5 faktów o Nim, czyli wynurzenia „instapsiejmatki”

   Precisely 3 years and 1 day ago, on the day of my 29th birthday, a certain crazy gentleman appeared in my life out of nowhere and brought slight havoc. Over that period of time, he has gathered a circle of fans and become an undeniable star of my Instagram. Besides, he was a star also in the domestic media – gossip magazines and websites often published photos taken by paparazzi in which he looked gorgeous – which surely made Kinga Rusin’s Czarek, a dog celebrity and spitz, envious.   

   It’s difficult for me to write about Portos without a pinch o salt. His crazy character, a range of very human-like behaviours, and the mania to stay in the centre of attention, make it literally impossible to stop making jokes about him – a day can’t pass without a burst of laughter while looking at his actions. Today’s post wasn’t supposed to be funny in nature. Portos has the most lovable dog’s heart in the world and I can’t really believe that I’ve got such a great friend by my side. That’s why I feel an obligation to write about all the positive and negative aspects of having a pet that aren’t really visible in the photos posted on the blog.  

   There’s been a lot of commotion concerning the trials and tribulations of motherhood in the press, not to mention the online world. Women are more often eager to tell about the shock that they faced when the small human being came into their lives, how much the small life changed their everyday routines, and how often they felt frustrated and overwhelmed with the new role. Almost each day during the time I was pregnant, I came across articles that made me think if it’s really that bad. My friends who had become mothers before me went on and on that I should think twice because having and bringing up a child is not Christmas time and despite the great effort to prepare myself for the task – I will be shocked regardless. Today, I can say that everyone was exaggerating a bit, but the truth is that the ominous admonitions had their fair share in the positive surprise that I experienced when the baby finally came into this world, and everything turned out to be so simple. The scatter of memes and corny articles about the tough life of mothers have certain merit – they allow us to imagine everything, along with the less pleasant elements, and it’s already the first step to tackle all challenges.  

   But why am I mentioning it in the post concerning my dog? Because it seems to me that the trials and tribulations of everyday routines are mentioned considerably less often. In case of a baby, we’ve got a legal obligation to live up to the new challenges. We need to get a hold of ourselves – end of story. In case of a dog, you don’t have such an obligation, and if taking care of it exceeds your possibilities, if you don’t think that through when it’s still time to do that and you approach the topic carelessly…you won’t have to face any legal implications. All negative consequences of being immature will be borne by our pet. Today, I’d like to present you with five facts about Portos that maybe be surprising for you because so far he has been perceived as a problem-free talented dog model. I won’t write beautiful stories – I’ll follow in the footsteps of the famous “instamothers” and I won’t sell you candy floss and unicorns. 

1. Breed.  

   I very often (to avoid saying that it happens every day) receive questions about Portos’s breed. I get shivers whenever I read such a message because I’m starting to think that people decide to get a Springer spaniel just because he looks “nice on Kasia Tusk’s blog”. I feel the obligation to answer an innocent reader in a two-page screed that if she is planning on having a dog, she should first consider which breed matches her lifestyle instead of looking for “inspiration” on Instagram. English Springer spaniel is not a dog for everyone. Portos is beautiful – that’s a fact, but we didn’t pick him only because of his appeal. First, we scrutinised various breeds for their characters and needs. We decided to choose a dog that would be an “accompanying” dog because since I work at home, it would be really nice to have some company. We also wanted the dog to accompany us in everyday errands and to be gentle to kids. Springer was a top match. I think, however, that the description of the breed should feature the types of people that would be a total mismatch for a given breed as the highlighted negative aspects would be most effective in terms of decision making. So English Springer spaniel won’t be a good choice for people who work outside their homes – those who leave in the morning and come back after eight hours. As I’ve already mentioned, it is an “accompanying” dog that cannot stay alone for more than three hours as he may simply start to rock the boat. Springer spaniels live to spend their time with humans and they suffer without them. They also need a lot of movement. Coming back to the screed that I send to readers who are potentially interested in having a Springer spaniel – on a few occasions, I heard that “it’s not a problem because we’ve got a home with a garden” as an answer. Well, we also have a garden, but it doesn't really matter for the dog unless we’re spending time there together. Maybe some of you have “guardian” dogs which were happy to spend hours by the gate and watch the neighbourhood, but spaniels are not like that at all – whenever he runs to the garden and sees that we’re not there, he’ll do anything to get back inside. Surely, he won’t do what dogs really need to do during a walk. An assumption that garden is an equivalent of a walk is futile. Please, don’t count on the fact that your dog will motivate you to change something and that you’ll take up jogging as a result. Maybe you should first start working out and only then take responsibility for another being.

* * *

   Dokładnie trzy lata i jeden dzień temu, w dniu dwudziestych dziewiątych urodzin, pewien zwariowany dżentelmen pojawił się w moim życiu i trochę w nim zamieszał. W ciągu tego czasu zdobył rzeszę fanów i stał się niekwestionowaną gwiazdą mojego Instagrama. Zresztą, zabłysnął również w krajowych mediach – tabloidy i portale plotkarskie nieraz publikowały zdjęcia paparazzi, na których wyglądał świetnie, co z pewnością wprawiło w zazdrość Czarka – szpica Kingi Rusin i psiego celebrytę w jednym.

