My morning routine

Many of you ask me how my typical day looks like. Actually, it’s hard to tell, because every day looks different. The same goes for mornings, but since I have a few habits that are a part of this time of the day, I decided to share them with you. Perhaps, we have some common rituals : ) .

***

Wiele z Was pyta mnie o to, jak wygląda mój typowy dzień. Ciężko jest mi jednak udzielić odpowiedzi, bo tak naprawdę każdy wygląda inaczej. To samo tyczy się poranków, ale ponieważ mam kilka zwyczajów, które są nieodłączną częścią tej pory dnia, postanowiłam się nimi z Wami podzielić. Może okaże się, że mamy jakieś wspólne rytuały :).

Wstaję zwykle pomiędzy szóstą a szóstą piętnaście, chyba, że zaplanowałam zdjęcia na rano (muszę wtedy nastawić budzik na tyle wcześnie, aby zdążyć się wyszykować na najlepsze światło, a o tej porze roku to około wpół do piątej). Chociaż staram się nie kłaść zbyt późno, to od zawsze miałam problem z rozbudzeniem się – ilekroć dzwoni budzik marzę o tym, aby spać dalej. Dopiero po trzech drzemkach powoli odnajduję kontakt z rzeczywistością. 

W domu jem bardzo lekkie i skromne śniadanie. Wygrzebuję się z łóżka i dreptam do kuchni, w której przygotowuję sobie na przykład pokrojone awokado z łyżką oliwy, szczyptą soli i pieprzu plus jabłko, albo owocowo warzywny koktajl. Staram się też nie zapomnieć o nakarmieniu kota ;). Zaraz po przebudzeniu wybieram raczej herbatę lub wodę zamiast kawy. Na swoje ukochane duże cappuccino na pojedynczym espresso pozwalam sobie dopiero po dotarciu do "biura". 

Jedząc śniadanie w łóżku sięgam po swoje notatki i komputer. Rano mój umysł jest wypoczęty i na wszystko mogę spojrzeć świeżym okiem. Przez blisko godzinę poprawiam teksty napisane poprzedniego dnia, dopisuję nowe linijki, a potem biorę głęboki wdech i sprawdzam pocztę. Odpisuję na najpilniejsze wiadomości, a resztę zostawiam na później. Sięgam po telefon, aby zrobić notatki dotyczące zadań na dany dzień.

Gdy zegar wybije wpół do ósmej wyskakuje z łóżka (albo zwlekam się z niego niczym leniwiec), zakładam sportowy strój i idę biegać. Po piętnastu minutach jestem z powrotem (albo i nie, nigdy nie wiadomo kiedy złapie mnie kolka) i robię kilka ćwiczeń (w tej kwestii nic nie zmieniło się od lat, jeśli chcecie poczytać więcej na ten temat to zapraszam do tego wpisu).

Biorę szybki prysznic (obecnie używam szamponu Seboradin i odżywki cementowej od Kerastase, żel do mycia ciała mam z Sephory). Tuż po wyjściu z prysznica przemywam swoją twarz płynem micelarnym z wodą miętową od Zielonego Laboratorium (być może miałyście już szansę przetestować produkty tej marki – są ekologiczne, nie wykorzystuje się w nich parabenów ani żadnych sztucznych substancji i nie są testowane na zwierzętach). Nie myję buzi żelem pod prysznicem bo robię to wieczorem. Następnie nakładam krem (teraz testuję ten od Filorga z serii Hydra Filler). Jeśli mam czas, to wcieram w całe ciało balsam (Evree Instant Help).

Po wysuszeniu włosów (najpierw nakładam piankę Kevin Murphy Body Builder i suszę włosy trzymając głowę w dół i dokładnie je wyczesując) szybko przechodzę do stroju. Przed podjęciem decyzji zawsze zastanawiam się co będę musiała robić danego dnia. Oczywiście jeśli czeka mnie spotkanie, to nie wybieram tak casualowego stroju jak powyżej. Jeśli jednak wiem, że będę w ciągłym ruchu, to stawiam na płaskie buty, jeansy i jasną górę. 

O wpół do dziewiątej jestem już prawie gotowa do wyjścia. Wybieram torebkę pasującą do stroju i zaczynam pakować rzeczy, których będę potrzebować. Poza laptopem i innymi podstawowymi rzeczami biorę ze sobą zawsze jakąś książkę (nigdy nie wiadomo kiedy znajdę moment aby móc przeczytać kilka stron). W tym momencie czytam powieść "Za żadne skarby" autorstwa Very Falski, opowiadającą o losach młodej dziewczyny, stojącej u progu wielkiej kariery, z której niespodziewanie musi zrezygnować. Historia uczy pokory do życia, ale przede wszystkim pokazuje, że nigdy nie można się poddawać. 

