Hair

  Ponieważ dostałam od Was mnóstwo pytań dotyczących moich włosów chciałabym, w krótkim poście udzielić Wam wszystkich interesujących Was informacji:).

   Mój naturalny kolor to ciemny blond (albo raczej bardzo ciemny blond wpadający w kolor mysi). Jakieś dwa lata temu postanowiłam trochę rozjaśnić moje włosy. Niestety nie miałam w tym doświadczenia ale ogólny efekt po farbowaniu z początku całkiem mi się podobał. Użyłam farby L'oreal w kolorze "Perłowy beż", która jest dostępna w każdej drogerii. Nałożyłam ją nieregularnie, ponieważ nie chciałam mieć włosów w jednym kolorze:). 

   Nie będąc świadoma tego, że rozjaśniane włosy na słońcu płowieją w tempie ekspresowym, w połowie czerwca byłam prawie platynową blondynką. Od tego czasu, rozjaśnianie włosów ograniczyłam do minimum, a farby używałam tylko wtedy gdy różnica koloru była bardzo widoczna, stosowałam ją tylko na bardzo niewielką ilość pasm. Ostatnia tego typu operacja miała miejsce jakieś pół roku temu, więc spora część moich włosów ma już naturalny kolor. Dzięki Wam dowiedziałam się, że jaśniejsze końcówki włosów są teraz jak najbardziej na topie, co bardzo mnie cieszy, jest to jednak wynikiem przypadku, a raczej moich nieudanych eksperymentów:). 

Kosmetyki, część 2.

    

Jeśli chodzi o rzecz najważniejszą w pielęgnacji twarzy czyli krem, to przez wiele lat stosowałam kremy La Roche Posay i byłam z nich zadowolona. Przetestowałam chyba wszystkie opcje nadające się do suchej skóry z ich oferty i moim faworytem okazał się ten krem:

    Ceny kremów tej firmy wahają się od 40 do 70 złotych. Według mnie, nie jest to dużo jak na krem, który naprawdę nie posiada zbędnych chemikaliów (czasami można je kupić w promocji w Superpharm). Niestety w ostatnim czasie stwierdziłam, że efekt jest trochę za słaby. Na mojej twarzy zaraz zaczną pojawiać się zmarszczki i potrzebuję czegoś silniejszego, co mogłoby je powstrzymać. Zachęcona przez Panią z Sephory, zakupiłam najnowszy krem tej marki. Pani powiedziała, że w składzie nie różni się on zbytnio od tych z Givenchy czy Estee Lauder, więc nie pozostało mi nic innego jak po prostu go kupić (69 złotych, mi udało się załapać na zniżkę 20%:)). Używam go dopiero od tygodnia, więc szczerze Wam powiem, że nie wiem czy działa. Jeśli jednak obudzę się kiedyś z wypaloną twarzą, to na pewno dam Wam znać;)

 

Kosmetyki, część 1

Witajcie! Oto pierwsza aktualizacja dotycząca kosmetyków. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o produktach, których używam do pielęgnacji twarzy, a przede wszystkim o żelach do mycia. Może zacznę od tego jaki mam typ skóry, abyście wiedziały na co muszę uważać. Moja skóra jest bardzo sucha, co zupełnie (nie rozumiem dlaczego!) nie przeszkadza wypryskom w ich pojawianiu się. Okres dojrzewania zdecydowanie mam już za sobą, ale czasami tego po mnie nie widać. Zadanie mam więc utrudnione, bo muszę jednocześnie mocno nawilżać swoją skórę, a z drugiej strony uważać, żeby nie zatykać porów bo grozi to pojawieniem się niezidentyfikowanego obiektu na mojej twarzy.

Mój harmonogram dbania o cerę jest nieskomplikowany i stały. Rano zawsze myję twarz żelem do mycia, dwa razy w tygodniu zastępuje go peelingiem, na umytą twarz nakładam krem. Wieczorem ZAWSZE robię demakijaż i ponownie nakładam krem (tak jak już wspomniałam: banał!). Nie chodzę do kosmetyczek i nie łykam witamin (być może powinnam, jestem jednak przeciwniczką wprowadzania farmakologii do każdej dziedziny naszego życia). Ale przyznam szczerze, że nie wiem czy jest to dobre rozwiązanie, bo mam do wyglądu swojej skóry sporo zastrzeżeń (uwierzcie mi, zdjęcia kłamią! Zosia jest po prostu zdolnym fotografem :)).

Stosowane przeze mnie kosmetyki raczej się sprawdzają. Dla mnie najważniejsze jest to aby były hipoalergiczne. Dałam się wciągnąć w ekologiczną kampanię i teraz staram się przywiązywać większą wagę do składu kosmetyków.

Przechodząc do konkretów, nie jestem jakoś specjalnie przywiązana do żadnego żelu do mycia twarzy. Zazwyczaj kupuję je na promocjach. Wybieram te z aptecznych marek czyli La Roche Posay, Bioderma lub właśnie Vichy. Ostatnio miałam ten:

Muszę przyznać, że nie mogę mieć do niego żadnych zastrzeżeń, nie podrażniał i nie ściągał skóry. Nie posiada też parabenów. Ma niedrażniący zapach i miłą konsystencję. Ponieważ jednak go zużyłam, a promocja na niego się skończyła, postanowiłam znaleźć coś bardziej opłacalnego.

