zaskoczeniu nie różniły się od tych na zdjęciach nic a nic. A więc czasem Instagram nie kłamie. To oczywiście tylko rozbudza apetyt – byłoby łatwiej wytłumaczyć sobie, że ta idylla to ściema i nie ma co za nią pędzić, a skoro jest inaczej, to przeglądanie tego profilu naprawdę może skończyć się na stronie internetowej linii lotniczych… Dodatkowo każde zdjęcie ma dokładnie oznaczone źródło albo lokalizację, więc zaprezentowany hotel, restaurację czy plażę można bardzo szybko odnaleźć.  

 @yaninatrapachka

  Florencja, wybrzeże Amalfi, Sztokholm, Prowansja, Lazurowe Wybrzeże, Portugalia, ale także polskie zakątki – na profilu Yaniny w zapisanych relacjach znajdziecie gotowe do powtórzenia kadry z pięknych miejsc, które pomogą Wam stworzyć dziennik z podróży i oznaczenia najmodniejszych knajp czy hoteli. Profil Yaniny nie jest stricte podróżniczy, ale uwielbiam do niego zaglądać, gdy szykuje mi się podróż w miejsce, które też odwiedziła – od razu można poczuć klimat danego miejsca. Warto też zainspirować się jej wakacyjną garderobą!

 @yolojournal

 Uwielbiam czerpać inspirację od wyjątkowych ludzi, a w przypadku wakacji wcale nie muszą to być podróżnicy. To może być ktoś ze świetnym gustem (na przykład Olivia Kijo), ulubiony pisarz (to Peter Mayle spowodował, że pierwszy raz odwiedziłam Prowansję) czy blogerka kulinarna (Mimi Thorisson wynajduje ulubione miejscówki tubylców). Jeśli Wy też chciałybyście zobaczyć gdzie jeżdżą, jak wypoczywają, co jedzą i o czym dyskutują w trakcie swoich wypadów artystyczne elity Europy, to zajrzyjcie na profil YoloJournal. To profil również dla tych, którzy boją się, że planując wakacje z Instagramem mogą wpaść w pułapkę „odhaczania” pięknych miejsc i jednocześnie nie dowiedzieć się niczego o regionie, który odwiedzają. 

Wkradło się jedno zdjęcie z widokiem na piękne Positano – jeśli wybieracie się na Capri, koniecznie zobaczcie również to miasteczko. 

Last Month

   Budzę się przed wszystkimi i staram się nie ruszyć nawet małym palcem – Portos w sekundę poderwałby się z ziemi i swoim skakaniem obudził całą resztę. Leżę więc z otwartymi oczami, słucham trajkotania wróbla za oknem i napawam się delikatnymi powiewami chłodnego powietrza, które wdziera się do naszej sypialni – za godzinę na zewnątrz będzie już pewnie tak ciepło, że pozamykam wszystko na cztery spusty. W głowie układam plan dnia, pamiętając, że coraz więcej rzeczy muszę odpuścić i nie przejmować się tym, że pewnie nie ze wszystkim dam radę. Bo chociaż serce się rwie i chciałoby zdobyć cały świat, to jednak w upale nagle zmienia zdanie i w tandemie z plecami każe natychmiast usiąść. To jednak drobiazg, bo – mimo pewnych niedogodności – lipiec był cudowny, wesoły, pełen filmowych momentów i  naprawdę pracowity. Nie zanudzam już dłużej – zapraszam do obejrzenia comiesięcznej fotorelacji. 

"I w ptakach i w kwiatach, zatrzymam część lata. Na rok, na miesiąc, na dzień, i w ramki oprawie, do wody ją wstawię. Zatrzymam letnią zieleń." Ciekawa jestem czy któraś z Was też pamięta ten hit zespołu "Dwa plus jeden", który był ulubioną letnią piosenką moich rodziców. Dziś jej brzmienie jest już mocno w klimacie "vintage", ale tak bardzo lubię podrygiwać sobie do niej w trakcie gorących lipcowych wieczorów…1. Gerbery, obfite piwonie, delikatne ostróżki – z takich cudów bukiety robią się same. // 2. Za chwilę śniadanie. Ceramika w drobne plamki jest od polskiej marki  Aoomi. // 3. Niezbędniki lata – ulubiona przewiewna sukienka i wiatrak. Nie zdążyłam Wam jeszcze dać znać na blogu, że w MLE ruszyły wyprzedaże, a nasz magazyn już został mocno przetrzebiony. Mamy jeszcze trochę rzeczy, które czekają na nowe właścicielki. // 4. W rozkwicie. // Układania bukietów uczyła mnie kochana Pani Ewa z Narcyza w Gdyni. Ciekawe kiedy znów zobaczymy się na tych cudownych warsztatach. 1. Tańcząca z upałem. Sukienkę znalazłam w H&M. // 2. Smaki lipca. Jeszcze jeden dzień i będą słodkie jak miód. // 3. Najbardziej luksusowy odcień pomarańczy. // 4. Sopot w obiektywie (aby uchwycić bez turystów, trzeba celować w dachy). // 

