Zapiski o modzie i stylu: Czy generacja Z i Millenialsi aż tak bardzo różnią się w postrzeganiu stylu i mody?

Wpis powstał we współpracy z marką Kazar. 

 

skórzane baletki – Kazar (tak wygodne, że mogłabym w nich tańczyć!)

spodnie w stylu "gen Z" i sweter z bawełny i wełny merynosowej – MLE

skórzana torebka – Arket (podobna tutaj)

okulary – Ray-Ban

 

  Wydaje mi się, że jeszcze wczoraj byłam nastolatką, ale patrząc dziś na młodsze pokolenie mam wrażenie, że mimo usilnych prób, pod wieloma względami nie potrafię go zrozumieć. Wymyka mi się sposób postrzegania świata przez młode osoby, ich zainteresowania, to co jest dla nich fajne, a co jest kompletnym obciachem. To historia stara jak świat, bo temat różnic pokoleniowych istnieje odkąd dorośli zaczęli mieć dzieci, a one – wredne i niewdzięczne – chciały żyć inaczej niż ich rodzice. Właściwie wszystkie wielkie przełomy poprzedniego stulecia były pokłosiem buntu jakiegoś młodego pokolenia. Nie zaskoczę nikogo jeśli napiszę, że to „bycie w kontrze” zawsze ma swoje odzwierciedlenie w modzie –  i nawet jeśli nam się to nie podoba i zupełnie tego nie rozumiemy – to te młodsze pokolenie ma największy wpływ na kształtowanie się trendów.

  Dziś szczególną uwagę w prasie i internecie poświęca się Generacji Z, czyli osobom urodzonym między 1995 a 2012 rokiem, a wychowanych przez rodziców pokolenia X — ambitnych pracowników i architektów polskiego kapitalizmu (dziś to czterdziesto, pięćdziesięciolatkowie). Ja, a z tego co pokazują statystki bloga, także większość Czytelniczek, należę według tego schematu do millenialsów (urodzeni między 1980 a 1995 rokiem) i zostałam wychowana przez naszych poczciwych boomerów. Żarty i żarciki na temat poszczególnych generacji nikogo nie dziwią, a jednak poczułam się lekko urażona, gdy przygotowując ten artykuł dotarłam do jakichś niezliczonych postów, rolek i tweetów, w których nasza dzisiejsza młodzież (gen Z) wyśmiewa prawie wyłącznie… moje pokolenie. Dlaczegoż to?! Przecież powinniśmy trzymać się razem?! Jesteśmy „prawie” w tym samym wieku! Dlaczego akurat to na nas się uwzięli? W Stanach Zjednoczonych konflikt ten trafiał regularnie na pierwsze strony opiniotwórczych gazet. U nas tę szyderę widać przede wszystkim na TikToku, czyli tam, gdzie pokolenie Z czuje się najlepiej.

  Szczególnym punktem zapalnym stało się odmienne podejście do dizajnu (polecam na przykład dyskusję pod tą rolką o niewinnym remoncie kuchni), no i oczywiście mody. Podobno my – millenialsi – mamy taki styl, który według „gen z” jest wyjątkowo kompromitujący i skamieniały, z kolei „gen z” w naszych oczach właściwie żadnego stylu nie ma, a jego przedstawiciele wyglądają tak, jakby szli na lekcję wf-u, ale z kompletnie niepasującymi i dziwacznymi dodatkami. 

  Pierwszą reakcją na falę krytyki zaadresowaną w stronę mojego pokolenia było oczywiście oburzenie i zaprzeczenie, ale szybko postawiłam siebie do pionu. Mogę negować zmieniający się świat, ale zdecydowanie łatwiej będzie mi w nim funkcjonować jeśli spróbuję go zrozumieć, a może i nawet polubić? I od razu przywołałam z pamięci te osoby, które w czasach mojej wczesnej młodości były ode mnie o co najmniej dekadę starsze, a jednak próbowały nawiązać ze mną kontakt i nie trywializowały tego, co mnie interesowało. Doceniałam wtedy ich zainteresowanie, miałam poczucie, że robią mi pewnego rodzaju uprzejmość. Dziś myślę, że ta otwartość na młodsze pokolenie przyniosło korzyść przede wszystkim im samym, bo pozwalała im nadążyć nad zmianami. Zagryzam więc zęby, nie odrzucam tego, co nowe i spróbuję dowiedzieć się, dlaczego millenialsi wzbudzają w młodych ludziach aż tyle negatywnych emocji i co sprawiło, że "gen Z" nosi się tak, a nie inaczej.  

1. Modowe autorytety.

  Pokolenie urodzone po 1995 roku nie pamięta świata bez internetu. To w nim znajdowało autorytety modowe i poznawało świat. Moje pokolenie czerpało wiedzę o stylu z książek, ale przede wszystkim z magazynów, które z kolei pisało mocno hermetyczne środowisko. Co sezon dostawałyśmy jasne wytyczne, których trzeba było przestrzegać, a kilka osób, okrzykniętych przez prasę jako wyrocznie, przypisywało sobie prawo do ostrej oceny tego, kto jest na czasie, a kto popełnił błąd. Dla pokolenia Z coś takiego to czysta abstrakcja – nikt im nie będzie mówił co jest ok, a co nie, bo są nastawieni na pełną akceptację różnorodności. Oni nie słuchają nikogo i nikomu nie chcą się przypodobać. Jeśli jakiś trend nie przypadł im do gustu, to po prostu skrolują dalej, aż natrafią na coś, co bardziej im pasuje.

2. Wygoda przede wszystkim. Szpilki to modowe dinozaury.

  Dla osób z pokolenia Z najważniejsza jest wygoda. Lubią one mieszać elegancję z niezobowiązującymi elementami, jak garnitury ze sportowymi butami czy marynarki z luźnymi T-shirtami. Według badań przeprowadzonych w USA dla Business of Fashion okazało się, że ulubioną marką generacji Z jest Nike. Na drugim miejscu znalazło się Gucci (jako jedyna marka luksusowa w pierwszej dziesiątce), natomiast na trzeciej pozycji uplasował się Adidas (za Fashionbiznes.pl). Mając więc do wyboru wszystkie brandy świata młodzi ludzie stawiają na to, co komfortowe.

3. Koncentracja na rzeczach z drugiej ręki.

  Dla pokolenia Z zrównoważony rozwój jest priorytetem. W sumie to nic dziwnego, że ten kto odziedziczy naszą chorą planetę bardziej przejmuje się tym, jak będzie wyglądała w przyszłości. Dlatego „zetkom” nie trzeba już tłumaczyć tego, na czym polega „fast fashion” i czemu ubrania vintage są lepsze niż te z Shein. Nie muszę też chyba pisać o tym, kogo obarczają winą za pasma górskie ciuchów wyrzuconych na śmieci i nadprodukcję…  

4. Bez podziału na płeć.

  Płynne podejście pokolenia Z do mody nie ogranicza się wyłącznie do trendów. Młodzi ludzie nie chcą też być oceniani ze względu na płeć. Podczas gdy w naszej młodości pewnego rodzaju ekstrawagancją było noszenie ubrań swojego chłopaka (nie mam tu na myśli sytuacji, w której było nam zimno wracając z randki i towarzyszący nam dżentelmen oddawał marynarkę czy sweter) dla dzisiejszych młodych ludzi moda nie powinna nikogo segregować. Wystrzegają się poglądu, że ma się jedną stałą tożsamość. Zamiast tego przyjmują ideę posiadania wielu wersji siebie. W rezultacie marki, które słyną z kolekcji „unisex” (Stussy, The North Face, czy Bode) przechodzą teraz swój złoty okres. 

