Last Month

   Próbuję od kilkunastu minut napisać jakieś sensowne zdanie, które krótko podsumowałoby ostatnie kilka tygodni – o pracy, życiu rodzinnym, codziennych trudnościach. Paru słów, które pozwoliłyby mi przejść dalej i pozwolić, aby to zdjęcia były narratorem. Po dwóch artykułach, długich jak reklama Apartu, taka odmiana powinna Wam chyba przypaść do gustu ;). Zapraszam do październikowej fotorelacji!

Patrząc pod nogi myślę: "listopad", ale w samej marynarce jest mi za ciepło. Szalona ta natura.1. Barwy jesieni. // 2. Szklanki po prawej, kubki po lewej. A za tydzień pewnie na odwrót ;). // 3. Trzy… dwa… jeden… radość i ulga, że premiera nowego projektu już za mną.  // 4. Nowości od Chanel. Z myślą o świątecznym makijażu. //

Wracając z inspirującego spotkania.

Złoto na paznokciach? Moja córeczka byłaby zachwycona! :)Wiele z Was pytało mnie o strój, który miałam tego dnia, więc podaję Wam wszystko na tacy: 
spodnie – z drugiej ręki Theory // golf – z drugiej ręki Sof Goat // torebka – YSL z drugiej ręki // pasek – Toteme // buty – Mango // 1. Listopad idzie, czyli szukamy ciepłych butów dla skrzatów. // 2. "Proszę się trzymać projektu" czyli zdanie, którego wykonawcy nie lubią najbardziej. // 3. Najlepsze urodziny na świecie, nawet jeśli ktoś podkradł mi balonik. // 4. Śniadania. Na zachetę trzy czekoladowe chrupki przykryte jabłkiem i jogurtem. // Zabawa w sklep. W Bobux znalazłyśmy idealne buty dla przedszkolaka i uczącego się chodzić bobasa. Są elastyczne i ocieplane naturalnymi materiałami (w tym wełną marynosową, która sprawdza się najlepiej). Jeśli chciałybyście sprawić maluchowi porządne buty na jesień i zimę, to mam dla Was kod rabatowy na wszystkie buciki marki Bobux – z kodem mle20 otrzymacie, aż 20% zniżki na zakupy. Kod ważny jest od dziś przez 3 dni. A to mięciutka wersja butków ze skóry – idealne na spacer w wózku, do samochodu, albo wtedy gdy Wasze dzieci nie chodzą jeszcze sprawnie na świeżym powietrzu. Łatwo się je wkłada, ale wcale nie tak łatwo je zgubić ;). 1. Jak można nie kochać jesieni?! // 2. Niby po remoncie, ale w moim mieszkaniu jeszcze nigdy nie było tak wielu starych rzeczy. Kinkiety z lat pięćdziesiątych dostały drugie życie. // Tuż przed zmianą czasu – kawa parzona przed wschodem słońca smakuje najlepiej ;). 1. Październik był miesiącem profilaktyki raka piersi. Z zainteresowaniem i radością obserwowałam ogromne zaangażowanie osób publicznych w promowanie badań profilaktycznych i samobadania. Oburzonym, którzy krytykowali te najbardziej przykuwające uwagę akcje, chciałabym tylko szepnąć, że dla wielu osób jest to bodziec do tego, aby zainteresować się tym tematem. Środki przekazu muszą być różne, aby dotarły do każdego z nas. Ja w październiku na usg się nie załapałam, ale w listopadzie to nadrobię (mam już termin!). // 2. Pierwsza kawa w nowej kuchni (ale jak moi baczni obserwatorzy zauważyli – zaparzona na starej kuchence). // 3. Zostaw pudełko z suchymi pastelami na podłodze i policz do dziesięciu, a przekonasz się jak szybko potrafi poruszać się twój bobas. // 4. Ten zapach!Jeszcze chwilę muszę poczekać nim ekspres wróci na blat mojej kuchni, ale na szczęście mam mieloną alternatywę od  Wild Hill Coffee. Uwielbiam tę kawę, ale cenię ją nie tylko za jej delikatny aromat. Cieszę się, że kawa, którą mamy w naszym domu, jest pyszna, zdrowa i uprawiana w zgodzie z naturą i z poszanowaniem ludzi. Wild Hill Coffee wybiera ziarna "single origin" z najlepszych, certyfikowanych, ekologicznych plantacji. Wiem, że Wy też ją pijecie, dlatego daję znać, że z kodem KASIAX otrzymacie 5% zniżki na kawy (kod jest ważny do końca roku). Jeden karton na godzinę. 
1. "Kochanie chcesz kawy? Może lepiej nie, bo znalazłam tylko jedną filiżankę." // 2. Przepis na pyszne śniadanie (lub deser – jak kto woli) znajdziecie na moim Instagramie. // 3. Zmiany nie tylko w La Ronde i MLE Collection – od dawna chciałam odświeżyć bloga, tak aby łatwiej Wam się z niego korzystało. // 4. To naprawdę cudownie, że szafy przyjadą dopiero za cztery tygodnie ;). // Skoro nie rozpakowałaś książek po remoncie, to co robi ta tutaj?! Chciałoby się odpowiedzieć, że brakuje mi na to czasu, ale już teraz gryzę się w język i myślę raczej "do tej pory robiłam inne, bardziej istotne dla mnie rzeczy". W każdym razie, ta książka stała się inspiracją do kolejnego artykułu na blogu, bo idealnie oddaje myśli, które targały mną przez kilka ostatnich miesięcy. Ciagle próbujemy kolejnych metod zwiększania produktywności i stosujemy przeróżne "life hacki", dzięki którym rzekomo możemy zoptymalizować swój dzień (wiele z nich tylko pogarsza sytuację). Cztery Tysiące Tygodni" próbuje odpowiedzieć na pytanie co zrobić, aby jak najlepiej wykorzystać ten absurdalnie krótki czas, który został nam dany – czas naszego życia, trwającego średnio cztery tysiące tygodni. Gorąco polecam!