Która to już moja buteleczka serum od Sensum Mare? Naprawdę nie pamiętam. Jeśli chcecie poczytać więcej o wersji do skóry suchej to zapraszam do tego starego wpisu. Wiem doskonale, że wiele z Was również go uwielbia i czeka na jakiś kod zniżkowy (tak! pamiętam, że o niego prosiłyście). Pędzę więc z informacją, że teraz z kodem MLE dostaniecie -15% na wszystkie produkty. Dodam tylko, że niektórym z Was latem bardziej może przypasować wersja do skóry tłustej i mieszanej, bo ma bardzo lekką konsystencję, ale mimo to dobrze nawilża (działa również przeciwzmarszczkowo). Link do serum wklejam tutaj.1. W odbiciu wiele da się wypatrzyć. Witaj Warszawo! // 2. Wczoraj wróciło do nas dosłownie parę sztuk tej ceglanej sukienki. Jeśli chciałybyście ją kupić z 30% zniżką to zapraszam tutaj.  // 3. Byłam tu… // 4. W przerwie między zdjęciami. // Takich trzech jak nas dwie nie ma ani jednej! ;). Ten sezon w MLE nie był dla nas łatwy – chociaż rekordy sprzedaży pobiłyśmy, to dotrzymanie terminów, realizacja zdjęć i przede wszystkim utrzymanie cen były dla nas niemałym wyzwaniem. Cieszymy się, że to doceniacie, ale nie spoczywamy na laurach. Nic nie mogę zdradzać chociaż tak mnie kusi!Wody! Bistro Charlotte na Próżnej to nasze najnowsze odkrycie. 1. Z czekoladą czy z kremem migdałowym? // 2. Gdy cieszysz się, że przywieziesz do domu najlepszy chleb na weekendowe śniadanie, ale po powrocie nieopatrznie zostawiasz go na blacie i ślad po nim ginie. Gdzie się podział? Pytajcie Portosa.  // 3. Torebka niezgody – jedni ją kochają, inni nie znoszą. // 4. Bestseller Bistro Charlotte (zaraz obok białej czekolady). //  Domyślam się, że nie widać tego po zdjęciach, ale do Warszawy przyjechałyśmy pracować pełną parą. Przygotowywałyśmy ostatnie zdjęcia letniej kolekcji, a w przyszłym tygodniu na instagramie MLE zobaczycie pierwsze projekty na jesień i zimę. Wyjątkowo użyteczny rekwizyt. Posłuży też jako jednoosobowy uber. Pewnie pamiętacie ten model w bieli (sprzed kilku sezonów). W tym roku sukienka Malaga powróciła w wersji czarnej. 
Zbawix wieczorową porą. Warszawa nocą żyje. Po lniany T-shirt zapraszamy w piątek.1. Czas się pożegnać z tegoroczną kolekcją wiosna/lato… // 2. Jesteśmy dumni! Ten mecz na Wimbledonie oglądaliśmy z zapartym tchem i tym razem wyjątkowo nie kibicowaliśmy Federerowi ;). // 3. Szukamy idealnego "sideboardu". Finalnie postawiliśmy jednak na coś starego i wyszperanego w internecie :). // 4. Storczyk. Nie wiem dlaczego akurat ten gatunek kwiatów ładnie rośnie w moim mieszkaniu. Jakieś pomysły? // Widzisz Kochanie, możemy mieć jeszcze baaaardzo dużo grafik na ścianie :D. Gościnny występ Igi Świątek i Huberta Hurkacza w naszej pięknej Gdyni. Turniej BNP Paribas Open umilił nam jeden lipcowy tydzień. Nakrycie głowy obowiązkowe. Bynajmniej nie z powodu dresscode'u – żar rozlewający się na trybuny naprawdę dawał popalić (sukienka jest z Arket, a kapelusz to Lack of Colours). 
1. W najnowszym Vogue możecie przeczytać niezwykle ciekawy artykuł o gdyńskiej architekturze. Polecam! // 2. Termometry wysiadają  // 3. Wszyscy w skupieniu czekają na pierwszy serwis. // 4. Przesyłka niespodzianka od Vogue. Dziękuje bardzo! // Mam ogromną nadzieję, że większość mam odwiedzających bloga miała okazję poznać twórczość Magdaleny Kryger. Być może panie w przedszkolu zadbały o to, aby książeczki tej autorki były na półkach? Jeśli nie, to może podsuniecie im taki pomysł? Wszystkie bajki o wróżce Zuzi uwrażliwiają dzieci, podnoszą ich świadomość o różnych niepełnosprawnościach, zwiększają empatię, ale i zmniejszająca strach przed odmiennością. Gorąco polecam!1. Tak! Pracujemy nad nowym modelem koszuli i mam nadzieję, że w sierpniu będzie już w sprzedaży. // 2. Mango, brzoskwinia, kokos, czarny sezam czyli tropikalne śniadanie w tropikalne upały. // 3. Poranne zakupy w towarzystwie Portosa. Najczęściej wybieram się na pobliski stragan, bo boję się zostawiać Portosa przed sklepem – właściwie co miesiąc słyszymy, że ktoś porwał zwierzaka w czasie, gdy właściciel robił zakupy. // 4. Tato wstawaj! Mam mówi, że to ty dziś robisz śniadanie!  // Otworzyłyśmy lodziarnie w Lubiatowie. Smaki do wyboru: piaskowy, glonowy i muszelkowy. Można płacić patyczkami. 1. Najgrzeczniejszy psiak na całej plaży. Portos, ucz się! // 2. Która pierwsza wskakuje do wody? Obie! // 3. Nie jadłam takich rzeczy od lat. Zazwyczaj unikam smażonego jedzenia, ale tym razem zrobiłam wyjątek i muszę przyznać, że flądra z frytkami to połączenie naprawdę warte grzechu. // 4. Plażowiczki wracają do domu. Nie ma to jak mieszkać w Sopocie i jechać ponad godzinę, aby pójść na plażę gdzieś indziej ;).  //Weekend! To dokąd dziś ruszamy?Filmowe wieczory tylko z domowym popcornem. Dzisiaj seans z dalmatyńczykami.Nie kupuję nowych ubrań, ale niewiele z tych, które mam na mnie teraz pasują, więc szukam maksymalnej liczby różnych konfiguracji. Z różnym skutkiem ;). Gdy bardzo chcesz komuś sprawić przyjemność, ale nie możecie zobaczyć się osobiście… Jeśli macie taką osobę, albo na przykład nie będziecie mogli uczestniczyć w weselu lub po prostu chcecie komuś za coś podziękować, to zajrzyjcie do prezentów Tori.  Na zdjęciu widzicie tylko część skarbów zawartych w upominku romantycznym (świeca do masażu z manufaktury zapachów Flagolie, masło do ciała, karmelowy jaśmin,   Herbata Rosalba z BH&T 60g, prażone jabłka z płatkami róż z Manufaktury Przetworów). Robienie totalnego bałaganu mamy opanowane do perfekcji. Herbata z pudełka od Tori. Muzyka na żywo w Konstańcińskim ogrodzie. Dziękujemy Park Cafe za taki cudowny wieczór.
Być może wygląda niepozornie, ale smakuje bosko!
Ostatni (miły) obowiązek i można biec pod kołdrę!1. Chyba muszę sobie zrobić dłuuugą kąpiel. // 2. Cytryna i miód, czyli co pijemy, gdy woda już się nudzi. // 3. Siły już nie te, ale nie zostawię przecież MLE w potrzebie ;). Cały czas pracujemy nad nowymi produktami. // 4. Och! Piękne, jedwabne, delikatne i … polskie. Dziękuję MOYE! // "Dobra! Plan jest taki: wchodzimy do Ikei, bierzemy tylko to, co mamy na liście i prosto do kas." Dwie godziny później nadal podaję obiad szympansowi.  Gdy użyteczne rzeczy są jednocześnie takie ładne! A co to takiego? Przeczytajcie poniżej. 

