[Artykuł zawiera lokowanie produktu]
 

  Metamorfozy to temat stary jak błyszczyki z efektem płytki CD czy telezakupy Mango – w dobie inkluzywności i coraz silniejszych ruchów feministycznych młode kobiety nie chcą drastycznie zmieniać swojego wizerunku pod dyktando innych. To znaczy… chciałybyśmy, aby tak wyglądała rzeczywistość i żeby każda z nas czuła się w swoim ciele piękna, ale fakty studzą mój entuzjazm. Co roku na świecie rośnie liczba wykonywanych operacji plastycznych – w Polsce szybciej niż średnia w innych krajach, a Instagram i główna strona Pudelka aż skwierczą od zdjęć kobiet, które zmieniły się tak bardzo, że gdyby nie wyraźnie podane dane osobowe ciężko byłoby się zorientować o kim w ogóle mowa.

   Dyskusja na ten temat zwykle rozgrzewa publikę do czerwoności i dzieli ją na dwa obozy. Pierwszy z nich myśli mnie więcej tak: każdy z nas ma prawo decydować sam o sobie i nie nam ocenić jak kto chcę wyglądać. Wolność jednostki jest najważniejsza, a my powinniśmy nauczyć się nie wtykać nosa w nie nasze sprawy.

   W kontrze usłyszymy: kreowanie niemożliwych standardów piękna w mediach społecznościowych jest niebezpieczne, a osoby, które za bardzo ingerują w swój wygląd i promują ciała i twarze spod skalpela popełniają ogromny błąd i szkodzą ogółu.

   Jeśli chciałybyście dodać swoje argumenty to zapraszam do odświeżonej sekcji komentarzy, a ja tymczasem zejdę na ziemię i wrócę do swoich małych rozważań na temat estetyki ciała trzydziestosześcioletniej mamy dwóch dziewczynek, która pod żaden skalpel iść nie zamierza, chociaż widzi w sobie zdecydowanie więcej niedoskonałości niż perfekcji. Mój wygląd w ostatnich miesiącach nie zajmował mnie za bardzo i chociaż wcześniej też nie był dla mnie kwestią „życia i śmierci” to nigdy nie zszedł na tak daleki plan jak teraz. Praca w mediach społecznościowych to oczywiście jedno wielkie targowisko próżności, ale wydawało mi się, że jest w tym świecie także nisza dla tych kobiet, które nie chcą aby ich zawodowy dorobek był oceniany wyłącznie przez pryzmat wyglądu. Teraz doszła jeszcze do tego świadomość, że mam w domu dwie dziewczynki i za żadne skarby nie chciałabym przekazać im wzorców, które pozycjonowałyby ich wartość na podstawie idealnie wydepilowanych nóg czy wyrzeźbionych mięśni brzucha. Dodam do tego jeszcze, że spełniam się prowadząc MLE i La Ronde i chyba coraz bardziej doceniam fakt, że w tej pracy nie muszę eksponować swojego wizerunku.

   No dobrze, wszystko to już sobie wytłumaczyłam i teraz bez wyrzutów sumienia mogę spokojnie przykleić się do kanapy, obrosnąć mchem, rozkochać się w wyciągniętej bawełnie moich dresów i ograniczyć pielęgnację do mycia zębów. Trochę przesadzam, ale właściwie to tak nie do końca… Z mojego komfortowego letargu wyrwał mnie jednak telefon Asi. „Razem z dziewczynami uznałyśmy, że to jest odpowiedni moment, abyś znów była twarzą wiosenno-letniej kampanii MLE” – powiedziała do mnie swoim słodkim i jednocześnie nie uznającym sprzeciwu głosem. „Chcesz jechać pociągiem czy samochodem?” – dodała, nie dając mi szansy na zwerbalizowanie oburzenia.

   Od kilku sezonów ustępowałam profesjonalistkom – pierwszy precedens nastąpił tuż po porodzie mojej starszej córki, później wymigałam się mówiąc, że nie wróciłam jeszcze do formy, w kolejnym sezonie zaskoczył nas lockdown i logistyczne problemy z nim związane, dzięki którym znów mogłam zostać w domu, a później wymówka pojawiła się sama, bo znów byłam w ciąży. „Dziewczyny, ale gdzie ja? Od miesięcy nie ćwiczyłam, nie mam czasu na najbardziej podstawowe zabiegi kosmetyczne, Portos chodzi do fryzjera częściej niż ja i w ogóle moje życie jest przeciwieństwem codzienności modelki.” – wyłam przy okazji każdego spotkania z zespołem. „Masz jeszcze ponad dwa tygodnie, to mnóstwo czasu, żeby się przygotować” – Asi jak widać nie opuszcza poczucie humoru. Tylko dlaczego nikt się nie śmieje?