"Cztery tysiące tygodni" to lekka, filozoficzna, a przy tym wyjątkowo praktyczna książka o alternatywnej ścieżce życia, jaką jest pogodzenie się z naszymi ograniczeniami. Ten moment gdy bezwiednie patrzysz za okno i nagle widzisz dziewczynę ubraną w MLE! 1. Im dłużej interesuję się tematem mody "vintage" tym bardziej widzę, jak bardzo spadła jakość produkowanych dziś ubrań. Nie wiem ile lat ma ta marynarka, ale nosi się ją dziesięć razy lepiej niż sieciówkowe projekty. // 2. Obiad (prawie) jak u mamy. Nowość w Charlotte to ta okazja, aby zrobić ustępstwo (trwam dalej i to bez poczucia straty w diecie "mięso raz w tygdniu"). // 3. Dokąd mnie poprowadzicie?  // 4. Zaraz wyjdzie słońce! // Gdy znajdujesz krzesło, które ulubiona JestemKasia często wykorzystuje do zdjęć, ale na twoim telefonie nie wygląda tak korzystnie ;). Zajrzałam tu po gorącą kawę i ruszyłam do studia na zdjęcia do polskiej edycji Vogue'a. Surrealistyczny moment. Surrealistyczny, ale miły – cytując klasyka z "Notting Hill".Dżinsy od LeBrand, skórzana marynarka od Magdy Butrym czy też biały komplet od The Row – takie prerełki widziałabym u siebie w szafie. Przygotował je na sesję do Vogue'a Kacper Kujawa. Miło gdy ktoś zdolny odświeża twój styl! Warszawa u progu jesieni. 1 i 3. Trochę słodyczy na wynos dla najbliższych. I dla mnie też. // 2. Te przedwojenne klatki schodowe w Warszawie… // 4. Zachodzące światło i misterne zdobienia. Czemu dziś już tak nie budujemy?Taki niepozorny projekt, a wyglądał super! Jeszcze parę kadrów z sesji. Prosto ze zdjęć poleciałam na wywiad z Karą Becker – trochę się tą rozmową stresowałam, ale później buzie nam się nie zamykały i chyba wyszedł z tego całkiem fajny materiał. Dobrze, że światło było ładne, bo prosiłam, aby zdjęcia nie były retuszowane :)1. Mój zapach. Nie zmieniam go od lat. Czasem zdarza mi się dodawać do niego jakieś sezonowe akcenty (na zimę na przykład Bohoboco "Black Peper") // 2. Gdy pierwszy raz od ponad roku czeka cię noc bez dzieci i oczywiście budzisz się przed świtem. // 

A cały ten look mogłyście zobaczyć tutaj. Cieszę się, że ta zeszłoroczna kurtka z MLE tak Wam się nadal podoba!

1. "To co, zabieramy trochę słodyczy pod pachę i ruszamy do domu?" // 2. Stroje już gotowe! // 

1. Ktoś bardzo chce pomóc przy wkręcaniu żarówek. // 2. "Być może" czas już na śniadanie. Dawno mnie tu nie było – śniadania nadal wyśmienite.  // 3. Blogowanie w trasie. // 4. Miała być Hermiona, ale wyszło trochę bardziej jak Hagrid.  // Czekamy na sowę z listem z Hogwartu…1. i 2. W tym roku niezbyt straszne były nasze stroje, ale jako zwarta grupa pędząca przez "Monte Cassino" chyba robiliśmy wrażenie ;). Zwłaszcza, że wśród nas były dwa dementory i jeden patronus. // 3. A dzień później przyjęcie dla najmłodszych. // 4. Słodkości dojadane po "halloween". Gałki oczne z lukru i palce z ciasta francuskiego już się skończyły. // 

Zupełnie niestraszna, ale za to bardzo słodka – Elza.1. A Ty? Co robiłeś w ten weekend?  // 2. Hedwiga na mojej kanapie. Sama uszyłam ten tapczanowy kostium ;). // 

[…] Jeśli marka odzieżowa chciałaby naprawdę stać się marką ekologiczną to… niestety nie może produkować ubrań. Proste. I trudne do przełknięcia jednocześnie. […] Ten artykuł był dla mnie ważny i cieszę się, że w końcu się tutaj pojawił. Jeśli jeszcze nie czytałyście, to zapraszam tutaj

1. No i przyszedł! W najnowszym Vogue  miałam okazję opowiedzieć o przyszłości mody i La Ronde. // 2. Ja kadruję, ty naciskasz spust migawki! // 3. Już po Halloween, więc znowu zamieniamy się w mugoli. // 4. Moja medytacja. // Portos z utęsknieniem patrzy na morze.1. Październikowe niebo. // 2. Smutny dzień dla króliczka z Mysiego Domku, który zagubił się w wielkiej piaskownicy. Po długich (bardzo, bardzo długich) poszukiwaniach trzeba było pogodzić się z faktem, że zakopywanie króliczka może nie skończyć się najlepiej. 

Uff! Ocalała! Staraliśmy się wymieniać na nowe tylko to, co absolutnie niezbędne. Baterie zostały :). 

Zmywam makijaż wcześniej i nakładam grubą warstwę kremu. W końcu mamy piątek! Ten żółty słoiczek od Say hi  jest dla mojej twarzy tym, czym kubek ciepłej herbaty z imbirem i miodem w poniedziałkowy wieczór. Marka Say Hi mówi „Hi” skutecznym, ale łagodnym dla skóry składnikom i „Bye” substancjom drażniącym, alergizującym i wysuszającym skórę. Te piękne kolory wszystkich produktów są w 100% dziełem natury. Bezpieczne dla kobiet w ciąży i karmiących. Wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Z kodem MLE20 dostaniecie aż 20% rabatu na wszystkie produkty (z wyjątkiem zestawów), które i tak mają już przystępną cenę. Kod ważny do końca listopada.I te zapachy! Bardzo fajne te kosmetyki!1. Kochana Monika na pierwszej wizycie po remoncie! Miło znów usiąść z Tobą w pozycji sowy i napić się gorącej (a czasem już zimnej ;)) kawy! // 2. Kiedy to ty wybierasz mężowi poranną prasę…

[…] La Rondé ma przekonać klientki, że moda z drugiej ręki może być ich pierwszym wyborem. – Stworzyłam tę markę z myślą o kobietach, które do tej pory nie chciały lub nie potrafiły kupować odzieży używanej. Nie miały na to czasu albo nie sprawiało im to takiej przyjemności. Tych, które mają potrzebę zaprzestania zakupów z pierwszej ręki, jest naprawdę sporo… […]. Cały wywiad znajdziecie teraz w listopadowym numerze. 

Po krótkim przeszkoleniu u kochanej Doroty Porębskiej rozpoczęłam swoją przygodę z fotografią studyjną. 1. Za obiektywem stała tego dnia Alicja. Gdy pomyślę, że na upartego mogłabym być jej mamą to… chyba jednak trochę dziwnie :D (Alę znajdziecie tutaj). Na zdjęciach powyżej pracujemy nad kolejną selekcją w La Ronde – puszystymi swetrami. Większość rzeczy z tego wieszaka trafiło już w Wasze ręce. ;) Od kochanej pani Ewy z Narcyza. Cieszę się, że teraz znów będę mogła tam częściej zaglądać. To wyjątkowe miejsce. 

