Pielęgnacja bez lukru, czyli wszystkie brzydkie rzeczy na skórze, które wciąż istnieją, nawet jeśli nie widać ich na Instagramie

    Hyperpigmentation that is the remains of pimples, protruding cuticles, ungroomed brows and blackheads – when was the last time you saw such things on Instagram? Or in the photos of your friends posted on Facebook? We are considerably more often flooded with nicely selected images, with no imperfections that blur the perception of reality and people around us, simultaneously making us feel worse with ourselves. As much as traditional media depict models and celebrities embodying idealised standards of beauty, social media show ideal images of “regular girls” who (at least in theory) are like us, but essentially better. Adding the fact that playing in the backyard have been replaced with TikTok, meeting with friends with messenger, shopping with friend with Zalando, and infested of weekend parties we choose Netflix, we are less often presented with real women (and their flaws). And, of course, it’s not about feeding yourself on the fact that your friend came to the cafe with a less perfect hairdo in comparison with her “profile photo”, but it’s about a healthy approach to appearance and not demonising your own flaws.   

   It’s more difficult to look at yourself from a certain perspective and I mean the two sides of the same coin – girls keeping their eyes on the retouched Instagram icons is one thing, but it’s more often apparent that the same influencers are not able to face even the slightest flaws in their appearance. However, in order to keep up with the times and not show that, just like us, they tackle real insecurities they undergo the influencers’ katharsis on a mass scale. Of course, I’m taking about photos that have been retouched to the max and about girls who once in a while do the makeup-free coming-outs admitting that every so often they get a pimple on their foreheads, but thanks to their profound work and the support of their families, they were able to embrace themselves just as they are and now they can focus on something different (for example, on a breast job). I’m kidding a bit, but such publications would be more suitable for someone who went through a serious disease, and, in fact, these are only proofs that some people approach trivial matters too emotionally.   

   That would be it as far as the introduction is concerned. Just as you wanted, the article was supposed to be all about skincare, and soon it will become a bunch of loose thoughts on the social problems of the cyberspace. I’ll try to point out a few unattractive things that have hidden somewhere in the depths of the famous app, but in everyday life, they eagerly wave to us from the mirror every day.

* * *

     Przebarwienia po wypryskach, zadarte skórki przy paznokciach, niewydepilowane brwi i zaskórniki – kiedy ostatni raz widziałyście takie rzeczy na Instagramie? Albo na zdjęciach koleżanek wrzucanych przez nie na Facebooka? Coraz częściej jesteśmy ofiarami zmasowanego ataku wyselekcjonowanych obrazów, bez jakichkolwiek niedoskonałości, które zakrzywiają naszą wizję świata i ludzi wokół nas, jednocześnie sprawiając, że same ze sobą czujemy się gorzej. O ile bowiem w tradycyjnych mediach portretowane są modelki i celebrytki ucieleśniające wyidealizowane standardy piękna, o tyle w mediach społecznościowych widzimy idealne wizerunki „zwykłych dziewczyn”, które (przynajmniej w teorii) są takie same jak my, ale w gruncie rzeczy jednak lepsze. Dodając do tego fakt, że zabawy na podwórku zostały zastąpione przez TikToka, spotkanie ze znajomymi przez messengera, zakupy z koleżankami przez Zalando, a zamiast weekendowych imprez wybieramy Netflixa, coraz rzadziej mamy styczność z prawdziwymi kobietami (i ich wadami). I oczywiście nie chodzi o to, aby karmić się faktem, że przyjaciółka przyszła do kawiarni z mniej perfekcyjną fryzurą niż na swoim „profilowym”, ale o zdrowe podejście do wyglądu i niedemonizowanie własnych wad.

    Bo o dystans do samego siebie coraz trudniej i mam tu na myśli obydwie strony medalu – dziewczyny wpatrzone w wyretuszowane ikony Instagrama to jedno, ale coraz częściej widać, że same influencerki nie bardzo potrafią poradzić sobie nawet z najmniejszymi wadami swojego wyglądu. Aby jednak iść z duchem czasu i broń Boże nie dać po sobie poznać, że, tak jak my, mają prawdziwe kompleksy popełniają masowo „influencerskie katharsis”. Chodzi oczywiście o wpisy dziewczyn z maksymalnie przerobionymi zdjęciami, które raz na jakiś czas dokonują swoistych „coming outów bez makijażu” i za pomocą melodramatycznych opisów przyznają się do tego, że jednak od czasu do czasu mają pryszcza na czole, ale dzięki pracy nad sobą i wsparciu bliskich pokochały siebie takimi jakimi są i teraz skupiły się na czymś innym (na operacji piersi na przykład). Trochę sobie żartuję, a trochę dziwią mnie publikacje, których teksty bardziej pasowałyby do kogoś, kto przeszedł ciężką chorobę, a w gruncie rzeczy są jedynie dowodem na to, że niektórzy zbyt emocjonalnie podchodzą do prozaicznych kwestii.

    Tyle słowem wstępu, bo ten wpis, zgodnie z Waszym życzeniem, miał być stricte pielęgnacyjny, a niebawem stanie się mało konkretnym przemyśleniem o społecznych problemach w cyberprzestrzeni. Postaram się więc wypunktować kilka nieładnych rzeczy, które pochowały się jakoś w czeluściach słynnej aplikacji, ale w życiu codziennym mają się świetnie i z radością machają do nas w lustrzanym odbiciu każdego dnia. 

Moi pogromcy retuszu. Bazę od Chanel mieszam z podkładem (używam Double Wear w kolorze Sand), bronzer w tym kremowym opakowaniu jest delikatny i ciężko z nim przesadzić (a ja nie znoszę "placków" pod kościami policzkowymi). Ta malutka tubka na przodzie to najlepsza maść na świecie na wypryski od Guerlain ale z tego co widzę nie jest już dostępna w sprzedaży (to jest chyba jej zamiennik). 

1. Uneven, unnatural, but very photogenic makeup.   

   For some time, I was convinced that makeup finishing at the jaw line is a relic of the times when I was attending high school and there were only three foundation colours available at the store. However, Instagram led to a situation when you can come across that unattractive image in the streets again. This truth is as old as the first camera – that makeup that looks good in photos, rarely looks good in reality. In the beginning of the blog (let’s say for the first four years), I myself fell into this trap. Back in those days, my boyfriend (who is now my husband) often asked me – why are you having such a strong makeup on? I answered, truthfully, that I was taking photos for the blog, but each time a thought popped in my head that something is really wrong if a person who is completely outside of the cosmetic world immediately spots that my face looks differently (I applied makeup on a daily basis – the difference was that it was more delicate). Today, I’m no longer practicing such “makeovers” and it’s probably why some of you accuse me of wearing no makeup in the photos as it is invisible. Believe me – I apply makeup, but I don’t want to change my face for the purpose of taking photos. In fact, taking into consideration the Instagram requirements, painting it anew just like a canvas. I’m trying to find a balance between what I can accept in the camera and what won’t turn me into a clown doing the shopping in a grocery store.  

   All right, but how to achieve that? In the photos, a full coverage foundation looks better, but in reality it gives you a mask effect and it creases in the wrinkles more often than the lighter foundations. And, of course, the colour has to be ideally matching our skin colour and not create lines around the ears and jaw line. That’s why I mix a full coverage foundation with a highlighting primer (it’s best if it is moisturising). Then, it’s a lot easier to apply and it matches the colour of our skin more easily (the list of my cosmetics can be found under the photos). In the photos, the imperfections of our skin are always more visible, the face features are less pronounced, and the skin looks paler. That’s why it comes as no surprise that we are tempted to apply a stronger makeup – we want to look as good as in reality. However, you need to remember that even the most intricate and beautiful eye makeup won’t make up for a creasing concealer.

* * *

1. Nierówny, nienaturalny, ale jakże fotogeniczny makijaż.

    Przez jakiś czas byłam przekonana, że makijaż odcinający się na linii szczęki to relikt z czasów, kiedy chodziłam do liceum, a w drogeriach były dostępne trzy kolory podkładów. Instagram sprawił jednak, że ten mało apetyczny widok znów można spotkać na ulicy. To prawda stara jak pierwszy aparat fotograficzny, że makijaż, który wygląda dobrze na zdjęciach, rzadko kiedy wygląda dobrze w rzeczywistości. Na początku prowadzenia bloga (czyli powiedzmy, że przez pierwsze cztery lata) sama wpadłam w tę pułapkę. W tamtych czasach z ust mojego „jeszcze nie męża” często padało pytanie – dlaczego masz na sobie taki mocny makijaż? Odpowiadałam, zgodnie z prawdą, że robiłam zdjęcia na bloga, ale za każdym razem pojawiała się w mojej głowie myśl, że coś tu chyba jednak jest nie tak, jeżeli osoba kompletnie niewtajemniczona w kosmetyczne tematy, od razu wyłapuje, że moja twarz wygląda inaczej niż zwykle (a żeby nie było – na co dzień też robiłam makijaż, tylko delikatniejszy). Dziś nie praktykuję już takich „przemian” i to pewnie dlatego część z Was zarzuca mi, że mojego makijażu właściwie nie widać. Uwierzcie mi jednak na słowo – maluję się, ale nie chcę na potrzeby zdjęć zmieniać swojej twarzy. A właściwie, biorąc pod uwagę instagramowe wymogi, malować ją na nowo, jak obraz. Staram się znaleźć balans między tym, co jest dla mnie akceptowalne w obiektywie, a jednak nie sprawi, że będę się czuła jak klaun robiąc zakupy w warzywniaku.

   No dobrze, ale jak to zrobić? Na zdjęciach dobrze wygląda mocno kryjący podkład, ale w rzeczywistości zawsze daje on efekt maski i częściej niż lekkie podkłady tworzy załamania w zmarszczkach. No i kolor musiałby być idealnie dobrany do koloru naszej skóry, aby nie odcinał się przy uszach i linii szczęki. Dlatego mocny podkład zawsze mieszam z bazą rozświetlającą (najlepiej jeśli ma dodatkowe działanie nawilżające). Dużo łatwiej go wtedy nałożyć i lepiej stopi się z kolorem naszej cery (spis moich kosmetyków znajdziecie pod zdjęciami). Na zdjęciach niedoskonałości naszej cery są zawsze bardziej widoczne, rysy mniej wyraziste, a twarz bledsza, nic więc dziwnego, że pojawia się w nas pokusa, aby zrobić mocniejszy makijaż – chcemy przecież wyglądać co najmniej tak dobrze jak w rzeczywistości. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nawet najbardziej misterny i piękny makijaż oka nie wynagrodzi rozwarstwiającego się korektora. 

