Last Month

Wpis powstał we współpracy z Newbytea, Mongolian, Treinta Y Tres, Muduko, Volvo, Pola.

 

  Tysiąc pięćset drobiazgów, o których zapominam. Pobudki w ciemnościach i płatki śniegu zamiast tuszu na rzęsach. Wieczory, które szybko przychodzą i dają mi znak, że znów nie zdążyłam zrobić tego, co zaplanowałam. Trochę już nieaktualne bożonarodzeniowe ozdoby wiszące w oknach domów na naszej ulicy. Może trzeba te 36 lat przeżyć, aby to, co kiedyś w styczniu wydawało mi się przygnębiające, dziś miało swój urok. A może to blog i ten cykl wpisów nauczyły mnie, że na rzeczywistość można patrzeć przez pryzmat złych, męczących i przygnębiających obrazów, albo wręcz przeciwnie – odsączać z tego, co nas otacza i spotyka tylko to, co piękne, budujące i dobre… Gdyby tylko było to takie proste jak wybór zdjęć z telefonu… :)

  Zapraszam Was do mojej comiesięcznej fotorelacji ze śniegiem, deszczem i odrobiną słońca. Macie już kubek herbaty w dłoni? To ruszamy!

 

Styczeń zaczęłam z przytupem i zupełnie inaczej niż w poprzednich latach. No i muszę przyznać, że tęsknię za tą Malagą i towarzystwem przyjaciół. Oby ziściły się te wszystkie piękne życzenia noworoczne, które składaliśmy sobie o północy na "Palmeral de las sorpresas". A jeśli chciałybyście zobaczyć jak wyglądała moja podróż, to zapraszam Was do mojego subiektywnego przewodnikaPowrót do domu był wspanialszy niż się spodziewałam, bo Trójmiasto wyglądało jak z baśni o królowej śniegu. A jeśli myślicie, że zdjęcie po prawej przedstawia wieczór, to jesteście w błędzie :). Tak wyglądał Sopot, gdy wczesnym rankiem wyszłam z Portosem na spacer. Śnieg dalej sypie, ale ja już widzę na horyzoncie, że w ciągu dnia wyjdzie dla nas słońce.1. Ten widok powinien być początkiem jakiejś pięknej zimowej opowieści dla dzieci. // 2. Już ósma rano! Czy Ty nie powinieneś kłaść się spać, a nie nam tu dalej świecić?Nie dalej jak za kwadrans pewnie wszyscy zaczną wielkie odśnieżanie. Ciekawe czy w moim domu ktoś już wstał i zaparzył mi gorącej kawy? Dziękuję Chanel za to, że od czasu do czasu pozwalasz mi wstąpić do swojego świata. I za ten miniony rok pełen pięknych przygód! Prezent od takiej marki, to jak obsypanie mnie gwiezdnym pyłem. No i mam to za sobą. Nie znam nikogo kto czerpie przyjemność z rozbierania choinki, ale gdy już się z tym obowiązkiem uporam, to zawsze jest mi lżej. Może to z tęsknoty za gwiazdkowym nastrojem, który muszę schować do pudełek? A może dlatego, że nie lubię pożegnań, nawet jeśli dotyczy to tylko drzewka?No i mamy biurko! Teoretycznie to moja nowa przestrzeń do pracy, w praktyce – nie uwierzycie – nadal siedzę przede wszystkim przy kuchennym stole. Na instagramie sporo z Was prosiło mnie o przypomnienie kodu do TYLKO (strony na której zamawiałam biurko). Jeszcze tylko do końca stycznia możecie z niego skorzystać. Wystarczy wpisać kasia44, aby dostać aż 44% rabatu na zamówienie (przy kwocie minimalnej – 1500 zł). Jeśli planujecie remont, przemeblowanie, albo brakuje Wam czegoś w mieszkaniu, ale nie macie czasu na ogarnięcie projektu, to TYLKO może Wam pomóc rozwiązać problem. Ta marka przez ostatnie lata podbijała zagraniczne rynki i w ogóle mnie to nie dziwi. Dzięki technologicznym rozwiązaniom możesz u nich spersonalizować meble, które zwykle trzeba było zamawiać pod wymiar u stolarza. Tomiska, do których często wracam. 
Barwy zimy chętnie przełożyłabym na nowe projekty w MLE. Dopiero co skończyłyśmy tworzyć wiosenno-letnią kolekcję (chociaż w sumie parę modeli wciąż czeka na ostateczną decyzję i przeróbki), a nasze myśli już krążą wokół przyszłorocznej jesieni. Uwielbiam dzianiny w odcieniach błękitów, a ten próbnik wyjątkowo mi sie spodobał. Gdy wychodzisz z Portosem na spacer, to każde zejście z pagórka jest jak jazda na sankach ;). Mróz szczypie w nos, a śnieg skrzypi pod butami. Jest pięknie! Zimą wreszcie mogę "zdążyć" na wschody słońca. Molo w śniegu to widok warty odmarźniętych rąk!Ludzi jakby trochę mniej niż w wakacje ;). 
1. Molo i nasza Trójmiejska plaża to miejsca, które od samego powstania bloga pomagały mi walczyć z poczuciem wypalenia i twórczej frustracji. // 2. Te buty! W ogóle nie dziwię się, że stały się tak popularne! Chociaż na początku przyglądałam się im z lekką konsternacją… Podaję Wam link bo wiele z Was pisało mi, że są ciężko dostępne. // A Wasze jednorożce co jedzą na śniadanie? 1. Poniedziałek. To już druga kawa dzisiaj i, dokładnie tak samo jak ta pierwsza, jest już kompletnie zimna. // 2. Spotkanie MLE pod znakiem dresów –  mają być idealne, tak abyście nie chciały ich już nigdy ściągać! // Zdrowa przekąska, która jest dobrą alternatywą dla słodyczy. I dzieci również ją uwielbiają (moje ulubione czipsy z jabłek to te od Pola).Ostatnio mój ulubiony kącik w całym mieszkaniu. Długo wzbraniałam się przed narożną kanapą, bo wydawała mi się "taka za mało tradycyjno-klasyczna". Zabawne, jak przez lata, wraz ze zmianą stylu życia, potrafimy zmieniać nasze przekonania. Wiem przecież od dawna, że "ładne" nie powinno stać przed tym co "użyteczne" tylko iśc w parze – w przeciwnym wypadku sami utrudniamy sobie funkcjonowanie w naszym mieszkaniu. Wszystkie moje "rozkminki" zostały cierpliwie wysłuchane przez kochaną Izę z Iconic Design w Sopocie i po długich dyskusjach znalazłyśmy w końcu kompromis. Chociaż dziś mogę chyba powiedzieć, że jednak konsensus (i to nie jest reklama). Chipsy powstają ze specjalnej odmiany jabłek Pola, które są bardzo słodkie i chrupkie. Nie zawierają cukru, ich słodkość jest naturalna. W jednej paczce Pola snacks mieści się jedno całe jabłko (polecam też wersję z cynamonem – oczywiście składniki dodawane do chipsów są również naturalne). Z kodem mle10 otrzymacie 10% rabatu na tą zdrową przekąskę (kod jest ważny aż do 29 lutego).Amarylis to jeden z moich ulubionych styczniowych kwiatów. Niby środek zimy, ale dobór kolorów jakoś przyśpiesza bicie serca. Koniec stycznia od wielu lat zdominowany jest w naszym domu tematem WOŚP. Tym razem też udało nam się zebrać całkiem sporo! Ta i ta aukcja trwa dalej! Gdy już w styczniu wiesz, że nie zobaczysz w tym roku nic słodszego. Pierwsze występy za nami. Celowo piszę "za nami" bo mam wrażenie, że to ja stresowałam się najbardziej ;). 