Golf Forli (to ten z lamówką w kolorze ecru) odłożyłam sobie, mojej mamie, teściowej i córce koleżanki ;). 

1. To co? Mamy to? // 2. Mamusiu, postanowiłam zrobić porządek w spinkach. Nie musisz dziękować. // 3. Trudne decyzje przy porannej kawie. Entliczek pętliczek… wybieram pierwszą z prawej. // 4. Chyba czas na kurs makijażu, bo szkoda, aby taki prezent się zmarnował. // 

Jak to szło? "Sweater Rabbeather"? Zaciągnijmy skarpety na nogi (lub jeśli jest się królikiem to na uszy) i ogrzejmy się, ale nie przy przegrzanym laptopie, tylko wtulając się  w tych, którzy są obok. Miłego wieczoru i dziękuję Wam za wizytę tutaj! :)

 

 

LOOK OF THE DAY

buty za kostkę – RYŁKO

 kurtka z kapturem – Max Mara (sprzed kilku kolekcji)

wełniany szalik – Burberry z szafy męża

skórzane spodnie – Tallinder

   Dzisiejszy poranek z kawą w dłoni. Wczoraj udało nam się przebierane przyjęcie z motywem przewodnim Hogwartu (co nieco można jeszcze zobaczyć na moim Instagramie) więc dziś miło było zafundować sobie dłuższy spacer i poobgadać miniony wieczór. No i cały ten tydzień! Trochę się u mnie działo i mam nadzieję, że kolejne dni będą już spokojniejsze. Póki co gonię męża, żeby przeczytał mój wywiad w Vogue, a Was wypada mi jedynie do tego zachęcić ;). 

   Cóż mogę powiedzieć o dzisiejszym zestawie? Uwielbiam ten weekendowy luźniejszy styl – kurtkę, która od dawna służy mi niczym peleryna niewidka (niepozorna ale ukochana), wygodne buty i stonowane kolory, które pozwalają mi nie myśleć za dużo o tym, co do czego pasuje. 

La Rondé – obrót rzeczy doskonałych

   „To normalne, że się trochę denerwuję, prawda?” – spytałam, patrząc Portosowi prosto w jego czarne jak węgiel oczy. Wyglądał, jakby wszystko rozumiał. Spoglądał co rusz na mnie i na ekran mojego laptopa (i na jabłko, które miałam w dłoni), przestępując niecierpliwie z łapy na łapę.  Teoretycznie wszystko jest już gotowe, chociaż, jak to zwykle bywa przy nowych przedsięwzięciach, o połowie problemów dowiem się dopiero wtedy, gdy projekt ruszy. Dziś rano nie znalazłam już jednak żadnego logicznego powodu, który miałby powstrzymać mnie przed udostępnieniem gotowej strony w internecie. A więc  ruszamy z La Rondé.

    Po ostatnim artykule zasypałyście mnie pytaniami, na czym ma właściwie polegać „ten mój nowy projekt”. Przez ostatnie dwa lata sporo myślałam o tym, że ideę mody cyrkularnej „kupują” wszyscy. Dlaczego więc nie wszyscy z niej korzystają? Ponad połowa Polaków nigdy nie kupuje w second-handach – ja, odkąd skończyłam studia, też przez wiele lat nie zaglądałam do sklepów z odzieżą używaną. W przeszłości lumpeksy były dla mnie sposobem na to, aby coś markowego kupić taniej. Jako studentka miałam też zdecydowanie więcej czasu, aby przed zajęciami czekać niczym łasica na otwarcie lumpeksu w dniu dostawy. Razem z moją przyjaciółką dopingowałyśmy się i chwaliłyśmy przed sobą nawzajem swoimi łupami, ale nie był to dla nas jakiś szczególny powód do dumy wobec szerszego grona. Gdy już ktoś spytał nas o to, skąd mamy sweter, odpowiadałyśmy szeptem na ucho albo puszczałyśmy oko do siebie i rzucałyśmy krótkie: „później ci zdradzę”.

    Dziś sporo się w tej kwestii zmieniło. Pamiętam, jak tuż przed ubiegłymi Świętami Bożego Narodzenia moja mama jak zwykle zadzwoniła do swojej przyjaciółki, która od 30 lat mieszka we Francji, aby złożyć jej życzenia i ponarzekać na świąteczne przygotowania. Gdy doszło do tematu prezentów, przyjaciółka powiedziała, że pozwoliła córce wybrać sobie pod choinkę jakąś markową rzecz, ale wyłącznie pod warunkiem, że będzie ona z drugiej ręki. A od nowego roku w ogóle ustaliła ze swoimi dziećmi, że nie kupują już nowych ubrań (pomijając bieliznę i buty). Nie jest to, jakby powiedzieli złośliwi, tylko snobistyczna moda „na bogatym Zachodzie”, chociaż widać wyraźnie, że we Francji te zmiany są już bardziej powszechne niż u nas.  Zakup rzeczy z drugiej ręki coraz rzadziej wynika tylko z potrzeby oszczędzania. Coraz więcej osób, które z łatwością mogłyby pozwolić sobie na produkty z wyższej półki i co miesiąc wychodzić z ekskluzywnego butiku z naręczem toreb, czuje te zmiany i nie chce stać obok nich. Kryzys klimatyczny, nadprodukcja, konsumpcjonizm, pandemia – te zjawiska na stałe przewartościowały nasze potrzeby i codzienne wybory. Odczuwamy napięcie między chęcią posiadania nowej rzeczy, a konsekwencjami tej decyzji dla planety. Chcemy być lepsi dla świata, ale jednocześnie nie chcielibyśmy być gorsi dla siebie. A czy jest coś bardziej ekologicznego, niż marka, która niczego nie produkuje, co więcej, daje drugie życie pięknym ubraniom?

    Chciałabym, abyśmy kupowali rzeczy używane nie dlatego, że musimy, ani dlatego, że nasze sumienie nie pozwala nam zrobić inaczej. Moim celem jest aby kobiety zaczęły kupować odzież z drugiego obiegu, bo chcą i lubią. Aby stała się ona ich pierwszym wyborem. Wiem, że u wielu z Was wciąż pojawiają się w związku z tym obawy. Śledząc media społecznościowe i dyskusje na ten temat zauważyłam, że dominuje kilka z nich:

– Nie chcę „grzebać” i tracić czasu.  

– Stać mnie na nowe.  

– Odrzuca mnie zapach w second-handach.  