Witamina A to jeden z niewielu składników kosmetyków, którego skuteczne działanie przeciwstarzeniowe zostało potwierdzone przez naukowców. Zawiera ją na przykład mój krem od marki Fridge (98 zł), która szczyci się tym,że stworzyła nową gałąź kosmetologii – kosmetyki świeże, czy takie,które nie zawierają konserwantów, silikonów i alkoholu etylowego. Ważność produktów to 2,5 miesiąca od daty produkcji, trzeba je także trzymać w lodówce, by zachowały swoje unikalne właściwości. Sam krem ma lekką konsystencję, dobrze sprawdzi się pod makijażem, a moja skóra po jego użyciu bardzo długo jest miękka i elastyczna. Ponadto łagodzi i koi podrażnienia (właściwości oleju konopnego).​

2. Dry red hands.  

     I was probably less than 25 years old when I heard about rejuvenating hand treatment for the first time. Back then, it seemed to me as something totally useless as you don't really see someone’s age by looking at their hands. Besides, who would want to waste time on improving the appearance of their hands? Well, who? Well, to be precise – Instagram users. I’ve been recently working on photos depicting hands for a certain media house (in the press and online, you can find my photos that were taken not for the purpose of this blog or Instagram but were commissioned, for example, by jewellery companies – I sometimes work as a photographer) and I was really glad with the results of my work until I compared them with other similar photos online. Even though I was working with a hand model who had the most beautiful hands in my city, despite numerous takes and stunning lighting, I didn’t attain soft and smoothed skin to which we are used to in the media. I was able to convince the commissioning party that a modicum of realism in the photos will be a value added, but I think that I represent the minority with such an approach. Most photographers resolve to retouching the photos after all.   

   I myself am an owner of hands that would require some retouching in perfect lighting. Not wearing gloves for years made my skin become really rough and I haven’t been able to find the time for a perfect manicure…for thirteen months. On the other hand, even though it’s the 21st century, I still hear my grandmother’s pieces of advice in my head that hands are a woman’s pride. They need to be clear and since I hate the chipping nail polish, I rarely paint them. And now I always wear gloves. And I’m not talking about the woollen ones when it’s cold. Coming into contact with detergents during cleaning or doing the dishes is a real pain for our skin.

* * *

2. Suche zaczerwienione dłonie.

    Miałam pewnie mniej więcej 25 lat, gdy pierwszy raz usłyszałam o odmładzającym zabiegu na dłonie. Wydawało mi się to wtedy największym zbytkiem na świecie, bo przecież po dłoniach  wcale nie widać wieku i kto chciałby tracić czas na poprawianie ich wyglądu. No kto? No tak konkretnie, to użytkowniczki Instagrama. Sama niedawno pracowałam nad zdjęciami dłoni dla pewnego domu mediowego (w prasie i w internecie możecie natrafić na zdjęcia mojego autorstwa, które nie zostały zrealizowane na potrzeby bloga czy mojego Instagrama, ale na zlecenie, na przykład firmy biżuteryjnej – czasem pracuję po prostu jako fotograf) i byłam bardzo zadowolona z efektów swojej pracy, do momentu gdy nie porównałam ich z podobnymi zdjęciami z sieci. Chociaż miałam przed obiektywem właścicielkę najpiękniejszych dłoni w moim mieście, to mimo niezliczonych ujęć i świetnego światła, nie uzyskałam tak gładkiej skóry, jaką przywykłyśmy oglądać w mediach internetowych. Udało mi się przekonać zleceniodawcę, że odrobina realizmu na zdjęciach wyjdzie mu na plus, ale podejrzewam, że jestem w mniejszości ze swoim podejściem. Większość fotografów woli pewnie po prostu maznąć dłoń retuszem.

    Ja sama jestem właścicielką dłoni, które w idealnym świecie na pewno wymagałyby obróbki graficznej. Nienoszenie rękawiczek przez lata sprawiło, że skóra na nich jest szorstka, a na perfekcyjny manicure nie potrafię znaleźć czasu od… trzynastu miesięcy. Z drugiej strony, chociaż mamy XXI wiek, wciąż słyszę w głowie babcine mądrości, że dłonie są wizytówką kobiety. Muszą więc być czyste, a ponieważ nie trawię widoku odprysków na paznokciach, to tylko od święta maluję je kolorowym lakierem. No i teraz już zawsze noszę rękawiczki. I mam na myśli nie tylko te wełniane, gdy jest zimno. Kontakt z detergentami w trakcie sprzątania czy mycia naczyń naprawdę daje skórze rąk w kość. 

Tutaj to już moja dłoń ;)). Te bruzdy na kłykciach w instagramowym świecie jakoś nie istnieją. Nie zmienia to jednak faktu, że dłonie (nie tylko na zdjęciach) wyglądają znacznie lepiej, jeśli je porządnie nawilżymy. Krem, który widzicie na zdjęciach jest mi regularnie podkradany przez wszystkie koleżanki, które mnie odwiedzają ;). A ponieważ pracuję z domu i wciąż wpadają do mnie dziewczyny z prototypami od MLE Collection to tę tubkę kremu o zapachu mandarynki i drzewa sandałowego planuję dobrze ukryć. Jestem pewna, że Wy też go pokochacie, więc z przyjemnością dzielę się z Wami informacją, że możecie uzyskać 20% rabatu na wszystkie kosmetyki i zestawy w sklepie D'ALCHEMY. Wystarczy użyć kodu MLE (ważny do 31.03.2020). 

3. Wrinkles, dark under eye circles, decrease skin tightness.   

   The struggle to maintain eternal youth is full of paradoxes, which is easy to spot in all women’s magazines, but Instagram is also a great source for that. Women’s personality gets split when the profiles of their favourite influencers are full of smoothed foreheads, full cheeks, and at the same time, these profiles are full of pieces of advice to live in balance with nature, not be bothered by the pressure of the surrounding world, and being beautiful as you are. This schizophrenia that gets into our minds is an open gate for marketing wizes who want to encourage us to buy something by evoking certain emotions as owing to that they don’t need to resolve to facts. And when it comes to skincare, it’s best to approach the topic methodically, instead of emotionally. I don't want to encourage you to abandon cosmetics altogether, but to use products that really work and not those that are supposed to improve our mood for a short time. Besides, how are we supposed to assess if a cream advertised by a lady online is really working or maybe the skin to which it was applied has been retouched in an app afterwards?  

   It’s blatantly visible that the ageing process is a niche topic in social media which is happening for pretty obvious reasons. The generations that use Instagram today are mostly the Z generation (born in the second half of the 90s and after 2000) and to a smaller extent the Y generation (1981-95 – that is me and my age-mates). It means that old age hasn’t reached the online world yet. I’m curious if this situation will change over the next ten years when me and the other girls working in the social media world will simply look older.

* * *

3. Zmarszczki, podkrążone oczy, opadający owal twarzy.

    Starania o wieczną młodość są pełne paradoksów, co łatwo zauważyć przede wszystkim w magazynach kobiecych, ale Instagram też nas w tym temacie nie zawodzi. Kobiety dostają rozdwojenia jaźni, gdy na profilach swoich ulubionych influencerek, widzą wygładzone czoła i wypełnione policzki, ale jednocześnie między słowami serwuje im się porady, by żyły w zgodzie z naturą, nie przejmowały się presją otoczenia i że są piękne, takie jakie są. Ta swoista schizofrenia wdzierająca się do naszych umysłów to otwarta furtka dla spec-marketingowców, którzy chcą zachęcić nas do zakupu wywołując konkretne uczucia, bo dzięki temu nie muszą posługiwać się faktami. A do pielęgnacji warto podejść w sposób metodyczny, nie emocjonalny. Nie nawołuję tutaj do porzucenia kosmetyków, ale do używania produktów, które naprawdę działają, a nie tych, które przez chwilę mają poprawić nam humor. Poza tym, jak mamy ocenić, czy reklamowany przez panią z internetu krem w ogóle działa jeśli skóra po jego użyciu została poddana obróbce graficznej?

   Widać też dosyć wyraźnie, że oznaki starzenia są póki co tematem bardzo niszowym w mediach społecznościowych, co wynika z prostej matematyki. Pokolenia, które korzystają dziś z Instagrama to przede wszystkim pokolenie Z (urodzeni w drugiej połowie lat 90-tych i po 2000 roku) i w mniejszym stopniu pokolenie Y (1981-95, czyli ja i moi rówieśnicy). Oznacza to, że starość do internetowego świata po prostu jeszcze nie dotarła. Ciekawa jestem, jak sytuacja zmieni się w ciągu dziesięciu lat, gdy siłą rzeczy ja i moje koleżanki po fachu będziemy wyglądać starzej. 

Produkty marki Sesderma używałam już nie raz. W tym momencie mam od tej marki dwie rzeczy, są to nowości dostępne wyłącznie w sklepie Topestetic.pl – rewitalizujący krem-żel z witaminą C z najpopularniejszej linii C-VIT, który nawilża, wyrównuje koloryt i dodaje skórze blasku oraz mgiełkę depigmentującą Azelac Ru, która odświeża skórę i niweluje przebarwienia (topestetic dodał do swojej oferty 4 różne mgiełki do twarzy z najbardziej popularnych linii Sesderma). Ten drugi produkt sprawdzi się także w podróży, mgiełkę możecie stosować na krem lub na makijaż w ciągu dnia i nie musimy palcami dotykać skóry twarzy (już widzimy te wirusy i bakterie, co nie?).

4. Visible veins, dark spots, zits.   

   Everyone who retouched images at least once knows that imperfections can disappear in next to no time, even if you are using the most primitive software. The easier something is to correct or cover up, the less frequently we will see it in the media. I won’t repeat the articles from women’s magazines that “taking rid of these little imperfections is easier than you think” because it’s not the case. But over the course of 33 years of my life, I was facing all types of skin problems and owing to consistency, I was able to mitigate some of them. Pimples were really a nuisance when I was an adult (what helped me were regular dermapen treatments, avoiding sweets, appropriate creams, and perfect hygiene when applying makeup), dark spots have disappeared since I stopped sunbathing, but when it comes to visible veins, the situation is horrible – undergoing laser treatments did not strike home with me (maybe you were able to tackle them this way?), but since I started using products with vitamin C, the situation is at least not getting worse.

* * *

4. Widoczne naczynka, przebarwienia, wypryski.

    Każdy kto chociaż raz w życiu obrabiał zdjęcia wie, że te niedoskonałości można błyskawicznie usunąć nawet najbardziej prymitywnym programem do retuszu. A im coś jest łatwiejsze do poprawienia, tym rzadziej zobaczymy to na zdjęciach w mediach. Nie będę wtórować tytułom z prasy kobiecej, że „pozbycie się tych drobiazgów jest łatwiejsze niż myślisz”, bo wcale takie nie jest. Ale na przestrzeni swojego trzydziestotrzyletniego życia borykałam się z każdym z tych problemów i dzięki konsekwencji udało mi się część z nich znacznie zniwelować. Wypryski w dorosłym wieku naprawdę dały mi się we znaki (pomogły regularne zabiegi dermapen, unikanie słodyczy, odpowiednie kremy i perfekcyjna higiena przy robieniu makijażu), przebarwienia odkąd nie opalam twarzy praktycznie zniknęły, ale sprawa z widocznymi naczynkami prezentuje się beznadziejnie – ich laserowe usuwanie nie zdało u mnie egzaminu (może którejś z Was się to udało?), ale odkąd używam produktów z witaminą C sytuacja przynajmniej się nie pogarsza. 

