La Rondé – obrót rzeczy doskonałych

   „To normalne, że się trochę denerwuję, prawda?” – spytałam, patrząc Portosowi prosto w jego czarne jak węgiel oczy. Wyglądał, jakby wszystko rozumiał. Spoglądał co rusz na mnie i na ekran mojego laptopa (i na jabłko, które miałam w dłoni), przestępując niecierpliwie z łapy na łapę.  Teoretycznie wszystko jest już gotowe, chociaż, jak to zwykle bywa przy nowych przedsięwzięciach, o połowie problemów dowiem się dopiero wtedy, gdy projekt ruszy. Dziś rano nie znalazłam już jednak żadnego logicznego powodu, który miałby powstrzymać mnie przed udostępnieniem gotowej strony w internecie. A więc  ruszamy z La Rondé.

    Po ostatnim artykule zasypałyście mnie pytaniami, na czym ma właściwie polegać „ten mój nowy projekt”. Przez ostatnie dwa lata sporo myślałam o tym, że ideę mody cyrkularnej „kupują” wszyscy. Dlaczego więc nie wszyscy z niej korzystają? Ponad połowa Polaków nigdy nie kupuje w second-handach – ja, odkąd skończyłam studia, też przez wiele lat nie zaglądałam do sklepów z odzieżą używaną. W przeszłości lumpeksy były dla mnie sposobem na to, aby coś markowego kupić taniej. Jako studentka miałam też zdecydowanie więcej czasu, aby przed zajęciami czekać niczym łasica na otwarcie lumpeksu w dniu dostawy. Razem z moją przyjaciółką dopingowałyśmy się i chwaliłyśmy przed sobą nawzajem swoimi łupami, ale nie był to dla nas jakiś szczególny powód do dumy wobec szerszego grona. Gdy już ktoś spytał nas o to, skąd mamy sweter, odpowiadałyśmy szeptem na ucho albo puszczałyśmy oko do siebie i rzucałyśmy krótkie: „później ci zdradzę”.

    Dziś sporo się w tej kwestii zmieniło. Pamiętam, jak tuż przed ubiegłymi Świętami Bożego Narodzenia moja mama jak zwykle zadzwoniła do swojej przyjaciółki, która od 30 lat mieszka we Francji, aby złożyć jej życzenia i ponarzekać na świąteczne przygotowania. Gdy doszło do tematu prezentów, przyjaciółka powiedziała, że pozwoliła córce wybrać sobie pod choinkę jakąś markową rzecz, ale wyłącznie pod warunkiem, że będzie ona z drugiej ręki. A od nowego roku w ogóle ustaliła ze swoimi dziećmi, że nie kupują już nowych ubrań (pomijając bieliznę i buty). Nie jest to, jakby powiedzieli złośliwi, tylko snobistyczna moda „na bogatym Zachodzie”, chociaż widać wyraźnie, że we Francji te zmiany są już bardziej powszechne niż u nas.  Zakup rzeczy z drugiej ręki coraz rzadziej wynika tylko z potrzeby oszczędzania. Coraz więcej osób, które z łatwością mogłyby pozwolić sobie na produkty z wyższej półki i co miesiąc wychodzić z ekskluzywnego butiku z naręczem toreb, czuje te zmiany i nie chce stać obok nich. Kryzys klimatyczny, nadprodukcja, konsumpcjonizm, pandemia – te zjawiska na stałe przewartościowały nasze potrzeby i codzienne wybory. Odczuwamy napięcie między chęcią posiadania nowej rzeczy, a konsekwencjami tej decyzji dla planety. Chcemy być lepsi dla świata, ale jednocześnie nie chcielibyśmy być gorsi dla siebie. A czy jest coś bardziej ekologicznego, niż marka, która niczego nie produkuje, co więcej, daje drugie życie pięknym ubraniom?

    Chciałabym, abyśmy kupowali rzeczy używane nie dlatego, że musimy, ani dlatego, że nasze sumienie nie pozwala nam zrobić inaczej. Moim celem jest aby kobiety zaczęły kupować odzież z drugiego obiegu, bo chcą i lubią. Aby stała się ona ich pierwszym wyborem. Wiem, że u wielu z Was wciąż pojawiają się w związku z tym obawy. Śledząc media społecznościowe i dyskusje na ten temat zauważyłam, że dominuje kilka z nich:

– Nie chcę „grzebać” i tracić czasu.  

– Stać mnie na nowe.  

– Odrzuca mnie zapach w second-handach.  

– Te ubrania na pewno są zniszczone.  

– Nie wiem, gdzie znaleźć dobry second-hand.  

– Nie wiem, czy to, co wybiorę, rzeczywiście ma jakąś wartość.  

Moje wybory z La Rondé. Szary garnitur już ze mną został (widziałyście go zresztą w różnych wersjach na blogu), ale marynarka czy dżinsowa kurtka to produkty, które teraz są dostępne – wyczyszczone, naprawione i gotowe do noszenia. 

   Chociaż dziś umiejętność wyszukania perełek wśród używanej odzieży to zdecydowanie powód do dumy, wiele z nas wciąż ma opory. La Rondé chce zaprosić również te bardziej wymagające Klientki, które stawiają na zrównoważoną modę, ale trudno im znaleźć wartościowe ubrania z drugiego obiegu. Nie tylko ze względu na bariery związane z nieprzyjemnymi doświadczeniami w second-handach, ale również na brak pewności, czy dany zakup spełni ich oczekiwania. Ułatwiamy ten proces i oferujemy Wam skrupulatnie przygotowaną selekcję ubrań. Moda z drugiego obiegu może być piękna i użyteczna – misją La Rondé jest wyręczenie konsumentek z tego, co w zakupach ubrań używanych najbardziej uciążliwe. Dzięki temu projektowi nie musisz szukać, aby znaleźć.

    Ale jak to właściwie działa? Przede wszystkim zaprosiłam do współpracy dziewczyny, które zasłynęły w Internecie z talentu do wyszukiwania używanych rzeczy wysokiej jakości i zgodnych z obecnymi trendami (to grono wciąż się poszerza, ale w tym momencie mogę już ogłosić, że w naszym zespole są między innymi Kasia Szymków z JestemKasia i Oliwia Kijo). To one przeszukują serwisy aukcyjne, stacjonarne lumpeksy w całej Polsce, szperają w szafach swoich przyjaciółek i używają wszystkich umiejętności, aby wybrać dla Was to, co najlepsze. Nie tworzymy więc nowych kolekcji, ale kolekcjonujemy unikalne modele. Zamiast szwalni mamy intuicję. Wiemy, że aby znaleźć coś fajnego, niezbędny jest duży nakład czasu, wyczucie tego, co klasyczne i umiejętność rzetelnej oceny – kroju poprzez jakość materiałów aż po najdrobniejsze detale. Nie liczy się dla nas marka, ale skład materiałów i fason.