   Z założenia jestem przeciwniczką drastycznych metamorfoz, w których kobiety traktowane są jak mebel do odnowienia. Nawet wiele lat temu, gdy świat mody zachwycał się Heidi Klum, która sześć tygodni po porodzie pojawiła się w bieliźnie na wybiegu, ja czułam pod skórą jakiś niesmak. To sukces? Czy usilne naginanie możliwości swojego ciała w imię społecznej presji? Wewnętrzny leniuszek zgadza się tutaj z moją feministyczną stroną osobowości i mówi mi, że to drugie. Żadna ze mnie Heidi Klum, a tygodni mam dwa, a nie sześć, nie spodziewam się więc (i nawet nie planuję!) drastycznych zmian. Chciałabym jednak zrobić coś, co sprawi, że sama poczuję się ze sobą lepiej i będę z przyjemnością, a nie zakłopotaniem, wkładać w czasie sesji nasze letnie sukienki, wycięte kamizelki i szorty.

    Poniżej znajdziecie mój prowizoryczny plan działania (który, znając życie, zapewne ulegnie sporym modyfikacjom). Mam wrażenie, że lata minęły od czasu, gdy ostatni raz pojawił się tutaj wpis kosmetyczny (nic dziwnego skoro od dłuższego czasu pielęgnacja z prawdziwego zdarzenia zeszła u mnie na dalszy plan) więc wykorzystam dzisiejszą okazję i pokażę Wam jeszcze kilka moich ulubionych duetów. 

1. Na dwa tygodnie przed…

   Nie chcę żadnych eksperymentalnych zabiegów, których nigdy wcześniej nie robiłam. Dwa, po których widzę najlepsze efekty to dermapen z kwasami i profilo. Niestety mam za mało czasu aby zrobić jeden i drugi (teoretycznie tydzień po profilo mogę zrobić dermapen, ale nie mam pewności, że skóra zdąży się zagoić). Stawiam więc na ten drugi (ten zabieg powinien wykonać lekarz, a nie kosmetolog!).

   Porzuciłam sport w czwartym miesiącu drugiej ciąży i nie licząc incydentalnych zrywów, do dzisiaj do niego nie wróciłam. Chciałabym to zmienić, bo poranne bieganie i balet były moimi ukochanymi rytuałami, ale ciągle są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Czy w takim razie wykupię wszystkie możliwe pakiety Ani Lewandowskiej i zabiorę się za mordercze treningi? Nie. Przede wszystkim życie toczy się dalej i nikt nie ściągnie z moich barków codziennych obowiązków tylko dlatego, że czeka mnie „jakaś tam sesja” – nie mam więc czasu, aby zamienić się nagle w „fitnesiarę”. Poza tym, w ciągu dwóch tygodni niewiele by to zmieniło. Dostałam jednak motywacyjnego kopa, aby zacząć ruszać się chociaż trochę.    Nie ma innej rady – muszę włączyć ruch do naszego rodzinnego życia, bo na dzień dzisiejszy nie potrafię tego odseparować. Uff, sporo kosztowało mnie, aby przyznać sama przed sobą, że po prostu nie umiem tego czasowo zgrać – teraz mogę zacząć szukać innych rozwiązań niż dalej się oszukiwać. Co drugi dzień korzystam więc z tego, że niedaleko nas mamy piękne odkryte lodowisko. Wystarczy mi 40 minut wygibasów z córką na lodzie, aby mieć zakwasy przez kolejne cztery dni, ale i tak się wkręcam. No i zamiast „hot body” Chodakowskiej puszczam z Youtube'a zajęcia sportowe dla dzieci. Co dwa dni muszę szukać nowych, bo szybko się nudzą, ale jest to jakiś sposób na to, aby porobić pajacyki się porozciągać. Wiem – to niewiele, ale znalezienie jakiegoś sposobu na ruch, którzy nie kradnie mi dwóch godzin z codziennego harmonogramu i tak mnie cieszy.

