Jaśmin z Grasse – historia najcenniejszego składnika Chanel No 5

Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL. 

 

  Jaśmin, nazywany przez perfumiarzy „białym złotem”, uprawiany jest w wielu zakątkach świata. Jednak kwiaty z Indii czy Tunezji, mimo że należą do jednej botanicznej rodziny, nie posiadają tych samych walorów zapachowych, co te pochodzące z pewnego magicznego regionu we Francji (przekonałam się o tym zresztą osobiście, gdy porównywałam ekstrakty z różnych krajów). Położony w głębi lądu od Francuskiej Riwiery, Grasse cieszy się mikroklimatem, który sprawia, że rosnące tu kwiaty pachną inaczej. To dokładnie tak, jak przy produkcji wina – wiemy przecież doskonale, że te same szczepy winorośli dają inny smak w zależności od miejsca ich uprawy.

  A co jeśli właśnie ten jeden gatunek kwiatu, rosnący dokładnie w tym miejscu, jest niezbędnym składnikiem najsłynniejszych perfum na świecie? Czy nie staje się on wówczas prawdziwym skarbem?

  Sama znalazłam odpowiedź na to pytanie. Gdy pojawiło się zaproszenie od marki CHANEL, aby zobaczyć pola jaśminu i napisać na ten temat artykuł, nie trzeba było mnie namawiać. Zapakowałam walizkę i ruszyłam w drogę. Przywitał mnie deszcz i ziąb, więc oczywiście czułam się jak w domu :). Myślałam, że nad Lazurowe Wybrzeże jesienna nostalgia nie dociera, a okazuje się, że ma się ona tutaj świetnie. I stwierdzam bez wątpienia, że jej sopocka odsłona jest mi zdecydowanie bliższa – niby mniej u nas słońca, dzień krótszy, ale atmosfera jednak radośniejsza. Nie przyjechałam tam jednak, aby kontemplować na leżaku o pogodzie – miałam za zadanie spisać i uwiecznić magiczny proces powstawania CHANEL No5, a plan wyjazdu był napięty. Wczesnym rankiem, tuż po wschodzie słońca, byliśmy już na polach jaśminu. W strugach deszczu poznawaliśmy tajniki jego uprawy. Uzbrojeni w kalosze, peleryny przeciwdeszczowe i koszyki mieliśmy za zadanie zebrać jak najwięcej kwiatów, które miały być później zważone, a potem czym prędzej wykorzystane do stworzenia „absolutu”.

  Fabryka, w której jest wytwarzany, znajduje się w pobliżu. Produkcja absolutu to prawdziwy wyścig z czasem, ponieważ zapachy występujące w naturze, zwłaszcza kwiatowe, są niezwykle ulotne. Aby je uchwycić i wydłużyć ich trwałość, niezbędny jest proces destylacji. Świeże kwiaty umieszczane są w specjalnym zbiorniku destylującym. Po kilku godzinach powstaje czysta esencja o bardzo intensywnej woni. Proporcje w jakich łączone są później wszystkie składniki (między innymi ekstrakt z kwiatów jaśminu) należą do najbardziej strzeżonych tajemnic marki – podobno dokładną recepturę zapachu znają jedynie trzy osoby na świecie. Jedną z nich jest Oliver Polge – słynny nos CHANEL, którego miałam okazję spotkać tuż po wizycie w fabryce. Mówił nam nie tylko o tym, jak wygląda cykl życia zapachu, jak skomplikowanym procesem jest jego uchwycenie, ale także o tym, przed jakim wyzwaniem musiał stanąć perfumiarz starej szkoły, by móc uchronić swoje dziedzictwo przed zapomnieniem.

   Jaśmin z Grasse to jedna z wielu ofiar dzisiejszego świata. W drugiej połowie XX wieku wraz ze zmianą charakterystyki regionu, wyprzedawania ziemi rolnej pod nieruchomości i odchodzenia od lokalnej produkcji, wielowiekowa kultura perfumiarstwa była bliska całkowitej zapaści. Większość producentów zapachów postanowiło ułatwić sobie zadanie i zaczęło stosować znacznie tańsze syntetyczne zamienniki, bo naturalne ekstrakty kwiatowe to od zawsze najdroższy składnik perfum. Obszar pól na których uprawiany był jaśmin kurczył się więc z roku na rok.

  W 1987 roku marka CHANEL postanowiła wejść w bezprecedensową umowę z rodziną Mul, która od pięciu pokoleń zajmowała się uprawą kwiatów w Grasse. Marka zadeklarowała, że będzie ona skupować cały zbiór jaśminu z ich ziem. Każdy kwiat, który tam wyrósł, od Pegomas do La Roquette-sur-Siagne, zostanie wykorzystany do stworzenia perfum słynnego domu mody. W zamian za to, rodzina Mul miała kontynuować swoją pracę i dbać o utrzymanie wysokiej jakości kwiatów. I tak jest do dzisiaj. Na 30 hektarowych ziemiach uprawiane są jaśmin, tuberoza i róża stulistna. Kwiaty zbiera się tam tak, jak przed wiekami – ręcznie i bardzo ostrożnie. Marka CHANEL, mimo trudności z tym związanych, postanowiła przede wszystkim pozostać oryginalna. Głęboko wierzy, że podobny do gwiazdy drobny kwiat pomoże jej spełnić to marzenie.

*  *  *

  Ostatni rzut oka na pola jaśminu. Olivier Polge stoi przy bramie i czeka na skrzynie wypełnione białym złotem. Uśmiecham się pod nosem, gdy jego pomocnik dorzuca do jednej ze skrzynek mój skromny zbiór. Jeśli więc zdarzy Wam się w przyszłości kupić flakon CHANEL No5 to istnieje szansa, że znajdzie się w nim esencja z kwiatów jaśminu zerwanych przeze mnie. 

