Hyperpigmentation that is the remains of pimples, protruding cuticles, ungroomed brows and blackheads – when was the last time you saw such things on Instagram? Or in the photos of your friends posted on Facebook? We are considerably more often flooded with nicely selected images, with no imperfections that blur the perception of reality and people around us, simultaneously making us feel worse with ourselves. As much as traditional media depict models and celebrities embodying idealised standards of beauty, social media show ideal images of “regular girls” who (at least in theory) are like us, but essentially better. Adding the fact that playing in the backyard have been replaced with TikTok, meeting with friends with messenger, shopping with friend with Zalando, and infested of weekend parties we choose Netflix, we are less often presented with real women (and their flaws). And, of course, it’s not about feeding yourself on the fact that your friend came to the cafe with a less perfect hairdo in comparison with her “profile photo”, but it’s about a healthy approach to appearance and not demonising your own flaws.
It’s more difficult to look at yourself from a certain perspective and I mean the two sides of the same coin – girls keeping their eyes on the retouched Instagram icons is one thing, but it’s more often apparent that the same influencers are not able to face even the slightest flaws in their appearance. However, in order to keep up with the times and not show that, just like us, they tackle real insecurities they undergo the influencers’ katharsis on a mass scale. Of course, I’m taking about photos that have been retouched to the max and about girls who once in a while do the makeup-free coming-outs admitting that every so often they get a pimple on their foreheads, but thanks to their profound work and the support of their families, they were able to embrace themselves just as they are and now they can focus on something different (for example, on a breast job). I’m kidding a bit, but such publications would be more suitable for someone who went through a serious disease, and, in fact, these are only proofs that some people approach trivial matters too emotionally.
That would be it as far as the introduction is concerned. Just as you wanted, the article was supposed to be all about skincare, and soon it will become a bunch of loose thoughts on the social problems of the cyberspace. I’ll try to point out a few unattractive things that have hidden somewhere in the depths of the famous app, but in everyday life, they eagerly wave to us from the mirror every day.
* * *
Przebarwienia po wypryskach, zadarte skórki przy paznokciach, niewydepilowane brwi i zaskórniki – kiedy ostatni raz widziałyście takie rzeczy na Instagramie? Albo na zdjęciach koleżanek wrzucanych przez nie na Facebooka? Coraz częściej jesteśmy ofiarami zmasowanego ataku wyselekcjonowanych obrazów, bez jakichkolwiek niedoskonałości, które zakrzywiają naszą wizję świata i ludzi wokół nas, jednocześnie sprawiając, że same ze sobą czujemy się gorzej. O ile bowiem w tradycyjnych mediach portretowane są modelki i celebrytki ucieleśniające wyidealizowane standardy piękna, o tyle w mediach społecznościowych widzimy idealne wizerunki „zwykłych dziewczyn”, które (przynajmniej w teorii) są takie same jak my, ale w gruncie rzeczy jednak lepsze. Dodając do tego fakt, że zabawy na podwórku zostały zastąpione przez TikToka, spotkanie ze znajomymi przez messengera, zakupy z koleżankami przez Zalando, a zamiast weekendowych imprez wybieramy Netflixa, coraz rzadziej mamy styczność z prawdziwymi kobietami (i ich wadami). I oczywiście nie chodzi o to, aby karmić się faktem, że przyjaciółka przyszła do kawiarni z mniej perfekcyjną fryzurą niż na swoim „profilowym”, ale o zdrowe podejście do wyglądu i niedemonizowanie własnych wad.