Jeśli chciałybyście poznać historię tej bohaterki, to teraz możecie wykorzystać kod rabatowy przy zakupie książki "Za żadne skarby", a także innych nowości wydawnictwa Znak (tutaj znajdziecie więcej szczegółów). Wystarczy wpisać kod rabatowy SKARB, aby dostać zniżkę :). 

W mojej torebce znajdziecie też produkty do codziennego makijażu: podkład w kompakcie Mac Fix, róż z małym pędzelkiem, pomadkę w delikatnym różowym kolorze i balsam do ust oraz uniwersalny krem Steamcream (to już moje trzecie opakowanie). 

 Piszę o nim również dlatego, że udało mi się zdobyć dla Was kod rabatowy, uprawniający do zakupu kremu w cenie 50 złotych (regularna cena to 62 złotych), a że zbliża się Dzień Mamy, to może któraś z Was zechce go kupić na prezent. Wystarczy wpisać kod DLA MAMY w trakcie dokonywania zakupu, aby aktywować promocję (dotyczy ona wszystkich wzorów opakowań, więc każda z Was może wybrać ten, który spodoba się Wam najbardziej). Odsyłam do sklepu po więcej informacji. 

Wszystko spakowane!

sweater / sweter – Mango  (podobny tutaj) // jeans & bag / jeansy i torba – MIH Jeans // shoes / buty – Zara (podobne tutaj) // watch / zegarek – Tissot (podobny tutaj)

Za piętnaście dziewiąta jestem gotowa i wychodzę z domu. Jeśli pogoda za oknem jest ładna (tak jak dziś) to wsiadam na rower i po dziesięciu minutach jestem u celu. Przede mną kilka godzin pracy na komputerze, ale po miłym poranku nic nie zepsuje mi humoru. Miłego dnia! :)

New in

  I hope that you had a wonderful weekend! For the past few weeks it has been very hard for me to find time for anything ( perhaps you have some good tricks on how to organize your day?) I also totally forgot about New In series, that hasn’t appeared on a blog for a while now. So, I decided to make up for this today. Enjoy! :)

***

  Mam nadzieję, że macie za sobą udany weekend! Od ostatnich kilku tygodni ciężko jest mi znaleźć czas na cokolwiek (może macie jakieś sprawdzone sposoby na dobrą organizację dnia? :)). Wypadło mi też z głowy, że od dawna nie pojawił się wpis z cyklu new in. Dziś postanowiłam nadrobić te małe zaległości. Zapraszam! :)

  Nie wspominałam o tym jeszcze na blogu ale tydzień temu spędziłam trzy dni w Brukseli. Z wycieczki, poza tysiącem zdjęć przywiozłam jeszcze dwa drobiazgi ze sklepu & Other Stories – okulary i pierścionek. 

  Marka Art Deco może się wydawać niepozorna, ale już wielokrotnie była mi polecana, dlatego zdecydowałam się wypróbować pomadkę, błyszczyk i podkład (który niestety zostawiłam przez przypadek w hotelu, ale był naprawdę świetny). Piszę o niej dlatego bo wiele z Was pytało o kolor pomadki użytej przeze mnie w tym wpisie. Jej numer to 70 z serii Long-wear i świetnie nadaje się do codziennego makijażu. 

  Ta mała grafika, to pamiątka przywieziona z mojej ulubionej księgarni Galignani w Paryżu. W tym tygodniu planuję ją w końcu oprawić. Myślałam o dużym, białym passe-partout i cienkiej czarnej ramie. Myślicie, że będzie pasować?

  Gotowanie i testowanie nowych przepisów to mój ulubiony sposób na odstresowanie się. Przygotowywanie ciast, tart i tortów jest dla mnie niczym powrót do szkolnych prac ręcznych. W weekend moi rodzice wrócili z Brukseli, więc postanowiłam zrobić deser na sobotni rodzinny obiad. Zdecydowałam się na tartę z malinowym kremem.

