Wakacje w Prowansji – czy dyscyplina może wzbogacić Twój styl?

Jeśli wolałabyś posłuchać tej opowieści, zamiast czytać artykuł to zapraszam do mojego podcastu na Spotify i na iTunes

 

  Lądujemy w Marsylii i wypożyczonym samochodem ruszamy w drogę. Na drogowskazach szukamy Saint-Rémy-de-Provence – naszego ukochanego miasteczka. Zbliżając się do celu naszej podróży trudno nie zauważyć, że nie tylko architektura staje się wyjątkowo spójna. Mijamy starszą panią z niedużym koszem wiklinowym w ręce, w białej lnianej sukience wiązanej na szyi i delikatnych skórzanych sandałach. Towarzyszy jej pan w jasnobłękitnej koszuli, z kapeluszem fedora na głowie i mokasynami na nogach. Od razu sobie myślę „jesteśmy już blisko”. Przez całą dalszą drogę widzę już prawie wyłącznie osoby ubrane w tym samym stylu. I bynajmniej nie jestem zdziwiona – przecież sama zapakowałam do swojej walizki podobne rzeczy. Nikt mi oczywiście nie kazał tego zrobić i – szczerze mówiąc – zbyt wiele o tym nawet nie myślałam. Po prostu jakoś tak wyszło. Moja podświadomość zupełnie nie miała zamiaru przeciwstawiać się temu prowansalskiemu konformizmowi. Właściwie to wpadła w niego jak śliwka w kompot. Ale o to w sumie przecież chodzi, aby na wakacjach zanurzyć się w czymś po uszy. Prawda?

  Prawda – żadne to odkrycie. Mam jednak wrażenie, że w Prowansji to przeistoczenie się dotyka wielu aspektów naszego „ja”. Tu nie chodzi tylko o to, aby tam przyjechać, odpocząć i wrócić. Ten kto przyjeżdża do Prowansji szybko zaczyna się czuć tak, jakby był elementem pewnego spektaklu. Z początku pojawia się w nas podejrzliwość. Sprawdzamy czy gdzieś za kolejną fasadą kamienicy nie kończy się już inscenizacja. Że i owszem na głównym rynku w miasteczku jest przepiękny targ, ale to nie może być tak idealne i naturalne jednocześnie. Przechodząc przez wąskie uliczki wśród straganów i targowego gwaru mam wrażenie, że zaraz reżyser krzyknie „cięcie” a zza rogu wyskoczy kostiumografka, która poprawi panu przede mną kołnierzyk koszuli. Jednak nic takiego się nie dzieje. To mieszkańcy i o dziwo turyści są tymi reżyserami, scenografami i kostiumografami w jednym. Każdy dokłada swoją małą cegiełkę do końcowego efektu, który składa się na krajobraz jak z filmów.

Po kilku latach los pozwolił nam znów odwiedzić Prowansję. Zastanawiałam się czy po przyjeździe będę mieć wrażenie, że "jakoś fajniej zapamiętałam to miejsce" jak często zdarza się, gdy wracamy gdzieś po dłuższym czasie. Ale nie – Prowansja nie straciła nic ze swojego uroku.

 

  Nie byłabym jednak z Wami do końca szczera, gdybym powiedziała, że urok Prowansji i jej spójność to efekt tylko spontanicznego wyczucia turystów. To także, a może przede wszystkim, zasługa surowej polityki władz regionu, która ma za zadanie pilnie strzec prowansalskiego klimatu i kreować Prowansję na kształt raju utraconego dla Europejczyków. A gdy otacza cię piękna, niezakłócona banerami i samowolką budowlaną architektura, ciągnące się po horyzont winnice, drogi obsadzone cyprysami i pola lawendy, to sam zaczynasz myśleć o tym, aby tego pejzażu nie burzyć. Miło jest się poczuć elementem tej pięknej układanki, a jeśli umiejętności językowe zupełnie nam na to nie pozwalają, to może chociaż strój sprawi, że wtopimy się w ten obraz? I nikt nie zorientuje się, że my tutaj tylko na chwilę (dopóki się nie odezwiemy ;))?

  Prowansja wymaga dostosowania – dla niektórych jest to nie do przyjęcia, bo chcą spędzać wakacje po swojemu, a innym podoba się ten delikatny reżim. Są tacy, którzy czują się urażeni tym, że pani ekspedientka patrzy się na ciebie krzywo, niczym nauczycielka matematyki w podstawówce, jeśli chociaż nie spróbujesz poprosić po francusku o dwa melony. Inni traktują to jako miłe wyzwanie. Ja rozumiem i akceptuję to, że mieszkańcy pilnują abyśmy nie popsuli im przedstawienia.

