Last Month


Trochę to czasu minęło nim witałam spóźnioną wiosnę z takim spokojem. Przez ostatnie trzy lata jej początki były dla mnie trudne (przerażająca pandemia nieznanego wirusa, wybuch wojny u naszych sąsiadów i moje prywatne sprawy, które na jakiś czas wywróciły codzienność do góry nogami) więc tym razem zupełnie nie narzekam na śnieg i wkładanie dzieciom rajstop gdy idziemy na plac zabaw. Pielęgnuję w sobie mocno tę umiejętność patrzenia z dystansem na prozaiczne problemy i irytujące drobiazgi. Wdzięczność to udowodniona przez liczne badania psychologów recepta na szczęście i cieszę, się, że każdego dnia mam jej w sobie coraz więcej. A fakt, że ślady ubłoconych łap Portosa na pościeli, to dziś najbardziej widoczne zwiastuny wiosny w moim domu, to naprawdę żaden problem ;). 

1. To do mnie? // 2. Jeszcze pod śniegiem, ale one czują, że jest już czas na wiosnę. // Zaproszenie na wirtualny pokaz Chanel. Kolekcje jesień/zima od lat są prezentowane w lutym, aby cały przemysł modowy mógł zdążyć z produkcją. W tym roku pokazywane na wybiegach kreacje spokojnie nadawałyby się na późną polską wiosnę. Więcej o najnowszej kolekcji na jesień-zimę 2023/24 pisałam Wam tutajPortos próbuje złapać śnieżkę przez szybę. Korzystaliśmy z tego marcowego śniegu ile się dało… a czy teraz mogę już chować te śniegowce?
1. Wełniane warstwy po starszej siostrze. // 2. Pan Karol z e-stone.pl podobno trochę się namęczył, ale wyszło idealnie. Teraz ruszamy z projektem stołu! // 3. "Mamo, akceptuję ten kadr, możemy lecieć dalej." Coraz częściej to one decydują, kiedy łapię za aparat :). Podobno wielkimi krokami zbliża się w Europie oficjalny zakaz ujawniania przez rodziców wizerunku twarzy dzieci w internecie. Jesteście za? // 4. A tu oceniamy z dziewczynami wykroje naszej "batmanki". Pod koniec projekt wydaje się minimalistyczny i prosty, ale szycie to już co innego…// Szybkie śniadanie i lecimy z tą kampanią! W hotelu Warszauer ugościli nas tak miło, że Olivia musiała nas wyganiać do pracy. 1. Malowanie światłem. // 2. Tutaj pierwszy raz trafiłam na markę KLO. Jeśli Ty też odwracasz do góry nogami wszystkie talerze i kubki w restauracji, które wpadną Ci w oko to wiedz, że nie jesteś sama. // Będę bardzo miło wspominać pracę nad tą kampanią. Miejsce, ludzie, no i projekty MLE, w których czuję się najlepiej na świecie.
1. A skoro już mowa o projektach. Dziewięć miesięcy poprawek i w końcu jest! W piątek zajrzyjcie do MLE. // 2. Panie z Narcyza wyjęły mi go spod lady. // 
Nowoczesna i elegancka jednocześnie. Mam nadzieję, że dotrze do Was na Wielkanoc albo że wybierzecie ją na jakąś ważną uroczystość (jeśli będziecie miały wątpliwość co do rozmiaru, to lepiej wybierzcie ten większy – ja mam na sobie rozmiar xxs). 
My tu gadu gadu o wiośnie, a myślami już kolejna zima…Huśtawka wymaga chyba małego odświeżenia…
Na pierwszy rzut oka niewiele się dzieje w ogrodzie, ale wystarczy się chwilę porozglądać. Tu krokusy, tam tulipany, tu dziura wykopana przez Portosa…Pąków nie widać, ale uwierzcie mi, że tam były!
1. Szpinak, kiwi, jarmuż, banany i sok z jabłka, którego nie widać. // 2. Często nie oznaczam już rzeczy z MLE, bo wydaje mi się, że dla wielu z Was może być to męczące… po liczbie wiadomości w mojej skrzynce na Instagramie widzę, jak wiele z Was nie kojarzy jednak jeszcze naszych swetrów. To oczywiście MLE Collection – model Davos, który jest jeszcze dostępny w paru rozmiarach. // "Mamusiu, czy to jest zupa z żaby?"
Hop! I dotarłam do pracy – tym razem obyło się bez korków. 
1. Wszystkiego najlepszego! Ja nadal kupuję i zawsze znajdę coś do poczytania. // 2. Krok po kroku idziemy do przodu z tym urządzaniem. // Paulina Kwietniewska sprawiła naszej rodzinie jeden z najpiękniejszych prezentów…
Ale gdzie go powiesić? Tutaj? Odległość od kuchenki jeszcze do zaakceptowania.
A może tutaj? Nie! Zdecydowanie okrągła podstawa lampy nie pasuje do okrągłego obrazu. No i za duża przestrzeń jak na tak małego Portosa.
To może tutaj? 
Dajcie znać, w którym miejscu powinien znajdować się według Was obrazek z Portosem. Ja sama nie mogę się zdecydować… 
1. Idziemy na spotkanie? Buty to Kazar (stare, ale ulubione), torebka to YSL (z drugiej ręki) a marynarka to La Ronde. // 2. Kto nosi granat cały rok? // 3. Gdy pada pytanie "co ci przywieźć z lotniska?". // 4. Próbki – wyjątkowo to nie do MLE, a na wezgłowie łóżka. // 
Nie wiem czy ten łobuz zasłużył na taki piękny obraz, ale każdy z nas zasługuje na odrobinę sztuki w codziennym życiu. Dla wielu z nas świat sztuki wydaje się jednak niedostępny. Na szczęście coraz częściej pojawiają się świetne inicjatywy, które demokratyzują sztukę, pomagają ją zrozumieć i wspierają przy tym twórców. Zainteresowanych zapraszam na stronę On arte, która tworzy nowoczesną platformę promocji sztuki współczesnej oraz designu. Poprzez cyfrowe narzędzia – platformę www, media społecznościowe, magazyn –  edukuje i inspiruje. 1. Jakoś to "sweater-weather" w marcu już nie smakuje tak słodko ;) . // 2. Gałązki magnolii i marcowy Vogue. // 
Oio Lab zbiera wśród moich koleżanek z branży same pozytywne recenzje. Ja też uwielbiam produkty tej marki i z przyjemnością testuję wszystkie nowości. Kompleksowe serum pod oczy i na powieki to coś czego ostatnio brakowało mi w mojej kosmetyczce. Ten kosmetyk pozytywnie wpływa na osiem głównych zmian skóry wokół oczu: cienie, obrzęki, utrata jędrności, zmarszczki, wysuszenie, gęstość, oznaki wrażliwości i opadające powieki. Zawiera aktywne składniki botaniczne takie jak biotechnologicznie otrzymywany kompleks komórek macierzystych tuberozy z betainą, naturalną ektoinę, pięć związków kwasu hialuronowego oraz ekstrakty z alg i jagód pieprzu tasmańskiego. Ma potwierdzone badaniami działanie liftingujące górną powiekę, uelastyczniające i zwiększające gęstość skóry ( z kodem MLE20 otrzymacie 20% na wszystkie produkty dostępne w sklepie online – do 6.04.2023). 