Skład:

Ciasto:

– 200 gramów mąki pszennej

– 135 gramów masła

– 35 gramów cukru pudru

Krem:

350 gramów serka Mascarpone

3 garście malin (mogą być mrożone jeśli przed dodaniem do kremu odrobinę je odsączymy)

200 gramów śmiatanki 30 procentowej

jedna tabliczka białej czekolady

łyżka stołowa cukru pudru

  Ugniatamy ciasto, zawijamy je w folię i wkładamy do lodówki. Po trzydziestu minutach (w tym czasie możemy zrobić krem) wyciągamy ciasto i wykładamy nim formę do tarty (polecam najpierw wyłożyć formę papierem do pieczenia). Wkładamy ciasto do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i czekamy aż się delikatnie zarumieni. W dużej misce ubijamy śmietanę, dodajemy serek Mascarpone i cukier. Do małego garnuszka wlemay dwie łyżki stołowe śmiatanki i połamaną białą czekoladę (dzięki śmietance mamy większe szanse, że czekolada się nie przypali). Garnuszek stawiamy na bardzo małym płomieniu i mieszamy jego zawartość do momentu aż się rozpuści. Następnie dodajemy ją do reszty składników wraz z malinami. Delikatnie mieszamy. Czekamy aż upieczony spód wystygnie, a następnie wykładamy na niego krem. Całość odstawiamy do lodówki. Jeśli dla niektórych z Was krem będzie za ciężki, to możecie dodać same maliny na wierzch ciasta.

  Trochę przytłoczona nadmiarem spraw, potrzebowałam lekkiej a jednocześnie cudownie pozytywnej lektury. Przygotowując się do cyklu "w poszukiwaniu paryskiego szyku" zaopatrzyłam się w wiele książek, które miały przybliżyć mi styl życia mieszkanek Francji. Jedna z nich to „Szczęście na dzień dobry” Jamie Cat Callan. Przywołując wspomnienia swojej francuskiej babki oraz przeprowadzając wiele rozmów z przyjaciółmi z Francji, autorka powoli odkrywa przed nami kwintesencję joie de vivre. Zachęca nas na przykład aby nie czekać z ulubionymi rzeczami na specjalny dzień, w odległym „kiedyś”. Nośmy piękną bieliznę na co dzień. Używajmy ulubionej zastawy, gdy przyjaciele wpadają na kawę. Nie każmy swojej pięknej biżuterii leżeć miesiącami w pudełku. O ile piękniejsza jest myśl, że szczęście jest obok nas, na wyciągnięcie ręki, w najprostszych, codziennych chwilach. Musimy je tylko dostrzec i celebrować. Niezależnie od miejsca, w którym żyjemy. Miłego wieczoru! 

 

Z cyklu „w poszukiwaniu paryskiego stylu”: Jak być piękną, szczupłą i zdrową?

Who wouldn’t like to be beautiful, slim and healthy? How much time we are devoting in our life for seeking the magic prescription which would help us – of course without much effort – achieve all that every girl dreams of? So far I haven’t found the guide which would guarantee achieving happiness. Sometimes, however, I find books which help me to understand  the mystery of beauty and well-being. The new Muza's publishing “My  natural beauty book“ by Anne Ghesquiere and Marie de Foucault is certainly one of them.

***

   Która z nas nie chciałaby być piękna, szczupła i zdrowa? Ile czasu poświęcamy w swoim życiu na poszukiwanie magicznej receptury, która pomogłaby nam – oczywiście bez większego wysiłku – osiągnąć to wszystko, o czym marzy każda dziewczyna? Sama nie znalazłam do tej pory poradnika, który gwarantowałby osiągnięcie szczęścia. Czasami trafiam jednak na książki, które pomagają zrozumieć tajemnicę urody i dobrego samopoczucia. Jedną z nich jest z pewnością nowość wydawnictwa Muza "Sposoby Francuzek na urodę, szczupłą sylwetkę i zdrowie" autorstwa Anne Ghesquiere i Marie de Foucault. 

   Co jeść, aby schudnąć, a jednocześnie nie rezygnować z pysznego jedzenia? Czy kosmetyki z drogerii naprawdę są lepsze od tych, które możemy zrobić same w domu? Jak osiągnąć spokój i wyglądać pięknie każdego dnia? Początek wiosny to wymarzony moment, aby sięgnąć do lektury, która da nam wiarę w siebie i w proste naturalne metody na poprawę wyglądu i samopoczucia. Dbanie o własne ciało i zdrowie często nie wymaga ogromnej ilości czasu czy mnóstwa pieniędzy. Kluczem do sukcesu są odpowiednie nawyki i mądre korzystanie z dobrodziejstw natury. Skoro i tak musimy robić zakupy spożywcze, to kupujmy warzywa, owoce, pełnoziarniste pieczywo i bogate w błonnik kasze – uczyńmy z nich podstawę diety. Jeśli w naszej lodówce nie będzie szynki, kiełbasy albo tłustego jedzenia kupionego na wynos, to pozbawione innego wyboru, sięgniemy po jabłko czy ugotujemy zdrową zupę (przepis znajdziecie w książce). Wprowadzenie drobnych zmian w pięlęgnacyjnej rutynie naszej twarzy, włosów czy ciała potrafią zdziałać cuda (wiem co mówie, wystarczy spojrzeć na moje zdjęcia sprzed lat :)). 