– Te ubrania na pewno są zniszczone.  

– Nie wiem, gdzie znaleźć dobry second-hand.  

– Nie wiem, czy to, co wybiorę, rzeczywiście ma jakąś wartość.  

Moje wybory z La Rondé. Szary garnitur już ze mną został (widziałyście go zresztą w różnych wersjach na blogu), ale marynarka czy dżinsowa kurtka to produkty, które teraz są dostępne – wyczyszczone, naprawione i gotowe do noszenia. 

   Chociaż dziś umiejętność wyszukania perełek wśród używanej odzieży to zdecydowanie powód do dumy, wiele z nas wciąż ma opory. La Rondé chce zaprosić również te bardziej wymagające Klientki, które stawiają na zrównoważoną modę, ale trudno im znaleźć wartościowe ubrania z drugiego obiegu. Nie tylko ze względu na bariery związane z nieprzyjemnymi doświadczeniami w second-handach, ale również na brak pewności, czy dany zakup spełni ich oczekiwania. Ułatwiamy ten proces i oferujemy Wam skrupulatnie przygotowaną selekcję ubrań. Moda z drugiego obiegu może być piękna i użyteczna – misją La Rondé jest wyręczenie konsumentek z tego, co w zakupach ubrań używanych najbardziej uciążliwe. Dzięki temu projektowi nie musisz szukać, aby znaleźć.

    Ale jak to właściwie działa? Przede wszystkim zaprosiłam do współpracy dziewczyny, które zasłynęły w Internecie z talentu do wyszukiwania używanych rzeczy wysokiej jakości i zgodnych z obecnymi trendami (to grono wciąż się poszerza, ale w tym momencie mogę już ogłosić, że w naszym zespole są między innymi Kasia Szymków z JestemKasia i Oliwia Kijo). To one przeszukują serwisy aukcyjne, stacjonarne lumpeksy w całej Polsce, szperają w szafach swoich przyjaciółek i używają wszystkich umiejętności, aby wybrać dla Was to, co najlepsze. Nie tworzymy więc nowych kolekcji, ale kolekcjonujemy unikalne modele. Zamiast szwalni mamy intuicję. Wiemy, że aby znaleźć coś fajnego, niezbędny jest duży nakład czasu, wyczucie tego, co klasyczne i umiejętność rzetelnej oceny – kroju poprzez jakość materiałów aż po najdrobniejsze detale. Nie liczy się dla nas marka, ale skład materiałów i fason.

   Wiele z tych produktów pamięta jeszcze czasy, kiedy ubrania produkowano po to, aby spełniały swoją funkcję – czyli przez długi czas zdobiły i chroniły nasze ciała, a nie były jedynie źródłem chwilowej przyjemności, która mija wraz z włożeniem nowego ciucha do szafy. Kiedy marki nie cięły jeszcze kosztów produkcji na potęgę i zależało im na tym, aby ich produkt był wytrzymały i dobrej jakości. Jeśli ubrania w La Rondé wymagają drobnych napraw – zajmujemy się tym. Przerabiamy rękawy, doszywamy guziki, naprawiamy podszewki. Ubrania są odpowiednio przygotowane, odświeżone i zapakowane, tak aby doświadczenie zakupowe było równie przyjemne, jak w najlepszych butikach. Ale w La Rondé znajdziecie też na przykład sample MLE, które nie trafiły do masowej produkcji, bo ich uszycie okazywało się finalnie zbyt drogie albo w trakcie nanoszenia poprawek (a proces ten trwa zwykle wiele tygodni) docelowy materiał zdążył się wyprzedać. Próbujemy też różnymi kanałami odkupywać od Klientek nasze flagowe, najbardziej pożądane modele, sprawdzać ich stan i, jeśli nie budzi zastrzeżeń, dać im nową zadowoloną właścicielkę. Proponujemy spójną selekcję według własnego klucza. Dajemy gwarancje, że rzecz, którą kupicie, będzie wyjątkowa i gotowa do założenia. No i dostawy – lada dzień ruszamy z naszym pierwszym tygodniem tematycznym: „jesienne marynarki”, tak aby łatwiej było Wam robić zakupy, gdy poszukujecie konkretnej części garderoby. Kolejny to „warkoczowe swetry”.

Za naszą kampanię odpowwiedzialni byli: Jakub Pleśniarski (fotograf), Olivia Kijo (stylistka), Agnieszka Jarzembek (makijażystka), Arkadiusz Ukleja (stylizacja włosów), Aleksandra Ciapka (scenografia) oraz Cleo, Daga Jeż i Matylda Sokołowska w roli modelek. 

    Nie chcę, aby rewolucja w przemyśle odzieżowym wciąż dotyczyła tylko bardzo wąskich grup. Muszę ułatwić zmiany tym z Was, które są na nie gotowe, ale chcą, aby ktoś podał im pomocną dłoń. Doskonale rozumiem, że codzienne życie dostarcza nam zbyt wiele emocji, aby marnować czas na przeszukiwanie internetu w celu znalezienia ładnej niezniszczonej marynarki i jeszcze do tego brać na siebie ryzyko, jeśli nasz wybór okaże się nietrafiony.

    Moda od zawsze łączy przeszłość z przyszłością. Z jednej strony to, co wydarzyło się na świecie, wpływa na nią i ciągle ją zmienia. Polityka, przemiany społeczne, wojny, ekonomiczne katastrofy, choroby i wyschnięte rzeki. Moda stara się nadążać za tymi zmianami, a czasami je wyprzedza. Wyznacza nam, to co mamy nosić, jacy pragniemy być, na kim chcielibyśmy się wzorować. Nieustannie czerpie z tego, co było, a jednocześnie wciąż musi zaskakiwać i zmieniać się, by trwać. La Rondé to kwintesencja tego mechanizmu. Czerpiemy z przeszłości, bo nasze ubrania nie są nowe. A jednocześnie patrzymy dalej w przyszłość – gdy wszystko krąży wokół nowych kolekcji, my przewracamy świat mody do góry nogami. Jestem przekonana, że drugi obrót może być dobry nie tylko dla świata, ale też dla Twojej szafy i stylu.

