Instagram zdominował rynek „beauty”, podobnie jak świat mody, kulinaria i tematykę wnętrz. Coraz więcej trendów rodzi się na kontach społecznościowych jego użytkowników, a nie w głowach dyrektorów kreatywnych największych marek. Dotyczy to także kosmetyków – niektóre z nich zostają stworzone specjalnie z myślą o share’owaniu ich przez influencerów. Instagram już dawno przestał być po prostu aplikacją do dodawania zdjęć. Teraz to platforma za pośrednictwem której może realizować się niemal każdy. Z tej możliwości korzystają ludzie na całym świecie próbując dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Robią to z potrzeby samorealizacji, bo pragną sławy albo po prostu uznają to za dobry biznes. I tutaj pojawia się mały haczyk – komu ufać, jak rozpoznać wiarygodny profil i nie dać naciągnąć się na zakup czegoś co zostało jedynie ładnie pokazane na zdjęciu?

   Myśle, że tu aż prosi się o przykład jednej z celebrytek, która polecała suplement diety na depresję pisząc – „Pomaga i to bez recepty, BEZ PSYCHIATRY”. Po takiej reklamie możemy złapać się za głowę albo umrzeć ze śmiechu i oczywiście marzyć, aby nikt kto choruję na depresje się nie nabrał i aby nie zniechęciło go to do szukania fachowej pomocy. Ja natomiast ze swojego doświadczenia mogę napisać o sprzęcie do rolowania ud – dziewczyny na Instagramie z uśmiechem na twarzy rolują pupy, pokazują potem super efekty – jędrne pośladki bez grama cellulitu. Skojarzenia z telezakupami całkowicie na miejscu. Kupiłam go. Myślałam, że z bólu będę wyć do ściany, a sąsiedzi zaraz przybiegną z pomocą. Efekt był taki, że miałam wszędzie siniaki, a rollera oddałam siostrze, która podjęła to samo wyzwanie i też poddała się po pierwszym razie. Trudno – jesteśmy skazane na pomarańczową skórkę. Oczywiście to są te złe doświadczenia i dobrych przykładów znam więcej (po prostu słabiej zapadają w pamięć), ale nie mam wątpliwości, że nie każdy zakup z instagramowego polecenia jest trafny.

   Naiwnie zakładam, że większość popularnych kont w mediach społecznościowych jest zbudowana na autentycznym zainteresowaniu czytelników, a nie dzięki kupowaniu botów. Niestety, nawet jeśli tak jest, to nie mamy żadnej gwarancji marketingowej uczciwości ich właścicieli – to od osobowości i indywidualnych zasad każdej gwiazdy Instagrama z osobna zależy, czy podejmie się promowania czegokolwiek, czy jednak zachowa się fair wobec swoich obserwatorów i poleci tylko to, co sama faktycznie sprawdziła. Sama od lat piszę o kosmetykach i testuję ich naprawdę sporo. Może dlatego łatwiej jest mi przesiać niesprawdzone polecenia? Mam kilka sposobów na to, aby umieć przymknąć oko nawet na najbardziej sugestywną reklamą i jednocześnie wyłapać spośród gąszcza poleceń te autentyczne.

kanapa – Ikea (pokrowiec Bemz) / sukienka – H&M / stołek – WestwingNow

1. Czy warto ufać poleceniom gigantów Instagramowych typu: @negin_mirsalehi , @leoniehanneczy, @jannid, @adenorah, @mathildegoehler, @kristin_rodin, czy naszym polskim: @maffashion_official i @jemerced? Z mojego doświadczenia wynika, że tak. Kupiłam produkty @Gisou Negin , samoopalacz polecany przez Janni , używałam Cellublue z kodem od Maffashion, Jessika zainspirowała mnie do kupienia serum z witaminą C. I naprawdę, jeśli chodzi o te polecenia nie mam złych doświadczeń. Dziewczyny, które od lat pracują na swoje nazwisko, spotkały się już z każdym rodzajem hejtu i doskonale wiedzą jak ważna jest jakość polecanego produktu. Mogą przesiewać marki dowoli – propozycji dostają niezliczoną ilość (pewnie na te nieciekawe nawet nie odpisują). Z racji statusu, który tworzą im zasięgi mogą grymasić dowoli, bo to nie im zależy na tej reklamie. Jakby nie patrzeć pokazując coś, że coś działa, ręczą za cudzy produkt całą swoją osobą. Gdyby polecenia były nierzetelne komentujący nie pozostawiliby na nich suchej nitki. Tym samym mamy pewność, że ich konta są prawdziwe, nie sztucznie napędzane kupionymi obserwatorami. Natomiast Instagramerki, które są mało znane szybciej wezmą „cokolwiek”, bo nie mają dużo propozycji, dla nich nobilitacją jest to, że ktoś w ogóle chce z nimi współpracować.