Jaki mam dowód na to, że ten krem akurat działa? Producent od razu zaznacza, że krem zawiera "niskocząsteczkowy kwas hialuronowy" czyli taki, który faktycznie jest w stanie przeniknąć przez skórę. Krem pod oczy ALGOEYE to kolejny produkt od Sensum Mare, który miałam przyjemność testować – w kolejce czeka jeszcze krem do twarzy. Jeśli chciałybyście wypróbować jakikolwiek produkt marki Sensum Mare (polecam gorąco serum) to mam dla Was kod rabatowy. Na hasło MLE otrzymacie -15% na cały asortyment.

      Maybe some of you have missed the information so I will write that once more – I never retouch my photos that you can see on the blog or Instagram. Of course, I care for the fact that I look nice in them – I’m searching for nice lighting, I use makeup, and sometimes I pose with my back facing the camera (:D), but I don’t feel that my blog or my social media lose anything in terms of their value. What’s more, I think that you should take responsibility for the “retouched photography” just like you should take responsibility for disseminating the so-called “fake news”. After all, the image says more than a thousand words – it would be nice if it didn’t resort to lying.

* * *

   Być może kogoś z Was ominęła ta informacja, dlatego napiszę jeszcze raz  – nie retuszuję zdjęć, które widzicie na blogu czy moim Instagramie. Oczywiście, dbam o to, aby na zdjęciach wyglądać ładnie – szukam więc dobrego światła, wykorzystuję makijaż, a czasem po prostu zapozuję tyłem (:D) i nie mam przez to poczucia, że blog czy inne moje media tracą na wartości. Co więcej, jestem zdania, że tak jak mówi się coraz częściej o odpowiedzialności za tak zwane „fake newsy”, powinno się również zwrócić uwagę na odpowiedzialność za „fotografię poprawianą”. W końcu, obraz mówi nam często więcej niż tysiąc słów – byłoby więc miło, gdyby nie kłamał. 

*  *  * 

 

 

Desert Dream – CHANEL MAKE UP spring/summer 2020

   It is this time of the year when I miss summer the most. Every year, I want to travel to some warm places during that precise period, but my plans have never been fulfilled so far. That’s why I dreamt about it when reading about Lucia Pica’s dessert trip. CHANEL’s Creative Director was searching for inspiration among the dessert dunes, sweltering weather, and awe-inspiring sunsets when she was creating the makeup line.

   In my makeup, I used the primer from the previous collection and CHANEL Vitalumiere foundation. On my cheekbones, I applied Baume Essential (highlighting stick), and I applied a little bit of Eclat du Désert (limited version) onto my whole face. On the eyelids, I put only a creamy eye shadow (exact number can be found under the last photo), and I dabbed a little bit of the lipstick onto my lips. All cosmetics from this line are easy to apply – that is their great benefit. I didn’t need a brush to apply the eye shadows – you can pat them in with your fingertips as they are extremely easy to spread.

* * *

   Właśnie nadszedł ten okres w roku, w którym najbardziej tęsknie za latem. Co roku chcę w tym czasie wyjechać w ciepłe strony, ale jakoś nigdy moje plany nie spotkały się z rzeczywistością. Rozmarzyłam się więc czytając o pustynnej podróży Lucii Pici. Dyrektor kreatywna CHANEL tworząc kolekcję makijażową na sezon wiosna/lato 2020 szukała inspiracji wśród piaszczystych wydm, palącego żaru i zjawiskowych zachodach słońca. 

   W moim makijażu wykorzystałam bazę z poprzedniej kolekcji i podkład CHANEL Vitalumiere. Na kości policzkowe nałożyłam Baume Essential (sztyft rozświetlający), a całą twarz oprószyłam Eclat du Désert (wersja limitowana). Na oczy nałożyłam wyłącznie cień w kremie (dokładny numer po ostatnim zdjęciem), a w usta wklepałam odrobine pomadki. Wszystkie kosmetyki z tej kolekcji nakłada się bardzo łatwo – to ich wielka zaleta. Nie potrzebowałam żadnego pędzla do rozprowadzenia cieni – można je wklepać opuszkiem palca, bo wyjątkowo łatwo je rozetrzeć. 

Rozświetlający puder ze złocistymi refleksami – Éclat du desert 

lakier do paznokci – Le Vernis (kolor 735 Daydream) 

lakier do paznokci – Le Vernis (kolor 735 Daydream)  / trwały płynny cień do powiek – Ombre Premiere Laque (kolor 28 – Desert Wind) / poczwórne cienie do powiek – Les 4 Ombres (odcień 352 – Elementar) / pomadka w intensywnych kolorach – Rouge Allure (kolor 191 – Rouge Brulant) / Rozświetlający puder ze złocistymi refleksami – Éclat du desert 

SKÓRA W KTÓREJ ŻYJE świeżo upieczona mama, czyli logistyczne podejście do pielęgnacji

   Each consecutive life stage creates new challenges and changes our life in terms of many of its aspects. It doesn’t matter if we are starting studies, changing our job, moving to another city, or – just like in my case – we’re becoming parents. New roles make us learn adaptation, tackle our crises, change our daily routines, and enjoy the previously unknown things. In case of such huge and emotional changes, it’s difficult to spot the more petty things, like under eye circles or new wrinkles. Not to mention finding time and strength to do something about those changes. Motherhood influences not only our appearance, but also our approach to appearance – this topic simply becomes a thing in the background. But since you’ve just visited a lightweight lifestyle blog, let me take care exactly of this marginal thing.  

   Today’s hasty lifestyle doesn’t really require us to have a small child to place your own needs on the second place (which means never attending to them). Without greater effort we find something to do that is more important than painting nails, but when suddenly a small human being appears in our life taking most of our time, the number of trivial duties to be done piles up like a pile of clothes requiring washing in my bathroom. Does it mean that I can stop carrying for my appearance? Of course, I can. No one can forbid me. What’s more – before pregnancy I also could as long as it didn’t bring me any satisfaction. A worse situation is if around a year ago, I liked to have neat hair and make-up, and today, I’m deceiving myself that it has no significance for me.

* * *

   Każdy kolejny etap życia stawia przed nami wyzwania i zmienia pod wieloma względami. Nieważne czy idziemy na studia, zmieniamy pracę, przeprowadzamy się do innego miasta, czy – tak jak w moim przypadku – stajemy się rodzicami. Nowe role sprawiają, że uczymy się adaptacji, pokonujemy kryzysy, zmieniamy naszą rutynę dnia i cieszymy się z wcześniej nieznanych rzeczy. Przy tak wielkich i emocjonujących zmianach ciężko dostrzec te bardziej błahe, jak podkrążone oczy czy nowe zmarszczki. Nie mówiąc już o tym, aby znaleźć czas i chęci, aby podjąć wobec tych zmian jakieś działania. Macierzyństwo wpływa nie tylko na wygląd, ale także na nasz stosunek do niego – ten temat schodzi po prostu na dalszy plan. Ale ponieważ zajrzałyście na lekki blog o stylu życia, to pozwólcie, że w tym artykule zajmę się właśnie tą marginalną kwestią.

   Dzisiejszy pęd życia sprawia, że wcale nie trzeba mieć pod opieką niemowlaka, aby własne potrzeby odkładać na później (czyli nigdy). Bez trudu znajdujemy do zrobienia coś ważniejszego niż malowanie paznokci, ale gdy w naszym życiu pojawia się nowa istota pochłaniająca większość czasu, liczba prozaicznych obowiązków do wykonania piętrzy się niczym góra prania w mojej łazience. Czy to oznacza, że mogę przestać dbać o siebie? Oczywiście, że mogę. Nikt nie ma prawa mi zabronić. Co więcej – przed urodzeniem dziecka też mogłam, jeśli nie dawało mi to satysfakcji. Gorzej, jeśli nie dalej jak rok temu lubiłam mieć ułożone włosy i makijaż, a dziś oszukuję samą siebie, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

1. If you want to do something for yourself… do it together.  

   I’ve noticed that many fledgling parents become very nervous and upset when I’m trying to explain to them how taking care of a dog allowed to me to prepare myself for the new role. That’s why I always point out at the very beginning that I don’t place an equality sign between these two things, and I’m only trying to show how going through certain routines can help us. Portos was at the very beginning a very effervescent dog that always required company. That’s how I learnt to engage him into as many activities that I do throughout the day as possible rather than try to fight him or leave him at home and then not be able to find the time to take him on a 30-minute walk. That’s when Portos started to accompany me at work (which can be easily noticed in half of the photos), do the shopping with me (fortunately, I can take him to most of the shopping malls), at the restaurant, or during the Sunday dinners at my parents’ or my parents-in-law’s. I quickly noticed that such co-existence is more interesting for him, even though at the beginning it really required a lot of patience, composure, and agility from me. Over time, it all started to look really perfect. I think that my mental well-being after pregnancy was partly a result of the fact that I decided to not divide my time between my professional duties and the time with my child and to combine both of these things.

* * *

1. Jeśli chcesz zrobić coś dla siebie… zróbcie to razem.

   Zauważyłam, że wiele świeżo upieczonych rodziców bardzo się denerwuje, gdy próbuję im wytłumaczyć, jak zajmowanie się psem pomogło mi w przygotowaniach do nowej roli. Zaznaczam więc zawsze na początku, że nie stawiam przy tych dwóch sprawach znaku równości, a jedynie pokazuję, że niektóre wypracowane schematy mogą nam pomóc. Portos był na początku bardzo żywiołowym psem, który non stop potrzebował towarzystwa. Nauczyłam się więc, że lepiej angażować go w maksimum czynności, które robię w ciągu dnia, niż próbować z nim walczyć czy zostawiać w domu, a potem ledwo wyrabiać się, aby wziąć go na półgodzinny spacer. Portos zaczął więc towarzyszyć mi w pracy (co łatwo zauważyć, bo jest na połowie zdjęć), chodzić ze mną na zakupy (dzięki Bogu można już z nim wejść do większości galerii handlowych), do restauracji czy na niedzielne obiady do rodziców i teściowej. Szybko zauważyłam, że takie wspólne życie jest dla niego ciekawsze i chociaż z początku wymagało ode mnie ogromnej dozy cierpliwości, opanowania i zręczności fizycznej, to po pewnym czasie wszystko zaczęło wyglądać naprawdę idealnie. Myślę, że mój dobry stan psychiczny tuż po urodzeniu dziecka wynikał właśnie z tego, że od razu postanowiłam nie rozgraniczać obowiązków i czasu spędzonego z dzieckiem, tylko łączyć te dwie rzeczy.

