Porcja zdrowia dla całej rodziny, czyli przydatny przepis, gdy już brak Ci pomysłów na nowe surówki

*    *    *

Wspaniała jest ta surówka. Szczerze ją Wam polecam i sama biję się w piersi, czemu tak rzadko ją jemy. Odłóżmy zatem wszystkie gotowe sosy do sałatek i zblendujmy garść roszponki z oliwą, octem balsamicznym, czosnkiem, miodem i sokiem z cytryny. Obiecuję. Nie będziecie żałować. Być może na stałe zagości w Waszym repertuarze jedzeniowym, co mnie bardzo ucieszy. Zatem na zdrowie!

 

Skład:

(przepis na 4 porcje)

1/2 główki czerwonej kapusty

1-2 marchewki

1 jabłko

2-3 ugotowane buraki

3-4 łodygi selera naciowego

1 czerwona cebula

sos:

4-5 łyżek oliwy extra vergine

1 czubata łyżka gęstego miodu, np. rzepakowy

1-2 łyżki octu balsamicznego

duża garść świeżej roszponki

sok z 1/2 cytryny

garść sezamu

1 ząbek czosnku

sól morska

A oto jak to zrobić:

  1. Wszystkie warzywa dokładnie myjemy i kroimy według własnego uznania. Najlepiej w cienkie paski. Całość przekładamy do szerokiego naczynia i dokładnie mieszamy z sosem. Na końcu posypujemy prażonym na suchej patelni sezamem.
  2. Aby przygotować sos do surówki: w kielichu blendera umieszczamy dużą garść roszponki, oliwę, ząbek czosnku, miód, szczyptę soli, ocet balsamiczny i wyciśnięty sok z cytryny. Całość blendujemy do uzyskania jednolitej, zielonej konsystencji. Mieszamy z surówką.

 

Główkę czerwonej kapusty dokładnie myjemy i siekamy na cienkie paski.

Pozostałe warzywa również kroimy – im drobniej tym lepiej.

Aby przygotować sos do surówki: w kielichu blendera umieszczamy dużą garść roszponki, oliwę, ząbek czosnku, miód, szczyptę soli, ocet balsamiczny i wyciśnięty sok z cytryny. Całość blendujemy do uzyskania jednolitej, zielonej konsystencji.

Zima i eleganckie klimaty vintage, czyli proste zestawy niczym w górskich resortach

kurtka – Acne Studios (podobna tutaj) // sweter –  Toteme // komin – Arket // krem do twarzy  – Dr. Barbara Sturm // buty – Chloe (podobne tutaj i tutaj) // rękawiczki – The Row

kurtka – Frankie Shop (podobna tutaj) // dżinsy – Arket // komin – Arket // szal – Arket // buty – Moon Boots

kurtka – Goldbergh (podobna tutaj i tutaj) // golf – Arket // legginsy – Arket // szal – Arket // buty – Massimo Dutti (podobne tutaj) //

Jak posegregować nawał treści tak, aby dobrze się ubrać, znaleźć przepis na obiad albo kupić coś taniej. Czyli co mądrego może przynieść nam Instagram i podobne twory?

   Pamiętam bardzo wyraźnie jak rodzice naszego pokolenia załamywali ręce i zastanawiali się gdzie skończymy, skoro tyle czasu spędzamy przed diabelskim wynalazkiem – telewizorem. Portale parentingowe jeszcze wtedy nie istniały, ale coś na kształt programów śniadaniowych już tak i jednym z często powtarzających się w nich tematów było analizowanie tego, ile godzin w ciągu dnia dziecko może siedzieć przed szklanym ekranem nim całkiem się napromieniuje. Albo jak reklamy wpływają na rozwój mózgu i czy jako dorośli ludzie nie będziemy od telewizji ciężko uzależnieni.

    No cóż. Chociaż programów jest teraz kilkaset (a nie trzy) i o każdej porze dnia mogłabym znaleźć coś ciekawszego niż „Jeden z dziesięciu”, to od wielu lat spędzam przed telewizorem raczej kwadrans dziennie niż godzinę. Mimo wielkich społecznych obaw okazało się, że oglądanie za młodu Telezakupów Mango na Polsacie nie zlasowało nam doszczętnie mózgów i domyślam się, że dla większości z Was korzystanie z telewizora z umiarem nie jest nawet najmniejszym wyrzeczeniem.

