Promienie światła docierają do mojej łazienki tylko od połowy marca do końca września, bo jej wąskie okna wychodzą na północny zachód. Rzadko kiedy jest w niej jasno. Szczególnie mi to nie przeszkadza, bo korzystam z niej przede wszystkim wcześnie rano i wieczorem, ale gdy w ostatni poniedziałek pierwszy raz od kilku miesięcy zobaczyłam ją w końcu w pełnym świetle, pomyślałam sobie, że jak zwykle nagromadziłam przez zimę za dużo przedmiotów. Kupki prania niebezpiecznie wypełzały z kosza, gumowe kaczki, foremki i wiaderka mojej córeczki nie miały swojego miejsca i pałętały się między perfumami Chanel, szczotką do peelingu, a kaloszami męża (co?? A co one w ogóle tam robiły?!), a kolor fugi jest trudny do zidentyfikowania.

    Chciałabym teraz napisać to, co zwykle czytuję się na kobiecych blogach, czyli „widząc to od razu zapragnęłam uporządkować tę przestrzeń na wiosnę!”, ale nic takiego się nie wydarzyło. W ostatnich tygodniach wiele zawodowych spraw zaprząta mi głowę tak mocno, że skłamałabym twierdząc, że ogarniam dom na poziomie, który by mnie satysfakcjonował, o gruntownych porządkach w ogóle nie ma mowy. Wyznaczyłam sobie listę priorytetów i gdy w końcu mam chwilę, to wolę usiąść wśród bałaganu z córką i bawić się z nią ciastoliną niż pędzić pakować zmywarkę. Ustaliliśmy z mężem, że wspólnie przed świętami doprowadzimy mieszkanie do ładu i ta myśl mnie uspokaja, gdy spoglądam na telewizor, którego powierzchnia mogłaby teraz służyć do kręcenia reklamy, w której pani tworzy rysunki w rozsypanej mące.

    Jak zwykle odchodzę od meritum, bo po pierwsze coraz częściej łapię się na tym, że szeroko pojęte urządzanie przestrzeni zakrząta moje myśli bardziej niż moda czy kosmetyki, a po drugie dlatego, aby móc przejść do tłumaczenia się, że dzisiejszy wpis będzie krótki.   Efektami mojej pracy nie będę mogła się z Wami pochwalić jeszcze przez wiele miesięcy (nie, nie będzie to książka, chociaż o niej też myślę coraz częściej), bo mnie samą denerwuje, gdy ktoś ogłasza wszem i wobec nowy projekt, a potem o przedsięwzięciu ani słychu ani widu. Zresztą zauważyłyście już pewnie, że do wszystkich biznesowo-zawodowych spraw podchodzę bardzo poważnie i już samo pisanie o tym, dlaczego o tym nie piszę sprawia, że pocą mi się ręce ;). W tym tygodniu musiałam już jednak wrócić do Was z czymś więcej niż „Look of The Day” („musiałam” to niedobre słowo, po prostu chciałam), a tak się składa, że wiem, jak bardzo lubicie kosmetyczne wpisy (statystyki nie kłamią), no i dla mnie takie recenzje to szybka sprawa.

    Zeschnięte przy nakrętce, niewyciśnięte do końca, zużyte w jednej trzeciej, zepchnięte na tył szafki – trochę tego mam, chociaż i tak znacznie mniej niż jeszcze parę lat temu, gdy chętnie otwierałam kosmetyki o tym samym zastosowaniu, nawet jeśli nie zużyłam jeszcze tych wcześniejszych. To brzmi tak, jakbym teraz zmuszała się do tego, aby stosować kosmetyk tylko dlatego, że już go otworzyłam, nawet jeśli coś mi w nim nie pasuje… no cóż, czasami właśnie tak jest. Ale zdarza się też dokładnie na odwrót – że zbieram z dna słoiczka resztki, tak jak wtedy, gdy wygrzebują z pudełka ostatnią łyżkę lodów o smaku masła orzechowego i złorzeczę na samą siebie, że nie kupiłam większych zapasów. Dzisiejszy wpis będzie o tych drugich ;).

1. Maska różana i żel do mycia twarzy od Fresh.

   Najlepszą recenzją jaką wystawiamy kosmetykom jest chęć ich ponownego zakupu. Zwłaszcza w czasach, gdy do wyboru mamy ich naprawdę dziesiątki tysięcy i aż żal nie wypróbować czegoś nowego. A jednak czasem się zdarza. O marce Fresh pisałam już dwa lata temu i chyba nieprzypadkowo był to wtedy też początek wiosny. Produkty z jej oferty mają w sobie pewną świeżość, pachną bardzo naturalnie i po ponurej zimie używa się ich jeszcze przyjemniej. Pamiętam, że tę różaną maskę do twarzy (Rose Face Mask) wgrzebywałam palcem do samego końca, a same pewnie dobrze wiecie, że maski to taki produkt, który najczęściej się marnuje bo rzadko je używamy. Drugi produkt, który widzicie na zdjęciu to delikatny żel do mycia twarzy, który pachnie jak lato (Soy Face Cleanser). I chociaż dla skóry faktycznie jest delikatny, to i tak poradzi sobie z tuszem do rzęs i mocniejszym makijażem. UWAGA! Kosmetyki są dostępne tylko w sieci Sephora. Marka Fresh dostępna jest wyłącznie w perfumeriach Sephora i na sephora.pl.