1. i 3. Gdy po piętnastu latach blogowania, tworzenia "kontentów" marketingowych dla Klientów i własnej marki, doczekasz się w końcu lustra, które obejmuje całą sylwetkę. Zostało stworzone na zamówienie według mojego projektu przez firmę z Gdańska – Portamet. // 2. W ładnym talerzu wszystko smakuje lepiej. Ten od Aoomi mam już od dłuższego czasu. 4. Gdy orientują się, że we dwie mogą mnie załaskotać na śmierć, a nie na odwrót. //  Gdy w domu są pączki, które czekają na sfotografowanie…1. MLE szykuje coś dla Was na Walentynki :). // 2. i 3. Jeśli chodzi o owocowe smaki to ten wygrywa. // 4. Prawdziwa magia kolorów od Newbytea. //Przed… …i po! Tak to właśnie wygląda, gdy przychodzi do ciebie cały zespół i każdy sam wybiera herbatę z mojej szafki ;). Na zdjęciu widzicie kilka moich ulubionych smaków od Newbytea – Green Lemon, Verbena, Strawberry&Mango, Marrocan Mint, Earl Green, Summer Berries i chyba moja "top of the top" – Rooibos Orange.  A to nowość i też pyszna! Wiem, że jest tu wiele fanek dobrej herbaty więc podejrzewam, że ucieszy Was kod KASIA15, dzięki któremu otrzymacie 15% rabatu na cały asortyment w sklepie Newbytea (kod jest ważny do 14 lutego).1. Królową selfie raczej nie zostanę, ale nowe lustro uwielbiam. // 2. A ten talerz to staroć – ukradłam go kiedyś z szafki mamy, a ona wcześniej kupiła go na rynku staroci. // 3. Śnieg z deszczem. Ciężko odnaleźć w nim urok, ale i tak się staram. // 4. "Zimowanie" od Katherine May. // Gdy zima przestaje być biała i piękna… 1. Z cyklu "moje ulubione warzywo miesiąca". W styczniu plebiscyt wygrywa kalafior z sezamem i dużą ilością pieprzu. // 2. Śnieżyca za oknem. Będą sanki i bałwan! // Gdy na zewnątrz chlapa roku najlepiej włożyć kalosze i grube skarpety. Te zakolanówki są od Mongolian.Wykonano je w 70% z wełny owiec mongolskich i 30% z wiskozy. Ciepłe, miękkie, nie podrażniają skóry i jeszcze na dodatek w idealnym kolorze.  A tu artykuł w Vogue o Ewie Juszkiewcz i jej przełomowej współpracy z LV. Ciekawe czy pod spodniami narciarskimi te skarpety też się sprawdzą?Z mlekiem czy bez?
Ja tam lubię rude zwierzęta ;). Dziękuję Muduko za tę super grę (chyba wiem z kim zagram niebawem jedną partyjkę).… a tymczasem ulubioną grą naszych dzieci pozostaje "Znajdz Pluszaka". Reguły sę proste i już po pierwszej rundzie można zacząć prawdziwą rozgrywkę. Nie wiem czy to zasługa tych słodkich obrazków, czy może efektu zaskoczenia (zwierzaka znajdujemy zadając proste pytania), ale naprawdę wciąga! :) Z hasłem RUDY otrzymacie 20% rabatu na wszystkie nieprzecenione gry w sklepie Muduko.  Zaczynamy przystrajanie, bo ktoś jutro kończy 5 lat! Jeśli szukacie sklepu z ładnymi ozdobami na przyjęcia urodzinowe to polecam merimeri (pewnie większość z Was świetnie go zna, ale ja go odkryłam dopiero teraz i od razu się zakochałam). Tę girlandę złożymy po przyjęciu i użyjemy jeszcze nie jeden raz!Ja wiem, że wszyscy tak mówią… ale naprawdę nie mam pojęcia kiedy to minęło. 
No cóż, a ten mój tęczowy tort wygląda (i smakuje) nieco inaczej…
Gdy przeziębiona mama pisze artykuł do późna…Gdy trochę chorujemy… na szczęście mamy różowe okulary. Zabawa z masą solną. Gdy widzę ile radości przynosi dzieciom, to inaczej patrzę później na te wszystkie nowoczesne zabawki. Czujemy się już lepiej. Wychodzimy z domu i nie marudzimy!Ekhm…a może znów czuję się niewyraźnie?Za oknem wichura i śnieg z deszczem. W środku ciepło i przyjemnie. No i mnóstwo miejsca na stole! Wiedziałam, że pan Karol z E-stone da radę! Jeśli szukacie prawdziwego mistrza kamieniarstwa to dobrze trafiłyście. Ja wiem, że zima nie zawsze wygląda pięknie, słońce świeci rzadko, a śnieg topnieje i zamienia się w błoto. W te mniej urocze lutowe dni zajrzyjcie do artykułu o "Zimowaniu po polsku". Już po kilku dniach wskoczył on na podium w rankingu najpopularniejszych wpisów ostatnich miesięcy. Ależ to moje Trójmiasto rośnie! ;)A dziś odwiedzimy jedno z moich ulubionych miejsc!
Treinta Y Tres, czyli hiszpańska restauracja na trzydziestym trzecim piętrze. Czy może być lepsze miejsce, aby powspominać nasz wspólny wyjazd do Andaluzji? Od niedawna w niedzielę, pojawił się tu nowy cykl wydarzeń – spotkania, podczas których zachwycimy się bogactwem śródziemnomorskich smaków i autentycznym klimatem słonecznej Hiszpanii z wyśmienitymi daniami w formie nieograniczonego bufetu oraz autorskimi koktajlami. W czasie brunchu na 32 piętrze Olivia Star odbywają się animacje dla dzieci, więc to też fajna opcja dla rodziców. Szukamy domu babci i dziadka. Poza bufetem, jest też kilka opcji na zamówienie. Tu makaron "Cacio e pepe" ze składników najwyższej jakości. Mieliśmy jeść, a nie robić zdjęcia! 
Atmosfera jest tutaj niezobowiązująca, a jedzenie sprostałoby najbardziej wymagającym gustom. Gorąco polecam! Brunch odbywa się co niedzielę od 13:00 do 18:00. Chłopaki powiedzieli, że zostają do wieczora!
1. A kanapki na wynos można robić? :D // 2. Wrócimy tu niebawem! // Czy ktoś wypatrzy tutaj spaniela, który właśnie wyszedł o fryzjera? (I jego panią, która od pół roku nie ma czasu, żeby samej się umówić? :D) Robimy szybki spacer i wracamy do naszego VolvoMusimy kiedyś zrobić "przed i po" Portosa. Od dziś nosi przydomek "Lejdi Portosana". Ach! Cóż to jest za wynalazek! Podgrzewana kierownica!
Kilka słów, których pewnie się teraz nie spodziewacie: te sto par oczu na jedwabnej apaszce symbolizuje sto osób. Dziewięćdziesiąt cztery z nich ma źrenicę bez koloru – bo to przypadki przemocy, których się nie zgłasza. Dwadzieścia z nich ma łzę w oku, bo symbolizują gwałt. Projekty od Spadiory coraz częściej stawiają na mocny przekaz, co – moim zdaniem – jest słusznym kierunkiem dla mody. Cały zysk ze sprzedaży "Twilly" marka przeznacza na Fundację SEXEDPL (natomiast z apaszki ze zdjęcia 15% zysku).  I wykorzystam jeszcze ten moment, aby napisać tu o Antyprzemocowej Linii Pomocy pod numerem 720 720 020. Pamiętaj, że zawsze możesz poprosić o pomoc."Home-office" w styczniu składa się z wełny, miodu i herbaty.