    Nie będę zbyt odkrywcza jeśli napiszę, że każdy technologiczny przełom daje ludziom szereg korzyści, ale niesie też za sobą nowe zagrożenia. Dziś dużo mówi się o szkodliwości mediów społecznościowych, z Instagramem na czele. O tym, jak zaburza nam postrzeganie rzeczywistości i nas samych, o frustracji jaką generuje. Nie będę temu zaprzeczać – mi samej zdarza się czasem wzdrygnąć, gdy natrafię na dziwaczne filmiki z wrzucaniem niemowlaków w zaspy śnieżne czy ze zbliżeniami na przekłuwane uszy. O treściach zachęcających młodych ludzi do naprawdę niebezpiecznych zachowań nawet nie wspominając. Nie muszę tu nawet rozwijać tych wątków, bo w społecznej świadomości utarło się już, że „Instagramy i inne Tiktoki” to czyste zło, które degeneruje młode pokolenie. No i te trochę starsze – powiedzmy w okolicach trzydziestki – również.

   No dobrze, czy to oznacza, że miliony kobiet na całym świecie spędza przed telefonem mnóstwo czasu, chociaż nie przynosi im to żadnej, nawet najmniejszej korzyści, a jedynie kradnie czas, który mogłyby spędzić znacznie lepiej? Spuentuję to ulubionym sformułowaniem tych, którzy boją się podawać jednoznaczne odpowiedzi, a mianowicie: „to zależy”. Ja myślę, że nie musi tak być.  Poniżej znajdziecie coś w rodzaju nietypowej instrukcji obsługi Instagrama, która (mam nadzieję) pomoże spędzać na nim mniej czasu, a jednocześnie sprawi, że to, co znajdziemy będzie użyteczne w prawdziwym życiu, które jest przecież nieporównywalnie ważniejsze. 

1. Inspiracja, organizacja i realizacja, czyli lepszy styl bez wysiłku.

   Pracując w modowej branży bardzo ciężko być na czasie, jeśli nie jest się stałym obserwatorem Instagrama. To tu najszybciej wyłapuję nowe trendy (albo wręcz przeciwnie – widzę, że coś bardzo mi się opatrzyło) i czytam o najważniejszych wydarzeniach. Jednym kliknięciem mogę przejść z relacji z pokazu Chanel do profilu ifluencerki, która jako pierwsza założy te projekty w codziennym życiu. Dzięki oznaczeniom poznaję coś nowego – niszowe szwedzkie marki, ręcznie dziergane kominiarki „baklavy” (które zamówić można tylko pisząc prywatną wiadomość) albo dobrej jakości buty (ale jednak tańsze niż te od słynnych domów mody).

    Ale użyteczność tej aplikacji może śmiało wykraczać poza te z nas, których praca zawodowa związana jest z modą. Każda dziewczyna, która chce fajnie wyglądać i sprawnie wybierać codzienne zestawy na pewno widzi potencjał w bezkresach Instagrama. Aby przełożyć to na konkretne codzienne decyzje przed szafą proponuję zaobserwować kilka profili, które pokazują wyłącznie stylizacje w potrójnych zestawieniach (allblackvis, modeblogg). Jeśli chodzi o konkretne ifluencerki, to zawsze warto wybierać te, których zawartość szafy już na starcie podobna jest do tej, którą same posiadamy (nie chodzi oczywiście o marki, a o styl czy kolorystykę). Chodzi o to, aby „papugowanie” nie polegało na kupowaniu nowych rzeczy, a na łączeniu tego, co już mamy w oparciu o zestawy naszej instagramowej przewodniczki. Jeśli natrafiamy w „feedzie” na fajną stylizację, którą same mogłybyśmy powtórzyć od razu użyjmy opcji „zapisz”.

    Skupmy się na dobrej stronie medalu – można patrzeć na zdjęcia świetnych stylizacji i nakręcać się przez to na kolejne zakupy. A można tak wyselekcjonować treści, aby z pomocą tych, którzy dzielą się swoimi stylizacjami w sieci, korzystać z zawartości własnej szafy w bardziej przemyślany i jednocześnie szybszy sposób. 

2. Przepis z „rolek” i Tiktoka. Hit czy kit?

    Gdy natrafię na Instagramie lub Tiktoku na rolkę pod tytułem „szybki przepis na kokosowe mini-pączki” albo „kurczak z ziemniakami w pięć minut” to w pierwszej chwili po jej obejrzeniu myślę sobie „genialne!”. Później zaczynam się jednak zastanawiać, czy to ja utrudniam sobie życie i nie ogarniam gotowania, czy może jednak te filmiki są kolejną fikcją, zaraz po „tęczowym konturowaniu twarzy”, które nikomu nigdy nie wyszło w prawdziwym życiu. 

