Artykuł jest częścią cyklu „Zapiski o modzie i stylu”, który pojawiać się będzie na blogu w pierwszą niedzielę każdego miesiąca. Tutaj możecie odsłuchać wpis w formie podcastu.
kurtka – Max Mara Weekend
dżinsy o prostej nogawce – &Otherstories
złote kolczyki – Biżuteria YES
brązowe sztyblety – Balagan
wełniany golf – MLE
rękawiczki – Arket
Moda jest sejsmografem zmian społecznych, wydarzeń historycznych, bywa też narzędziem manifestacji, ale w przyszłości stanie się także odbiciem nieuniknionych zmian klimatycznych i po tegorocznej zimie jestem pewna, że zadzieje się to szybciej niż przewidywaliśmy.
To, że kryzys klimatyczny zmusza świat mody do zmian, wiemy bardzo dobrze. I to od dawna. Żadne odkrycie. Branża odzieżowa musi dostosować się do nowych wymogów tak, aby jej poczynania miały mniejszy wpływ na środowisko. Zmiany dotykają też konsumentów, którzy zdając sobie sprawę z globalnych konsekwencji, niezwykle istotnych dla nas i naszej przyszłości, podejmują rozsądniejsze decyzje zakupowe. Ale jest jeszcze jedna rzecz dotycząca mody, na którą wpływ będzie miało rozchwianie frontów pogodowych. Modyfikacjom ulegnie też nasz styl i to, co będziemy mogli nosić na co dzień, a część ubrań z naszej szafy pewnie w ogóle przestanie być potrzebna.
Jak podaje National Geographic: „badania naukowców z Instytutu Ochrony Środowiska wykazały, że do końca XXI stulecia w Polsce będzie więcej padać – roczna suma opadów zwiększy się, w zależności od przyjętego scenariusza, o 50 do nawet 100 milimetrów. Będzie padać przez około 125-140 dni w roku. Podobnie jak w przypadku przymrozków, zmiany w sumie opadów najsilniej wpłyną na życie mieszkańców północno-wschodniej części kraju.” Przedsmak tej prognozy widziałam przez ostatni miesiąc w moim Sopocie. Zamiast mrozu i zasp śnieżnych mamy od tygodni coś na kształt niekończącej się mżawki przerywanej niekiedy ścianą deszczu – dostrzeżenie piękna w lutowych krajobrazach stało się wyzwaniem nawet dla koneserów. Tutaj możecie przeczytać pełny raport.
Częściej niż kiedyś napływa do nas o tej porze roku ciepłe, bardziej wilgotne powietrze znad Atlantyku, co sprawia, że zimy są łagodniejsze i rzadziej widujemy śnieg, a częściej deszcz i błoto. Ponieważ w Europie śniegu i mrozu jest coraz mniej to rzadziej zdarzają się optymalne warunki do jazdy na nartach (wystarczy wspomnieć o tym, o czym usłyszałam dziś w radio – w lutym tylko przez osiem dni można było zobaczyć w Zakopanem biały puch). Moda stricte zimowa, śniegowce, popularne moonbootsy, puchowe kurtki i płaszcze, grube swetry, czy odzież narciarska może w perspektywie kilkunastu lat stać się czymś, co nieliczni będą zabierać ze sobą tylko do górskich ośrodków, bo w innych miejscach śnieżne zaspy i mrozy nie będą się nam już przytrafiać. Nasz klimat ewoluuje w stronę takiego z dwoma porami roku, a to oznacza, że powinniśmy się zacząć zaprzyjaźniać z kaloszami i kurtkami przeciwdeszczowymi. Rynek nie znosi próżni więc nie trzeba było długo czekać aby kreatorzy trendów wyczuli co się święci i uczynili z tego chwytliwy trend (a może to po prostu naturalna kolej rzeczy, że moda odpowiada na nasze zmieniające się potrzeby?).
„Cichy outdoor” ma zawładnąć rokiem 2024. Z góry przepraszam za ten dziwny polsko-angielski zwrot, ale wszystkie tłumaczenia wydawały mi się jeszcze bardziej niezgrabne. „Cicha odzież zewnętrza” nie oddawałaby sensu, ponieważ w tym przypadku nie chodzi po prostu o okrycia wierzchnie, ale o ubrania, które chronią nas przed najróżniejszymi warunkami pogodowymi. Słusznie wyłapujecie tutaj nawiązanie do tak zwanego „cichego luksusu”, który wyrósł na kanwie popularności serialu „Sukcesja” (chociaż sam styl istniał przecież od dawna, został po prostu ujęty w jeden chwytliwy frazes). Widać to zwłaszcza w przypadku marek z najwyższej półki, które zaczęły flirtować z odzieżą outdoorową – ważny jest w tym przypadku brak widocznego logo czy jaskrawych kolorów i charakterystycznych wyrazistych detali (w myśl zasady „kto ma wiedzieć, ten wie”).