    Ciężko nie pisać mi o Portosie z przymrużeniem oka. Jego zwariowany charakter, szereg bardzo ludzkich zachowań i mania bycia w centrum uwagi sprawiają, że właściwie nie da się z niego nie żartować – nie ma dnia abym nie wybuchnęła śmiechem obserwując jego dziwaczne zachowania. Dzisiejszy wpis nie miał być jednak zabawny. Portos ma najukochańsze psie serce na świecie i sama codziennie nie mogę uwierzyć w to, że mam tak wspaniałego przyjaciela u boku, ale właśnie dlatego, czuję się w obowiązku napisać też o kulisach posiadania czworonoga, których na uroczych blogowych zdjęciach po prostu nie widać.

   W prasie, nie mówiąc już o Internecie, w ostatnim czasie bardzo dużo mówi się o trudach macierzyństwa. Kobiety coraz chętniej opowiadają o tym, jakim szokiem było dla nich pojawienie się małego człowieka, jak bardzo dziecko zmieniło ich życie i jak często w związku z nową rolą i obowiązkami czuły się sfrustrowane i przytłoczone. Gdy byłam w ciąży właściwie codziennie natrafiałam na artykuł, po którym pytałam sama siebie czy naprawdę będzie aż tak źle. Moje koleżanki, które wcześniej ode mnie zostały mamami przez lata powtarzały mi, abym się dobrze zastanowiła, że posiadanie i wychowywanie dziecka to nie jest Boże Narodzenie i nieważne, jak dobrze się do tego przygotuję – i tak będę w szoku. Dziś mogłabym powiedzieć, że wszyscy bardzo przesadzali, ale prawda jest też taka, że te złowieszcze przestrogi przyczyniły się poniekąd do pozytywnego zaskoczenia, gdy w końcu powitaliśmy na świecie naszego bobasa i wszystko okazało się takie proste. Wysyp memów i łzawych artykułów o ciężkim życiu matek ma więc jakiś sens – pozwala nam wyobrazić sobie przyszłość wraz z wszystkimi jej średnio przyjemnymi elementami, a to pierwszy krok do tego, by sobie z nimi poradzić.

   Ale dlaczego wspominam o tym we wpisie o psie? Bo mam wrażenie, że o trudach rutyny życia ze zwierzęciem mówi się znacznie rzadziej. W przypadku dziecka mamy prawny obowiązek sprostać nowym wyzwaniom, musimy wziąć się w garść i tyle. W przypadku psa niestety nie ma już takiego obowiązku i jeśli opieka nad nim nas przerasta, jeśli czegoś zawczasu nie przemyśleliśmy, jeśli nieroztropnie podeszliśmy do tematu to… nic nam się nie stanie. Wszystkie negatywne konsekwencje naszej niedojrzałości ponosi niewinne stworzenie. Dziś chciałabym więc przedstawić pięć faktów o Portosie, które być może Was zaskoczą, bo do tej pory jawił się Wam jako bezproblemowy utalentowany psi model. Nie będę pisać laurki – pójdę w ślady słynnych „instamatek” i nie będę wam sprzedawać waty cukrowej i jednorożców.

  1. Rasa.

    Bardzo często (żeby nie napisać – codziennie) otrzymuję od Was pytania o to, jakiej rasy jest Portos. Zawsze przechodzi mnie dreszcz po przeczytaniu takiej wiadomości, bo od razu pojawia się u mnie myśl, że ktoś decyduje się na springera, tylko dlatego, że „tak ładnie wyglądał na blogu Kasi Tusk”. Czuję się wtedy w obowiązku odpisać Bogu ducha winnej Czytelniczce dwustronicowy elaborat o tym, że jeśli planuje posiadanie psa, to najpierw powinna zastanowić się nad tym do jakiej rasy pasuje jej tryb życia, a nie szukać „inspiracji” na Instagramie. Angielski springer spaniel nie jest psem dla każdego. Portos jest piękny – to fakt, ale nie wybraliśmy go ze względu na jego urodę. Najpierw bardzo dokładnie przestudiowaliśmy różne rasy pod kątem ich charakteru i potrzeb. Zdecydowaliśmy się na typ „towarzyszący”, bo skoro ja pracowałam z domu, to miło byłoby mieć wiernego kompana. Chcieliśmy też, aby towarzyszył nam w codziennym bieganiu, no i żeby był łagodny wobec dzieci. Springer pasował jak ulał. Myślę jednak, że w opisach ras lepiej byłoby pisać o tym, dla kogo dana rasa się nie nadaje, bo podkreślone negatywy chyba lepiej wpływałyby na nasze decyzje. A więc tak: angielski springer spaniel nie nadaje się dla osób, które pracują poza domem, czyli wychodzą rano i wracają po ośmiu godzinach. Jak już wspominałam, jest to „pies towarzyszący” więc nie może zostawać sam na dłużej niż trzy godziny, bo prawdopodobnie zacznie mocno rozrabiać. Springery żyją po to, aby być ze swoim człowiekiem, bez niego po prostu cierpią. Potrzebują też bardzo dużo ruchu. Wracając do elaboratu, który wysyłam Czytelniczkom potencjalnie zainteresowanym springerem – parę razy słyszałam po moim długim wywodzie na temat wymagań tej rasy, że „to nie problem, bo my mamy dom z ogrodem”. Otóż, my też mamy ogród, ale w tym wypadku nie ma on dla psa żadnego znaczenia, chyba że jesteśmy w tym ogrodzie razem z nim. Być może niektórzy z was mieli psy w typie „stróżującym”, które z radością siedziały przy furtce w ogrodzie przez godzinę i patrolowały okolicę, ale ze spanielem tak nie będzie – jeśli wybiegnie do ogrodu, to zaraz po tym, jak zorientuje się, że nas w nim nie ma, zrobi wszystko aby wrócić z powrotem do środka. Z całą pewnością nie załatwi swoich potrzeb. Założenie, że posiadacze ogrodu bedą mogli odpuścić spacer jest błędne. Proszę, nie liczcie też na to, że to pies zmotywuje Was do zmiany i dzięki niemu zaczniecie uprawiać codzienny jogging. Może jednak najpierw przełamcie się do ćwiczeń, a dopiero potem bierzcie odpowiedzialność za inne stworzenie.  