2. W najpopularniejszych serwisach możemy znaleźć wiele profili, w przypadku których liczba oberwatorów jest nieadekwatna do ilości czy jakości opublikowanych treści lub też tempo ich przyrostu jest nienaturalnie szybkie. Wówczas istnieje prawdopodobieństwo, że prowadzący pozyskują swoich fanów poprzez specjalne aplikacje lub ich kupują. Sama takich propozycji dostaje przynajmniej dwie w tygodniu. Na szczęście takich „spryciarzy” jest łatwo namierzyć. Przede wszystkim sprawdzajcie czy pod zdjęciami jest nie mniej niż 5% lajków w stosunku do liczby obserwujących – jeśli tak, to super, jeśli jest dużo mniej to sygnał, że coś tam nie gra do końca. Innym sposobem jest sprawdzenie zaangażowania danej osoby – czy pod komentarzami daje serduszka, czy odpowiada na komentarze lub wdaje się w jakieś dyskusje.

3. Czy można ufać poleceniom, które pokazują się często u różnych osób? W dużym skrócie – to zależy. Jeśli producent przygotowuje nowy, ciekawy produkt, to nie ma w tym nic dziwnego, że promuje go przez wiele kanałów. Przecież gdy Samsung, albo Apple wypuszcza swoje kolejne „flagowce” to nikogo nie dziwi, że w krótkim czasie tysiące vlogerów technologicznych opisuje te telefony na swoich kanałach. Podobnie jest z kosmetykami. Szeroki atak marketingu jakiegoś produktu świadczy o tym, że producent poważnie potraktował jego przygotowanie. I tu znowu wracamy do kwestii jakości samych kont polecający dany produkt – jeśli nową rzecz promują praktycznie wyłącznie małe, początkujące influencerki, to jest to podejrzane. Jeśli jednak są wśród nich także liderzy internetu – to mamy po prostu do czynienia z profesjonalną kampanią, z której nie można producentowi czynić zarzutu.

4. Wspomniałam o efekcie „telezakupów”. Jeśli prezentowany filmik jak żywy przypomina Wam tego wesołego Amerykanina w sweterku zachwalającego genialną wyciskarkę do soków, uśmiechniętych młodych ludzi którzy „ćwiczą” rażąc się prądem, albo Joe’ya który w jednym z odcinków prezentował rewolucyjny kolec-nalewak do mleka w kartonie to wiedzcie, że coś się dzieje. Jeśli na pierwszy rzut oka pachnie to picerką i wydaje się, że nie może działać (i/lub jest bolesne i nieprzyjemne) – to zapewne tak właśnie jest – nie działa, ale za to boli i kosztuje (jak sprzęt to rolowania ud).

5. Jeśli widzimy konta prowadzone bardzo estetycznie, w których widać włożone serce , życiowe chwile, ale z małą liczbą obserwujących, to nie ma się czego bać. Jeśli szukacie takich alternatywnych kont i poleceń to zobaczcie profile @oliwiapakosz, @panianiani czy @indiasaka. Po zobaczeniu pięciu pierwszych zdjęć widać, że dziewczyny mają wrodzony dar do wyszukiwania perełek. Wydaje mi się, że tam znajdziecie nowoczesne i świadome podejście do kupowania kosmetyków. Warto przeczytać ostatni artykuł Indi (link do niego jest w jej profilu) o naszym podejściu do próbek kosmetyków (których produkcja wciąż rośnie), a ekologii.

6. Jakim poleceniom nie warto ufać? Mnie nigdy nie przekona materiał w social mediach po którym widać, że został po prostu żywcem skopiowany z materiałów przesłanych przez producenta. Takie rozwiązanie jest oczywiście wygodne dla prowadzącego profil, ale nie tylko świadczy o braku szacunku do czytelniczek, ale przede wszystkim może oznaczać, że nikt go przez wrzuceniem wpisu czy filmu nie użył. A przecież po to przeglądamy sieć, żeby poznać prawdziwe historie i oparte na nich polecenia. Bardzo cenię sobie przykłady z życia wzięte. Jak instagram to zdjęcia i stories – im bardziej skupione na samym produkcie tym gorzej, tutaj też ma znaczenie zasada oddania czegoś w życiowy sposób, pokłony idą w stronę Jessici. Fajnie też ogląda się @sazan.

7. Kluczem do prawdy jest też… czas. Jeśli widzicie, że u kogoś dany produkt pojawia się przez lata to znaczy, że dana influencenka musi naprawdę lubić ten kosmetyk. Warto też zwracać uwagę na marki, które widać na zdjęciach, ale nie są oznaczane. Czasem może to wskazywać na to, że nie sprawdziły się na tyle aby je promować, a czasem, że to zupełnie prywatne wybory ich właścicielek.

8. Przyznaję, że nie lubię reklam w których dziewczyna mówi otwarcie, że została ambasadorką danej marki. Zdecydowanie wolę pojedyncze polecenia. Oczywiście mogę się mylić, ale dla mnie podejmowanie się takich dużych zleceń wiąże się z jakimś rodzajem uwięzienia. Inaczej to wygląda jak ktoś poleca jeden wybrany kosmetyk z danej marki, bo przetestował ich kilka, niż jak musi pisać o nich co dwa tygodnie, przez pół roku. Nie ma się co oszukiwać – nie wszystkie produkty w jednej firmie zawsze wychodzą idealnie.

