Ponad pół roku temu otrzymałam na moją skrzynkę pocztową zaskakującą wiadomość z zapytaniem, czy chciałabym pojechać na pokaz marki Armani, który miał odbyć się w trakcie Mediolańskiego Tygodnia Mody. Odpowiedź była dla mnie oczywista, ale od razu zostałam uprzedzona, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona, gdyż polski oddział marki Armani od kilku sezonów stara się o zaproszenie na pokaz, za które, jak się potem dowiedziałam, połowa świata mody byłaby gotowa zrobić niemal wszystko. Byłby to więc pierwszy raz, kiedy ktoś z Polski zostałby zaproszony na to wydarzenie. Podeszłam z dystansem do całej sprawy, aby nie cieszyć się przedwcześnie. Szczerze się zdziwiłam, gdy okazało się, że nie dość, iż zaproszenie dostałam, to będę mogła również wejść na backstage z moim aparatem i podpatrzeć produkcję całego przedsięwzięcia.
Pierwszego dnia, tuż po przyjeździe i zameldowaniu się w hotelu, ruszyłam na zwiedzanie miasta. W Mediolanie byłam już parę razy (poświęciłam mu nawet jeden rozdział mojej książki), a mimo to (jak zawsze) nie mogłam oderwać wzroku od dopracowanych strojów, głównie mężczyzn. Niezależnie od tego, czy przemierzali ulice na skuterach, czy spacerowali za rękę z włoskimi dziewczynami, albo wyprowadzali swoje wyczesane i wypielęgnowane psy – wszyscy byli wysportowani, świetnie ostrzyżeni (bez wygolonych karków i nachalnych przedziałków), w lśniących butach, dopasowanych do nich skarpetkach, w idealnie odprasowanych koszulach i świetnie skrojonych marynarkach. Włosi wyglądają perfekcyjnie, a jednocześnie autentycznie – widać, że w garniturze czują się swobodnie, jakby chodzili w nim od urodzenia, jakby był ich drugą skórą. Nie ma w tym nic ze snobizmu.
Nic dziwnego, że właśnie w tym mieście, kilkadziesiąt lat temu, młody brunet o drobnej sylwetce, który właśnie rzucił studia na medycynie, rozpoczął swoją przygodę z modą. Tak zaczęła się historia jednego z największych domów mody na świecie. Najpierw pomagał przy urządzaniu witryn sklepowych w centrum handlowym, ale szybko rozpoczął karierę samodzielnego projektanta. Nauczył się też krawiectwa. Armani, bo o nim oczywiście mowa, zafascynowany budową ludzkiego ciała, jak nikt potrafił podkreślić i wysmuklić sylwetkę dzięki odpowiednim krojom i nowatorskim cięciom. Do mistrzostwa opanował sztukę szycia garniturów. Najpierw dla mężczyzn, później także dla kobiet. Gdy w Eurpie osiągnął już wszystko, wyruszył na podbój Ameryki, gdzie dzięki niezapomnianej kreacji Richarda Gere w filmie Amerykański żigolo oraz niebywałemu sukcesowi Miami Vice na stałe zapisał się w historii popkultury. To on, jako pierwszy, sprawił, że krój marynarek stał się bardziej swobodny – wyciągnął z nich sztywne poduszki i zaczął korzystać z delikatniejszych materiałów. Elegancję przeniósł do codzienności i sprawił, że przestała być przeciwieństwem wygody, bez której nie da się wyglądać naprawdę dobrze. Jeśli więc włoskie krawiectwo kojarzy Wam się z perfekcją, to duża w tym zasługa właśnie Giorgia Armaniego.
Widok z mojego pokoju hotelowego na piękną starą kamienicę. Zatrzymałam się w Room Mate Giulia, ze względu na piękną lokalizację (na tyłach Galerii Emmanuela i tuż obok Duomo). Jakie było moje zdziwienie, gdy w recepcji hotelu dojrzałam pracę Louise Bourgeois, którą dosłownie tydzień temu podziwiałam w Tate Modern w Londynie – świat jest mały!