  Spotkałam się z opiniami, że Prowansja to raczej makieta, a nie prawdziwa kraina, że z drzew oliwnych nie zbiera się nawet oliwek, bo mają one służyć tylko jako element krajobrazu ku uciesze turystów – no cóż, na własne oczy widziałam oliwy z dumnym napisem „Made in Provence”, ale podejrzewam, że w tej plotce jakieś źdźbło prawdy może się znaleźć. Fakt jest taki, że Prowansja ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie z całej Europy przyjeżdżają tu i posłusznie, jak jeden mąż, chodzą w wiklinowych kapeluszach i espadrylach. Czyli zaklęcie działa.

W miasteczku Gordes udało nam się znaleźć stolik w restauracji specjalizującej się w tutejszych oliwach. A więc część tych oliwek musi być zbierana ;). 

 

  Chciałabym być czasem bardziej naiwna, ale zdaję sobie sprawę, że moje ukochane Saint Remy i jego okolice z pięknymi chateau to trochę taki prowansalski Disneyland. I tak, jak dzieci wkładają uszy myszki Micky na głowę przekraczając bramę słynnego parku, tak my rozpoczynając wakacje w tym francuskim skąpanym w słońcu mikroraju chcemy włożyć nasze przebrania. Ale jednak – nie jest to do końca to samo. Disneyland to atrapa pełną gębą. Postacie z bajek, które tam spotykamy, kończą pracę po ośmiu godzinach i możemy być pewni, że wszystkie te śpiące królewny i Śnieżki nie żywią żadnych uczuć do księcia. Zresztą pewnie tych kopciuszków i książąt park zatrudnia na pęczki by obstawić wszystkie możliwe eventy 365 dni w roku. W Prowansji stroje, architektura i niektóre zachowania mogą się wydawać mocno na pokaz, ale kryje się za nimi prawdziwe społeczeństwo, ze swoją gospodarką i kulturą. A co do tych, którzy disneyowski park odwiedzają: z uszami myszki Micky na głowie nie bardzo chcę spędzić później reszty lata w moim mieście, za to zapożyczenia z prowansalskiego stylu trwają przy mojej letniej garderobie od lat i z całą pewnością jak przebranie nie wyglądają.

Nazbyt eleganckie i delikatne kreacje nie sprawdzą się w trakcie odkrywania Prowansji. Od jedwabnej koszuli lepsza będzie ta bawełniana (ta ze zdjęcia jest już dostępna)

 

  Mogłabym jeszcze długo mówić o oszałamiającym wrażeniu tego regionu, o tym, dlaczego motyw odnajdywania szczęścia na tak zwanej prowincji jest tak umiłowany przez pisarzy i czemu to właśnie Prowansja uchodzi za wymarzony cel  umęczonego człowieka kapitalizmu, ale obiecałam Wam (i sobie) że ten artykuł będzie krótki i znajdą się w nim przede wszystkim konkretne tipy. Poniższe rady możecie zastosować nie tylko wtedy, gdy wybieracie się na południe Francji – myślę, że świetnie sprawdzą się także na Mazurach, czy na – rozgrzanych sierpniowym słońcem – ulicach polskich miast. Chodzi bardziej o uchwycenie tego nastroju, lekkości i estetyki. Czy trzeba coś kupować? Jeśli Wasza garderoba jest dobrze skompletowana, to będzie to raczej kwestia sprytnego łączenia ubrań, które już macie. No to zaczynamy mini szkolenie.

  Kilkanaście lat temu Ridley Scott postanowił zekranizować słynną powieść Petera Mayle’a „Dobry rok”. Historia ta jest stara jak świat – ambitny i cyniczny rekin finansjery dziedziczy stare chateau wraz z winnicą, co gwałtownie i mimo woli wyrywa go z jego świata i przenosi prosto do serca Prowansji. W którymś momencie poznaje dziewczynę pracującą w restauracji w Gordes – małym urokliwym miasteczku. Maks, czyli główny bohater, ma z początku protekcjonalny stosunek do prowincjalnego życia i los da mu za to małą nauczkę. Za to Fanny Chenal grana przez Marion Cottiliard sprawia, że „prowincjonalny styl” staje się na równi pożądany co ten paryski.

