One Day in London

Trip to London was another blog experience for me, from which I draw fallowing conclusions: always take umbrella with you, don't plan to see too many things ( let's face it you can't see everything in two or three days) and always travel with friends– without them you can forget about having a good time:). As usual, I decided to describe one day of our trip from the beggining to it's very overwrought end.

Wyjazd do Londynu był dla mnie kolejnym blogowym doświadczeniem, z którego wyciągnęłam sporo wniosków (zawsze bierz w podróż parasolkę, nie planuj zwiedzenia zbyt wielu miejsc, bo i tak ci się to nie uda i nigdy nie rezygnuj z towarzystwa przyjaciół – bez nich nie ma mowy o udanej wyprawie:)). Tradycyjnie już, postanowiłam opisać jeden dzień z naszego wyjazdu – od początku, aż do wymęczonego końca :). Londyn, to chyba największe i najbardziej tętniące życiem miasto, jakie miałam przyjemność odwiedzić (Nowy Jork wciąż na mnie czeka!:)), mam więc nadzieję, że zdjęcia chociaż trochę oddadzą jego magiczny klimat:).

Dzień po przyjeździe do Londynu wstałyśmy bardzo wcześnie – jak zwykle zależało mi na zrobieniu zdjęć w najlepszym świetle i uniknięciu tłumów ludzi na ulicach. W sobotę, o 7.30 rano, stolica Wielkiej Brytanii wyglądała jak zaczarowana. Czerwone autobusy samotnie snuły sią po ulicach, w powietrzu czuć było zapach wilgoci po nocnej ulewie, a pierwsze promienie słońca powoli wychylały się zza dumnego Big Bena. 

Oczywiście nie mogłyśmy odmówić sobie porannej kawy, zwłaszcza, że w pobliskiej kawiarni pracowało dwóch naszych rodaków, których serdecznie pozdrawiamy! :)

Zdjęcie w czerwonej budce to londyńskie MUST HAVE! :)

Zaraz po zdjęciach, korzystając z ładnej pogody, zaczęłyśmy zmierzać spokojnym krokiem do najsłynniejszego centrum handlowego na świecie. 

Harrods został założony przez Henry'ego Charlesa Harroda w 1849 roku. Z początku na Brompton Road mieścił się zaledwie jeden sklep, ale już w 1905 roku londyńczycy przychodzili na zakupy do tego siedmiopiętrowego budynku, który widzicie na zdjęciu powyżej. 

Poza butikiem CHANEL (Gosia myślała, że będzie trzeba odciągać mnie siłą od modelu 2.55 w czarnym kolorze), największe wrażenie zrobiło na nas piętro z zabawkami. Od razu popędziłam do działu Harry'ego Pottera …

Po wyjściu z Harrodsa czekała na nas niemiła niespodzianka – deszcz. Niestety nie posiadam zdjęć naszej trójki biegnącej w stronę metro (podejrzewam, że wyglądało to zabawnie).

Eleganckie stylizacje musiały ustąpić miejsca wygodnym i ciepłym strojom (nieoceniony okazał się kaptur). Tu czekamy na metro, mające zabrać nas z powrotem do centrum, a dokładniej do Covent Garden.

Bar Jamie'go Olivera :)

W końcu … pierwszy porządny posiłek dzisiejszego dnia.

Czasami padało słabiej …

​​

… a czasami mocniej …

 

… ale po długiej wędrówce udało nam się dotrzeć do British Museum, w którym spędziłyśmy prawie 3 godziny :).

Szczęśliwie znów dotarłyśmy do centrum …

bluza – UCLA on Asos.com

ramoneska – Zara

spodnie – Topshop

trampki – Converse

torebka – Stefanel

parasol – własność Gosi teściowej :)

Wreszcie dotarłyśmy do miejsca, o którym słyszałam niestworzone historie. Topshop na Oxford Street to coś więcej niż sklep z ubraniami. To raj dla każdej dziewczyny kochającej modę. 