   Wiele z tych produktów pamięta jeszcze czasy, kiedy ubrania produkowano po to, aby spełniały swoją funkcję – czyli przez długi czas zdobiły i chroniły nasze ciała, a nie były jedynie źródłem chwilowej przyjemności, która mija wraz z włożeniem nowego ciucha do szafy. Kiedy marki nie cięły jeszcze kosztów produkcji na potęgę i zależało im na tym, aby ich produkt był wytrzymały i dobrej jakości. Jeśli ubrania w La Rondé wymagają drobnych napraw – zajmujemy się tym. Przerabiamy rękawy, doszywamy guziki, naprawiamy podszewki. Ubrania są odpowiednio przygotowane, odświeżone i zapakowane, tak aby doświadczenie zakupowe było równie przyjemne, jak w najlepszych butikach. Ale w La Rondé znajdziecie też na przykład sample MLE, które nie trafiły do masowej produkcji, bo ich uszycie okazywało się finalnie zbyt drogie albo w trakcie nanoszenia poprawek (a proces ten trwa zwykle wiele tygodni) docelowy materiał zdążył się wyprzedać. Próbujemy też różnymi kanałami odkupywać od Klientek nasze flagowe, najbardziej pożądane modele, sprawdzać ich stan i, jeśli nie budzi zastrzeżeń, dać im nową zadowoloną właścicielkę. Proponujemy spójną selekcję według własnego klucza. Dajemy gwarancje, że rzecz, którą kupicie, będzie wyjątkowa i gotowa do założenia. No i dostawy – lada dzień ruszamy z naszym pierwszym tygodniem tematycznym: „jesienne marynarki”, tak aby łatwiej było Wam robić zakupy, gdy poszukujecie konkretnej części garderoby. Kolejny to „warkoczowe swetry”.

Za naszą kampanię odpowwiedzialni byli: Jakub Pleśniarski (fotograf), Olivia Kijo (stylistka), Agnieszka Jarzembek (makijażystka), Arkadiusz Ukleja (stylizacja włosów), Aleksandra Ciapka (scenografia) oraz Cleo, Daga Jeż i Matylda Sokołowska w roli modelek. 

    Nie chcę, aby rewolucja w przemyśle odzieżowym wciąż dotyczyła tylko bardzo wąskich grup. Muszę ułatwić zmiany tym z Was, które są na nie gotowe, ale chcą, aby ktoś podał im pomocną dłoń. Doskonale rozumiem, że codzienne życie dostarcza nam zbyt wiele emocji, aby marnować czas na przeszukiwanie internetu w celu znalezienia ładnej niezniszczonej marynarki i jeszcze do tego brać na siebie ryzyko, jeśli nasz wybór okaże się nietrafiony.

    Moda od zawsze łączy przeszłość z przyszłością. Z jednej strony to, co wydarzyło się na świecie, wpływa na nią i ciągle ją zmienia. Polityka, przemiany społeczne, wojny, ekonomiczne katastrofy, choroby i wyschnięte rzeki. Moda stara się nadążać za tymi zmianami, a czasami je wyprzedza. Wyznacza nam, to co mamy nosić, jacy pragniemy być, na kim chcielibyśmy się wzorować. Nieustannie czerpie z tego, co było, a jednocześnie wciąż musi zaskakiwać i zmieniać się, by trwać. La Rondé to kwintesencja tego mechanizmu. Czerpiemy z przeszłości, bo nasze ubrania nie są nowe. A jednocześnie patrzymy dalej w przyszłość – gdy wszystko krąży wokół nowych kolekcji, my przewracamy świat mody do góry nogami. Jestem przekonana, że drugi obrót może być dobry nie tylko dla świata, ale też dla Twojej szafy i stylu.

 

Sklep internetowy:  La Rondé Brand

 

Nasz Instagram: larondebrand

 

 

 

*  *  *

 

[MARKA WŁASNA]

 

LOOK OF THE DAY – NORMAL ME

pikowana kurtka – MLE Collection (kolekcja sprzed lat)

grafitowy sweter – La Ronde (kojarzycie go pewnie z poprzednich wpisów)

spodnie – NA-KD (zakup z 2019 roku)

skórzane przylegające botki – Kazar

zamszowa torba – Arket 

   W pędzie codzienności coraz rzadziej myślę o tym, czy moja prezencja – makijaż, ubranie, włosy – nadaje się danego dnia na zdjęcia. To oczywiście z jednej strony wynik lenistwa i hierarchii priorytetów, ale mam też wrażenie, że wieloletnia wprawa pozwala mi właściwie nieświadomie (i znacznie szybciej niż kiedyś) ogarnąć się do wyjścia. A może wraz wiekiem, paradoksalnie, mniej rzeczy w moim wyglądzie mnie drażni? W każdym razie, włosy związane w kitek, monochromatyczne połączenie ubrań i minimalny makijaż to mój sposób na zyskanie dziesięciu minut – na kawę i oglądanie telewizji śniadaniowej ;). 

DLACZEGO NIGDY NIE NAZWĘ MLE MARKĄ EKOLOGICZNĄ (CHOCIAŻ WIEM, ŻE NA TO ZASŁUGUJE)?

   Chociaż moje życie zawodowe jest w wielu wymiarach wciąż niemal organicznie związane z modą, to coraz częściej czuję, że jej wpływ na moje decyzje i działania maleje. Obserwuję ją pilnie i, rzecz jasna, ciągle liczę się z jej kaprysami i nastrojami, ale nie mam już ochoty dostosowywać się do jej wymogów bezrefleksyjnie. Jest raczej obiektywnym zjawiskiem niż władcą moich emocji. Mój styl przybija sobie z nią piątkę, jeśli ma na to ochotę, ale jest dla niego bardziej koleżanką z pracy niż życiowym partnerem.  