Zarwane noce i zmiana czasu to niezbyt miłe połączenie. Ale dzięki temu serum póki co nie odbija się to na oczach :). 
Miała być jedna, ale o 13 zmieniłam zdanie. Zrobić też Tobie?
Gdy masz diabelską ochotę na kolejną kawę, ale wiesz, że wieczorem nie zaśniesz, jeśli wypijesz ją po piętnastej… W takich chwilach wyciągam bezkofeinową "Gwieździstą noc w Cajamarce" od Wild Hill Coffee. To stuprocentowa Arabica uprawiana w Peru na ekologicznej plantacji kawy (to kawa single origin, więc jesteśmy w stanie wskazać jej dokładne źródło pochodzenia – region i konkretną plantację). Ziarna (jak wszystkie w sklepie Wild Hill Coffee) posiadają Europejski Certyfikat Ekologiczny i są ziarnem "specialty". Ziarna w przypadku tej odmiany zostały pozbawione kofeiny zdrową, bezpieczną metodą CO2. To stosunkowa nowa metoda, która nie wymaga szkodliwej chemii, a co najważniejsze, pozwala zachować bogaty smak i zapach kawy. Kawę można zamówić w ziarnach lub mieloną. 

  Ta kawa ma krągły, karmelowy smak. Można w niej wyczuć nuty mlecznej czekolady i nugatu. Zaskakuje soczystym winogronowo-cytrusowym finiszem. No dobrze, ale dlaczego miałybyście zacząć kupować kawę w innym miejscu niż dotąd? Odkąd poznałam markę Wild Hill Coffee to właściwie przestałam kupować kawę w supermarketach – nie chcę, aby moja decyzja w tym temacie była tylko wynikiem przypadku. Nasza część świata wyrządziła ogromną krzywdę ludziom i przyrodzie i kawa ma w tym swój niechlubny udział. To ogromnie złożony geopolitycznie, społecznie problem i na pewno mieści w sobie całe spektrum odcieni szarości nie dając jednoznacznych odpowiedzi. Transparentność, programy wsparcia, odpowiedzialne zarządzanie zasobami – doceńmy jako konsumenci takie starania. I pijmy kawę z czystą przyjemnością.

Najlepsza kawa ze zrównoważonej uprawy. Jeśli szukacie kawy z kofeiną (wiadomo, że taką piję najczęściej ;)) to polecam ten gatunek. Przy okazji mam dla Was kod rabatowy dający 10% rabatu na kawy w sklepie Wild Hill Coffee. Wystarczy w podsumowaniu zakupów wpisać hasło: Kasia10 (z kodu możecie korzystać do 10 kwietnia). 
Czymże byłoby Last Month bez zdjęcia ulubionego śniadania? Guacamole (a raczej rozgniecione awokado z solą i pieprzem) i ciemne pieczywo. 
Gdy dzieci budzą się w sobotę przed szóstą rano i o dziewiątej już szukasz nadprogramowych zadań. Papier ścierny, farba, pędzel…
1.Ruszamy z pierwszą warstwą! Pod nóż (a raczej pod pędzel) poszło moje ukochane krzesło z TON. // 2. Przerwa na kawę, której nigdy dość. // 
Wciąż możecie skorzystać z kodu rabatowego MAKELIFEEASIER30 w sklepie GAP. Z tym kodem dostaniecie zniżkę 30% na cały asortyment. Można uzupełnić dziecięce ubranka na wiosnę, kupić chłopakowi nowe dresy, no i znaleźć idealne dżinsy (z kodu możecie korzystać do końca marca).
1. Przed… // 2. I efekt po delikatnym zeszlifowaniu i nałożeniu trzech cienkich warstw farby. //
Dzieci jedzą płatki w porcelanie, a mama…
1. Gdy pierwszy raz wzięłam tę książkę do ręki pomyślałam sobie, że oszczędne w formie rysunki (jakże inne od tych, które funduje się teraz naszym dzieciom) mogą "nie zwabić" mojej czterolatki. Kilka dni później przeczytałam jej pierwszą recenzję, która zaczynała się tak: Powszechne nadużywanie słowa "arcydzieło" mści się w takich właśnie przypadkach – gdy znajdujemy książkę, która naprawdę na nie zasługuje. (Grzegorz Kasdepke) Ale że ma tu na myśli tę niepozorną (chociaż zaskakująco ładnie wydaną – trzeba przyznać) książkę dla dzieci? A cóż takiego niezwykłego można w niej znaleźć? Historyjki napisane przez lekarza żyjącego w czasie I wojny światowej mogą dotrzeć do dziecka XXI wieku? Zajrzałam do niej, gdy czekałam, aż ta starsza wróci z przedszkola i… przepadłam.  Jak czule i z humorem pokazać dziecku świat? Jak je rozbawić do łez i pokazać, że my – chociaż już dorośli – wcale aż tak bardzo się od niego nie różnimy? W każdej historii czuć to wyjątkowe rodzicielskie ciepło, a jednocześnie zgrabne próby przekazania pewnych trudnych prawd o życiu. No i czarny humor, który – jak widać – nigdy się nie starzeje. Polecam "Cudowne Kuracje Doktora Popotama".  // 2. Pan Wiewiór – nikt nie wie skąd wziął się w naszym domu. Ale już zostaje. //Mama wie… gdy chcę czasem ponarzekać na macierzyństwo, dostać mądrą radę na temat przedszkolnej diety czy pośmiać się z własnych matczynych błędów, to wiem, że najlepiej zrozumie mnie inna mama. Dlatego też z dużym zainteresowaniem przyglądam się markom dziecięcym tworzonym właśnie przez mamy, które tworzą produkty w oparciu o własne potrzeby i doświadczenie. Jeśli szykujecie wyprawkę – dla siebie lub kogoś – to zerknijcie na kocyki od Ninca i inne produkty w tym sklepie. Mój kocyk wykonany został z wyjątkowo delikatnej wiskozy bambusowej (przędza z certyfikatem OEKO-TEX Standard 100 Class I).Zapasy z mamą na podłodze to zawsze najlepsza zabawa. Polecam zwłaszcza rano – zamiast jogi. Długie rozmowy o tym, dlaczego jedna musi iść do przedszkola, a druga nie. Pssst… mama też by wolała, żebyś została. Świeża dostawa. 
1. Kobiecość ma wiele odcieni – kolekcja Rouge Allure Velvet od Chanel ma szeroki wybór odcieni, od intensywnych czerwieni, po wszelkie odcienie różu. Odcienie, które widzicie na zdjęciu to (od góry) Ardente, Intuitive, Legendaire, Rupturiste, Eternelle i Essentielle. // 2. Pierwszy konkurs recytatorski. W zupełnie nieznanym mi języku. // 
Musimy jeszcze poćwiczyć tę zabawę w chowanego. 
A tak wyglądał u nas Dzień Kobiet. Pracujemy razem, płaczemy razem, ponosimy klęski i odnosimy sukcesy. // 4. // Ten moment, gdy nic nam nie wychodzi, ale wiemy, że razem i tak damy radę. Prędzej czy później. Sok, który ma sprawić, że rozkwitnę jak tulipan po lewej :). Kupiony w Oficynie w Gdyni. 
Suplementy.
1. Mimoza// 2. To chyba Wasza ulubiona marynarka tej kolekcji, bo wyprzedała się w mgnieniu oka… dla wszystkich niepocieszonych mam informację, że marynarka Caen wróci lada moment w pełnej rozmiarówce wraz z wszystkimi innymi elementami szarego garnituru. // Obiad dla rodziców… Coś jak aglio olio, ale z grilowaną cukinią i jarmużem. Dla dzieci – wiadomo – wersja z keczupem.
A Wyście myślały, że my na tym Instagramie tylko rogaliki wcinamy? ;)
1. Książka czy Netflix? Dlaczego coraz częściej wybieramy to drugie? // 2. "Przędza" jest o tym, dlaczego każda z nas jest tkaczką w swoim życiu, ale czasem musi mierzyć do celu jak łucznik. Dlaczego czujemy się znieruchomione, chociaż paradoksalnie jesteśmy w ciągłym ruchu. Natalia de Barbaro, nasza czuła przewodniczka, wraca z nową książką. W pięknym stylu. //Aktualnie mój ulubiony kącik w całym mieszkaniu. Misia dostałam od taty, gdy kończyłam podstawówkę. Tak drżałam o niego, żeby się nie zniszczył, że nie oderwałam metki (i teraz już z nostalgii tego nie robię). Niedzielny wpis o wiosennym uniformie. Czy zmieniał się przez lata? Jeśli przeoczyłyście to odsyłam Was tutaj