  Trendy, które pokochała generacja Z to nie tylko kwestie wizualne. To przede wszystkim zbiór przekonań, inny sposób myślenia i sposób życia niż ten, który był nam najbliższy. Dla młodego pokolenia indywidualny styl służy do wyrażania własnej tożsamości a nie statusu. Tolerancja i otwartość to podstawa dla współczesnych nastolatków. Chociaż według niektórych za tym oderwaniem od schematów kryje się poczucie odosobnienia (będące być może skutkiem pandemii), to ciężko mi skrytykować idee, które tak wysoko cenią sobie młodzi ludzie.

   No dobrze, a czy ja – kobieta po trzydziestce, która kocha klasykę – może jakoś skorzystać na ulubionych trendach „zetek”? Już wiemy, że ja i moje rówieśniczki przywykłyśmy do tego, aby ścigać trendy, generacja Z wie, że nie musi tego robić, bo „mainstream” jest dla nich tożsamy z obciachem. Nas uczono przestrzegania ustalonych norm ("na formalne wyjścia zawsze zakładaj rajstopy do sukienki", "dresy tylko w weekend" itd.). Dla nich wyróżnianie się jest nowym imperatywem.

   Przez większą część swojego dorosłego życia kierowałam się zasadą: znajdź swój styl i trzymaj się go. W rezultacie zawartość mojej szafy od piętnastu lat niewiele się zmieniła. I to jest ta rzecz, nad którą generacja Z może pomóc mi popracować. Inaczej spojrzeć na siebie i trochę wyciągnąć tego przysłowiowego kija z… torebki. Chociaż prawdopodobnie w najbliższym czasie nie będę nosić kapelusza robionego na szydełku, to może chociaż poczuję się mniej ograniczona przez własne schematy? Nie chodzi tu o to, aby teraz zacząć na siłę kogoś naśladować. Zresztą im bardziej millenialsi starają się być młodzieżowi i wyluzowani, tym gorzej to w oczach generacji Z wygląda – pewnie dlatego, że jest to zaprzeczeniem ich stylu, który niczego nie naśladuje. Jeśli więc coś nam się nie podoba to tego nie nośmy. Gen Z może nam raczej pomóc zmienić sposób myślenia o nas samych i dzięki temu pośrednio dodać do naszego stylu trochę świeżości.

   Gwoli wyjaśnień – z przymrużeniem oka patrzę na tego rodzaju stereotypizację pokoleniową społeczeństwa, pamiętając, że bywa ona niebezpiecznym narzędziem i zawsze pomija wiele istotnych czynników. Nigdy nie powinna służyć jako sposób na ocenę konkretnej osoby. Schematy pomagają jedynie w nazywaniu zjawisk, a w tym przypadku uzmysławiają nam, że każde pokolenie rządzi się swoimi prawami i zamiast się na nie obrażać albo je wyśmiewać, warto dowiedzieć się co chce ono wnieść do naszego świata.

  Obserwowanie trendów u młodszych pokoleń to trochę jak nauka płacenia blikiem, korzystania ze Spotify'a, nauka jazdy na miejskiej hulajnodze czy budowanie własnego kompostownika za domem. Na początku w ogóle nie ma się na to ochoty, właściwie zakrawa to o dziwactwo. No i wcale nie uważamy, aby miałoby nam się to realnie do czegoś przydać. Ale gdy w końcu się przełamujemy, to chyba nigdy tego później nie żałujemy. A kto wie? Może kiedyś „zetki” doczekają się nawet podziękowań?

 

*  *  *

Mój dzisiejszy zestaw ma w subtelny sposób nawiązywać do ulubionych trendów generacji Z. Jak już chyba powszechnie wiadomo – dla młodych osób nie ma większego obciachu niż "spodnie rurki" dlatego tutaj widzicie rozszerzane spodnie. Obszerna góra to także ich znak rozpoznawczy, do tego buty łączące w sobie klimat "balletcore" i "Mary-Jane", no i torebka na ramię. W tym wszystkim zachowałam jednak swój własny styl. Co myślicie o tym zestawie? Czy to nadal stuprocentowy millenials? ;)

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Say Hi oraz KROSNO. 

 

  Marzec kończy się dla mnie cudownie – bałaganem w mieszkaniu, bo bliscy świetnie się bawili w trakcie wyjątkowo długiego świątecznego śniadania. Stosem naczyń w zlewie, bo mieliśmy co położyć na stole. Awanturą dzieci o ostatnie czekoladowe jajko, bo w beztroskim dzieciństwie nie ma większych problemów. Bardzo jestem wdzięczna za ten spokojny czas, nawet jeśli nie wszystko było idealne, a Portos zeżarł święconkę.  

  Z przyjemnością zapraszam Was na kolejny wpis z cyklu „Last Month” i chociaż w ostatnich tygodniach nie brakowało też tych gorszych momentów, to ja spróbuję zapamiętać ten miesiąc tak, jak wygląda na poniższych zdjęciach! 

 

Zażywając "vitamin sea".

To sam początek marca. Na krzewach nie widać jeszcze pąków, ale pierwsze bazie znalazłam.Pierwszy słoneczny dzień od 2348787428742 dni więc odkrywamy nasze cienie na nowo ;). Niekiedy wystarczą drobiazgi, aby nasz nastrój się poprawił, a niekiedy nie… Niektórzy z nas mają to szczęście, że rodzice przekazują właściwe wzorce radzenia sobie z kryzysami. Są też osoby którym dane było zetknąć się z psychoedukacją na studiach i umiejętnie wykorzystują później swoją wiedzę. Zdarzają się też tacy farciarze, którzy mają wrodzoną, bardzo wysoką inteligencję emocjonalną (która podobno odpowiada za 80% sukcesu w naszym życiu). Reszta z nas musi w dorosłości sama szukać pomocy, pracować nad sobą, uczyć się mechanizmów własnej psychiki. Dlaczego dopiero, kiedy człowiek osiągnie 30, 40 lat zaczyna wchodzić w tematykę psychoedukacyjną, chodzić na terapię czy czytać książki i słuchać podcastów o tej tematyce? Wyniki badań dotyczące kondycji psychicznej naszych dzieci są zatrważające i jasno sugerują, że dostęp do takiej wiedzy (oczywiście przedstawionej adekwatnie do wieku) powinniśmy mieć od wczesnych lat. Dlatego z dużą przychylnością podchodzę do inicjatyw, które próbują znaleźć sposób na poprawę tej sytuacji. Jedną z nich jest na pewno Fundacja Wise Future University, bo ma konkretny plan i wiedzę jak wdrożyć psychoedukację do szkół. Fundacja szuka darczyńców, bo program i zespół trenerów jest gotowy do działania, potrzeby są ogromne, wiadomości od szkół chwytają za serce i poruszają. Mam nadzieję, że ich cel (uzbieranie środków finansowych na roczne programy dla trzech szkół) zostanie zrealizowany, a po tym sukcesie będą mogli przedstawić wyniki z programu Ministerstwu Edukacji i zrobić w tej sprawie jeszcze więcej.  Zieleni brak, z rana zimno, że aż zęby zgrzytają, ale ten kąt padania światła już inny. 