   "Sposoby Francuzek na urodę, szczupłą sylwetkę i zdrowie" łączy w sobie energię i optymizm autorek z ich profesjonalizmem i bogatym doświadczeniem. Oryginalne, naturalne receptury i pomysły nie są naiwne, a równocześnie nie odstraszają skomplikowanymi teoriami. Mówiąc krótko, jest ciekawa i przekonująca. Kończę właśnie ostatni rozdział, jest już późno, a ja wiem, że spokojnie zasnę, bo nawet na bezsenność znalazłam sposób w jednym z rozdziałów: przed kolacją trzeba wypić szklankę ciepłej wody z miodem, trzema kroplami olejku pomarańczowego, dwiema kroplami olejku majerankowego i kroplą olejku neroli. Miłego wieczoru! :)

 

jacket & skirt / żakiet i spódnica – Zara; sweatshirt / bluzka – Petit Bateau; basket / kosz – H&M Home; flats / baletki – Massimo Dutti

„Bien dans ta peau” czyli jak prowadzić dom po francusku

   During our 30-day challenge „ In search of the Parisian style”, I had to make a post about running the house. When I heard that the author of the bestselling book “Lessons from Madame Chic”” Jennifer L.Scott decided to write a sequel, I knew sooner or later I’ll read it from cover to cover. First of all, because I remembered how many of you talked about changes you incorporated into your lives after reading this book. I’ve also started to look at my wardrobe and everyday style in a different way. Now it’s a time to bring sophisticated simplicity into our homes.

***

   W trakcie naszego trzydziestodniowego wyzwania "w poszukiwaniu paryskiego stylu" nie mogło zabraknąć wpisu o urządzaniu i prowadzeniu domu. Kiedy dowiedziałam się, że Jennifer L. Scott, autorka bestsellerowej książki "Lekcje Madame Chic", którą miałam okazję Wam przybliżyć, zdecydowała się wydać kolejną pozycję, wiedziałam, że prędzej czy później przeczytam ją od deski do deski. Przede wszystkim dlatego, że doskonale pamiętałam, jak wiele z Was dzieliło się przemyśleniami na temat zmian, jakie wprowadziłyście w życie po przeczytaniu tej niepozornie wyglądającej książeczki. Ja również zaczęłam w inny sposób patrzeć na moją szafę i codzienny styl. Teraz przyszła kolej na wprowadzenie odrobiny wyrafinowanej prostoty do naszych domów.

Tak jak zawartość szafy Francuzek jest pukładana i przemyślana, tak i w ich domach nie ma zbędnych szpargałów, a każda rzecz spełnia konkretną funkcję. Na próżno szukać u nich tendencji do "chomikowania" bezużytecznych przedmiotów. Dzięki temu, zachowanie porządku przychodzi im znacznie łatwiej. Uwielbiają jasne kolory, jak biel, ecru czy delikatne beże. Zasada minimalizmu nie dotyczy jedynie obrazów, grafik, oprawionych zdjęć (na każdej ścianie wisi conajmniej kilka) oraz książek, które są zawsze wyeksponowane. Ale czy one w ogóle sprzątają?

   Jeśli wydaje Wam się, że moje mieszkanie zawsze wygląda tak jak na zdjęciach (gdzie się nie spojrzy, panuje ład i porządek, a ubrania idealnie mieszczą się w mikroskopijnej szafie) to muszę Was wyprowdzić z błędu. Nierzadko zdarza mi się zjeść jabłko i zostawić ogryzek na stoliku przy łóżku albo wyrzucić na środek sypialni połowę ubrań z szafy, a po znalezieniu bluzki, której szukałam wyjść z domu, nie myśląc już o usypanej z ciuchów górze, wielkiej niczym Mount Everest. Co najmniej kilka razy w tygodniu mówię do siebie pod nosem "muszę posprzątać" na przemian z "jak ja nienawidzę sprzątania", a świadomość nieuchronnego powtarzania wszystkich czynności co kilka dni, wpędza mnie w ponury nastrój. Nie będę zdradzać Wam trików, opisanych w książce, ale jedno mogę Wam powiedzieć: po przeczytaniu kilku rozdziałów, nabrałam o c h o t y  n a  s p r z ą t a n i e. Minął już tydzień, a ja wciąż zabieram się za domowe porządki z przyjemnością (co w przypadku zbliżających się Świąt Wielkanocnych jest mi całkiem na ręke). Książka "W domu Madame Chic" nie jest jednak kolejnym poradnikiem o tym, jak składać ręczniki, chociaż nie brakuje w niej rad dotyczących prozaicznych czynności. 