Bo o dystans do samego siebie coraz trudniej i mam tu na myśli obydwie strony medalu – dziewczyny wpatrzone w wyretuszowane ikony Instagrama to jedno, ale coraz częściej widać, że same influencerki nie bardzo potrafią poradzić sobie nawet z najmniejszymi wadami swojego wyglądu. Aby jednak iść z duchem czasu i broń Boże nie dać po sobie poznać, że, tak jak my, mają prawdziwe kompleksy popełniają masowo „influencerskie katharsis”. Chodzi oczywiście o wpisy dziewczyn z maksymalnie przerobionymi zdjęciami, które raz na jakiś czas dokonują swoistych „coming outów bez makijażu” i za pomocą melodramatycznych opisów przyznają się do tego, że jednak od czasu do czasu mają pryszcza na czole, ale dzięki pracy nad sobą i wsparciu bliskich pokochały siebie takimi jakimi są i teraz skupiły się na czymś innym (na operacji piersi na przykład). Trochę sobie żartuję, a trochę dziwią mnie publikacje, których teksty bardziej pasowałyby do kogoś, kto przeszedł ciężką chorobę, a w gruncie rzeczy są jedynie dowodem na to, że niektórzy zbyt emocjonalnie podchodzą do prozaicznych kwestii.
Tyle słowem wstępu, bo ten wpis, zgodnie z Waszym życzeniem, miał być stricte pielęgnacyjny, a niebawem stanie się mało konkretnym przemyśleniem o społecznych problemach w cyberprzestrzeni. Postaram się więc wypunktować kilka nieładnych rzeczy, które pochowały się jakoś w czeluściach słynnej aplikacji, ale w życiu codziennym mają się świetnie i z radością machają do nas w lustrzanym odbiciu każdego dnia.
Moi pogromcy retuszu. Bazę od Chanel mieszam z podkładem (używam Double Wear w kolorze Sand), bronzer w tym kremowym opakowaniu jest delikatny i ciężko z nim przesadzić (a ja nie znoszę "placków" pod kościami policzkowymi). Ta malutka tubka na przodzie to najlepsza maść na świecie na wypryski od Guerlain ale z tego co widzę nie jest już dostępna w sprzedaży (to jest chyba jej zamiennik).
1. Uneven, unnatural, but very photogenic makeup.
For some time, I was convinced that makeup finishing at the jaw line is a relic of the times when I was attending high school and there were only three foundation colours available at the store. However, Instagram led to a situation when you can come across that unattractive image in the streets again. This truth is as old as the first camera – that makeup that looks good in photos, rarely looks good in reality. In the beginning of the blog (let’s say for the first four years), I myself fell into this trap. Back in those days, my boyfriend (who is now my husband) often asked me – why are you having such a strong makeup on? I answered, truthfully, that I was taking photos for the blog, but each time a thought popped in my head that something is really wrong if a person who is completely outside of the cosmetic world immediately spots that my face looks differently (I applied makeup on a daily basis – the difference was that it was more delicate). Today, I’m no longer practicing such “makeovers” and it’s probably why some of you accuse me of wearing no makeup in the photos as it is invisible. Believe me – I apply makeup, but I don’t want to change my face for the purpose of taking photos. In fact, taking into consideration the Instagram requirements, painting it anew just like a canvas. I’m trying to find a balance between what I can accept in the camera and what won’t turn me into a clown doing the shopping in a grocery store.
All right, but how to achieve that? In the photos, a full coverage foundation looks better, but in reality it gives you a mask effect and it creases in the wrinkles more often than the lighter foundations. And, of course, the colour has to be ideally matching our skin colour and not create lines around the ears and jaw line. That’s why I mix a full coverage foundation with a highlighting primer (it’s best if it is moisturising). Then, it’s a lot easier to apply and it matches the colour of our skin more easily (the list of my cosmetics can be found under the photos). In the photos, the imperfections of our skin are always more visible, the face features are less pronounced, and the skin looks paler. That’s why it comes as no surprise that we are tempted to apply a stronger makeup – we want to look as good as in reality. However, you need to remember that even the most intricate and beautiful eye makeup won’t make up for a creasing concealer.