To spojrzenie jest moim wyrzutem sumienia, które mówi: "Ty leniwa krowo, jest ładna pogoda, a Ty i tak nie poszłaś ze mną rano biegać". Na szczęście Portos chwilę później zasnął i już się nie patrzył ;). 

1. Wizyta w Narcyzie. Przyszłam po kwiaty dla pewnej jubilatki, ale wyszłam obładowana doniczkami i baziami ;). // 2. // 3. // 4. // Polska edycja magazynu Vogue miała w marcu kolejne urodziny. Pamiętacie tę pierwszą okładkę z Małgorzatą Belą, Anją Rubik i Pałacem Kultury w tle? Ileż ona wzbudziła kontrowersji i dyskusji ;). Odliczanie do spaceru czas start! Wyciągnęłam z piwnicy tę wiklinowo-drewnianą kostkę (dawno temu kupiona w Jotex) i postawiłam koło kanapy. Marzyła mi się taka marmurowa, która zalewa teraz Instagram, ale obiecałam sobie, że w tym roku nie kupuję żadnych nowych mebli. Dyspensę robię tylko na te używane ;). Najlepszy komplement dla kremu? Pusty słoik! Od marki Say Hi polecam zarówno krem Bright Vibes jak i nowość: serum złuszczające z kwasami 15% Sunset Serum od Say Hi na noc. Oparte jest ono na skoncentrowanym i starannie dobranym połączeniu kwasów AHA, BHA i PHA w skutecznym i bezpiecznym dla cer wrażliwych stężeniu 15%. Jest bezpieczny dla cery wrażliwej. Zawiera kombinację kwasów, która nie tylko złuszcza, ale także rozjaśnia, poprawia elastyczność i nawilżenie skóry, stymuluje produkcję kolagenu i elastyny. Jeśli chcecie zarówno nawilżyć i odżywić skórę, ale także walczyć z niedoskonałościami, to dwa kosmetyki na noc będą idealnym duetem. Gdy już nigdzie nie wychodzę, mogę wcześniej zmyć makijaż i zadbać o siebie. Wystarczy mi pięć minut!

Ależ niesamowity kolor ma to serum. Kwasy pod taką postacią są naprawdę przyjemne w stosowaniu. Jeśli chciałybyście przetestować to serum (albo krem o którym pisałam wcześniej) to kod MLE20 da Wam kod rabatowy na 20% na zakupy w Say Hi (działa do 30 kwietnia). 

1. "Cichy outdoor" to temat pierwszego wpisu z cyklu "Zapiski o modzie i stylu". Czytałyście? A wiecie, że w najbliższą niedzielę pojawi się kolejny? Dla wszystkich, którzy wolą mnie słuchać niż czytać. Tutaj znajdziecie mój nowy podcast. ​// 2. Chyba jeszcze żaden sweter nie dał nam tak popalić. Oby to była ostatnia poprawka! Przędza to mieszanka bawełny i wełny merynosowej i jest tak delikatna i miękka, że nie chce się tego swetra zdejmować (a trzeba było, bo każdy prototyp musiałam odsyłać do dziewiarni). Te spacery zawsze są za krótkie dla niego i zbyt wietrzne dla mnie. A tutaj taka miła odmiana. Od wielu miesięcy moja praca to głównie MLE, dlatego ten materiał dla wyjątkowego klienta robiłam z przyjemnością. Co za szczęście, że takie projekty (od czasu do czasu) także mogą być elementem mojej pracy (chociaż ciężko to pracą nazwać). I jeszcze jakie zasięgi zgarnęła ta rolka! Gałązki brzózki, rumianek, magnolia to tylko kilka sprawdzonych i prostych sposobów na idealne wiosenne bukiety.A to sprawca całego zamieszania. Jedyny wazon, którego potrzebujecie na wiosnę. Jest od polskiej marki KROSNO (model Home). Z kodem KASIA20 dostaniecie aż 20% zniżki na wszystkie produkty nieprzecenione w sklepie (ważny jest do 13 kwietnia).

Media społecznościowe kłamią, a my do tego przywykliśmy. A więc kilka faktów o moim weekendowym życiu. 

1. Częściej chodzę w legginsach niż w spódnicy. 
2. Od czasu pierwszego porodu (tj. pięć i pół roku) ani razu nie udało nam się z mężem spędzić we dwoje więcej niż 12 godzin, nie mówiąc już o weekendzie. Dzieci rozgrywają nas koncertowo a my się dajemy. 
3. Ten weekendowy sweter to nie MLE, tylko zrobiony na drutach North x Mood (do kupienia stacjonarnie). 

Gdy pierwszy raz od dawna wyjeżdzasz bez "bombelków" i wydaje Ci się, że w ciągu dwugodzinnego lotu przeczytasz 3236 stron. 

1. Kto ma 20 minut, aby spakować się na wyjazd z Chanel? No kto? // 2. "Proszę Pani, Pani torebka jest za ciężka, proszę się przepakować. //Szybkie dokształcanie się z botaniki. 1. Czekając (jakoś długo) na walizkę. // 2. Jestem w Biarritz! Walizka rozpakowana! // 3. Pierwsza randka? // 4. Ach ci Francuzi. Oni to potrafią podawać śniadania! // Ależ im dobrze na tym słońcu. Pędzę szukać pamiątek i też gdzieś sobie usiądę.

Na drzewach jeszcze nie ma liści, ale na plaży tak jakby lato ;). Wrócę tu kiedyś i też popływam w oceanie. 

Niedziela. Mój mąż mówi na to "ustawka" ;).  1. Wirus mutant zaatakował znienacka i wszystkich w domu, więc moje biuro przeniosło się z kuchni do łóżka. // 2. Wymaglowana pościel. Zapach dobrego snu :). // 
Uwielbiam te chwilę, kiedy udaję, że niby nie mogę się ruszyć, bo tak naprawdę chciałabym tak leżeć bez końca. I co my z Tobą zrobimy co? No jak to co? Szyjemy! 1. Gramy w "kosi łapci" z moją twarzą. // 2. Po ośmiu tygodniach w końcu przyszła ;). To Dragon Diffusion. // Trudne decyzje na początek tygodnia. Sopocki park przy plaży. To tutaj zwykle spacerujemy w weekendy.Tak unoszę się nad ziemią, gdy wychodzi słońce. Ale tym razem miałam jeszcze jeden powód do radości. Dokładnie tego dnia moja starsza córeczka pierwszy raz zaczęła sama jeździć na rowerze. Kto zna to wzruszenie? Ktoś tu próbuje nadążyć za siostrą.To jeszcze nie nowalijki, ale i tak zrobiło się tak jakoś wiosennie.Viva Moda i świetny artykuł o haute couture.To jeden z moich ulubionych cytatów z dzieciństwa. 
A znalazłam go teraz na karteczce dołączonej do przesyłki od Ingridberg_studio1. Ciasteczko z wróżbą. Zawsze się boję rozwijać te karteczki! // 2. Gdy ktoś się cieszy, że w związku z nocną gorączką zostaje dziś w domu z mamą. Ale te dzieci szybko zdrowieją! ;) // Sama sobie kupię!