    Postanowiłam podjąć się wyzwania i przetestować kilka najbardziej apetycznych pomysłów. Na pierwszy ogień poszła tarta o smaku Snickersa (celowo go nie podlinkowuję, bo mam mieszane uczucia co do jego jakości). Filmik wydawał się banalnie prosty, chociaż już w proporcji składników na ciasto coś mi nie pasowało, ale postanowiłam nie modyfikować przepisu, za wyjątkiem kremu kakaowo-orzechowego (w oryginale jest „ten słynny” z olejem palmowym, a ja wolę zdrowszą i pyszniejszą wersję).

Przepis na tartę o smaku Snickersa z Tiktoka (z moimi poprawkami)

SKŁAD

kruche ciasto:

150 g mąki

25 g cukru pudru

125 g pokrojonego w kostkę masła

kremy:

puszka mleka skondensowanego

puszka słonych orzeszków

słoik kremu kakowo-orzechowo (ja wybrałam ten)

Sposób przygotowania:

1. Na blacie ugniatamy mąkę, pokrojone na kawałki masło i cukier puder. Zdecydowanym ruchem zagniatamy ciasto i odkładamy na 30 minut do lodówki. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C. Ciasto wyjmujemy z lodówki i wykładamy nim formę wyłożoną papierem do pieczenia. Wierzch ciasta nakłuwamy widelcem. Pieczemy ok. 25 minut, aż ciasto uzyska złoty kolor. 2. W czasie pieczenia przekładamy mleko skondensowane do garnka i na wolnym ogniu, mieszając, czekamy aż zamieni się w kajmak. Dodajemy solone orzeszki ziemne. Wykładamy masą tartę (lepiej nie czekać z tym aż zastygnie). Na sam wierzch nakładamy krem orzechowo czekoladowy i gotowe. 

    Nieskromnie napiszę, że w przygotowywaniu tart jestem naprawdę doświadczona i jak dobrze pójdzie to z tą cytrynową potrafię się uwinąć nawet w pół godziny. Myślałam, że w tym przypadku będzie podobnie (w końcu miała być „błyskawiczna”) ale nawet gdyby zwolnić filmik z przepisem stukrotnie, to chyba nie zmieściłabym się w czasie. Na dodatek ciasto było zbyt kruche, a krem krówkowy z orzeszkami bardzo się ciągnął (za to ElCrem jak zawsze dawał radę, ale to już akurat nie jest zasługa przepisu). Pominięto też wiele istotnych informacji (wyłożenie formy papierem do pieczenia, mieszanie kremu z orzeszkami jeszcze na ogniu, aby nie stwardniał, schłodzenie go po wyłożeniu na ciasto i tak dalej). Nie wiem, czy gdybym nie miała w tym temacie doświadczenia, to ciasto w ogóle utrzymałoby odpowiedni kształt (krojenie nie szło zbyt sprawnie). Tarta w smaku była pyszna, ale chyba już jej nie powtórzę.

Najlepszy składnik mojej snickersowej tarty z "rolki", czyli krem orzechowo-kakaowy ElCrem bez oleju palmowego (posiada także najniższą ilość cukru w kategorii kremów bez słodzików). Używam go do naleśników, ciast albo po prostu jem łyżką, gdy mam gorszy humor ;). 

    Wniosek? Dzięki instagramowym przepisom raczej nie nauczysz się gotować, ale możesz podpatrzeć ciekawe triki (jak ten z przekrajaniem pomidorków na pół) albo znaleźć pomysł na coś nieskomplikowanego, gdy brakuje pomysłu na obiad (ten przepis był OK, ale musiałam do niego dodać więcej przypraw i trochę pokombinować z ustawieniami piekarnika). Nie liczyłabym też na nie w sytuacjach, kiedy chcemy podać coś bardziej wykwintnego. No i pamiętajmy, że wrzucanie do miski marchewki, ziemniaków, cebuli, papryki, czosnku i cukinii trwa trzy sekundy, ale ich umycie, obranie i pokrojenie już nieco dłużej, a jakoś nie jest to zwykle uwzględniane w kadrze ;). 

Ciasto z tą herbatą to najlepszy styczniowy duet. Jest wyjątkowo delikatna, nie ma w sobie ani odrobiny cierpkości, nawet jeśli będziemy ją parzyć odrobinę za długo (to mieszanka czarnej herbaty assam z prażonymi migdałami i olejem z migdałów od Newbytea – mojego sprawdzonego sklepu z herbatami). Jest sprzedawana w pięknej puszcze, którą z premedytacją można później trzymać na blacie w kuchni i mieć zawsze pod ręką.