   W zdrowym ciele zdrowy duch, prawda? Nie uważam aby moja codzienna dieta wymagała zmian – od lat jem malutko mięsa, podstawą są u mnie warzywa, unikam przetworzonego jedzenia. Grzeszę regularnie w przypadku słodyczy, ale tej przyjemności nie mam zamiaru się wyrzekać. Za to kawy chciałabym pić mniej – zamieniam więc dwa duże kubki dziennie na jedną filiżankę. Może będę dzięki temu lepiej spać, a spojrzenie wyda się bardziej wypoczęte, gdy nasza fotografka – Dorota Porębska – wyceluje we mnie obiektywem?

Poniżej piszę, że rady o „regularnej pielęgnacji" są bardziej irytujące niż pomocne, ale cóż można poradzić, że to sama prawda? Gdybym mogła cofnąć się w czasie to… zmiana pielęgnacji pewnie byłaby jedną z ostatnich rzeczy na mojej liście do zrobienia – przodowały by na niej jednak nieco istotniejsze zadania – ale uznajmy, że w magiczny sposób mam do kampanii MLE dwa miesiące, a nie dwa tygodnie. Co w takim razie zmieniam? Z całą pewnością zamawiam kosmetyk z bardzo wysokim stężeniem aktywnych składników i powoli przyzwyczajam do niego moją skórę, aby po kilkunastu dniach zacząć używać go z rozmachem. Kwasy, retinol, niacynamid – brzmi groźnie, ale działa świetnie. Trzeba tylko wpierw dowiedzieć się, jak prawidłowo je stosować (niektórych z nich nie można używać w połączeniu z innym składnikiem aktywnym). Na forach internetowych, Instagramie i youtubie prym w tym temacie wiedzie marka The Ordinary. Kosmetyki tego amerykańskiego brandu to fenomen na światową skalę, bo skupiono się w niej właściwie tylko i wyłącznie na skuteczności składu. Opakowania mają minimalistyczny wygląd, a same preparaty w większości są pozbawione zapachu i koloru. Nacisk położono przede wszystkim na działanie. Jest jeden minus – popularność sprawiła, że są trudno dostępne i często wyprzedane. Ja swój ulubiony zestaw znalazłam w Drogerii Pigment – możecie tam też kupić cudowny balsam do ust od Ministerstwa Dobrego Mydła, kosmetyki od Veoli Botanica, Miya Cosmetics, Iossi a nawet suplementy.) Ceny wielu produktów są tam niewygórowane, a jak dodacie do tego kod "DlaCiebie2023" to otrzymacie 20% rabatu na cały asortyment (kod nie łączy się z innymi promocjami i ważny jest do 31 marca).

 

2. Na tydzień przed…

   „Przecież w ciągu kilku dni nie zmienimy zbyt wiele. Nasza pięlęgnacja powinna być regularna! Co to w ogóle za pomysł, żeby nagle się tak zrywać?! Powinnaś myśleć o swoim ciele każdego dnia!”. No cóż, dziś nie wypada mi zrobić nic innego niż ponaśmiewać się trochę z własnych myśli sprzed lat.

   No pewnie, że lepiej jest, gdy dbamy o siebie regularnie. Ale co nam teraz da rozmowa o tym, czego już nie da się naprawić? Na tydzień przed  dniem "zero" ruszam z akcją "nawilżanie, złuszczanie i odżywianie" – korzystam z moich ukochanych produktów, po których od razu widzę efekty. Znajdziecie je poniżej. 

   Na początku tego roku zostałam poproszona o przetestowanie nowego duetu od marki NUXE. To było moje pierwsze – po wielu latach – zetknięcie z tą francuską marką. Pamiętam ich olejek, który był w Polsce trudny do dostania i trzeba było go szukać w czasie zagranicznych podróży. No i genialny dezodorant bez aluminium (ten jasno-różowy), który był jednym z niewielu kosmetyków kupowanych przeze mnie „na zapas". A potem nastąpił „boom" w branży kosmetycznej i czasy, w których polowało się na kosmetyki minęły, bo alternatyw było co niemiara, drogeryjne półki uginały się od możliwości, a ja przestałam przywiązywać się do marek. Ale skoro marka obiecuję, że w ciągu 60 sekund moja skóra będzie wyglądała młodziej i że gdy sama zobaczę efekty, to na pewno będę chciała Wam o nich napisać, to czemu nie powrócić do tej starej znajomości? Nie będę ukrywać, że podchodzę sceptycznie do tego rodzaju zapewnień, ale w tym przypadku się nie zawiodłam. Faktycznie twarz, po użyciu kompilacji koncentratu przeciwstarzeniowego Super Serum [10] i kremu NUXE Merveillance Lift wygląda lepiej. Ten pierwszy, dzięki bardzo zaskakującej konsystencji, natychmiast stapia się ze skórą, właściwie znika w ciągu kilku sekund i nie można z nim przesadzić. Krem z kolei daje uczucie przyjemnego nawilżenia i napiącia skóry.