Jaka radość! Kolejny rok z rzędu MakeLifeEasier zajmuje pierwsze miejsce w rankingu na najpopularniejszy blog według See Bloggers. To dzięki Wam!

Jest Asia. Czyli nie ucieknę od przykrych obowiązków. Prowadzimy wspólnie firmę już od ośmiu lat. Nigdy się nie pokłóciłyśmy (to pewnie zasługa Asi ;)) chociaż charaktery mamy zupełnie inne. A może właśnie w tym tkwi sekret? Przed nami jakieś pięć godzin ustalania poprawek i terminów wejść poszczególnych produktów. A potem spotkanie z Olą, aby zgrać to wszystko z działaniami promocyjnymi. Prowadzenie bloga to przy marce odzieżowej bułka z masłem ;).  Co jest najfajniejsze w przygotowywaniu przepisów na bloga? To, że trzeba je wcześniej przetestować! Na te truskawki zaraz wjedzie kogel mogel :). Przesyłka z wydawnictwa PróbyTen moment kiedy w Wielką Sobotę zabierasz się za sprzątanie, bo jutro przychodzi na śniadanie cała rodzina i nagle dochodzi do Ciebie, jak wiele rzeczy w mieszkaniu chciałabyś zmienić. Jak w soczewce widzę wtedy to, co mi się podoba. A do tego wszystkiego przychodzi szwagierka i miesza mi w głowie mówiąc, że "tu by się przydały przeszklone drzwi" ;D. W związku z tym, zamiast czyścić łazienkę, otwieram program do projektowania wnętrz. 1. Szykujemy koszyczki. Powolutku tłumaczę co należy do nich wsadzić, a dwie pary oczu wpatrują się we mnie z ciekawością (a na koniec, gdy nie patrzę, wkładają tam jeszcze Świnkę Peppę, bransoletkę i klocki lego). 2. Bratowa i szwagierka. Ciekawe kogo obgadują? :D"Mamo, a możesz dziś włożyć takie same buty jak my?". Dawno temu kupiłam je w Balagan.Poszukiwania zakończone pełnym sukcesem!1. A tę sukienkę możecie jeszcze znaleźć tutaj. // 2. Pięć minut później tego mazurka już nie było.  Wiosna i Wielkanoc to czas nadziei, jasna deklaracja od natury, że życie kołem się toczy i nawet jeśli teraz jest nam źle i wciąż dochodzą do nas smutne wiadomości, to i tak opadnie kiedyś ta gęsta mgła i nadejdzie czas odrodzenia, świeżości, zmiany. Tymczasem doceniajmy każdy dzień, który budzi nas ptasimi trelami. Przesyłam Wam najszczersze życzenia świąteczne i dziękuję za Waszą uwagę. 

* * *

 

LOOK OF THE DAY – DZIEŃ KOBIET

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

kolczyki – YES 

wełniany płaszcz – 303 Avenue (stara kolekcja)

bluzka z długim rękawem – MLE 

niebieskie dżinsy i torba – Arket 

okulary – Ray Ban 

buty – Kazar 

 

  Dzień Kobiet. Symboliczne święto, które po upadku PRL-u nie cieszyło się zbytnią popularnością bo ustanowiono je głównie po to, aby obywatele nie zapomnieli o „przywiązaniu do Państwa Ludowego, miłości do wielkich idei pokoju i socjalizmu” – kobietom rozdawano wtedy „upominki” będące de facto produktami pierwszej potrzeby typu: mydło, ścierka czy rajstopy, do których dostęp był wtedy bardzo utrudniony (dopiero później doszedł do tego tulipan).

  Od kilku lat święto przechodzi swoisty renesans i staje się okazją do tego, aby głos kobiet w ważnych dla nich sprawach został usłyszany. Czytając dzisiejsze wiadomości mam nadzieję, że ten głos wywalczy nam w końcu większość w sejmie.  Przy dzisiejszej okazji wspomnę też o Fundacji marki YES, która ma finansować projekty przyczyniające się do poprawy sytuacji kobiet w Polsce. Inicjatywa „Jestem kobietą” to konsekwencja dotychczasowych działań marki i realizacji misji tworzenia lepszego świata dla kobiet. Sposób jej działania będzie bardzo prosty – każdy, kto ma projekt przyczyniający się do wniesienia pozytywnej zmiany w sytuacji kobiet w Polsce, będzie mógł się zgłosić do Fundacji YES z wnioskiem o jego sfinansowanie. Władze Fundacji na zasadzie konkursu co kwartał wybiorą projekty do realizacji. Jeśli masz pomysł, który przełamuje stereotypy dotyczące kobiet, walczy z nierównościami względem kobiet, może zainspirować kobiety do pozytywnej zmiany lub wnieść nową wartość do ich życia, możesz aplikować o finansowanie. Fundacja planuje finansować około 5-10 takich projektów rocznie, a maksymalna wartość finansowania jednego projektu nie może przekroczyć 100 tysięcy złotych. Więcej na temat działania Fundacji oraz formularz składania wniosków znajduje się tutaj.

  YES od dawna daje się poznać jako marka, która porusza ważne dla kobiet tematy, sprzeciwia się niesprawiedliwościom i nierównościom dotyczących kobiet i aktywnie działa na ich rzecz – niejednokrotnie przekonałam się, że marka jest konsekwentna w swoim działaniu także wtedy, gdy wiąże się to z marketingowym ryzykiem. To rzadkość w świecie biznesu, dlatego trzymam kciuki za prace Fundacji!

They Say It’s Spring

spodnie – Arket // kurtka – Toteme (podobna tutaj i tutaj) // t-shirt – The Row // buty – Vagabond (podobne tutaj) // kolczyki – YES // okulary – Toteme (podobne tutaj) // 


kurtka – MLE // spodnie – Anine Bing // tshirt – COS // okulary – Ray Ban (podobne tutaj i tutaj) // buty – Adidas Samba //

kurtka – Toteme // legginsy – Mango // kalosze – Decathlon // torebka – Bottega Veneta // perfumy – Loewe // 

trencz – Arket  // sweter – MLE // spodnie – Anine Bing // torebka – Arket // buty – Pier One // czapka – The Frankie Shop (podobna tutaj) // 

Zapiski o modzie i stylu: „Cichy Outdoor, czyli gdy pod marketingowym frazesem kryją się realne zmiany naszego stylu”

 Artykuł jest częścią cyklu „Zapiski o modzie i stylu”, który pojawiać się będzie na blogu w pierwszą niedzielę każdego miesiąca. 