3. Zakupy. Można więcej i drożej, a można mniej i taniej.

    Mój makijaż od dekady niewiele się zmienił. Z trudem wprowadzam do swojej codziennej rutyny nowinki kosmetyczne, chociaż wzdycham do pięknych rozświetlonych makijaży z Instagrama. Parę razy zdarzyło mi się też kupić kredkę czy puder licząc na to, że uzyskam dzięki jednemu produktowi ten sam efekt, co makijażowe influencerki. No cóż… tak nie było. Niestety, to typowy błąd, który popełnia się wtedy, gdy brak umiejętności próbujemy zrekompensować sobie lepszym „sprzętem”. Wiem dobrze o czym mówię, bo gdy zaczynałam przygodę z fotografią byłam przekonana, że lepszy aparat oznacza lepsze zdjęcia. Dziś wiem, że piękne zdjęcie można zrobić naprawdę najprostszym aparatem czy nawet zwykłym instaxem, ale świetny sprzęt wcale nie daje nam pewności, że po sesji cokolwiek będzie się nadawało do publikacji.

    Na dodatek filmiki makijażowe nie są zindywidualizowane – nawet jeśli z założenia mają pełnić funkcję dydaktyczną, to ich masowy przekaz nie może być zastosowany w przypadku kogoś o innym typie kolorystycznym, kondycji skóry i tym podobnych. Niektóre marki wykupują lokowania (takie jak to), w których nakazują wykorzystanie wyłącznie produktów ich marki i zaprezentowanie makijażu krok po kroku. Odbiorca, zwłaszcza niekompetentny, czyli taki jak ja, zapewne pomyśli „jeśli kupię cały zestaw na pewno uda mi się odtworzyć ten sam efekt”. Ale byłabym ostrożna z takimi wnioskami. Produkty do makijażu są jak farby dla malarza – najważniejsza jest technika i pewność przy „pociąganiu pędzlem po płótnie”. Szczerze mówiąc, często sama nie potrafię dokładnie określić dlaczego danego dnia umalowałam się ładniej niż 24 godziny wcześniej, nie wiem więc dlaczego łudzę się, że nowy róż podniesie moje kompetencje w tym temacie.

    Wróćmy na chwilę do wstępu i Telezakupów Mango – w ciągu paru minut te reklamy potrafiły przekonać nas, że mop, otwieracz do butelek albo pompowany materac na zawsze zmienią nasze życie. Wiele się przez ten czas zmieniło, ale czasem widzę na Instagramie pewne analogie… Jeśli coś jest piękne, proste i szybkie bardzo możliwe, że jest też nie do końca prawdziwe.

Do sprzedaży w Jotex wróciła moja ulubiona poszwa na pościel i poduszki, którą już parę razy u mnie widziałyście. Z grubej, porządnej bawełny, zapinana na zamek. Poniżej znajdziecie na nią kod zniżkowy. 

    Na Instagramie można jednak znaleźć wiele postów, które pozwalają nam kupić wcześniej zapisane na liście rzeczy taniej. „Kiedy będziesz mieć kod do Jotex?” to jedno z najczęstszych pytań jakie dostaję od przyjaciółek (i Czytelniczek też!). To samo tyczy się rabatów na kosmetyki, Balagan, MLE i tak dalej. Jeśli związek przyczynowo skutkowy jest właśnie taki (mamy upatrzone rzeczy, a gdy znajdujemy na Instagramie rabaty, to dopiero wtedy decydujemy się na zakupy), to ciężko odmówić aplikacji użyteczności. 

Lampa, świeca oraz filiżanka (no i pościel, fotel i dywan z innych zdjęć) pochodzą ze sklepu Jotex. Wiem, że wiele z Was na niego czekało – mam w końcu kod rabatowy! Na hasło KASIAJAN30 otrzymacie aż 30% rabatu* na całe zamówienie + 5% dodatkowego rabatu do cen na czerwono! (*warunek: jednorazowa promocja dla każdego Klienta). Macie czas do 28 lutego. 

   Dla jednych media społecznościowe to dżungla, w której czyhają na nas zagrożenia. Dla innych to praca albo miejsce gdzie można od niej uciec. Dla kogoś jeszcze Instagram i jemu podobne aplikacje będą oknem na świat, skarbnicą feministycznych myśli albo przepustką do ważnej dla nas wspólnoty. To prawda, że atakuje nas tam mnóstwo głupot, ale nie rzadko jest też tak, że jakaś grupa rozpoczyna kierować się mądrą ideą, a reszta chętnie za tym podąża. W realnym życiu tego rodzaju „oddolne zrywy” byłyby właściwie niemożliwe (i to nie tylko w czasach pandemii). W ostatnim czasie szczególnie mocno doceniłam tę siostrzaną moc megabajtów, które płynęły do mnie wirtualnie ze wszystkich stron, chociaż nim znalazłam się w kryzysie też wyraźnie to dostrzegałam. Po takich doświadczeniach i otrzymanym wsparciu ciężko jest uznać, że media społecznościowe nadają się tylko do kosza. 