Jeśli po różnych szufladach pałętają Wam się stare recepty z nazwą antybiotyku, które brało Wasze dziecko, nie pamiętacie dokładnie kiedy miało zapalenie pęcherza, musicie monitorować jego wzrost lub wagę albo po prostu chcecie mieć wszystkie wyniki badań w jednym miejscu to sprawdźcie czy nie przyda Wam się Księga Zdrowia Maluszka. Z kodem rabatowym "Tatry" otrzymacie 10% na jej zakup. Hasło obowiązuje do wtorku 31 sierpnia.1. SOLD OUT! // 2. Czytam bajki wieczorami, ale nadal mam wrażenie, że to więcej frajdy dla mnie niż dla niej ;). // 3. Ile bym nie zrobiła i tak wszystko zjadamy za szybko. // 4. Len na całe życie. Piżama od polskiej marki Hibou mnie teraz ratuje. // 

Cieszymy się każdą godziną na plaży, bieganiem po placu zabaw, rysowaniem różnych wersji Portosa i tym, że jesteśmy tylko we dwie. Niby chciałoby się zatrzymać czas, a z drugiej strony wszyscy nie możemy się już doczekać nadchodzących zmian. Oby sierpień był równie piękny! (Tylko może chociaż ciut chłodniejszy – błagam!). 

*  *  *

 

Last Month

   Wybaczcie mi to małe opóźnienie z czerwcowym wpisem z cyklu "Last Month". Od kilku dni dostaję od Was sporo wiadomości, czy tym razem postanowiłam go nie publikować, czy może coś się stało albo blog Wam się źle wczytuje, a mi z każdym tym zapytaniem robi się ciepło na sercu, że blogowa społeczność pamięta o mnie i wciąż upomina się o więcej. Czerwiec był piękny, ale moja efektywność już trochę spada i w połączeniu z wyjazdem do Warszawy spowodowała małe opóźnienie. Mam nadzieję, że spora liczba zdjęć trochę Wam wynagrodzi tę obsuwę ;). 

   Tyle pięknych chwil udało mi się uwiecznić w tym miesiącu, że przeglądając dzisiejszy Last Month łatwiej jest zapomnieć o tych trudniejszych czy mniej uroczych momentach, których również nie brakowało. Taka wybiórcza pamięć fotograficzna ma więc – przynajmniej dla mnie – swoje plusy, nawet jeśli przekłamuje trochę obraz tego, jak wyglądała rzeczywistość. Piękne kadry to tylko urywek z życia, złapane w najprzyjemniejszych i najfajniejszych momentach – podejrzewam, że Wy również częściej łapiecie za aparat na wakacjach niż siedząc we wtorek w biurze ;). A jeśli macie jeszcze trochę sił i parę minut wolnego, to zapraszam na dzisiejsze zestawienie. 

1. Droga przez Krokową. Dłuższa, ale taka piękna, że warto. // 2. Dzień Dziecka skończyliśmy na karuzeli w Gdańsku. Bo wolimy dawać wspomnienia niż kolejną zabawkę… // 3. A Pani ze Szwecji? // 4. W restauracji. Początki były naprawdę trudne, ale dziś Portos zachowuje się w takich miejscach wzorowo i czasem staje się niemal niewidoczny. // 

Ruszamy w stronę toskańskiego słońca!

1. Takie widoki w Toskanii naprawdę nietrudno znaleźć. // 2. Przebarwienia… mam już trochę i więcej nie chcę! // 3. Zapach na ten sezon. Letni i głęboki. // 4. Powrót do klimatów "retro". // 

Najbardziej urokliwa restauracja w Montalcino. 

1. Ciekawe kto mieszka za tymi drzwiami? // 2. Gotowi na zwiedzanie (spodenki i kapelusik z Zary) // 3. Restauracja przy miejskim ratuszu. // 4. To nie jest obraz impresjonisty tylko "złota godzina" w toskańskim wydaniu. // 

1. Nad basenem. Pogodę mieliśmy w kratkę, więc gdy w końcu wyszło słońce to korzystaliśmy ile się dało. // 2. A tu już szukam cienia, bo jednak za gorąco… // 3. Raj – tak pięknej zielonej przestrzeni jeszcze nie widziałam. A u nas w ogrodzie nawet trawa nieskoszona. // 4. Polskie produkty w Toskanii czyli Vogue, krem z filtrem i jedwabna gumka do włosów – wszystko od polskich marek. // 