   Jej autorytet podupadł już jakiś czas temu. Samo słowo „moda” stało się dla wielu synonimem pustki, mówimy o niej często z nieskrywanym lekceważeniem i sarkazmem. Podobnie jest z „przemysłem odzieżowym”, ten termin ma głównie pejoratywne konotacje, w dużym stopniu zasłużenie. I mówimy o nim już nie w tonacji kpiny i szyderstwa, ale poważnych zarzutów. Przemysł modowy siedzi dziś na ławie oskarżonych w procesie o niszczenie planety, klimatu i środowiska jako jeden z głównych sprawców. Rozpoznamy wśród nich także projektantów kreujących nowe trendy. To oczywiste, że ponoszą oni współodpowiedzialność za spiralę nowej produkcji i rosnących zakupów, ale winnych jest oczywiście więcej. Co nie zwalnia ich z obowiązku poważnej autorefleksji i szybkich zmian. Póki co, nikt się do nich jakość szczególnie nie kwapi.

   Wróć! Coś jednak w ostatnim czasie drgnęło. Przynajmniej po stronie konsumenckiej. Miliony kobiet zmieniło (w różnym stopniu oczywiście) swoje przyzwyczajenia. Kupujecie trochę mniej, sprawdzacie coraz częściej składy tkanin, wymieniacie się ubraniami zamiast je wyrzucać… Ten oddolny, spontaniczny ruch powoli zaczyna mieć wpływ na to, co dzieje się na szczycie modowej piramidy, ale „dzieje się” to słowa trochę na wyrost, bo reakcję przemysłu są nadal spóźnione i cokolwiek niemrawe.

   Jako właścicielka marki odzieżowej dobrze znam te dylematy. To nie takie proste powiedzieć sobie: OK, od dzisiaj sprzedaję mniej, płacę więcej za szycie i materiały, ograniczam liczbę kolekcji, czyli – w imię wyższego dobra – zarabiam mniej, a staram się bardziej. Prawda jest jednak okrutna, innej drogi nie ma. I dlatego niezbędne jest wprowadzenie ogólnie obowiązujących norm i reguł oraz ich egzekwowanie, bo inaczej ci, którzy na serio przejmują się środowiskiem naturalnym przegrają konkurencję z tymi, którzy mają gdzieś przyszłość planety albo z tymi, którzy cynicznie odgrywają – przy pomocy nic nie znaczących rekwizytów i emblematów – rolę „ekoproducentów”. Moja branża nie będzie zachwycona tymi uwagami, wiem o tym, ale niech nie ma złudzeń – ten proces już się zaczął i za chwilę głębokie prośrodowiskowe zmiany będą i tak wymuszone społeczną presją i prawną regulacją. 

   Prawdziwe „eko” przestanie za chwilę być romantycznym idealizmem, a stanie biznesowym pragmatyzmem. Pod warunkiem, że w Polsce, w Unii Europejskiej i globalnie zerwiemy z hipokryzją i udawaniem, że coś w tej sprawie robimy. Bez powszechnie obowiązujących zasad marki produkujące ubrania w sposób zrównoważony nie bedą miały szansy na przetrwanie w konkurencji z koncernami, które są „ekologiczne” wyłącznie w swoich kampaniach reklamowych.

   Jeszcze kilka lat temu większości z nas wystarczał cały ten „greenwashingowy” marketing. Pseudocertyfikaty, gwarancje, ckliwe historie. Kiedy zaczęłam się temu przyglądać bardziej wnikliwie i krytycznie, zrozumiałam, że to pozorne uświadamianie klientów o ekologicznym i zrównoważonym charakterze sprzedawanych produktów ma na cel redukcję nie CO2, tylko naszych wyrzutów sumienia. Tym bardziej, że ekologiczne podejście bywa grą pozorów o fatalnych często skutkach. Uciekamy od poliestru (i słusznie) na przykład w stronę ubrań z bawełny. A przypomnę, że to produkcja tej drugiej spowodowała jedną z największych katastrof ekologicznych w historii, czyli wyschnięcie Morza Aralskiego.

   Niektórzy sądzą, że próby powstrzymania nadprodukcji, podobnie jak inne działania na rzecz ochrony natury, to walka z wiatrakami. Martwi mnie, że niektóre środowiska slowfashion czy zero waste są dziś jakby w defensywie, trudno zresztą dziwić się ich pesymizmowi, ale nie ma co opuszczać rąk. Na przykład Francuzi wprowadzili ostatnio nowe prawo przewidujące surowe kary dla tych, którzy utylizują nadprodukcję i wymuszające stosowanie materiałów z recyklingu do nowej produkcji. Francuska prawniczka Celine Bondard wskazuje przemysł modowy jako główny cel tych nowych obostrzeń, ponieważ jest on rekordzistą w ilości nowych produktów i niesprzedanego towaru. Producenci woleli niszczyć ubrania niż sprzedawać je w dyskontach lub gromadzić w magazynach. Wartość utylizowanych (często spalanych) nowych produktów odzieżowych w samej Francji wynosi rocznie 700 milionów euro. Efektem ubocznym tych nowych obostrzeń jest prawdziwy wysyp multibrandowych sklepów z przecenionymi kolekcjami poza granicami tego państwa. Widzimy je też u nas. 

   Nie oszukujmy się, to wciąż zaledwie pierwsze i nieśmiałe kroki. Nie tylko nad Sekwaną szyje się za dużo. Zara wprowadza rocznie do sprzedaży aż 24 kolekcje, a jej konkurenci na całym świecie usiłują utrzymać to mordercze tempo. W Polsce jeszcze sporo czasu upłynie zanim prawo zacznie rozliczać marki odzieżowe z greenwashingu. Póki co, to klienci sami muszą dokonywać selekcji na podstawie nie zawsze wiarygodnych danych.  

   A teraz przejdźmy do MLE. W tytule tego artykułu pozwoliłam sobie na dość obcesowe stwierdzenie, że MLE zasługuje na miano marki ekologicznej, chociaż, jak wiele z Was zauważyło, staramy się nie epatować tym terminem z takim tupetem jak niektórzy. Przesadna skromność też jednak nie popłaca. I nawet jeśli uszy robią mi się właśnie czerwone, to napiszę wprost – MLE spełnia kryteria marki ekologicznej z wielu powodów. I dodam bezczelnie: gdyby cała branża odzieżowa narzuciła sobie takie rygory jak my, bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu. Bardziej zielonym. Dlaczego?

W MLE nie wydajemy pieniędzy na wielkie siedziby i biurko szefa ;). Większość spraw związanych z prowadzeniem firmy załatwiam w domu. Minimalizowanie niepotrzebnych kosztów pozwala nam maksymalnie obniżać marżę naszych produktów. 