2. Dog and child.

   It’s time for the first complaint on my side – we were ready to take a very lively dog that requires care and a lot of movement and we made sure that our family will be happy to accept Portos at their homes for the time we are on trips and we also meticulously participated in his training. We thought that we won’t be surprised by anything, but when I became pregnant, the everyday five-kilometre jog around the woods with Portos pulling the leash like an Audi R8 started to be a nuisance. My husband had to come back from work earlier to take Portos out and I sometimes asked my mum for help when she was in Poland and we got along somehow, but that was another lesson that the dog has certain impact on our life and can complicate it at times. Even though Portos always had contact with small children and was great around them, we were slightly afraid if he might be envious when we come back home with a newborn as up to that point he had us all to himself. We asked uncle Google and read articles that gave us clear guidelines on how to behave in certain situations. We thought that in the beginning we should introduce new rules, but it allegedly was the worst option that we could choose. At the very beginning, you need to be even more emotional and sympathetic to the dog than before, give him many treats, and give much attention. The aim is simple – the child should be associated by the pet with something positive so he should think that his life has been improved owing to the new situation. It had a great outcome in our case. However, we should be aware of a few things. First and foremost, we shouldn’t leave the dog and the newborn alone – dog’s fur and long ears are very tempting for little sticky hands and even though we care for our baby, we should also take our dog’s comfort into consideration. Even though he won’t bite the child and won't bark when the baby tugs his tail, he can feel hurt owing to the lack of our reaction. Animals are perfect at noticing the moment when we stop carrying for their dignity. We should teach our children to have respect for them from the very beginning (if you don’t know how to get down to that, you can read this book – it’s wonderful and I read it with great pleasure).

* * *

2. Pies i dziecko.

 Czas na pierwszy lament z mojej strony – byliśmy gotowi na psa żywiołowego, wymagającego pielęgnacji i ogromnej porcji ruchu, upewniliśmy się, że nasza rodzina z przyjemnością przyjmie Portosa pod dach w czasie wyjazdów i skrupulatnie chodziliśmy na szkolenie. Wydawało się nam, że nic nas nie zaskoczy, ale gdy zaszłam w ciążę, to codzienny pięciokilometrowy bieg po lesie z ciągnącym niczym audi R8 Portosem zaczął być pewnym problemem. Mąż musiał szybciej wracać z pracy tylko po to, aby wyprowadzić Portosa na spacer, czasem prosiłam o pomoc moją mamę, jeśli akurat była w Polsce i jakoś sobie z tym poradziliśmy, ale była to dla nas kolejna lekcja, że pies ma wpływ na nasze życie i czasem może je skomplikować. Chociaż Portos od zawsze miał kontakt z małymi dziećmi i zachowywał się przy nich wzorowo, to trochę obawialiśmy się tego, czy nie będzie zazdrosny, gdy przyjdziemy do domu z noworodkiem, bo dotąd miał nas tylko dla siebie. Naprzeciw wyszedł nam wujek Google i artykuły, które w jasny sposób określały, jak powinniśmy się zachować. Wydawało się nam, że na początku trzeba wyznaczyć nowe reguły, ale podobno był to najgorszy z możliwych pomysłów. Na samym początku trzeba bowiem być dla psa jeszcze bardziej kochanym niż wcześniej, dawać mu dużo smakołyków i poświęcać sporo uwagi. Cel jest prosty – dziecko w domu ma kojarzyć się naszemu pupilowi z czymś pozytywnym, powinien mieć wrażenie, że jego życie stało się dzięki temu jeszcze lepsze. U nas zadziałało to genialnie. Nauka powinna jednak iść z dwóch stron. Przede wszystkim, nigdy nie należy zostawiać psa i niemowlaka samych – dla małych lepkich rączek psia sierść i długie uszy są niezwykle nęcące i chociaż najbardziej obawiamy się o bezpieczeństwo malucha, to trzeba wziąć pod uwagę również komfort psa. Nawet jeśli nie ugryzie i nie zawarczy po szarpaniu za ogon, może czuć się urażony brakiem naszej reakcji. Zwierzęta świetnie wyłapują moment, w którym przestajemy dbać o ich godność. Szacunku do nich powinniśmy uczyć nasze dzieci od samego początku (gdybyście nie umieli się za to zabrać to polecam tę książkę – jest genialna i sama przeczytałam ją z dużą przyjemnością).

A to książka, której reklamę zobaczyłam na Facebooku i od razu napisałam do Wydawnictwa Literackiego z prośbą o egzemplarz recenzecki. "Skąd przyszedł pies" Doroty Sumińskiej to pasjonująca opowieść o bardzo długiej drodze, jaką przeszedł wilk by stać się psem. Tak naprawdę nie szedł sam, bo prowadził go człowiek. Ich podróż trwała tysiące lat i była pełna nie zawsze miłych przygód. "Skąd przyszedł pies" to przykład książki popularnonaukowej w najlepszym wydaniu i bardzo cieszę się, że mam już w swojej biblioteczce. Przeczytane od deski do deski. 