 

kurtka – Max Mara Weekend

 dżinsy o prostej nogawce – &Otherstories

złote kolczyki – Biżuteria YES

brązowe sztyblety – Balagan

wełniany golf – MLE

rękawiczki – Arket

 

  Moda jest sejsmografem zmian społecznych, wydarzeń historycznych, bywa też narzędziem manifestacji, ale w przyszłości stanie się także odbiciem nieuniknionych zmian klimatycznych i po tegorocznej zimie jestem pewna, że zadzieje się to szybciej niż przewidywaliśmy.

   To, że kryzys klimatyczny zmusza świat mody do zmian, wiemy bardzo dobrze. I to od dawna. Żadne odkrycie. Branża odzieżowa musi dostosować się do nowych wymogów tak, aby jej poczynania miały mniejszy wpływ na środowisko. Zmiany dotykają też konsumentów, którzy zdając sobie sprawę z globalnych konsekwencji, niezwykle istotnych dla nas i naszej przyszłości, podejmują rozsądniejsze decyzje zakupowe. Ale jest jeszcze jedna rzecz dotycząca mody, na którą wpływ będzie miało rozchwianie frontów pogodowych. Modyfikacjom ulegnie też nasz styl i to, co będziemy mogli nosić na co dzień, a część ubrań z naszej szafy pewnie w ogóle przestanie być potrzebna.

  Jak podaje National Geographic: „badania naukowców z Instytutu Ochrony Środowiska wykazały, że do końca XXI stulecia w Polsce będzie więcej padać – roczna suma opadów zwiększy się, w zależności od przyjętego scenariusza, o 50 do nawet 100 milimetrów. Będzie padać przez około 125-140 dni w roku. Podobnie jak w przypadku przymrozków, zmiany w sumie opadów najsilniej wpłyną na życie mieszkańców północno-wschodniej części kraju.” Przedsmak tej prognozy widziałam przez ostatni miesiąc w moim Sopocie. Zamiast mrozu i zasp śnieżnych mamy od tygodni coś na kształt niekończącej się mżawki przerywanej niekiedy ścianą deszczu – dostrzeżenie piękna w lutowych krajobrazach stało się wyzwaniem nawet dla koneserów. Tutaj możecie przeczytać pełny raport. 

  Częściej niż kiedyś napływa do nas o tej porze roku ciepłe, bardziej wilgotne powietrze znad Atlantyku, co sprawia, że zimy są łagodniejsze i rzadziej widujemy śnieg, a częściej deszcz i błoto. Ponieważ w Europie śniegu i mrozu jest coraz mniej to rzadziej zdarzają się optymalne warunki do jazdy na nartach (wystarczy wspomnieć o tym, o czym usłyszałam dziś w radio – w lutym tylko przez osiem dni można było zobaczyć w Zakopanem biały puch). Moda stricte zimowa, śniegowce, popularne moonbootsy, puchowe kurtki i płaszcze, grube swetry, czy odzież narciarska może w perspektywie kilkunastu lat stać się czymś, co nieliczni będą zabierać ze sobą tylko do górskich ośrodków, bo w innych miejscach śnieżne zaspy i mrozy nie będą się nam już przytrafiać. Nasz klimat ewoluuje w stronę takiego z dwoma porami roku, a to oznacza, że powinniśmy się zacząć zaprzyjaźniać z kaloszami i kurtkami przeciwdeszczowymi. Rynek nie znosi próżni więc nie trzeba było długo czekać aby kreatorzy trendów wyczuli co się święci i uczynili z tego chwytliwy trend (a może to po prostu naturalna kolej rzeczy, że moda odpowiada na nasze zmieniające się potrzeby?).

  „Cichy outdoor” ma zawładnąć rokiem 2024. Z góry przepraszam za ten dziwny polsko-angielski zwrot, ale wszystkie tłumaczenia wydawały mi się jeszcze bardziej niezgrabne. „Cicha odzież zewnętrza” nie oddawałaby sensu, ponieważ w tym przypadku nie chodzi po prostu o okrycia wierzchnie, ale o ubrania, które chronią nas przed najróżniejszymi warunkami pogodowymi. Słusznie wyłapujecie tutaj nawiązanie do tak zwanego „cichego luksusu”, który wyrósł na kanwie popularności serialu „Sukcesja” (chociaż sam styl istniał przecież od dawna, został po prostu ujęty w jeden chwytliwy frazes). Widać to zwłaszcza w przypadku marek z najwyższej półki, które zaczęły flirtować z odzieżą outdoorową – ważny jest w tym przypadku brak widocznego logo czy jaskrawych kolorów i charakterystycznych wyrazistych detali (w myśl zasady „kto ma wiedzieć, ten wie”).

  Ale odejdźmy na chwilę od wielkich domów mody i zejdźmy na ziemię, do naszego codziennego błotka na chodniku. Klimat sprawia, że dla większości z nas odzież outdoorowa coraz częściej staje się odzieżą codzienną, noszoną nie tylko w naturze, ale także w mieście. W teorii „outdoor” to  techniczne kurtki, polary, trapery, syntetyczne materiały i membrany, czyli ciuchy stworzone do bycia w naturze i gotowe stawić czoła największym atmosferycznym wyzwaniom. Z kolei w „cichym outdoorze” nadal ma być nam ciepło, sucho i wygodnie, ale tym razem to, co użytkowe i praktyczne ma być także stylowe i modne (stąd rosnąca w tempie ekspresowym popularność marek „The North Face”, „Barbour” czy „Patagonia”).

  Zajmie mi pewnie trochę czasu, aby przekonać się do ortalionowych kurtek, chociaż nie przeczę, że w Trójmieście, w którym ostatnio wieje i pada bez przerwy, byłyby bardzo przydatne. Nie dla mnie też polary, bo kiedyś naczytałam się o ich szkodliwym wpływie (niestety mimo długich poszukiwań nie mogłam znaleźć konkretnego artykułu, ale skoro to czysty poliester to można chyba po prostu przyjąć ten punkt widzenia).

  To nie oznacza, że wypieram się „cichego outdooru”. Od ortalionów i polarów bardziej przemawia jednak do mnie to, co nawiązuje nieco do stylu charakterystycznego dla brytyjskiej wsi. Mamy tu ubrania przystosowane do trudnych warunków pogodowych, ale także eleganckie detale czy naturalne materiały (na przykład do wodoodpornych kurtek wykorzystuje się odpowiednio nawoskowaną bawełnę). Okazuje się, że znawcy także i na to znaleźli określenie. Tak zwane „cottagecore” brzmi już naprawdę zabawnie, ale chyba dobrze wyraża to, co widzicie na dzisiejszych zdjęciach.