1. Bo nie ma u nas żadnej nadprodukcji.

   Zacznijmy od skandalu z 2021 roku. Były pracownik Amazona nagrał film, w którym pokazał, co dzieje się z niesprzedanymi produktami. Co tydzień do zniszczenia miało trafiać ponad 130 tysięcy produktów. Połowa z nich była jeszcze zapakowana, a druga część miała pochodzić ze zwrotów, choć nadawała się do użytku. Przedstawiciele Amazona twierdzili, że „starają się aby do takich sytuacji dochodziło jak najrzadziej”, ale śledztwo dziennikarskie wykazało, że była to powszechna praktyka. Ujawnienie tego procederu odbiło się na Wyspach Brytyjskich szerokim echem, do sytuacji odniósł się nawet ówczesny premier Boris Johnson podkreślając, że potrzebne są prawne regulacje, które narzucałyby koncernom mądrzejsze zarządzanie niesprzedanymi zasobami.  

   Nadprodukcja jest uznawana przez specjalistów za największy grzech marek odzieżowych. To dlatego, że najpierw zużyto energię do wyprodukowania ubrań, których finalnie nikt nie kupił, a później trzeba było ponownie odcisnąć ślad na środowisku, aby zutylizować tony niechcianych rzeczy. Przerażająca jest skala, a konsumenta powinien zastanowić fakt, że końcowa cena nałożona na bluzkę, którą chce kupić, musi zrekompensować producentowi koszt także niesprzedanych produktów.  

   Wyżej wymieniony proceder nigdy nie miał i nie będzie miał miejsca w MLE z kilku przyczyn.  Po pierwsze – za dużo czasu i serca wkładam w to, aby każdy nasz produkt był idealny. Nie wyobrażam sobie, aby efekty mojej pracy zamieniły się w sterty śmieci. Po drugie – koszty szycia ubrań wysokiej jakości w zrównoważony sposób są tak wysokie, że nie utrzymałybyśmy obecnych cen, gdybyśmy miały wliczać w nie koszt nadprodukcji i utylizacji niesprzedanych produktów. Nasz kosztorys jeśli obliczony co do sztuki i wiem, że niejedna z Was się o tym boleśnie przekonała, bo to dlatego produkty są często wyprzedane. Po trzecie, jako mama dwóch dziewczynek zaczęłam bardzo serio myśleć o ich przyszłości. Będą przecież żyły na tej samej planecie, pod warunkiem, że ludzkość zapobiegnie nadciągającej katastrofie. Zdecydowanie żądze typowe dla rekina biznesu przegrywają w moim sercu z matczyną troską.  

2. Bo ubrania z MLE wytrzymują dłużej niż inne.

   Trudno znaleźć inny produkt, który w zasadzie z definicji musi być wymieniony na nowy w stosunkowo niedługim czasie. Oczywiście, wymieniamy samochody, telewizory czy smartfony na nowsze. Ale jednak zdecydowana większość ludzi nie wymienia tych rzeczy co rok. Nawet telefony, które także „podpadają” pod  modę, większość z nas używa co najmniej 2-3 lata (wg badań firmy Kantar dokładnie jedyne 12% polskiego społeczeństwa wymienia je częściej niż co 24 miesiące). W przypadku samochodów praktycznie wszystkie znajdują kolejnych nabywców i „pracują” co najmniej 20 lat. I właśnie, pracują.  

   To właśnie krótki czas noszenia ubrań jest kolejnym grzechem branży mody. Ekologicznie jest, gdy są one używane jak najdłużej. Ta banalna prawda wciąż z trudem przebija się do świadomości producentów. Ahaaa! No tak, zapomniałam. Przecież zależy im na tym, abyśmy szli na zakupy jak najczęściej. Ubrania muszą się zużywać w ekspresowym tempie. A jeśli fizycznie dotrwają do kolejnego sezonu, to z pomocą przyjdą „nowe trendy”.  

   Może to głupota, ale ja wierzę, że skoro ja z szacunkiem traktuje portfele klientek i staram się zaoferować im projekt dopracowany do perfekcji, to nowe właścicielki obdarzą kupione ubranie opieką i wykażą się taką troską, aby zostało ono z nimi jak najdłużej. Oczywiście, nie powinnam zrzucać odpowiedzialności na Was w kwestii trwałości projektów MLE. To przede wszystkim moje zadanie. A jednak wydaje mi się, że mój stosunek do marki przekłada się później na Wasz stosunek do niej. Nie wierzę, że członkowie zarządu, czy akcjonariusze wielkich koncernów odzieżowych zapłakaliby nad leżącą na śmietniku bluzką swojej marki. Ale ja tak. Nie oszczędzamy na niciach, wykończeniu, zamkach w spodniach. I oczywiście materiałach. Wiele rzeczy, które mam w swojej szafie z pierwszych kolekcji, wygląda jak nowe.  

   Ale „wytrzymałość” to nie tylko to po jakim czasie zaczną wychodzić nitki z t-shirtu, w swetrze pod pachą zrobi się dziura itd. Chodzi też o to, jak długo w danej rzeczy będziemy miały ochotę chodzić i czy po dwóch latach nam się po prostu nie znudzi. I tu MLE także wygrywa. Nasze wzory nie gonią ślepo za krótkotrwałą modą. Analizujemy zmiany w sylwetkach, tak aby projekty były nowoczesne, ale nigdy nie przerysowane.  

Nasze swetry z roku 2020, 2021 i 2022. Moda się zmienia, ale my umiemy ją trochę oszukać. 

3. Bo sweter, który wyprodukowałyśmy w 2019 roku dziś na rynku wtórnym osiąga wyższe ceny niż wtedy, gdy został wypuszczony do sprzedaży.

   Ta zaleta MLE to efekt – o czym wspomniałam w poprzednim akapicie – trwałości i fasonów, które wytrzymują próbę czasu. Sprawa wymaga jednak podkreślenia (no dobrze, wcale nie wymaga, ale muszę się tym pochwalić) – MLE nie jest marką luksusową, nie robimy pokazów na tygodniu mody w Paryżu, ceny naszych produktów oscylują w granicach nieco droższych sieciówek, jak Massimo Dutti czy Arket i wydawałoby mi się niemożliwe, aby używane modele MLE zyskiwały z czasem na wartości. A jednak… Tutaj znajdziecie na przykład zakończone ogłoszenie ze swetrem Katania z 2020 roku w cenie 799 złotych (pierwotnie kosztował 659 złotych), oczywiście różnica jest niewielka, ale zastanawiałyście się ile z Waszych ubrań w szafie sprzedałybyście dziś za większą kwotę niż cena kupna? Stałe klientki podadzą na pewno więcej takich przykładów, bo często podsyłacie mi tego typu linki (nawet dziś jedna z Was na Instagramie podesłała podobną sytuację ze swetrem Cortina).

