t-shirt / biała koszulka – MLE Collection (w tym momencie dostępny w kolorze czarnym)

earrings / kolczyki – YES  (z kodem wiosna2020 otrzymacie 20% rabatu na drugą i każdą kolejną sztukę biżuterii)

trench coat & jeans / trencz i dżinsy – Zara (stara kolekcja)

sneakers / trampki – Converse

   Koronawirus wpłynął na świat mody i nasz styl bardziej niż jakiekolwiek inne zjawisko ostatnich kilkudziesięciu lat, więc mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, że od kilku tygodni, pod przykrywką niedzielnych wpisów, podkładam Wam pod nos nieco dłuższe teksty. Ciężko byłoby mi omijać tutaj temat epidemii – nawet jeśli szukamy na blogach i Instagramie modowych inspiracji, to powinny mieć one jakieś odzwierciedlenie w tej nowej, dziwacznej rzeczywistości. Chociaż udało nam się już nieco przyzwyczaić do nowej sytuacji, to wytyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie, więc dziś, na podstawie kilku rzetelnych źródeł postaram się w telegraficznym skrócie opisać najważniejsze zasady „ubioru”, w którym wybieramy się po zakupy.

   Zacznę od tego, że nie moją rolą jest ocena tego, czy maseczki działają. Codziennie wypowiadają się na ten temat eksperci z tytułami naukowymi i, pewnie tak jak część z Was, również zauważyłam, że czasem przeczą sobie nawzajem. Zakrywanie ust i nosa od tego tygodnia jest jednak obowiązkowe, więc jakąkolwiek polemikę uważam w tym momencie za zbyteczną. Kończąc ten asekuracyjny wstęp wspomnę tylko o George’u Gao, szefie chińskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, który w wywiadzie dla renomowanego „Science” brak wymogu noszenia maseczek wskazał jako główny błąd popełniamy w Europie w walce z wirusowym kryzysem.

   Wróćmy na nasze podwórko, do pytania, jak bezpiecznie wyjść na zakupy. Wiem, że pewnie podniosą się tutaj głosy, że opisane przeze mnie zasady, nie zabezpieczają nas w stu procentach i bez kombinezonu, przyłbicy, podwójnej maski i kaloszy nie powinnyśmy wychodzić z domu, ale każdy z nas powinien dziś umieć znaleźć złoty środek między tym, co jest dostępne, a co w największym stopniu zmniejsza ryzyko zakażenia. Trzeba również pamiętać o tym, że profesjonalne zabezpieczenia powinniśmy zostawić dla lekarzy, pielęgniarek i ratowników, i dopiero gdy zaopatrzenie naszego państwa na to pozwoli, samemu z nich korzystać. I jest jeszcze trzeci, psychologiczny aspekt. W swoim słynnym dziele – „Dzienniku roku zarazy” – Daniela Defoe zdaje relację z epidemii Dżumy, która nawiedziła Londyn w 1665 roku. W książce opisał przypadek mężczyzny, który, gdy tylko dowiedział się, że w mieście pojawiły się pierwsze przypadki zarażenia, zabarykadował się w domu i nie wychodził z niego przez wiele miesięcy. W pewnym momencie nie wytrzymał – w samym szczycie epidemii wyszedł z mieszkania nie zachowując żadnych środków bezpieczeństwa. Po co przytaczam tutaj ten przykład? Bo im bardziej złożone i żmudne mechanizmy ochrony sobie narzucimy, tym bardziej będzie nas w którymś momencie kusiło, żeby z nich zrezygnować na przykład podczas krótkiego wypadu do bankomatu. Dzisiejsze instrukcję będą więc dotyczyć zabezpieczeń dostępnych dla każdego z nas. Tym bardziej, że istotniejsza wydaje się być nie jakość narzędzi, a procedura ich używania.

    Zacznijmy od tego w co zapakujemy zakupy. Ja biorę ze sobą moją sznurkową torbę – po każdym powrocie do domu ląduje ona w praniu (w temperaturze minimum 60 stopni). Gdybym wybierała się na zakupy codziennie ta procedura odkażania mogłaby być męcząca, ale w tym momencie nie mam takich problemów – staram się nie chodzić do sklepu częściej niż raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Torba jest więc zawsze gotowa do użytku. Do sznurkowej torby pakuję drugą płócienną torbę, bo zwykle nie mieszczę zakupów w jednej.