3. Instagram vs. real life. 

   Portos is our best friend and a family member, but the truth is that he sometimes is a bit nagging. It’s really cool that he is able to model – in most cases, it’s really funny, but it often happens that he doesn't allow me to do any work whatsoever. Whenever he sees that I’m taking some photos, you can’t really move him away from my leg. Portos is the “accompanying” type and it sometimes seems to me that it’s rather an “accompanying-nagging” type as his main aim is not to be with me, but to do e x a c t l y what I’m doing at the very moment. Plus, he wants be to play with a really wet ball (that I’m supposed to throw – of course), and if by some chance I can’t really do that, he will do anything to sit by the item on which I’m focusing my attention at the moment. It doesn't matter if it’s a laptop, a book, a mobile phone, a meal, eye shadows, or meticulously arranged items that have been prepared for a photo. He also have irrepressible energy deposits, he wants to bite everyone who is knocking on our door, he doesn’t allow us to take lone trips to the bathroom (you need to lock the door as he has mastered the art of door opening), and he thinks that we should always take a shower together. He won’t fall asleep without his beloved ball (when he is sleepy, he first needs to find it and then lay it on his bed right beside him). If I am late with feeding him for ten minutes, I can expect a phone call from my neighbours as you can hear a horrifying groaning on the staircase. And one more thing. If you think that newborns wake up very early, you should come by my place.

* * * 

3. Instagram vs. Prawdziwe życie.

  Portos jest naszym najlepszym przyjacielem i członkiem rodziny, ale prawda jest też taka, że mocno daje nam w kość. Fajnie, że lubi pozować – w większości sytuacji jest to zabawne, ale często zdarza się, że nie pozwala mi na wykonanie pracy. Gdy tylko widzi, że szykują się jakieś zdjęcia właściwie nie da się go odkleić od mojej nogi. Portos to typ „towarzyszący” ale czasem mam wrażenie, że jest to raczej typ „towarzysząco-zamęczający”, bo nie tyle chce być ze mną, co chce robić  d o k ł a d n i e  wszystko to co ja, plus bawić się w tym czasie obślinioną piłką (którą oczywiście ja mam rzucać), a jeśli z jakiegoś powodu nie mogę mu na to pozwolić, to po prostu robi wszystko, aby usiąść na przedmiocie, na którym skupiona jest moja uwaga. Nieważne czy jest to laptop, książka, telefon, obiad, cienie do oczu, czy skrupulatnie ułożony kolaż do zdjęcia. Ma też niespożyte pokłady energii, chce zagryźć każdego kuriera pukającego do naszych drzwi, nie uznaje samotnych wycieczek do łazienki (trzeba się przed nim zamykać na klucz, bo perfekcyjnie opanował otwieranie drzwi) i uważa, że prysznic powinniśmy brać zawsze razem. Nie zaśnie bez swojej ukochanej piłki (gdy jest już śpiący to musi ją znaleźć i razem z nią ułożyć się na posłaniu). Jeśli spóźnię się z podaniem mu karmy o dziesięć minut, to mogę spodziewać się telefonu od sąsiadów, bo na klatce schodowej słychać przeraźliwe jęki. Acha, i jeszcze jedno. Jeśli wydaje się Wam, że to niemowlaki wcześnie wstają, to zapraszam do nas.

4. Maintenance and grooming cost.  

   What’s most important for every dog is the presence of his owner and, of course, food (a lot of food), and even more food. And since we are talking about the greatest passion of our pets, please let me tell you a few things about it. From the time Porti (as that's what we nicknamed him) appeared at our house and became an influencer dog, we have received many advertising offers concerning dog food. And even though it might seem that the remuneration can buy us a three-week trip to the Maldives, I wouldn’t sleep at night as I don’t want to recommend something about which I’m not 100 % sure (or rather something about which I’m 100 % sure ;|). The Maldives have to wait. I’m not sure that the feed that we chose is the best, but its composition doesn’t raise any concerns (Farmina). However, if you have something great to recommend, I’ll be glad to take a look at your choices. The monthly cost of Portos’s feed is around PLN 150. Another thing to add is treats and bones (around PLN 30).

* * *

4. Koszty utrzymania i pielęgnacja.

   Dla każdego psa najważniejsza jest obecność jego ukochanego człowieka i oczywiście jedzenie (dużo jedzenia) oraz jeszcze więcej jedzenia. A skoro już mowa o największej pasji naszych czworonogów, to dajcie przekazać mi kilka zdań na ten temat. Od czasu, gdy Porti (bo tak go pieszczotliwie nazywamy) zawitał w naszych progach i stał się psim influencerem otrzymałam wiele propozycji reklamowania karm. I chociaż moglibyśmy za wynagrodzenie wyjechać na trzy tygodnie na Malediwy, to nie spałabym potem spokojnie, bo nie chcę polecać czegoś, czego nie jestem pewna w stu procentach (a raczej czegoś, czego jestem w stu procentach niepewna ;|). Malediwy muszą poczekać. Nie jestem przekonana, że karma którą wybraliśmy jest najlepsza, ale jej skład nie wzbudza póki co moich podejrzeń (Farmina). Jeśli jednak Wy macie coś ekstra do polecenia, to chętnie zapoznam się z Waszymi typami. Miesięczny koszt karmy Portosa to około 150 złotych. Do tego dochodzą smakołyki i kości (około 30 złotych).