  Już słyszę Wasze, bliźniaczo podobne do moich, wymówki i usprawiedliwienia: brak mi czasu, pieniędzy, a moje mieszkanie wymaga remontu bo żadne sprzątanie mu nie pomoże. Na takie myślenie autorka też znajduje sposób w swojej książce, ale to już musicie same doczytać. Stan naszego ducha i konta nie są usprawiediwieniem dla bałaganu albo niechlujnego wyglądu. "Nie wszyscy, którzy są chic, są bogaci i nie wszyscy bogaci są chic" zgrabnie podsumowuje Jennifer L. Scott., przekazując jednocześnie receptę na to, jak czuć się dobrze we własnej skórze i własnym domu. 

 

MY OWN FAIRY TALE

Przygotowywanie dzisiejszego wpisu było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Z początku chciałam się jedynie podzielić informacją o moim drobnym udziale w dubbingu "Kopciuszka" – nowej produkcji Disneya, ale ogarnięta bajkowym tematem trochę się rozszalałam. A ponieważ powoli odkopuję się z zaległości po wszystkich wyjazdach, miałam trochę więcej czasu, aby przygotować dla Was kilka zdjęć, pokazujących moje małe, przyziemne przyjemności.

Robiąc porządki na szafie (nie wiem jak to się stało, ale nawet tę przestrzeń musiałam na nowo zagospodarować, bo brakuje mi miejsca…) wpadła mi w ręce jedna z moich ulubionych rodzinnych pamiątek. Za każdym razem, kiedy znajduję kopertę ze starymi zdjęciami czy wiekowy album, nie potrafię sie oprzeć i wszystkie moje obowiązki schodzą na dalszy plan – nieziemska siła nakazuje mi wszystko przejrzeć . Najbardziej lubię te czarno białe fotografie z czasów młodości moich rodziców. Chyba lubili robić zdjęcia nie mniej niż ja – jest ich całe mnóstwo.

Niespodzianki związane z wizytą listonosza od zawsze kojarzyły mi się z czymś wyjątkowo przyjemnym. Odkąd założyłam tę stronę, moje odczucia w ogóle sie nie zmieniły (chyba, że przyjdzie do mnie wezwanie do zapłacenia mandatu ;)), ale okazji do radosnego odpakowywania przesyłek mam znacznie więcej. Prezenty od marki Clochee zawsze zostają przeze mnie zużyte do samego denka. Tak było w przypadku lekkiego balsamu do ciała, płynu micelarnego i kilku innych produktów. Do kolekcji dołączył właśnie cukrowy peeling i jestem przekonana, że z nim nie będzie inaczej. Specjalnie dla Czytelników MLE udało mi się zdobyć małą zniżkę do sklepu internetowego Clochee. Wystarczy wpisać kod mle2015 aby uzyskać rabat wysokości 15% na wszystkie produkty (oprócz tych które są już w sklepie objęte rabatem). Kod będzie ważny do 30 kwietnia 2015r.

Który to już raz pokazuje Wam filiżankę herbaty? :) Wiem, że na pewno nie ostatni. Picie herbaty i  trzymanie aparatu w ręce to czyności, które prawie zawsze są ze sobą powiązane. Kiedy w końcu mogę usiąść z kubkiem w dłoniach i odsapnąć, natychmiast zaczynam odczuwać potrzebę uwiecznienia tej krótkiej chwili. A to światło odbija się ładnie w porcelanie, albo przez przypadek okładka książki, którą czytam pasuje do kubka. W zimie zdjęcie dymiącej, owocowej herbaty z miodem rozgrzewa na samą myśl, latem mrożona herbata z cytryną może być pomysłem na ochłodę. Teraz najchętniej piję uspokojające połączenie zielonej herbaty, kwiatu lilii i osmantusa (taką kombinację, naprawdę świetnej jakości znajdziecie tutaj). Wyjątkowo bez miodu, aby nie zabić delikatnego smaku. 