   W nowej rzeczywistości szanse będą miały tylko te marki, które oferują produkty mało tracące na wartości (nie mówiąc już o tych, które zyskują). Gdyby więcej ubrań trafiało do drugiego obiegu i znajdowało tam zadowolonego nabywcę (a i sprzedający odchodziłby od stołu uśmiechnięty), to automatycznie na wysypiskach śmieci trafiałoby zdecydowanie mniej ubrań. 

4. Bo wszystko szyjemy w Polsce.

   „O rany, Kasia, słyszałam to już milion razy. To, że szyjecie w Polsce, niewiele zmienia, poza tym, że płacicie tu podatki”  – idę o zakład, że u niejednej z Was pojawi się taka myśl. Temat jest jednak bardziej złożony.  Uwierzcie mi, to nie podatki zdecydowały, że szyjemy w Polsce. Jak wiecie, produkcja w Chinach czy w Bangladeszu jest o wiele ( o  w i e l e ) tańsza, ale jest oczywistym złamaniem podstawowych zasad zrównoważonej produkcji. Mówiąc krótko, wolimy zapłacić więcej polskiej szwalni, która nie zatrudnia dzieci ani Ujgurów z chińskich obozów. Warto też wiedzieć, że metka z napisem „Made in Europe” to nie to samo, co metka z nazwą państwa członkowskiego UE, zobowiązanego prawem do przestrzegania unijnych standardów. „In Europe” brzmi wiarygodnie i kojarzy się raczej z Włochami niż Białorusią, ale jest jakiś powód, dla którego firmy umieszczają swoją produkcję poza Unią. Jaki powód? Większe pieniądze, niższe standardy.  

   Skoro produkujemy w Polsce, to nasze ubrania pokonują zdecydowanie krótszy dystans. Nie muszę tłumaczyć, ile więcej śladu CO2 zostawiają ci, którzy zlecają szycie na innym kontynencie. Najdalej położona od Trójmiasta szwalnia, w której szyje MLE znajduje się pod Warszawą, a nie pod Szanghajem czy Ankarą. Smutnym paradoksem jest, że im bliżej domu szyjesz tym większe ponosisz koszty.  Niestety, nie wszyscy są na to gotowi. Na przykład, według tygodnika „Polityka”, hiszpański Inditex też nie zamierza stracić na „modzie eko”. W 2018 r. na całym świecie sprzedał za 26,1 mld euro, osiągając 3,4 mld euro czystego zysku. Także dlatego, że klienci za dżinsy płacą w sieciówce około 200 zł, ale szwaczka w Bangladeszu czy Wietnamie dostaje za ich uszycie 2–4 zł (za portalem Altmoda). Takie rozpiętości w definicji mody zrównoważonej nie powinny się mieścić. Tymczasem na Dalekim Wschodzie szyją wszystkie wielkie firmy odzieżowe, polskie też, dokładając się do środowiskowej dewastacji. 

5. Bo w naszych opakowaniach nie ma nawet grama plastiku.

   Nie zdziwię się jeśli ten argument nie zrobi na Was wielkiego wrażenia. Gdy sama słyszę, że marka „x” nie używa plastiku w swoich paczkach, to nie zbieram w związku z „tą przełomową informacją” szczęki z podłogi. Taka polityka powinna być absolutnym standardem we wszystkich sklepach internetowych, a wciąż zdarza się, że jest obwieszczanym wszem i wobec sukcesem. Tymczasem, dla marki nie jest to ani większy koszt, ani utrudnienie. Owszem, wymaga zmiany niektórych schematów pakowania i oczywiście chęci, ale to naprawdę małe wyrzeczenie biorąc pod uwagę to, ile zyskuje dzięki temu planeta. 

Niebieska koszula została wyprzedana, ale udało nam się szybko sprowadzić kolejną partię materiału. Wiele z Was zapisało się do opcji "powiadom o dostepności" i dzięki temu wiemy dokładnie ile sztuk możemy dorobić. 

6. Bo korzystamy z innowacyjnych tkanin i przędzy.

   W tym argumencie kryje się pułapka. Marki odzieżowe oczywiście powinny dążyć do tego, aby materiały, których używają odciskały na środowisku coraz mniejszy ślad i w MLE również wyznajemy tę zasadę, ale zbyt wiele razy już nacięłam się w tym temacie, aby bezrefleksyjnie zmieniać cały proces produkcji, gdy tylko ktoś obwieści stworzenie „przełomowego włókna”. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma idealnego materiału. Każdy ma jakieś „za” i „przeciw”. Hasło „poliester z recyklingu” brzmiało super, najnowsze badania pokazują jednak, że posiada on zdecydowanie więcej szkodliwych dla człowieka substancji niż ten powstający z czystego plastiku. Mowa tu między innymi o udowodnionym działaniu kancerogennym, nie wspominając już o takich „drobiazgach”, jak wywoływanie alergii skórnych. Byłabym szczególnie ostrożna w przypadku ubranek dla dzieci wykonanych z poliestru z recyklingu, których ciała są bardziej podatne na wpływ toksycznych ubrań.

   Na dodatek, coraz cześciej podważany jest wpływ poliestru z recyklingu na ograniczanie plastiku w środowisku. O ile PET (tworzywo sztuczne, z którego robione są przede wszystkim plastikowe butelki) może być wykorzystywany wielokrotnie, to jeśli zostanie wykorzystany do uszycia ubrania, jego obieg się kończy – nie ma możliwości odzyskania tego surowca po raz kolejny.  Te nowe doniesienia nie zmieniają faktu, że marki odzieżowe, które produkują ubrania z plastiku poddanego recyklingowi, dalej uprawiają zwykły greenwashing, a więc wprowadzają klientów w błąd, wybielając przy okazji swój wizerunek. W MLE Chcemy aby ubrania były uszyte z tkanin, które w mniejszym stopniu zatruwają środowisko – i to jest super. Ale robimy to z głową. Na przykład w naszych swetrach korzystamy z przędzy z domieszką opatentowanego wynalazku Amni Soul Eco. To oznacza, że gdyby Wasz sweter trafił kiedyś do gleby, to zawarte w niej bakterie uaktywniłyby proces degradacji i poliamid rozłożyłby się już w ciągu pięciu lat (czyli co najmniej kilkadziesiąt razy szybciej niż każde inne sztuczne włókno). 