* * *
1. Nierówny, nienaturalny, ale jakże fotogeniczny makijaż.
Przez jakiś czas byłam przekonana, że makijaż odcinający się na linii szczęki to relikt z czasów, kiedy chodziłam do liceum, a w drogeriach były dostępne trzy kolory podkładów. Instagram sprawił jednak, że ten mało apetyczny widok znów można spotkać na ulicy. To prawda stara jak pierwszy aparat fotograficzny, że makijaż, który wygląda dobrze na zdjęciach, rzadko kiedy wygląda dobrze w rzeczywistości. Na początku prowadzenia bloga (czyli powiedzmy, że przez pierwsze cztery lata) sama wpadłam w tę pułapkę. W tamtych czasach z ust mojego „jeszcze nie męża” często padało pytanie – dlaczego masz na sobie taki mocny makijaż? Odpowiadałam, zgodnie z prawdą, że robiłam zdjęcia na bloga, ale za każdym razem pojawiała się w mojej głowie myśl, że coś tu chyba jednak jest nie tak, jeżeli osoba kompletnie niewtajemniczona w kosmetyczne tematy, od razu wyłapuje, że moja twarz wygląda inaczej niż zwykle (a żeby nie było – na co dzień też robiłam makijaż, tylko delikatniejszy). Dziś nie praktykuję już takich „przemian” i to pewnie dlatego część z Was zarzuca mi, że mojego makijażu właściwie nie widać. Uwierzcie mi jednak na słowo – maluję się, ale nie chcę na potrzeby zdjęć zmieniać swojej twarzy. A właściwie, biorąc pod uwagę instagramowe wymogi, malować ją na nowo, jak obraz. Staram się znaleźć balans między tym, co jest dla mnie akceptowalne w obiektywie, a jednak nie sprawi, że będę się czuła jak klaun robiąc zakupy w warzywniaku.
No dobrze, ale jak to zrobić? Na zdjęciach dobrze wygląda mocno kryjący podkład, ale w rzeczywistości zawsze daje on efekt maski i częściej niż lekkie podkłady tworzy załamania w zmarszczkach. No i kolor musiałby być idealnie dobrany do koloru naszej skóry, aby nie odcinał się przy uszach i linii szczęki. Dlatego mocny podkład zawsze mieszam z bazą rozświetlającą (najlepiej jeśli ma dodatkowe działanie nawilżające). Dużo łatwiej go wtedy nałożyć i lepiej stopi się z kolorem naszej cery (spis moich kosmetyków znajdziecie pod zdjęciami). Na zdjęciach niedoskonałości naszej cery są zawsze bardziej widoczne, rysy mniej wyraziste, a twarz bledsza, nic więc dziwnego, że pojawia się w nas pokusa, aby zrobić mocniejszy makijaż – chcemy przecież wyglądać co najmniej tak dobrze jak w rzeczywistości. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nawet najbardziej misterny i piękny makijaż oka nie wynagrodzi rozwarstwiającego się korektora.
Witamina A to jeden z niewielu składników kosmetyków, którego skuteczne działanie przeciwstarzeniowe zostało potwierdzone przez naukowców. Zawiera ją na przykład mój krem od marki Fridge (98 zł), która szczyci się tym,że stworzyła nową gałąź kosmetologii – kosmetyki świeże, czy takie,które nie zawierają konserwantów, silikonów i alkoholu etylowego. Ważność produktów to 2,5 miesiąca od daty produkcji, trzeba je także trzymać w lodówce, by zachowały swoje unikalne właściwości. Sam krem ma lekką konsystencję, dobrze sprawdzi się pod makijażem, a moja skóra po jego użyciu bardzo długo jest miękka i elastyczna. Ponadto łagodzi i koi podrażnienia (właściwości oleju konopnego).
2. Dry red hands.
I was probably less than 25 years old when I heard about rejuvenating hand treatment for the first time. Back then, it seemed to me as something totally useless as you don't really see someone’s age by looking at their hands. Besides, who would want to waste time on improving the appearance of their hands? Well, who? Well, to be precise – Instagram users. I’ve been recently working on photos depicting hands for a certain media house (in the press and online, you can find my photos that were taken not for the purpose of this blog or Instagram but were commissioned, for example, by jewellery companies – I sometimes work as a photographer) and I was really glad with the results of my work until I compared them with other similar photos online. Even though I was working with a hand model who had the most beautiful hands in my city, despite numerous takes and stunning lighting, I didn’t attain soft and smoothed skin to which we are used to in the media. I was able to convince the commissioning party that a modicum of realism in the photos will be a value added, but I think that I represent the minority with such an approach. Most photographers resolve to retouching the photos after all.