   A shawl is a salvation when it comes to a newborn. Without it, I would probably walk around without any makeup for the first three months after birth (shawls vary and you’ll surely find an appropriate colour that you’d like, but don’t mistake them for carriers), and today, doing makeup is pure pleasure for me (or rather for us). However, I had to replace the bathroom counter with the floor in my living room, creating some space for play. Taking out and putting in cosmetics from mum’s makeup bag is a new adventure for the small hands every day. For me, it gives me a lot of time to recreate Kim Kardashian’s makeup (in fact, I really usually needed four minutes to do the makeup, but the fun is so great that I could do that for as long as half an hour). It is definitely easier to include our child in our everyday duties rather than making up another attraction every 30 seconds and counting that this time, the child won’t call us and simply become occupied by something else. But we won’t take a toddler to the shower so that’s why I had to select some toys. What does that mean? We have toys that we play only in the bathroom – owing to that, they don’t become boring and catch the attention even for up to a few minutes. The selection of toys is generally a great idea to focus our child’s attention in a deft way. It may sound as an idyll, but after a few days of fighting, my morning routine had become a pleasant ritual together. I’m sure that most mums who are reading this article have plenty of ideas on how to combine what’s beneficial with pleasure, but maybe some of you are only planning on having children or are pregnant and soon such simple pieces of advice may come in handy and help to avoid frustration.

* * *

   Przy noworodku zbawieniem jest chusta, bez której chodziłabym nieumalowana przez pierwsze trzy miesiące po porodzie (chusty są różne i na pewno znajdziecie takie których kolor czy sposób wiązania będą Wam odpowiadały, nie mylcie ich jednak z nosidełkami), a dziś robienie makijażu, to dla mnie (a właściwie dla nas) czysta przyjemność. Musiałam jednak zmienić miejsce i z łazienkowego blatu przeniosłam się na podłogę w salonie, tworząc w ten sposób przestrzeń do zabawy. Wkładanie i wykładanie kosmetyków mamy z kosmetyczki, to dla małych łapek codziennie nowa przygoda, a dla mnie cała masa czasu na makijaż w stylu Kim Kardashian (tak naprawdę, na codzienny makijaż potrzebowałam zwykle czterech minut, ale zabawa jest tak przednia, że mogłabym malować się nawet pół godziny). Zdecydowanie łatwiej jest włączyć dziecko do naszych codziennych zadań, niż wymyślać co 30 sekund kolejną atrakcję i liczyć na to, że tym razem nie zacznie nas wołać, gdy tylko zajmiemy się czymś innym. Ale pod prysznic niemowlaka nie weźmiemy, więc w tym wypadku postawiłam na selekcję zabawek. Co to oznacza? Mamy zabawki, którymi bawimy się tylko w łazience – dzięki temu się nie nudzą i potrafią przyciągnąć uwagę na kilka minut. Selekcja zabawek to w ogóle dobry pomysł, aby w zręczny sposób kierować uwagą naszego dziecka. Zabrzmi to jak idylla, ale po kilkudniowym nagimnastykowaniu się moja poranna toaleta stała się dla nas przyjemnym, wspólnym rytuałem. Jestem pewna, że większość mam, czytających ten tekst ma całą masę sposobów na to, aby przyjemne połączyć z pożytecznym, ale być może część z Was dopiero planuje dzieci albo jest w ciąży i niedługo takie proste rady mogą okazać się przydatne i pomogą nawet w uniknięciu frustracji.

2. When “faster” means “better”. 

   You can’t extend time, and we have more and more duties to do – that’s an indisputable fact. Some of them can be executed faster and it’s worth analysing in what cases it's possible. In the past, I thought that you can’t really do your hair in a shorter period of time, but appropriate motivation was enough and I was able to reduce the time from fifteen to five minutes. First of all, I changed my hair dryer. I parted with a nice-looking model by Phillips and I approached the topic just like a production manager – since the hair dryer has 1800 watts (and it was already repaired twice) then a 2400-watt hair dryer should dry my hair quicker. However, I couldn’t foresee that the difference will be so big that after two minutes, my blonde mop of hair would be dry (and I used the medium temperature). So, if you are thinking about buying a new hair dryer, don’t look on the brand or what it looks like or the gadgets – check its power first. I don’t curl my hair any more as well – I use bur curlers and that’s it. 

   Before, I washed my hair every day which took me a lot of time as it didn’t look good after a whole night – it was creased in so many places. Using silken hair band helped a littl, but I always preferred to tie my hair in a pony tail on the second day… I finally, tested my grandmother’s technique, which is pleading my hair upwards and it’s been the best technique so far. It’s enough to gather your hair up after going to bed and place it on the pillow. Then, plead your hair and tie it with a delicate hair band. Try it!   Now, I’ll get to the topic that sparks strange controversies among women. Nails and painting them can become a really burning topic on Instagram profiles. For years, I’ve been trying to maintain clear nicely filed nails painted with a conditioner in a natural delicate hue. Why? Because you cannot see potential missed spots, you don’t have to wait for thirty minutes until the polish dries and what’s most important – in order to do the manicure, I don't have to make any appointments and leave the house. I recommend such a solution if you’ve got kids, however, if for some reason, you can’t imagine a natural approach to that topic, remember that even the most refined colours and adornments on your nails look really sloppy if the execution isn’t superior. And the time… the application takes a considerable amount of time.   

3. Sleep little baby…   

   I didn’t have the slightest problem with returning to my weight from before the pregnancy, but I would never state that the new role hasn’t changed my appearance. Of course, it’s really nice to hear comments that “motherhood is favourable for me” or the famous: “you really shine”, but objectively speaking, I’ve got more wrinkles, and I still can’t get down to exercising, and the lack of sleep starts to be increasingly visible. I won’t lie and I won’t write that I’ve found cream that decreases the signs of sleepless nights. And there are so many of them – it was proved that already after two sleepless nights, the skin on our cheeks becomes dry, blood vessels more visible, and our chin shows signs of zits. 

   In the penultimate British Harper’s Bazaar issue, I read that modern working mothers spend the same amount of time on taking care of their children as non-working mothers in the 70s of the previous century. How is that possible? Probably, the decreasingly collectivistic family model has probably an impact on that as grandmother, even if they are helping, it happens within a smaller scope than in the past, but it’s worth analysing another study. Scientists are alarming that an average woman no longer sleeps eight hours per day, but only six. And an average young mum? What I would do to get six hours of uninterrupted sleep! I won’t corroborate my thesis with any scientific proof, but it seems to me that I haven’t been sleeping at all for the past nine months. It’s considerably better to get some quality sleep than buy a new cream, but this solution is not that simple to accomplish. That’s why we need to take care of what’s instantly noticeable and moisturise our skin as much as we can – even up to a few times a day. 

   Combining science and nature gives best results so I’m trying to choose eco products and those that have active ingredients. What does that mean in everyday life? Cosmetics are supposed to work but not at all costs. I’m eager to test products by Polish brands that can boast eco-friendly solutions, but I also check whether they offer something more than simple Vaseline. I recommend you Clochee (their serum contains as many as two types of hyaluronic acid – the macromolecular one works on the skin surface that is why it smoothes the wrinkles and the micromolecular maintains miniaturisation in the deeper skin layers – when used regularly, your complexion will become smooth and firm) and Veoli Botanica that might be new to you (beautiful packaging that are suitable for recycling and natural ingredients from sustainable cultivation).

* * *

2. Gdy „szybciej” znaczy „lepiej”.

  Czas się nie rozciągnie, a my mamy więcej zadań do wykonania – to niezaprzeczalny fakt. Część rzeczy musimy więc robić szybciej i warto przeanalizować, w których przypadkach jest to możliwe. Kiedyś myślałam, że nie da się ułożyć włosów w jeszcze krótszym czasie, ale wystarczyła odpowiednia motywacja i proszę: z piętnastu minut doszłam do pięciu. Przede wszystkim zmieniłam suszarkę do włosów. Rozstałam się z ładnym modelem od Philips i podeszłam do tematu niczym kierownik produkcji – skoro ta suszarka ma moc 1800WAT (i już dwa razy była w naprawie) to suszarka 2400WAt-owa powinna wysuszyć moje włosy szybciej. Nie spodziewałam się jednak, że różnica będzie aż tak duża, bo po dwóch minutach moja blond czupryna była suchuteńka (a używałam średniej temperatury). Jeśli więc przymierzacie się do kupna nowej suszarki, to nie zwracajcie uwagi na markę, wygląd, czy dziwne bajery – sprawdźcie przede wszystkim moc WAT. Nie kręcę też już włosów na lokówkę – nakładam rzepowe wałki i to tyle.

  Wcześniej myłam włosy właściwie codziennie, co zajmowało sporo czasu, bo po nocy nigdy nie wyglądały dobrze – były odgniecione w wielu miejscach. Trochę pomogło używanie jedwabnej gumki, ale i tak wolałam później wiązać włosy w kucyk na drugi dzień… W końcu przetestowałam patent babci, czyli plecenie warkocza „do góry” i to, póki co, najlepszy sposób jaki znalazłam. Wystarczy, że po położeniu się do łóżka zbierzemy rozczesane włosy do góry, rozłożymy na poduszce i dopiero wtedy pleciemy warkocz i związujemy go delikatną gumką. Spróbujcie!

   Przejdę teraz do tematu, który budzi u kobiet dziwne kontrowersje. Paznokcie i sposób ich malowania potrafi rozgrzać instagramowe profile do czerwoności. Ja od lat staram się mieć czyste, opiłowane paznokcie pomalowane odżywką w delikatnym, naturalnym kolorze. Dlaczego? Bo nie widać wtedy ewentualnych niedociągnięć, nie trzeba czekać pół godziny aż lakier wyschnie i co najważniejsze – aby zrobić manicure nie muszę się z nikim umawiać ani wychodzić z domu. Polecam takie rozwiązanie przy dzieciach, ale jeśli z jakiegoś powodu nie wyobrażacie sobie naturalnego podejścia do tej kwestii, to pamiętajcie o tym, że najbardziej wyrafinowane kolory czy ozdoby na paznokciach wyglądają wyjątkowo niechlujnie, jeśli nie są wykonane na "tip top". No i czas… ich aplikacja zajmuje mnóstwo czasu.    

3. Ach śpij kochanie…

    Nie miałam najmniejszych problemów z powrotem do wagi sprzed ciąży, ale nigdy nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że nowa rola nie zmieniła mojego wyglądu. Oczywiście, bardzo miło jest słyszeć komentarze o tym, że „macierzyństwo ci służy” albo słynne już: „promieniejesz”, ale obiektywnie rzecz biorąc mam więcej zmarszczek, nadal nie potrafię zabrać się za ćwiczenia, a brak snu zaczyna być naprawdę widoczny. Nie będę ściemniać i nie napiszę, że znalazłam krem, który niweluje oznaki niewyspania. A jest ich sporo – udowodniono, że już po dwóch zarwanych nocach skóra na policzkach robi się przesuszona, naczynka stają się bardziej widoczne, a w okolicach brody pojawiają się wypryski.