    Telewizja, Gadu-Gadu, Nasza Klasa, niebawem pewnie Facebook i Instagram, a kiedyś – kto wie – może nawet Netflix? ;) Każdy z tych rewolucyjnych wynalazków przeminie prędzej czy później, a wraz z ich obumieraniem zaczną znikać zagrożenia i możliwości z nich płynące. Bez obaw – z całą pewnością w ich miejsce pojawi się coś nowego, co na nowo rozbucha socjologiczne rozważania.

wełniany sweter – MLE z odrzutu (podobny tutaj) / cygaretki – MLE sprzed paru sezonów / kapcie – Flattered / dziecięcy sweterek – Mille Baby / dziecięce dżinsy – Zara

 

Bo jakże inaczej? W tym roku dwie do wyboru, czyli moje aukcje na WOŚP!

   To chyba najlepszy wpis z jakim mogłam do Was wrócić po tej długiej nieobecności. Przez ostatnich kilka dni byłam jeszcze pochłonięta wszystkimi kontrolnymi badaniami, ale dla WOŚP trzeba się było zebrać do kupy i chociaż na chwilę wziąć do roboty, bo lada moment możliwość dodawania własnych licytacji się kończy, a nikt nie będzie na mnie czekał ;).

    Tak jak wiele z Was z dumą nosi tego jednego dnia w roku czerwone serduszko na klapie płaszcza, tak my, całą rodziną od lat staramy się wspierać Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy na wiele sposobów. Z chęcią wrzucam do puszki to, co trzeba, ale czuję się też w obowiązku, jako osoba dysponująca coraz większymi zasięgami, do wsparcia tej pięknej akcji w bardziej osobistym wymiarze. W tym roku postanowiłam wystawić dwie aukcje – bardziej osobistą i konkretniejszą od MLE Collection. Ich dokładny opis znajdziecie w linkach poniżej – mam nadzieję, że będzie mi dane poznać którąś z Was!

    Chociaż niektórzy uważają, że takimi rzeczami nie powinno się chwalić, to w tym przypadku można śmiało zrobić wyjątek. Niech każdy przekrzykuje się w tym ile cegiełek udało mu się uzbierać i niech duch rywalizacji pcha nas do wspólnego celu. To zjednoczenie w walce o słuszną sprawę to coś za co naprawdę kocham Polaków. 

Link do aukcji z pobytem w Trójmieście

Link do aukcji z MLE Collection

 

*  *  *

AKTUALIZACJA: Wolontariusze upominają mnie, że przecież na aukcję przekazałam jeszcze jeden przedmiot i nawet jeśli jego wartość nie jest może imponująca, to muszę o nim wspomnieć :). A więc! Tutaj znajdziecie też mój "Elementarz" wraz z autografem :). 

 

Gdy sięgamy po nieco lżejsze przepisy, czyli łosoś w sosie pomarańczowym i sałata z pieczonymi winogronami

*    *    *

Odłóżmy na chwilę ciężkie i kaloryczne potrawy (obiecuję, tylko na chwilę :)) i sięgnijmy po coś lżejszego, co nie wymaga od nas specjalnego poświęcenia. Ten łosoś jest dość intuicyjny, a raczej przepis na niego. Proporcjami sosu możecie dowolnie operować, byleby nie przesadzić z ilością płatków chili i z czasem pieczenia. Nie ma nic gorszego, jak dobrej jakości ryba ale zbyt długo przetrzymana w piekarniku.

Skład:

ok. 400/500 g świeżego łososia

sok i otarta skórka z 1 pomarańczy

szczypta płatków chili

4 łyżki oliwy z oliwek extra vergine

2-3 łyżki miodu

1 łyżeczka musztardy dijon

3-4 ziarenka pieprzu (może być już zmielony)

1/2 łyżeczki mielonej kurkumy

garść liści sałaty rzymskiej

duża garść czerwonych winogron (najlepiej bezpestkowych)

1-2 szalotki lub czerwona cebula

sos:

3-4 łyżki oliwy z oliwek  extra vergine

1 łyżka gęstego octu balsamicznego

kilka kropel soku z cytryny

1 łyżka miodu

sól morska i świeżo zmielony pieprz

A oto jak to zrobić:

1. Aby przygotować łososia: w moździerzu lub w małej miseczce ucieramy/mieszamy kurkumę, startą skórkę z pomarańczy, płatki chili, musztardę, miód, pieprz i oliwę z oliwek do uzyskania gładkiej marynaty. Umytą i osuszoną rybę nacieramy solą i kroimy na kawałki. Przekładamy rybę do naczynia żaroodpornego i zalewamy marynatą. Na koniec rozkładamy plastry pomarańczy. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C (opcja: góra-dół) maksymalnie 12-15 minut. Na chwilę przed końcem pieczenia, polejmy rybę powstałym sosem.