   A teraz przejdźmy do istoty tego artykułu. To oczywiście dobrze, że wiele marek postanawia kosztem własnych dochodów wprowadzać zmiany. Jeszcze lepiej, że niektóre kraje zmieniają prawo, aby odzieżowe koncerny przyprzeć do ściany i zmusić do realnych działań. To jeszcze nie jest radykalny przełom, ale postępująca ewolucja – już tak. Cieszę się, że MLE wychodzi naprzeciw tym wyzwaniom z podniesioną głową, czystym sumieniem i bez lęku.

   Inne marki odzieżowe też będą musiały się zmienić – w przeciwnym razie cały rynek oparty o produkcję nowych ubrań wpadnie w jeszcze poważniejsze tarapaty i się z nich nie wykaraska. I to szybciej, niż przewidują to analitycy. Mam też coraz mocniejsze przekonanie, że jeśli chcemy zachować w naszej kulturze „radość z mody” to ewolucyjne rozwiązania muszą iść w parze z prawdziwą rewolucją. Dla jednych brzmi to pewnie jak wstęp do szmacianego Armagedonu, ale według mnie wcale nie musi tak być. Ba! Nowe rozwiązania mogą być nie tylko zbawieniem dla planety, ale także nowym otwarciem dla tych, którzy przez wyrzuty sumienia stracili przyjemność z obcowania z modą.  Kończąc to pompatyczne intro: jeśli marka odzieżowa chciałaby naprawdę stać się marką ekologiczną to… niestety nie może produkować ubrań. Proste. I trudne do przełknięcia jednocześnie.

   Przez wiele ostatnich miesięcy pracowałam nad tym, aby móc stać się częścią tych wielkich zmian. Obecna sytuacja gospodarczo-polityczna nie jest lekka – to fakt. I wiele osób mówiło mi, że można było znaleźć bardziej sprzyjający moment na eksperymentalny biznes oparty o ideę, ale myślę, że im cięższe czasy, tym odważniejszych decyzji potrzebujemy.  Już za parę dni ruszam z projektem, który spełnia to kryterium, a jednocześnie będzie miejscem, w którym (mam nadzieję) będziecie robiły zakupy równie chętnie jak w MLE.  

 

 

 

 

 

Źródła:

1. Tygodnik Polityka, "Dochody z Ekomody".

2. Dziennik Rzeczpospolita, "Daleko od Eko, ubrania z recyklingu nie uratuja planety", "Nowy raport nie zostawia złudzeń: ubrania z recyklingu szkodzą środowisku".

3. "Odpowiedzialna moda" Katarzyna Zajączkowska. 

4. Puls Biznesu "Francja: nowe przepisy zakazują firmom i sklepom niszczenia niesprzedanych towarów".

5. The Guardian "Recycled plastic bottles leach more chemicals into drinks".

 

Look of The Day

marynarka – Toteme (z drugiej ręki)

sweter z golfem – grafitowy golf – La Ronde (znacie go już z poprzednich wpisów)

sweter narzucony na ramiona – ukradziony z szafy męża (Mango)

zamszowe kozaki – Stuart Weitzman (model sprzed paru lat)

skórzana torebka – YSL z drugiej ręki

spódnica z dzianiny – Soft Goat

   Dzisiejszy zestaw to kolejna wariacja na temat ubrań, które widziałyście już w tym miesiącu nie raz i nie dwa razy. O ile zaczyna mnie już męczyć termin "kapsułowa garderoba", bo widzę go już w każdym tekście dotyczącym mody, to sama idea jest mi ostatnio bliższa niż kiedykolwiek. Mam nadzieję, że Wy też to widzicie. 

   Dzianinowy komplet (który w rzeczywistości kompletem nie jest), płaskie buty i wełniana marynarka to zestaw naprawdę wielofunkcyjny. Wygodny, ciepły, trochę elegancki, a jednocześnie bardzo swobodny. Będąc w Warszawie obskoczyłam tego dnia spoktanie z marką CHANEL, wywiad do ulubionego magazynu, bieganie od ubera do ubera i wyczekany długi spacer po Łazienkach, który pozwolił mi zadowolić moją aplikację liczącą kroki ;).  

   Przypominam, że moja aplikacja jest wyjątkowa. STEPLER (tu możecie pobrać aplikację – link działa tylko na telefonach) ma zachęcać do ruchu i zdrowych nawyków. Liczy Twoje codzienne kroki i przelicza je na punkty, a te można później wymienić na nagrody (produkty, zniżki lub usługi – cały czas dodawane są nowe opcje więc warto być na bieżąco). Namacalne gratyfikacje to jedno, ale z mojego punktu widzenia najważniejszym zadaniem (które zresztą błyskawicznie aplikacja realizuje) jest wykształcenie w nas wewnętrznej motywacji do tego aby chodzić więcej. 

 

Look of The Day

skórzane botki – Kazar Studio  (w końcu znalazłam idealne)

marynarka – Toteme (do kompletu ze spodniami z tego wpisu)

grafitowy golf – La Ronde (z drugiej ręki, to ten sam co w tym wpisie)

dżinsy – Arket (nr ref. 0964755-006)

 torebka – YSL z drugiej ręki

   Nie wyobrażam sobie biegać po ulicy w butach lansowanych teraz przez Valentino i mam nadzieję, że czasy, w których kobiety brały na poważnie tego rodzaju trendy już minęły. Biorę tę i podobne kolekcje w nawias, a na pokaz, który odbył się w Rzymie staram się spojrzeć jak na artystyczne widowisko. Nie chciałabym aby gorsety, absurdalnie wysokie buty i inne elementy garderoby, które w codziennym życiu unieruchamiają kobietę znów uznawane były za coś pożądanego. I chyba widać to po moim dzisiejszym stroju – ja czuję się w nim kobieco i pewnie, ale może przesadzam w drugą stronę? :)

Last Month

   Gdyby ktoś nazwał mnie "jesieniarą" chyba bym się nie obraziła. Uwielbiam tę porę roku i rozpływam się na samą myśl o najbliższych tygodniach. Po remoncie rozkładałam dziś z powrotem kubki do kuchennych szafek i robię porządek w herbatach – trzeba być gotowym na październik i długie wieczory na kanapie. Domowe kąty to moja bezpieczna przystań i cieszę się, że powoli wraca w niej ład. Ten wrzesień będzie mi się już zawsze kojarzył z pyłem, życiem na kartonach i przede wszystkim bardzo intensywną pracą nad nowym projektem, o którym usłyszycie lada dzień. Jesień to czas zbiorów – moment, w którym natura chwali się najpiękniejszymi efektami swojej pracy. Mam nadzieję, że ta zasada tyczy się też mnie. 