Śniadaniowa uczta po włosku. 1. Czasami warto uciec w cień. // 2. "Glutenfree" czy może jednak "Glutentak"? // 3. Co wspólnego mają spaghetti i sandały? Wpis z tego urokliwego kadru znajdziecie tutaj. / 4. Niby poszliśmy zrobić mój look, ale wszyscy i tak robili zdjęcia komuś innemu ;). Sukienka jest od polskiej marki Louisse i jest w ciągłym użyciu.Mój zdolny fotograf i jego nowa, ulubiona modelka. Chyba właśnie wygryzła mnie młodsza konkurencja. 1. W stronę cyprysów. // 2. Oliwa i chleb na stole. To my już chyba nic nie zamówimy ;). // 3. Mistrz pierwszego planu. // 4. Szachownica w wersji odzieżowej.  // Stały towarzysz wszystkich podróży, który wymaga niemniejszego szacunku, co pozostali członkowie grupy – Sir Nene. 
1. I pomyśleć, że wszyscy pakowaliśmy się sami i bez konsultacji z resztą… // 2. Te kadry przy starym zamku aż się prosiły o więcej zdjęć. // 3. O takim wieczorze marzyłam… // 4. Oberwanie chmury równa się czas na kawę. // Po powrocie do Trójmiasta przywitała nas idealna pogoda. W weekendy kierowaliśmy się więc w stronę Lubiatowa i naszej ulubionej plaży. Woda trochę jeszcze zimna, ale i tak goniłyśmy fale. 1. Ja mówię, że już idziemy, ale chyba nie mam siły przebicia. // 2. Więcej zdjęć tego stroju wraz z opisem znajdziecie tutaj. // 3. Stoliki powoli zapełniają się przyjezdnymi. To plaża przy sopockim Sheratonie. Lubimy tu napić się kawy w weekendy, gdy turyści jeszcze śpią po wieczornych szaleństwach. // 4. Najlepszy "Look of The Day" w minionym miesiącu. // I kolejny piękny, upalny dzień. Orłowo o poranku.
Książka w formie audiobooka i duuuużo wody, czyli fala gorąca w natarciu. 
Gdy pięć godzin na plaży to nadal za mało. … ale były też takie burzowe dni. Kalosze, parasol i długie czyszczenie łap Portosa. 1. Nowy sezon "Domku na prerii"? // 2. Zaglądaliście może do showroom'u w Gdańsku? Pamiętajcie, że jeśli pogoda w Trójmieście Was zaskoczy (co jest u nas całkiem normalne :)), to w Iconic Design na ulicy Lelewela znajdziecie mnóstwo propozycji od MLE na różne okazje i warunki pogodowe. // 3. Dzień dobry, kawa stygnie! // 4. Lobos, czyli coś małego, pięknego i perfekcyjnie wykonanego… // To polska marka stoi za tak pięknie dopracowaną torebką ze skóry. 
Marka Lobos została założona w 2018 roku przez rodzeństwo Monikę i Patryka, absolwentów cenionych uczelni artystycznych i biznesowych. Ich życie nieustannie krąży między niezwykłymi miastami, a zarazem ważnymi dla Lobos rynkami – rodzinnym Krakowem, Warszawą, Mediolanem i Londynem. Każda torebka jest wykonywana ręcznie w Polsce z wysokiej jakości włoskich skór. W czasie produkcji wykorzystuje się innowacyjne techniki, takie jak ręczne malowanie, projektowanie graficzne, skórzana mozaika czy sztuka tatuażu, które podkreślają wyjątkowość każdego projektu. I to widać – torebka jest naprawdę pięknie wykonana. 1. Nasz magazyn powoli robi się pusty. Jeśli upatrzyłyście sobie którąś z naszych sukienek, to spieszcie się! // 2. 36.5 :). // 3. Myślałam, że tego dnia wszyscy będą oglądać mecz Polska – Hiszpania, a okazało się, że blog przechodził wtedy prawdziwe oblężenie. Przypadek? ;) W każdym razie, wpis o tym, czy bałagan może być ładny błyskawicznie wspiął się na podium popularności – jeśli nie czytałyście, to zapraszam tutaj. // 4. A kod do Duki, który był w tym wpisie został przedłużony :) // 

Gofry, czyli sprawdzony przepis na radosny uśmiech u dziecka… i męża.