  Oglądałam ten film trzy razy: prawie 20 lat temu, kiedy wszedł do kin, jakieś pięć lat temu gdy byłam już dorosłą kobietą, no i teraz, tuż przed napisaniem tego tekstu. Za każdym razem miałam wrażenie że Fanny Chenal wygląda po prostu świetnie. Być może nie super modnie (w pierwszej scenie w której się pojawia, spódnica mogłaby być do kostek, a nie przed kolano, patrząc z perspektywy trendów w 2023 roku), ale to naprawdę subtelności, bo pierwsze wrażenie i tak, za każdym razem, było oszałamiające. To co ona miała w tej swojej szafie? W pierwszej scenie widzimy ją w espadrylach, białym t-shircie i delikatnej zwiewnej spódnicy w kolorze oliwki. Za drugim razem ma prostą czarną sukienkę z dżerseju, ponownie espadryle, dżinsową kurtkę i wiklinowy kosz na skórzanych rzemykach zawieszony na ramieniu (mam taki sam!). Gdzieś tam pojawiają się jeszcze dżinsy i biała bokserka. Kolejny dowód na to, że siła tkwi w prostocie… no i w naturalnych, dobrych gatunkowo materiałach.

Zdjęcie sprzed paru lat. Nadal podoba mi się ten zestaw. Nie pamiętam już czy wtedy też pakowałam walizkę pod wpływem filmu "Dobry rok" ale inspirację stylem Fanny Chenal widać gołym okiem.

 

  A skoro już mowa o materiałach – wcale nie ma tu za dużo jedwabiu, chociaż wydawać by się mogło, że powinien być naszym pierwszym wyborem. To przecież elegancki i jednocześnie idealny materiał na lato. Ale! Jest on jednocześnie bardzo delikatny i trudny do wyczyszczenia, a od dziesięcioleci w literaturze i w filmie Prowansja jawi się jako miejsce, w którym kontakt z naturą jest bardzo bliski, a czasem bliższy niż byśmy chcieli. I za tym idzie też styl, który musi się sprawdzić w takim a nie innym środowisku. Nie raz i nie dwa razy trzeba się przejść po winnicy i wrócić umorusanym wapiennym pyłem. Wąskie dróżki, mało asfaltu, wszystko porośnięte i haczące o ubranie. Nie. Jedwab z całą pewnością nie zdaje egzaminu, jeśli chcemy to miejsce poczuć, a nie tylko zobaczyć.

  Mała dygresja – oczywiście kolejność była odwrotna. To nie filmy i literatura stworzyły ten charakterystyczny dla mieszkańców i turystów styl ubierania się. One go tylko uwypukliły. „Prosty wytrzymały ubiór, wystrój domów, wreszcie potrawy nie były efektem wyboru podyktowanego świadomością że do szczęścia więcej nie potrzeba, jak sprzedają to amerykańskie superprodukcje, ale wyrazem niedostatku” – tak opisuje to Helena Łygas w swoim artykule sprzed lat. Prostota i życie „jak przed wiekami”, którymi zachwycają się miliony turystów to wynik trudnej codzienności na prowincji, który z czasem stał się zaletą i cechą charakterystyczną regionu.

  Wracając do materiałów – w Prowansji to przede wszystkim len i bawełna. Pojawiają się też wiskozy, ale nie te w wersji połyskujących tylko bardziej przypominające cupro. Właściwie nie widać tu poliestru, ani mocno dopasowanych ubrań. Jeśli już natrafimy na kwiecistą sukienkę to będzie to raczej wzór łączki w delikatnych kolorach, a nie seledynowa kreacja rodem z „Seksu w wielkim mieście”. A jeśli mowa o kolorach to dziewczyna z obrazów francuskiej wsi spędza dużo czasu na świeżym powietrzu, więc jej ubrania szybko blakną na słońcu. Do ich barwienia używa się naturalnych składników, więc o neonach z egzotycznych puszczy raczej nie pomyśli. Strój wpisuje się w otoczenie i to ono jest największą inspiracją. Paleta barw jest dosyć szeroka, bo mamy tutaj oczywiście biel czyli podstawę garderoby, czerń, brązy, odcienie oliwkowe, ale też akcenty świeżej pomarańczy, które przypominają mi od razu o soczystym wnętrzu melonów, na cześć których odbywa się w Prowansji osobny festiwal. Wszystkie te barwy ułożone są jednak w takie zestawy, że ma się wrażenie, jakby każdy z nich wyszedł spod ręki tego samego projektanta. Dzięki naturalnym kolorom wszystko wygląda niezobowiązująco, a jednocześnie bardzo schludnie.