    Food is not the only expense. Springer spaniel’s hair doesn’t only require combing (at least once a week), but also very meticulous grooming and cutting. Once every three months, we need to make an appointment with at a dog’s hairdresser (around PLN 200). Portos likes getting into trouble (I’ll just mention that he once swallowed rats bane), but even without it, you should count at least PLN 500 per year for veterinary care. Cosmetics are only details as they last for even up to one year. These include shampoo, natural conditioner that guearantees easy combing, or cream for the nose and paws that is great for frosty weather. Of course, we bathe our dog only when it’s really necessary – for example, when (like last year) he rolls in sprat and mackerel heads that were left by a nice lady for the cats by our house (best regards).  

   Portos loves bathing. He acts as if he was in a SPA – he is very calm and pleasantly squints his eyes when we are pouring warm water over his fur. He let us bathe him very thoroughly, but even so we can’t bathe him just because he enjoys it. We choose natural and delicate cosmetics, and we never use human cosmetics as allergy is guaranteed then. If you don't have a special dog’s shampoo at home, it’s better to use water alone (which might be insufficient in case of fish heads).

* * *

   Jedzenie nie jest jadnak jedynym wydatkiem. Sierść springer spaniela wymaga nie tylko czesania (minimum raz w tygodniu) ale także bardzo dokładnego furminowania i przycinania. Raz na trzy miesiące musi więc udać się do psiego fryzjera (około 200 złotych). Portos lubi pakować się w tarapaty (wspomnę tylko o tym, że kiedyś połknął trutkę na szczury) ale i bez tego, trzeba liczyć około 500 złotych rocznie na opiekę weterynaryjną. Drobiazgiem są kosmetyki, takie jak szampon, naturalna odżywka ułatwiająca rozczesywanie czy maść na nosek i łapki, która przydaje się w mrozy, bo kosmetyki starczają nam nawet na rok. Psa kąpiemy oczywiście tylko wtedy, kiedy trzeba – na przykład, gdy (tak jak w zeszłym tygodniu) wytarza się w głowach szprotek i makreli, które pewna miła pani zostawiła kotom przed naszym domem (ślemy pozdrowienia).

   Portos kocha kąpiele, zachowuje się w trakcie tak, jakby był w SPA – jest bardzo spokojny, przymyka oczy, gdy polewam go ciepłą wodą i daje się bardzo dokładnie umyć, ale tak czy siak nie możemy kąpać psa dla jego przyjemności. Wybierzmy też naturalne i delikatne kosmetyki i nigdy nie używajmy tych dla ludzi, bo alergię mamy jak w banku. Jeśli nie posiadamy specjalnego szamponu dla psa lepiej użyć samej wody (co w przypadku rybich głów może nie wystarczyć).

Zawartość kosmetyczki Portosa jest dosyć skromna, ale wystarczająca. Na zdjęciu widzicie dwa produkty od marki Totobi – szampon i mydło ochronne. To jedyna naturalna marka kosmetyczna dla psów, jaką znalazłam. Poza tym, że produkty nie wywołują u Portosa nawet najmniejszego swędzenia, to dodatkowo ciężko jest nie rozpłynąć się na widok napisu na opakowaniu – "testowane na ludziach". 

5. Breeding.  

   If you decide for a pedigree dog (first, you can check out the profile GrosikdlaSpaniela whose main purpose is to search for homes for numerous spaniel-like dogs), I’d like to ask you for something – please scrutinise the place that breeds the dogs and choose only those that would take the time to check you as well. If the breeder is not interested in the future owners of his dogs, it means that he’s a bogus breeder. In order to become Portos’s owners, we had to write something similar to a covering letter, describe the conditions in which we live, take at least two trips to the place, and sign a very detailed agreement. Why am I mentioning it? As illegally operating places breed the greatest number of suffering dogs. Everyone who comes across such as practice of delivering the puppy to his future owner or has any concerns as to the legitimacy of a given place has the moral obligation to report it to the police. If you think that you may cause unnecessary trouble to the person whose beloved dog has given birth to a litter of puppies or who travelled half of Poland to bring you your dream dog, I should cool you out right away – unfortunately, the police reacts only in critical situations when all norms of humanitarian behaviour towards animals are being broken. If you come across such a place, you shouldn’t convince yourselves that by buying a puppy you're saving its life – you’re saving only that one, but in fact you are contributing to the suffering of hundreds of others.  

   It’s a fact that a puppy from a legal place won't ever be cheap, but if you are only led by its price (which is uncool in the first place), remember that careless and mass breeding of dogs will always have an impact on a dog’s health and generate greater costs in the future. Legal breeding places can be found on the website of the Polish Kennel Club.   

   Maybe you’re wondering why a pleasant lifestyle blog publishes a post that is an anti-advertisement of my own dog. And I really wouldn’t like to contribute to the fashion for a certain dog breed as it never has a happy ending for the dogs themselves (it’s enough to give the example of bulldogs that sacrificed their health for the price of popularity). Of course, Portos looks like the most well-behaving spaniel in the world in the blog photos, but usually, he requires a lot of time and attention. It sometimes happens that he’s really troublesome and, surely, he’s not a pretty toy that’s supposed to entertain the owner.  There are differences between dogs in terms of their character and needs, but all of them, without exceptions, need love and care. The decision about having a dog should be very well thought through. Each person should understand that it’s a great responsibility and that they should never ever leave their friends.