Sanki czy zabawy w błocie, czyli typowe marcowe dywagacje. A może tym razem zostaniemy w domu? 

 

*  *  *

 

 

Wpis powstał we współpracy z Oio Lab, Wild Hill Coffee, Ninca, Wydawnictwo Agora.

 

Tarta z ricottą i limonką, czyli moje oczekiwania na Wielkanoc

*    *    *

Tarta z ricotty to jeden z tych przepisów, który przygotowuje się bez większego wysiłku. Moja słabość do włoskiej kuchni – a szczególnie do deserów nasila się wraz z nadejściem wiosny. Intensywny kolor mimozy, który od kilku dni rozświetla nasz stół w jadalni jeszcze bardziej potęguje włoski nastrój. Symbol wrażliwości i światła. Kiedy myślę o moich ulubionych deserach, to okazuje się, że większość z nich pochodzi właśnie z Włoch. Dobry deser nie musi być przesadnie słodki lub intensywnie udekorowany. Odpowiednie proporcje i dobrej jakości ricotta potrafią zdziałać cuda. W sklepach można kupić ricottę wytwarzaną z serwatki z dodatkiem mleka oraz ricottę z pełnego mleka, ricottę pieczoną, wędzoną czy poddaną kilku fermentacjom. Na rynku europejskim uznaniem cieszy się ser ricotta produkowana z serwatki mleka bawolego Ricotta di Bufala Campana oraz Ricotta Romana, którą wyrabia się wyłącznie z mleka owiec z regionu Lazio. Obydwie zostały wpisane na listę produktów DOP- Chronionej Nazwy Pochodzenia. Kupując produkty z tym oznaczeniem, wspieramy lokalnych producentów i mamy gwarancję oryginalnego smaku. A ricotta to jeden z tych serów za który szczególnie jestem im wdzięczna (dla zainteresowanych oznaczenie jest w barwach czerwono-żółtych z napisem: Denominazione d’Origine Protetta). Ja fanka serów, tym bardziej cieszę się, gdy mogę używać ich nie tylko na słono.

Skład:

300 g sera Ricotta di Bufala Campana

3 jajka

200 g cukru

250 g mąki pszennej

100 ml mleka 3,2 %

1 limonka

60 g masła (w temperaturze pokojowej)

1 łyżeczka proszku do pieczenia

do posypania: cukier puder

A oto jak to zrobić:

1. W szerokiej misce łączymy żółtka, cukier i masło. Mieszamy. Następnie dodajemy ricottę, otartą skórkę z limonki oraz wymieszaną mąkę z proszkiem do pieczenia. Gdy całość się połączy dodajemy mleko. W oddzielnej misce ubijamy białka ze szczyptą soli na puszystą pianę. Gdy masa się napowietrzy ostrożnie dodajemy ją do ciasta i mieszamy za pomocą szpatułki, do połączenia się składników. Tak przygotowane ciasto przelewamy do natłuszczonej formy.

2. Ciasto pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C przez 35 minut, lub do momentu tzw. suchego patyczka.

Look of the day

[Artykuł zawiera lokowanie marki wlasnej.]

 

granatowa wełniana marynarka – La Ronde

skórzane botki – Kazar (model, który znacie z poprzedniego sezonu)

dżinsy z szerszą nogawką – & Other Stories

torebka – Saint Laurent z drugiej ręki

białe body – GAP

 

  Ostatnio zobaczyłam na instagramie rolkę pewnej znanej influencerki, w której najpierw można było zobaczyć kilka zjawiskowych i bardzo – nazwijmy to – wymagających stylizacji autorki materiału, aby pod koniec podsumować to zestawienie stwierdzeniem, że tak wygląda tylko przez „1% czasu”, a przez 99% wkłada na siebie zupełnie zwyczajne ubrania i właściwie nie wyróżnia z tłumu. Oczywiście przyglądając się treściom na jej profilu można by pomyśleć, że jest dokładnie na odwrót.

  Z jednej strony, miło, że dziewczyna przynajmniej przyznała, że rzeczywistość wygląda inaczej niż ją pokazuje. Z drugiej – co w takim razie jest jej prawdziwym stylem? To jak chciałaby, abyśmy ją widzieli? Czy to, co wkłada na siebie od poniedziałku do piątku? Suknia do ziemi od Valentino czy dresy z trampkami?

  Chciałabym sama dobrze czuć się w takich skrajnościach, bo to przynajmniej gwarancja braku nudy. Wybieram jednak stabilność, a w jej utrzymaniu od lat pomagają mi różne odcienie granatu.