1. Moje ulubione. // 2. Włosy jeszcze posklejane słoną morską wodą, ale nie ma co czekać skoro na stole czekają już gorące gofry. // 3. Zaraz podadzą flądrę z frytkami :). // 4. Jak prawdziwy eliksir z bajki. // Ten produkt ze zdjęcia powyżej to rewitalizujące serum przeciwzmarszczkowe od Senelle. Ma działanie kojące, rozjaśniające i antyoksydacyjne. Nie mogę sobie teraz pozwolić na mocniejsze zabiegi kosmetyczne więc z ogromną dbałością dobieram kosmetyki. To serum, poza działaniem przeciwzmarszczkowym, łagodzi podrażnienia oraz zmniejsza zaczerwienienia przywracając uczucie rozluźnienia napiętej skóry – używam go codziennie wieczorem przed nałożeniem kremu na noc. Zapobiega występowaniu zmian trądzikowych, intensywnie regeneruje oraz długotrwale nawadnia. Odpowiada za to: Stoechiol 1%, Witamina C Tetra E 4%, NanoCacao O 3%, czyli olejowy ekstrakt z nasion kakaowca, Oléoactif® DIAM 1%, Oléoactif® Pomegranate 2%, Witamina E, antyoksydacyjny olej z pestek pomidora, olej lniany, olej ze słodkich migdałów, olej z nasion słonecznika. Uwaga: Zawarta w serum witamina C najnowszej generacji – jest ultra stabilna. Nie ulega utlenianiu oraz nie traci swoich cennych właściwości. Jeśli jesteście ciekawe marki Senelle, to już teraz możecie kupić nieprzecenione produkty z 15% rabatem. Z kodem MLE kupicie je taniej do końca sierpnia. 1. I znów powrót do naszego ukochanego miejsca. Uprzedzając Wasze pytania o sukienkę – to &Other Stories.  // 2. Budujemy zamki na piasku. // 3. O ten parasol pytałyście mnie mnóstwo razy na Instagramie, ale już zdążył się zepsuć więc nie polecam ;) // 4. A w drodze powrotnej zakradamy się do ogrodu mamy po jaśmin. // Poniedziałki po pięknych weekendach bolą jakoś bardziej. Zwłaszcza gdy okazuje się, że materiały na płaszcze zamówione z Włoch nie spełniają naszych oczekiwań i trzeba zaczynać pracę na nowo…1. Poranna kawa dla wszystkich! // 2. Gdy niespodziewanie ktoś śpi baaardzo długo. // 3. Kanapa to ostatnio moje główne centrum dowodzenia. // 4. Koralowe piwonie. Z każdym dniem zmieniają kolor i wyglądają jak z obrazu. //A tu inny stały element mojej pracy. Zdjęcia dla MLE to oczywiście moje zadanie w naszej spółce z Asią. Ale z taką modelką to sama przyjemność. Co tydzień spotykamy się abym mogła sfotografować nowości. 1. Gdy wstajesz rano i myślisz, że już prawie weekend, ale potem okazuje się, że po prostu nie umiesz korzystać z kalendarza. // 2. i 3. Gdy Twój przepis robi większą karierę od Ciebie :D. Od tygodni, dzień w dzień, oglądam relację z Waszych wypieków i nie mogę uwierzyć jaką furorę robi ten super prosty przepis. // 4. A za opaleniznę odpowiada teraz… // …ten balsam w białej butelce, który pięknie podkreśla i wzmacnia to, co pozostało po wyjeździe do Toskanii ;). Tanexpert to marka, które oferuje wiele wyspecjalizowanych produktów samoopalających. Mają w swojej ofercie na przykład kropelki, które można zmieszać z kremem do twarzy (polecam takim osobom jak ja, które tej części ciała właściwie nie opalają). Jeśli jesteście zainteresowane wypróbowaniem mojego balsamu (Desert Rose) lub innych kosmetyków od Tanexpert do użytku domowego, to mam dla Was kod rabatowy dający 15% zniżki (również na produkty przecenione). Wystarczy, że użyjecie hasła DARK15. Pamiętajcie, że każdy produkt samoopalający najlepiej nakładać specjalną rękawicą (nie brudzimy rąk i lepiej rozsmarowujemy produkt). 1. Uwielbiam jaskrawe kolory – jak widać na załączonym zdjęciu. // 2. Na ramieniu torebka, pod pachą miś w ślubnej sukience. // 3. "Słony Karmel" we Wrzeszczu. Kilo lodów na wynos poproszę! // 4. A tu już Ping Pong w gdańskim garnizonie. Również polecam! // Lecimy sprawdzić jak prezentują się produkty MLE w showroomie Iconic, a przy okazji przyjrzymy się nowej ekspozycji. 
1. Jak zawsze wszystko w biegu. // 2. Taki salon to marzenie. // 3. Sukienka, sandały i koszyk pochodzą z Massimo Dutti. // 4. I to też zabrałabym ze sobą! // Muszę wyciągnąć od dziewczyn z Iconic sposób na to, aby biały dywan po pół roku nadal był biały ;). Zapraszamy od poniedziałku do soboty :). 1. Mój kącik. // 2. Próbniki materiałów z wełny. Czas leci, a mi nic się nie podoba. // 3. Gotowa na poniedziałek. Niech Was nie zmyli ten porządek – po prostu nie widać tego, co jest pod spodem!// 4. Trzeba się najeść na zapas póki są! // Nareszcie prawdziwe truskawki. Trochę brudne, niezbyt duże, ale za to jak pachną! 
Zawsze w torebce. Sznurkowa siatka to najlepszy sposób na mniej plastiku w czasie zakupów. Przy okazji tego wyciszającego zdjęcia chciałabym zaprosić Was do udziału w badaniu, pt. ,,Dynamika wyobraźni emocjonalnej", które należy do szerszego programu badawczego z dziedziny Psychologii. Biorąc w nim udział, przyczyniacie się do rozwoju wiedzy naukowej na temat rozumienia emocji pozytywnych. Badanie ma na celu sprawdzenie, w jaki sposób ludzie myślą o swoich emocjach i jak korzystają z języka do opowiadania o nich. Zajmuje 15 minut i może być ciekawym psychologicznym doświadczeniem. Polega na wyobrażeniu sobie czegoś, co jest przyjemne i pozwala na przyjrzenie się codziennym przyjemnościom. Jeśli chcesz i możesz wziąć udział w badaniu, kliknij w ten linkUwielbiamy karty pod każdą postacią. To jeden z moich ulubionych sposobów na zabawę połączoną z nauką i na dodatek można modyfikować zasady w zależności od okoliczności (albo zabrać wszystko do torebki i wyciągnąć w strategicznym momencie ;)). Te okrągłe karty (a może bardziej pasuje określenie "żetony"?) to element gry "1,2,3 Szukam!" od Wspomagajek. W zestawie są jeszcze plansze z ilustracjami różnych scen:w mieście, na wsi, w przedszkolu, na pikniku, na basenie, na meczu. Zabawa polega na odnalezieniu elementów pokazanych na żetonach w jak najkrótszym czasie. Jeśli szukacie ciekawych gier dla dzieci to pamiętajcie o kodach zniżkowych: MLE 10 – będzie dawał 10% rabatu na dowolny produkt, a MLE15 da zniżkę 15% przy zakupie min. 2 produktów (kod ważny do końca lipca). A po piętnastu minutach już go nie było…

Wracamy do ulubionych ścieżek z dzieciństwa. Zaraz będziemy przedzierać się przez potok, do którego wpadnę po kolana ;). Oby wakacyjny nastrój Was nie opuszczał!

*  *  *

 

 

W czym tkwi klucz do wnętrza miłego w użytkowaniu? I czy bałagan właśnie stał się modny? A czy może być ładny?

   Gdy usiadłam do napisania dzisiejszego tekstu, w Trójmieście w końcu spadł deszcz. Przez ostatnie kilka dni korzystaliśmy z pogody ile się dało i mało czasu spędzaliśmy w domu. Wszystkie kwestie związane z pracą starałam się zrobić jak najszybciej albo przenosiłam się z laptopem do kawiarnianego ogródka. Nie przejmowałam się kilogramem piasku w przedpokoju, który przytaszczyłam z córką z plaży (właściwie w przedpokoju był po prostu widoczny gołym okiem, ale pod stopami czułam go w całym mieszkaniu). Piwoniami, które przekwitły i się pomarszczyły czy narastającą stertą prania do zrobienia. W upały nasze mieszkanie zaczyna pełnić nieco hostelową funkcję, ale gdy tylko pogoda się załamie mam wielką ochotę znów poczuć ten przyjemny stan, w którym wiem, że moje ukochane cztery ściany będą dla mnie idealnym schronieniem.

    No dobrze, powinnam teraz wyskoczyć z paroma radami żony ze Stepford o tym, jak migusiem posprzątać mieszkanie, a później upiec ciasto używając tylko jednego palca u stopy. Ale nie o tym będzie ten wpis. Po pierwsze dlatego, że zarządzanie gospodarstwem domowym wygląda dziś zupełnie inaczej niż w Ameryce z lat pięćdziesiątych (i całe szczęście), a nawet w Polsce z początków XXI wieku. Przemiany społeczne, gospodarcze, estetyczne, technologiczne i oczywiście środowiskowe szybko uzewnętrzniają się właśnie w naszych gospodarstwach domowych. Ich wyłapywanie i obserwowanie to chyba najciekawsze zadanie z dziedziny socjologii – okazuje się, że to, co dzieje się na szczytach władzy, giełdzie, w muzeum sztuki nowoczesnej albo w najnowocześniejszych laboratoriach i centrach technologicznych po jakimś czasie znajduje odzwierciedlenie w tym, że inaczej dzielimy się obowiązkami domowymi, zmienia nam się gust, kupujemy mniej, albo zaczynamy korzystać z urządzeń, które jeszcze piętnaście lat temu wydawały się totalną abstrakcją (spokojnie – nie planuję tutaj reklamować odkurzaczy, ale prawda jest taka, że swój bezprzewodowy uwielbiam :D)).

