The months are passing extremely fast. Admittedly, this one is exceptionally short so I shouldn't be surprised by that fact, but this time I really feel as if the days and weeks are relentless when it comes to the passage of time. They say that time flies quicker when there is something interesting going on and the other way round – remembering my math lessons, I know that this mechanism really exists. In February, I couldn't complain about boredom. Short, yet intense, trips effectively disrupted my beloved routine. Even now, I'm writing this post from Warsaw – tomorrow I am taking photos of the new MLE Collection prototypes and I've got a couple of meetings to gallop through so that I can lie down in my own bed in the evening again. In the meantime, check out the long photo summary of the last few weeks.

* * *

Te miesiące pędzą jak oszalałe. Ten jest co prawda wyjątkowo krótki, więc nie powinno mnie to dziwić, ale tym razem naprawdę mam wrażenie, jakby dni i tygodnie uciekały mi niczym myszy spod nóg. Podobno czas leci szybciej, gdy dzieje się coś ciekawego, i na odwrót – pamiętając lekcje matematyki naprawdę wiem, że ten mechanizm istnieje. W lutym faktycznie nie mogłam narzekać na brak wrażeń. Krótkie ale intensywne wyjazdy skutecznie zaburzyły moją ukochaną rutynę. Nawet teraz piszę do Was z Warszawy – jutro fotografuję nowe prototypy MLE Collection i odbębnię kilka spotkań, aby wieczorem móc znów położyć się we własnym łóżku. Tymczasem zapraszam Was na długą fotorelację z ostatnich kilku tygodni. 

Paryskie ulice. W drodze powrotnej z wystawy Boucheron.1. i 4. W poszukiwaniu książek w księgarni Galignani. // 2. Pierwsze ślady wiosny w Paryżu. // 3. Deszczowy poranek. // Z Anią w Paryżu. Czekamy na śniadanie w The Season.Paryż, Paryż, Paryż. 

Backstage kulinarny. Pączki? Faworki? A może racuchy? Przepis na te ostatnie znajdziecie tutaj. 1. Jabłka i ubita piana z białek // 2. Poranne słońce i grafiki, które nie mieszczą się na ścianie. // 3. Gdy wszystkie blogerki wyruszają na fashion week, ja nie rozstaję się z Emu i grubym golfem. // 4. Gdy zastanawiasz się skąd dochodzi to chrapanie… //Wigilia Tłustego Czwartku. Luty jest ciężki więc świętowaliśmy każdą możliwą okazję.1. W nocy spadł śnieg! Zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. // 2. Weekendy w dresach. // 3. Rodzinne obiady. // 4. Warszawski Lukier. //

Nowe zakupy do kosmetyczki. Zaopatrzyłam się w szczotkę, szeroki grzebień (poprzedni bardzo smakował Portosowi), bazę pod makijaż i kosmetyki do włosów w podróżnych saszetkach.1.  Mój ulubiony szlafrok od &Otherstories. // 2. Ten stan, w którym myślisz, że już nigdy więcej nie zjesz żadnego pączka. A potem sięgasz po następnego. // 3. Poranek w Warszawie, który zaczął się za wcześnie. // 4. Klatka schodowa jednej z kamienic. Tę odkryłam akurat w trakcie spotkania biznesowego – to zwykle główny cel moich wyjazdów do Warszawy. //

Od kilku tygodni planowałam przyjechać do Brukseli, aby zobaczyć wystawę jednego z moich ukochanych fotografów – Roberta Doisneau. Oczywiście, wciąż stawało mi coś na przeszkodzie, a to wyjazdy związane z pracą, natłok pracy przy komputerze, wizyty w szwalniach i tym podobne. W końcu zorientowałam się, że do końca wystawy zostały dwa dni, więc wsiedliśmy do pierwszego samolotu i ruszyliśmy w stronę Belgii. 

1. Tuż po wystawie. Spacer po placu Sablon i oglądanie staroci, to już chyba nasz rodzinny rytuał. // 2. Najsłynniejsze zdjęcie Roberta Doisneau więcej poniżej). // 3. Picasso  okiem Roberta. // 4. Śniadanie w brukselskim Le Pain Quetidien. //

   Od niedawna, najsłynniejsza fotografia Roberta Doisneau ma dla mnie osobiste znaczenie. Udało mi się uzyskać prawo do jego publikacji w mojej drugiej książce. Umieściłam je w rozdziale dotyczącym pozowania nie bez przyczyny. Na pierwszy rzut oka widzimy tu płonące uczucie, ale dobry fotograf od razu zorientuje się, że skoro sylwetki w tle są rozmazane, to czas naświetlania musiał być długi i mało prawdopodobne, aby dwójka zakochanych wyszła na zdjęciu tak ostro… A jaka jest prawda?