Joseph Mul od pokoleń zajmuje się uprawą kwiatów. Wyruszamy na pola CHANEL, aby na własne oczy zobaczyć proces powstawania najważniejszych esencji zapachowych ich słynnych perfum.Kto by się spodziewał, że to na Lazurowym Wybrzeżu ogarnie mnie silny jesienny nastrój? Od rana padał deszcz, ale marka CHANEL pomyślała o wszystkim. 
Minęliśmy już pola róży stulistnej i tuberozy. Jeszcze kilkaset metrów i dojedziemy do pola z niezebranymi kwiatami. 
Polna droga na francuskiej prowincji i ja pędząca na rowerze. W powietrzu czuć zapach mokrej ziemi i kwiatów. Zapamiętuję tę chwilę jako mój osobisty "Juliette Binoche moment".Deszcz to ostatnio nieodłączny element moich wyjazdów prasowych :). Jestem dumna ze swojego zbioru! Jeszcze tylko 1000 kwiatów i będę mogła skończyć ;). Monsieur Mul, którego rodzina od pokoleń uprawiała kwiaty na tych polach, pokazał nam jak poprawnie je zrywać. Musimy się spieszyć, bo kwiaty jeszcze dziś muszą trafić do wielkich kadzi, które wyciągną z nich esencję zapachu.Jaśmin w Grasse uprawiany jest według zrównoważonych wytycznych, tak aby w jak najmniejszym stopniu wpływać na ekosystem. 
Ten egzemplarz trafi między kartki mojego zeszytu. Jedziemy dalej!Tak nie pachną żadne inne kwiaty tego gatunku. Aby powstał ekstrakt, kwiaty muszą przejść przez proces destylacji​. Tuberoza, Geranium, Irys, Róża stulistna i Jaśmin z Grasse. A do porównania – jaśmin egzotyczny, który pachniał zupełnie inaczej.  W pośpiechu zapisuję liczby. "Aby uzyskać 1 kg absolutu jaśminu potrzebnych jest 350kg kwiatów".Olivier Polge. Zbiory to dla niego najważniejszy okres w roku. 

Po zaledwie 28 godzinach w Grasse byłam już w drodze powrotnej, ale zapach jaśminu przywędrował za mną do domu. 

 

*  *  *

 

 

Look of The Day

Artykuł zawiera linki afiliacyjne. 

 

bomberka 100% wełna owcza i koszulka "longsleeve" – MLE

Adidasy Samby – Gotem (link do mojego modelu, a tu do czarnego)

materiałowe spodnie – ZARA (nr 9929/039)

torebka – Arket

 

Gdy dosłownie muszę rano wybiec z domu i bardzo nie chcę, żeby mój strój mnie ograniczał wybieram ten zestaw. Bardzo wygodny, w moim stylu, a jednocześnie z puszczeniem oka w stronę trendów. Jutro skopiuję sama siebie i znów to włożę!

Czy ta ponura pora roku w ogóle jest nam – kobietom – potrzebna? Czyli poradnik dla nowoczesnej jesieniary.

Wpis powstał we współpracy z marką Olini, Noteka i AMZ. 

  Większość z nas nie ma zbyt dużego problemu z wymienieniem zalet wiosny, lata i zimy. Przychodzą nam one do głowy dosyć szybko i nie trzeba ich  tłumaczyć – wszyscy rozumiemy, że jest fajnie gdy robi się ciepło wiosną, że w lecie są wakacje, a codzienne życie wydaje się bardziej beztroskie, no a zimą są święta.  Gdy pada pytanie o zalety jesieni, po dłuższej chwili odpowiadamy zwykle w podobnym tonie, co przedszkolaki: „liście na drzewach mają piękne kolory”. To faktycznie „coś”. Kolorowe liście na drzewach… Naprawdę super sprawa. Wynagradzają po prostu wszystko. Jeśli nie wyłapałyście tego ironicznego tonu, to napiszę wprost – kolorowe liście na drzewach nie bardzo przydają się kobietom w codziennych obowiązkach, chyba, że nasze dziecko bierze udział w przedszkolnym przedstawieniu, w którym ma grać drzewo.

  Jesienią łatwiej jest nam narzekać. Wskazać zachmurzone niebo i mówić o tym, jak jest nudno i mokro. I ciemno. I zimno. I że w wieczornych Faktach same ponure wiadomości. Że plan dnia stał się bardziej napięty i monotonny jednocześnie. Nieważne, jaką zmianę przyszykowała dla Ciebie jesień – najprawdopodobniej oznacza ona coś trudnego lub mało przyjemnego. Część z nas wraca na zajęcia i wykłady, część znów musi pomagać odrabiać lekcję z fizyki. Część z nas po raz pierwszy zmienia rutynę dnia, aby odprowadzić dzieci do żłobka. Dla części z nas jesień oznacza czyszczenie brudnych psich łap po każdym spacerze. Albo powrót z pracy, gdy za oknem jest już ciemno.

   Dlaczego zaczęłam tak ponuro? Bo oszukiwanie samych siebie i opowiadanie o tym, że jesień oznacza wyłącznie zawijanie się w burrito z kołdry na kanapie i kubek gorącej herbaty z cynamonem byłoby naginaniem rzeczywistości. Ale! Nieprawdą byłoby też stwierdzenie, że jesieni nie lubię i że jest ona niepotrzebna. Matka Natura jest świetną organizatorką i ma mnóstwo roboty – w końcu to kobieta, która musi ogarnąć sporo dzieci – a z jakiegoś powodu uznała, że wszystkim nam przyda się ta pora roku. Jesień sprowadza nas na ziemię po szalonym lecie, a jednocześnie kieruje ku sobie i w głąb siebie. Narzuca pewne spowolnienie. Daje przestrzeń do wypełnienia i to od nas zależy, co z nią zrobimy. W roku 2023 możemy z tego czasu korzystać inaczej niż nasze babki i prababki, bo prawdziwych zapasów na zimę robić już nie musimy (chyba, że chcemy), ale za to pojawiły się przed nami inne potrzeby, zagrożenia i możliwości.