Czekam aż za oknem wróci taki widok, ale w najbliższych dniach chyba się na to nie zapowiada ;). Dziękuję za Waszą uwagę!

*  *  *

 

 

Look of The Day – Gramy dla WOŚP

koszula – MLE 

spodnie – Zara (nr ref. 3053/559)

buty – Gianvito Rossi

kubek – Klo

 

  Tak jak wiele z Was z dumą nosi tego jednego dnia w roku czerwone serduszko na klapie płaszcza, tak my, całą rodziną, od lat staramy się wspierać Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Z chęcią wrzucam do puszki to, co trzeba, ale czuję się też w obowiązku, jako osoba dysponująca coraz większymi zasięgami, do wsparcia tej pięknej akcji w szerszym wymiarze. W tym roku, po raz kolejny, postanowiłam wystawić dwie aukcje – całą nadchodzącą wiosenno-letnią kolekcję MLE oraz całą nadchodzącą jesienno-zimową kolekcję (przybliżona wartość każdej kolekcji to ponad 6500 złotych). W zeszłym roku tylko jedna aukcja została wylicytowana za ponad 12 000 złotych! Zwyciężczyni aukcji dostanie każdy nasz projekt w wybranym przez siebie rozmiarze.  

 

Link do aukcji z kolekcją jesienno-zimową znajdziecie tutaj

Link do aukcji z kolekcją wiosenno-letnią znajdziecie tutaj 

 

   Dodam tu jeszcze informację o dzielnych dziewczynach z Forum Integracji Samorządowej, które z ogromną determinacją zbierały podpisy na koszulkę, aby wystawić ją później właśnie na jednej z aukcji WOŚP-u. Kilka znanych i zasłużonych kobiet z Pomorza zostawiło na niej swój autograf, a ja dostałam szansę, aby dołączyć do tego zaszczytengo grona. Tutaj link do aukcji z koszulką. 

 

 

 

Zimowanie po polsku, czyli styczniowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z marką Veoli Botanica, Polemika, Awesome Cosmetics i Balolą. 

 

  Już jakiś czas temu zorientowałam się, że najprostszym sposobem, aby w towarzystwie zapanowała konsternacja, jest otwarte przyznanie się do tego, że zima to moja ulubiona pora roku. Ludzie patrzą się wtedy na mnie tak, jakbym zamiast skóry miała smoczą łuskę, a na czole wyskoczyło mi właśnie trzecie oko (oczywiście zamarznięte i przerażająco niebieskie, tak jak u upiornych Białych Wędrowców z „Gry o Tron”). Moi rozmówcy rozpoczynają wtedy długą prezentację zalet pozostałych pór roku (przede wszystkim lata, ale sporo uwagi poświęca się również wiośnie), tak jakbym nie zdawała sobie sprawy z przyjemności jaką dają wylegiwanie się na plaży, koncerty na świeżym powietrzu czy wybieganie z domu w samych trampkach i sukience.  