  W przedostatnim brytyjskim numerze Harper's Bazaar przeczytałam, że pracujące mamy poświęcają tyle samu czasu na opiekę nad dziećmi, co niepracujące mamy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jak to możliwe? Pewnie wpływa na to coraz mniej kolektywistyczny kształt rodziny, bo babcie, nawet jeśli pomagają, to w mniejszym wymiarze niż kiedyś, ale warto przyjrzeć się też innemu badaniu. Naukowcy biją na alarm, że dziś przeciętna kobieta nie śpi już ośmiu godzin na dobę, a jedynie sześć. A przeciętna młoda mama? Co ja bym dała za sześć godzin nieprzerwanego snu! Nie poprę swojej tezy żadnym naukowym dowodem, ale mam wrażenie, że od dziewięciu miesięcy nie śpię prawie wcale. Zdecydowanie lepiej jest się wyspać niż kupować nowy krem, ale to rozwiązanie nie jest niestety proste w zastosowaniu. Próbuję więc zająć się tym, co widać na pierwszy rzut oka i bardzo mocno nawilżać skórę twarzy – nawet kilka razy dziennie.

  Uzupełnianie się nauki i natury daje podobno najlepsze rezultaty, więc staram się wybierać produkty ekologiczne oraz te, które posiadają aktywne składniki. Ale co to oznacza w życiu codziennym? Kosmetyk ma działać, ale nie za wszelką cenę. Chętnie testuję produkty od polskich marek, szczycących się poszanowaniem dla środowiska, ale sprawdzam też, czy mają w sobie coś więcej niż wazelinę. Polecam Wam markę Clochee do przetestowania (ich serum zawiera aż dwa rodzaje kwasów hialuronowych – wielkocząsteczkowy działa na powierzchni skóry dzięki czemu wygładza zmarszczki, za to ten małocząsteczkowy utrzymuje nawilżenie w głębszych warstwach skóry, dzięki czemu po regularnym stosowaniu cera staje się jędrna i gładka) i Veoli Botanica, o której mogłyście jeszcze nie słyszeć (piękne opakowania, które nadają się do recyklingu, i składniki naturalne pochodzące ze zrównoważonych upraw). 

  Marka Veoli Botanica przyciąga uwagę nie tylko minimalistycznymi opakowaniami – wejdźcie na stronę i sprawdźcie same. Szczególnie upodobałam sobie wygładzający peeling z pestkami z owoców (nigdy nie kupujcie peelingów z plastikowymi kuleczkami!) oraz krem dogłębnie nawadniający (nadaje się również jako baza pod makijaż).

Serum od Clochee jest silnie nawilżające i zawiera aż dwa rodzaje kwasów hialuronowych, dzięki czemu jednocześnie wygładza zmarszczki i nawilża. Marka Clochee jest bliska memu sercu, bo podejmuje ogromne wysiłki, aby mieć jak najmniejszy wpływ na środowisko. Jeśli jesteście zainteresowane, aby wypróbować któryś z produktów, to mam dla Was kod rabatowy upoważniający do (aż!) 25% zniżki. Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów wpiszecie kod  MAKELIFEEASIER (kod obejmuje nieprzeceniony asortyment i jest ważny do 17 listopada). 

4. Open your calendar.  

   When more or less five years ago, the rhythm of my work considerably accelerated, I quickly became a master of creating to-do-lists and following a well-structured calendar. Facebook and blog were joined by Instagram, there were new e-mails from advertisers each day, and I came up with an idea of starting a clothing brand so without a meticulously prepared plan, I would curl up in a carpet after a month. I’m sure that most of you, in the previous life ( ;D ), were also able to perfectly organise their lives and now you use your skills while taking care of your kids and tackling new motherhood duties. Indeed! Surely, some of you combine taking care of your children with being professionally active, and without certain discipline, you wouldn’t fail.  

   Vaccination, visits at the orthopaedist, doing the shopping for the weekend, writing articles without delays, your brother-in-law’s wife’s birthday – probably you’ve got all important events written down and circled with a red marker. Despite the tense schedule, you are able to do everything that’s important. It is surely the merit of your persistence, but believe me or not – handwriting has magical power. It sometimes is enough to write something down to remember about it or strive to attain it. Thus, open your calendars and choose one afternoon in the upcoming three weeks (or at least two hours) for yourselves. Trust me, that’s the first step to succeed.  

   I know the first excuse at hand. First of all, you need to do the washing, take care of the dishwasher, mop the floor, and maybe grate some carrot, and secondly, if you manage to find someone to take care of your child, you’d rather go to a dinner with your husband than catch up on your work or take a nap. I accompany you when it comes to those excuses as I used them myself until my friend and also a mum of six-year-old called me and blurted out: “do you know that there is a health and beauty centre in Grańsk where you can come with your child?!” In fact, I don’t know why we had to wait for so long for something like that as there are plenty of places where you can exercises with your children. Anyway, MAM is not an “ordinary” beauty salon, where you can do your nails, but a real-life health and beauty centre. You can make an appointment with a doctor (gynaecologist, obstetrics, infertility treatment, dermatology, or aesthetic medicine) or take advantage of a number of professional beauty treatments. I don't like being groundless, but many of my friend and acquaintances have pursued the offer of MAM and each of them thinks that it’s an ideal way to finally take care of yourself. 

   Centrum Zdrowia i Urody MAM can be found in Albatross Towers on 4 Rzeczypospolitej Street (Gdańsk Przymorze). Attendants and a creative playroom are waiting for clients and their toddlers between 9.00 am and 7.00 pm. If you are interested in MAM, I have a special discount code that will give you a 25% discount on face and body treatments. It’s enough to mention the code “MLE” (valid until the end of the year). 

* * *

4. Otwórz swój kalendarz.

   Gdy mniej więcej pięć lat temu rytm mojej pracy bardzo przyspieszył, szybko stałam się mistrzem w robieniu listy zadań i prowadzeniu kalendarza. Do bloga i Facebooka doszedł Instagram, mejli od reklamodawców przybywało z dnia na dzień, a ja wpadłam jeszcze na pomysł założenia marki odzieżowej, więc bez skrupulatnie przygotowanego planu zawinęłabym się w dywan po miesiącu. Jestem pewna, że większość z Was, w poprzednim życiu ( ;D ) też potrafiła się świetnie zorganizować i teraz wykorzystuje te umiejętności w opiece nad dzieckiem i nowymi matczynymi obowiązkami. Ba! Na pewno część z Was łączy opiekę nad dziećmi z aktywnością zawodową i bez odpowiedniej dyscypliny dawno by poległa.

   Szczepienia, wizyta u ortopedy, zakupy na weekend, pisanie artykułów bez obsuwy, urodziny bratowej –  ważne wydarzenia i zadania macie pewnie zapisane i obrysowane w czerwone kółeczka. Mimo napiętego grafiku udaje się Wam odhaczyć wszystko, co istotne. To na pewno zasługa Waszego samozaparcia, ale, wierzcie w to lub nie – pismo ma magiczną moc. Czasem wystarczy coś przelać na papier, aby o tym pamiętać albo się o to postarać. Otwórzcie więc swoje kalendarze i wpiszcie w ciągu najbliższych trzech tygodni jedno po południe (albo chociaż dwie godziny) dla siebie. Zapewniam Was, że to pierwszy krok w stronę sukcesu.

   Wiem jaką wymówkę macie naszykowaną. Po pierwsze, trzeba zrobić pranko, ogarnąć zmywarkę, pojeździć na mopie i utrzeć marchew, a po drugie, gdy uda Ci się znaleźć opiekę nad dzieckiem, to wolisz pójść z mężem na kolację, nadrobić pracę albo uciąć sobie drzemkę. Wtóruję Ci w tych wymówkach, bo sama je stosowałam do czasu, gdy moja przyjaciółka i jednocześnie mama sześcioletniego urwisa zadzwoniła do mnie i wypaliła: "czy ty wiesz, że w Gdańsku otworzono centrum zdrowia i urody, do którego można przyjść z dzieckiem?!" W sumie, nie wiem czemu tak długo trzeba było czekać na coś podobnego, bo miejsc, w których możemy ćwiczyć z naszymi pociechami jest już całkiem sporo. W każdym razie, MAM to nie „jakiś tam” salon kosmetyczny, w którym zrobimy paznokcie, ale centrum zdrowia i pielęgnacji z prawdziwego zdarzenia. Możesz umówić się tam na wizytę lekarską (ginekologia, położnictwo, leczenie niepłodności, dermatologia czy medycyna estetyczna) albo skorzystać z wielu profesjonalnych zabiegów pielęgnacyjnych. Nie lubię być gołosłowna, ale z oferty MAM korzystało już wiele moich koleżanek i każda z nich uważa, że to idealny sposób aby w końcu zadbać o siebie.

  Centrum Zdrowia i Urody MAM znajduje się w Albatross Towers na ulicy Rzeczypospolitej 4 (Gdańsk Przymorze). Opiekunki i kreatywna bawialnia czekają na klientki i ich pociechy od 09.00 do 19.00. Jeśli jesteście zainteresowane, aby odwiedzić MAM to mam dla Was specjalny kod rabatowy dający aż 25% zniżki na zabiegi na twarz i ciało. Wystarczy, że powiecie o kodzie "MLE" (ważny do końca roku).  

    Wiele z moich pielęgnacyjnych nawyków nie zmieniło się po ciąży. W dalszym ciągu nie wyobrażam sobie pójść spać bez dokładnego umycia twarzy. Za co lubię ten pielęgnujący żel do mycia twarzy od MIYA Cosmetics? Ma świeży, piękny i delikatny zapach. Po nałożeniu produktu na twarz czujesz go pod palcami (nie wiem, jak to opisać, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi) – dzięki temu wiesz czy udało ci się go dokładnie spłukać. Nie znoszę, gdy po wytarciu twarzy na ręczniku zostają jeszcze ślady makijażu – w przypadku tego żelu nie musicie się o to obawiać. Ponadto jest bezpieczny dla kobiet w ciąży i karmiących piersią. Jeśli jesteście ciekawe tego produktu, to mam dla Was kod rabatowy. Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów wpiszecie kod "mle20" a otrzymacie rabat na cały asortyment (kod nie łączy się z innymi promocjami i jest ważny tylko przez 7 dni, więc się śpieszcie!). Cena żelu to niecałe 30 złotych. Bardzo gorąco polecam też ten produkt.

   “My dear Kasia, I’m writing with a more personal message. I’d like to ask how do you fare or rather hear some heartening words from another “blogger mum” as my friends are not working at all and are on their maternity leave or got back to the their full-time corporation work after three months and both of these groups don’t really understand my situation. Especially that you know quite well what’s the opinion about our profession ;). Allegedly, we do nothing and we still know that it’s work from the early morning till the late night. I’m going through a small crisis as I feel that I have no time for my work and myself as I’m living 101% for my child. How do you manage? Please, write something that will lift my spirits. . .