Ale odejdźmy na chwilę od wielkich domów mody i zejdźmy na ziemię, do naszego codziennego błotka na chodniku. Klimat sprawia, że dla większości z nas odzież outdoorowa coraz częściej staje się odzieżą codzienną, noszoną nie tylko w naturze, ale także w mieście. W teorii „outdoor” to techniczne kurtki, polary, trapery, syntetyczne materiały i membrany, czyli ciuchy stworzone do bycia w naturze i gotowe stawić czoła największym atmosferycznym wyzwaniom. Z kolei w „cichym outdoorze” nadal ma być nam ciepło, sucho i wygodnie, ale tym razem to, co użytkowe i praktyczne ma być także stylowe i modne (stąd rosnąca w tempie ekspresowym popularność marek „The North Face”, „Barbour” czy „Patagonia”).
Zajmie mi pewnie trochę czasu, aby przekonać się do ortalionowych kurtek, chociaż nie przeczę, że w Trójmieście, w którym ostatnio wieje i pada bez przerwy, byłyby bardzo przydatne. Nie dla mnie też polary, bo kiedyś naczytałam się o ich szkodliwym wpływie (niestety mimo długich poszukiwań nie mogłam znaleźć konkretnego artykułu, ale skoro to czysty poliester to można chyba po prostu przyjąć ten punkt widzenia).
To nie oznacza, że wypieram się „cichego outdooru”. Od ortalionów i polarów bardziej przemawia jednak do mnie to, co nawiązuje nieco do stylu charakterystycznego dla brytyjskiej wsi. Mamy tu ubrania przystosowane do trudnych warunków pogodowych, ale także eleganckie detale czy naturalne materiały (na przykład do wodoodpornych kurtek wykorzystuje się odpowiednio nawoskowaną bawełnę). Okazuje się, że znawcy także i na to znaleźli określenie. Tak zwane „cottagecore” brzmi już naprawdę zabawnie, ale chyba dobrze wyraża to, co widzicie na dzisiejszych zdjęciach.
Podobno „cichy outdoor” ma być odpowiedzią na rosnącą potrzebę bliskości z naturą i świadomość ekologiczną. Nowy trend i ekologia to dwa słowa, które nie mogą być ze sobą bardziej sprzeczne, ale jeśli bierzemy tu pod lupę trwałość i długość użytkowania konkretnej rzeczy, to nie będę się wyśmiewać. Gdybym miała podsumować elementy mojej garderoby, które wpisują się w „cichy outdoor” to byłyby to chyba jedne z najstarszych rzeczy, które mam. Wspomnę tylko o kaloszach z Decathlonu, które kupiłam ponad dekadę temu, a nie dalej jak wczoraj miałam je na nogach. Podobnie z kurtką Max Mara Weekend, którą widzicie na zdjęciach (czego ona nie przeszła!). Odzież outdoorowa faktycznie dobrze znosi użytkowanie, jest odporna na deszcz czy zabrudzenia i nie zużywa się tak szybko.
Wnioski? Spójrzmy życzliwie na rzeczy, które do tej pory nosiłyśmy tylko na spacer z psem po lesie. A może sama zdążyłaś już zauważyć, że przeciwdeszczowa kurtka przydaje Ci się coraz częściej? Albo że zamszowe kozaki, które kiedyś nosiłaś całą jesień i wiosnę teraz nieruszone siedzą w szafie, bo nie chcesz ich zniszczyć na deszczu? Podejrzewam, że za kilka lat uznamy, że to nie był tylko chwilowy trend, ale zaadaptowanie odzieży do nowych wyzwań naszej codzienności i zmian klimatycznych. Odzież outdoroowa powstała dla tych, którzy chcieli chodzić po górach, urządzać wędrówki po lesie czy po prostu być bliżej natury. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłości przyda się przede wszystkim tym, którzy przed zemstą natury nie będą mogli już uciec. Chyba mowa o nas wszystkich, prawda?