  Antyzimowa indoktrynacja kończy się zwykle rzuconym w moją stronę stwierdzeniem: „nikt z nas nie uwierzy, że pierwszego dnia wiosny opłakujesz odchodzącą chlapę”. I słusznie, bo oczywiście tak nie jest. Właściwie to jest dokładnie na odwrót. Żadne to odkrycie, że można coś kochać i cieszyć się jednocześnie z rozłąki, zwłaszcza ze świadomością, że za jakiś czas znów nasze drogi się połączą. Doceniając zimę i korzystając z jej uroków (nawet jeśli dla niektórych będą to raczej niedogodności) z jeszcze większą radością witam później nowy sezon.

  W przypadku pór roku mamy stuprocentową pewność, że – czy tego chcemy, czy nie – niezmiennie będą do nas powracać (chociaż przy postępujących zmianach klimatu można mieć co do tej niezmienności pewne wątpliwości). Przejmowanie się i pomstowanie na sytuacje czy zjawiska, które są od nas kompletnie niezależne źle służy naszemu zdrowiu psychicznemu i poczuciu szczęścia w ogóle – psychologowie od dziesięcioleci nie mają co do tego wątpliwości. Próba odzyskania kontroli nad tym, na co mamy wpływ (na przykład nad codziennym planem dnia, organizacją czasu wolnego, wysokością ulepionego bałwana czy nad wyborem Netflixowego repertuaru) to pierwszy krok do tego, aby w trudniejszym okresie odnaleźć harmonię.

  Styczniowe umilacze postanowiłam więc poświęcić zimowym przyjemnościom i dbaniu o siebie, tak, aby przez te kilka najbliższych tygodni było nam milej, cieplej, a jednocześnie tak zimowo, jak to tylko możliwe. Ja wiem, że wszyscy już stęsknieni jesteśmy za wiosenną aurą, ale spróbuję Was dziś zachęcić do tego, aby docenić tę naszą pogodową polską różnorodność. 

 

1. Zima więcej wybacza i mniej wymaga.

  „Byleby przezimować”, „przetrwać do wiosny”, „zacisnąć zęby i dociągnąć do kwietnia”. Czy te zwroty brzmią dla Was znajomo? Pejoratywne określanie pory roku raczej nie przyśpieszy ruchów Ziemi względem Słońca, a już na pewno nie poprawi naszego nastroju. Ale to właśnie w tym zimowym zawieszeniu, które po świętach przeciąga się w nieskończoność, powinniśmy szukać plusów.

  Latem presja na idealne życie jest większa. Właściwie non stop dzieje się coś, czego nie wypada ominąć. Przecież trzeba korzystać z pogody, z tego, że jest jasno, wychodzić do ludzi, próbować nowych rzeczy. Jeśli drugi wieczór z rzędu spędzasz w domu, to już zaczynasz mieć wrażenie, że nie korzystasz ze wszystkich możliwości i jesteś wakacyjnym przegrywem. W dzisiejszym świecie normą staje się to, aby bez przerwy szukać wrażeń. A jeśli programujemy się na to, że w naszym życiu nie może być po prostu zwyczajnie, to działamy na swoją niekorzyść.   Zimą jest inaczej. Jeśli ogarnęłaś, co miałaś ogarnąć, to już jesteś wygrana. Każda dodatkowa aktywność jest na plus, standardy są niższe. Powiedzmy, że w weekend poza zrealizowaniem „planu minimum” udało Ci się jeszcze pójść na lodowisko – brzmi jak korzystanie z zimy na całego, prawda? Każdą atrakcję, każde miłe zdarzenie czy spotkanie jakoś bardziej się docenia, bo po prostu trochę o nie trudniej w tym czasie. Nikt, no i przede wszystkim my same nie uważamy, że poza codziennym obowiązkami, trzeba zrobić coś jeszcze. To nie lenistwo, tylko wpisany w naturę mechanizm. Rośliny i zwierzęta nie udają, że nie ma zimy i nie próbują żyć tak samo, jak latem. To czas, który przesypiają, oszczędzają energię. Nie biorą na siebie nic więcej poza próbą przetrwania. Dla nich to i tak dużo.

  Zima uczy nas, aby przestać być ciągle nienasyconą. To szczególnie ważne w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy nic nam nie wystarcza i ciągle chcemy więcej. W książce pod tym samym tytułem, co dzisiejszy artykuł („Zimowanie” od Katherine May) autorka twierdzi, że zima to stan umysłu. Pewien moment wyciszenia potrzebny każdemu z nas ( jeśli chcecie zapytać czy polecam tę pozycję, to niestety po kilkunastu stronach zorientowałam się, że nie jest ona o tym, jak faktycznie cieszyć się zimą, tylko zbiorem przemyśleń autorki na temat życiowych kryzysów). Po całym zamieszaniu związanym z Bożym Narodzeniem i końcem roku, przychodzi okres stagnacji, kiedy zaczynamy mieć czas i przestrzeń na różnego rodzaju emocje i przemyślenia. Możliwość zanurzenia się w swoim wnętrzu nie zawsze jest miła i nie dziwi mnie, że niektórzy od tego uciekają – to mechanizm obronny, który działa, ale na dłuższą metę ma swoje konsekwencje.  Wiele z nas swój wewnętrzny lęk próbuje zagłuszyć, szukając aktywności i silniejszych bodźców na zewnątrz. Chcemy żyć tak, jakby lato w naszej głowie trwało wiecznie, a trzeba się raczej nad tym niepokojem i negatywnymi emocjami pochylić i zaopiekować się sobą. Zima może nam w tym pomóc.

