Here it is …. GLOSSYBOX by Kasia Tusk

W końcu mogę się z Wami podzielić informacją na temat jednego z projektów, który przygotowywałm w ciągu ostatnich kilku tygodni! Od dziś możecie już kupić limitowaną edycję pudełka GLOSSYBOX, do którego sama dobrałam wszystkie produkty. Wcześniejsze limitowane pudełka były sygnowane między innymi przez markę Burberry, Harrods'a  czy blogerkę "The Men Repeller" – jest mi więc niezwykle miło, że jako pierwsza blogerka w Polsce dostałam taką możliwość:).

Zapewne wiele z Was, tak jak i ja, uwielbia kosmetyczne nowości, dlatego z wyjątkową starannością wybierałam każdy kosmetyk (zawartość pudełka zaprezentuję na blogu już wkrótce:)). Chciałam też zaprojektować pudełko w taki sposób, aby przypominał Wam blog – jego kolorostyka miała nawiązywać do dobrze Wam znanej szaty graficznej. Być może będzie to namiastka tego bloga w Waszym domu :).

Zachęcam więc Was do przetestowania moich produktów – http://www.glossybox.pl/glossybox-by-kasia-tusk

 

Haircare (finally :))

        W końcu udało mi się stworzyć post, który obiecałam Wam już dawno temu. Włosy, ich pielęgnowanie i układanie, to niekończący się temat moich narzekań. Dlaczego znowu się skręciły? Czemu końcówki wciąż się rozdwajają? Czy kiedyś przestaną się elektryzować? I na motylą nogę, dlaczego wszystkie inne dziewczyny suszą włosy i wyglądają świetnie, a ja wyglądam jak George Michael w teledysku Last Christmas??? Niektóre z tych doprowadzających do szaleństwa pytań, zadaję sobie jednak znacznie rzadziej niż kiedyś – z wiekiem nauczyłam się kilku sposóbów, dzięki którym codzienna walka z niesfornymi kosmykami nie zawsze kończy się porażką.  

Pierwsza i najważniejsza zasada: nasze włosy nie będą dobrze wyglądać, jeśli nie będą dobrze ścięte. Moje są dosyć gęste, ale niezbyt grube. Fryzura bez cieniowania nie sprawdziła się na nich najlepiej – gdy włosy były zupełnie równe, były też zupełnie płaskie:). Poza deliktanym pocieniowaniem końcówek mam jeszcze jeden sposób na dodatkową objętość – cieniowanie włosów od spodu, przy użyciu nożyczek widocznych na poniższym zdjęciu. 

To od pielęgnacji włosów, zależy ich późniejsze układanie i ogólny wygląd, a więc przywiązuję do niej szczególną wagę. Staram się jednak nie iść na kompromis i wybierać produkty, które nie zawierają sztucznych składników. Po kilku nieudanych próbach, postanowiłam zaufać wcześniej testowanej marce i znalazłam intensywnie odżywiającą maskę, która nie obciąża włosów i spełnia moje wszystkie oczekiwania.

Dwa razy w tygodniu stosuję Regenarating Hair Mask marki Phenome (zawiera między innymi masło Shea, wyciąg z owoców Goji, czy ekstrakt z rumianku). W pozostałe dni (przede wszystkim, gdy nie mam czasu na trzymanie maski na włosach) stosuję mgiełkę Nourishing Hair Mist, która nie wymaga spłukiwania (dla zainteresowanych: w najbliższy weekend wszystkie kosmetyki na stronie Phenome, będą przecenione o 20%). Te dwa kosmetyki w zupełności mi wystarczają – włosy są miękkie i się nie plączą.

Używam na zmianę dwóch szamponów – jeden z nich (Rebalance) jest ekologiczny i dobrze oczyszcza włosy z zanieczyszczeń i produktów do stylizacji, a drugi dba o ich kolor. Chłodny odcień blondu ma tendencję do żółknięcia, dlatego niezbędne jest stosowanie szamponu o niebieskim zabarwieniu. Mój szampon jest marki L'oreal ale w drogeriach znajdziecie znacznie tańszą wersję marki Joanna (około 9 złotych), który sprawdzi się równie dobrze (UWAGA! Jeśli macie bardzo jasne włosy nie trzymajcie szamponu na włosach zbyt długo).

Skoro mowa o kolorze: chciałabym go mieć pod całkowitą kontrolą, ale niestety nie jest mi to dane:). Do niedawna, co kilka miesięcy stosowałam (tylko na cienkie pasma!) farbę L'oreal PERŁOWY BEŻ. Ponieważ efekt nie był zbyt widoczny (o ile w ogóle był) to ostatnio użyłam farby o jaśniejszym odcieniu (GARNIER 111+). Radzę jednak ostrożnie podchodzić do domowej koloryzacji – moje włosy z natury są dosyć jasne i podatne na rozjaśnianie (chociaż od jakiegoś czasu mam co do tego wątpliwości, kiedyś wystarczyło tylko słońce i morska woda, aby uzyskać platynowy blond:)). Zosia odkryła podobno genialny sposób na rozjaśnianie włosów, ale nim Wam go polecę, muszę go sama wypróbować :).