 

Sklep internetowy:  La Rondé Brand

 

Nasz Instagram: larondebrand

 

 

 

*  *  *

 

[MARKA WŁASNA]

 

LOOK OF THE DAY – NORMAL ME

pikowana kurtka – MLE Collection (kolekcja sprzed lat)

grafitowy sweter – La Ronde (kojarzycie go pewnie z poprzednich wpisów)

spodnie – NA-KD (zakup z 2019 roku)

skórzane przylegające botki – Kazar

zamszowa torba – Arket 

   W pędzie codzienności coraz rzadziej myślę o tym, czy moja prezencja – makijaż, ubranie, włosy – nadaje się danego dnia na zdjęcia. To oczywiście z jednej strony wynik lenistwa i hierarchii priorytetów, ale mam też wrażenie, że wieloletnia wprawa pozwala mi właściwie nieświadomie (i znacznie szybciej niż kiedyś) ogarnąć się do wyjścia. A może wraz wiekiem, paradoksalnie, mniej rzeczy w moim wyglądzie mnie drażni? W każdym razie, włosy związane w kitek, monochromatyczne połączenie ubrań i minimalny makijaż to mój sposób na zyskanie dziesięciu minut – na kawę i oglądanie telewizji śniadaniowej ;). 

DLACZEGO NIGDY NIE NAZWĘ MLE MARKĄ EKOLOGICZNĄ (CHOCIAŻ WIEM, ŻE NA TO ZASŁUGUJE)?

   Chociaż moje życie zawodowe jest w wielu wymiarach wciąż niemal organicznie związane z modą, to coraz częściej czuję, że jej wpływ na moje decyzje i działania maleje. Obserwuję ją pilnie i, rzecz jasna, ciągle liczę się z jej kaprysami i nastrojami, ale nie mam już ochoty dostosowywać się do jej wymogów bezrefleksyjnie. Jest raczej obiektywnym zjawiskiem niż władcą moich emocji. Mój styl przybija sobie z nią piątkę, jeśli ma na to ochotę, ale jest dla niego bardziej koleżanką z pracy niż życiowym partnerem.  

   Jej autorytet podupadł już jakiś czas temu. Samo słowo „moda” stało się dla wielu synonimem pustki, mówimy o niej często z nieskrywanym lekceważeniem i sarkazmem. Podobnie jest z „przemysłem odzieżowym”, ten termin ma głównie pejoratywne konotacje, w dużym stopniu zasłużenie. I mówimy o nim już nie w tonacji kpiny i szyderstwa, ale poważnych zarzutów. Przemysł modowy siedzi dziś na ławie oskarżonych w procesie o niszczenie planety, klimatu i środowiska jako jeden z głównych sprawców. Rozpoznamy wśród nich także projektantów kreujących nowe trendy. To oczywiste, że ponoszą oni współodpowiedzialność za spiralę nowej produkcji i rosnących zakupów, ale winnych jest oczywiście więcej. Co nie zwalnia ich z obowiązku poważnej autorefleksji i szybkich zmian. Póki co, nikt się do nich jakość szczególnie nie kwapi.

   Wróć! Coś jednak w ostatnim czasie drgnęło. Przynajmniej po stronie konsumenckiej. Miliony kobiet zmieniło (w różnym stopniu oczywiście) swoje przyzwyczajenia. Kupujecie trochę mniej, sprawdzacie coraz częściej składy tkanin, wymieniacie się ubraniami zamiast je wyrzucać… Ten oddolny, spontaniczny ruch powoli zaczyna mieć wpływ na to, co dzieje się na szczycie modowej piramidy, ale „dzieje się” to słowa trochę na wyrost, bo reakcję przemysłu są nadal spóźnione i cokolwiek niemrawe.

   Jako właścicielka marki odzieżowej dobrze znam te dylematy. To nie takie proste powiedzieć sobie: OK, od dzisiaj sprzedaję mniej, płacę więcej za szycie i materiały, ograniczam liczbę kolekcji, czyli – w imię wyższego dobra – zarabiam mniej, a staram się bardziej. Prawda jest jednak okrutna, innej drogi nie ma. I dlatego niezbędne jest wprowadzenie ogólnie obowiązujących norm i reguł oraz ich egzekwowanie, bo inaczej ci, którzy na serio przejmują się środowiskiem naturalnym przegrają konkurencję z tymi, którzy mają gdzieś przyszłość planety albo z tymi, którzy cynicznie odgrywają – przy pomocy nic nie znaczących rekwizytów i emblematów – rolę „ekoproducentów”. Moja branża nie będzie zachwycona tymi uwagami, wiem o tym, ale niech nie ma złudzeń – ten proces już się zaczął i za chwilę głębokie prośrodowiskowe zmiany będą i tak wymuszone społeczną presją i prawną regulacją. 

   Prawdziwe „eko” przestanie za chwilę być romantycznym idealizmem, a stanie biznesowym pragmatyzmem. Pod warunkiem, że w Polsce, w Unii Europejskiej i globalnie zerwiemy z hipokryzją i udawaniem, że coś w tej sprawie robimy. Bez powszechnie obowiązujących zasad marki produkujące ubrania w sposób zrównoważony nie bedą miały szansy na przetrwanie w konkurencji z koncernami, które są „ekologiczne” wyłącznie w swoich kampaniach reklamowych.

   Jeszcze kilka lat temu większości z nas wystarczał cały ten „greenwashingowy” marketing. Pseudocertyfikaty, gwarancje, ckliwe historie. Kiedy zaczęłam się temu przyglądać bardziej wnikliwie i krytycznie, zrozumiałam, że to pozorne uświadamianie klientów o ekologicznym i zrównoważonym charakterze sprzedawanych produktów ma na cel redukcję nie CO2, tylko naszych wyrzutów sumienia. Tym bardziej, że ekologiczne podejście bywa grą pozorów o fatalnych często skutkach. Uciekamy od poliestru (i słusznie) na przykład w stronę ubrań z bawełny. A przypomnę, że to produkcja tej drugiej spowodowała jedną z największych katastrof ekologicznych w historii, czyli wyschnięcie Morza Aralskiego.

   Niektórzy sądzą, że próby powstrzymania nadprodukcji, podobnie jak inne działania na rzecz ochrony natury, to walka z wiatrakami. Martwi mnie, że niektóre środowiska slowfashion czy zero waste są dziś jakby w defensywie, trudno zresztą dziwić się ich pesymizmowi, ale nie ma co opuszczać rąk. Na przykład Francuzi wprowadzili ostatnio nowe prawo przewidujące surowe kary dla tych, którzy utylizują nadprodukcję i wymuszające stosowanie materiałów z recyklingu do nowej produkcji. Francuska prawniczka Celine Bondard wskazuje przemysł modowy jako główny cel tych nowych obostrzeń, ponieważ jest on rekordzistą w ilości nowych produktów i niesprzedanego towaru. Producenci woleli niszczyć ubrania niż sprzedawać je w dyskontach lub gromadzić w magazynach. Wartość utylizowanych (często spalanych) nowych produktów odzieżowych w samej Francji wynosi rocznie 700 milionów euro. Efektem ubocznym tych nowych obostrzeń jest prawdziwy wysyp multibrandowych sklepów z przecenionymi kolekcjami poza granicami tego państwa. Widzimy je też u nas. 