  Podobno „cichy outdoor” ma być odpowiedzią na rosnącą potrzebę bliskości z naturą i świadomość ekologiczną. Nowy trend i ekologia to dwa słowa, które nie mogą być ze sobą bardziej sprzeczne, ale jeśli bierzemy tu pod lupę trwałość i długość użytkowania konkretnej rzeczy, to nie będę się wyśmiewać. Gdybym miała podsumować elementy mojej garderoby, które wpisują się w „cichy outdoor” to byłyby to chyba jedne z najstarszych rzeczy, które mam. Wspomnę tylko o kaloszach z Decathlonu, które kupiłam ponad dekadę temu, a nie dalej jak wczoraj miałam je na nogach. Podobnie z kurtką Max Mara Weekend, którą widzicie na zdjęciach (czego ona nie przeszła!). Odzież outdoorowa faktycznie dobrze znosi użytkowanie, jest odporna na deszcz czy zabrudzenia i nie zużywa się tak szybko.

  Wnioski? Spójrzmy życzliwie na rzeczy, które do tej pory nosiłyśmy tylko na spacer z psem po lesie. A może sama zdążyłaś już zauważyć, że przeciwdeszczowa kurtka przydaje Ci się coraz częściej? Albo że zamszowe kozaki, które kiedyś nosiłaś całą jesień i wiosnę teraz nieruszone siedzą w szafie, bo nie chcesz ich zniszczyć na deszczu? Podejrzewam, że za kilka lat uznamy, że to nie był tylko chwilowy trend, ale zaadaptowanie odzieży do nowych wyzwań naszej codzienności i zmian klimatycznych. Odzież outdoroowa powstała dla tych, którzy chcieli chodzić po górach, urządzać wędrówki po lesie czy po prostu być bliżej natury. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości przyda się przede wszystkim tym, którzy przed zemstą natury nie będą mogli już uciec. Chyba mowa o nas wszystkich, prawda?

Last Month


Wpis powstał we współpracy z marką Lierac, Rodziną Pasieki Sadowskich oraz Wild Hill Coffee.
 

  W tym tygodniu kończy się luty. Potem marzec minie bardzo szybko i już będziemy mieć Wielkanoc. Nim się obejrzymy przyjdzie piękne lato, a potem złota jesień i zacznie się czekanie na Święta. Właściwie można powiedzieć, że rok 2024 niebawem się skończy ;). To taki nieśmieszny żart oczywiście, ale upatrywanie przyjemności tylko w wydarzeniach, które dopiero są przed nami, na własne życzenie zabieramy sobie teraźniejszość.

  Chociaż niepoprawna ze mnie fanka zimy, to zwykle o tej porze roku oczami wyobraźni widziałam już drzewa owocowe upstrzone białymi kwiatami, tymczasem były one zaśnieżone i pogrążone w zimowym śnie. Przyznaję, że zdarzało mi się na tę przeciągającą się zimę narzekać. No cóż, to lekcja dla mnie, aby bardziej cieszyć się tym, co daje nam los – okazuje się bowiem, że luty wcale nie musi być biały i mroźny, może być też błotnisty i mokry. Tym razem próbowałam go więc polubić takim jakim jest, bo kto wie, co przyniesie nam przyszłość?

  Ona przyjdzie. Zapewniam Was. Czego byśmy nie zrobiły, o czym byśmy nie zapomniały i jak mocno nie marudziły – ona jest już tuż za rogiem i nic jej nie powstrzyma. Nie marnujmy więc czasu na jej wyglądanie, skoro zawita do nas nawet bez wcześniejszego zaproszenia. A tymczasem, u progu przedwiośnia zapraszam Was na fotorelację z ostatnich tygodni.

"Jak wydaje się Wam, że wygląda Trójmiasto w lutym” kontra „Jak najczęściej wygląda Trójmiasto w lutym” ;). Moim zdaniem mieszkam w najpiękniejszym miejscu na świecie, ale to nie oznacza, że każdy dzień tutaj jest idealny.Gdy Twój strój świetnie wpisuje się w szaro-błotniste otoczenie. 
Dla lutowej równowagi. Aromatyczna zupa warzywna i wizyta w Baloli. To pierwsze jest dla mnie codziennością, na to drugie chciałabym częściej mieć czas. Jedziemy z tym poniedziałkiem! Jestem już po dwóch spotkaniach i teraz siedzę nad ważnym dla mnie tekstem. A ten magazyn o podróżach znalazł się tutaj całkowicie przypadkiem…Ostatnie dni przed kampanią. Dopinamy najdrobniejsze szczegóły – od harmonogramu wejść poszczególnych produktów przez potwierdzenie ostatnich zleceń na szycie, aż po poprawki wykończenia dziurek na guziki. Zwracamy uwagę na najmniejsze detale, abyś Ty już nie musiała ;). No i nasza odsłona "Never ending story" czyli współpraca branży kreatywnej z informatyczną. My tu o letniej kolekcji, sukienkach i szortach, a tak naprawdę wszystkie już jesteśmy myślami w kolejnym sezonie…
Tłusty czwartek i test pączków! Ta rolka podbiła Wasze gusta. Jeśli szukacie w Trójmieście sprawdzonych miejsc z pączkami to podaję moje top miejsca: Pączuś (one & only ), Kaisser (jeśli macie zjeść w Tłusty Czwartek tylko jednego pączka to postawcie na tego z Kaissera ), Cappuccino Cafe (a po pączku zjedzcie tam jeszcze rzemieślnicze lody ), Oficyna w Gdyni (jeśli szukacie pączków w zdrowszej wersji to tylko tam).Błękit, szarość i biel, czyli próba wywołania wymarzonej pogody. 
Idealne Walentynki w domu nie istnie…. a czekaj! Ten wieczór może nie był spektakularny, ale na ostatnią chwilę nie wymyśliłabym nic lepszego (tego dnia jakoś nikt nie kwapił się do opieki nad naszymi dziećmi ;)). Chwila dla nas, odrobina słodyczy z własnego piekarnika i kanapa. 
Ten chlebek migdałowy wyszedł super! Tak jak obiecałam na Instagramie dzielę się z Wami przepisem na pyszny migdałowo-cynamonowy chlebek: 

Składniki: 

 2 jajka

160 g masła 

170 g cukru (ja użyłam brązowego) 

180 g maślanki 

240 g mąki pszennej (ja użyłam typ 450) 

1,5 łyżeczki proszku do pieczenia 

pół łyżeczki soli 

100 g migdałów 

opcjonalnie: miód 

(pasta migdałowa) 

50 g masła migdałowego 

70 g brązowego cukru 

50 g masła (zwykłego) 

50 g drobno posiekane migdały

1 łyżeczka cynamonu 

Sposób wykonania: 

1. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni i przygotuj formę wyłożoną papierem do pieczenia. Masło utrzyj z cukrem na wysokich obrotach przez 5-6 minut. Dodaj jajka i ubijaj przez dodatkową minutę. Dodaj połowę maślanki i ponownie wymieszaj. Do ciasta przesiej mąkę, cynamon i proszek do pieczenia, wymieszaj. Zanim wszystko się połączy, dodaj resztę maślanki. 