* * *

5. Hodowla.

   Jeśli zdecydujecie się na psa rasowego (wcześniej możecie sprawdzić profil GrosikdlaSpaniela, który szuka domów dla różnych spanielowatych psów) to mam do Was gorącą prośbę – zawsze sprawdźcie hodowlę, albo raczej wybierzcie tylko taką, która będzie chciała sprawdzić też Was. Jeśli hodowca nie interesuje się tym, do kogo trafi jego szczenię, to znaczy, że żaden z niego hodowca. Aby stać się właścicielami Portosa musieliśmy napisać coś w rodzaju listu motywacyjnego, opisać warunki w jakich mieszkamy, minimum dwa razy odwiedzić hodowlę i podpisać bardzo szczegółową umowę. Dlaczego o tym piszę? Bo najwięcej cierpiących zwierząt bierze się z nielegalnie prowadzonych pseudohodowli. Każdy kto spotkał się z procederem dowożenia szczeniaka do kupującego lub ma jakiekolwiek obawy co do legalności danej działalności ma moralny obowiązek zgłosić to zdarzenie na policje. Jeśli obawiacie się, że niepotrzebnie wpędzicie w kłopoty panią, której ukochana suczka się oszczeniła, albo miłego pana, który przejechał pół Polski, żeby przywieźć Wam wymarzonego pieska, to od razu Was uspokajam – niestety policja reaguje tylko w krytycznych sytuacjach, w których łamane są wszelkie normy humanitarnego traktowania zwierząt. Jeśli traficie kiedyś do takiego miejsca to nie wmawiajcie sobie, że kupując szczeniaka go ratujecie – tego jednego tak, ale w gruncie rzeczy przyczyniacie się do cierpienia setek innych.

   To prawda, że szczeniak z dobrej hodowli nigdy nie będzie tani, ale jeśli wybierając psa kierujecie się jego ceną (co moim zdaniem jest z założenia niefajne) to pamiętajcie, że nierozważne i masowe rozmnażanie zawsze odbije się na jego zdrowiu, a tym samym wygeneruje większe koszty w przyszłości. Sprawdzone hodowle zawsze znajdziecie na stronie Związku Kynologicznego w Polsce (ZKwP i nie inaczej ;)).

    Być może zastanawiacie się, dlaczego na miłym blogu lifestylowym publikuję tekst będący antyreklamą własnego psa. A ja naprawdę nie chciałabym przyczynić się do wykreowania mody na konkretną rasę, bo to dla zwierzaków zawsze źle się kończy (wystarczy podać przykład buldożków, które zapłaciły zdrowiem za swoją popularność). Owszem, Portos na blogowych zdjęciach wygląda, jak najgrzeczniejszy spaniel świata, ale na co dzień wymaga od nas naprawdę sporo czasu i uwagi, zdarza się, że bywa nieznośny i z całą pewnością nie jest ładną zabawką, która ma dostarczyć właścicielowi samych przyjemności.  Psy bardzo różnią się od siebie i mają różne wymagania, ale wszystkie, bez wyjątku, potrzebują miłości i opieki. Decyzja o posiadaniu psa powinna być bardzo dobrze przemyślana. Każdy człowiek powinien zrozumieć, że to wielka odpowiedzialność i nigdy przenigdy nie może opuszczać swojego przyjaciela.

* * *

 

 

 

 

 

Look of The Day – Roman memories

leather shoes / skórzane buty – RYŁKO

my mom's coat / beżowy płaszcz mamy – Zara 

trousers & sweater / spodnie i sweter – MLE Collection

bag / torebka – CHANEL 

    I publish today’s Look of the Day post with only a few photos of Rome, which I visited last week. This super short trip (I spent only 38 hours in the capital of Italy) had a very exceptional aim – together with my family I participated in an audience with Pope Francis – and it was a huge experience as you can imagine.   

   The problem was that I caught the flu on the day before and I felt really mediocre for the whole time (which is probably visible in the photos), but I never parted with my camera nonetheless. Despite the fact it was really beautiful in Rome weather-wise, I felt shivers running down my spine all the time and I had to put my mum’s coat on top of my cashmere sweater. As usual, I wanted to see everything, but we were quickly running out of time so we just visited Tonnarello Restaurant, about which I had read in the guide, and took a short run around the main landmarks in the late afternoon. Apart from the already mentioned coat, I also wore a black set, my favourite handbag, and my dream moccasins – elegant, borrowed from a men’s wardrobe, and still very very comfortable.

* * *

   Dzisiejszy wpis z cyklu "Look of The Day" pozwoliłam sobie połączyć z dosłownie kilkoma zdjęciami Rzymu, do którego zawitałam w poprzedni weekend. Ten ultrakrótki wyjazd (w stolicy Włoch spędziłam zaledwie 38 godzin) miał wyjątkowy cel – wraz ze swoją rodziną uczestniczyłam w audiencji u Papieża Franciszka, co jak łatwo się domyślić, było nie lada przeżyciem. 

   Pechowo dzień wcześniej złapała mnie grypa i przez cały wyjazd czułam się kiepsko (co chyba widać na zdjęciach) ale z aparatem i tak się nie rozstawałam. Choć w Rzymie pogoda była piękna, to mnie co chwilę przechodziły dreszcze i na swój kaszmirowy sweter musiałam założyć jeszcze płaszcz pożyczony od mamy. Jak zwykle chciałam zobaczyć wszystko, ale czasu było tak niewiele, że późnym popołudniem popędziliśmy tylko do restauracji Tonnarello, o której czytałam w przewodniku i przeszliśmy się po Zatybrzu. Poza wspomnianym wcześniej płaszczem mamy, miałam na sobie czarny zestaw, ulubioną torebkę i wymarzone mokasyny – eleganckie, w męskim stylu i jednocześnie bardzo, bardzo wygodne. 