   Nie oszukujmy się, to wciąż zaledwie pierwsze i nieśmiałe kroki. Nie tylko nad Sekwaną szyje się za dużo. Zara wprowadza rocznie do sprzedaży aż 24 kolekcje, a jej konkurenci na całym świecie usiłują utrzymać to mordercze tempo. W Polsce jeszcze sporo czasu upłynie zanim prawo zacznie rozliczać marki odzieżowe z greenwashingu. Póki co, to klienci sami muszą dokonywać selekcji na podstawie nie zawsze wiarygodnych danych.  

   A teraz przejdźmy do MLE. W tytule tego artykułu pozwoliłam sobie na dość obcesowe stwierdzenie, że MLE zasługuje na miano marki ekologicznej, chociaż, jak wiele z Was zauważyło, staramy się nie epatować tym terminem z takim tupetem jak niektórzy. Przesadna skromność też jednak nie popłaca. I nawet jeśli uszy robią mi się właśnie czerwone, to napiszę wprost – MLE spełnia kryteria marki ekologicznej z wielu powodów. I dodam bezczelnie: gdyby cała branża odzieżowa narzuciła sobie takie rygory jak my, bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu. Bardziej zielonym. Dlaczego?

W MLE nie wydajemy pieniędzy na wielkie siedziby i biurko szefa ;). Większość spraw związanych z prowadzeniem firmy załatwiam w domu. Minimalizowanie niepotrzebnych kosztów pozwala nam maksymalnie obniżać marżę naszych produktów. 

1. Bo nie ma u nas żadnej nadprodukcji.

   Zacznijmy od skandalu z 2021 roku. Były pracownik Amazona nagrał film, w którym pokazał, co dzieje się z niesprzedanymi produktami. Co tydzień do zniszczenia miało trafiać ponad 130 tysięcy produktów. Połowa z nich była jeszcze zapakowana, a druga część miała pochodzić ze zwrotów, choć nadawała się do użytku. Przedstawiciele Amazona twierdzili, że „starają się aby do takich sytuacji dochodziło jak najrzadziej”, ale śledztwo dziennikarskie wykazało, że była to powszechna praktyka. Ujawnienie tego procederu odbiło się na Wyspach Brytyjskich szerokim echem, do sytuacji odniósł się nawet ówczesny premier Boris Johnson podkreślając, że potrzebne są prawne regulacje, które narzucałyby koncernom mądrzejsze zarządzanie niesprzedanymi zasobami.  

   Nadprodukcja jest uznawana przez specjalistów za największy grzech marek odzieżowych. To dlatego, że najpierw zużyto energię do wyprodukowania ubrań, których finalnie nikt nie kupił, a później trzeba było ponownie odcisnąć ślad na środowisku, aby zutylizować tony niechcianych rzeczy. Przerażająca jest skala, a konsumenta powinien zastanowić fakt, że końcowa cena nałożona na bluzkę, którą chce kupić, musi zrekompensować producentowi koszt także niesprzedanych produktów.  

   Wyżej wymieniony proceder nigdy nie miał i nie będzie miał miejsca w MLE z kilku przyczyn.  Po pierwsze – za dużo czasu i serca wkładam w to, aby każdy nasz produkt był idealny. Nie wyobrażam sobie, aby efekty mojej pracy zamieniły się w sterty śmieci. Po drugie – koszty szycia ubrań wysokiej jakości w zrównoważony sposób są tak wysokie, że nie utrzymałybyśmy obecnych cen, gdybyśmy miały wliczać w nie koszt nadprodukcji i utylizacji niesprzedanych produktów. Nasz kosztorys jeśli obliczony co do sztuki i wiem, że niejedna z Was się o tym boleśnie przekonała, bo to dlatego produkty są często wyprzedane. Po trzecie, jako mama dwóch dziewczynek zaczęłam bardzo serio myśleć o ich przyszłości. Będą przecież żyły na tej samej planecie, pod warunkiem, że ludzkość zapobiegnie nadciągającej katastrofie. Zdecydowanie żądze typowe dla rekina biznesu przegrywają w moim sercu z matczyną troską.  

2. Bo ubrania z MLE wytrzymują dłużej niż inne.

   Trudno znaleźć inny produkt, który w zasadzie z definicji musi być wymieniony na nowy w stosunkowo niedługim czasie. Oczywiście, wymieniamy samochody, telewizory czy smartfony na nowsze. Ale jednak zdecydowana większość ludzi nie wymienia tych rzeczy co rok. Nawet telefony, które także „podpadają” pod  modę, większość z nas używa co najmniej 2-3 lata (wg badań firmy Kantar dokładnie jedyne 12% polskiego społeczeństwa wymienia je częściej niż co 24 miesiące). W przypadku samochodów praktycznie wszystkie znajdują kolejnych nabywców i „pracują” co najmniej 20 lat. I właśnie, pracują.  

   To właśnie krótki czas noszenia ubrań jest kolejnym grzechem branży mody. Ekologicznie jest, gdy są one używane jak najdłużej. Ta banalna prawda wciąż z trudem przebija się do świadomości producentów. Ahaaa! No tak, zapomniałam. Przecież zależy im na tym, abyśmy szli na zakupy jak najczęściej. Ubrania muszą się zużywać w ekspresowym tempie. A jeśli fizycznie dotrwają do kolejnego sezonu, to z pomocą przyjdą „nowe trendy”.  

   Może to głupota, ale ja wierzę, że skoro ja z szacunkiem traktuje portfele klientek i staram się zaoferować im projekt dopracowany do perfekcji, to nowe właścicielki obdarzą kupione ubranie opieką i wykażą się taką troską, aby zostało ono z nimi jak najdłużej. Oczywiście, nie powinnam zrzucać odpowiedzialności na Was w kwestii trwałości projektów MLE. To przede wszystkim moje zadanie. A jednak wydaje mi się, że mój stosunek do marki przekłada się później na Wasz stosunek do niej. Nie wierzę, że członkowie zarządu, czy akcjonariusze wielkich koncernów odzieżowych zapłakaliby nad leżącą na śmietniku bluzką swojej marki. Ale ja tak. Nie oszczędzamy na niciach, wykończeniu, zamkach w spodniach. I oczywiście materiałach. Wiele rzeczy, które mam w swojej szafie z pierwszych kolekcji, wygląda jak nowe.  