Koleżanka mająca atopowe zapalenie skóry poleciła mi żel do mycia firmy SVR. Powiedziała, że to jedyny, którego może bezpiecznie używać. Ucieszyłam się więc gdy w Superfarm zobaczyłam, że 500 ml (pół litra!) tego żelu jest przecenione z 58 złotych na 36. Mam go od tygodnia, więc nie mogę Wam go polecić ze 100% pewnością, ale jak na razie nic nie wzbudziło moich podejrzeń:).

 

KNOW HOW

  Wychodząc naprzeciw Waszym oczekiwaniom (:-D), postanowiłam napisać post o tym, jak układam włosy (dokładnie w taki sam sposób miałam je ułożone w stylizacji na -6 stopni). Moje włosy nie są zupełnie proste (na pewno też nie są kręcone!). Gdy pozostawiam je do wyschnięcia, to stają się lekko pofalowane (to słowo przywodzi na myśl, miękkie regularne fale, ale od razu wyjaśniam, że moje przypominają raczej zmokniętą sierść owczarka niemieckiego i są absolutnie niewyjściowe). W tym sposobie, naprawdę nie ma niczego odkrywczego ale w moim przypadku sprawdza się idealnie.

Przyrządy, które będą Wam potrzebne to dwa grzebienie

A oto co robię krok po kroku:

Gdy umyję włosy, nakładam na nie odżywkę, która ma mi ułatwić ich rozczesywanie. Teraz akurat mam taką:

Po nałożeniu odżywki, rozczesuję włosy grubym grzebieniem.

Następnie opuszczam głowę dynamicznym ruchem i bardzo dokładnie rozczesuje włosy gęstym grzebieniem. Włosy suszę z góry na dół, nigdy pod włos, dzięki temu powietrze prostuje końcówki (w trakcie suszenia cały czas rozczesuję włosy, do momentu aż nie będą całkiem suche).

I tu pojawia się moja tajna broń, czyli rzepowe wałki! Można je kupić w każdej drogerii, za naprawdę małe pieniądze. Szybko nakładam je, na wierzchnią część włosów, a potem robię makijaż albo zjadam śniadanie.

Tuż przed wyjściem, ściągam je, robie przedziałek na środku głowy i gotowe!

 

 

Po przerwie…

  Cześć Wam! Jak Wam mija Sobota? Mi bardzo dobrze:). Wczoraj, po raz pierwszy od dłuższego czasu, postanowiłam wybadać, co nowego pojawiło się w sklepach. Po 15 minutach dostałam oczopląsu i nie wiedziałam nawet, w którą stronę patrzeć. Było tyle rzeczy, które przykuło moją uwagę, że moje zasoby poznawcze wyczerpały się już w drugim sklepie. Wiedziałam, że w takim stanie, na pewno nie podejmę dobrej zakupowej decyzji:). W związku z czym, postanowiłam nie ryzykować i kupiłam coś, co uznałam za 100% trafny wybór. Otóż w H&M, znalazłam piękne lakiery, w pastelowych kolorach, za jedyne (UWAGA, UWAGA) 4,90! Były sprzedawane także w czteropaku, który kosztował 14,90 (czyli mniej niż przeciętny lakier w drogerii). To się nazywa: Zrobić udane zakupy! :)

Ten kremowy wygląda świetnie! Ale z lawendowym i żółtym chyba poczekam do wiosny:)

Nowy łuk…

   Cześć! Jak się macie? Ja umieram z powodu moich zębów. Niestety tak kończą się wizyty u ortodonty, za każdym razem, kiedy jest mi zmieniany łuk ( to ten drucik łączący cały aparat). Przez kilka dni, mogę zapomnieć o jedzeniu czegokolwiek co jest choć odrobinę twardsze od jogurtu (zakładając, że jogurt posiada jakikolwiek stopień twardości).

  Mimo wszystko żałuje, że nie założyłam go wcześniej! Niestety, jako 14-letnia dziewczyna, uważałam, że szpecący aparat na zębach zniszczy moje życie towarzyskie i zagroziłam ucieczką z domu, gdyby ktoś próbował mnie do tego zmusić . Gdybym wtedy uległa namowom mojej mamy, to teraz miałabym piękne równe zęby. Jeśli więc, któraś z was waha się czy skorzystać z usług ortodonty, to zróbcie to! Lepiej wcześniej niż później!

  Nie mogę jednak, ukryć przed Wami  swojego zadowolenia z tego, że zdecydowałam się założyć aparat . Tym bardziej, że poza prostowaniem zębów, ma jeszcze jedną zaletę. Aparat „wypycha” usta co powoduje, że wydają się większe :D (gorzej, że nie wiem jak będą wyglądać gdy już mi go zdejmą:\).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cóż, myślałam, że moje zęby są już prawie idealne, ale teraz widzę, że tak szybko się z aparatem nie pożegnam…(całe szczęście,że Wy nie widzicie zdjęcia w zbliżeniu;))