I myself am an owner of hands that would require some retouching in perfect lighting. Not wearing gloves for years made my skin become really rough and I haven’t been able to find the time for a perfect manicure…for thirteen months. On the other hand, even though it’s the 21st century, I still hear my grandmother’s pieces of advice in my head that hands are a woman’s pride. They need to be clear and since I hate the chipping nail polish, I rarely paint them. And now I always wear gloves. And I’m not talking about the woollen ones when it’s cold. Coming into contact with detergents during cleaning or doing the dishes is a real pain for our skin.
* * *
2. Suche zaczerwienione dłonie.
Miałam pewnie mniej więcej 25 lat, gdy pierwszy raz usłyszałam o odmładzającym zabiegu na dłonie. Wydawało mi się to wtedy największym zbytkiem na świecie, bo przecież po dłoniach wcale nie widać wieku i kto chciałby tracić czas na poprawianie ich wyglądu. No kto? No tak konkretnie, to użytkowniczki Instagrama. Sama niedawno pracowałam nad zdjęciami dłoni dla pewnego domu mediowego (w prasie i w internecie możecie natrafić na zdjęcia mojego autorstwa, które nie zostały zrealizowane na potrzeby bloga czy mojego Instagrama, ale na zlecenie, na przykład firmy biżuteryjnej – czasem pracuję po prostu jako fotograf) i byłam bardzo zadowolona z efektów swojej pracy, do momentu gdy nie porównałam ich z podobnymi zdjęciami z sieci. Chociaż miałam przed obiektywem właścicielkę najpiękniejszych dłoni w moim mieście, to mimo niezliczonych ujęć i świetnego światła, nie uzyskałam tak gładkiej skóry, jaką przywykłyśmy oglądać w mediach internetowych. Udało mi się przekonać zleceniodawcę, że odrobina realizmu na zdjęciach wyjdzie mu na plus, ale podejrzewam, że jestem w mniejszości ze swoim podejściem. Większość fotografów woli pewnie po prostu maznąć dłoń retuszem.
Ja sama jestem właścicielką dłoni, które w idealnym świecie na pewno wymagałyby obróbki graficznej. Nienoszenie rękawiczek przez lata sprawiło, że skóra na nich jest szorstka, a na perfekcyjny manicure nie potrafię znaleźć czasu od… trzynastu miesięcy. Z drugiej strony, chociaż mamy XXI wiek, wciąż słyszę w głowie babcine mądrości, że dłonie są wizytówką kobiety. Muszą więc być czyste, a ponieważ nie trawię widoku odprysków na paznokciach, to tylko od święta maluję je kolorowym lakierem. No i teraz już zawsze noszę rękawiczki. I mam na myśli nie tylko te wełniane, gdy jest zimno. Kontakt z detergentami w trakcie sprzątania czy mycia naczyń naprawdę daje skórze rąk w kość.
Tutaj to już moja dłoń ;)). Te bruzdy na kłykciach w instagramowym świecie jakoś nie istnieją. Nie zmienia to jednak faktu, że dłonie (nie tylko na zdjęciach) wyglądają znacznie lepiej, jeśli je porządnie nawilżymy. Krem, który widzicie na zdjęciach jest mi regularnie podkradany przez wszystkie koleżanki, które mnie odwiedzają ;). A ponieważ pracuję z domu i wciąż wpadają do mnie dziewczyny z prototypami od MLE Collection to tę tubkę kremu o zapachu mandarynki i drzewa sandałowego planuję dobrze ukryć. Jestem pewna, że Wy też go pokochacie, więc z przyjemnością dzielę się z Wami informacją, że możecie uzyskać 20% rabatu na wszystkie kosmetyki i zestawy w sklepie D'ALCHEMY. Wystarczy użyć kodu MLE (ważny do 31.03.2020).