 

   A co zresztą? Na tydzień przed sesją do fryzjera nie pójdę, bo za bardzo boję się, że nowe ścięcie okaże się porażką. Ale chętnie nałożę maskę głęboko odżywiającą na noc. Łyżwy weszły mi w krew, zauważyłam też, że godzina 18 to ten moment, w którym dziewczynki najchętniej dołączają do ćwiczeń i o ile wybieram w miarę ciekawe filmiki na youtube'ie to jesteśmy w stanie poćwiczyć razem nawet 40 minut. Nie napinam się – jeśli po kwadransie urządzają aferę nie do opanowania to trudno. Może kolejnego dnia się uda?

Krem na dzień na noc z witaminą C i aktywny peeling kwasowy od Yonelle to kolejny duet kosmetyczny, który w ostatnich miesiącach skradł moje serce. Już parę razy miałam okazję przekonać się, że produkty od tej polskiej marki spełnią najbardziej wygórowane oczekiwania. Już dawno nie odczułam takiego żalu, gdy opróżniłam cały słoiczek kosmetyku. Lumifusion Kolagenowy krem na dzień i na noc z witaminą C premium nadaje się do każdego typu skóry dojrzałej, zmęczonej, skłonnej do przebarwień i z innymi objawami starzenia się. Rozjaśnia i ujednolica koloryt cery, pomaga uzupełnić kolagen, zwiększa jędrność i elastyczność oraz redukuje zmarszczki.

Podwójnie aktywny peeling kwasowy AHA powinno się stosować nie częściej niż dwa razy w tygodniu (należy omijać okolice oczu, po 10–20 minutach skórę należy spłukać wodą, osuszyć i nałożyć krem). Pierwsze efekty zauważyłam po dwóch tygodniach stosowania, a po miesiącu skóra była bardziej porcelanową i wygładzona. Peeling w płynie zawiera WITAMINĘ C PREMIUM i kompleks LACTIFERUL™. Jeśli chcesz popracować nad swoją cerą i jesteś gotowa na regularne stosowania to na pewno będziesz pozytywnie zaskoczona. Obecnie do niedzieli (do 26 lutego włącznie) kosmetyki z serii LUMIFUSION można zakupić na Yonelle ze zniżką 25%.

 

3. Na dwa dni przed…

   Co kilka sezonów branża mody krzyczy o jakimś zaskakującym trendzie, niby wylansowanym na TikToku, podczas gdy dla wielu kobiet nie jest to właściwie nic odkrywczego – po prostu ma nową nazwę, która nadaje się na hashtag. Tak jest według mnie w przypadku „clean girl”, który szturmem zdobywa rolki. 

   Manikiur, który wygląda prawie jak naturalna płytka paznokcia. Włosy uczesane w schludny kucyk lub koczek, a jeśli rozpuszczone to bez sztucznej objętości czy mocnych fal. Twarz, która zachwyca blaskiem, z niedostrzegalnym makijażem podkreślającym zdrową cerę i rumieńce. Czytam, że ten trend wylansowało pokolenie „Z” (urodzeni po 1995 roku), że to nowoczesna wersja minimalizmu i że starsze kobiety też powinny go pokochać. Hola hola droga młodzieży. Nie przypisujcie sobie zasług starszych koleżanek. Jestem pewna, że wiele z Was wyznawało te same zasady stylu, ale nie wpadłyśmy nawet na pomysł, aby uznać to za trend (który z założenia powinien przeminąć).