   Oczywiście inaczej mieszkaniem zarządza dwudziestoletnia studentka, inaczej trzydziestoletnia kobieta z partnerem, a inaczej mama trójki dzieci po czterdziestce. Mamy inne potrzeby, tryb dnia, podejście do przygotowywania posiłków, inaczej pożytkujemy czas wolny. Nie wszystkie rozwiązania znajdą zastosowanie u każdej z nas, ale jedno nas łączy. W ostatnich latach chcemy poświęcać mniej czasu na sprzątanie i inne prace domowe i coraz częściej traktujemy to zadaniowo, a nie jak naszą życiową misję do spełnienia.

   Jednak jest taka rzecz, która nie zmieniła się od dziesięcioleci. Mieszkania wciąż dzielą się na średnio przytulne albo posiadające pewną przyjemną, trudną do opisania atmosferę. Atmosferę, która sprawia, że wchodzisz do czyjegoś mieszkania i chociaż nie jest ono ani największe, ani najdroższe spośród tych które widziałaś i wcale nie panuje w nim idealny porządek, to jednak masz ochotę od razu w nim zostać. I podskórnie czujesz, że domownikom miło się w nim mieszka. Czy to oznacza, że stereotypowa „pani domu” wypruwa z siebie flaki, aby podtrzymywać płomień domowego ogniska i od rana do nocy myśli nad ulepszeniem roztworu z octu do usuwania kamienia z fug? Nie sądzę, aby to miało kluczowy wpływ na to, jak gość czuje się w jej mieszkaniu. I ona sama zresztą też. Oczywiście totalny rozgardiasz i szczury biegające w zlewie raczej nie sprawią, że pokochamy na nowo nasze cztery kąty – akceptacja dla własnych niedoskonałości musi mieć w którymś miejscu granice. Warto jednak ogarnąć parę tematów raz a dobrze, aby potem czas spędzony w domu cieszył bardziej. Nawet jeśli nie wszystko i nie zawsze jest w nim idealne.

top – Le Petit Trou / dżinsy – Reserved / 

1. Ładny bałagan.

   W moim mieszkaniu naprawdę baaardzo rzadko panuje idealny porządek. Właściwie w każdym pokoju znajdę jakąś zabawkę. Na jednym albo na drugim stole zawsze pałętają się firmowe papiery, a w przedpokoju stoją kartony czekające na kuriera. Nie ma co oszukiwać samej siebie – w którymś momencie bałagan pojawi się zawsze. No dobrze, to skoro nie będzie idealnie, to może sam bałagan mógłby wyglądać lepiej? Na Instagramie zdarzało mi się czytać przemiłe komentarze od Was, że rozgardiasz w moim mieszkaniu nie drażni i że nawet to pranie na suszarce jakoś bardzo nie kłuje w oczy. Oczywiście pojawiały się też głosy, że te „skitłaszone” ubrania na krześle to pełna pozerka, a nawet, że w swoim mieszkaniu pewnie wcale nie mieszkam :D. No cóż, o ile drugi zarzut naprawdę mnie rozbawił, to w tym pierwszym jest ziarno prawdy. Co prawda nie rozstawiam prania przed zdjęciami, bo znam ładniejsze rzeczy do sfotografowania, ale przez lata bardzo starałam się, aby także niepozorne przedmioty, których nie chcemy nikomu pokazywać i zwykle chowamy je przed gośćmi, też były ładne, albo chociaż wpisywały się w wystrój mieszkania i zbytnio nie przykuwały uwagi.

   Detergenty, deska do prasowania, suszarka na pranie, mop, szczotki i gąbki przy zlewie w kuchni – to zdecydowanie najbrzydsza kategoria domowych przedmiotów. I jednocześnie taka, której nie da się uniknąć, bo jej wartość użytkowa jest niezaprzeczalna. Sporo już pisałam o funkcjonalności rzeczy, które mamy w domu (polecam ten wpis) i jeśli macie poczucie, że udało Wam się w tym temacie osiągnąć odpowiedni balans, to założę się, że Wasze mieszkanie już teraz wygląda o wiele lepiej, nawet wtedy, gdy wkradnie się do niego mały bałagan. 

   Na najbrzydsze rzeczy, które nie mają ładnych zamienników (piszę to patrząc na plastikowy pomarańczowy worek z zakupami z Zalando, który leży na fortepianie) trzeba znaleźć skrytkę – niestety. Może to być ława z podnoszonym siedziskiem w przedpokoju, półka w zamykanej garderobie, albo chociaż ładne duże pudełko. Bałagan, który drażni najbardziej, to nie niedopita kawa w ładnej filiżance na stole, puzzle dziecka na podłodze czy inne rzeczy, które są po prostu elementem codziennego funkcjonowania, a kupki niezidentyfikowanych przedmiotów, które tygodniami leżą w rogach, kątach i na krzesłach, zwiększając powoli swoją objętość. To one zresztą zdradzają fakt, że nie zastanowiłyśmy się wcześniej nad tym, gdzie takie „wykwity” w ogóle trzymać. I dlatego tak ciężko je posprzątać. 

2. Nasze nawyki. Jeśli coś robimy zbyt często to znak, że popełniłyśmy jakiś błąd.

   Wszyscy sprzątamy nasze mieszkania – nawet niektóre moje koleżanki, które zdecydowały się na zatrudnienie profesjonalnej pomocy domowej muszą pilnować porządku, załadować zmywarkę czy posprzątać ze stołu. Taka pomoc to oczywiście ogromne ułatwienie, ale o tym, czy nasz dom będzie przyjemną przestrzenią decydują jednak inne rzeczy. To cudownie, gdy ktoś przyjdzie i wyczyści nam mieszkanie na błysk, ale jeśli my sami nie potrafimy utrzymać porządku na co dzień (mam tu na myśli każdego członka rodziny, bo nikt nie powinien biegać za mężem i sprzątać po nim skarpetek), to nawet najlepsze profesjonalne sprzątanie w każdy piątek tego nie zmieni. W źle zorganizowanej przestrzeni bałagan można zrobić w piętnaście sekund.