  Niech puentą tego akapitu będzie polecenie czegoś na wieczór. Dokument o Anthonym Bourdain, moim ukochanym kucharzu i dziennikarzu kulinarnym to przejmująca historia człowieka sukcesu, który – przy całym swoim talencie i inteligencji – nie potrafił odnaleźć szczęścia. Oglądając ten film miałam poczucie, że Anthony chciał gonić lato w swojej duszy przez cały czas. A jeśli nie wiecie jeszcze o kim mowa, to zacznijcie swoją przygodę od genialnych programów „Bez rezerwacji” oraz „Miejsca nieznane”. Będziecie chcieli to oglądać nieprzerwanie aż do pierwszego dnia wiosny!

 

2. Zimno Ci? Idź do kąta. Tam jest 90 stopni. ;)

   Tym pysznym krindżowym dowcipem rozpocznę swój wywód, który ma Was przekonać do tego, że odrobina zimna jest zdecydowanie lepsza niż jego brak. Coraz więcej badań udowadnia, że chłód sam w sobie (niekoniecznie w wersji ekstremalnej) jest dla nas zdrowy, wzmacnia odporność, spowalnia procesy starzenia, zwiększa wydolność i możliwości regeneracyjne, a jego ciągłe unikanie może mieć negatywny wpływ na nasze ciało.

  Na przykład, zespół naukowców z Kolonii odkrył, że niskie temperatury „czyszczą nasz mózg” i mogą zapobiegać rozwojowi chorób neurodegeneracyjnych, w tym choroby Alzheimera i Parkinsona. I to wcale nie oznacza, że musimy godzinami stać na mrozie i mieszkać w igloo. Już przy 15 stopniach Celsjusza nasz organizm wytwarza więcej aktywatora proteasomu, który przyczynia się do usuwania złogów białkowych, które leżą u podstaw wielu chorób neurodegeneracyjnych (tutaj możecie przeczytać więcej). 

A to tylko jedno z wielu badań na ten temat. Tu na przykład znajdziecie naukowy dowód na to, że hartowanie naprawdę ma sens (tyczy się to zarówno dzieci, jak i dorosłych). Poza tym, że wzmacnia naszą odporność, to dodatkowo pomaga obniżyć kortyzol, zwany "hormonem stresu". 

  Coraz częściej wraz z nowymi wynikami badań, naukowcy zaczynają snuć teorię czy zbyt komfortowe warunki życia nie przyczyniają się przypadkiem do niektórych chorób, które stają się powoli plagą XXI wieku (nowotwory, nadciśnienie, podatność na infekcję, otyłość i cukrzyca). Dieta i brak ruchu to główni przestępcy, ale coraz częściej mówi się właśnie o temperaturze.

  Coś, co kiedyś było naszym warunkiem przeżycia, dziś staje się dodatkową przyjemnością, na którą musimy znaleźć czas i chęci. Sport, zbilansowana dieta, spacer na mrozie wymagają dzisiaj tytanicznej pracy budowania nawyków, przełamywania się i ciągłej pracy nad sobą. Człowiek pierwotny o żadną z tych rzeczy nie musiał się przecież martwić – tak wyglądała jego codzienność. Czyż nie było lepiej? ;)

  Tak na serio to oczywiście nikt z nas do prehistorii nie zamierza się przenosić, ale nawiązując poniekąd do kontrowersyjnego tematu ostatnich tygodni: może nie warto podkręcać za mocno kaloryferów w mieszkaniu? Jeśli za oknem mróz, a w Twojej kuchni można chodzić w koszulce z krótkim rękawkiem, to skorzystaj z poniższej ściągi i nie grzej za mocno.

– WHO podaje, że dla osób zdrowych, młodych i odpowiednio ubranych optymalna temperatura pokojowa to 18 st. C

– W naszej sypialni temperatura może być niższa (między 16-18 stopni). Lepiej śpi nam się pod ciepłą kołdrą, ale w chłodniejszym powietrzu.

– Wyższe temperatury (tj. maksymalnie 22 stopni) powinny być zarezerwowane dla pokoju dziecięcego i łazienki.  

 

3. Zima może być piękna (pod warunkiem, że skóra nie jest tak sucha, jak moje żarty).

  Po przeczytaniu poprzedniego akapitu można by pomyśleć, że wystarczy odrobina szronu na nosie, aby wyglądać młodziej i piękniej. Mam jednak wrażenie, że wszystkie te uroki zimy, nad którymi się zachwycam, nijak się mają do mojej skóry. Akurat jej nie przekonam żadnymi badaniami. Gdy temperatury spadają, a za oknem pojawia się pierwszy śnieg, ona staje się sucha jak wiór.

  Wiedziałyście, że zimą nasz organizm jest bardziej narażony na odwodnienie niż upalnym latem? Kiedy jesteśmy na dworze, oddychamy mroźnym, suchym powietrzem, a to sprawia, że wewnątrz organizmu absorbuje się wilgoć. Wydychamy ją i dodatkowo się odwadniamy. Dodatkowo zimą w naszych mieszkaniach powietrze jest bardziej suche. To oczywiście bardzo cieszy wszystkie mamy robiące pranie trzy razy dziennie, ale zupełnie nie cieszy naszej skóry. Ale najistotniejsze jest to, że wraz ze spadkiem temperatury spada również uczucie pragnienia. I to nawet o 40 proc! Myślisz, że Ciebie problem odwodnienia zimą kompletnie nie dotyczy, bo od października do marca wypijasz dziennie hektolitry herbaty? I słusznie, bo najnowsze badania pokazują, że nawet gatunki herbat, które uważane były za moczopędne (Earl Grey, English Breakfast, Chai Masala, Oolong, zielona herbata) właściwie nie różnią się właściwościami nawadniającymi od tych uważanych za zdrowsze (musiałybyśmy wypić co najmniej 20 filiżanek mocnej czarnej herbaty, aby stężenie teiny było na tyle duże, że wywołałoby efekt odwadniający).