  Odkąd pamiętam, pisałyście mi tu na blogu, że to właśnie o tej porze roku lubicie tu zaglądać najbardziej. A ja czułam się „jesieniarą” nim to słowo zostało wymyślone. A jednak tegoroczna jesień wywołała u mnie więcej skomplikowanych uczuć niż zwykle i sama zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie: za co kiedyś tak bardzo ją lubiłam? Rozsiądźcie się więc wygodnie, albo zwińcie w kulkę – jak wolicie. Pogadamy o tym, dlaczego te trzy miesiące w roku są takie ważne… Może poza Wami uda mi się przekonać też samą siebie?

 

1. Przynajmniej jest mniej światła.

  Zwariowałam? Przecież wszyscy od dawna wiemy, że mniej słońca przyczynia się do chronicznie obniżonego nastroju, niedoborów witaminy D i rzadszych kontaktów społecznych, więc z jakiego powodu mielibyśmy się z tego cieszyć? Czyżby poradniki o „hygge” weszły za mocno? No cóż, to na pewno…

  Całe życie na Ziemi powstało dzięki jej szczególnemu położeniu względem Słońca. Nasza planeta jest od niego na tyle daleko, że woda nie wyparowała jak na Wenus, lecz pozostała w stanie płynnym, i na tyle blisko, że nie zamarzła tak, jak to się stało na Marsie. Słońce jest nam niezbędne do życia i szczęścia i nikt nie zamierza tu bagatelizować jego wpływu. Nic więc dziwnego, że narzekanie na jesień rozpoczynamy zwykle od tego, że jest ciemno.  Trzeba jednak postawić sprawę jasno – wczesną jesienią mamy tyle samo światła co wiosną. To perspektywa jest inna, bo wiemy, że przed nami zima i z czasem będzie tego światła mniej, a nie więcej. Wiosną jesteśmy też „spragnieni” spacerów i spotkań na świeżym powietrzu więc chętniej wychodzimy z domu. I na odwrót – po gorącym i pięknym lecie jakoś łatwiej jest nam zaakceptować fakt, że mija kolejny dzień, który spędziliśmy zamknięci we wnętrzach. A to pierwszy krok do tego, aby nasz rytm dnia został zaburzony, sen płytszy i krótszy, a nastrój obniżony.

  Nasz organizm funkcjonuje w rytmie wyznaczonym przez słońce – wie to każdy rodzic, który w czerwcu, próbuje położyć spać swoje dzieci o godzinie 20.00. W ostatnim czasie dużo mówi się o wpływie niebieskiego światła (emitowanego przez urządzenia elektroniczne) na wydzielanie melatoniny – hormonu odpowiedzialnego za sen. Nawet bardzo małe natężenie tego światła wieczorem może obniżać jakość naszego snu. Sztuczne światło w mieszkaniu też ma znaczenie dlatego od pierwszego września właściwie nie włączam górnych lamp w mieszkaniu (chciałabym też odkładać telefon o 18.00, ale marnie mi to wychodzi). Dużo rzadziej mówi się jednak o tym, że kontakt ze światłem w ciągu dnia i o odpowiedniej godzinie może niwelować negatywne skutki niebieskiego światła, na które jesteśmy narażeni wieczorem („W pogoni za słońcem” Linda Geddes). Mówiąc w skrócie: babcie miały rację, gdy mówiły, że spacer na świeżym powietrzu sprawia, że śpi się lepiej.

  Jeśli jesienią do godziny 15 spędzimy trochę czasu na zewnętrz (wystarczy, że zjemy drugie śniadanie na świeżym powietrzu, albo pójdziemy z dziećmi na plac zabaw po przedszkolu), to z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że ominie nas jesienne uczucie rozmemłania (UWAGA! Jeśli masz poczucie, że „rozmemłanie” zamieniło się w coś, co wpływa destrukcyjnie na Twoje codzienne życie, nie szukaj rad na lifestylowym blogu tylko udaj się do specjalisty). 

Z całą pewnością nie można liczyć na to, że nowa kołdra i poduszki poprawią jakość naszego snu. „Niby dlaczego nie?!” – odkrzyknął mój mąż, gdy kolejny raz rozmawialiśmy o zakupie nowej pierzyny. Długo trwały poszukiwania idealnego kompletu, analizy stopnia ciepła, rodzaju wypełnienia i marki. Wybór padł – ku mojej radości – na polską markę z tradycjami. AMZ szyje swoje produkty w Polsce już od ponad 30 lat. To rodzinna firma, ale ich kołdry i poduszki doceniono na całym świecie (wypoczywać w ich otoczeniu można między innymi w prestiżowych hotelach z sieci Radisson, Puro i Hilton). ​

Wybrałam kołdrę Queen i pasujące do niej poduszki z linii Royal. Jest wypełniona ultralekkim naturalnym puchem i my będziemy jej używać jako kołdry całorocznej. Śpi się pod nią cudownie i muszę przyznać, że tak świetnej gatunkowo pierzyny jeszcze nie miałam. 