Kisses and I hope see you in Warsaw, xxx.”   

That’s the message that I received a few days ago from my friend who has become a mother lately. On a daily basis, she has more or less the same profession that I have, so generally speaking: being a well-known influencer. Literally, a moment before opening that e-mail, I had read a “news article” about how Meghan Markle poured her heart out about the turmoil of motherhood during a TV interview so I quickly wrote a return e-mail:

„Dear xxx, cheer up. If princess Meghan breaks under the pressure, all other mothers have the same right!”.   

   Discovering the fact that you’re not the only person in that situation is really something that can cheer you up. I hope that I was able to do that at least a little bit, and now, don’t waste any minute on this (a little bit too lengthy) article, as there is only one thing that is more precious than time – a person with whom you can spend it. Have a peaceful evening and I’m waiting for your comments.

* * * 

   „Kasiu Droga, ja z taką bardziej osobistą wiadomością do Ciebie. Chciałam podpytać co słychać albo raczej usłyszeć jakieś pokrzepiające słowa od innej „mamy blogerki”, bo moje przyjaciółki albo w ogóle nie pracują bo są na urlopie macierzyńskim albo po trzech miesiącach wróciły na pełen etat do korporacji i jako osoba pracująca z domu nie znajduję zrozumienia ani u jednych ani u drugich. Zwłaszcza, że sama wiesz, jak traktowany jest zawód blogerki ;). Niby nic nie robimy, a i ja i Ty wiemy doskonale, że to harówka od rana do wieczora. Przeżywam mały kryzys, bo czuję, że nie mam czasu dla siebie i dla pracy, bo poświęcam się dziecku w 101 procentach. Jak Ty dajesz radę? Napisz mi coś, co mnie podniesie na duchu…

Ucałowania i mam nadzieję, do zobaczenia w Warszawie,

 xxx.”

    Taką oto wiadomość otrzymałam kilka dni temu od koleżanki, która niedawno została mamą, a na co dzień zajmuje się mniej więcej tym samym, co ja, czyli mówiąc ogólnikowo: jest znaną influencerką. Dosłownie chwilę przed otworzeniem tego mejla, przeczytałam „news” o tym, że Meghan Markle żaliła się na trudy macierzyństwa w telewizyjnym wywiadzie, więc szybko naskrobałam odpowiedź:

„Droga xxx, uszy do góry. Jeśli sama księżna Meghan pęka pod ciężarem presji, to reszta też ma do tego święte prawo!”. 

   Odkrycie faktu, że nie Ty jedna znalazłaś się w podobnej sytuacji potrafi naprawdę podnieść na duchu. Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu mi się to udało, ale teraz nie trać już ani chwili na ten (chyba trochę za długi) artykuł, bo na świecie jest tylko jedna rzecz cenniejsza od czasu – osoba, z którą możesz go spędzić. Spokojnego wieczoru i czekam na Wasze komentarze. 

 

Blanc et Noir – Paryż i nowa odsłona kolorów według CHANEL

   Ktoś kiedyś powiedział, że Paryż jest niezgłębiony, jak ocean – zmienia się, rozszerza i co chwilę pokazuje inne oblicze. Zawsze gdzieś pod skórą to czułam, gdy zmęczona, z tysiącem nowych zdjęć na aparacie czekałam, aby wejść na pokład samolotu odlatującego do Polski. „Byłam tu już tyle razy, a z każdą wizytą dostrzegam coś innego, wracam w innym nastroju”. Nie inaczej było teraz – w nowej roli, odrobinę zakręcona, ale szczęśliwa, że podołałam z organizacją tej przedziwnej eskapady. Chociaż towarzyszył mi mąż i nasze siedmio-kilogramowe szczęście to przyczyna mojej podróży była stricte służbowa. Na kilka godzin przeniosłam się do świata, w którym luksus pędzi za prostotą, sztuka przeplata się z technologią, a biel z czernią. To ostatnie połączenie stało się w pewnym momencie znakiem rozpoznawczym najsłynniejszego na świecie domu mody.

   Barwy mają potężną moc. Komunikują nam, z kim mamy do czynienia, czasem są wyrazem propagowanych wartości czy umiejętności przestrzegania ogólnie przyjętych norm zachowania. A biel i czerń są z nich wszystkich najpotężniejsze. To kolory początku i końca, ślubów i pogrzebów, czystości i mroku, yin i yang. Zależnie od kultury mają odmienne, niekiedy przeciwstawne znaczenie. Biel według europejskich tradycji kojarzy się z niewinnością, jest barwą aniołów i życia. W dalekiej Azji uważa się ją jednak za kolor nieszczęścia i żałoby. Natomiast czerń to w Chinach symbol szczęścia, w kulturze Egiptu kolor kojarzony z życiodajnym mułem Nilu i potencjałem czarnej ziemi dającej urodzajne plony. W Japonii czarny pas oznacza osiągnięcie mistrzostwa, biały – najniższy stopień wtajemniczenia. Z kolei według Lucii Pici, dyrektor kreatywnej CHANEL Beauty, te dwa kolory tworzą perfekcyjną harmonię i to na nich postanowiła skupić się tworząc swój najnowszy projekt.

To zdjęcie to oczywiście żart – w trakcie tego wyjazdu ani przez chwilę nie miałam czasu czytać ;). Do Paryża dotarliśmy po południu więc czas upłynął nam na rozgoszczeniu się w hotelu i kolacji. 

   To właśnie na premierę jej kolekcji zostałam zaproszona nad Sekwanę. Tuż po śniadaniu, wraz z naczelną ELLE: Martą Drożdż, redaktor magazynu Pani: Danutą Bybrowską i z pewnością dobrze Wam znaną Jessicą Mercedes, ruszyłyśmy w stronę Grand Palais. Z pokazów CHANEL kojarzymy główną przestrzeń pałacu znajdującą się pod słynną przeszkloną kopułą, ale tym razem marka postanowiła zabrać nas w nieznane zakamarki. Czułam się trochę, jak bohater filmu „Hugo i jego wynalazek”, który zamieszkał w meandrach paryskiego dworca, wśród jego metalowych trzewi i nikomu nieznanych kryjówek. Z tą różnicą, że o żadnym nieporządku czy chaosie nie było mowy – polowy salon, od którego zaczęłyśmy naszą wycieczkę, wyglądał, jak wyjęty z żurnala.

Makijaż wykonany przy użyciu kosmetyków CHANEL z kolekcji NOIR ET BLANC w mojej minimalistycznej wersji. 

   Po krótkim przywitaniu i pokonaniu sporej liczby schodów przeciwpożarowych dotarłyśmy do poddasza pałacu, aby zobaczyć tam krótkie filmy autorstwa Clary Cullen – CHANEL potrafi zaprezentować nową linię kosmetyków w taki sposób, że czujesz się, jak na wystawie sztuki nowoczesnej w najlepszym wydaniu. Za kolejnymi drzwiami czekała już na nas Lucia we własnej osobie. Dokładnie opisała swoją pracę nad nowymi kosmetykami i pokazała, jak je stosować – myślałam, że po magicznym rozświetlającym podkładzie (również od CHANEL), o którym pisałam tutaj już niewiele rzeczy mnie zdziwi, ale dyrektor kreatywna CHANEL wciąż zaskakuje swoim nowatorskim podejściem do błysku na twarzy.

Lucia Pica. 

Produkty z kolekcji NOIR ET BLANC DE CHANEL:

Rozświetlacz w żelu Le gel paillete // dwa zestawy cieni Les 4 ombres (334 modern glamour i 332 noir supreme) // Cienie rozświetlające Ombre premiere top coat (327 penombre i 317 carte blanche) // Błyszczyki w kolorze czerni i krystalicznej bieli Rouge coco gloss (816 laque noire i 814 crystal clear) // kredki do oczu stylo yeux waterproof (88 noir intense i 949 blanc graphique) // Tusz do rzęs Le volume ultra-noir de Chanel (90 ultra-noir) // Matowe pomadki Rouge allure velvet extreme (130 rouge obscur i 128 rose nocturne) // Matowe pomadki w płynie Rouge allure liquid powder (974 timeless i 978 bois de nuit) // Lakiery do paznokci Le vernis (713 Pure black i 711 pure white).

   Możecie się tylko domyślać, że chociaż prezentacja była dla mnie prawdziwą estetyczną ucztą, to do hotelu pędziłam, jak na skrzydłach – nie przywykłam do kilkugodzinnych rozstań. A poza tym, mieliśmy w planie odwiedzić kilka ulubionych miejsc. „Zdjęcia obrobię później, tekst i tak muszę przemyśleć, a Paryż nie będzie czekał” – pomyślałam. Pozwólcie więc, że przemycę tu jeszcze kilka zdjęć z beztroskiego spaceru po paryskich ulicach.

I jeszcze jedna krótka informacja na koniec. Kosmetyki z tej kolekcji dostępne będą w butiku CHANEL w Galerii Mokotów od 15 lipca, w perfumeriach miesiąc później. 

* * * 

 

 

CHANEL Les Beiges

    If you appreciate play with texture and highlight more than intense colours in makeup, you’ll be delighted with the new LES BEIGES makeup collection. Lucia Pica, inspired by the influence of air on skin, used a certain innovation in order to attain the effect of a natural healthy glow – for the first time, the microflow technology, previously used in body care cosmetics and fragrances, was used in makeup.   

    What does it mean in practice? First and foremost, a totally new texture. The first, fresh as water, foundation – LES BEIGES WATER-FRESH TINT – contains microdrops with pigment which, in contact with skin, blend in order to provide flow and naturally looking complexion. The patented process of microflowing allows to limit the number of ingredients and to combine the flowy water soluble phase and oil soluble phase in one formula. As a result, the microdrops of oil with fine disappearing layer filed with pure pigment are suspended in transparent gel water phase. After applying the foundation, the face is very highlighted and smoothed – as if it was sprinkled with water.  

   In the collection, I also found an ideal eye shadow palette, LES BEIGES NATURAL EYESHADOW PALETTE. The spectrum of colours was inspired by Earth layers. That’s why you’ll find there, among others, warm beige, pink beige reflecting light, raw cocoa, “moon glow” (something in-between gold and silver), matte khaki, hot chocolate, and mineral brown.   

   The collection is topped up with the incredible LES BEIGES powder. For the first time, the legendary beige packaging was embellished with new CHANEL font. A spontaneous signature, an exact replica of Gabrielle Chanel’s handwriting – it is also embossed on the powder itself.

* * *

   Jeśli w makijażu cenicie sobie zabawę teksturą i błyskiem bardziej niż intensywne kolory, to będziecie zachwycone nową kolekcją kosmetyków LES BEIGES. Lucia Pica, zainspirowana wpływem powietrza na skórę, wykorzystała pewną innowację, aby uzyskać efekt naturalnego zdrowego blasku – po raz pierwszy, technologia mikroprzepływowa stosowana wcześniej w kosmetykach do pielęgnacji i zapachach, została wykorzystana w makijażu. 

   Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim zupełnie nową konsystencję. Pierwszy, świeży niczym woda podkład LES BEIGES WATER-FRESH TINT zawiera mikrokropelki z pigmentem, które w kontakcie ze skórą wtapiają się w nią, by zapewnić blask i naturalnie wyglądającą cerę. Opatentowany proces mikroprzepływowy umożliwia ograniczenie liczby składników i połączenie wodnistej fazy rozpuszczalnej w wodzie i fazy rozpuszczalnej w oleju w jednej formule. W rezultacie mikrokropelki oleju z drobną i zanikającą powłoką, wypełnione czystym pigmentem, zawieszone są w przezroczystej i żelowej fazie wodnej. Twarz po nałożeniu podkładu jest mocno rozświetlona i wygładzona – jakby skropiona wodą. 

  W kolekcji znalazłam też idealną paletę cieni LES BEIGES NATURAL EYESHADOW PALETTE. Karta kolorów inspirowana była warstwami ziemi, znajdziecie w niej między innymi: ciepły beż, odbijający światło różowy beż, surowe kakao, "blask księżyca" (coś pomiędzy złotem a srebrem), matowe khaki, gorącą czekoladę czy mineralny brąz. 

   Kolekcję wieńczy wyjątkowy puder LES BEIGES. Po raz pierwszy legendarne beżowe opakowanie ozdobiono nową czcionką CHANEL. Spontaniczny podpis, dokładna replika tego autorstwa Gabrielle Chanel – wytłoczona jest również na samym pudrze.

Kosmetyki, które użyłam do dzisiejszego makijażu: paleta cieni do powiek – Les Beiges Natural Eyeshadow Palette // podkład – Les Beiges Water-Fresh Tint // puder Les Beiges Healthy Glow Sheer Powder (mam odcień 20) // bronzer – Duo Bronze et Lumiere (odcień 30) // pomadka Rouge Coco Flash nr 53 // krem z filtrem – UV Essentiel SPF 50

 

 

Ilu kosmetyków do twarzy naprawdę potrzebuję – czyli 4 marki, których nie znacie, a powinnyście.

    The fashion for minimalism initially took over our wardrobes, then it moved to the rest of the flat, until it finally reached our bathroom. Minimalism in skincare can be approached in many ways – some of us are searching for products with the shortest number of ingredients, others are faithful to “project reach the bottom” (and buying another cosmetic only when the first is finished); however, most of us are trying to decrease the number of cosmetics that they use.  

   I started the whole cleaning process from counting all off my face cosmetics that I currently own – there were as many as fourteen products. The result is seismic, but do I really need all of them?   

   A face mask that had been waiting for a “pyjama party” with my girls for four years? An exorbitantly expensive serum that leaves my skin dry as paper? A lip balm whose fragrance started to irritate me after one day? From experience I know that whenever some cream/oil/gel doesn’t fulfil my expectations, I buy another one. In order to avoid getting lost in a pile of bottles and jars, I should bid the dud farewell, but you know how it works in reality – I’m buying another one. I won’t tout you to say “bye bye” to all the non-ideal products at a push. It would have little in common with minimalism – buying new products and throwing the unused ones is in a way a contradictory approach.

* * * 

   Moda na minimalizm na początku ogarnęła nasze szafy, później przeniosła się na resztę mieszkania, aż w końcu dotarła do łazienki. Minimalizm w pielęgnacji można potraktować na kilka sposobów – niektóre z nas szukają produktów z minimalną liczbą składników, inne są wierne "operacji denko" (kupują kolejny kosmetyk dopiero, gdy skończą poprzedni), ale większość z nas próbuje po prostu mieć mniej kosmetyków.

  Czystki postanowiłam rozpocząć od przeliczenia wszystkich kosmetyków do pielęgnacji twarzy, które mam w tym momencie – zebrało się czternaście produktów. Wynik nie jest porażający, ale właściwie po co mi one wszystkie? 

   Maska, która od czterech lat czeka na "pidżama party" z dziewczynami? Serum, które kosztowało majątek, ale skóra jest po nim sucha jak papier? Balsam do ust, którego zapach zaczął drażnić po jednym dniu? Z doświadczenia wiem, że właśnie wtedy, gdy jakiś krem/olejek/żel/ nie spełnia do końca moich oczekiwań, kupuję następny. Aby nie zakopać się w butelkach i słoikach, powinnam pożegnać się z nieudanym zakupem, ale wiadomo, jak wygląda rzeczywistość – szkoda wyrzucać 3/4 słoika. Nie będę Was nakłaniać do tego, aby na siłę mówić "pa pa" nieidealnym produktom, bo z minimalizmem nie miało by to wiele wspólnego – kupowanie nowych rzeczy i wyrzucanie tych niewykorzystanych to w pewnym sensie jego zaprzeczenie.

   I use face cosmetics that I didn’t really like for less demanding purposes. A face cream can be thrown into a bag or in a car and used as a hand cream, oils will be great for cuticles (or for polishing leather shoes :D), dud face gel can be used for washing makeup brushes or for washing our own body. There are surely many more purposes for which dud cosmetics can be used (do you have your own ideas?), but it’s also worth focusing on decreasing the number of “failures”. Since we’ve been able to prudently replenish our wardrobe, it’s high time for our makeup bag to decrease its size and improve its interior. Below, you’ll find four products that are the foundation of my skincare. I also mention cosmetics that I’ve decided to get rid of.

1. Face cream. One basic and three other… exactly, for what?  

The cleaning up of my makeup bag showed that I’ve got one face cream that I use each morning (moisturising, but light) and heavy ones with similar properties that I sometimes use in the evening and that I sometimes apply onto my lips – I could easily get rid of two as I know that I won’t be able to finish them before their expiration date. Unfortunately, I opened all of them (a lesson for the future), one of them lands in the car locker, as a rescue for hands, I’ll try to find a new owner for the second one, and the third one (my favourite) stays with me.

  Going back to the day cream. Undoubtedly, it is a cosmetic that we meticulously choose – we read reviews, study our friends’ opinions, analyse its effectiveness, and don’t spare money to buy it. In the era of Instagram and quick information flow, it’s increasingly difficult to sell a mediocre product – that’s a problem for large cosmetic consortiums that load money into TV advertisements, endorsement, and newspaper ads instead of investing in ingredients and effectiveness. Now, brands that matter are the ones that have gained popularity thanks to word of mouth. Instead of investing in marketing, they are more eager to place money into new technological solutions, encompassing the rule that an effective product will be the showcase of their capabilities. I’m trying to show you precisely cosmetic gems of this sort – one of them is YASUMI which, apart from cosmetics, also owns a network of cosmetic institutes and provides innovative technological solutions for beauty and wellness industry. You can remember them from Gosia’s posts – besides, she was the one who handed me their rice cream claiming that I’d be delighted with it (and she was right).

 A standard package of the cream is enough for a maximum of one and a half month if I’m using it once a day (I also apply it onto my neck and neckline) so it’s one of the few cosmetics on which I can really stock up as I know that it won’t go to waste.

* * *

   Kosmetyki do twarzy, które mi nie podpasowały wykorzystuję do mniej wymagających celów. Krem mogę zanieść do samochodu czy wrzucić do torebki i używać go do rąk, olejki przydadzą się do skórek przy paznokciach (albo do polerowania skórzanych butów :D), nietrafionym żelem do twarzy można wyczyścić wszystkie pędzle do makijażu albo myć nim po prostu całe ciało. Zastosowań dla nietrafionych kosmetyków na pewno jest znacznie więcej (macie własne pomysły?), ale warto też skupić się na tym, aby takich "wpadek" było jak najmniej. Skoro nauczyłyśmy się rozważniej uzupełniać naszą garderobę, to czas najwyższy, aby nasza kosmetyczka również zmniejszyła swoją objętość, a jej zawartość była jeszcze skuteczniejsza. Poniżej znajdziecie cztery produkty będące bazą mojej pielęgnacji. Przy okazji, piszę też o tym, których kosmetyków postanowiłam się pozbyć. 

1. Krem do twarzy. Jeden podstawowy i trzy… no właśnie, po co?

   Mój remanent pokazał, że mam jeden krem, którego używam codziennie rano (nawilżający ale o lekkiej konsystencji) i trzy tłuste o bardzo podobnym zastosowaniu, których czasem używam na noc, a czasem na usta – dwóch z nich spokojnie mogłabym się pozbyć, bo już wiem, że nie dam rady zużyć ich wszystkich przed upłynięciem terminu ważności. Niestety, wszystkie zostały przeze mnie otwarte (nauczka na przyszłość), jeden z nich ląduje więc w skrytce mojego samochodu, jako ratunek dla dłoni, drugiemu spróbuję znaleźć nowego właściciela, a trzeci (ulubiony) zostaje ze mną. 

   Wracając do kremu na dzień, niewątpliwie jest to kosmetyk, który wybieramy z największą pieczołowitością – czytamy recenzje, pytamy o zdanie koleżanki, analizujemy skuteczność i nie szczędzimy pieniędzy. W dobie Instagrama i szybkiego przepływu informacji coraz trudniej jest sprzedać kiepski produkt – to problem wielkich konsorcjów kosmetycznych, które zamiast w składy i skuteczność swoich produktów ładują pieniądze w spoty telewizyjne, gaże gwiazd firmujących ich nowości i reklamy w prasie. Teraz do gry wchodzą marki, które zyskują popularność przede wszystkim dzięki poczcie pantoflowej. Zamiast w marketing, chętniej inwestują w badania i nowe technologiczne rozwiązania w myśl zasady, że skuteczny produkt będzie ich najlepszą wizytówką. Staram się Wam pokazywać właśnie takie perełki – jedną z nich jest YASUMI, która poza kosmetykami ma sieć instytutów kosmetycznych i dostarcza innowacyjnych rozwiązań technologicznych branżom beauty i SPA. Markę tę możecie kojarzyć z wpisów Gosi – zresztą to ona wcisnęła mi do ręki krem ryżowy, twierdząc, że będę zachwycona (i miała rację). 

   Krem o standardowej objętości starcza mi maksymalnie na półtora miesiąca, jeśli używam go tylko raz dziennie (stosuję go też na szyję i dekolt) więc jest to jeden z niewielu kosmetyków, który faktycznie mogę kupić "na zapas", bo wiem, że i tak się nie zmarnuje. 

Ryżowy krem do twarzy YASUMI jest przeznaczony do każdego rodzaju cery. Silnie regeneruje i wygładza skórę, a dodatkowo ujędrnia ją i uelastycznia. Krem jest bogatym źródłem antyoksydantów, które chronią skórę przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych, a jednocześnie opóźniają procesy starzenia się skóry. Witamina E i kwasy tłuszczowe zawarte w otrębach ryżowych chronią przed wolnymi rodnikami oraz ochraniają włókna kolagenowe. Krem może być stosowany do pielęgnacji cery delikatnej i wrażliwej. 