Last Month

    When I was uploading photos for today’s post, it was hard for me to believe that so many things happened over the last few weeks. I selected and deleted some of the photos to avoid boring you (in the beginning, there were more than 130 of them), but it still seems to me that this time the September “Last Month” is a cluster of many random events, strange dishes, and places – one cannot help the feeling that no two photos match each other. The truth is that this chaos is quite a nice representation of reality ;). Check out a few (or rather a few dozen) snapshots from the first autumn days. Crazy but at the same time absolutely exceptional :).

* * *

   Gdy wgrywałam zdjęcia do dzisiejszego wpisu ciężko było mi uwierzyć, że tyle się w ciągu tych kilku tygodni wydarzyło. Zrobiłam selekcję i usunęłam trochę zdjęć aby Was nie zanudzić (na początku było ich ponad sto trzydzieści) ale i tak wydaje mi się, że tym razem wrześniowy "Last Month to zbitek wielu przypadkowych zdarzeń, dziwnych potraw i miejsc – ciężko oprzeć się wrażeniu, że nic do siebie nie pasuje. Prawda jest tak, że ten chaos w sumie dobrze odwzierciedla rzeczywistość ;). Zapraszam na kilka (albo raczej kilkadziesiąt) ujęć z pierwszych jesiennych dni. Szalonych, ale jednocześnie absolutnie wyjątkowych :). 

James Beard, wybitny amerykański kucharz powiadał, że „jedynym powodem, dla którego suflet opada, jest to, iż wyczuwa nasz strach przed opadnięciem”. Ja musiałam być więc przerażona…Suflet cytrynowy opadł, ale w smaku był przepyszny. 

Praca z niemowlakiem na kolanach to trudne zadanie. Moje biuro wędruje więc po mieszkaniu wraz z ulubionymi zabawkami i Portosem oczywiście, który wszystkiego musi zawsze pilnować. 

Drobne przyjemności, gdy wena ucieka. Słodycze zawsze inspirują :D.Jakiś czas temu wspominałam na Instastories o nowej usłudze dla wszystkich moli książkowych. Jeśli skorzystacie z Empik Premium to możecie co miesiąc otrzymać do 15% rabatu na zakupy w salonach i do 20% specjalnej zniżki w sklepie online. To nie wszystko – w ofercie są też audiobooki i ebooki za 0 zł. Gdy ostatnio wybraliśmy się do kina na "Pewnego razu w Hollywood" okazało się, że użytkownicy tej usługi mają też zniżkę w kinie Helios.
A tu jeden z moich ukochanych widoków. Po roku wróciliśmy do naszej Prowansji. Wyjazd był krótki, ale naprawdę niezapomniany.Śniadanie jak z filmu.1. Chateau des Alpilles to miejsce dopracowane w każdym szczególe. // 2. Ślady po dziesiątym croissancie. // 3. Śniadanie dla trzech osób ;) // 4. Ta para! Mieliśmy szczęście i kilkoro naszych przyjaciół do nas dołączyło. //Śniadanie jest teraz prawdziwą żonglerką, bo co chwilę coś próbuje spaść ze stołu ;). 
1. Wymarzone miejsce na kolacje. // 2. Wizyta w winiarni. // 3. Gdy ze wszystkich sił chcesz, aby czas się zatrzymał. // 4.Taki wybór a ty nadal nie możesz wypić nawet łyka. //Są miejsca, do których zawsze chcesz wrócić. 1. Kiedyś byłyśmy młode i piękne. Teraz jesteśmy już tylko młode :D. // 2. Zdrowie! // 3. Widok w czasie śniadania. // 4. To się nazywa kolekcja! // Strój, który mam na sobie znajdziecie w tym wpisie.1. Espadryle to kwintesencja prowansalskiego stylu. // 2. Ciekawe, czy to będzie dobry rocznik… // 3. Winorośla dojrzewające w słońcu. // 4. Testowanie. // Wino z etykietą CP mogliście zobaczyć w filmie "Dobry rok". Cena nie jest jeszcze całkiem szalona – można kupić na specjalną okazję.1. Kapliczka. // 2 i 3. Jedno euro i tyle radości. // 4. Szukamy lodziarni. //I wracamy do domu. W ciągu kilku dni naszej nieobecności Sopot z zatłoczonego kurortu zmienił się w ciche i spokojne miasteczko. 1. Jedna z propozycji strojów z tego wpisu na długie jesienne dni. // 2. Biała koszula – ile sztuk macie? Nosicie do pracy czy wręcz przeciwnie? Ja naliczyłam pięć. // 3. Nie było łatwo, ale udało się! O tym jak ujarzmiłam światło w moim mieszkaniu możecie przeczytać w tym wpisie. Przeczytacie w nim też o tym, jakie lampy wybrałam i dlaczego nie były tak drogie. // 4. Jak zwykle na Jego życzenie – chałka w mleku i jajku. //Molo w Orłowie już nieco jesienne.

Ulica Długa w Gdańsku coraz piękniejsza.