Póki co, polecam Wam jeden produkt do stylizacji, który zastąpił mi piankę (nigdy nie potrafiłam jej równomiernie rozprowadzić :/). Spryskuję nim włosy przed suszeniem, dzięki czemu zyskują objętość i łatwiej się układają. 

Ponieważ włosy każdej z nas są inne, to pewnie macie też swoje sposoby na ich pielegnącję i układanie. Może chciałabyście się nimi z nami podzielić? :)

Stay Slim In The Winter

Przez ostatnie trzy miesiące pogoda sprzyjała aktywnemu spędzaniu czasu – dużo spacerowałam, jeździłam na rowerze, całe dni spędzałam nad wodą, a kalorie spalały się same. Wysoka temperatura zmuszała mnie do picia ogromnej ilości wody, a ulubioną przekąską stały się sezonowe owoce. To wszystko sprawiło, że po wakacjach moja sylwetka prezentuje się znacznie lepiej, niż to miało miejsce wczesną wiosną. Z trudem przyjmuję do wiadomości fakt, że lada moment nastanie pora zmroku. Niska temperatura, opady deszczu, a potem śniegu, mogą skutecznie cofnąć efekt letniej aury. W taką ponurą i depresyjną pogodę najchętniej zamknęłabym się w domu i niczym niedźwiedź przezimowała na kanapie najgorsze mrozy (z jedna małą różnicą – te sympatyczne z wyglądu zwierzątka śpią, a ja jem). Tym razem nie mam zamiaru uskuteczniać efektu jojo – przygotowałam kilka podpunktów, które mają pomóc mi (a może i Wam:)) w utrzymaniu letniej figury:

  • Nie bójmy się mrożonych owoców! W zimie nie warto jest rezygnować z ulubionego smoothie. Gdy na sklepowych półkach brakuje Wam świeżych owoców możecie je zastąpić mrożonymi (są równie zdrowe jak świeże i dużo tańsze).

Oto składniki na mojego ulubionego smoothie, którego można zrobić o każdej porze roku:

1. świeżo wyciskany sok jabłkowy

2. wiórki kokosowe

3. truskawki

4. banany

5. arbuz

  • Gdy warunki pogodowe nie sprzyjają uprawianiu naszych ulubionych dyscyplin sportowych, warto jest zrealizować trening w domu. Świetnie nadadzą się do tego ćwiczenia które polecałam Wam kilka miesięcy temu – tutaj możecie zobaczyć mój starszy post. Jeśli jednak preferujecie ruch na świeżym powietrzu to zajrzyjcie tutaj.
  • Zamiast siedzieć w domu i pić kolejną niezdrową sypaną kawę, w tym roku planuję wychodzić na zewnątrz i codziennie pokonywać dystans do mojej ulubionej kawiarni (to zaledwie kilkaset metrów, ale gdy nastaną mrozy, a mój samochód zamieni się w zaspę śnieżną, będzie to doprawdy spory wysiłek:)) .

  • Zaopatrzmy się w grabie do zamiatania liści i dobrą łopatę do odśnieżania i w końcu przestańmy prosić naszego faceta o pomoc. Lepiej zróbmy porządki przed domem same – będziemy mogły potraktować je jako porządny trening.
  • Jednym z moich ulubionych sposobów na nieobżeranie się jest jedzenie dużej ilości zup. Zupy mają mało węglowodanów, szybko się nimi najadamy i jest to doskonały sposób nas rozgrzanie się w mroźne dni.
  • W trakcie oglądania telewizji, zamiast podjadać niezdrowe przekąski, zabierzmy się za manikiur. Nie ma nic gorszego niż jedzenie na noc „świństw”, a świeży lakier na paznokciach zawsze wprawi nas w lepszy nastój (dopóki będzie mokry uniemożliwi nam sięganie po kolejne kalorie).

  • Gdy już żaden z powyższych podpunktów nie jest w stanie powstrzymać mnie przed zajadaniem się czekoladkami, próbuje podtrzymać swoją motywację. Przeglądając zdjęcia z wakacji, przypominam sobie, że już niedługo znowu będę musiała wskoczyć w bikini, więc zamiast sięgać po słodycze chwytam moją skakankę.