Leniwe kluski na słodko nie tylko dla leniwych. Domowy comfort food na weekend

Czasem tak niewiele potrzeba, żeby przywołać błogie wspomnienia z niewinnych czasów dzieciństwa. Mój dzisiejszy przepis jest odgrzebany ze starych notatek. Dodałam jedynie otartą skórkę cytrynową ale możecie ją zamienić na szczyptę cynamonu lub łyżeczkę ekstraktu z wanilii. Jeśli chodzi o uśmiech domowników na widok kluseczek – w tej kwestii nic się nie zmieniło, pozostaje ten sam. Nie wiem kto nadał im miano leniwych ale zdecydowanie się z nim zgadzam. Idealnie miękkie, maczane w jogurtowym sosie sprawiają, że czas jakoś wolniej płynie. Jestem ciekawa jaki jest Wasz sposób na leniwe… weekendy?

*    *    *

Skład:

(przepis na 3-4 porcje)

250 g twarogu (może być półtłusty)

1 jajko

1 cukier waniliowy

skórka otarta z 1 cytryny

ok. 1/2 szklanki mąki pszennej (ok. 80 g)

sos: ok. 200 ml jogurtu naturalnego + 1 banan

do podania: świeże truskawki lub borówki

Oto jak to zrobić: 

  1. W szerokim naczyniu łączymy twaróg, jajko, cukier waniliowy, skórkę cytrynową i mąkę. Zagniatamy ciasto do uzyskania gładkiej masy. Na oprószonym mąką blacie formujemy z ciasta wałki o średnicy nie większej niż 2 cm. Nożykiem kroimy kluski o podobnej wielkości (ja wolę mniejsze). Gotujemy we wrzącej wodzie do momentu, aż wypłyną na wierzch. Podajemy na ciepło z sosem jogurtowym.
  2. Aby przygotować sos: za pomocą blendera miksujemy jogurt z bananem na gładką konsystencję.

Look of The Day – wiosenny uniform

[Artykuł zawiera linki afiliacyjnę i promocję marki własnej]

 

trencz – MLE (kolekcja z 2021 roku)

dżinsy z prostą nogawką – Levi's z drugiej ręki znalezione w La Ronde

buty (hit sezonu podobno nie do dostania) – adidasy Samba 

 top z długim rękawem i szary prosty sweter – COS

 

  Pierwszy ciepły weekend w tym roku powitałam bez makijażu i w płaskich butach. No i – co pewnie nie jest dla Czytelniczek bloga żadną niespodzianką – w trenczu. Cofając się w archiwum bloga widzę, że w marcowo-kwietniowych wpisach zawsze pokazywałam Wam zestaw, który traktowałam jako swoisty "uniform" na dany sezon. Prównując go z zestawami z zeszłych lat (pośmiejmy się razem! tu, tu, tu, tu i tutaj) można dostrzec subtelne, a jednak znaczące zmiany w proporcjach. Czy tego chcemy czy nie – moda z wybiegów może nie jest przez nas kopiowana jeden do jednego, ale po dłuższym czasie wkrada się tylnymi drzwiami do fasonu dżinsów czy długości żakietów. Podobno ciężko nam – pokoleniu millenialsów – przekonać się na nowo do prostych długich nogawek spodni i dopasowanej góry. Wiosną można się przyzwyczajać po kryjomu – chowając wszystko pod prochowcem …(ha ha ha)

„Dlaczego wybrałaś zwykły marmur?” czyli Wasze najczęstsze pytania dotyczące architektury wnętrz.

[Artykuł zawiera lokowanie produktu]

 

  Trzysta siedemdziesiąt dwa pytania. „To jednak trochę więcej niż się spodziewałam” – powiedziałam pod nosem, gdy skrolowałam je wszystkie po kolei na ekranie swojego telefonu.   Mimo tego, że sporo zdjęć związanych z moją pracą wykonuję w swoich czterech kątach, to staram się nie być mieszkaniową ekshibicjonistką. Oczywiście na przestrzeni lat zapewne chcący – niechcący ujawniłam mnóstwo detali, ujęć i innych elementów, a uważne obserwatorki z pewnością są w stanie odtworzyć kompletny układ pomieszczeń i ich wyposażenie – to ich prawo. Zaproszenie Was do zadania mi pytań na Instagramie pokazało mi jednak, że wiele z Was ma do mnie bardzo konkretne, czasem wręcz techniczne pytania dotyczące architektury wnętrz, które wcale nie wynikają ze zwykłej ludzkiej ciekawości.

  Na wszystkie oczywiście nie dam rady odpowiedzieć, ale chciałabym przybliżyć Wam te najczęściej pojawiające się kwestie – związane zarówno z detalami, wykończeniem, polecanymi wykonawcami, jak i ogólnym podejściem do remontu i planem na przyszłość w obecnym lokum. Mam nadzieję, że gdy same usiądziecie kiedyś przed rzutem swojego wymarzonego mieszkania, wrócicie tutaj po sprawdzone kontakty, rady, no i mentalne wsparcie, gdy prace nie będą szły zgodnie z planem ;). 

1. Dlaczego wybrałaś marmur na blaty skoro wszyscy go odradzają?

  Właściwie nie ma tygodnia, aby któraś z Was nie zapytała mnie, czy aby na pewno mam w kuchni i w łazience naturalny marmur. Zdarzało mi się nawet (i to nie raz) czytać oskarżenia pod swoim adresem, że celowo wprowadzam Czytelniczki w błąd, bo z całą pewnością nie zdecydowałabym się na ten kamień i złośliwie kłamię w tym temacie. Albo że retuszuję zdjęcia blatu w kuchni, aby nie było widać zniszczeń, bo przecież marmur po tylu latach na pewno wyglądałby gorzej. No i że pewnie w ogóle nie gotuję i nie przygotowuję posiłków, albo – jeszcze lepiej – mam gdzieś ukrytą kuchnię z innym blatem, a ta z marmurem jest tylko do zdjęć. Serio. Wszystkie te teorie spiskowe dotyczyły tak prozaicznej rzeczy, jak wybór materiału na blat i pojawiały się właściwie za każdym razem, gdy fragment mojej kuchni mignął gdzieś na zdjęciu czy w relacji.