2. Tej jesieni kończymy z dyskryminacją „sów”.

  Skoro w poprzednim akapicie zaczęłyśmy już od sennego tematu, to podzielę się z Wami wynikami badań, które raz na zawsze powinny uciąć heheszki z osób, które potocznie nazywamy „sowami”.  Ależ ja marzyłam w dzieciństwie, aby być „skowronkiem” i budzić się o szóstej rano bez budzika, a o 21 zasypiać po przeliczeniu trzech owiec! Jako dziecko i młoda kobieta nie potrafiłam pogodzić się z tym, że wczesne wstawanie wiązało się dla mnie niemalże z bólem. Wydawało mi się, że po prostu brakuje mi motywacji, że „skowronki” umieją zagryźć zęby i nie narzekać, a ja przed wyjściem do szkoły ledwo ogarniam mycie zębów i dopiero po pierwszej lekcji zaczynam rozumieć co się do mnie mówi. Dorosłe życie, dzieci, praca, Portos wyjący skoro świt: to wszystko sprawiło, że – mimo jasnych komunikatów ze strony mojego organizmu – wstaję codziennie przed siódmą i to się pewnie w najbliższej przyszłości nie zmieni. Niemniej jednak odczułam ulgę, gdy przeczytałam o  badaniach naukowych potwierdzających coś, co wszystkie „sowy” podświadomie wiedziały od dawna. To nie lenistwo decyduje o naszej niechęci do wczesnego wstawania, a geny. „Sowy” muszą dostosować się do życia społecznego ułożonego pod dyktando „skowronków” (lekcje i praca zaczynają się zwykle w godzinach porannych), a to oznacza, że przez większość życia funkcjonujemy w czymś, co można nazwać "mini jetlagiem", bo cały czas musimy lekko naginać nasz dobowy zegar. No i umówmy się – „skowronki” otrzymują jeszcze gratyfikację w postaci szeroko pojętej akceptacji, a wręcz aprobaty, tylko dlatego, że w losowaniu wypadł im inny gen. „Sowy” z kolei uznawane są za leniwe i chaotyczne i ciągle zachęca się je do tego, aby zmieniły swoje „złe przyzwyczajenia”.

  Badania pokazują, że bezbolesna zmiana naszego dobowego rytmu może się udać tylko wtedy jeśli chcemy go przesunąć maksymalnie o dwie godziny. Według uczonych "sowie" w świecie "skowronków" będzie się żyło łatwiej, jeśli będzie spać w całkowicie ciemnym pomieszczeniu, wieczorem nie będzie siedzieć przed jakimikolwiek ekranami, a rano, tuż po przebudzeniu wyjdzie na zewnętrz. Ja dodałabym do tego jeszcze nudną książkę wieczorem i zakończenie subskrypcji na platformach streamingowych.  

 3. Jesień bez streamingu.

  A skoro już mowa o bezsenności i kanałach streamingowych: tak jak „fast foody” miały swój niewątpliwy wpływ na upadek kultury jedzenia, tak platformy streamingowe zabrały mi sporo przyjemności z oglądania filmów (swoją drogą ciekawe czy badania nie udowodniłyby, że oglądanie serialowych tasiemców w łóżku nie przyczynia się masowo do pogorszenia jakości snu w krajach rozwiniętych – ja od dwóch tygodni męczę do nocy „Królową piękna z Jerozolimy” i nie mogę się od tego odciągnąć – RATUNKU!). Dokładnie tak jak w przypadku frytek, które można zjeść w samochodzie – niby dostęp do filmów jest łatwiejszy i można je obejrzeć gdziekolwiek, ale cały ten urok, który – zwłaszcza jesienią – miał dla mnie znaczenie terapeutyczne, gdzieś się ulotnił.

   Pozostało kino. Zwabiona zwiastunami nowej ekranizacji przygód Herculesa Poirota, wybrałam się na seans oczekując tych samych emocji, które znałam z dzieciństwa. Pamiętam jak wracałam ze szkoły, a w domu czekała na mnie mama z obiadem i nowy odcinek o ekscentrycznym detektywie rozwiązującym nierozwiązywalne sprawy. Mowa oczywiście o serialu z Davidem Suchetem, w którym świat Agathy Christie wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam (tak, to prawda, że każdy odcinek był o morderstwie, ale oglądało się to z błogim uśmiechem na twarzy).

   Z kina wróciłam zawiedziona. Niestety, nie tylko na platformach streamingowych kinematografia mainstreamowa idzie w stronę rozemocjonowanej sieczki.  Chodzi chyba o to, aby w jak najkrótszym czasie wywołać w widzu jak najwięcej emocji o jak najwyższej amplitudzie i zostawić go później w roztrzęsieniu do końca dnia. Najważniejsze to nie dawać przestrzeni na kontemplację tylko atakować scenami, które wywołują co chwilę mikro zawały serca. To takie dziwne, że fundujemy sobie coś takiego chociaż dzisiejszy świat i tak stoi pod znakiem neurotyzmu, napięć i lęku.

  Chciałabym – zwłaszcza jesienią – takich filmów i seriali, które mają do zaoferowania coś więcej niż wciągającą fabułę. Które podnoszą na duchu, uczą, albo motywują do działania. Albo chociaż odprężają i sprawiają, że robi nam się miło. Poniżej znajdziecie listę kilku starych jak świat tytułów, do których mam zamiar wrócić w niedalekiej przyszłości. Są jesienne, pozytywne, czasem trochę straszne. Jeśli Was nie rozbawią to chociaż przypomną na czym polega jesienna magia.

 „Masz wiadomość”

„Miasteczko Twin Peaks”

„Uśmiech Mony Lizy"

„Kiedy Harry poznał Sally”

„Harry Potter i Kamień Filozoficzny”

"Na noże" (ale tylko pierwsza część)

„Przyjaciele”

  A na koniec (akapitu, a nie wpisu oczywiście – tak szybko mi nie uciekniecie): przepis. I to nie byle jaki, bo autorstwa samej Agathy Christie. Chodzi o zwykły omlet – ulubione danie jej najsłynniejszego bohatera. Dawno, dawno temu zapisałam sobie tę recepturę i do dziś żadna inna mi się tak nie sprawdziła (może napiszę dosadniej: omlety z innych przepisów po prostu mi nie smakują). Być może to magia literatury?