2. Włóż 1/3 ciasta do formy i dodaj pastę migdałową (rozłóż ją w miarę równomiernie, najlepiej przemieszać ją cienkim patyczkiem tak aby powstały "esy-floresy".  Powtórz proces jeszcze raz i dodaj migdały na wierzch. Piecz chleb około 45 minut.

Bajka i ciasto z lodami. Nie wiem kogo z naszej piątki najbardziej cieszył ten plan na wieczór. 

Disney'owski klasyk o miłości. 

Jutrzejszy dzień będzie długi. Robimy wiosenno-letnią kampanię dla MLE. Ten moment to zawsze zwieńczenie wielomiesięcznej pracy. Jeśli gdzieś popełniłyśmy błąd, to teraz jest już zbyt późno, żeby go naprawić ;).Alain de Botton ze swoją "Architekturą szczęścia" i Katarzyna Zajączkawska z "Odpowiedzialną modą". No i witamina C, bo chyba coś mnie bierze. Warszawo! Jesteś dziś dla nas łaskawa z tym słońcem. Mamy wynajęte studio, ale naturalne światło zawsze jest w cenie. Za każdym razem, gdy zaczynamy myśleć o kolejnej kampanii, zaczyna się dyskusja na temat tego, czy pokazać nasze projekty na profesjonalnej modelce (moje stanowisko), czy jednak na mnie (stanowisko zespołu). Jak dla mnie sesja wizerunkowa MLE wypadłaby lepiej, bardziej profesjonalnie, gdyby przed obiektywem stała dziewczyna, która wie co robi i ma do pozowania większe predyspozycje. Może Wy pomożecie mi przekonać Asię, aby nie ciągać już na zdjęcia 37-letniej matki dwójki dzieci i postawić na młodszą (i wyższą) gwardię? Zastanawiałyście się kiedyś ile trwa taka sesja zdjęciowa? Zaczęłyśmy punkt ósma, skończymy po szesnastej. Czyli typowy dzień w pracy tylko nerwy większe.
Czternaście stylizacji, białe tło i dwa krzesła. Ten pierwszy na górze to własność Asi, ten na dole z taboretem wypożyczyłyśmy z Iconic Tells a Story
Oto nasza wspaniała grupa! W tym wpisie możecie zerknąć kiedy mniej więcej pojawią się poszczególne produkty. Ten zestaw na górze to koszula i szorty. Olivia zestawiła go z eleganckimi dodatkami, ale podejrzewam, że ja będę w nim śmigać z trampkami i klapkami. 
Koniec! Jeśli zaraz czegoś nie zjemy to atmosfera się zagęści. ;) Wybrałyśmy się do The Eatery i chyba nie będziemy zawiedzione. 
1. "Zamówmy kilka rzeczy, aby móc spróbować wszystkiego i po prostu się podzielmy". // 2. Tak. Znalazł się. // 3. Marchew i mielony. Polecam z czystym sumieniem. // 4. Bardzo dopracowany koncept. Kuchnia polska z nowoczesnym akcentem, nienachalny minimalistyczny wystrój i polskie klasyki filmowe z lat 90-tych. Bardzo podoba mi się to miejsce! //Super miejsce to Eatery. Czekam, aż ktoś zdolny zrobi coś podobnego w Trójmieście. A teraz teleportujemy się do mojego ukochanego miejsca. Jakiś czas temu napisałam długi artykuł o dolinie Val Di Fiemme. Tutaj macie link jeśli chciałybyście się dowiedzieć, co jest w tej krainie tak wyjątkowego, że wracam do niej od ponad dwudziestu (!) lat. Miejsce, który nigdy mi nie spowszednieje. Czuję się w tu jak u siebie.
Moje Passo Rolle. Nie ma tu najnowocześniejszych wyciągów i setek tras narciarskich, ale ja i tak kocham to miejsce. Szczytu nie zdobędziemy, ale mamy tu nasz ulubiony szlak, który kończy się u podnóży tej skały. Kiedyś we dwoje, później z sankami i niemowlakiem, a teraz w czwórkę. Z roku na rok coraz ciężej. Ale także weselej. Ile czasu można spędzić z dziećmi przy zamarzniętym źródełku? Zaskakująco dużo!… aż tak dużo, że gdy dochodzimy do schroniska ktoś nieoczekiwanie ucina sobie drzemkę.  Najlepsze ocieplane legginsy na świecie. Nie spadają i nie rozciągają się. Niestety z sieciówki, ale chyba można dla nich zrobić wyjątek. Znajdziecie je tutajW które wycelować śnieżką? :D 1. Cortina d'Ampezzo. Kilkadziesiąt lat temu odbywały się tu zimowe igrzyska olimpijskie… i niebawem szykuje się powtórka! // 2. Ten sweter ma chyba z dziesięć lat i zawsze jedzie ze mną w góry (jest z RobotyRęczne). Za to ta kurtka… w przyszłym sezonie same się przekonacie! 