2. Serum do twarzy z witaminą C oraz DMAE od Jan Marini.

   Wczoraj wycisnęłam z niego ostatnią pompkę i jestem pewna, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy do niego wrócę. Dlaczego? Przede wszystkim już kilka sekund po jego nałożeniu miałam wrażenia, że moja skóra ma równiejszy, ładniejszy kolor i wygląda zdrowiej (serum jest wyłącznie pielęgnacyjne, nie ma w sobie żadnego pigmentu). Za tym efektem na pewno będę tęsknić. Po trzech tygodniach stosowania (nie oszczędzałam go) mam wrażenie, że zmarszczki są mniej widoczne. Producent nazywa ten kosmetyk „bardzo silnym koktajlem” i zapewnia, że momentalnie poprawia wygląd skóry – brzmi to jak przesadzona reklama, ale naprawdę ja miałam takie wrażenie. Serum znalazłam na mojej ulubionej stronie z profesjonalnymi kosmetykami – Topestetic. Zamawiałam tam już zresztą kilka innych kosmetyków, które uważam za mój „top topów” (między innymi tę maskę od Biologique Recherche, balsam do ust z Image albo ten żel do mycia twarzy z witaminą C i DMAE). Jeśli macie ochotę przetestować kosmetyki Jan Marini w sklepie Topestetic, to mam dla Was kod rabatowy dający 20% zniżki na wszystkie produkty tej marki (promocje nie łączą się). Kod JANMARINI20 jest ważny od dziś do końca 24 marca.

3. Algorich Serum rewitalizujące i przeciwzmarszkowe od Sensum Mare.

   To już moje trzecie opakowanie tego serum. Pierwsze testowanie rozpoczęłam w sierpniu 2019 roku i to właśnie ten produkt sprawił, że w ogóle wdrożyłam do swojej codziennej pielęgnacji tę kategorię kosmetyku. Wiem, że bardzo lubicie tę markę – świadczą o tym nie tylko komentarze na blogu, ale też recenzje na różnego rodzaju forach czy rankingach. Być może kojarzycie KWC (Kosmetyk Wszech czasów) czyli zakładkę na słynnym wizaz.pl, gdzie użytkowniczki oceniają konkretne produkty – tam opinie o serum również są wyjątkowo pozytywne. To, na co Wy zwracacie uwagę, to stosunek ceny do jakości – to polski produkt ze składem z najwyższej półki w pięknym opakowaniu, ale cena jest jednak niższa niż w przypadku marek luksusowych. Z kodem MLE otrzymacie zniżkę na cały asortyment w Sensum Mare o wysokości 15%. Kod jest ważny do końca marca.

4. Krem do rąk REGENERATING i masło REGENERATING do ciała od marki Phenome.

    Marki Phenome zapewne nie muszę przedstawiać Czytelniczkom bloga. Używam jej od wielu lat, zwłaszcza produktów do pielęgnacji ciała – silnie nawilżacze REGENERATING są jedyne w swoim rodzaju i ciężko znaleźć równie dobry zamiennik (wraz z kremem do rąk, masło stanowi idealny duet regenerujący). Ten akapit jest jednak o kremie do rąk. Mam dwie tubki – jedna trzymam w samochodzie, drugą mam w mieszkaniu. Krem przepięknie pachnie, a stopień nawilżenia jest idealnie „wyważony” to znaczy: skóra rąk jest dobrze nawilżona, a jednocześnie nie zostaje na niej nieprzyjemny lepiący film. Wiele razy polecałam Wam ten produkt w komentarzach, gdy pisałyście mi, że rzadko kiedy polecam kremy do rąk, a Wy szukacie czegoś idealnego, więc czekacie na propozycję ;). Ten na pewno Was zadowoli – tubka jest też bardzo wydajna (starcza mi nawet na pół roku), no i wygląda na tyle ładnie, że wcale nie mam potrzeby chowania jej do szuflady. AKTUALIZACJA: marka Phenome właśnie podesłała mi kod dla Was (dziękuję w imieniu Czytelniczek!), wystarczy użyć kodu #MLE30 aby uzyskać aż 30% zniżki na wszystko. 5. Kilka innych produktów, które nigdy nie trafiają na tył szafki.

    Perfumy Chanel, a dokładniej Chanel No5 PREMIERE, czyli odświeżona wersja kultowego zapachu towarzyszy mi niezmiennie od kilku lat. Pojawiają się przy nim różne alternatywy, jak nasze firmowe perfumy MLE, Chanel Mademoiselle i parę innych, ale to te perfumy noszę najczęściej. Gorąco polecam też olejek do włosów od Gisou (mam teraz trzeci flakon) i inne produkty Negin. Puste opakowanie, które widzicie na zdjęciu to krem na noc LE LIFT, który pokazywałam w styczniowym wpisie. No i szampon od Joanny za dziewięć złotych. Nie twierdzę, że jest idealny, ale utrzymuję kolor moich włosów w ładnym tonie i zużywam każde jego ilości.

shirt and jeans / koszula i dżinsy – Zara (dżinsy to stary model, koszula jest teraz dostępna).