2. Aby przygotować sałatę: winogrona rozkładamy na blasze i pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C przez 8-10 minut lub do momentu, aż zmarszczy się skórka owoców. Wyjmujemy z piekarnika i studzimy. Składniki na sos dokładnie mieszamy do uzyskania gładkiej konsystencji. W szerokim naczyniu łączymy posiekaną szalotkę, poszarpane liście sałaty rzymskiej i upieczone winogrona. Całość skrapiamy sosem miodowym. Podajemy z upieczoną rybą.

Umytą i osuszoną rybę nacieramy solą i kroimy na kawałki.

W moździerzu lub w małej miseczce ucieramy/mieszamy kurkumę, startą skórkę z pomarańczy, musztardę, płatki chili, miód, pieprz i oliwę z oliwek do uzyskania gładkiej marynaty.

Przekładamy rybę do naczynia żaroodpornego i zalewamy marynatą. Na koniec rozkładamy plastry pomarańczy.

Tak przygotowanego łososia pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C (opcja: góra-dół) maksymalnie 12-15 minut. Na chwilę przed końcem pieczenia, polejmy rybę powstałym sosem Aby przygotować sałatę: winogrona rozkładamy na blasze i pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C przez 8-10 minut lub do momentu, aż zmarszczy się skórka owoców. Wyjmujemy z piekarnika i studzimy. Składniki na sos dokładnie mieszamy do uzyskania gładkiej konsystencji. W szerokim naczyniu łączymy posiekaną szalotkę, poszarpane liście sałaty rzymskiej i upieczone winogrona. Całość skrapiamy sosem miodowym.

Coroczny ranking – Najlepsze kosmetyczne hity roku 2021!

Dres – Hibou (spodnie , bluzka) / kapcie – Roboty Ręczne / fotel – Zara Home / stolik – HAY (nap.com.pl) / kieliszek – Ikea

   Trochę jestem spóźniona z tym wpisem, bo zwykle pojawiał się on w okolicach Sylwestra, ale musicie mi to wybaczyć. Mój fotograf – niejaka Kasia – jak doskonale wiecie, dopiero co wyszła ze szpitala. Siedziała w nim z mocno ograniczonym kontaktem ze światem. Nie mogła stamtąd wyjść przez wiele dni, nawet na moment, więc najpierw chciałam ten cały wpis po prostu anulować. Z pomocą przyszła mi na szczęście Zosia, a wiem, że i Kasi zależy, aby na Makelifeeasier nie wiało pustkami w czasie jej nieobecności. No więc jestem! Gotowa na zderzenie z Waszymi komentarzami! ;)

   Co w temacie pielęgnacji przyniósł mi miniony rok? Jeszcze parę tygodni temu, na jednym z czołowych kobiecych portali internetowych przeczytałam, że wpadamy w jeszcze większą „propandemiczną presję wyglądania jak najlepiej”. Z tą „popandemiczną” to chyba zapeszyli, ale chyba wiem co autorzy mieli na myśli. Wszystkie znane mi gabinety kosmetyczne prześcigają się w kupowaniu coraz to nowszych i jedynych w swoim rodzaju maszyn do odmładzania (może wiecie gdzie znajdę rzetelne porównanie tego rodzaju zabiegów?) i kuszą spektakularnymi efektami. Z drugiej strony, mam wrażenie, że ingerujące zabiegi „wypełniająco-ostrzykujące” przechodziły w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy prawdziwy regres. I z tego chyba akurat można się cieszyć. A jeśli chodzi o same kosmetyki mam ceną listę kilku ulubionych, sprawdzonych produktów. W tym rankingu znajdziecie kilka marek, które pojawiają się w nim już od paru lat! To chyba mówi samo za siebie. Do niektórych udało mi się zdobyć dla Was kody rabatowe, więc prześledźcie wpis uważnie :).