Na kolację wybrałyśmy się do dziwacznego koreańskiego fast foodu, byłyśmy w nim jednak tak zmęczone, a po wielu godzinach chodzenia po mieście w deszczu wyglądałyśmy na tyle niekorzystnie, że nikomu nawet nie przeszło przez myśl aby wyciągnąć aparat :D. Po kolacji czekała nas ostatnia podróż metrem tego dnia – prosto do naszego apartamentu.

Każdy wieczór na naszych wyjazdach wygląda podobnie – przebieramy się w wygodne ciuchy i zabieramy do oglądania zdjęć.

No dobrze, to kto sprawdził prognozę pogody na jutro?

 

London Baby!

Przyjechałyśmy, zobaczyłyśmy, zmokłyśmy i wróciłyśmy! :D Od dziś będziecie mogły oglądać relację z naszego pobytu w Londynie! :) W ojczyźnie Royal Baby i Harry'ego Pottera czułyśmy się świetnie, chociaż stolica Wielkiej Brytanii witała i żegnała nas w swoim stylu – deszczowo i pochmurnie. To nie odebrało nam jednak ochoty do robienia zdjęć wszystkiemu i wszystkim. Na blogu już niedługo pojawi się pierwsza stylizacja z wyjazdu, a ja tymczasem lecę złapać pociąg do Hogwartu, prosto z peronu 9 i 3/4 :)

Tomorrow is My Birthday :)

My Paris

A year ago hardly anyone was writing about amazing style of Parisian girls, however I saw a whole bunch of articles lately, with tips on how to add a bit of French nonchalance to our outfits. This topic is certainly a current one, but don't forget about classic trench coats, cashmere sweaters, elegant (and clean) shoes, even when this fascination with Paris will be over. It's always good to use simple rules of moderation and well-thought-out shopping. I wonder what  will be my observations after a trip to another European capital…

Przygotowując się do kolejnego wyjazdu z dziewczynami, powspominałam nasz pobyt w Paryżu – międzynarodowej stolicy mody. Jeszcze rok temu, mało kto rozpisywał się o niesamowitym stylu rodowitych paryżan, ale przez ostatnie kilka miesięcy natknęłam sie na całą masę artykułów, mających pomóc nam w dodaniu odrobiny francuskiej nonszalancji naszym strojom – ten temat z pewnością jest teraz na czasie. Nie zapominajmy jednak o klasycznych trenczach, kaszmirowych swetrach, eleganckich (i czystych) butach, gdy medialna fascynacja Paryżem minie. Z prostych zasad, opierających sie przede wszystkim na umiarze i rezolutnych zakupów, zawsze warto korzystać. Ciekawa jestem z jakimi spostrzeżeniami wrócę z kolejnej europejskiej stolicy… :)

Last Month

Koniec lata i ropozczęcie nowego sezonu, to dla każdej blogerki ważny moment. Poza przygotowywaniem stylizacji i tworzeniem postów liczą się jednak też inne rzeczy :). Przedstawiam Wam zdjęcia z minionego miesiąca zrobione  "po godzinach". A Wam jak minął wrzesień? Jesteście gotowe na nadejście nowej pory roku?

Nie, wcale nie mamy takich samych butów :).

Tiulowa spódnica w jesiennej wersji :).

Robimy zdjęcia, chociaż wolałybyśmy być jeszcze w łóżkach :).

ZWYKLAK

… Wake me up, before you go go…

Piękne zaproszenie na pokaz …

… kilka świetnych prezentów i nowych zakupów …

Nowość, dzięki której mogę w każdym miejscu pracować nad blogim (więcej informacji tutaj).

A to Ci pech – myślałam, że wszystkie kawiarnie są czynne od godziny 9.00 :/

Kolejna podróż za mną – czas wracać do domu.

Friends are always worth the trouble :)