 

Idealny omlet dla Monsieur Poirot

 Składniki:

2 łyżki klarowanego masła

2 duże jajka

2 łyżki mleka

sól i pieprz

ulubiony dodatek (szpinak, rukola, grzyby, posiekana cukinia – sami wybierzcie)

 

A oto jak to zrobić: Na średniej patelni, na średnim ogniu rozpuszczamy masło. Do małej miski wbij jajka i dobrze ubij. Do jajek dodaj mleko oraz sól i pieprz do smaku. Dobrze wymieszaj. Gdy patelnia się nagrzeje na tyle, że zacznie syczeć kropla wody, wlej masę jajeczną. Nie mieszaj. Zostaw na ogniu przez minutę, przykryj i gotuj jeszcze jeszcze 3 minuty. Gdy środek mocno się zetnie, obrócić omleta i gotować jeszcze przez minutę. Nałóż na środek omleta wybrane dodatki a następnie złóż go na pół wyrównując brzegi. Zsuń omlet na talerz i podaj póki gorący.

Przepis pochodzi z książki "Recipes for Murder: 66 Dishes That Celebrate the Mysteries of Agata Christie".

Ciekawa jestem czy ktoś zorientował się, dlaczego ten przepis zapisałam akurat w tym notesie, bez czytania poniższej podpowiedzi. Niech poczuje się wywołany do dodania komentarza! :) A tak na poważnie: Herb Lester to wydawnictwo publikujące głównie przewodniki, ale w spektrum ich zainteresowań znalazły się również hotele, które znamy jedynie z kulturowych tworów – filmów, książek czy seriali. Produkty Herb Lester są drukowane w technice litografii w Anglii na papierze pochodzącym ze zrównoważonych źródeł. Jest to proces wolniejszy i droższy niż druk cyfrowy, ale różnica w jakości jest dostrzegalna dla każdego, kto wciąż pisze na kartkach. Na stronie Noteka znajdziecie też propozycje dla fanów innych kultowych filmów. Ja gorąco polecam zajrzeć też do działu „plannery” i poczekać aż otworzą się wszystkie zdjęcia (wiedzieliście, że są miejsca w sieci, gdzie można kupić prawdziwy papier do origami?!).  

 

4. Niespodzianka! Jesień wpływa na kobiety gorzej niż na mężczyzn!

   Naukowcy z National Institutes of Mental Health odkryli, że obniżony nastrój w okresie wczesnej jesieni sprawiał, że to przede wszystkim młode kobiety unikały kontaktów towarzyskich. Zwiększała się też u nich ochota na węglowodany proste, czyli słodycze i fast foody. Nie wiadomo dlaczego jesień wpływa na nas bardziej niż na mężczyzn, ale można wysnuć kilka teorii. Być może melancholijny nastrój jesieni odbija się bardziej na tych, u których emocje silniej „rezonują”? Nasza wrażliwość to wielki potencjał, ale nie wszystkie uczucia fajnie jest odczuwać mocniej, prawda? A może chodzi po prostu o to, że większość zadań, które pojawia się we wrześniu spada – mimo postępującemu równouprawnieniu – na barki kobiet, a to utrudnia znalezienie czasu na to, aby zadbać o siebie, o kontakty z innymi, czy o to, co jemy?

 Uzyskanie odpowiedzi wymagałoby pogłębienia badań, ale faktem jest, że to na nas ta pora roku ma silniejszy wpływ.Chciałabym teraz napisać coś, co rozwiązałoby ten problem, ale niestety naukowcy niczego takiego nie zaproponowali. Może trzeba się z tym po prostu pogodzić, a nie rozpoczynać kolejną walkę z układem słonecznym? – Jesienne obniżenie nastroju jest nam paradoksalnie potrzebne (Magdalena Nowicka, psycholożka, psychoterapeutka z Uniwersytetu SWPS dla magazynu "Zwierciadło").  W tym okresie przyroda zwalnia swój rozwój, przygotowuje się do zimowego snu. Dlatego też obniżenie jesienią aktywności przez człowieka jest naturalnym stanem rzeczy. Spadek nastroju sprzyja spadkowi aktywności. Gorszy nastrój jest więc niejako adaptacyjny. Zmusza nas do odpoczynku i regeneracji sił witalnych mocno nadszarpniętych w okresie letnim.

  No tak. Wiosną mamy kwitnąć, a jesienią raczej zadbać o korzenie. To idealny moment aby wtrącić reklamę suplementów, ale nigdy tu żadnych nie polecałam (chociaż – taka ciekawostka – jest to segment kobiecych produktów, który odzywa się do mnie najczęściej), bo zdecydowanie wolę stopniowo modyfikować swoją dietę niż łykać coś w pigułkach i proszkach. Polecam Wam jednak wprowadzenie zdrowszych zamienników podstawowych produktów i przede wszystkim nie kupowanie tego, co niezdrowe (bo gdybym kupiła i miała w domu, to z całą pewnością bym to zjadła).  

Może wygląda to tak, jakbym ten pyszny omlet zrobiła dla męża, ale tak się składa, że robię go dla siebie (i dla dzieci, bo one też go uwielbiają). Na blacie mojej kuchni, poza oliwą z oliwek, którą używam do podsmażania, mam też drugi olej, który dodaję do gotowych już potraw. Ma wdzięczną nazwę „Olej dla kobiet” (od Olini) ale spokojnie – nic się Waszym mężczyznom nie stanie jeśli też dostaną z nim kiedyś kanapkę czy sałatkę. W każdym razie, gorąco go polecam, jeśli chcecie wprowadzić do swojej diety coś, co wpłynie pozytywnie na Wasze zdrowie i wygląd. To moja trzecia butelka i na pewno nie ostatnia. Tutaj możecie poczytać o jego właściwościach. Chciałoby się napisać, że są one wręcz „magiczne” ale tak się składa, że to czysta nauka udowodniona badaniami. To specjalna mieszanka stworzona we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi (zawiera między innymi olej z wiesiołka – kto wie ten wie). 

 

5. „Kobieta jako część dobytku.”