Mały prezent od marki Armani, aby w trakcie wyjazdu do Mediolanu pachnieć jak Włoszka. Perfumy Si La Perfum w nowej, nieco poważniejszej odsłonie.
Piękna restauracja Il Salumaio Di Via Monte usytuowana w jednym z mediolańskich patio. Na pewno warto je odwiedzić, ale uprzedzam, że bez rezerwacji ciężko jest dostać stolik.
Pod koniec pierwszego dnia wyjazdu wybrałam się jeszcze na wystawę w słynnym budynku, zaprojektowanym przez Armaniego – Armani / Silos. Poza licznymi kreacjami, które wyszły spod ręki projektanta, zobaczyłam też serię zdjęć "Emotions of the athletic body".
Na następny dzień musiałam stawić się przed wejściem na backstage już o 8 rano. Z resztą szczęśliwców błąkałam się chwilę niedaleko Armani Theatre, bo w żaden sposób nie mogłam znaleźć wejścia. W końcu drogowskazem okazały się być dwie bardzo modnie ubrane dziewczyny, siedzące… wśród śmietników ;).
Tak wyglądał wzorowy makijaż na tegoroczny pokaz Giorgio Armani. Jego autorką jest Linda Cantello, światowej sławy makijażystka, która od lat współpracuje z wszystkimi czołowymi magazynami o modzie na świecie.
Przygotowania do pokazu trwają zwykle co najmniej kilka godzin. Skradając się pomiędzy korytarzami, z aparatem przyciśniętym do nosa, zauważyłam, jak toczy się tam alternatywna rzeczywistość. We wszechogarniającym zgiełku i pośpiechu, modele i modelki starali się nie zwracać uwagi na zamieszanie i zająć się własnymi sprawami. Modelka w krótkich czarnych włosach przycupnęła przy framudze drzwi i oglądała na telefonie nowy film Woody'ego Allena, inna w pośpiechu zjadała brzoskwinię (oby to nie był jej jedyny posiłek tego dnia), przystojny brunet wyciągnął z plecaka książkę i z trochę znudzoną miną przerzucał kartkę po kartce, a grupa młodych chłopaków opowiadała sobie dowcipy na korytarzu – mówili po angielsku, ale każdy z innym akcentem.
Makijaż oparty był na ulubionym kolorze projektanta (i moim też), czyli granacie. Mocno podkreślone oko, rozświetlona twarz i usta w zgaszonym odcieniu pomarańczu okazało się być bardzo nowoczensym połączeniem.
"Laboratorium makijażu Armani" czyli regał, na którym znajdują się pigmenty wszystkich kolorów użytych w makijażu.
jacket / żakiet – MLE Collection // silk top / jedwabna bluzka – Massimo Dutti // jeans / dżinsy – COS // bag / torebka – YSL vintage // shoes / buty – Simple
"Navy is the new black" twierdzi Armani, a ja (jak widać powyżej) całkowicie się z nim zgadzam. Pokaz dopracowany był w najmniejszym szczególe, czułam się jakbym uczestniczyła w pięknym spektaklu. Warto również docenić, że Giorgio Armani, mimo wieku (88 lat) nie zrezygnował z żadnego ze swoich projektów.
Po pokazie, zaczęło się kolejne przedstawienie – tym razem na ulicach Mediolanu.
Ostatnie kilka godzin w Mediolanie. Ubrana w dżinsy (Topshop, model Jamie),trampki i t-shirt od polskiej marki PLNY LALA czułam się odrobinę swobodniej.
jeans / spodnie – Topshop (model Jamie) // sneakers / trampki – Converse // bag / torebka – vintage YSL // t-shirt – PLNY LALA // sunglasses / okulary – Ray-Ban
Ostatnie spojrzenie na Duomo w pełnym słońcu.
fot. Katarzyna Tusk i Anna Rutkowska z Mammamija
Komentarze