    Co zabezpieczam? Tu nie ma wielkiej zagadki – w kółko słyszymy, że najbardziej narażone są ręce (bo nimi dotykamy skażonych powierzchni) i twarz, przede wszystkim usta i nos (bo tędy najłatwiej się zarażamy) i w mniejszym stopniu oczy. Ogromnym problemem jest mimowolne dotykanie twarzy, co każdy z nas ponoć robi setki razy dziennie. Drapiemy się, poprawiamy włosy, niektórzy podobno czasem nawet dłubią w nosie. Najważniejszymi atrybutami w walce z wirusem będą więc maseczki i rękawiczki.  Zaczynając od rąk – idealnie byłoby, gdybyśmy mieli rękawiczki lateksowe. Są najwygodniejsze, najłatwiej w nich używać wszelkich przedmiotów, ręka poci się w nich mniej niż w rękawiczkach foliowych i są dosyć wytrzymałe. Jeśli nie mamy dostępu do rękawiczek lateksowych, łatwo dostępne są rękawiczki foliowe – takie, jakimi w marketach chwytamy (albo przynajmniej powinniśmy chwytać) pieczywo. Wychodząc na zakupy biorę ze sobą cztery rękawiczki – czemu aż tyle? Aby dojść do samochodu muszę otworzyć dłonią drzwi na klatce schodowej i furtkę – z których korzystają też inni sąsiedzi. Samochód traktuję jako strefę „czystą” więc ściągam rękawiczkę gdy do niego wsiadam (podział na strefy „czyste” i „brudne” jest niezwykle istotny i trzeba być w tej kwestii zdyscyplinowanym). Tuż przed wejściem do sklepu wkładam rękawiczki. Pamiętajmy, że w noszeniu rękawiczek nie chodzi tylko o nasze zdrowie – nie przenośmy więc na nich nieczystości z naszych mieszkań. No i kluczowa kwestia – najlepiej jest założyć, która ręka jest tą „brudną” (praktycznie jest, by była to nasza „podstawowa” ręką, czyli u praworęcznych prawa, u leworęcznych – lewa). I tylko tą ręką dotykać przedmiotów poza domem, czy własnym samochodem. Ja nakładam rękawiczki na obydwie ręce, ale prawą ręką trzymam telefon z listą zakupów, a lewą zbieram rzeczy do torby (jestem leworęczna). Jeśli zdarzy się, że jakaś czynność wymaga użycia obydwu rąk, to zmieniam później rękawiczkę na prawej ręce (tak aby wciąż pozostała tą czystą ręką). Przy kasie wyciągam z torebki kartę kredytową prawą (czystą) ręką, a pin wystukuję lewą (brudną) ręką. Tuż po wyjściu ze sklepu ściągam obydwie rękawiczki – nie wchodzę w nich do samochodu. Zdejmuje rękawiczki łapiąc je „od wewnątrz” i szybkim ruchem ściągam je z dłoni wywijając na lewą stronę, od razu nad pojemnikiem na odpady.

   Przejdźmy do nieszczęsnych maseczek. Teoretycznie ciężko jest je kupić, ale w praktyce każdy może je zrobić sam. Nowe wytyczne nie precyzują czy powinna to być maseczka chirurgiczna, kosmetyczna, przeciwpyłowa, budowlana, czy zwykła chustka zawiązana z tyłu głowy. Ja zaopatrzyłam się na serwisie aukcyjnym w kilkanaście masek kilkurazowych. Domowych sposobów uzdatniania ich do ponownego wykorzystania jest kilka – wyparzanie we wrzątku, kąpiel w płynie dezynfekującym, prasowanie żelazkiem czy pranie w pralce w temperaturze powyżej 60 stopni. Domyślam się, że większość z Was też korzysta właśnie z takich kilkurazowych masek wykonanych z fizeliny i naturalnej tkaniny, bo ich dostępność jest teraz największa. Pamiętajcie jednak proszę, że ich nieumiejętne używanie może przynieść więcej szkody niż pożytku – po każdym (K A Ż D Y M) użyciu maski trzeba ją zdezynfekować. Maskę zawsze ściągamy chwytając za gumki za uszami, te jednorazowe od razu wyrzucamy, te wielorazowe wywijamy na wewnętrzną stronę (tę która dotykała ust) i najlepiej od razu wkładamy do wrzątku (ewentualnie, jeśli jesteśmy na zewnątrz, do foliowego woreczka). Nie można dopuścić do sytuacji, w której czyste maski mieszają się z tymi, które „nałożyliśmy tylko na chwilę”. Najlepiej już teraz przygotować w przedpokoju pudełko z czystymi maskami, a koło zlewu na przykład słoik, w którym będziemy zalewać wrzątkiem brudne maski po powrocie do domu.

    Co jednak w przypadku, gdy maseczek nie mamy? Z odpowiedzą przychodzi Internet. Youtube jest pełen czytelnie przygotowanych filmów instruktażowych jak zrobić maskę zakrywającą twarz (oprócz oczu oczywiście) z bokserek, t-shirów, czy nawet stringów (ta ostatnia wersja wygląda dosyć zabawnie). Niektórzy wzmacniają takie domowe rozwiązania wyciętymi wkładkami z worków lub filtrów do odkurzaczy. Dla sceptyków powtórzę to, o czym słyszymy od ekspertów – chronimy siebie i innych nie przed samymi wirusami, ale przed zawierającymi je kroplami śliny. Bokserki na głowie być może nie będą miały skuteczności maski FFP2, ale nadal znacznie zmniejszą ryzyko przeniesienia się zakażenia z nas lub na nas.