  Domyślam się, że zdecydowana większość z Was ma jednak większy dystans do wykańczania wnętrz, ale skoro ten temat budzi aż tyle emocji (a poza dziwnymi insynuacjami pojawia się też mnóstwo zupełnie normalnych wątpliwości, którymi się ze mną dzielicie) to postaram się udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Po pierwsze – ja też kiedyś się wahałam. Fachowcy i architekci dwoili się i troili aby odciągnąć mnie od tego pomysłu. „Przecież są takie piękne imitacje marmuru – nie do odróżnienia!”, „konglomerat będzie trwalszy”, „teraz już się odchodzi od naturalnego kamienia”, „będą widoczne plamy”, „ale to będzie Pani musiała wybrać kamień w jakimś zakładzie, a później jeszcze dogadać się z kamieniarzem i zrobić rysunki” i tak dalej…  Te osiem lat temu, gdy zaczynaliśmy remont, musiałam się mocno uprzeć, aby postawić na swoim (oczywiście nikt mnie do niczego nie zmuszał, ale gdy czwórka osób „z branży” zniechęca cię do własnych pomysłów to tylko kompletny ignorant nie nabrałby wątpliwości). Przyjrzałam się więc „cudownym konglomeratom” imitującym marmur. I jak dla mnie wcale nie były „nie do rozróżnienia”. Wręcz przeciwnie. Wygląd, stopień odbicia światła, nawet w dotyku naturalny kamień dawał zupełnie inne wrażenie.

To chyba jedyne przyrządy do rysowania, które staramy się chować przed dziećmi. Nie raz zdarzało się, że pierwsze szkice mebli czy elementów wykończenia robiliśmy z mężem w notatniku, kłócąc się zresztą przy tym zażarcie ;). Zestaw ołówków o różnej twardości MD PAPER, gumka chlebowa, notatnik, linijkę i blok z papierem znalazłam w moim ukochanym sklepie papierniczym Escribo (jeśli tak można nazwać to miejsce w sieci). Uwielbiam robić tam zakupy i zawsze znajdę coś, co sprawia, że chciałabym cofnąć się do czasów, gdy klawiatury i pady jeszcze nie istniały.

 

   Syntetyczne blaty, nawet perfekcyjnie wykonane i w świetnej aranżacji, po prostu mi się nie podobały. Ile to jednak razy widziałam – w różnych miejscach na świecie – stare, kilkusetletnie meble obłożone mocno już zniszczonym marmurem, które miały o wiele więcej uroku niż najtrwalszy konglomerat. Nie wspominając już oczywiście o starożytnych rzeźbach i posadzkach, które musiały przetrwać znacznie więcej niż blat kuchenny blogerki kulinarnej.  Skoro od wielu wieków z powodzeniem używało się tego kamienia, to nie może być on aż tak fatalnym wyborem, jak wszyscy twierdzą, prawda?  I po ponad sześciu latach codziennego użytkowania mogę śmiało odpowiedzieć samej sobie, że była to dobra decyzja. Dlaczego?

– Wygląd naturalnego kamienia jest nie do podrobienia.

– To zdecydowanie bardziej ekologiczne rozwiązanie niż syntetyki.

–  Gdy chcemy zmienić aranżację wnętrza stare blaty można wykorzystać na nowo (na przykład z kawałka kuchennego blatu, który nie pasował do nowego kształtu kuchni, zrobiliśmy półkę przy prysznicu).

– Dobry kamieniarz może nadać marmurowi dowolny kształt dopasowany do naszej wizji i wnętrza.

– Główny zarzut wobec marmuru to jego słaba odporność. Zapewniam jednak, że wyszczerbiony czy zarysowany marmur wygląda po latach znacznie lepiej niż syntetyczny konglomerat.

  Tak, mogę zostać oficjalnym adwokatem naturalnych materiałów w mieszkaniu, ale postaram się też być obiektywna – zapewne marmur ma jakieś wady, być może plamy są na nim bardziej widoczne, ale chyba opinie, które słyszałam były przesadzone. Normalnie gotuję i przygotowuję posiłki, kroję buraki, nie raz i nie dwa zdarzało mi się wylać na blat czerwone wino i nie biegałam nigdy w popłochu ze ścierką. Owszem, po gotowaniu czy imprezie nie zostawiam brudnego blatu na drugi dzień, ale to chyba akurat nie przez to, że mamy marmur w kuchni…

  A teraz najważniejsze: jeśli marzy Wam się naturalny kamień w mieszkaniu to dobry kamieniarz jest kluczem do sukcesu. I ja takiego znalazłam. Każdy kamienny element w naszym mieszkaniu to efekt pracy firmy E-stone, której nie boję się Wam polecić. Naprawdę rzadko się zdarza, aby wystarczyło fachowcowi przedstawić swoją wizję, a on już sam zastanowi się jak to zrobić, aby sprostać naszym oczekiwaniom. Wiem, teoretycznie tak powinno być zawsze, ale rzeczywistość wygląda inaczej. W przypadku firmy E-stone mogłam naprawdę nie martwić się o jakość wykonania realizacji – od początku do końca. Przy większych remontach trudno jest pamiętać o detalach, przypilnować wszystkie etapy montażu, mieć rękę na pulsie i jeszcze tracić czas na wytykanie błędów, których, jak się później okazuje, nie da się już naprawić… :). Rzetelna firma, która nie dostarcza Wam takich wrażeń jest na wagę złota, dlatego zapiszcie sobie tę stronę (mają nawet profil na Instagramie, gdzie można obejrzeć inne realizacje).

Marmurowe blaty w kuchni, wnęki, parapety – to wszystko zasługa firmy E-stone. Jeśli szukacie naprawdę sprawdzonej i rzetelnej firmy kamieniarskiej, to właśnie ją znalazłyście. Wnęka powyżej i obłożenie wokół tej niskiej ścianki powstało z kawałka starego blatu, który nie pasował już do nowych wymiarów kuchni. Przy blacie z konglomeratu takie przeróbki nie byłyby możliwe. 

 

2. Kolor ścian?

Odpowiedź na to pytanie będzie dla odmiany krótka i konkretna! Dokładny numer to Ral 9010 czyli delikatnie ocieplona biel. Pomalowaliśmy nią zarówno ściany jak i stolarkę. 

3. Skąd masz regał na książki, szafy i całą wewnętrzną stolarkę?

   Bardzo zależało nam na tym, aby wykonać stolarkę w zgodzie ze sztuką i maksymalnie odwzorować to, co oryginalnie znajdowało się w mieszkaniu. Niestety, drzwi, framugi i podłogi były spróchniałe i pokryte grzybem. Z całego mieszkania udało się odrestaurować tylko jedne drzwi, ale najważniejsze, że mieliśmy oryginały, dzięki którym mogliśmy wykonać rysunki. Odwzorowanie stolarki na wzór tej sprzed ponad wieku było jednak trudniejsze niż zakładaliśmy. Mogłoby się wydawać, że postęp technologii i internet powinien to ułatwiać, ale fachowcom wcale nie było śpieszno do takiego zlecenia. Mówili nam, że „a to nie będą się bawić w dwie głębokości na drzwiach”, albo że „nie znajdą takich dziwnych zawiasów”, albo że nie rozumieją czemu uparliśmy się na drzwi z litego drewna, a to że zmniejszył się otwór w ścianie i trzeba zrobić przeskalowanie, a oni się w to nie bawią – generalnie od początku do końca same przeszkody.