  Temat nawadniania mamy już głowy. Możemy pić tyle herbaty z cynamonem, imbirem, pomarańczą, gwiazdkami anyżu, goździkami i czym tam jeszcze chcemy, na ile tylko mamy ochotę. A co ze skórą? Słoiczek kremu nawilżającego, który latem i wczesną jesienią starczyłby mi pewnie na miesiąc, teraz kończy się po tygodniu. Nie bez znaczenia jest pewnie fakt, że w styczniu do mojej szafki z kosmetykami zakrada się nawet mój mąż i podbiera regularnie porządną porcję mojego hiperspecjalistycznego kremu na zmarszczki, aby wsmarować ją sobie w ręce i łokcie… Ale ja także dokładam się do ponadprzeciętnego zużycia kosmetyków, bo po prostu czuję, że moja skóra potrzebuje ich teraz znacznie więcej.

  Jeśli Wasze zimowe zapasy też kurczą się szybciej niż planowałyście, to Makelifeeasier przychodzi z odsieczą. Poniżej trzy serie, od polskich marek, które z czułością zadbają nawet o te najbardziej przemarznięte buzie. 

krem do twarzy na noc // krem do twarzy na dzień // krem pod oczy // płyn micelarny // esencja tonizująca (fajny kosmetyk jeśli w ciągu dnia masz na twarzy makijaż, a mimo to czujesz, że potrzebujesz dodatkowego nawilżenia. 

  Marka Awesome, to nowość tu na blogu, ale nie w mojej pielęgnacji. Kosmetyki od tej polskiej marki używam już od wielu tygodni (o ile dobrze pamiętam, to dostałam je w październiku).  Przetestowałam je skwapliwie, w ciężkich warunkach i jestem pewna, że u Was także się sprawdzą. Awesome Cosmetics jest pierwszą i jedyną polską marką, która w swoich kosmetykach stosuje hypskin. Jest to bioaktywna substancja naturalnego pochodzenia, pozyskiwana jest z ekstraktu z rzadkiej odmiany alg morskich. Badania producenta substancji pokazują, że działanie 1% hypskinu może być porównywalne do działania 0,3% retinolu. Marka o wszystkich składnikach rzetelnie informuje klientki w imię idei: transparentność to podstawa budowania dobrych relacji, dlatego poza informacją o tym, że dany kosmetyk posiada na przykład ponad 98% substancji naturalnych, zawsze dostajemy także informację o tym, co składa się na te 2% i dlaczego ich wykorzystanie okazało się lepsze od naturalnych zamienników. „W każdym kosmetyku łączymy wiele składników aktywnych w naprawdę dużych stężeniach. Zamiast zrobienia z takiej mieszanki 3 kremów, my stawiamy na 1 o wyjątkowo bogatym wnętrzu – właśnie ze względu na maksymalne efekty, które ma zapewnić Awesome.” – mówią twórcy marki. A ja od siebie także szczerze polecam! Z kodem rabatowym o treści KASIA25 otrzymacie aż 25% rabatu na cały asortyment w Awesome Cosmetics (kod działa do końca stycznia). 

multifunkcyjny balsam wygładzająco-kojący // hydrofilne masło oczyszczające // regenerujący krem do rąk i paznokci // antyoksydacyjny krem nawilżający // przeciwstarzeniowy krem pod oczy. 

  Jeśli zaglądacie tu regularnie to na pewno widzicie, że nie ma u mnie za dużej rotacji jeśli chodzi o kosmetyki. Gdy jakiś produkt się u mnie sprawdzi, to polecam Wam go tutaj w kółko, bo po prostu mija trochę czasu nim zaczynam szukać czegoś nowego. Polemiki używa cała moja rodzina. Balsam do ciała to mój absolutny numer jeden i właśnie rozpoczęłam jego czwartą tubkę. Nawet teraz, pisząc ten artykuł, czuję jeszcze jego delikatny zapach na dłoniach, bo chwilę temu smarowałam nim dzieci po kąpieli. Polecam też gorąco krem do rąk i masełko do mycia twarzy. Jeśli istnieje kosmetyczny odpowiednik „comfort food” to właśnie go znalazłyście. Dla wszystkich tych, którzy też pokochali kosmetyki tej marki mam kod MLE20 dający 20% rabatu zakupy – będzie ważny do końca lutego 2024

brązujący balsam z algami i masłem kakaowym TOUCH OF SUMMER // wegańska świeca do masażu ENJOY THE CANDLENESS // natychmiastowo liftingujące, anti-aging serum emulsyjne FOCUS LIFTING MILK // bezbarwne kropelki brązujące do twarzy CATCH THE SUN // liftingująco-naprawcze transformujące serum pod oczy w wersji limitowanej 20 SECONDS MAGIC EYE TREATMENT GLAM //regenerująco-odbudowujący krem z ceramidami CERAMIDE SKIN BARRIER // liftingująco-naprawcze, transformujące serum pod oczy 20 SECONDS MAGIC EYE TREATMENT //

  Kosmetyki od Veoli są teoretycznie pielęgnacyjne, a jednak, niczym te do makijażu, codziennie sprawiają, że wyglądam lepiej. Balsam brązujący, ukochane kropelki samoopalające do twarzy (jeśli jeszcze ich nie używałyście, ale przez całą zimę walczycie z bladą skórą, to musicie spróbować) i krem pod oczy, które działa cuda (polecam tę limitowaną edycję). Nie ma na zdjęciu olejku z płatkami róż, bo akurat mi się skończył, ale to także idealny kosmetyk na zimę. W kosmetykach Veoli Botanica zastosowano nowoczesne formuły w oparciu o naturalne składniki takie jak: GEMMOCALM ®, Hydroavena™ HpO, LycoMega® Polyplant Red Fruits, BIOPHILIC ™ H oraz Dermasooth™, nie rezygnując przy tym z tradycyjnych składników roślinnych o udowodnionej i renomowanej skuteczności. Veoli to naprawdę światowej klasy jakość i aż miło patrzeć, szybko ta marka się rozwija. Tym bardziej mi miło, że mogłam dostać dla Was kod zniżkowy: makelifeeasier20 dzięki któremu kupicie Wasze produkty o 20% taniej. 