1. Najlepszy krem do twarzy.

   Mam dwa kremy, które uwielbiam. Ich skuteczność jest świetna, ale są niestety drogie – Image „VitalC” oraz Diego Dalla Palma. Dlatego postawiłam sobie za cel odnalezienie ich tańszego zamiennika. Przetestowałam w sumie pięć budżetowych marek i ten mały konkurs wygrała polska marka Balenokosmetyki z ich malinową serią. Malinowy krem odmładzający i poprawiający owal twarzy to miks z najsilniejszej na świecie leczniczej wody siarczkowej, SLIM-EXCESS ® – czyli z hydrolizatem z czerwonych alg, nawilżającą betainą, kwasem hialuronowym, masłem Shea, olejem macadamia, kokosowym, brokułowym i z pestek moreli. Taka ciekawostka: SLIM-EXCESS ® jest główny składnikiem kremu – substancja ta wykazuje silnie działanie poprawiające owal twarzy, co potwierdzają badania. Umożliwia 87% stymulacji lipolizy (rozpadu komórek tłuszczowych) i 79% zahamowanie lipogenezy (powstawanie komórek tłuszczowych) oraz zmniejsza nawet o 40% obszar podwójnego podbródka*  
*Na podstawie danych producenta surowca Slim-Excess w stężeniu 2.0%: Średnia redukcja wynosi 10,2% po 8 tygodniach stosowania i może osiągnąć 40% u niektórych ochotników po 12 tygodniach.
Z mojej strony mogę napisać, że doskonale nawilża skórę, nie pozostawiając na niej żadnej tłustej powłoki (czego nie można powiedzieć o Diego). Nadaje skórze świeżego wyglądu i lekko ją rozjaśnia co naprawdę sprawia, że twarz wygląda młodziej. Teraz wszystkie kosmetyki Balenokosmetyki kupicie z 25% rabatem. Wystarczy użyć kodu „styczeń”.

2. Najlepszy krem na skórę pod oczami.

   Liftingujące serum pod oczy i na powieki od BasicLab jest królem wśród produktów, jakie dotychczas miałam. Bardzo często, zwłaszcza w okresie grzewczym, mam wysuszoną skórę między powieką, a łukiem brwiowym. Pozbycie się tego problemu zajmowało mi zwykle kilka tygodni intensywnej pielęgnacji i zabiegów nawilżających. Pierwszy raz mam krem, który niweluje wysuszenie dosłownie po dwóch, trzech użyciach. Emulsja opiera się na dziesięcioprocentowym kompleksie peptydów, ceramidach i wyciągu z albicji. Dzięki silnym właściwościom nawilżającym, rozjaśniającym i wygładzającym może nie „prasuje" zmarszczek, jak botoks, ale ładnie je redukuje. Ma lekką konsystencję i dosłownie pół pompki wystarcza, aby nakremować powieki i skórę pod oczami. Serum jest już ze mną od trzech miesięcy i myślę, że spokojnie wystarczy jeszcze na półtora. Można je używać na dzień i na noc. BasicLab przygotowało dla Was kod "MLE" umożliwia zakupy z 20% zniżką na cały asortyment (z wyjątkiem produktów już przecenionych).

 

3. Najlepsze serum do twarzy.

   Przy tym serum, aż się prosi, aby zacząć od wypisania składników: Bakuchiol (roślinna alternatywa dla retinolu, o działaniu „retinol-like", niepowodujący podrażnień skóry. Bakuchiol wpływa na zmniejszenie głębokości drobnych zmarszczek. Wspomaga redukcję widoczności przebarwień oraz poprawę kolorytu skóry); Gatuline® In-Tense (ekstrakt z Akmelli stymuluje fibroblasty, co wzmacnia i napina skórę. Działa szybko i długofalowo wygładzając zmarszczki);  Stoechiol tzw. „Botox Like" nie tylko rozluźnia zmarszczki, ale także zwiększa grubość epidermy); NanoCacao O (lipofilowa frakcja ziaren kakaowych – zmniejsza napięcie skóry, intensywnie wygładza jej powierzchnię i skutecznie opóźnia procesy starzenia się skóry);  Oléoactif® DIAM (aktywny kompleks lipidowy otrzymywany z dębu korkowego oraz palmy kokosowej – zamiatacz wolnych rodników);  Oléoactif® Pomegranate (unikatowe połączenie wosku jojoba oraz wyciągu z kwiatów granatu. Stanowi idealne źródło biofenoli ochronnych. Odbudowuje, chroni i wzmacnia barierę hydrolipidową skóry, co zapobiega odparowywaniu wody i poprawia jej nawilżenie, dodatkowo chroniąc ją przed stresem oksydacyjnym); Witamina E (tzw. Witamina młodości – neutralizuje działanie wolnych rodników), oraz odżywczy olej z owoców rokitnika, regenerujący olej z awokado i zapobiegający powstawaniu zmian trądzikowych – olej z żurawiny wielkoowocowej. Jak sami mogliście przeczytać serum od marki Senelle jest bardzo bogaty. To prawdziwy koktajl przeciwutleniaczy i antyoksydantów, który działa niczym ochronna tarcza dla skóry i maksymalnie wyhamowują procesy starzenia.  Za flakonik 30ml trzeba zapłacić 149zł, ale z kodem "mle" tylko 126, więc jest to naprawdę bardzo dobra cena w stosunku do jakości. Kod „mle” dający  -15% będzie ważny do końca stycznia i obowiązuje na wszystkie produkty.