3. Wrinkles, dark under eye circles, decrease skin tightness.
The struggle to maintain eternal youth is full of paradoxes, which is easy to spot in all women’s magazines, but Instagram is also a great source for that. Women’s personality gets split when the profiles of their favourite influencers are full of smoothed foreheads, full cheeks, and at the same time, these profiles are full of pieces of advice to live in balance with nature, not be bothered by the pressure of the surrounding world, and being beautiful as you are. This schizophrenia that gets into our minds is an open gate for marketing wizes who want to encourage us to buy something by evoking certain emotions as owing to that they don’t need to resolve to facts. And when it comes to skincare, it’s best to approach the topic methodically, instead of emotionally. I don't want to encourage you to abandon cosmetics altogether, but to use products that really work and not those that are supposed to improve our mood for a short time. Besides, how are we supposed to assess if a cream advertised by a lady online is really working or maybe the skin to which it was applied has been retouched in an app afterwards?
It’s blatantly visible that the ageing process is a niche topic in social media which is happening for pretty obvious reasons. The generations that use Instagram today are mostly the Z generation (born in the second half of the 90s and after 2000) and to a smaller extent the Y generation (1981-95 – that is me and my age-mates). It means that old age hasn’t reached the online world yet. I’m curious if this situation will change over the next ten years when me and the other girls working in the social media world will simply look older.
* * *
3. Zmarszczki, podkrążone oczy, opadający owal twarzy.
Starania o wieczną młodość są pełne paradoksów, co łatwo zauważyć przede wszystkim w magazynach kobiecych, ale Instagram też nas w tym temacie nie zawodzi. Kobiety dostają rozdwojenia jaźni, gdy na profilach swoich ulubionych influencerek, widzą wygładzone czoła i wypełnione policzki, ale jednocześnie między słowami serwuje im się porady, by żyły w zgodzie z naturą, nie przejmowały się presją otoczenia i że są piękne, takie jakie są. Ta swoista schizofrenia wdzierająca się do naszych umysłów to otwarta furtka dla spec-marketingowców, którzy chcą zachęcić nas do zakupu wywołując konkretne uczucia, bo dzięki temu nie muszą posługiwać się faktami. A do pielęgnacji warto podejść w sposób metodyczny, nie emocjonalny. Nie nawołuję tutaj do porzucenia kosmetyków, ale do używania produktów, które naprawdę działają, a nie tych, które przez chwilę mają poprawić nam humor. Poza tym, jak mamy ocenić, czy reklamowany przez panią z internetu krem w ogóle działa jeśli skóra po jego użyciu została poddana obróbce graficznej?
Widać też dosyć wyraźnie, że oznaki starzenia są póki co tematem bardzo niszowym w mediach społecznościowych, co wynika z prostej matematyki. Pokolenia, które korzystają dziś z Instagrama to przede wszystkim pokolenie Z (urodzeni w drugiej połowie lat 90-tych i po 2000 roku) i w mniejszym stopniu pokolenie Y (1981-95, czyli ja i moi rówieśnicy). Oznacza to, że starość do internetowego świata po prostu jeszcze nie dotarła. Ciekawa jestem, jak sytuacja zmieni się w ciągu dziesięciu lat, gdy siłą rzeczy ja i moje koleżanki po fachu będziemy wyglądać starzej.
Produkty marki Sesderma używałam już nie raz. W tym momencie mam od tej marki dwie rzeczy, są to nowości dostępne wyłącznie w sklepie Topestetic.pl – rewitalizujący krem-żel z witaminą C z najpopularniejszej linii C-VIT, który nawilża, wyrównuje koloryt i dodaje skórze blasku oraz mgiełkę depigmentującą Azelac Ru, która odświeża skórę i niweluje przebarwienia (topestetic dodał do swojej oferty 4 różne mgiełki do twarzy z najbardziej popularnych linii Sesderma). Ten drugi produkt sprawdzi się także w podróży, mgiełkę możecie stosować na krem lub na makijaż w ciągu dnia i nie musimy palcami dotykać skóry twarzy (już widzimy te wirusy i bakterie, co nie?).