  Gdy zaczynaliśmy remont, a było to osiem lat temu, odnawianie mieszkań w starych kamienicach szło najczęściej utartym torem – mało kto decydował się na misję zachowania klasycznego i oryginalnego wyglądu wnętrza. Rządziły podwieszane sufity, panele na wylewce, plastikowe okna – jednym słowem wymiana wszystkiego, co stare – na nowe. Jestem jednak uparta, a mój mąż jest uparty sto razy bardziej niż ja, więc nie odpuszczaliśmy. Najpierw poprosiliśmy zaprzyjaźnionego rzeźbiarza, aby odrysował zdobienia i frezy z oryginalnej stolarki i naniósł je na projekt nowej stolarki (bo to nie tylko drzwi i framugi, ale także szafy i regały). Z gotowymi rysunkami zaczęliśmy szukać firmy stolarskiej, która podjęłaby się tego zadania. I znaleźliśmy – w Redzie, czyli tuż za Trójmiastem. Każdy architekt wnętrz wie pewnie, że teraz trochę chcę, a trochę nie chcę dzielić się z Wami nazwą firmy – znalezienie rzetelnego wykonawcy, który gotowy jest spełnić niekonwencjonalne wymogi to nie lada wyczyn. W Wielkiej Brytanii jest takie powiedzenie, aby nie zdradzać nigdy imienia swojego krawca,  z w ł a s z c z a  jeśli jest naprawdę godny polecenia… I dobrze rozumiem, skąd się to powiedzenie wzięło. Zakładam jednak, że przez (co najmniej) dziesięć lat nie czeka mnie już żaden remont, więc byłoby to bardzo samolubne z mojej strony, gdybym postanowiła utrzymać swoje kontakty w sekrecie.

  Libor to rodzinna firma, która od kilkudziesięciu lat zajmuje się szeroko pojętym stolarstwem. W czasach, gdy większość zakładów skupia się na produkcji tak zwanej „masówki”, Libor wybrał inną drogę – indywidualne, trudne, wymagające niekonwencjonalnych rozwiązań realizacje. Nieważne, czy chcecie nowoczesną kuchnię na wysoki połysk bez widocznych uchwytów czy zawiasów, albo oryginalne odtworzenie stolarki z konkretnej epoki czy futurystyczną zabudowę, której nikt inny nie chce wykonać – Libor znajdzie sposób, aby wszystko wyglądało tak, jak sobie wymarzyłyście (tu możecie zobaczyć ich profil na Instagramie).

  Wspomnę tu jeszcze o pozornie nieistotnych detalach, które docenią wszyscy poremontowi weterani. Firma dba o swoich zleceniodawców na każdym etapie prac. Zadaje pytania jeśli ma wątpliwości co do realizacji (zamiast na własną rękę podejmować złą decyzję, bo „tak szybciej”). Nie ma problemu ze stałym kontaktem (ten kto czekał cztery tygodnie, na oddzwonienie stolarza, który nie dostarczył drzwi wejściowych na czas, ten wie o czym mówię). W trakcie montażu zawsze zabezpiecza wnętrze mieszkania. Jednym słowem – kultura pracy na wysokim poziomie.  

Wysokość półek w kuchennej szafce można regulować i dopasować do szklanek i kieliszków (dziękuję panu Krzysztofowi z Liboru za perfekcyjne wykonanie i Zosi za inspirację). Dzięki temu mam miejsce na wszystkie szklane naczynia – także te na specjalne okazje. Wszystkie kieliszki i szklanki, które widzicie na zdjęciu są od naszej polskiej marki Krosno. W jej ofercie znajdziecie szkło na wszystkie możliwe okazje. W tym roku marka ta obchodzi jubileusz 100-lecia istnienia. Z tej okazji powstała specjalna kolekcja CELEBRATION – kieliszki na samej górze oraz szklanki na dole są właśnie z tej kolekcji. Cieszę się, że w moim domu znajdują się przedmioty, których historia niesie ze sobą ponadczasowe wzornictwo oraz wielopokoleniowe doświadczenie mistrzów w swoim fachu: artystów-hutników, projektantów, szlifierzy i zdobników. Jeśli ostatnio zabrakło Wam na przyjęciu kielizka, albo chcielibyście nimi kogoś obdarować, to macie ku temu idealną okazję – możecie teraz skorzystać z kodu rabatowego KASIA20, który da Wam 20% zniżki na krosno.com.pl (ważny do 10 kwietnia). 

 

4. Jak krok po kroku rozplanować oświetlenie? Czy faktycznie jest tak ważne?

   Uważam, że dobre rozplanowanie i „zarządzanie” światłem w mieszkaniu, to klucz do tego, aby wydawało się ono przytulne. Mowa tu zarówno o lampach, jak i naturalnych promieniach słońca, które wędrują po naszym domu w ciągu dnia. Odsyłam do całego artykułu, który kiedyś już napisałam na ten temat.

5. Na czym można zaoszczędzić, a w co warto zainwestować?

  Zaryzykowałabym twierdzenie, że z urządzaniem wnętrza jest jak z modą. Baza, coś co jest podstawą garderoby/mieszkania, powinna być dobrej jakości i być przemyślana. Idąc tym tropem – nie warto oszczędzać na wykończeniu i stałych elementach wnętrza. Podłoga i stolarka, blaty, armatura – tego z całą pewnością nie zmienimy w kolejnym sezonie. Pisząc „zainwestować” mam na myśli nie tylko kwestie finansowe, ale także nasze zaangażowanie, bo wymienione wcześniej elementy planujemy zwykle przed rozpoczęciem prac, gdy wydaje się, że wszystko da się jeszcze później zmienić albo przemyśleć, a jest dokładnie na odwrót…

  To dlatego będę Was zachęcać, aby do projektu swojego mieszkania zaprosić architekta, a nie dekoratora wnętrz. Nam pomogło biuro LOFT z Gdyni (macham teraz do pana Antoniego, który zapewne miał mnie już na jakimś etapie konkretnie dość ;)), które zostawiło nam kwestie wizualne, ale dopilnowało inwentaryzacji, projektu elektrycznego i wielu technicznych rzeczy, jeszcze nim poszedł w ruch pierwszy młotek. Wszystko co dotyczy „dekorowania” wykończonego już wnętrza, to coś, na czym można zaoszczędzić. Jeśli marzą nam się jakieś ikony wzornictwa, to możemy się przyczaić i miesiącami wyczekiwać wymarzonego krzesła od TON z drugiej ręki. Ale nie można powiedzieć tego samego o kontaktach i drzwiach ;). Zasłony, meble, nawet lampy – to wszystko można uzupełniać krok po kroku, gdy pojawią się okazje.