  Dodatki wykonane są z materiałów, z których od setek lat tworzyło się rzeczy codziennego użytku – naturalnego sznurka,, wikliny, skóry i zamszu. Espadryle, kapelusz i kosz to trio, które sprawi, że nasza biurowa sukienka nada się nawet na kolację w gaju oliwnym. Wracając do troski z jaką mieszkańcy dbają o to, aby ich region zachował swój charakter mimo milionów turystów – w sklepikach i straganach znajdziecie właściwie wyłącznie regionalne produkty i są one – sprawdziłam na własnej skórze – naprawdę świetnej jakości. Wszyscy pracują tutaj na to, aby na miejskich targach sprzedawane było tylko to, co wykonano z miłością i wielką starannością. A kupicie tu nie tylko kosmetyki, sery czy przyprawy, ale także ubrania, buty i akcesoria. Jeśli zbłąkany turysta zgubi na lotnisku bagaż, albo uzna, że jego fioletowy t-shirt z napisem Balenciaga przestał mu się podobać wraz z ujrzeniem cyprysów na horyzoncie, to w mig uzupełni swoją wakacyjną garderoby o klasyki. Jeśli więc jesteście skazani ubrać się w to, co znajdziecie na miejscu, to mimo woli wpiszecie się w prowansalski stereotyp i dołączycie do grona statystów. Brzmi strasznie? Być może, ale biała lniana koszula, która kupiliśmy mężowi 5 lat temu w miejscowości Lacoste jest od tego czasu jego ulubioną. I sprawdziła się zarówno na polach lawendy, jak i na gdyńskim Openerze.

  Brzmi to wszystko jak mocno osadzony w ramach styl, który nie znosi wyjątków, ale myślę, że to kwestia naszej interpretacji. Len daje przecież mnóstwo możliwości – także nowoczesne marki proponują wzory z tego materiału: komplety składające się z szortów i topów, wycięte sukienki, spodnie palazzo – nie trzeba decydować się na tunikę mnicha. Właściwie to w ogóle nie trzeba się do tego „dresscode'u” dostosowywać – mało prawdopodobne, aby ktoś robił nam przytyki na ulicach Arles czy Aix-en-Provence. Taka podróż to jednak fajna możliwość na to, aby przy odrobinie wysiłku znaleźć w swojej letniej garderobie więcej opcji i odkryć na nowo swobodną elegancję. 

Na targu w Saint-Rémy nie znajdziemy prowansalskich pamiątek wyprodukowanych gdzieś na przedmieściach Shenzen. Ma to mnóstwo zalet, ale też jedną wadę – znacznie trudniej jest się powstrzymać.

Temat projektu stołu bynajmniej nie ucichł na wakacjach ;). Numer telefonu i adres mejlowy do pana mam zapisany (strony internetowej niestety nie posiada). 

Robi też takie piękne krzesła! 

W trakcie jednodniowej wycieczki do L'isle-sur-la-Sorgue – prowansalskiej stolicy antyków. Rzeczy faktycznie piękne, ale w porównaniu do Jarmarku Dominikańskiego mocno wygórowane ;). 

 

  A co ja zapakowałam do walizki na te piękne 4 dni? Białe sukienki, jedną parę szortów, koszule w kolorze jasnego błękitu, oczywiście kosz i wiązane skórzane sandały. Jedną czarną sukienkę na wieczór i stare espadryle od Castanera. Duch nowoczesności objawił się w moim bagażu pod postacią kremu z filtrem.  Niektóre zdjęcia w tym wpisie mają już parę lat, ale zestaw który widzicie na pierwszym zdjęciu (sweter w paski i sztruksowa spódnica) nadal mi się podoba. Styl prowansalski jest nieczuły na upływ czasu i zmieniające się trendy z jednego prostego powodu – wynika z funkcji. Proste zestawy i naturalne kolory idealnie komponują się w otoczenie i sprawdzają zarówno wtedy, gdy mieszkamy w Prowansji, jak i wtedy, gdy przyjechaliśmy tu po to, aby pozwiedzać wybudowane na wzgórzach stare miasteczka. Podejrzewam, że po paru tygodniach może to wszystko się nam trochę znudzić, ale zapewniam, że za rok te utarte schematy sprawią, że szybciej odnajdziemy się w modzie letniej.