   Ważne jest ustalenie w głowie minimalnego standardu jaki chcemy utrzymać w domu i zastanowienie się, co można zmienić na stałe we wnętrzu, aby osiągnięcie tego celu zajmowało jak najmniej czasu na co dzień. Dla mnie najważniejsze rzeczy to pościelone łóżko, niezawalona kanapa, brak naczyń w zlewie (u nas kluczem do sukcesu okazało się opróżnianie zmywarki tuż po tym, jak skończy mycie – dzięki temu nie pojawiają się wymówki typu „nie wsadziłam szklanki do zmywarki, bo była pełna”, czy to co następuje, gdy do naczyń w zlewie się już przyzwyczaimy i nawet nie sprawdzimy czy można je wsadzić do zmywarki, a mianowicie „nie wsadziłam szklanki, bo  m y ś l a ł a m, że zmywarka jest pełna”). Na pozostałe kwestie staram się nie zwracać przesadnej uwagi, odkładać rzeczy na miejsce od razu po ich użyciu i… gdy mam chwilę zastanowić się jak newralgiczne miejsca ogarnąć tak, aby tego sprzątania w ogóle nie wymagały. Ale co to właściwie znaczy?

Mój kubek jest od DUKA. Jeśli przypadł Wam do gustu to poniżej znajdziecie na niego kod zniżkowy. 

   Jeśli twierdzisz, że buty walają się po przedpokoju, bo nie masz na nie miejsca w szafce, to zamiast układać je codziennie w rządku i patrzeć jak po pięciu minutach pies trącą je łapą i rozwala jak domino, to już nie powtarzaj ich układania po raz 3456 w tym tygodniu, tylko pójdź do tych szafek i zrób taką selekcję butów aż wszystkie się zmieszczą. Usuń przyczynę problemu, zamiast ciągle walczyć z jego konsekwencjami. W przeciwnym wypadku na własne życzenie stajesz się obuwniczym Syzyfem. Trzeba zmusić się do wyłapania czynności, które wykonujemy za często, a ich efekt w bardzo krótkim czasie lub z dużą częstotliwością zostaje zniszczony. Jeśli znajdziemy na nie sposób, to po pierwsze – w mieszkaniu dłużej będzie panował porządek, a po drugie – my nie będziemy tracić nerwów.

   Mam też zasadę, że nie sprzątam mieszkania w czasie, kiedy moje dziecko śpi, bo ten czas mam zawsze przeznaczony na pracę, która wymaga maksymalnego skupienia. Robię to wtedy, gdy jestem razem z córką i mogę ją do tego angażować. Nie, zdecydowanie nie zlecam jej umycia podłogi, ale staram się aby chociaż w klimacie zabawy próbowała posprzątać swoje zabawki. Oczywiście nie robi tego idealnie, a jej miś już niejednokrotnie postanowił wykąpać się w wiadrze do mopa, ale wolę teraz coś po niej poprawić, niż za dziesięć lat walczyć z nastolatką, która nie potrafi ogarnąć łóżka. Nie chcę tutaj wchodzić w temat rzekę, czyli podział ról w związku – to oczywiste, że mężczyźni też muszą mieć swoje obowiązki, a ich liczba powinna wynikać z obiektywnej oceny tego ile kto poświęca czasu pracy i ile ma w związku z tym wolnych godzin w ciągu dnia, które może poświęcić na obowiązki domowe. Płeć jest tutaj bez znaczenia, bo kobiety nie mają zamiast dłoni miotły, a z uszu nie wystaje nam ręcznik papierowy – ewolucja jakoś nas w to nie uzbroiła, więc wcale nie jesteśmy do tego lepiej przystosowane.   Obiecałam komuś gofry na Monciaku w drodze powrotnej z plaży, ale złapała nas burza, więc trzeba było rozpocząć własną produkcję. Wiem, że to banał, ale sporo z Was pytało o mój przepis na ciasto do gofrów, więc wrzucam go tutaj przy okazji. 

Przepis na gofry

Składniki (8 sztuk): 

1/2 szklanki mąki pszennej

1/2 łyżeczki proszku do pieczenia 

szczypta soli 

2 łyżeczki cukru pudru 

1 łyżka cukru waniliowego (z naturalną wanilią)

2 jajka 

1/2 szklanki roztopionego masła 

1/3 szklanki mleka 

Sposób wykonania: 

Mąkę wsypać do miski, dodać proszek do piecznia, sól, cukier, cukier waniliowy. Wszystko wymieszać, a następnie dodać jajka, masło oraz mleko. Zmiksować mikserem na gładką masę. Rozgrzać gofrownicę. Gofry piec około 3-3,5 minuty lub przez czas podany w instrukcji gofrownicy. Nakładamy ciasto chochlą i wypukłą stroną łyżki rozprowadzamy ciasto dokładnie po całej powierzchni. Gofry po upieczeniu odkładać na metalową kratkę. Posypać cukrem pudrem i polać miodem albo syropem klonowym (same w sobie są lekko słodkie). Do tego podaję świeże owoce i jogurt śmietankowy. 

Całą porcelanę (kubki w drobne czerwone kropki, talerzykipółmisek z niebieskim motywem), drewnianą paterę (i gofrownicę, której nie ma na zdjęciach) znajdziecie w sklepach szwedzkiej marki DUKA. Jeśli coś Wam wpadło w oko to kod MLE2021 da Wam aż 30% zniżki na cały asortyment DUKA na duka.com (działa od dziś do 25 czerwca i nie łączy się z innymi promocjami).

3. Dom naprawdę oddaje to, co dostaje.

    Jeśli chcemy aby dom dawał nam poczucie ukojenia i pozwalał wypocząć, a nie zamęczał nas ciągłą walką o porządek, to najpierw musimy o niego dobrze zadbać. Gdy my z troską zaopiekujemy się nim, on będzie umiał zaopiekować się nami.  