   W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Robert Doisneau podjął się przygotowania materiału dla magazynu "Life", którego tematem przewodnim miały być całujące się pary. Fotografowi czasem udawało się "złapać moment" i uwiecznić prawdziwą sytuację, ale większość jego prac była wyreżyserowana, tak było też w przypadku najsłynniejszej fotografii jego autorstwa – "Pocałunek przed ratuszem". Doisneau pewnego dnia zauważył całującą się na ulicy dwójkę młodych ludzi – Françoise Delbart i Jacques Carteaud, którzy studiowali aktorstwo w Paryżu. Doisneau poprosił ich, czy nie mogliby pocałować się jeszcze raz, bo chciałby zrobić im zdjęcie. Para zgodziła się i w sumie trzy razy odgrywała tę samą scenę. Doisneau dał parze jedną odbitkę ze swoim podpisem i stemplem agencji Ralpho jako zapłatę za udział w powstaniu zdjęcia. 

   Po wielu latach, gdy Doisneau był już uznanym fotografem, a "Pocałunek przed ratuszem" niejednokrotnie okrzyknięto najpiękniejszym zdjęciem w historii, zgłosiła się do niego para, która twierdziła, że rozpoznała siebie na zdjęciu. Doisneau z początku tego nie kwestionował – nie chciał się przyznać, że wie kim byli modele, bo sam poprosił ich o to, aby przed nim pozowali. Wolał utrzymać w tajemnicy fakt, że zdjęcie, które uczyniło go sławnym nie było wykonane spontanicznie. Para nie dawała jednak za wygraną i zażądała przed sądem osiemnastu tysięcy dolarów odszkodowania za to, że Doisneau użył ich wizerunku bez ich zgody. Doisneau, chcąc chronić się przed skutkami pozwu, przyznał w sądzie, że pozowali przed nim aktorzy, a scena była wyreżyserowana. 

   Drugi pozew przeciwko fotografowi złożyła w 1993 roku Françoise Bornet, nosząca panieńskie nazwisko Delbart – kobieta, która faktycznie została uwieczniona na słynnej fotografii. Zażądała od Doisneau udziału w zyskach ze sprzedaży zdjęcia oraz blisko 4 tysięcy dolarów zadośćuczynienia. Sądy oddaliły oba pozwy uznając, że nie są w stanie jednoznacznie zidentyfikować ani Jeana i Denise Lavergne, ani Françoise Bornet na słynnej fotografii. W drugim przypadku sąd przyznał dodatkowo, że nawet jeśli na zdjęciu widnieje Bornet, to za swoją pracę otrzymała już wynagrodzenie w postaci jednej odbitki zdjęcia.

   “Zdjęcie było pozowane” – przyznała Bornet w jednym z wywiadów dla francuskich mediów – “Ale pocałunek nie”. W 2005 roku Bornet sprzedała swoją odbitkę “Pocałunku przed ratuszem” na aukcji za ponad 240 tysięcy dolarów nieznanemu kolekcjonerowi ze Szwajcarii.

1. Mój blat w łazience coraz bardziej się zapełnia. // 2. Mroźne spacery. // 3. Opaska na oczy to mój sposób na bezsenność. // 4. Nieustające wtargnięcia Portosa w kadr. //Widok o wschodzie słońca z naszego pokoju w Paryżu. 1. i 2. Po drugiej stronie Sekwany. // 4. Najpierw chciałam zrobić tylko widok z okna, ale potem postanowiłam zrobić cały wpis :). Znajdziecie go tutaj. //

W drodze na targi tkanin w Paryżu. Chociaż wyczekujemy wiosny, to ja myślami jestem już w następnym sezonie. Na targach szukałam przede wszystkim grubych wełnianych materiałów na jesienne i zimowe płaszcze. A jeśli chodzi o najbliższe nowości to wyczekujcie w piątek kwiecistej sukienki ;). Sobota z nowym Vogue'iem. Nie jestem fanką fotografii studyjnej i photoshopu dlatego ja nie narzekam na okładkę. A jakie jest Wasze zdanie?Bałtyk w postaci stałej. Tak. Bardzo je lubię. Legginsy i luźne bluzy wkładam wtedy, gdy czeka mnie cały dzień pracy przed komputerem. Ten szary v-neck jest od polskiej marki HIBOU. 1. Wolę takie obdarte plakaty niż billboardy z reklamą przeceny kurczaka w supermarkecie. A Wy? // 2. Kosmetyki od &Otherstories. // 3. Miłe spotkanie z dziewczynami z Warsaw Poet. // 4. Blanco, czyli najlepszy kompan mojej przyjaciółki Asi. //

Jeśli wychodzicie na spacery w obecną pogodę, to przypomnijcie sobie o termosie, który chowa się gdzieś w kuchennej szufladzie. Kubek gorącej herbaty to najlepszy sposób na rozgrzanie dłoni.   1. i 4. Piękne jaskry. Jedyny ślad wiosny na jaki mogę teraz liczyć.  // 2. Nawet jemu jest teraz zimno! // 3. Skrzypiący śnieg pod nogami. //

W grupie zawsze raźniej! Spokojnego wieczoru!

***