  Prowansja ma nam przypomnieć o tym, jak wspaniałe i ważne są proste przyjemności. To oczywiście naiwność sądzić, że po kilku dniach napawania się śpiewem cykad, zapachem rozgrzanych od skwaru platanów i dotykiem przyjemnie chłodnych wapiennych ścian jakiegoś starego chateau wrócimy do domu z czymś, co zmieni na plus też tę naszą nieprowansalską codzienność. A może jednak? Niech to będzie kilka chwil przy śniadaniu, kiedy patrzymy za okno na szumiące liście… buków powiedzmy, równie pięknych jak cyprysy. A w szafie może to być lniana prosta sukienka, która przywoła wakacyjne doznania. Być może ten wystudiowany strój to kolejna klisza, w którą wpadamy. Być może trzeba będzie przez chwilę przemyśleć to, co pakujemy do walizki. Ale czy przez to, że musimy się trochę bardziej postarać, nauczyć czegoś nowego i spojrzeć z pokorą na otoczenie, to nasza wyprawa staje się mniej urzekająca? To już pozostawiam Waszej ocenie.

Look of the day

szerokie spodnie – MLE Collection

luźny top z gumką w talii – La Ronde (od marki StyleIn)

sandały – Ancient Greek Sandals

kosz – 303 avenue

 

  Delikatne opływowe kształty, bez grubych, szytwnych szwów, z masą niedopowiedzeń, zamiast jednoznacznych obcisłości. Lubię tę modę, w której diabeł tkwi w proporcjach, chociaż trochę czasu minęło nim się z nią oswoiłam i dopasowałam do siebie. 

LAST MONTH

Wpis powstał we współpracy z marką Senelle, NewbyTea i wydawnictwem Insignis. 

 

  Po kilku latach znów jestem w stajni i stoję koło boksu. Wpatruję się w izabelowatego konia, który czeka, aby go osiodłać. „Podciągnij popręg, ale nie za mocno, strzemiona poprawię sobie na padoku, czy umiem jeszcze włożyć wędzidło?” – w głowie przerabiam to, co jeszcze pamiętam i staram się pomóc na tyle, na ile potrafię, bo wiem dobrze, że w świecie koniarzy mijanie się od przygotowywania rumaka jest zawsze źle widziane. Wychodzę z moim kopytnym kolegą i macham do życzliwej widowni, która przyjmuje już zakłady czy uda mi się wsiąść w siodło bez pomocy. Jest ciepły lipcowy poranek, a moja głowa w końcu skupia się tylko na jednym – aby trzymać pięty w dole.

  Tego było mi trzeba, bo w ostatnich tygodniach co chwilę zabierałam się za coś nowego, nie kończąc wcześniej tego, co już zaczęłam. To trochę rozbija. Wrażenie, że coś nas przerasta towarzyszy pewnie co jakiś czas każdemu z nas – grunt, aby nie weszło nam w krew :). Patrząc jednak na to dzisiejsze zestawienie mam wrażenie, że w lipcu pisałam więcej niż przez ostatnie pół roku, przeczytałam dzieciom małą bibliotekę, pokonałam wiele technologicznych przeszkód, odwiedziłam miejsca za którymi tak bardzo tęskniłam i potrafiłam się cieszyć z małych rzeczy – nawet w poniedziałki :). A co jeszcze u mnie słychać? Zapraszam do długiej fotorelacji!

 

Lipiec powinien kojarzyć się z zabawą na świeżym powietrzu, ale my rozpoczęliśmy go przedszkolnym wirusowym mutantem i umilaliśmy sobie czas choroby w domu…

1. … a to pozwoliło nam nadrobić kilka remontowych spraw. Szczera rada ode mnie – zastanówcie się trzy razy nim uznacie, że same będziecie malować drewniane żaluzje (można je kupić w marketach budowlanych, ale tylko w surowym drewnie). 2. W czasie choroby nasze mieszkanie zamienia się w jedną wielką czytelnię (czynną całą dobę). 

Ten miesiąc był zdominowany przez podcasty. Moje, cudze, nagrywane w szafie i w profesjonalnym studio. Nowa przygoda w końcu nabiera rozpędu. 
Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawił się tam nowy odcinek i lada dzień dodam kolejny. 