  Czy zima ma w ogóle jakieś zalety jeśli chodzi o kondycję naszej skóry. Tak. Można w tym czasie wykonać zabiegi, które są zakazane, gdy słońce świeci mocniej! Wiem, że to małe pocieszenie, ale warto skorzystać z tej opcji póki czas. Jeśli są tutaj jakieś sopocianki czy dziewczyny z Trójmiasta, to gorąco polecam Wam mój ulubiony salon kosmetyczny Balola. Chodzę tam już 9 lat (!) i nie sądzę, aby w najbliższym czasie coś miało się w tej kwestii zmienić. Personel jest przemiły i zawsze kombinuje jak tylko się da, abyśmy były zadowolone z każdej usługi (nie bez przypadku używam liczby mnogiej, bo chodzą tam też wszystkie moje przyjaciółki – jeśli nie spotkacie tam mnie, to prędzej czy później wpadniecie na Gosię albo Asię ;)). Tylko błagam! Zostawcie mi jakieś terminy u pani Kai i Martyny! 

 4. Rozgrzewające Congee.

   Jest kilka takich rzeczy, które zimą smakują lepiej. Najbardziej wiralowe danie tej zimy, czyli słynne Congee, to nic innego, jak nasz stary dobry polski kleik ryżowy, ale w unowocześnionej (i chyba bardziej zachęcającej) wersji. Rozgrzewa lepiej niż zupa, jest lekkostrawne, no i lubią go też moje dzieci. Jeśli chodzi o dodatki to naprawdę można szaleć – moja wersja to ta „dla dorosłych”, ale świetnie smakuje też z groszkiem i marchewką czy kurczakiem. Ważne aby dodatki łączyć z ryżem dopiero przy podaniu, bo kluczem jest zachowanie różnorodnych konsystencji.

Przepis na rozgrzewające "Congee"

  Skład:

 biały ryż (dwie szklanki)

bakłażan

jarmuż

jajko

szczypiorek

sezam (czarny i biały)

pasta miso

oliwa (do smażenia bakłażana)

pasta z papryki chilli

szczypta soli i pieprzu

Sposób przygotowania:

     1. Przygotowanie ryżu to najdłuższy proces w tym przepisie. Zgodnie ze sztuką powinno się go gotować nawet 3-4 godziny, ale mój po półtorej był już naprawdę w porządku (użyłam zwykłego sypanego ryżu, ten w woreczkach się nie nadaje). Ryż płuczemy i odcedzamy. Następnie zalewamy go wodą i tu ważne są proporcje: na moje dwie szklanki ryżu w garnku znalazło się 10 szklanek wody. Ryż solimy, a gdy już woda się zagotuje, od czasu do czasu mieszamy  (najważniejsze, aby pilnować ryżu już pod koniec, gdy woda się niemal wygotuje). Ryż jest gotowy, gdy ma konsystencję rozgotowanej owsianki. Polecam po gotowaniu zamrozić dwie porcję na później i wykorzystać gdy nadejdzie czarna godzina ;).

  2. Na patelni dodajemy oliwę i podsmażamy na niej bakłażana pokrojonego w kostkę. Doprawiamy go solą i pieprzem. Gdy już się zarumieni, to dodajemy pastę miso. W tym czasie zaczynam gotować jajko – ja swoje gotowałam 7 minut, bo chciałam, aby żółtko było lekko ścięte.

3. Do miski nakładam ryż. Dodaję kilka listków jarmużu, bakłażana, posiekany szczypiorek, przepołowione jajko. Całość polewam pastą z chilli oraz posypuję czarnym i białym sezamem.

5. To słynne słowo na „h”.

   Parę lat temu pojawił się wielki prozimowy zryw. Wszystko dzięki jednemu słowu, które zostało u nas odmienione przez wszystkie możliwe przypadki. „Hygge” było tym, czego nam, Polkom, trochę brakowało. Nazwało to, co wiele z nas czuło pod skórą, ale nie wiedziało, że można to ćwiczyć, pielęgnować, a nawet urządzić mieszkanie pod dyktando tej nowej (chociaż w Danii bardzo starej) mody. Niestety wszystko to, co hiperpopularne (a może hyggepopularne?) ulega wypaczeniu i skrajnemu skomercjalizowaniu. Coś, co miało być dla nas drogowskazem, ideą lepszego życia, zaczęło kojarzyć się już tylko z syntetycznymi odświeżaczami powietrza o zapachu wanilii.    

Dawno temu napisałam tutaj artykuł o tym, jak wielkie znaczenie dla naszego zadowolenia ma odpowiednie światło mieszkaniu. Fajnie, że pojawiają się w sklepach takie opcję bezkablowych lampek. Co prawda ich ładowanie jest irytujące, ale gra jest warta świeczki, jeśli dzięki rozświetli się dzięki temu wyjątkowo ciemne miejsce. Pierwsza lampka to Flowerpot od &Tradition, a druga to Zara Home. 

  Gdybym miała się wsłuchać w to, co różnego rodzaju trendsetterzy mówią o hygge, to musiałabym uznać, że jest już ono na tyle wysłużone i niemodne, że najlepiej o nim zapomnieć i przerzucić się – na przykład – na „japandi”. Ja wolę jednak trzymać się wartości, które niesie za sobą ta filozofia, bo pomaga mi ona odnaleźć pogodę ducha w te szare i ponure dni. Gdy siadam w fotelu, zakrywam kocem swoje zmarznięte stopy, patrzę na chlapę za oknem i uświadamiam sobie, że tylko na porannym spacerze z psem miałam okazje zobaczyć okolice w dziennym świetle, to ciężko jest mi sobie przypomnieć za co ja tę zimę właściwie lubię. I kiedy tak próbuję znaleźć przyczynę mojej sympatii do niej, to orientuję się, że chodzi o rzeczy istniejące tylko po to, aby mnie przed zimą chronić. O miękkie swetry z grubych splotów, o parujący kubek herbaty, o blask świec, który rozjaśnia ciemne popołudnia. O znajdowanie ukojenia, po tym, gdy mróz całkowicie nami ogarnął. Nie cieszą nas te trudne zimowe warunki, ale raczej świadomość, że potrafimy sobie w nich poradzić. W nieidealnym świecie odnaleźć komfort. Myślę, że o to tak naprawdę w tym chodzi.

