source: Alice Tait
Weekend in London was an experience that I'll never forget. We had little time for sleep (as often happens during short trips) but we managed to see a lot of things, which is rather unusual in our case, because we often missed the time to dine in peace. We visited many interesting places, that I'd like to tell you about. Below you'll find a small list of places that every blogger (and others) should visit while being in London.
Weekend w Londynie był przygodą, której nigdy nie zapomnę. Miałyśmy mało czasu na spanie (jak to najczęściej bywa na krótkich wyjazdach), za to dużo zwiedzałyśmy (co w naszym przypadku jest zaskakujące – najczęściej brakowało nam czasu, aby spokojnie zjeść obiad). Odwiedziłyśmy mnóstwo ciekawych miejsc, o których chciałabym Wam opowiedzieć – poniżej znajdziecie więc małe zestawienie obowiązkowych punktów dla blogerów (i nie tylko) na mapie Londynu.
„Retro Women”, sklep vintage znajdujący się na ulicy 20 Pembridge Road w dzielnicy Notting Hill (tutaj mam dla Was link do mapki).
Gdybyśmy miały więcej czasu, z chęcią spędziłabym tam pół dnia.
Kiedy przekraczałam próg tego sklepu, odniosłam wrażenie, jakbym przenosiła się do innej bajki. Wystrój nie powalał na kolana, ale rzeczy które znajdowały się w środku były jedyne w swoim rodzaju (dosłownie – wszystko było unikalne i tylko w jednym rozmiarze). Gabloty z butami pękały w szwach od szpilek, botków i sandałków od najznakomistszych domów mody – Lanvin, Chanel, Jimmy Choo, Prada, Yves Saint Laurent (istny raj). Przy tak imponującej kolekcji butów, ubrania i torebki były tylko miłym dodatkiem. Wpadła mi w oko beżowa sukienka Herve Legera, niestety nie była w moim rozmiarze. Mogę śmiało powiedzieć, że był to najwspanialszy Second Hand w jakim byłam!
Kasia w stosie różnych ubrań wyszukała śliczne cygaretki. Temperatura na dworze pozostawiała wiele do życzenia i przemarznięta Katarzyna uznała, że nie będzie ich przymierzać, a w ciemno nie ma co kupować (ale do dziś muszę słuchać jej lamentu, że nie zdecydowała sie ich przygarnąć). Za to ja zrobiłam to z chęcią – niestety mogłam jedynie pomarzyć o dopięciu się w pasie.
Pod sam koniec, przy kasie zauważyłam stos starych egzemplarzy Vogue. Najstarszy jaki wynalazłam był z 2000 roku :).
Restauracja Twenty Something London, miejsce które poleca Wam Zosia.
Po tym jak odwiedziłyśmy sklep vintage, Zosia namówiła nas na wizytę w pobliskiej restauracji, gdzie podobno kręcili kilka scen z filmu Notting Hill (jestem wielką fanką Hugh Granta). Głodne i zmęczone, bez wahania przystałyśmy na jej propozycję (oczywiście wcale nie było blisko, a zwłaszcza jak przez pół godziny idzie się w złym kierunku – "My i mapa":D). Gdy dotarłyśmy na miejsce, zaskoczyła nas masa ludzi stojących przed wejściem. Aby dostać stolik trzeba była poczekać w kolejce około godziny. Miałyśmy chwilę zwątpienia, ja nawet dwie, ale Zosia bardzo nalegała abyśmy zostały i poczekały. Oczywiście nasz kulinarny spec się nie mylił, było warto i gdybym miała tam iść jeszcze raz i czekać przez kolejne dwie godziny, bez chwili zwątpienia zrobiłabym to.
Eaton place, (tutaj jest dla Was link)
Do tego miejsca zaprowadziła nas Kasia, która w trakcie drogi tajemniczo mówiła nam, że będziemy zachwycone, a zdjęcia będą robić się same (jasne, zawsze tak mówi). Kasia, przed każdą naszą podróżą dokładnie sprawdza miejsca, w których według niej stylizacje będą się dobrze prezentować. Godzinami potrafi przeglądać fotografie miast (dziwi Was to? Mnie też :)), ale dzięki temu do tej pięknej londyńskiej dzielnicy dotarłyśmy bez problemu. Po wyjściu z metra i przejściu kilku przecznic ukazał nam się ciąg pięknych białych kamienic w klasycznym stylu architektonicznym, tworzących idealną perspektywę. To ulubione miejsce blogerów i fotografów z całego świata – nic dziwnego, że dokładnie tutaj powstała cała tegoroczna kampania reklamowa Zary.
Mogłabym się do takiej kamienicy przeprowadzić choćby jutro :).
British Museum to miejsce, które polecamy Wam we trójkę.
Odpoczynek na schodach – bezcenne.
Postanowiłyśmy pójść do jednego z największych muzeów świata – British Museum. Dotarłyśmy na miejsce i nie mogłyśmy się zdecydować, co obejrzeć na początek. Zosia nalegała na wizytę w bibliotece, ja pamiętałam najlepiej salę w której ściany są wyłożone freskami z Niniwy. Kasia chciała koniecznie zostać dokładnie tam, gdzie stałyśmy, czyli pod kopułą, która jest wykonana z 1 656 par unikalnych szklanych tafli. Oczywiście przystałyśmy na propozycję Zosi (starszym się ustępuje ;)).Po kilku godzinach zwiedzania byłyśmy oszołomione ilością eksponatów zgromadzonych w British Museum. Powiedziałyśmy sobie, że ilekroć będziemy w Londynie, to obowiązkowo odwiedzimy ten przybytek – tam nie można się nudzić, nawet odwiedzając to miejsce po raz setny (a poza tym wejście jest za darmo:)).
Na koniec chciałabym Wam polecić Hyde Park, jako idealne miejsce, gdzie można bezkarnie ganiać wiewiórki i próbować zrobić im zdjęcia.
UWAGA, Kasia tak biegała przez dobre 10 minut (co pod koniec bawiło mnie do łez). Potem w samolocie, gdy przeglądała zdjęcia, odwróciła się w moją stronę i z bardzo poważną miną stwierdziła, że ma za dużo zdjęć wiewiórki :).
Oto nasz główny bohater, zdjęcie numer 278 z 1 000 000 :)
Trzy bardzo sympatyczne blondynki – jakby się ktoś pytał :P.
Kolejna niesamowita przygoda z wielkim europejskim miastem już za nami. Było zimno i mokro, ale pomijając to, Londyn wywarł na mnie ogromne wrażenie. Cieszę się, że pomimo napiętego terminarzu, znalazłyśmy z dziewczynami trochę czasu na odwiedzenie tylu fantastycznych miejsc. Teraz kolej na Was, podzielcie się proszę z nami wrażeniami z miejsc, które Wy polecacie:).