   Coraz więcej osób przy urządzaniu mieszkania korzysta teraz z usług architektów lub dekoratorów i (o ile trafi się na odpowiednią osobę) na pewno pomaga to w odpowiednim zagospodarowaniu przestrzeni. Dobry projekt powinien uwzględnić to, ile domownicy mają rzeczy, gdzie je wszystkie przechowywać czy nawet jakich wymiarów jest ich odkurzacz, aby na pewno zmieścił się w szafce. Ale nie można zakładać, że architekt pomyśli absolutnie o wszystkim i sprawi, że problem bałaganu zniknie. Przykład? Pojedyncze skarpetki. Jak powszechnie wiadomo, gdy wkładamy parę skarpetek do pralki, to domowy skrzat wyciąga w trakcie prania jedną i podrzuca ją nam miesiąc później lub wcale. Trzeba więc gdzieś trzymać te pojedyncze skarpetki i czekać aż ich pary w końcu się pojawią. U mnie grupa samotnych skarpetek najpierw mieszkała na kaloryferze w salonie (bardzo apetycznie, trzeba za każdym razem tłumaczyć gościom, że „to są te wyprane”), później przeniosłam je na komodę do pokoju córki, bo wydawało mi się, że jej przecież nie będą przeszkadzać. Zupełnie bez sensu – bo ja nadal je widziałam i jeszcze miałam poczucie, że mój bałagan wpycham do jej przestrzeni. W końcu pogodziłam się z faktem, że te skarpetki były, są i będą i lepiej znaleźć dla nich odpowiednie miejsce, w którym nie widzi ich cały świat niż łudzić się, że może jutro, w końcu, za jednym razem znajdę dla każdej parę i znikną na zawsze. Mam więc ładne pudełko na pojedyncze skarpetki.

    Dobrze zaplanowana przestrzeń to jednak nie wszystko. Tak jak zakład produkcyjny, restauracja czy samochód, tak i nasz dom musi sprawnie działać, aby życie w nim było komfortowe. A nic tak nie irytuje, jak niedziałający palnik w kuchence, cieknący kran, wylewająca pralka, szwankujący telewizor. To też przykry dowód na to, że domownicy nie chcą poświęcić chwili czasu na to, aby zatroszczyć się o przestrzeń, w której żyją. Nie mają oporów głośno pomstować na Bogu ducha winne mieszkanie, które samo raczej nie wymieni uszczelki i nie zdejmie tego ciężaru ze swojego właściciela. Sami musimy to zrobić i naprawdę nie ma co tego odkładać w nieskończoność. Domyślam się, że dla niektórych z Was brzmi to jak abstrakcja, ale naprawianie domowych sprzętów, to coś, co z wielu powodów powinniśmy uskuteczniać. Zwłaszcza, że internet wychodzi nam naprzeciw i dziś jest to łatwiejsze niż kiedyś. Tu macie na przykład kanał na YT z instrukcjami jak naprawić większość sprzętów domowych, a tutaj platformę naprawiaj-nie-wyrzucaj.pl na której skupiają się entuzjaści domowych napraw. Na pewno najbardziej pomocna okaże się jednak strona North.pl, która prowadzi sprzedaż części do sprzętu AGD i RTV. W asortymencie sklepu, oprócz 13 mln części, są narzędzia, środki czystości i pielęgnacji sprzętu AGD, wszelkiego rodzaju akcesoria używane w domu i poza domem (mają też infolinię, w której doradzają jak naprawić daną rzecz). Całą misją strony jest pokazanie, że naprawianie sprzętu domowego jest fajne, proste i można go dokonać samodzielnie. Takie podejście powinno być rozpowszechniane, bo w dzisiejszej epoce „promocji na wszystko” bardzo łatwo jest pozbyć się czegoś, co się zepsuło, albo ma już po prostu nowszą wersję. Ale zakupy i szybka wymiana, to nie jest synonim opieki. To jej przeciwieństwo.

Cieszę się, ze sporo rzeczy w naszym mieszkaniu miało już przed nami innych właścicieli. Zbliża się u nas remont (chciałabym dodać, że „wielkimi krokami” ale to raczej niewidzialne kroki) i oczywistością było dla nas to, że sprzęt AGD, zlew widoczny na zdjęciu, a nawet szafki kuchenne będziemy próbować zaadaptować po raz kolejny. Przy rozkręcaniu planujemy każdy sprzęt sprawdzić i wymienić zniszczone części. Jeśli macie w domu jakąkolwiek rzecz, która wymaga naprawy (albo czasem się psuje, ale teraz akurat działa), to koniecznie zapiszcie sobie adres tej strony i wróćcie do niej, gdy będziecie potrzebować czegokolwiek do naprawy domowego sprzętu. 

   Aż ciężko nie wspomnieć w tym miejscu o jeszcze jednej i chyba najważniejszej zmianie ostatnich lat w naszych gospodarstwach domowych, czyli o wątku ekologicznym. Wyrzucanie urządzeń RTV i AGD to dla środowiska ogromny problem. Tak ogromny, że Unia Europejska zdecydowała się nawet wprowadzić specjalną dyrektywę dla producentów, która ma ukrócić praktyki stosowane przez wiele firm, polegające na celowym postarzaniu sprzętów, aby te psuły się zaraz po upływie terminu gwarancji. To wymuszało na konsumentach konieczność kupna kolejnej rzeczy. Wróć – właściwie to nie wymuszało, ale my z wygody wolimy pójść na zakupy niż naprawić to, co już mamy. Zastanów się czy masz w domu coś, co wymaga naprawy, leży nieużywane, odtrącone w kąt, zepsute i podejmij decyzję. Albo to naprawiasz, dajesz drugie życie, będziesz używać, albo uznajesz, że tego nie potrzebujesz i szukasz dla tej rzeczy nowego domu. Nie ma trzeciej drogi. Dodam tylko, że naprawianie urządzeń, które już mamy pozwala zaoszczędzić pieniądze i naprawdę daje satysfakcję. 

   W mieszkaniu mamy przede wszystkim żyć. Jego dobre funkcjonowanie to przepis na przyjemniejszą codzienność. Przed nami podobno parę burzowych dni, a więc i trochę czasu w czterech ścianach – może uda nam się usprawnić parę rzeczy albo chociaż wymienić przepaloną żarówkę w łazience? Jeśli dobrze zaplanujemy przestrzeń, jeśli będziemy o nią dbać, nie zagracimy jej meblami i bibelotami, które do niczego nie służą, to sprzątania będzie mniej, a czasu na prawdziwy wypoczynek – więcej. 

*  *  *