  Jesień jest ważna dla kobiet. Ale ta konkretna jesień jest dla nas ważniejsza niż inne. Jeśli ma ona – nam kobietom – dać coś, czego naprawdę potrzebujemy niech będzie to przywrócenie nam podmiotowości, opieki zdrowotnej bez tortur i zakończenie chorych dyskusji o tym, czy aby na pewno przysługuje nam prawo do edukacji. Polityka to trudny temat, który zwykle bardziej dzieli niż łączy, ale udawanie, że nie istnieje, nie tylko nie poprawi obecnego stanu, ale może go jeszcze znacznie pogorszyć. „Jak to pogorszyć?” – pewnie wiele z Was zapyta. Odsyłam chociażby do tegotego artykułu. Ostatnie lata dostarczyły nam naprawdę sporo emocji i pokazały, że podstawowe prawa nie są kobietom dane raz na zawsze. I że wybór władzy ma bezpośredni wpływ na zdrowie i życie nasze, naszych córek, mam czy sióstr. Radykalizm nagle staje się całkiem umiarkowany, gdy na scenie pojawia się ktoś, kto marzy i głośno mówi o tym, że fajnie by było, gdyby kobieta stanowiła część dobytku mężczyzny (ale na prawach wyższych niż zwierzęta – cóż za zaszczyt). Słysząc takie rzeczy można by nawet pomyśleć, że nie doceniamy kobiecego eldorado. Pamiętajmy jednak, że to, co parę lat temu wydawało nam się szokującym okrucieństwem dziś jest już obowiązującym prawem. W Polsce mamy dwie partie w sejmie, które głośno i wyraźnie mówią, że chcą i będę działać na naszą szkodę. Dla których – z niewiadomego powodu – upodlenie kobiet stało się misją do wykonania. 15 października pójdź na wybory i zagłosuj na inną partię niż PiS i Konfederacja, a będzie to najlepsza rzecz jaką możesz zrobić dla samej siebie tej jesieni.  

  Czasy się zmieniają, uwarunkowania kulturowe blakną, nasze role przechodzą transformację, ale wolność i poczucie bezpieczeństwa to wartości, których znaczenie się nie zmienia. Blog to przestrzeń, w której kobiety mają czuć się dobrze i pewnie – a nic tak nie dodaje wiatru w żagle, jak świadomość tego, że mamy kontrolę nad naszym życiem. No i że jest nas wiele – nawet jeśli w tym momencie składamy się przede wszystkim z koca, kubka kawy i wielu wątpliwości. 

Indoktrynacja Portosa nie idzie zgodnie z planem. Ktoś coś mówił o byciu ponad zwierzętami?

 

*  *  *

 

 

Look of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

kolczyki – YES (z nowej kolekcji stworzonej przez Tomasza Ossolińskiego)

sweter w kolorze złamanej bieli i grafitowa spódnica – MLE

czarne kalosze – Decathlon

dziecięce swetry – MLE

 

  Gdy w zeszłym tygodniu pisałam Wam, że wybrzeże Morza Bałtyckiego było dla mnie – odkąd tylko pamiętam – źródłem inspiracji, to naprawdę nie żartowałam. Pojawiło się ono na tej stronie w niezliczonych odsłonach, a to i tak tylko niewielki ułamek chwil, które spędziłam na naszych plażach. Nie wszystko przecież uwieczniałam, nie wszystko też nadawało się do tego, aby dzielić się efektami i zanudzać podobnymi do siebie kadrami szerszą publikę ;). Poza tym, morze i jego brzeg to nie tylko piękne obrazy i idealne tło do zdjęć. Dla nas to przede wszystkim ulubione miejsce spotkań i zabaw z dziećmi. I to przez cały rok, nie tylko latem. Puszczamy latawce, bawimy się w zapomnianą już przez niektórych ciuciubabkę, a gdy brak już nam pomysłów, to zawsze możemy uciekać przed falami, aż do zachodu słońca. I tak spędziliśmy tę sobotę. Wśród uśmiechniętych twarzy, z ciastem śliwkowym upieczonym przez Olę, z garścią znalezionych białych muszelek w dłoni, z przyjaciółmi i ich dziećmi, których niewyczerpana energia jak zwykle zaskoczyła dorosłych.

 Skorzystałam z tego, że trafił nam się kolejny weekend, w którym można było zapomnieć o kurtkach i płaszczach, a wiatr we włosach nie oznaczał jednocześnie dreszczy na plecach ;). Być może dojrzycie na zdjęciach okrągłe złote kolczyki. Na kolekcję YES x Ossoliński składa się około 30 projektów – od dużych, spektakularnych wzorów na wyjątkowe okazje, po mniejsze projekty na co dzień – na przykład kolczyki, które wybrałam. Biżuterię już od 15 września można kupić w wybranych salonach YES oraz na yes.pl .

Kampania MLE jesień/zima 2023/24

Wpis zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Z samego ranka wypiłam pierwszą w tym roku dyniową kawę, ale później nic nie przypominało już jesieni. Lato do nas wróciło, a ja, mimo lekkiego zdezorientowania, witam je z otwartymi ramionami. Po weekendzie spędzonym na słońcu pewnie niewiele z Was chce myśleć o nadchodzących chłodach, ale może zdjęcia naszej nowej kampanii pozwolą trochę wczuć się w nastrój :).

  W tym sezonie po raz kolejny szukałyśmy inspiracji w miejscu, z którym związane jesteśmy od początku istnienia MLE – na surowym wybrzeżu Morza Bałtyckiego. Zmienność i nieprzewidywalność natury od zawsze stanowiła wyznacznik tego, co nosimy. Narzuca nam ona funkcjonalne podejście do ubrania, a jej piękno jest jednocześnie impulsem do tego, aby tworzyć wyjątkowe projekty.