Chorowanie w upale? Nie polecam. Chociaż w sumie… Było segregowanie starych zdjęć w przerwach między herbatami z miodem i cytryną, nadrabianie bajek Disney'a, które – szczerze przyznam – sama też oglądałam z przyjemnością. Znalazła się nawet wolna chwila na polskiego Vogue'a i pisanie. Gdyby nie nerwy spowodowane trudną do zbicia gorączką mogłabym nawet polubić taki czas.

Ja wiem, że to ciągłe gadanie o tym, że "mama ma wychodne" może być nudne. Brzmi to co najmniej tak, jakby kobiety, które mają dzieci były na co dzień trzymane w jakimś karcerze, ale część z Was zgodzi się pewnie ze mną, że nasz macierzyński umysł trochę tak funkcjonuje. Najtrudniejsze w tym wszystkim to otrzymanie zgody od samej siebie, aby na chwilę wyjść z roli mamy i bez wyrzutów sumienia tańczyć pod sceną do "świecisz jak miliony monet". Niby to wszystko wiem, a jednak każdy wieczór "bez bombelków" wciąż jest dla mnie w jakimś sensie trudny.

– Halo?

– Nie mogę rozmawiać, jestem na Openerze.

– Ale to ty do mnie dzwonisz!

– Pa!

(czyli jak się kończy oglądanie zbyt wielu storisków od Make Life harder)

Zabawa całą noc przy blasku księżyca… i chrabąszczach we włosach. Wakacje. Jesteśmy nad polskim morzem. Z nieba leje się żar. Dzieci grzebią w piasku i odliczają minuty, aby wrócić do wody, bo usta nadal sine (ale nie od jagodzianek). Parawany rosną wokół nas i co chwilę ktoś krzyczy, że sprzedaje ciepły popcorn. Lubimy się podśmiewywać z tych naszych narodowych dziwactw plażowych, ale mnie one jakoś nie drażnią. W takie dni jestem najszczęśliwsza na świecie. Ciasto na plaży!? Właściwie, czemu nie? Ja zabieram jako prowiant wszystko, co mam w lodówce, a za moment może się zmarnować. Wiem, że na plaży zjemy ze smakiem nawet to, na co w domu niekoniecznie miałabym ochotę.  Basen wybudowany dla świnki Peppy i jej przyjaciół z innych bajek. 1. Fajnie, że wzięłam gazetę i jednej strony nie przeczytałam. Naiwny rodzic, który na plażę przynosi leżak i lekturę… 2. Piękne to nasze wybrzeże, tylko czemu te upalne weekendy zdarzają się tak rzadko?A potem i tak wszystko wrzucam do torby!Słoneczny poranek w Warszawie! Zaczynam długi pełen wyzwań dzień! Wiele z Was pytało mnie na Instagramie o ten zestaw, a przecież ze statystyki wynika, że 99% u mnie to oczywiście MLE. :) Natomiast jedwabny top jest od Moye, a torba to Polene. Restauracja Oliva. Odkryta dzięki pani Dominice (pozdrawiam! :)). Na pewno tu wrócę!1. Risotto z kurkami. Żałuję, że też nie zamówiłam! //  2. Co robi Kasia w restauracji? Fotografuje zlewy – wiadomo. Nagrywamy razem z YES. Przy okazji przypominam Wam o ostatnich dniach kampanii YES. Zarówno online jak i w butikach stacjonarnych znajdziecie wyselekcjonowaną przeze mnie biżuterią. Spacer po warszawskich Łazienkach zaliczyłam nie jeden, ale za każdym razem odkrywam coś nowego. Idziemy na wystawę Fridy. Podobno przechodzi teraz prawdziwy szturm!Gdy wkładasz bluzkę i od razu masz ochotę wykorzystać ten wieczór (koszula pochodzi od Seprov). 1. Wystawę dzieł Fridy Kahlo w Łazienkach możecie obejrzeć do 3 września. // 2. Sto lat! W uroczej restauracji Chianti w Sopocie świętowaliśmy kolejną "czterdziestkę". // 3. Co by tu jeszcze zmienić, aby lepiej wykorzystać ogród? Długie rozmowy z kochaną panią Ewą z Narcyza – uwielbiam to miejsce, uwielbiam panie, które tam pracują i uwielbiam te wszystkie piękne kwiaty, które tam znajduję. // 4. Zielono na talerzu – groszek, szparagi, koperek, liście szpinaku i mięta. // Co dodaje blasku mojej skórze? Uśmiech i spokój. A sukienka to oczywiście MLE :).Mrożony napar parzony sposobem "cold brew" to moja lipcowa miłość. Polecam wykorzystać do niej dobry gatunkowo rooibos, bo to napar, którą bez ograniczeń mogą pić też dzieci. 