   Na pewno nie warto oszczędzać na tym, co będzie mocno używane i cały czas widoczne – Jeśli chodzi o meble – tu nie zawsze tanio musi oznaczać źle. Mój ulubiony „lifehack” to kupowanie całych „bebechów” kuchni w IKEI i domawianie u stolarza jedynie frontów oraz kilku niedostępnych w szwedzkiej sieci elementów. Efekt – niższy koszt i dostęp do standardowych (i bardzo praktycznych) ikeowych elementów wyposażenia szafek kuchennych. Jak już przy IKEI jesteśmy to obecnie asortyment jest tam bardzo szeroki – mamy „kartonowe” meble tradycyjnie mniej odporne na zużycie i porządne produkty z litego drewna. Nikt nie będzie dopłacał nam do mieszkania – jeśli wykonawca jest wyraźnie tańszy, to znaczy, że odbije sobie utracony przychód np. na materiałach, albo technologii. Albo po prostu ucieknie z budowy, co też się zdarza. A każdy, kto pracował z różnymi ekipami wie, że za poprawianie po kimś, budowlańcy każą sobie słono płacić (my mamy pana Zenona, którego nie oddamy nikomu ;)). 

Zdobiona szafa w starej sypialni, wszystkie drzwi, framugi, regał na książki, wszystkie szafki kuchenne i okap. Cała stolarka w naszym mieszkaniu to efekt współpracy z firmą Libor. Sześć lat temu wykonali dla nas pierwsze zamówienie – teraz nie mieliśmy wątpliwości, że po raz kolejny zgłosimy się do niej ze swoimi dziwacznymi oczekiwaniami ;). 

6. Skąd łóżeczka dla dzieci?

Łóżko starszej córeczki to IKEA, młodsza śpi nadal w okrągłym łóżeczku po siostrze od Stokke. Wiele z Was pyta czy poleciłabym swoje wybory – dzieci póki co nie narzekają.

7. Co nowego kupiłaś do mieszkania?

  Jedynym nowym zakupem (oczywiście poza stolarką czyli stałymi elementami wykonanymi przez firmę stolarską Libor) były trzy kinkiety. Do tej pory nie kupiłam żadnego nowego mebla czy elementu wystroju. Chcę maksymalnie wykorzystać to, co już mamy i dobrze zastanowić się czy czegoś jeszcze potrzebujemy. Same pewnie zauważyłyście, że kuchenkę, szafki w łazience, baterie i wiele innych elementów widziałyście już u mnie przed remontem.

  Mam wymarzony fotel, ale chcę kupić używany, więc trochę pewnie poczekam aż pojawi się odpowiednia oferta. W trakcie rocznego remontu, który wymagał od nas chwilowej wyprowadzki, zrobiłam bardzo dokładny remanent tego, co mamy, czego używamy, a co stoi smutne w kącie i tylko zajmuje przestrzeń. Zobaczyłam, jak szybko rozrastają się dziecięce szpargały (chociaż wydawało mi się, że jesteśmy w tej kwestii bardzo wstrzemięźliwi) i jak miło było wziąć ze sobą do wynajmowanego mieszkania tylko ulubione rzeczy, a o reszcie (przez chwilę) zapomnieć. Myślę, że – poza dopracowanym projektem – wiele satysfakcji sprawia mi wykorzystywanie tego, co już mamy, zamiast planowanie tego, co moglibyśmy jeszcze mieć. 

 Nie w temacie wpisu, ale akurat leżał na łóżku w trakcie zdjęć, a jest to rzecz naprawdę warta polecenia. Elementarz do nauki pisania i czytania i seria zeszytów do ćwiczeń to coś, co urzekło mnie jako mamę od pierwszej sekundy. A notatniki z gąską zostawiłam sobie!

8. Skąd są twoje kinkiety które pojawiły się dopiero teraz?

  Kinkiety, które widać w nowej części mieszkania i przy łóżku są marki Vaughan. Gorąco polecam z tej marki przede wszystkim materiałowe klosze – są świetnej jakości i ładnie rozprowadzają światło. 

9. Co jest dla ciebie ważniejsze wygląd czy użyteczność?

  Staram się, by w praktyce nie było potrzeby odpowiadania na to pytanie. Wyznaję zasadę, że rzeczy autentyczne są użyteczne i dobrze wyglądają równocześnie. Nie wyobrażam sobie trzymać przy stole pięknego krzesła, na którym nie da się siedzieć dłużej niż pięć minut, bo wszystko nas boli. Z rozpędu chciałam napisać: „i na odwrót”, ale jednak chwilę się zawahałam – wymaga to kilkuzdaniowego wyjaśnienia. No bo czy naprawdę nie mam w domu żadnej brzydkiej rzeczy, którą trzymam tylko dlatego, że jest użyteczna? Żelazko? Deska do prasowania? Mop? Lekarstwa czy nawet głupi termometr? Oczywiście, że mam i nie wyrzucę ich bo są brzydkie ;). Gdy jednak rozglądam się na około to widzę, że każda z tych rzeczy ma swoje wydzielone miejsce, w którym jest kompletnie niewidoczna.  Na ten temat napisałam kiedyś wyczerpujący artykuł – zapraszam wszystkich zainteresowanych. 

10. Jak krok po kroku uzyskałaś taki efekt desek na podłodze?

  To kolejne pytanie, która pojawia się bardzo często. Najczęściej brzmi ono jednak: „z jakiej firmy są Twoje panele?”, ale odpowiedź nie jest niestety taka prosta. Chciałam uzyskać efekt surowej jasnej deski, ale wiedziałam, że sosna będzie jednak zbyt miękka (i żółta), no i deski sosnowe są zwykle dosyć wąskie. Mąż wyszukał więc w tartaku pod Trójmiastem surową deskę brzozową o różnych szerokościach (jest trochę trwalsza niż sosna i ma ładny bardziej zgaszony kolor) i zlecił firmie Libor wykonanie pióro-wpustu, tak aby można było ją użyć na podłodze. Deska jest u nas położona na wylewce, a następnie pokryta Bona Primer White i Bona Trafic HD. Uwaga! Do takich realizacji potrzebny jest doświadczony cykliniarz. Bardzo łatwo taką wybielającą bejcą zrobić nieestetyczne „mazy”. Co ciekawe, koszt takiej podłogi wyszedł finalnie dużo korzystniej, niż gdybyśmy zamawiali drewniane panele z salonu.