  Znakiem rozpoznawczym naszej marki są czyste w formie kroje i luksusowe, przyjazne dla ciała materiały. I bardzo zależy mi na tym, aby pokazać, że klasyka także może być wyrazista. Nasze doświadczenie w tworzeniu projektów z takich przędzy jak wełna merynosowa extrafine, kaszmir z recyklingu czy superkid moher zostało docenione przez stale powiększającą się wokół MLE społeczność i w tym sezonie nie zawiedziemy Waszych oczekiwań. W kolekcji znalazły się pasiaste golfy, moherowe swetry z bufiastymi rękawami w dwóch długościach, dzianinowe tuniki i wełniane płaszcze. Poza flagowymi produktami, w kolekcji znajdą się spódnice, spodnie, koszule i topy, które można dowolnie miksować.

  Poszczególne elementy będą miały swoje premiery w każdy piątek od początku września. Wszystkie ubrania wykonane są w Polsce, w krótkich, limitowanych seriach.    Poniżej znajdziecie większość naszych projektów na sezon jesień/zima wraz z przybliżonymi datami ich premier. 

 

Sesję wykonali:

Produkcja: Joanna Wiktorowska

Fotograf: Łukasz Ziętek

 Stylistka: Oliwia Kijo

 Makijaż i włosy: Dorota Piełudź

 

Tegoroczna wersja naszego świąteczno-góralskiego swetra tradycyjnie wejdzie do sprzedaży na samym początku grudnia. Będziecie miały do wyboru dwie długości (za biodra lub poniżej talii).
Kremowy warkoczowy sweter pojawi się w sprzedaży (wraz z wersją dziecięcą i męską) już w drugiej połowie września. Długi dwurzędowy płaszcz z wełny „boucle” pojawi się w sprzedaży 20 października. Pasiasty golf w jasnym kolorze jest już dostępny na naszej stronie. 13 października rozpoczniemy przedsprzedaż długiego czarnego płaszcza.  Komplet wejdzie do sprzedaży szóstego października Sweter Laax, który wykonany został między innymi z najwyższej jakości moheru (50% superkid moher) to chyba mój ulubiony model w tym roku, chociaż jak dotąd nosiłam go w chłodne letnie wieczory. Puszysty włos pięknie dodaje blasku i od razu podkręca nawet najprostszy zestaw. Od dwóch tygodni jest już w sprzedaży.  Wełniana jednorzędowa marynarka z delikatnym włoskiem, która jest tak ciepła, że bez problemu zastąpi Wam jesienną kurtkę wejdzie do sprzedaży 06.10. Grafitowa bomberka miała już swoją premierę w miniony piątek (100% wełna dziewicza). Zarówno czarna spódnica, o którą tak wiele z Was pyta, jak i moherowy sweter w tym samym kolorze wejdą do sprzedaży 29 września. 
Wełniana szara tunika z golfem i nasz zupełnie nowy model spodni, który wpisuje się w najnowsze światowe tendencje to wzory, które pojawią się na przełomie października i listopada. W tym samym czasie pojawi się też długi szary płaszcz z włoskiem. W tym zestawie nawet grudniowe spacery po plaży będą trwały dłużej niż kiedyś – zagwarantuje Wam to wysokiej jakości gęsto tkana wełna. 

Podane terminy są przybliżone i dziś mam prawie pewność, że uda nam się je utrzymać, ale uprzedzam, że finalnie mogą się one przesunąć. Aby być na bieżąco z wszystkimi premierami polecam śledzić dedykowany profil MLE na Instagramie. Znajdziecie tam też sporo inspiracji i konkretnych zestawów z wykorzystaniem naszych projektów. 

 

* * *

 

 

Jezioro Como – 5 miejsc, które warto zobaczyć

  Jezioro Como i jego okolice mają opinię niedostępnych i zarezerwowanych dla wąskiego grona osób. Tymczasem, to jedno z najbardziej otwartych na amatorów architektury i sztuki miejsc w Europie. Drzwi do tego, co najpiękniejsze i najcenniejsze są tu szeroko otwarte. Trzeba tylko wiedzieć gdzie je znaleźć.  Dziś wracam do Was z listą miejsc i atrakcji, które sprawiły, że moje wspomnienia z wakacji stały się jeszcze piękniejsze. Jeśli będziecie kiedyś  w okolicach to wróćcie do tego artykułu i wybierzcie coś z moich propozycji. 

1. Villa Carlotta.

  Ville to jedne z największych tutejszych atrakcji. Każda z nich ma inną historię do opowiedzenia: nieszczęśliwe miłości, wielkie pieniądze, drogocenne dzieła sztuki, niespodziewane zwroty akcji, a nawet polskie wątki – Villa Carlotta nie jest wyjątkiem. Jeśli nie jest ona najpiękniejszym pałacykiem w rejonie, to jej ogrody już napewno tak. Ich najstarsza część powstała w XVIII wieku, ogrody angielskie powstały za czasów gdy villą zarządzała Carlotta (Karolina), córka Marianny Orańskiej, która polskim historykom jest zapewne dobrze znana, dziś można tam znaleźć niezliczone gatunki roślin, piękne alejki usytuowane na stromym zboczu, a nawet wodospad, który spokojnie mógłby stać się scenografią do kolejnej części Jurassic Parku.

  Po raz kolejny przekonałam się tutaj, że dla Włochów "dolce vita" to nie są tylko puste słowa. Villa jest teoretycznie muzeum, a jednak w parku wyznaczone są miejsca, gdzie można urządzić własny piknik. W kawiarni sprzedają lody w wafelku. Na zwiedzanie można też zabrać psa, a na brykające dzieci wszyscy patrzą z życzliwością. W samej villi organizowane są koncerty i przyjęcia – to miejsce, które tętni życiem i z dużą otwartością podchodzi do zwiedzających. Villa Carlotta znajduje się w miejscowości Tremezzo. 

Wnętrza villi Carlotta. 

Kolekcja, którą można obejrzeć w villi obejmuje prace rzeźbiarzy takich jak Antonio Canova, Bertel Thorvaldsen i Giovanni Migliara.Ten spacer mógłby trwać bez końca. 