Wiem, że zimowy ubiór jest nam w stanie dużo wybaczyć i uśpić naszą czujność – kilka warstw, które na siebie zakładamy w idealny sposób tuszują przybrane kilogramy. Nie warto jednak marnować naszych wysiłków dla kilku maślanych ciasteczek. Całoroczne dbanie o linie wyjdzie nam na zdrowie, a nasze poczucie własnej wartości nie będzie spadać wraz z temperaturą.

 

Five reasons…

Follow my blog with bloglovin!

Defeat the enemy and put on a short dress

Można śmiało powiedzieć, że piękna, letnia pogoda towarzyszyła nam przez cały lipiec i teraz też nie powinniśmy narzekać. Uwielbiam gdy na dworze temperatura przekracza 20 stopni (od zawsze jestem strasznym zmarźluchem, bez skarpetek w nocy nie mogę zasnąć), a my możemy ubierać się w krótkie sukienki. Nie zawsze jednak czujemy się na tyle pewnie, aby całkowicie odkryć nogi. Często borykamy się z „pomarańczowym potworem”, który spędza nam sen z powiek i nie pozwala cieszyć się piękną pogodą.

Z horrorem zwalczania cellulitu boryka się 85% kobiet na świecie. Nie ma znaczenia czy jesteś szczupła, wysportowana czy też chodzisz po wybiegu Victoria’s Secret  – każda z nas może mieć problemy z „pomarańczową skórką”. Cellulit bierze się z nieprawidłowo rozmieszczonej tkanki tłuszczowej najczęściej ulokowanej w okolicach ud, brzucha i pośladków.

Znalazłam kilka sposobów na zmniejszenie cellulitu (lub jego sprytne ukrycie), ale nawet jeśli nie borykacie się z tym problem nie zaszkodzi Wam przeczytanie tego tekstu – Wasze nogi mogą wyglądać jeszcze lepiej!

  • W trakcie wieczornego oglądania telewizji możemy sobie stworzyć małe domowe spa. Wystarczy nam oliwka lub krem antycellulitowy, rękawica lub szorstka myjka z trawy morskiej (jeżeli nie macie rękawicy lub myjki wystarczy zacisnąć dłoń w pięść, jest to idealny masażer) i do dzieła. Zaczynamy nasz masaż ugniatając miejsca pokryte cellulitem (najlepiej jak będzie trwał około 20 minut). Dzięki temu nieregularne grudki na skórze zostaną odrobinę "rozbite".
  • Największym wrogiem "pomarańczowej skórki" jest zimna temperatura. Dlatego każdą kąpiel warto zakończyć naprzemiennym zimno-ciepłym natryskiem. Ciepła woda rozkurcza, a zimna obkurcza naczynia krwionośne. Taka gimnastyka dla naszej skóry przyniesie szybki efekt piękniejszego ciała (wiem, że na myśl o zimnej wodzie robi mam się niedobrze, ale uwierzcie mi na słowo – poranny zimny prysznic da nam kopa na cały dzień).
  • W tej kwestii raczej nie odkryję Ameryki – należy pić w ciągu dnia dużo wody. Woda często odkłada się w naszym organizmie. Najlepszym środkiem do zwalczenia tego zjawiska jest picie jej jeszcze więcej. Kobiety stosujące antykoncepcje hormonalną bardzo często mają jeszcze większe skłonności do odkładania się wody w organizmie, a tym samym do cellulitu, dlatego w tym przypadku picie wody jest szczególnie istotne.
  • Tym razem nie będzie rady jak pozbyć się „pomarańczowej skórki”, tylko jak ją zamaskować. Sprawa jest dość prosta – wystarczy delikatna opalenizna, aby nasz wróg był mniej widoczny. Uwaga! Opalenizna nie musi być prawdziwa (nasze warunki atmosferyczne nigdy na to nie pozwolą :(), wystarczy posmarować się samoopalaczem. Zachęcam Was do wypróbowania chusteczek samoopalających (niedawno pisała o tym Kasia), dają bardzo delikatny efekt, bez zacieków.
  • Kiedyś już Wam wspominałam, że w walce z „pomarańczową skórką” dobrze sprawuje się pelling kawowy (w ramach odświeżenia pamięci jak go przygotować w domu, tutaj macie link do mojego starszego postu)
  • Mam nadzieję, że nie będę nudna powtarzając po raz kolejny, jak ważne w naszym codziennym życiu jest zdrowe odżywianie. W przypadku walki z cellulitem również musimy pamiętać o jedzeniu kwasów omega 3 (tran, ryby, orzechy),  błonnika (pełno ziarniste pieczywo, owoce warzywa, w aptekach można dostać suplementy diety zawierające błonnik), białka (przetwory mleczne, białe mięso, jajka), warzyw i owoców (chyba mamy tutaj jasną sprawę, nie będę podawać przykładów :)).  Pamiętajcie aby unikać alkoholu, soli, słodyczy i tłustych potraw!
  • Bardzo złym nawykiem jest zakładanie nogi na nogę oraz chodzenie w wysokich obcasach. Siedzenie z założonymi nogami oraz częste chodzenie w butach na wysokiej szpilce zakłóca krążenie żylne w nogach, co może powodować cellulit (wiem, wiem, akurat wyrzeczenie się zakładania szpilek jest niemożliwe ale musiałam spróbować).
  • Warto jest wprowadzić w swoim życiu rytuał regularnych ćwiczeń. Do walki z cellulitem świetnie nadają się ćwiczenia aerobowe, takie jak bieganie, rower i aerobik. Należy dodatkowo ujędrniać miejsca, w których najczęściej występuje cellulit. Do tego najlepiej nadają się wykopy, przysiady, brzuszki (tutaj możecie zobaczyć przykładowy filmik dzięki któremu poznać odpowiednie ćwiczenia do walki z cellulitem).