Weranda, położona po nasłonecznionej stronie, nagrzewa się bardzo szybko. To chyba moje ulubione miejsce do robienia zdjęć. W trakcie rodzinnych spotkań ustawiam tam zawsze wszystkich domowników i próbuje uchwycić chociaż jeden moment, w którym stoją spokojnie. W ten weekend pogoda była tak piękna, że można było się na niej opalać, a nawet wyjść do ogrodu i spędzić trochę czasu na zewnątrz. Może któraś z uwiecznionych przeze mnie chwil trafi do rodzinnego albumu i stanie się kolejną pamiątką. 

Nie, nie, nie … nie kupiłam kolejnej pary butów, ale ta którą widzicie na zdjęciu wiąże się dla mnie ze szczególnie miłymi wspomnieniami. A ponieważ pomysł na wpis powstał po obejrzeniu "Kopciuszka" to postanowiłam umieścić w nim chociaż jedno zdjęcie swoich pantofelków ;). 

PS: "Kopciuszek" w którym podłożyłam głos pod jednego z moich ulubionych bohaterów tej bajki (myszkę :)) wchodzi do kin już jutro. Jesli tak jak ja, uwielbialiście animowaną wersję sprzed ponad pięćdziesięciu lat, to myślę, że nowa również przypadnie Wam do gustu :). Niezdecydowanym polecam trailer :).

There and back again

While repacking my suitcases I decided to post on the blog a few photos from the last weekend. Catching up with emails (after returning from trips I am always overwhelmed with unanswered emails waiting for me), I made a list of things I wanted to pack for Paris and I quickly prepared for you “the Look of the Day” post, which you could see on the blog last Sunday. After a few intense days in Turkey, I have only dreamed about snuggling in bed (luckily working on the computer gives me such a possibility from time to time;)), but in order to do something more productive and still a bit relaxing, I decided to grab the camera and show you some things.

W trakcie przepakowywania walizek, postanowiłam wkleić na bloga kilka zdjęć z minionego weekendu. Poza nadrobieniem zaległości w poczcie (po powrocie z wyjazdów zawsze przytłacza mnie ilość nieodpisanych maili), zrobiłam listę rzeczy, którą chciałam zapakować do Paryża i szybko przygotowałam dla Was wpis z cyklu Look of the Day, który mieliście okazję oglądać w minioną niedzielę. Po kilku intensywnych dniach spędzonych w Turcji, marzyłam jedynie o wylegiwaniu się w łóżku (na szczęście praca na komputerze daje mi od czasu do czasu taką możliwość ;)), aby zrobić jednak coś produktywnego a jednocześnie odprężającego, postanowiłam chwycić za aparat i pokazać Wam kilka rzeczy.

Nie lubię spędzać długich godzin nad korespondencją w weekendy, ale tym razem nie miałam wyjścia. Najpierw odpisałam na najpilniejsze maile, a później przeanalizowałam wszystkie rzeczy, których nie udało mi się zrealizować na czas – chyba nigdy nie osiągnę wystarczająco dużo zdolności organizacyjnych. 

Poza oczywistymi rzeczami, jak ubrania czy kosmetyki, które musiałam zapakować do Paryża, nie mogłam zapomnieć o kolejnej książce. Tym razem wybrałam coś, co być może zainteresuje niektóre z Was. "Współczesne maniery, czyli jak zachowywać się w drodze na szczyt" autorstwa Dorothea Johnson i Liv Tyler (tak, tej Liv Tyler) to lekki poradnik o tym co wypada, a czego nie. Być może temat może wydawać się już odrobinę passé, ale moim zdaniem lekcji dobrych manier nigdy za wiele. Ciekawe i pouczające. 

Od dawna stosuję produkty marki Fridge, z przyjemnością przetestowałam więc jeden z jej bestsellerów. Krem różany pomógł mi nawilżyć moją dramatycznie wysuszoną skórę, po powrocie ze Stambułu. Po demakijażu, naniosłam na twarz bardzo grubą warstwę kremu i poszłam spać. Rano moja skóra wyglądała już znacznie lepiej. Produkt można stosować zarówno na noc jak i na dzień. Ma działanie silnie nawilżające, pomaga też zapobiegać zmarszczkom. 

Walizki udało mi się spakować i zdążyłam na samolot więc spodziewajcie się obszernej relacji z wyjazdu na blogu :). Tymczasem życzę Wam spokojnego wieczoru! :)