Rooibos czyli czerwonokrzew afrykański rośnie jedynie w RPA w obszarze gór Cederberg, na północ od Kapsztadu. Susz z rooibosa produkuje się podobnie, jak susz herbaciany. W efekcie powstaje wonna mieszanka drobnych jak igiełki listków w kolorze miodu. Mój numer jeden to Rooibos Orange od NewbyTea. Wiem, że wiele z Was ma już swoje ulubione produkty z tego sklepu, więc dzielę się kodem: z KASIA15 otrzymacie w Newbytea 15% zniżki na wszystkie produkty (możecie z niego korzystać do 15 sierpnia). 

Każda z 15 piramid Rooibos Orange jest pakowana oddzielnie w torebkę z trójwarstwowej folii aluminiowej w celu zagwarantowania najwyższej jakości i świeżości. Wrzucam dwie do dzbanka i zalewam letnią wodą. Czekam godzinę (dzięki zimnemu parzeniu napar jest delikatniejszy w smaku), dodaję miód, gałązki lawendy lub rozmarynu i dużo pokrojonych owoców brzoskwini. Prawie 30 stopni? W takim razie mrożona herbata będzie smakować jeszcze lepiej.1. Lipcowe słońce – wróć do nas! // 2. Dziękuję za zaproszenie! Jeśli coś może mnie zmusić do myślenia o deszczowej jesiennej pogodzie w samym środku lipca to będzie to CHANEL  i pokaz jesienno-zimowej kolekcji. Gdy przyjaciółki są najlepszymi ambasadorkami twojej marki. W MLE pojawiają się już nowości z kolekcji "resort".
Tak zwane słodkie nic nierobienie w domu. Przynajmniej w teorii. Czy dobrze urządzone mieszkania może nam dać trochę szczęścia? Tutaj zapraszam do kolejnego odcinka (będę bardzo wdzięczna za subskrypcję i pozytywne oceny – to jedyna nagroda za tę pracę :)). 1. "Kopciuszek". // 2. Moja najlepsza wymówka, aby zrobić sobie przerwę. Praca w domu w towarzystwie dzieci nie zawsze wygląda słodko, ale jestem wdzięczna za tę możliwość. // 

Ktoś tam kiedyś pisał w swoich artykułach, że trzeba unikać niebieskiego światła pod wieczór. Ekhm… a to ja idąca do łóżka z laptopem pod ręką. Wieczory to czasem jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogę skupić się w ciszy. Tak bywa, tak pewnie będzie i nie biczuję się za to. Chyba.A tu na zdjęciu widzicie serum marki Senelle – jedno z najmocniej nawilżających, jakie kiedykolwiek miałam. Wieczorem wcieram je w twarz (wystarczy kilka kropelek) i nad ranem skóra wciąż jest mocno nawilżona. Posiada w swoim składzie ultra stabilną formą witaminy C (4%), Stoechiolem (1%) (naturalny lifting) oraz Oléoactif. Rewitalizujące serum z witaminą C od Senelle wraz z innymi kosmetykami tej marki możecie znaleźć stacjonarnie (oraz online) w drogeriach Super-Pharm, gdzie zapewnione są testery dla każdego produktu. To świetna informacja dla osób chcących zobaczyć na żywo zapach/konsystencję i skorzystać z promocji, która notabene również na -20% jest tam dostępna.
Z kodem MLE otrzymacie natomiast 20% zniżki w sklepie Senelle i możecie z niego korzystać do końca sierpnia. 

Efekt "glow" w kroplach. Jeśli będziecie chciały skorzystać z kodu rabatowego to polecam również przy zakupach krem pod oczy tej marki, który świetnie radzi sobie z porannymi obrzękami.Rodzice idą na "Barbie". Tylko jak tu przekonać młodsze towarzystwo, że zostaje? Może jagodzianki załagodzą kryzys…1. Tulasy, które wyłudzam, kiedy tylko się da. // 2. i 3. Dla mnie też coś zostało! // 4. Lista zakupów. Każdy taką robi, prawda?Człowiek – stopa społeczna. Tfu! ISTOTA społeczna! A tak serio "Człowiek – istota społeczna" Elliota Aronsona to jedna z moich ulubionych książek z czasów studenckich. Polecam każdemu. Pierwsze odwiedziny w Montowni w Gdańsku – klimatyczne miejsce w pobliżu stoczni z pysznym jedzeniem. // O podróży do Prowansji opowiem Wam jeszcze trochę w innym artykule (w ten piątek to już na pewno wejdzie ta koszula ;)). Zobaczymy jak długo wytrzyma na kolanach u taty. Niezbyt długo. 