4. Najlepszy żel do mycia twarzy.

   Według mnie najlepszy żel do mycia twarzy to taki, który spełnia też funkcję płynu micelarnego. Kiedyś kochałam płyn micelarny od Biodermy (ten różowy), zużywałam go hektolitry, ale od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że pozostawia na skórze dziwną powłokę, no i wolałabym chyba produkt z bardziej ekologicznym składem. Od wielu lat polecam Wam markę D'Alchemy i ich wspaniały żel do mycia twarzy – w tym roku nie będzie inaczej, z małym wyjątkiem. Żel doczekał się swojego konkurenta – Gentle Cleansing Facial Wash. Zmywa z twarzy nawet pokład nakładany szpachlą do gładzi. D'Alchemy również przygotowało dla was kod "DALCHEMY20" na wszystkie produkty (ważny do końca stycznia).

5. Najlepsza maska do twarzy.

   W tym podpunkcie najchętniej użyłabym opcji „kopiuj, wklej”, od kiedy pisałam o tej masce w 2019 nie wiele się zmieniło. Uwielbiam ją i uważam, że dzięki niej pozbyłam się problemów z trądzikiem (no może jeszcze dzięki regularnemu chodzeniu do salonu kosmetycznego Balola w Sopocie, na zabieg Dermapen).  Image Skincare „Purifying Probiotic Masque” to maska z probiotykiem i prebiotykiem idealna dla osób, które mają problem z stanami zapalnymi po wypryskach. Można stosować ją nawet punktowo, aby złagodzić zaczerwienienia. Działa natychmiastowo. Tutaj niestety nie mam dla Was kodu, ale postaram się go kiedyś zdobyć. Póki co naprawdę mimo dość wysokiej ceny ten kosmetyk jest warty swojej ceny.

6. Najlepsza pielęgnacja od środka.

   Wiem, wiem tu mogę być trochę monotonna, ale co mam zrobić – kocham kolagen. Dostarczanie do organizmu dodatkowego wsparcia w postaci witamin i minerałów, to jeden z moich ulubionych sposobów na pielęgnację. Myślę, że gdyby nie ten proszek byłabym dzisiaj prawie łysa (śmiech przez łzy). Na efekty trzeba trochę poczekać, ale chyba jeszcze nikt nie wymyślił pielęgnacji od środka, która działa po pierwszym dniu. Kolagen od ZojoElixirs nie jest genetycznie modyfikowany, nie ma w nim konserwantów. Zawiera za to czyste hydrolizowane białko, które wzmacnia i ujędrnia skórę. Zojo Elixirs również możecie teraz kupić w lepszej cenie na hasło „Zojo” otrzymacie 20% zniżki – promocja będzie ważna do końca marca.

Królowa dresów może być tylko jedna i jestem nią ja. Zwłaszcza zimą, kiedy moją pracę wykonuję głównie z domu. Może jestem leniem, ale do Żabki jakoś nie chce mi się stroić. A jeśli ja jestem królową dresów, to królem jest HIBOU. Nie bez powodu ta marka uważana jest za najlepszą, jeśli chodzi o nasze ukochane domowe uniformy. Ba! Podobno niezłą karierę robi też poza Polską. Jakość ich dresów jest najlepsza z jaką miałam do czynienia. A jako specjalistka od niszczenia prania (na szczęście mój mąż nie czyta bloga, a tylko ogląda zdjęcia) mogę napisać, że HIBOU ma bardzo przesuniętą granicę wytrzymałości materiałów. Noszę ich dresy już wiele sezonów i nie płowieją, nie mechacą się ani nie kurczą.

   Tradycyjnie czekam na Wasze polecenia w komentarzach. Czy jest jakiś kosmetyk, który kupujecie ponownie, gdy tylko widzicie, że się kończy? A może macie wątpliwości co do jakiejś marki i szukacie opinii innych? Chętnie wymienię się z Wami doświadczeniem!