Mam nadzieje, że jeśli którejś z Was zdarzy się odkryć grudki na skórze swich ud, to nie wpadniecie w panikę tylko od razu będziecie wiedziały co robić :). Przecież nie taki diabeł straszny, jak go malują. Więc zabierajmy się do roboty, a może jeszcze w tym sezonie wyskoczymy z koleżankami na plażę pochwalić się naszymi "nowymi" pięknymi nogami :). Tradycyjnie już, czekam na Wasze sposoby walki z wrogiem :).

Follow my blog with bloglovin!

It’s Body Time!

Ponieważ post, w którym podzieliłam się z Wami swoimi ulubionymi kosmetykami do twarzy spotkał się z dużym zainteresowaniem, to postanowiłam pokazać Wam moje sprawdzone sposoby na pielęgnację ciała:). Na szczęście nie są one zbyt skomplikowane i można je śmiało wprowadzić do codziennych rytuałów. 

1. Olej z kokosa

2. Miękka szczotka do ciała

3. Perfumy Viktor&Rolf

4. Mydło różane Barwa 

Pielęgnację ciała rozpoczynam już pod prysznicem (a raczej w wannie :)). Znalazłam idealny sposób na połączenie mycia ciała i peelingu w jednym. Szczotka z miękkim włosiem i moje ostatnie odkrycie – nie wysuszające skóry mydło różane (ma niesamowity zapach, który wypełnia całą łazienkę i nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego, możecie go znaleźć tutaj) to idealny duet. 

Skóra wyszorowana taką szczotką jest idealnie gładka, a my możemy zapomnieć o nieprzyjemnościach związanych z depilacją. Według mnie taki codzienny zabieg działa skuteczniej niż tradycyjny peeling i łatwiej jest się za niego zabrać (bo umyć i tak się trzeba :D).

Kolejnym codziennym etapem pięlęgnacji skóry jest jej nawilżanie. W tym miejscu muszę podziękować Gosi – to ona w trakcie ciąży odkryła drugie (po pieczeniu ciastek) zastosowanie dla oleju z kokosa. Ten w stu procentach naturalny i świetnie nawilżający produkt, o delikatnym kokosowym zapachu znajdziecie w sklepach spożywczych (na przykład Alma) na dziale z oliwami :).

Stosuję go raz dziennie po kąpieli lub w ciągu dnia na wyjątkowo suche miejsca. Oliwa z oliwek mogłaby pełnić podobną funkcję. Olej z kokosa ma jednak więcej zalet: ładnie pachnie i ma stałą konsystnecję, która zmienia się dopiero po nałożeniu na skórę (dzięki czemu łatwiej uniknąć tłustych plam :)).

Wiele z Was pyta w komentarzach o perfumy, których używam. To cały czas mój ukochany Flower Bomb od Viktor&Rolf. Ten pudrowo słodki zapach jest według mnie idealny :).

A oto kolejne odkrycie Gosi! Chusteczka samoopalająca Kolastyna jest łatwa w użyciu, dostępna w drogerii (w przeciwieństwie do samoopalacza Xen-Tan, którego trzeba zamawiać przez internet) i tania (około 3 zł za sztukę). Płyn, którym jest nasączona nie jest tłusty więc nie zostawia nieprzyjemnego filmu. Przed jej użyciem należy jednak pamiętać, aby strategiczne miejsca (kostki, nadgarstki, łokcie, kolana) nasmarować tłustym kremem, a twarz zostawić na sam koniec, gdy chusteczka będzie już prawie sucha. 

Te mało skomplikowane rytuały pozwalają mi utrzymać skórę ciała w satysfakcjonującym stanie :). Ale jeśli Wy macie inne sprawdzone sposoby na pielegnację to piszcie! Z pewnością nie tylko ja na tym skorzystam! :)