Pianka micelarna do mycia twarzy Hydro Sensitia od polskiej marki IWOSTIN to dermokosmetyk (produkt dostępny w aptece). Różnica między nimi a tymi z drogerii jest przede wszystkim taka, że ich skuteczność jest potwierdzona w badaniach aplikacyjnych i aparaturowych, przeprowadzanych w niezależnych instytutach badawczych. Ale odchodząc od świata nauki – podoba mi się, że w trakcie nakładania pianki na twarz nie spływa po rękach (co mnie szczególnie irytuje w przypadku zbyt wodnistych preparatów), poza tym w ogóle nie ściąga mojej skóry, bardzo ładnie ją oczyszcza i łagodzi podrażnienia – nic nie szczypie. 

2. Makeup removal product. If I were to choose one…  

   It is undeniable that we need to have makeup removal cosmetics in our makeup bags. We can choose from an array of options: cleaning milk, micellar water, makeup remover tissues, foams, and gels. I can bet that your bathroom features at least two products with exact same properties. If I were to choose only one product of this type, I’d surely choose one that we first apply and massage into our skin, and then rinse it off with water. I just can’t imagine a situation in which I lay my head on a pillow after using only micellar water or cleaning milk. Currently, apart from my foam, I don’t have any other product, but I’ll surely take some makeup remover tissues for a trip (for example by Bioderma).

* * *

2. Produkt do demakijażu. Gdybym miała wybrać jeden to…

   To, że w naszej kosmetyczce muszą znaleźć się produkty do demakijażu nie ulega żadnej wątpliwości. Do wyboru mamy wiele opcji: mleczka, płyny micelarne, olejki, nawilżane chusteczki, pianki czy żele. Idę o zakład, że na Waszej łazienkowej półce leżą co najmniej dwa produkty mające za zadanie oczyścić twarz. Jeśli ja miałabym wybrać tylko jeden rodzaj takiego kosmetyku, to wybrałabym taki "myjący", który najpierw nakładamy i wmasowujemy w twarz, a następnie spłukujemy wodą. Po prostu nie wyobrażam sobie przytulić twarzy do poduszki po użyciu samego płynu czy mleczka. W tym momencie poza pianką nie mam nic innego, ale na wyjazd chętnie wzięłabym ze sobą nasączone chusteczki (na przykład z Biodermy). 

Krem pod oczy marki Cell Fusion C ma napinać skórę wokół oczu. Nawilża i uelastycznia. Preparat likwiduje też obrzęki i sińce wokół oczu, dzięki procesowi poprawiającemu mikrokrążenie w naczyniach włosowatych skóry. Krem funduję też swojej górnej powiece (aż po łuk brwiowy). W mojej kosmetyczce znajdziecie jeszcze jeden krem pod oczy, który czeka na otwarcie (dostałam go gratis i zostawiłam na czarną godzinę). ​

3. Under eye cream – new demand for skincare.   

   Under eye cream is a cosmetic that can stop existing for me for a few months, and then suddenly something changes, and I can’t imagine my everyday skincare without it. Now, the greatest impact on that situation has the amount of sleep that I get – after shower, I just need to apply something onto my under eye area as I feel that the skin is tense and dry. It is exactly that fragment of our face that is first to show that we’re tired and have already started to age. At the same time, it is the most sensitive and prone to irritation. That’s why I am very cautious when choosing an under eye cream. Recently, I chose the one by Cell Fusion C which also offers dermocosmetics (products that are belonging to the realm of both medicine and cosmetology). Cell Fusion C is a full spectrum of products answering the needs of each skin type, including those more sensitive and delicate. Cell Fusion C products are used at cosmetology and dermatology salons, but you can also get them online. They are available on topestetic.pl, where you can take advantage of cosmetologist’s advice who will help you to choose products appropriate for your skin. Additionally, the shop also adds free samples that were carefully chosen by cosmetologists owing to which you can try some of the products before the purchase (shipment is always free).

* * *

3. Krem pod oczy, czyli nowe zapotrzebowanie na pielęgnację. 

   Krem pod oczy to kosmetyk, który może dla mnie nie istnieć przez kilka miesięcy, a później coś się zmienia i nagle nie wyobrażam sobie bez niego codziennej pielęgnacji. Teraz ma na to pewnie wpływ mała ilość snu – po prysznicu po prostu muszę wklepać coś w skórę pod oczami, bo czuję, że jest napięta i przesuszona. To ten fragment naszej twarzy, na którym najszybciej widać zmęczenie i pierwsze oznaki starzenia. Jednocześnie, jest też najbardziej wrażliwa i podatna na podrażnienia dlatego kremy dobieram naprawdę ostrożnie. Teraz wybrałam ten z oferty marki Cell fusion C, która także oferuje nam dermokosmetyki (produkty z pogranicza medycyny i kosmetologii). Laboratorium Cell Fusion C to pełna gama produktów odpowiadających na potrzeby każdej skóry, włączając tę najbardziej wrażliwą i delikatną. Produkty Cell fusion C używane są w gabinetach kosmetologicznych i dermatologicznych, ale można je też kupić w Internecie. Dostępne są w sklepie topestetic.pl, gdzie możecie skorzystać z porady kosmetologa, który pomoże Wam dobrać odpowiedni produkt dla Waszej skóry. Dodatkowo sklep do każdego zamówienia dodaje indywidualnie dobrane przez kosmetologów próbki, dzięki czemu można przetestować kosmetyki przed ich zakupem (wysyłka jest zawsze darmowa). 

The Ordinary – Lactic Acid 10% + HA – Peeling z kwasem mlekowym i kwasem hialuronowym spłyca zmarszczki, rozjaśnia przebarwienia, zwęża pory, wygładza płytkie blizny. Jest wegański a podczas jego produkcji nie ucierpiały żadne zwierzęta.​ Podczas kuracji serum oraz tydzień po jej zakończeniu należy stosować wysoką ochronę przeciwsłoneczną. Małe opakowanie to gwarancja, że produkt zużyjemy do końca. 

4. Once in a while.   

   The above-mentioned products are used for everyday skincare, but considering them as the only cosmetics that we need would be a mistake – our skin once in a while needs something special, which gives a stronger stimulus for it to regenerate. After counting the contents of my bathroom drawer, I quickly noticed that the cosmetics that I use once in a blue moon gather the thickest layer of dust. I’ve got the greatest number of them (four face masks, two scrubs, exfoliating lotion). Two of them were fortunately still closed, so I quickly gave them away to a friend. In exchange, she recommended a new brand – The Ordinary – which had already caught my attention on Instagram a few times. It creates only products with simple compositions whose impact has been corroborated by laboratory tests. By following the transparency rule, scientists have created a wide spectrum of diverse products. Elegant elastic packages and affordable prices are consecutive features of this unique brand breaking popularity records around the world. The Ordinary is part of Deciem so it doesn’t test its product on animals and doesn’t commission such activities to anyone. All products, including The Ordinary, don’t contain parabents, sulphates, mineral oils, animal oils, tar dyes from hard coal, formaldehyde, mercury, or oxybenzone. I chose their flagship product which should replace all scrubs and exfoliating masks.  

    Products that we rarely use (once a week, once a month) should be purchased in small packages – that’s the only way we will manage to finish them. An exception to this rule is cosmetics that we once had and we know that we won’t forget about them once they find their spot on the bathroom shelf.

* * *

4. Raz na jakiś czas. 

   Zaprezentowane wcześniej produkty służą do codziennej pielęgnacji, ale uznanie, że to jedyne kosmetyki, jakich potrzebujemy pewnie byłoby błędem – nasza skóra co jakiś czas potrzebuje przecież czegoś specjalnego, co da jej mocniejszy bodziec do odnowy. Po przeliczeniu zawartości mojej łazienkowej półki szybko zauważyłam, że to właśnie kosmetyki, których używam "od święta" najbardziej łapią kurz na półce. Mam ich najwięcej (cztery maseczki, dwa peelingi, lotion złuszczający), a przecież korzystam z nich najrzadziej. Dwa z nich były na szczęście nierozpoczęte więc szybko podarowałam je koleżance. W zamian, poleciła mi ona nową markę – The Ordinary – która parę razy zwróciła już moją uwagę na Instagramie. Tworzy ona wyłącznie produkty o prostym składzie, których działanie zostało potwierdzone w badaniach. Naukowcy, kierując się zasadą transparentności, stworzyli szeroką gamę różnorodnych produktów. Eleganckie i estetyczne opakowania oraz przystępna cena to kolejne cechy tej niezwykłej marki bijącej rekordy popularności na całym świecie. The Ordinary jest marką Deciem, czyli nie testuje swoich produktów na zwierzętach oraz nie zleca tego nikomu. Wszystkie produkty w The Ordinary nie zawierają parabenów, siarczanów, olejów mineralnych, olejów zwierzęcych, barwników smołowych z węgla kamiennego, formaldehydu, rtęci, oksybenzonu. Ja wybrałam dla siebie ich flagowy produkt, który powinien zastąpić mi wszystkie peelingi i maski złuszczające.

   Produkty, których używamy rzadko (raz na tydzień, raz na miesiąc) powinnyśmy kupować w małych opakowaniach – tylko wtedy mamy szansę je zużyć. Wyjątkiem są kosmetyki, które już raz miałyśmy i wiemy że nie nie będą leżały na półce zapomniane. 

   Honest reviews of reliable friends, more prudent shopping, and a bit of self-discipline will surely help us to decrease the number of cosmetics.  It’s important to not only save some space and gain order on the bathroom shelves, but also scrutinise what our skin really needs. To finish off, I’ll ask you whether you’d like to read a similar overview of body cosmetics (I’ve got relatively few of them, but I could have even fewer), hair cosmetics, or maybe makeup cosmetics (limiting myself to only four would be a truly daunting challenge!). I’m waiting to learn about your preferences :). Have a peaceful evening and remember “when Wednesday is over, the week is over” ;).

* * *

   W ograniczeniu liczby kosmetyków na pewno pomogą nam szczere recenzje od zaufanych osób, roztropniejsze zakupy i odrobina samodyscypliny.  Ważne, aby zyskać nie tylko więcej miejsca i porządek na łazienkowych półkach, ale również z dokładnością przyjrzeć się temu, czego naprawdę potrzebuje nasza skóra. Na koniec zapytam Was jeszcze, czy chciałybyście przeczytać analogiczny przegląd kosmetyków do ciała (tych mam chyba niewiele, ale na pewno mogłabym mieć jeszcze mniej), do włosów, a może do makijażu (o zgrozo! ograniczyć się do czterech to by było wyzwanie!). Czekam na Wasze preferencje :). Spokojnego wieczoru i pamiętajcie, że "jak środa minie to tydzień zginie" ;). 

linen shirt / lniana koszula – Seaside tones // jeans / dżinsy – COS // necklaces / naszyjniki – NA-KD //