No dobrze. Teraz widzę, że artykuł na blogu sprzed 4 lat wymaga odświeżenia, bo część polecanych miejsc zdążyła się zamknąć, a pojawiło się wiele nowych. Ale ogólne przesłanie chyba się nie zmieniło – trzeba chronić i szanować naturę. Solidarnie i z rozmysłem. Przy takim podejściu my także zyskujemy, bo nadal możemy cieszyć się jej pięknem. 1. Gdy tym razem to Ty możesz krzyczeć "Mamo! Pomóż!" ;). Wyjazdy z rodziną – tą dalszą i bliższą – to dla mnie najcudowniejszy czas w roku. // 2. Czy to jedno zdjęcie może być "mini-zamiennikiem" dla "Look of The Day"? ;). Żartuję! W tę niedzielę zapraszam Was na nowy cykl, czyli "Zapiski o modzie i stylu". Jestem bardzo ciekawa Waszego odbioru. "El Brite De Larieto" to moja ulubiona restauracją w Cortinie. Przynależy do agroturystycznego gospodarstwa, a jedzenie mają tam wyborne. 
1. Kluski w sosie grzybowym. To jest zbyt dobre! // 2. Słońce! Sama nie wiem czym się tu najadam bardziej – pysznym jedzeniem czy ciepłymi promieniami. // Tam, gdzie chmury tańczą wokół gór… 
Wracamy w stronę Val di Fiemme i wspinamy się (a raczej pchamy przed sobą naprawde dobrze obciążone sanki) na wysokość 2084 metrów nad poziomem morza. Po takiej eskapadzie najprostsze dania smakują wybornie. Koniec Karnawału obchodzi się też tutaj! I to hucznie!
Przy mojej całej miłości do Włoch… nasze pączki są lepsze.  Tylko oglądam, przysięgam! Mam własne w bardziej zakopiańskim stylu i też są super! Pamiętacie jak pisałam o słynnych butach z Cortiny w tym wpisie?Tydzień w górach, dwie godziny na nartach. Ale nadrobimy jeszcze to szusowanie! 1. Mój górski niezbędnik. Okulary to Celine, balsam to prezent od marki Chanel. // 2. Dostałam na Instagramie mnóstwo pytań o kurtkę. Mam ją chyba ze sto lat (a dokładniej sześć, bo kupiłam ją będąc w pierwszej ciąży) i prawdę mówiąc jej jakość jest słabiusieńka. Ale kolor ma piękny. ;) Wychodzę z założenia, że jeśli już coś mam, to albo noszę, albo przekazuję dalej. W jej przypadku wybieram nadal to pierwsze, bo jakoś ciężko mi się z nią rozstać. Jest z NA-KD. Wszędzie dobrze, ale w naszym domowym królestwie najlepiej! Księżniczki dobrze o tym wiedzą!Mamy słońce w Sopocie, więc ten dzień już zaczął się dobrze! I jeszcze dotarła do mnie paczka, na którą czekałam! W lutym rozpoczęłam testowanie kremu od Lierac w pięknym opakowaniu w nowoczesnym stylu. No i z wymiennym wkładem, tak aby szklany słoiczek mógł być użyty wielokrotnie. Lierac Lift Integral to krem, który ujędrnia, nawilża i wygładza skórę, dzięki unikalnemu połączeniu trzech składników aktywnych, które działają na jej podstawowe elementy: kolagen, elastynę, kwas hialuronowy, glikoproteiny. Kosmetyk w 98% składa się z substancji naturalnego pochodzenia. Testuję od trzech tygodni i polecam! Krem warty swojej ceny.Mamy młynek! To gwiazdkowy prezent ode mnie dla męża, bo do niedawna tylko on w domu robił kawę. Tym razem zamówiłam więc Wild Hill Coffee w ziarnach. Nie mówcie mi, że jeszcze nie słyszałyście o tej kawie?! No to opowiem Wam więcej, bo po jej poznaniu nie będziecie już chciały pić niczego innego!Chociaż mówi się o tym coraz więcej, to naprawdę niewiele osób zdaję sobie sprawę z wpływu kawy na planetę. Nasza część świata wyrządziła ogromną krzywdę ludziom i przyrodzie, a zamiłowanie do picia kawy ma w tym swój niechlubny udział. To geopolitycznie i społecznie złożony problem, który mieści w sobie całe spektrum odcieni szarości, dlatego tym bardziej doceniam marki, które w imię własnych wartości zachowują prawdziwą transparentność. Wild Hill Coffee potrafi wskazać dokładnie skąd pochodzi ziarno (jest to kawa single origin pochodząca z jednego, konkretnego regionu). Kawowce są uprawiane bez pestycydów. I to jest bardzo ważna informacja ponieważ kawy dostępne powszechnie w sklepach mogą zawierać śladowe ilości pestycydów (wątek zdrowotny jest istotny, ale to także kwestia etyki – uprawa bez pestycydów nie naraża zdrowia ludzi pracujących na plantacji). Są też inne korzyści.  Założycielka marki mówi: „Z dumą mogę napisać, że zbadałyśmy potencjał antyoksydacyjny wszystkich kaw, które od nas otrzymasz i choć kawa wyjściowo jest bogatym źródłem antyoksydantów, to Wild Hill Coffee może pochwalić się naprawdę wysokimi wartościami. I tak Ogniste zbocza Turrialba to aż 94,63% zdolności antyoksydacyjnej, Sen o La Jacoba 95,48%, a Gwiaździsta noc w Cajamarce 94,15%.” 

WSZYSTKIE kawy od Wild Hill Coffee są ekologiczne i posiadają Europejski Certyfikat Ekologiczny. Co to znaczy? Że ich uprawa, zbiór i wszystkie etapy produkcji są bardzo dokładnie udokumentowane. Jeśli parzycie kawę w domu, to spróbujcie chociaż raz przestawić się na tę uprawianą w zrównoważony sposób. W przypadku kawy bezkofeinowej ziarna zostały pozbawione kofeiny zdrową, bezpieczną metodą CO2. To stosunkowa nowa metoda, która nie wymaga szkodliwej chemii, a co najważniejsze, pozwala zachować bogaty smak i zapach kawy. Wild Hill Coffee jest przepyszna (według mnie nawet lepsza niż te od czołowych marek) więc dbanie o planetę jest w tym przypadku czystą przyjemnością. Kawowe obrazy. 

W ramach współpracy Wild Hill Coffee zgodziło się przygotować dla Czytelniczek Makelifeeasier zniżkę w wysokości -12%. Wystarczy, że wpiszecie kod Kasia12 w trakcie dokonywania zakupów (kod jest ważny do 17 marca).

A teraz kontrowersyjny temat! Czy tylko ja słodzę kawę miodem? ;P W lutym pozamykałam kilka tematów, które mi ciążyły i sama jestem zdziwiona jak wiele nowej energii i sił mi to dało. Po raz kolejny przekonałam się, że działanie to dla mnie najlepsze antidotum na gorszy nastrój. No i praca w grupie. A że doczekaliśmy się w końcu większego stołu, to coraz częściej, nawet te liczniejsze spotkania, odbywają się u mnie. Tylko z robieniem kaw w kawiarce się nie wyrabiam ;). Pssst! Czy to nie wygląda jak pierwsze ślady wios… ?
Ileż to ja się nasłuchałam o Pasiece Rodziny Sadowskich! A potem przeczytałam rozbrajający opis początków tej pasieki… „Historia Pasieki Rodziny Sadowskich nie sięga dalekich pokoleń. W 2009 roku zaraz po maturze będąc nastoletnim mieszczuchem zacząłem swoją przygodę z pszczelarstwem. Szukając sezonowej pracy na najdłuższe wakacje życia (między maturą a studiami) postanowiłem pomagać w lokalnym gospodarstwie pszczelarskim. Od samego początku życie tych niezwykłych owadów mnie zafascynowało i wiedziałem, że chcę się zaopiekować własnymi ulami… wpadłem i nie było odwrotu.” Na zdjęciu widzicie miód z pyłkiem i propolisem od Pasieki Rodziny Sadowskich. Miód wielokwiatowy z dodatkiem pyłku pszczelego i propolisu. Posiada atuty miodu wiosennego zawierającego nektar z mniszka, akacji i rzepaku. Łączy w sobie wszystko co najlepsze z ula i tak też pachnie i smakuje. Polecam!  Z kodem Makelife10 otrzymacie 10% zniżki na zamówienie.Pasieka Rodziny Sadowskich ma w swoim asortymencie również mnóstwo innych produktów (nie tylko miodowych). Pasta pistacjowa to nasz ukochany dodatek (a może mój?) do naleśników, maliny i truskawki liofilizowane, do których z początku podchodziłam z rezerwą, a teraz stały się naszą ulubioną słodką przekąską, albo różnego rodzaju zakwasy i soki naturalne – wszystko najwyższej jakości. Kasia w swoim naturalnym środowisku :). 

Słońce wstaje coraz wcześniej, lepiej żeby nie nakryło nas w brzydkiej piżamie ;). Już miałam skończyć dla Was ten wpis, ale dosłownie w tej chwili wbiegła do mnie Asia z najnowszymi prototypami piżam na nowy sezon. Jak myślicie? W której najlepiej powitać pierwsze wiosenne mgły? :)

 

*  *  *