   Ale „wytrzymałość” to nie tylko to po jakim czasie zaczną wychodzić nitki z t-shirtu, w swetrze pod pachą zrobi się dziura itd. Chodzi też o to, jak długo w danej rzeczy będziemy miały ochotę chodzić i czy po dwóch latach nam się po prostu nie znudzi. I tu MLE także wygrywa. Nasze wzory nie gonią ślepo za krótkotrwałą modą. Analizujemy zmiany w sylwetkach, tak aby projekty były nowoczesne, ale nigdy nie przerysowane.  

Nasze swetry z roku 2020, 2021 i 2022. Moda się zmienia, ale my umiemy ją trochę oszukać. 

3. Bo sweter, który wyprodukowałyśmy w 2019 roku dziś na rynku wtórnym osiąga wyższe ceny niż wtedy, gdy został wypuszczony do sprzedaży.

   Ta zaleta MLE to efekt – o czym wspomniałam w poprzednim akapicie – trwałości i fasonów, które wytrzymują próbę czasu. Sprawa wymaga jednak podkreślenia (no dobrze, wcale nie wymaga, ale muszę się tym pochwalić) – MLE nie jest marką luksusową, nie robimy pokazów na tygodniu mody w Paryżu, ceny naszych produktów oscylują w granicach nieco droższych sieciówek, jak Massimo Dutti czy Arket i wydawałoby mi się niemożliwe, aby używane modele MLE zyskiwały z czasem na wartości. A jednak… Tutaj znajdziecie na przykład zakończone ogłoszenie ze swetrem Katania z 2020 roku w cenie 799 złotych (pierwotnie kosztował 659 złotych), oczywiście różnica jest niewielka, ale zastanawiałyście się ile z Waszych ubrań w szafie sprzedałybyście dziś za większą kwotę niż cena kupna? Stałe klientki podadzą na pewno więcej takich przykładów, bo często podsyłacie mi tego typu linki (nawet dziś jedna z Was na Instagramie podesłała podobną sytuację ze swetrem Cortina).

   W nowej rzeczywistości szanse będą miały tylko te marki, które oferują produkty mało tracące na wartości (nie mówiąc już o tych, które zyskują). Gdyby więcej ubrań trafiało do drugiego obiegu i znajdowało tam zadowolonego nabywcę (a i sprzedający odchodziłby od stołu uśmiechnięty), to automatycznie na wysypiskach śmieci trafiałoby zdecydowanie mniej ubrań. 

4. Bo wszystko szyjemy w Polsce.

   „O rany, Kasia, słyszałam to już milion razy. To, że szyjecie w Polsce, niewiele zmienia, poza tym, że płacicie tu podatki”  – idę o zakład, że u niejednej z Was pojawi się taka myśl. Temat jest jednak bardziej złożony.  Uwierzcie mi, to nie podatki zdecydowały, że szyjemy w Polsce. Jak wiecie, produkcja w Chinach czy w Bangladeszu jest o wiele ( o  w i e l e ) tańsza, ale jest oczywistym złamaniem podstawowych zasad zrównoważonej produkcji. Mówiąc krótko, wolimy zapłacić więcej polskiej szwalni, która nie zatrudnia dzieci ani Ujgurów z chińskich obozów. Warto też wiedzieć, że metka z napisem „Made in Europe” to nie to samo, co metka z nazwą państwa członkowskiego UE, zobowiązanego prawem do przestrzegania unijnych standardów. „In Europe” brzmi wiarygodnie i kojarzy się raczej z Włochami niż Białorusią, ale jest jakiś powód, dla którego firmy umieszczają swoją produkcję poza Unią. Jaki powód? Większe pieniądze, niższe standardy.  

   Skoro produkujemy w Polsce, to nasze ubrania pokonują zdecydowanie krótszy dystans. Nie muszę tłumaczyć, ile więcej śladu CO2 zostawiają ci, którzy zlecają szycie na innym kontynencie. Najdalej położona od Trójmiasta szwalnia, w której szyje MLE znajduje się pod Warszawą, a nie pod Szanghajem czy Ankarą. Smutnym paradoksem jest, że im bliżej domu szyjesz tym większe ponosisz koszty.  Niestety, nie wszyscy są na to gotowi. Na przykład, według tygodnika „Polityka”, hiszpański Inditex też nie zamierza stracić na „modzie eko”. W 2018 r. na całym świecie sprzedał za 26,1 mld euro, osiągając 3,4 mld euro czystego zysku. Także dlatego, że klienci za dżinsy płacą w sieciówce około 200 zł, ale szwaczka w Bangladeszu czy Wietnamie dostaje za ich uszycie 2–4 zł (za portalem Altmoda). Takie rozpiętości w definicji mody zrównoważonej nie powinny się mieścić. Tymczasem na Dalekim Wschodzie szyją wszystkie wielkie firmy odzieżowe, polskie też, dokładając się do środowiskowej dewastacji. 

5. Bo w naszych opakowaniach nie ma nawet grama plastiku.

   Nie zdziwię się jeśli ten argument nie zrobi na Was wielkiego wrażenia. Gdy sama słyszę, że marka „x” nie używa plastiku w swoich paczkach, to nie zbieram w związku z „tą przełomową informacją” szczęki z podłogi. Taka polityka powinna być absolutnym standardem we wszystkich sklepach internetowych, a wciąż zdarza się, że jest obwieszczanym wszem i wobec sukcesem. Tymczasem, dla marki nie jest to ani większy koszt, ani utrudnienie. Owszem, wymaga zmiany niektórych schematów pakowania i oczywiście chęci, ale to naprawdę małe wyrzeczenie biorąc pod uwagę to, ile zyskuje dzięki temu planeta. 

Niebieska koszula została wyprzedana, ale udało nam się szybko sprowadzić kolejną partię materiału. Wiele z Was zapisało się do opcji "powiadom o dostepności" i dzięki temu wiemy dokładnie ile sztuk możemy dorobić. 

6. Bo korzystamy z innowacyjnych tkanin i przędzy.

   W tym argumencie kryje się pułapka. Marki odzieżowe oczywiście powinny dążyć do tego, aby materiały, których używają odciskały na środowisku coraz mniejszy ślad i w MLE również wyznajemy tę zasadę, ale zbyt wiele razy już nacięłam się w tym temacie, aby bezrefleksyjnie zmieniać cały proces produkcji, gdy tylko ktoś obwieści stworzenie „przełomowego włókna”. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma idealnego materiału. Każdy ma jakieś „za” i „przeciw”. Hasło „poliester z recyklingu” brzmiało super, najnowsze badania pokazują jednak, że posiada on zdecydowanie więcej szkodliwych dla człowieka substancji niż ten powstający z czystego plastiku. Mowa tu między innymi o udowodnionym działaniu kancerogennym, nie wspominając już o takich „drobiazgach”, jak wywoływanie alergii skórnych. Byłabym szczególnie ostrożna w przypadku ubranek dla dzieci wykonanych z poliestru z recyklingu, których ciała są bardziej podatne na wpływ toksycznych ubrań.