Zamknięcie sezonu na Kaszubach. Lekcja biologii w plenerze i dużo błota na nogach Portosa.kurtka – Max Mara // czapka z daszkiem – COS // szary dres – 303 Avenue // kozaki – Khaite

Łowca trufli i jego pomocnica. 

1. Próbujemy polubić deszcz. // 2. Szczera i prawdziwa natura. Zrobimy z nich racuchy na podwieczorek. // Hygge to moje drugie imię. Suszymy skarpety po spacerze. Deszcz. Mgła. Mokra trawa. Portos w błocie. I gorące placki z jabłkami. Radość to nie kwestia pogody. Z koszem grzybów i zapasem jabłek. Wracamy do miasta.
Spotkania, rozmowy, dyskusje, pomysły i zmiany. To był bardzo intensywny miesiąc. To był ten moment, w którym z jednej strony czujesz przypływ radości, a z drugiej masz już wszystkiego dosyć. "Pamiętasz w którym kartonie jest ta książka co czytałem ją wiosną i prawidła do butów od garnituru?
– Chyba w tym samym co album ze zdjęciami ze ślubu i szachy."1. Przedszkole na budowie. Rodzice mierzą wnękę na szafę, a dzieci przygotowują nowe obrazy na ścianę. // 2 i 3. Dawno niewidziane podłogi. Po latach mieszkania tutaj naprawdę niewiele chciałam zmienić. Cyklinowanie wystarczy. // 4. Ostatni moment nim wyjmę z szafy wełniane skarpety. // "No dobrze mamo. Teraz już możesz się poczęstować.""U Kucharzy" w Sopocie. Miło. Pierwszy rzut oka i domyślam się, że wiele z Was od razu zorientuje się, że to muszą być Włochy. Powód wyjazdu był bardziej służbowy niż prywatny, ale gdy ważne sprawy zostały załatwione pozwoliliśmy sobie zatrzymać się przy jeziorze Como. Ta restauracja to restauracja "La Punta" w miasteczku Belaggio.Ależ tam było pięknie! Na wyjazd wzięłam swoją ukochaną koszulę z MLE i mam dla Was dobrą wiadomość- udało nam się zarezerwować jeszcze trochę materiału i ten model wróci lada moment (tutaj można podać mejla, aby otrzymać powiadomienie, gdy już pojawi się w sklepie). Gdy jestem we Włoszech… nie potrafię oprzeć się nawet najzwyklejszym potrawom dla dzieci. Jak oni to robią, że makaron z sosem pomidorowym smakuje tak genialnie?

(Spostrzegawcze oko zauważy, że mama nie zdążyła jeszcze ruszyć kawy.)

1. Mogłabym godzinami patrzeć na tę architektoniczną perfekcję. // 2. Dobrze mieć prawdziwego żeglarza za męża ;). // 

Zatrzymaliśmy się w prawdziwym domu pisarza. Warunki były nieco polowe (kuchenka na opał), ale klimat niezastąpiony. 

Można? Można. Tych dwóch kierowców nawet nie zwolniło! Willa Jamesa Bonda przed nami. Otwarta dla zwiedzających!

W słońcu upał, w cieniu mróz. No to wkładam wełniany sweter i klapki ;). Tego "pasiaka" znajdziecie tutaj – zostało jeszcze dosłownie kilka sztuk. 

Widoki jak z bajki. 1. Fawcio kolejny raz pomógł nam przy kampanii dla MLE. To oczywiście mieszkaniec stajni Pałacu w Ciekocinku. // 2. To był prawdopodobnie ostatni dzień w tym roku, kiedy tank top nie służył mi jeszcze jako podkoszulka pod sweter. // Gdańsk. Przedwojenna dzielnica po udanej rewitalizacji.Z aparatem do pracy! Oj dostaje ostatnio w kość ten mój Canon ;). Ten czas w roku, gdy chcesz jeszcze nosić baletki, ale ubierasz już ciepły golf po samą szyję. Sweter to prototyp MLE, spodnie to nasze niezawodne Alcamo (jedną parę skróciłam przed kostkę), baletki od Chanel, a torba to Arket. 1. Jesienne ciasto, na które czekam cały rok. Link do przepisu i do artykułu (który chyba nie stracił nic na swojej aktualności) znajdziecie tutaj. // 2. Mundurek. // Szukam aż znajdę. Całkiem fajne kinkiety znalazłam w maleńkim sklepiku w Gdyni Orłowo. 1. Klasyka w modzie. // 2. Gdy próbujesz przejść na weganizm, ale maślany diabeł kusi. // 

Zapewne tylko gdyńscy hipsterzy poznają to miejsce ;). Ostatnio często zaglądam do malutkiego lokalu "Flow". 

A gdy mam dłuższą przerwę między jednym, a drugim spotkaniem korzystam z czasu jak mogę. Nie wszystko muszę robić sama, ale korepetycje z grafiki komputerowej to coś czegoś potrzebowałam natychmiast. Na szczęście nie musiałam ciągle prosić o rady kolegów – znalazłam w Internecie mniej upokarzający sposób ;). Jeśli chcecie się czegoś nauczyć, a macie bardzo napięty kalendarz, nie chcecie tracić czasu na dojazdy no i zależy Wam na tym, aby przekazywany materiał był maksymalnie spersonalizowany (nie chcę się uczyć obróbki zdjęć, ale zasady kompozycji strony czy projektowanie "layotów" to coś, co bardzo przyda mi się w najbliższym czasie) to poszukajcie w internecie odpowiednich kursów. Na Tutore znajdziecie też inne opcję (na przykład kursy językowe) – sprawdźcie czego możecie się nauczyć pod okiem bardzo życzliwych specjalistów. 1. Lastryko w formie kafli? Hit czy kit? // 2. Dziękuję za przypomnienie! 3. Niestety, kurtka już wyprzedana, ale mam nadzieję, że będę mogła poinformować Was o powrocie pojedynczych rozmiarów. // 4. Gobelin. // Gotowe! Trochę biznesowych dyskusji, trochę nauki, filiżanka kawy i wracam do dzieci. Ale ja wcale nie lubię brązowego ;). 