11. Skąd czerpiesz inspirację?

  Kiedyś przeczytałam, że „modny to ostatni etap przed tandetnym” i muszę się zgodzić z tym twierdzeniem. Odrzucają mnie trendy, które z dnia na dzień pojawiają się we wszystkich mieszkaniach na Instagramie. Przez jakiś czas wszyscy urządzaliśmy salony jakbyśmy mieszkali na Bali (wiklinowe fotele, palmy, huśtawki ze sznurków) albo w Paryżu (z kominkami z gipsu i przypadkowo przyklejoną sztukaterią ścienną), rozkochaliśmy się w kolorze zgaszonej szałwii i imitacji mosiądzu. Ja pamiętam jeszcze czasy, kiedy królował styl Art Deco czyli fiolet ze złotem i sporo kryształów, na przykład w formie gałek od komody. Zamiast na Instagram, gdzie lansowane są krótkotrwałe mody, zaglądam do albumów o wnętrzach z różnych dekad. Łatwo dzięki temu zobaczyć, że naprawdę można stworzyć ponadczasowe wnętrze, skoro aranżacje z 2010, 1995 czy 1974 nierzadko trafiają w mój gust idealnie.

  Pinterest, który podobno ma najlepszy algorytm na świecie, też sprawdza się dobrze, pod warunkiem, że wiemy czego szukamy. Podaję tutaj link do mojej tablicy, abyście mogły skorzystać z mojego zbioru, ale nim to zrobicie, pamiętajcie proszę o jednym: najczęściej pytacie mnie w komentarzach o rzeczy, których nie wyszukałam zgodnie ze wskazówkami wnętrzarskiej sieciówki, a które wyszperałam zupełnie nie zwracając uwagi na modę. Na koniec najważniejsze jest, aby stworzyć przestrzeń, która będzie odzwierciedleniem Was samych (czy Waszych rodzin), a nie kopią nawet najpiękniejszego mieszkania obcej Wam osoby. Ufajcie własnej intuicji (tak jak ja zrobiłam w przypadku marmuru ;)) i nigdy nie przedkładajcie mody nad Wasz gust.

12. Skąd jest pistacjowa szafka w pokoju dzieci?

  Dawno temu znalazłam ją w internecie tutaj. Nie wiem czy ta strona dalej funkcjonuje (pani robiła tam wtedy takie odnowione bieliźniarki na zamówienie), ale na pewno nie zaszkodzi zapytać. 

13. Czy brakuje pani cierpliwości do szukania detali?

  No pewnie, że tak! I czasu! Chciałabym się kiedyś zamknąć w łazience na pięć godzin, aby nerwowo przeszukać cały Pinterest i znaleźć w końcu idealny podział wnętrza szafy, kształt frezu dla listwy ściennej czy inny drobiazg, ale mój plan dnia zupełnie mi na to nie pozwala (i może i dobrze, bo chyba nie warto tracić życia na wybór kuchennych uchwytów).

  Wiele rzeczy znalazłam przypadkiem, jeszcze nim zaczęliśmy remont. Ważne, by mieć nawyk ich zapisywania (zwykłe zrzuty ekranu wystarczą) i katalogowania, choćby na telefonie. Potem cuda czynią serwisy wyszukiwania po obrazie – bardzo łatwo jest znaleźć źródło zdjęcia, często są to online’owe portfolia pracowni architektonicznych, gdzie autorzy sami wymieniają producentów użytych w aranżacji elementów. 

14. Jakie błędy popełniłaś w trakcie remontu?

  Całe mnóstwo. Przede wszystkim na etapie projektu nie dopilnowałam wielu rzeczy, które wyszły w praniu. Pewne poprawki są zawsze nieuniknione. Ważne jest, by szukać dobrego rozwiązania nawet wtedy, gdy oznacza to jakieś tzw. „prace utracone”. Będziemy mieli poczucie dobrej decyzji – poprawienia irytującego błędu. Alternatywą byłoby patrzenie na jakiś koszmar przez lata.

  Nie wszystko zawsze idzie gładko, nawet jesli wydaje się nam, że zadbaliśmy o każdy detal. Spotkałam kiedyś jedną z Czytelniczek, która powiedziała, że strasznie długo szukała idealnej fugi do swojej kamiennej podłogi i żebym zapisała jej nazwę, abym sama nie musiała później jej szukać. Zgodnie z rozkazem – zapisałam. Gdy przyszło do zamawiania fug okazało się, że okres oczekiwania jest dwa razy dłuższy niż normalnej fugi, a panowie muszą położyć podłogę teraz, bo posypie nam się cały plan prac (a że mieszkaliśmy wtedy w wynajętym mieszkaniu, którego najem kończył się konkretnego dnia, to jakakolwiek obsuwa nie wchodziła już w grę). No i zamiast idealnej piaskowej fugi poszła zwykła z Castoramy. Czy w związku z tym codziennie rano, gdy wchodzę do kuchni pochlipuję patrząc na nieidealną fugę? Nie. Szczerze mówiąc nie myślałam o niej aż do rozpoczęcia pracy nad tym wpisem. 

15. Tęsknisz za czymś z poprzedniej aranżacji?

  Nie. Oczywiście, w poprzedniej aranżacji naszego mieszkania były elementy, do których byłam przywiązana (jak na przykład nasze łóżko ustawione tyłem do okna czy kuchnia na werandzie), ale zmiany wynikały z potrzeb i miałam w tej kwestii jasno określone priorytety. Gdy wprowadzaliśmy się tutaj byliśmy młodym narzeczeństwem. Dziś jesteśmy rodziną z dwójką dzieci i psem – zmiana stylu życia miała ogromny wpływ na funkcjonalność mieszkania. Udało nam się je powiększyć, a to dało możliwość nowego podziału pomieszczeń, z którego bardzo chciałam skorzystać, aby nasze codzienne życie było przyjemniejsze. Jest wiele nowych kątów, które codziennie sprawiają mi radość, więc nie oglądam się za siebie.

16. Czy układ pomieszczeń jest już ostatecznym? Remont skończony?

  Nie i… nie. Jeśli chodzi o pierwsze pytanie – myślę, że w tej kwestii jeszcze sporo się zmieni na przestrzeni lat. Mowa tu przede wszystkim o pokojach dzieci – chcielibyśmy aby wychowywały się razem, więc jeden pokój teoretycznie mamy wolny. Może zostanie moim biurem na jakiś czas? Za parę lat dziewczynki będą pewnie potrzebowały więcej autonomii i wtedy układ pomieszczeń znów trochę się zmieni. W tym momencie salon pełni też funkcję jadalni, bo część mieszkania nadal jest placem budowy, ale gdy remont się skończy, to planuję zaprojektować większy stół, który będzie bliżej kuchni. Odpowiadam więc jednocześnie na drugie pytanie – remont trwa i trwać będzie jeszcze trochę. W starych kamienicach niespodzianki są nieodłączną częścią architektury i właściwie zawsze oznaczają wydłużenie planowanych prac. Na szczęście, po roku, zdążyliśmy się już przyzwyczaić :). 

 

*  *  *

 

Wpis powstał we współpracy (przemiłej!) z E-stone, Libor, Escribo oraz Krosno.