   Na dodatek, coraz cześciej podważany jest wpływ poliestru z recyklingu na ograniczanie plastiku w środowisku. O ile PET (tworzywo sztuczne, z którego robione są przede wszystkim plastikowe butelki) może być wykorzystywany wielokrotnie, to jeśli zostanie wykorzystany do uszycia ubrania, jego obieg się kończy – nie ma możliwości odzyskania tego surowca po raz kolejny.  Te nowe doniesienia nie zmieniają faktu, że marki odzieżowe, które produkują ubrania z plastiku poddanego recyklingowi, dalej uprawiają zwykły greenwashing, a więc wprowadzają klientów w błąd, wybielając przy okazji swój wizerunek. W MLE Chcemy aby ubrania były uszyte z tkanin, które w mniejszym stopniu zatruwają środowisko – i to jest super. Ale robimy to z głową. Na przykład w naszych swetrach korzystamy z przędzy z domieszką opatentowanego wynalazku Amni Soul Eco. To oznacza, że gdyby Wasz sweter trafił kiedyś do gleby, to zawarte w niej bakterie uaktywniłyby proces degradacji i poliamid rozłożyłby się już w ciągu pięciu lat (czyli co najmniej kilkadziesiąt razy szybciej niż każde inne sztuczne włókno). 

   A teraz przejdźmy do istoty tego artykułu. To oczywiście dobrze, że wiele marek postanawia kosztem własnych dochodów wprowadzać zmiany. Jeszcze lepiej, że niektóre kraje zmieniają prawo, aby odzieżowe koncerny przyprzeć do ściany i zmusić do realnych działań. To jeszcze nie jest radykalny przełom, ale postępująca ewolucja – już tak. Cieszę się, że MLE wychodzi naprzeciw tym wyzwaniom z podniesioną głową, czystym sumieniem i bez lęku.

   Inne marki odzieżowe też będą musiały się zmienić – w przeciwnym razie cały rynek oparty o produkcję nowych ubrań wpadnie w jeszcze poważniejsze tarapaty i się z nich nie wykaraska. I to szybciej, niż przewidują to analitycy. Mam też coraz mocniejsze przekonanie, że jeśli chcemy zachować w naszej kulturze „radość z mody” to ewolucyjne rozwiązania muszą iść w parze z prawdziwą rewolucją. Dla jednych brzmi to pewnie jak wstęp do szmacianego Armagedonu, ale według mnie wcale nie musi tak być. Ba! Nowe rozwiązania mogą być nie tylko zbawieniem dla planety, ale także nowym otwarciem dla tych, którzy przez wyrzuty sumienia stracili przyjemność z obcowania z modą.  Kończąc to pompatyczne intro: jeśli marka odzieżowa chciałaby naprawdę stać się marką ekologiczną to… niestety nie może produkować ubrań. Proste. I trudne do przełknięcia jednocześnie.

   Przez wiele ostatnich miesięcy pracowałam nad tym, aby móc stać się częścią tych wielkich zmian. Obecna sytuacja gospodarczo-polityczna nie jest lekka – to fakt. I wiele osób mówiło mi, że można było znaleźć bardziej sprzyjający moment na eksperymentalny biznes oparty o ideę, ale myślę, że im cięższe czasy, tym odważniejszych decyzji potrzebujemy.  Już za parę dni ruszam z projektem, który spełnia to kryterium, a jednocześnie będzie miejscem, w którym (mam nadzieję) będziecie robiły zakupy równie chętnie jak w MLE.  

 

 

 

 

 

Źródła:

1. Tygodnik Polityka, "Dochody z Ekomody".

2. Dziennik Rzeczpospolita, "Daleko od Eko, ubrania z recyklingu nie uratuja planety", "Nowy raport nie zostawia złudzeń: ubrania z recyklingu szkodzą środowisku".

3. "Odpowiedzialna moda" Katarzyna Zajączkowska. 

4. Puls Biznesu "Francja: nowe przepisy zakazują firmom i sklepom niszczenia niesprzedanych towarów".

5. The Guardian "Recycled plastic bottles leach more chemicals into drinks".

 

Look of The Day

marynarka – Toteme (z drugiej ręki)

sweter z golfem – grafitowy golf – La Ronde (znacie go już z poprzednich wpisów)

sweter narzucony na ramiona – ukradziony z szafy męża (Mango)

zamszowe kozaki – Stuart Weitzman (model sprzed paru lat)

skórzana torebka – YSL z drugiej ręki

spódnica z dzianiny – Soft Goat

   Dzisiejszy zestaw to kolejna wariacja na temat ubrań, które widziałyście już w tym miesiącu nie raz i nie dwa razy. O ile zaczyna mnie już męczyć termin "kapsułowa garderoba", bo widzę go już w każdym tekście dotyczącym mody, to sama idea jest mi ostatnio bliższa niż kiedykolwiek. Mam nadzieję, że Wy też to widzicie. 

   Dzianinowy komplet (który w rzeczywistości kompletem nie jest), płaskie buty i wełniana marynarka to zestaw naprawdę wielofunkcyjny. Wygodny, ciepły, trochę elegancki, a jednocześnie bardzo swobodny. Będąc w Warszawie obskoczyłam tego dnia spoktanie z marką CHANEL, wywiad do ulubionego magazynu, bieganie od ubera do ubera i wyczekany długi spacer po Łazienkach, który pozwolił mi zadowolić moją aplikację liczącą kroki ;).  

   Przypominam, że moja aplikacja jest wyjątkowa. STEPLER (tu możecie pobrać aplikację – link działa tylko na telefonach) ma zachęcać do ruchu i zdrowych nawyków. Liczy Twoje codzienne kroki i przelicza je na punkty, a te można później wymienić na nagrody (produkty, zniżki lub usługi – cały czas dodawane są nowe opcje więc warto być na bieżąco). Namacalne gratyfikacje to jedno, ale z mojego punktu widzenia najważniejszym zadaniem (które zresztą błyskawicznie aplikacja realizuje) jest wykształcenie w nas wewnętrznej motywacji do tego aby chodzić więcej.