  Zapewniam Was, chociaż doskonale o tym pewnie wiecie, że tam, gdzie słońce świeci wysoko przez cały rok, ludzie także szukają szczęścia, mają gorsze dni i wyczekują lepszego czasu. Różnica jest taka, że nie mogą tego stanu rzeczy zrzucić na barki zimy. No ale czy jeden wpis na jakimś tam blogu może pomóc zmienić nastawienie do znienawidzonej pory roku? Pewnie będzie to trudne. A jednak, patrząc chociażby na niezliczoną ilość baśni, bajek i opowieści z dzieciństwa, które rozgrywają się w krainach lodu, zaczynam mieć nadzieję, że gdzieś tam głęboko w środku, każdy z nas potrafi docenić zimę. No bo czy nie leży to w naszej naturze?

 

*  *  *

 

Look of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

kolczyki i naszyjnik – YES (naszyjnik to nowa kolekcja Manifest

biała koszula – MLE (zeszłoroczna kolekcja)

długi płaszcz w jodełkę – 303 Avenue

skórzany pasek – COS

grafitowe dżinsy – Zara

botki – Kazar

 

  Muszę się tu przyznać do statystycznych przekłamań. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem Wam, że przez większość dni w tygodni, o ile tylko pozwala mi na to praca i spotkania z niej wynikające, to noszę uggi, puchową kurtkę za pupę, gruby sweter i legginsy (i to takie z polarem od wewnątrz…). Taki zestaw mam opanowany do perfekcji, czego nie można powiedzieć o nieco bardziej oficjalnych opcjach. Nie mówię tu o randkach czy naprawdę wyjątkowych momentach (bo wtedy użyteczność stroju ma prawo zejść na drugi plan), ale o eleganckim codziennym stroju, który naprawdę świetnie sprawdzi się przy mrozach. Teraz mam oczywiście w głowie mnóstwo opcji, ale tego dnia nie byłam w stanie wymyślić nic mądrego (jak wiadomo zawartość naszych szaf jest najfajniejsza, gdy jesteśmy od nich daleko i nasze wyobrażenia nie muszą konfrontować się z rzeczywistością). Stanęło na białej koszuli, której prasowanie zajęło tyle czasu, że odechciało mi się już szukać lepszej alteratywy. Chociaż – według Vogue'a – biała koszula jest podobno najlepszym wyborem na 2024 rok (tak jakby w 2023 było inaczej ;)).

  Na dzisiejszych zdjęciach widzicie pewien drobiazg – do moich ulubionych kolczyków dołączył niewielki wisiorek od marki YES z nowej kolekcji „Manifest”, w której projektantka, Magdalena Dąbrowska, postanowiła skupić się na naszych uczuciach. To kolejny już projekt marki, w którym piękna biżuteria posiada też jasny przekaz. Tutaj możecie obejrzeć całą kolekcję i wybrać coś dla siebie (albo na walentynkowy prezent).  

JEŻELI JESTEŚ FANEM KULTOWEGO WIEŃCA DROŻDŻOWEGO, TO TEN PRZEPIS JEST DLA CIEBIE. CHLEBEK Z FETĄ, CHEDDAREM I ZIOŁAMI

Podobno szybkie przekąski to najczęściej wyszukiwane przez Was przepisy podczas karnawału (wieniec drożdżowy co roku, od połowy grudnia zgarnia najwięcej wyświetleń). Jeśli też szukacie inspiracji, to dzisiaj chcę się z Wami podzielić moim nowym odkryciem na szybki chlebek z fetą. Chrupiąca skórka tego wypieku skrywa delikatne białe kawałki fety, ciągnącego się żółtego sera, idealnie komponujące z gorzkimi ziarnami czarnuszki i aromatycznego oregano. Możecie podać go jako dodatek do deski serów, wędlin, zielonych oliwek czy po prostu z ulubioną oliwą dobrej jakości.

Skład:

 180 g mąki pszennej  2

50 ml mleka
 
ok. 200 g sera feta  

1 łyżeczka proszku do pieczenia  

2 jajka  

garść sera typu cheddar  

40 ml szklanki oliwy z oliwek  

2 łyżki suszonego oregano  

1 łyżeczka soli  

2 łyżki czarnuszki + 1 łyżka sezamu (opcjonalnie)  

​A oto jak to zrobić: 
1. W szerokim naczyniu łączymy przesianą mąkę, proszek do pieczenia i sól. Dodajemy mleko, roztrzepane jajka i oliwę. Mieszamy. Następnie dorzucamy pokruszone kawałki fety i żółtego sera. Całość delikatnie łączymy do wymieszania się składników i przekładamy do żaroodpornego naczynia wyłożonego papierem do pieczenia. Wierzch ciasta posypujemy czarnuszką i sezamem.
2. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C (opcja: góra-dół) przez 40 minut. Po tym czasie sprawdźmy, czy włożony w ciasto nóż jest suchy.
 
 

 

 

Look of the day

Wpis zawiera link afiliacyjny i lokowanie marki własnej.

 

buty – UGG Ultra Mini Platform 

wełniany płaszcz – MLE (ostatni sztuki na wyprzedaży)

spodnie – MLE (model Bergamo)

torebka – Saint Lauren z drugiej ręki

skórzane rękawiczki – COS

czapka – Mango

 

  Czy śniegowce pasują też do długiego eleganckiego płaszcza? Według mnie tak. A przynajmniej mam dzięki takim zestawom poczucie, że przez najbliższe tygodnie w swojej szafie znajdę jakiekolwiek alternatywy dla puchowej kurtki.