U moich rodziców jest jak w dobrym antykwariacie. "Eichmann w Jerozolimie" autorstwa Hannah Arendt (ta sama książka funkcjonuję też pod tytułem "Rzecz o banalności zła") to dzieje procesu zbrodniarza wojennego, ale też próba zdefiniowania różnych obliczy zła. Obojętność, brak charakteru, spolegliwość i zachłanność – to w ich cieniu rośnie największe zagrożenie. Projektowanie swetrów to zdecydowanie moja ulubiona działka w MLE. Wiem, że nasze modele nie mają sobie równych, ale i tak każdego roku staram się zawieszać tę poprzeczkę coraz wyżej. I chociaż mamy środek lata, to widzę już siebie w tym swetrze po lewej – przy kominku, tuż po bitwie na śnieżki. Powroty oznaczają jedno: zapach proszku do prania w całym mieszkaniu. Każda z nas jest inna, ale jedno nas łączy – potrafimy przyznać się do naszych słabości i porażek i nie oceniać nawzajem. W takim gronie "najgorsza wersja mnie" czuje się naprawdę dobrze ;).  Takie spotkania po latach lubię najbardziej. Szykuję dla Was małą niespodziankę związaną z MakePhotographyEasier, ale wszystko w swoim czasie. ;) 1. Kolor nieba, który lubię najbardziej. // 2. Toteme – marka założona przez koleżankę po fachu. // 3. Mój ulubiony posiłek – zrobiony z resztek. // 4. Udało mi się przekonać Asię, aby zrobić dla Was na Gwiazdkę piżamy! Czekamy jeszcze na ostatnie poprawki, ale już jestem zakochana – w materiale, lamówce i jakości wykończenia. // 

Czy moja babcia spodziewa się tych kwiatów? Ani trochę!1. Niewiele tu widać, ale jesteśmy w Pokusie w Gdyni – naszym ulubionym kawiarnianym biurze. // 2. Zwykle nie jadam słodkich śniadań, ale dla takiej owsianki można zrobić wyjątek. // Podróże, te dalekie i te duże. Godzina od Trójmiasta i jestem w niebie. 

Konie, drzewa, rodzina, przyjaciele. Pałac Ciekocinko to takie miejsce, do którego uwielbiam wracać.

 Prowansja? 
Galopowanie pod drzewami i leczenie zakwasów z lekką książką. Piszę się na to!Szybko, bo spóźnię się na lekcję!A do obiadu usiądziemy… z dziadkami! Jak miło, że ktoś znalazł chwilę między kampanijną zawieruchą.Ciepła, zabawna i wciągająca książka. W sam raz na weekend. To jedna z tych opowieści (a mówiąc wprost: romansów), które zostawiają nas z zadowoloną miną. Główna bohaterka zostaje opuszczona przez męża, ale radzi sobie w nowej sytuacji lepiej niż by się tego spodziewała. Być może to ten cudowny klimat domu Nory, być może jej charakter i życiowe doświadczenia, być może po prostu potrzebowałam czegoś, co wyrwie mnie z czytelniczego zastoju. W każdym razie polecam "Nora, tego nie ma w scenariuszu!"
Dziecięce menu dla wszystkich urlopowiczów!W starym pałacu z początku XX wieku powinnam chyba czytać Herkulesa Poirot, ale tym razem posłuchałam poleceń Gosi i zaczęłam "Nora, tego nie ma w scenariuszu". Na szczęście nie czytałam jej do góry nogami, jak na tym zdjęciu, bo wiele bym straciła ;). Korzystam z wizyty dziadków i pędzę na kolejną jazdę. 
Jeszcze z 38 lekcji i wszystko sobie przypomnę.
Płatki na śniadanie? A nie mieli parówek?
Ten kto tu przyjedzie na pewno będzie chciał wrócić. Widoki jak z "Pana Tadeusza" – moja stara dusza czuje się tu najlepiej.  Pierwszy sierpniowy poranek to idealny moment na rozpoczęcie nowego rozdziału. Napiszemy go razem?