Kolejny tydzień i kolejne spotkanie przy laptopach i kawie.

Nowa rutyna, którą uwielbiam. Bycie mamą przedszkolaka jest fajne! :)1. Ulubiona plaża poza sezonem. // 2. "Look of The Day" na jesienne dni bez owijania w bawełnę – gruby sweter i kurtka z kapturem. // Kochamy Ciebie, Lubiatowo. Szkoda, że chcą Cię zmienić. 1. Dobranocka dla córeczek przeczytana, to teraz wreszcie chwila dla mamy. // 2. Ten moment, gdy zmywasz z twarzy cały stres dnia… // 

Tonicum od marki Szmaragdowe Żuki to nawilżająca esencja tonizująca z prebiotycznymi cukrami. Cokolwiek to oznacza – mi ten tonik przynosi ukojenie, sprawia, że przez parę sekund myślę tylko o jego przyjemnym zapachu i o tym, jak pielęgnuje moją skórę. W składzie, zamiast wody znajdziemy świeże napary. Co ważne – tonik jest wielozadaniowy. Niby to tylko tonik, a super się sprawdza jako „podkład" pod serum olejowe, pod krem (gdy ten jest zbyt ciężki), jako poślizg pod masaż i jako dodatek do masek. 

Jeśli chciałybyście wypróbować nowości od Szmaragdowych Żuków to mam dla Was kod rabatowy dający 15% zniżki na pojedyncze produkty (gotowe zestawy nie podlegają promocji). Wystarczy, że w koszyku zakupowym wpiszecie hasło MLE15 a tańsze zakupy zrobicie do 15 października. 

Wciągnęłam się w lekturę i nie mogłam przestać czytać, aż do… pierwszego przebudzenia w środku nocy. 

A o to przyczyna mojej bezsenności: książka "Mój mały zwierzaku". To powieść o fantazji, która chroni przed tym, co najstraszniejsze, i języku, który niesie zbawienie i nadzieję. Marieke Lucas Rijneveld jest uznawany za pisarza bardzo kontrowersyjnego i z całą pewnością podpisuję się pod tą opinią. Historia, którą spisał jest wstrząsająca – wciąga, ale i przeraża jednocześnie. Czytelnik sam nie wie czy aby na pewno chce zostać wpuszczony w ten mrok, ale z każdą kolejną stroną czuje, że już nie ma odwrotu.

"Niemięsny". Bardzo fajna knajpka na Jaskółczej w Gdańsku. 

1.Słodkie pobudki. // 2. Raz w tygodniu. // Portos złapał trop na molo. Ogromna prośba do wszystkich, którzy odwiedzają moje strony – na molo pies zawsze powinien być na smyczy, bo tak nietypowe dla niego otoczenie sprawia, że trudno przewidzieć zachowanie naszego przyjaciela.Następnym razem przyjdę tu już pewnie z czapką na głowie. 

Gdy tata zajmował się nadzorem budowlanym, to na oknie powstała rodzina dinozaurów. Proste w składaniu, efekty widać od razu, a czas w mało sprzyjających warunkach od razu mija przyjemniej. 

Stegozaur, diplodok, ichtiozaur, triceratops i tyranozaur – to właśnie takie dinozaury poznaliśmy układając tekturynki. To eko-puzzle, które mogę zabrać ze sobą wszędzie – niezłożony dinozaur zajmuje bardzo mało miejsca i spokojnie zmieści się w torebce, czy nawet teczce z dokumentami. W sklepie MUDUKO dostępne są również owady czy samochody. Od 2021 r. Wydawnictwo Muduko stosuje innowacyjną technologię Biocidal Coating, która została opracowana we współpracy z Wydziałem Inżynierii Materiałowej Politechniki Warszawskiej. Oznacza to, że powierzchni produktów nie trzeba dezynfekować; wystarczy okazjonalnie przetrzeć suchą ściereczką; użyty lakier jest hipoalergiczny i bezzapachowy; produkt jest trwały i odporny na ścieranie; produkt jest ekologiczny i tym samym bezpieczny dla środowiska naturalnego. Polecam każdej mamie! Na hasło ZABAWA2022 dostaniecie 20% rabatu na wszystkie produkty marki Muduko Hello. Zapraszam tuaj: www.sklep.muduko.com1 i 2. I voila! Diplodok gotowy. Zaraz, zaraz… a może to był stegozaur? // 3. Potęga. // 4. Gdyby ktoś myślał, że pozbędziemy się któregokolwiek elementu stolarki to uspokajam – wszystko zostaje w rodzinie :).//Poza sezonem.A tę część mieszkania jeszcze omijam szerokim łukiem – jak muszę, to przebiegam i staram się nie patrzeć ;). 

1. Apolejka i jej osiołek znaleziona za regałem. Fala wspomnień uderza we mnie z wielką siłą. // 2. Do wiosny! Pozdrówcie ode mnie wielbłądy. // 3. "Nie jest Ci zimno w stopy?". "Jest. A czemu pytasz?". // 4. "Muszę przeczytać rozdział do końca, bo jak skończę teraz to będę się bała zasnąć!" – znacie te wymówki?

Czajnik rozpakowany – jesteśmy uratowani! Podobno filiżanka herbaty potrafi zakopać nie jeden topór wojenny, a w remoncie pojawia się ich całkiem sporo, więc pijemy jej, ile się da ;).  

Na zdjęciu znajduje się herbata Kericho. Ja wybrałam czarną z wanilią, lawendą i płatkami róży. W torebkach.
Jeśli macie ochotę spróbować, to zapraszam tutaj. Z kodem MLE10 otrzymacie 10% zniżki na wszystkie produkty w sklepie Kerichogold.pl. Z promocji możecie korzystać do 10 października.To jest ten moment, w którym w ogóle nie widzę tego kurzu i tynku na parapecie ;). "Niby rozpoznaję swoje ulubione kąty, a jednak coś tu nie pasuje… gdzie jest moje legowisko i miski!? Czy dobrze rozumiem, że w takim razie śpię dzisiaj z Wami?"

Spokojnego wieczoru!