Gdy przez kilka tygodni nie używasz balsamu to naprawdę możesz się zdziwić jak pięknie wygląda Twoje ciało, gdy skóra jest nawilżona. Ja nadal używam balsamu od Polemiki (mam też krem do rąk) bo jest multifunkcyjny i nie uczula żadnego członka mojej rodziny (smaruje nim także dzieci). Naprawdę warto go zamówić i przetestować – jestem pewna, że tak jak ja, na długo zapomnicie o innych balsamach.Kosmetyk wspaniale wygładza oraz nadaje skórze aksamitne wykończenie (wosk z borówki Rhus verniciflua, masło Tucuma). Naturalny skwalan roślinny, w budowie podobny do ludzkiego sebum, zapewnia nawilżenie i uszczelnienie naskórka oraz ułatwia wchłanianie się substancji aktywnych, a hialuronian sodu wiąże wodę i zapewnia nawilżenie skóry. Kosmetyk zawiera sproszkowaną herbatę Matcha – skarbnicę antyoksydantów o działaniu przeciwzapalnym, przeciwstarzeniowym i łagodzącym. Produkt jest odpowiedni dla wegan, kobiet w ciąży oraz mam karmiących. Z kodem MLE20 otrzymacie 20% zniżki na zakupy w sklepie Polemika (ważny jest do 15 marca).

 

   Ale niech będzie: powiedzmy, że idę w ten trend. Na dwa dni przed sesją skupię się na domowych działaniach, które idealnie się w niego wpisują. Zrobię pielęgnacyjny manicure i zakończę go pomalowaniem paznokci delikatnie różowym lakierem. Dopilnuję depilacji (o matko! Mam nadzieję, że w tym temacie standardy piękna zmienią się tak mocno, że moje córki w dorosłym życiu będą patrzyły na depilator tak, jak ja teraz na gramofon). Wykonam bardzo porządny peeling ciała, a ponieważ to kampania kolekcji wiosenno-letniej nałożę też samoopalacz. Wszystko to, co daje efekt "od razu" zostawiam na sam koniec – po prostu wiem już, że ten efekt równie szybko zniknie. Jeśli znajdę czas, to pójdę na zabieg „facemodelingu”. 

Wiem, że o Sensum Mare pisałam już wiele razy i to zarówno o tym serum, jak i o multi-pielęgnacyjnym kremie bb, ale to kosmetyki, które zmieniły moją pielęgnację i makijaż na zawsze i po prostu nie da się ich pominąć w tym wpisie. Odkąd używam kremu BB od SM zapomniałam o podkładzie, fluidzie i korektorze. Ostatnią butelkę podkładu wyrzuciłam kilka tygodni temu – stracił już ważność nim zdążyłam go zużyć. I nie zamierzam kupować już nic poza tym kremem. Poniżej znajdziecie zdjęcie z wszystkimi dostępnymi kolorami. Wiem, że wiele z Was regularnie robi zakupy w sklepie Sensum Mare więc dzielę się kodem – z hasłem MLE dostaniecie 20% zniżki na wszystkie produkty (poza zestawami). Oferta jest ważna do 15 marca. 

Używam teraz koloru MEDIUM, w ofercie pojawiły się dwa nowe odcienie kremów BB – kolor NATURAL oraz odcień FAIR. Odcienie pokazane na talerzyku to kolejno: 1 – DARK, 2 – MEDIUM, 3 – LIGHT, 4 – Fair, 5 – NATURAL. Krem, poza tym, że daje efekt krycia i wygładzenia to mocno odzywia i nawilża skórę (pamiętajcie o kodzie MLE aby dostać 20% zniżki w sklepie Sensum Mare). 

4. Co zabieram ze sobą?

   Przede wszystkim dobre nastawienie. Trzeba stawiać przed sobą realne cele, jeśli nie chcemy z frustracji zawinąć się w dywan – Kendall Jenner już nie zostanę. No i wiem, że pewnie nie zrealizuję mojego planu w stu procentach. Do kosmetyczki wkładam moje ulubione produkty – między innymi maskę od Bioxidea, krem bb od Sensum Mare i niezawodne serum od tej samej marki. Gdy już dojadę na plan wiem, że będę się świetnie bawić. 

  Podświadomie liczę na to, że część zmian, które wprowadzę zostanie ze mną na dłużej. No i że skoro sama patrzę na inne kobiety nie wpisujące się w rygorystyczny kanon piękna z życzliwością, akceptacją i podziwem, to znajdę w sobie więcej takich uczuć dla samej siebie. 

*  *  *

 

Wpis powstał we współpracy reklamowej z markami Drogeria Pigment, Nuxe, Yonelle, Sensum Mare oraz Polemika.