9. Na koniec kilka moich poleceń, które znalazłam przez Instagram i jestem z nich bardzo zadowolona:

   Krem pod oczy marki Senelle. Kupiłam go po znalezieniu recenzji u @agasava (Agata też jest z Gdyni). Krem jest naturalny – w jego skład wchodzą trzy olejki: lniany, z pestek pomidora oraz ze słodkich migdałów. Ma właściwości wygładzające, ale mnie zachwycił przede wszystkim po tym, jak zaczęłam go stosować na opuchnięte oczy (mam alergię na kwitnącą trawę) i szybko dawał ulgę przy czym niwelował też cienie pod oczami. Nie roluje się po nałożeniu podkładu. Korzystając z kodu „MLE” otrzymacie 15% rabatu na wszystko (promocja będzie ważna do końca miesiąca.

   Emulsja pod makijaż z filtrem 50 UV od BasicLab, polecenie znalazłam u @lelci (którą miałam przyjemność poznać na wyjeździe z Nike). Z kosmetykami tego typu najczęściej jest problem, że się słabo wchłaniają i trzeba trochę odczekać zanim nałoży się na nie makijaż. Tutaj marka się naprawdę postarała, bo formuła kosmetyku jest super lekka. Co ciekawe można emulsję stosować po takich zabiegach jak dermapen, mikrodermabrazja czy nawet mocnych peelingach i laserach. Kosmetyk zapewnia wysoką ochronę przeciwsłoneczną – chroni skórę przed niekorzystnym działaniem promieniowania UVA i UVB, światłem niebieskim HEV, a także niweluje negatywne skutki światła podczerwonego IR. BasicLab przygotowało dla Was kod: „MLE”, który upoważnia do zakupów z 20% rabatem na wszystko poza zestawami i produktami w promocyjnych cenach.

   Krem do twarzy „Corpo Cream” od marki Yasumi. Ten kosmetyk został mi polecony w Instytucie Kosmetycznym w Sopocie. Ma delikatny i bardzo świeży zapach. Od kiedy zaczęłam go regularnie używać nie mam problemów z wysuszaniem skóry. Jeśli poszukujecie dobrego kremu na dzień to warto go wypróbować. Jest przede wszystkim dedykowany osobom mieszkającym w dużych miastach, spędzającym długie godziny przed ekranem komputera i przesiadających w klimatyzowanych pomieszczeniach (ja, ja i jeszcze raz ja). Obecnie na stronie został przeceniony o 30%.

   O produktach od ZojoElixirs piszę Wam regularnie. Tym razem uratował mnie ich kolagen. Pisałam  już parę razy, że miałam mega wielki problem z nadmiernym wypadaniem włosów. Czego to ja nie próbowałam przez te kilka miesięcy… ale najbardziej pomogły mi ampułki Seboradin (z tym, że one wzmagają szybszy porost włosów, nie do końca zatrzymują ich wypadnie) i regularne picie kolagenu. Każdy dzień zaczynam od szklanki letniej wody i dwóch miarek proszku. Efekty widać już po pierwszym tygodniu. Warto też taką kurację podtrzymać przez 3 miesiące, wtedy efekty są spektakularne – obecnie nie mam żadnych problemów z włosami i zero wyprysków na skórze. Może to przypadek, a może znalazłam antidotum na swoje problemy. Zojo Elixirs też możecie teraz kupić w lepszej cenie – kod „Zojo” daje 20% zniżki na wszystko. Uwaga! Rabat będzie ważny do końca wakacji (koniec dopiero 31.08.2021).

   I na koniec jedna z moich ulubionych marek, którą bardzo często polecam – czyli Balneokosmetyki. Teraz mają w ofercie nową serię kosmetyków, która bazuje na aloesie i ogórkach. Pachną niesamowicie – świeżo i naturalnie. W zestawie jest krem do twarzy oraz dwa produty do demakijażu. Olejek (polecam jeśli lubicie mocny makijaż, ale nie lubicie go potem zmywać przez dwadzieścia minut) i delikatną piankę. Ja na co dzień używam tylko podkładu, więc najczęściej korzystam z samej pianki. Po jej użyciu skóra jest bardziej naprężona i nawilżona. Kem natomiast działa na skórę kojąco i mocno nawilża. Produkty są bardzo wydajne – używam ich na codzień od 2 miesięcy i na pewno jeszcze wystarczą na kolejne dwa. Do końca czerwca możecie skorzystać z kod „czerwiec” – upoważnia do zakupów z 25% rabatem na cały asortyment.

   Jestem bardzo ciekawa Waszych komentarzy – koniecznie dajcie znać czy znacie jakieś fajne profile na Instagramie, z których można czerpać inspiracje? Lub chcielibyście się podzielić z nami Waszymi kosmetycznymi odkryciami? Albo porażkami? :D