4. Visible veins, dark spots, zits.
Everyone who retouched images at least once knows that imperfections can disappear in next to no time, even if you are using the most primitive software. The easier something is to correct or cover up, the less frequently we will see it in the media. I won’t repeat the articles from women’s magazines that “taking rid of these little imperfections is easier than you think” because it’s not the case. But over the course of 33 years of my life, I was facing all types of skin problems and owing to consistency, I was able to mitigate some of them. Pimples were really a nuisance when I was an adult (what helped me were regular dermapen treatments, avoiding sweets, appropriate creams, and perfect hygiene when applying makeup), dark spots have disappeared since I stopped sunbathing, but when it comes to visible veins, the situation is horrible – undergoing laser treatments did not strike home with me (maybe you were able to tackle them this way?), but since I started using products with vitamin C, the situation is at least not getting worse.
* * *
4. Widoczne naczynka, przebarwienia, wypryski.
Każdy kto chociaż raz w życiu obrabiał zdjęcia wie, że te niedoskonałości można błyskawicznie usunąć nawet najbardziej prymitywnym programem do retuszu. A im coś jest łatwiejsze do poprawienia, tym rzadziej zobaczymy to na zdjęciach w mediach. Nie będę wtórować tytułom z prasy kobiecej, że „pozbycie się tych drobiazgów jest łatwiejsze niż myślisz”, bo wcale takie nie jest. Ale na przestrzeni swojego trzydziestotrzyletniego życia borykałam się z każdym z tych problemów i dzięki konsekwencji udało mi się część z nich znacznie zniwelować. Wypryski w dorosłym wieku naprawdę dały mi się we znaki (pomogły regularne zabiegi dermapen, unikanie słodyczy, odpowiednie kremy i perfekcyjna higiena przy robieniu makijażu), przebarwienia odkąd nie opalam twarzy praktycznie zniknęły, ale sprawa z widocznymi naczynkami prezentuje się beznadziejnie – ich laserowe usuwanie nie zdało u mnie egzaminu (może którejś z Was się to udało?), ale odkąd używam produktów z witaminą C sytuacja przynajmniej się nie pogarsza.
Jaki mam dowód na to, że ten krem akurat działa? Producent od razu zaznacza, że krem zawiera "niskocząsteczkowy kwas hialuronowy" czyli taki, który faktycznie jest w stanie przeniknąć przez skórę. Krem pod oczy ALGOEYE to kolejny produkt od Sensum Mare, który miałam przyjemność testować – w kolejce czeka jeszcze krem do twarzy. Jeśli chciałybyście wypróbować jakikolwiek produkt marki Sensum Mare (polecam gorąco serum) to mam dla Was kod rabatowy. Na hasło MLE otrzymacie -15% na cały asortyment.
Maybe some of you have missed the information so I will write that once more – I never retouch my photos that you can see on the blog or Instagram. Of course, I care for the fact that I look nice in them – I’m searching for nice lighting, I use makeup, and sometimes I pose with my back facing the camera (:D), but I don’t feel that my blog or my social media lose anything in terms of their value. What’s more, I think that you should take responsibility for the “retouched photography” just like you should take responsibility for disseminating the so-called “fake news”. After all, the image says more than a thousand words – it would be nice if it didn’t resort to lying.
* * *
Być może kogoś z Was ominęła ta informacja, dlatego napiszę jeszcze raz – nie retuszuję zdjęć, które widzicie na blogu czy moim Instagramie. Oczywiście, dbam o to, aby na zdjęciach wyglądać ładnie – szukam więc dobrego światła, wykorzystuję makijaż, a czasem po prostu zapozuję tyłem (:D) i nie mam przez to poczucia, że blog czy inne moje media tracą na wartości. Co więcej, jestem zdania, że tak jak mówi się coraz częściej o odpowiedzialności za tak zwane „fake newsy”, powinno się również zwrócić uwagę na odpowiedzialność za „fotografię poprawianą”. W końcu, obraz mówi nam często więcej niż tysiąc słów – byłoby więc miło, gdyby nie kłamał.
* * *