Nad górami pojawił się już pan Księżyc. Kto go dojrzy?

 

*  *  *

 

2. Miasteczko Bellagio.

  Jezioro Como ma kształt odwróconej litery „Y” i to już właściwie wyjaśnia dlaczego historia miasteczka usytuowanego na cyplu, który rozdziela wody  na dwie odnogi sięga aż drugiego wieku przed naszą erą. W XIX wieku Bellagio było nadal skromną wioską rybacką, ale już wtedy przyciągało sławy z tamtych czasów. Docenili je między innymi królowa Wiktoria i cesarz austriacki Maksymilian Habsburg, Stendhal czy Flaubert. Być może to właśnie znamienici goście sprawili, że skromna mieścina przemieniła się w ciągu jednego wieku w jeden z najbardziej ekskluzywnych kurortów w Europie. Dziś na starym mieście pełno jest eleganckich butików i drogich restauracji, ale nawet jeśli atmosfera ociera się tu o snobizm, a ceny są tu wyższe niż w innych zakątkach regionu, to warto się do Bellagio wybrać. Spacer wzdłuż głównej alei i wizyta w willi i ogrodach Melzi D’eril to dobry pomysł na jeden dzień. Bellagio nazywane jest „perłą jeziora Como” i ciężko nie zgodzić się z przydomkiem. My wybraliśmy się do Bellagio promem z Tremezzo. Na zdjęciu powyżej widzicie jak na niego czekamy – po drugiej stronie brzegu widać już cel naszej podróży.  

Upał prawie nie do zniesienia więc słynne gelato są z nami przez cały czas. Idziemy przejść się główną aleją Bellagio. 

Czekając na powrotny prom próbujemy nawiązać nowe znajomości. 

 

*  *  *

 

3. Villa del Balbianello.

  Ta piękna willa może wydać Wam się znajoma z kilku superprodukcji. Kręcono tu między innymi sceny do "Gwiezdnych wojen" i "Casino Royale". To kolejne miejsce, które każdy może zwiedzić i poczuć starego ducha Como. Istnieją dwie opcję – spacer po ogrodach i wokół posiadłości lub oprowadzanie po wnętrzach willi z przewodnikiem. My dotarliśmy do villi łódką i to na pewno najwygodniejsza i jednocześnie najatrakcyjniejsza wizualnie opcja. 

Dopływamy do słynnej villii, a tam prawdziwy wodny korek. Łódki ustawiają się w kolejce, aby po kolei wysadzać swoich pasażerów. 

To wnętrze ma kilkaset lat. Czyż nie jest piękne?Czekając na taksówkę wodną. Przyglądamy się detalom w pięknym ogrodzie. A tu znów sztuka na wyciągnięcie ręki. Zestaw możecie obejrzeć w tym wpisie. 

Nic dziwnego, że James Bond właśnie tu zakochał się w Vesper. 

 

*  *  *

 

4. Monte Generoso

  Niespełna 70 km od północnego brzegu jeziora Como, znajduje się Tirano, z którego odjeżdżają słynne panoramiczne pociągi Bernina Express. My wybraliśmy jednak nieco mniej popularną opcję, chociaż według mnie równie widowiskową. Ruszyliśmy w stronę Szwajcarii wjechaliśmy kolejką zębatą na górę Generoso. Znajdują się tam świetnie zorganizowane szlaki górskie, a na szczycie czeka nagroda – prawdziwy popis architektury i restauracja, którą ciężko nazwać schroniskiem. Ostatni odcinek do szczytu to około pół godziny szybkiego marszu. Tak wycieczka to idealny pomysł na aktywniejszy dzień dla całej rodziny. 

Ostatni przystanek. Teraz musimy ruszyć pieszo. 

Nagroda za zdobycie szczytu. 

*  *  *

 

5. Wypożyczenie łódki na jeden dzień.

  W okolicach Como największym luksusem jest natura. Jezioro  leży na granicy stref klimatycznych – mimo alpejskiego klimatu dominuje tu śródziemnomorska przyroda. Rosną tu palmy, a miasteczka pełne są zieleni i kolorów kwiatów. Woda w jeziorze jest czysta i zimna, rano jej kolor jest prawie że turkusowy, pod wieczór zamienia się w ultramarynę. Do tego wszystkiego jezioro otoczone jest alpejskimi szczytami. Najlepszym sposobem aby docenić krajobrazy tego miejsca jest podziwianie ich z wody. A jeśli natura i niezapomniane kąpiele nas nie przekonują, to może zachęci Was fakt, że łódka oznacza zdecydowanie łatwiejszy dostęp do najpiękniejszych i najbardziej ukrytych zakątków jeziora.

   Dla przykładu – nie byłoby możliwości, aby jednego dnia objechać samochodem Nesso (jedno z najbardziej instagramowych miasteczek nad jeziorem, które położone jest na stromym, górskim zboczu, tuż nad samym jeziorem), zjeść obiad w Varennie (według mnie najbardziej urokliwe miasteczko ze wszystkich), poopalać się na plaży i przed dziewiętnastą dojechać jeszcze do Menaggio, gdzie wieczorami ludzie zbierają się na środku placu i rozmawiają do późnych godzin nocnych. Jeśli natomiast zdecydujemy się na wynajęcie łodzi to taki plan zrealizujemy bez pośpiechu, a nasze wspomnienia zyskają zupełnie inny wymiar. 

Łódki wszelkiej maści to nad Como najpopularniejszy środek transportu. 

Obiad w Varennie z takim widokiem. Marzenie spełnione. 

Taki makaron sprawia, że przez chwilę poczułam się jak na wybrzeży Amalfi. Ale gdzie tan zapach soli w powietrzu?

Słynne schody w Nesso. 

Na chwilę rozstałam się z moim moherowym przyjacielem i wskoczyłam do wody. Ostatni wieczór w tym miejscu będzie niezapomniany. 

 

*  *  *