To się nazywa porządny zapas! Wiem, że wiele z Was nie wyobraża sobie pielęgnacji właśnie bez wody micelarnej. Z przyjemnością podaję Wam więc kod rabatowy dający 20% rabatu na całą ofertę Synchroline na stronie dermakrem.pl. Wystarczy użyć kodu: SENSICURE do dnia 17 października (rabat nie łączy się z innymi promocjami). W tym sklepie znajdziecie właśnie tę aktywną wodę micelarną Sensicure psychio water system. Jest przeznaczona dla skóry wrażliwej, działa kojąco i zapewnia długotrwałe nawilżenie. Na pewno się u Was sprawdzi.I kolejna wyprawa. W drugiej połowie września wyrwałyśmy się z Trójmiasta do Ciekocinka, aby przygotować zdjęcia z nowymi modelami MLE Collection. W kartonie mamy ułamek tego, co znajdziecie w jesienno-zimowej kolekcji.Widok na padok. Ta dzianinowa tunika okazała się totalnym hitem. Ledwie weszła do sklepu a już jest prawie wyprzedana.
1. Mimo, że daleko to tak blisko. Tego dnia Portos został w Trójmieście, a jednak udało mi się znaleźć jego podobiznę i zatęsknić za tym łobuzem. // 2. To właśnie tutaj odbyła się sesja jesienno-zimowej kampanii MLE Collection. Pałac w Ciekocinku naprawdę warto odwiedzić. // 3. Rekwizyty. // 4. Nie ma to jak krótka wizyta w bibliotece ;). //Jeśli planujecie nakręcić film, którego akcja rozgrywa się na początku XX wieku to właśnie znalazłyście idealną lokalizację. 
1. Płaszcz już się wyprzedał, ale ten beżowy sweter jeszcze czeka na swoją premierę. Bądźcie czujne!  // 2. Jedna z tych książek to stuletnie wydanie Don Kichota! // 3. Znalezione podczas spaceru. // 4. Domek "prawie" na drzewie. //

1. Wszystko spakowane? // 2. Faworyt był w tej sesji zdecydowanie najwytrwalszym modelem. // 3. Ręcznik na głowie to już chyba prawdziwe instagramowe cliche ;). // 4. Kolejne zakamarki pałacu. //

Cały backstage możecie cały czas zobaczyć na moim Instagramie w zapisanych relacjach. 
To był naprawdę długi dzień :).                      Bezglutenowy makaron w Serio.         1. Ulubieni goście zawsze mile widziani. Rozwiązujemy quiz o kosmosie. // 2. "Dary Natury" na Kolibkach. // 3. Dywan z liści. // 4. Zjadłabym wszystkie, ale wypada się podzielić. //Kurtka ma ponad pięć lat, sweter cztery, kalosze tak samo, a chustę noszę już nie wiem ile sezonów. Ta ostatnia wciąż jest w sprzedaży – uwielbiam ją, bo jest lekka i jednocześnie bardzo ciepła – w stu procentach z kaszmiru. Jeśli chciałybyście sprawić sobie taką samą, to mam dla Was kod rabatowy. Wystarczy, że użyjecie wpiszecie MLEJESIEN19 a otrzymacie 20% zniżki na całą kolekcję w MINOU Cashmere (kod ważny do 7 października).
Chciałabym napisać, że o tej godzinie dopiero się budzę, ale to nie byłaby prawda ;)                  Taki niepozorny był ten "look", a jednak trafił do pierwszej trójki najpopularniejszych wpisów miesiąca. Znajdziecie go tutaj.  

1. A tutaj kolejny w tym miesiącu pieczony naleśnik czyli "Dutch baby". Przepis znajdziecie tutaj. Pierwsze Czytelniczki już dały mi znać, że wyszedł super. // 2. Bezglutenowa owsianka z jabłkiem i cynamonem. 3. Moje ulubione półki w mieszkaniu. // 4. Zbiory zebrane w ostatni weekend. //

Gdy o 5.40 rano wiesz, że to jest już ostateczne przebudzenie to pozostaje ci tylko zapakować całą ekipę do samochodu i ruszyć na grzyby. W ten weekend w trójmiejskich lasach było chyba więcej grzybiarzy niż grzybów (a tych drugich też było sporo) ale my mamy swoje miejscówki. Chociaż z pełnego kosza została może 1/3 to w całym mieszkaniu pachnie teraz grzybowym risotto. Pamiętajcie, aby w lesie psa trzymać zawsze na smyczy (Portos, niczym świnia na trufle wywęszył kilka borowików) i nie wjeżdżać do niego autem.

Mój ulubiony kolor to październik ;). 

Cały zestaw (poza liściem) to oczywiście MLE.Ktoś tu ma już strój na jesienny bankiet ;). Sarenka, króliczek i wiewiórka – to właśnie takie zwierzątka zdobią sukienkę z najnowszej kolekcji marki Little Vintage.Najpiękniejszy bukiet na pożegnanie lata i przywitanie jesieni.W pierwszej chwili pomyślałam o tym, że ta książka nie jest dla mnie, ale po przeczytaniu kilku stron zmieniłam zdanie. ​A skoro już mowa o książkach to mam dla Was kolejną pozycję, która umili Wam długie chłodne wieczory. "Lekcje. Moja droga do dobrego życia"  autorstwa pięknej i znanej na całym świecie supermodelki – Gisele Bündchen – to osobista historia opisująca ludzi, wartości i wydarzenia, które ukształtowały życie Brazylijki. Książka zabiera czytelników w podróż, która zaczyna się od dzieciństwa spędzonego boso w małym mieście do czasów wielkiej międzynarodowej kariery, macierzyństwa i małżeństwa ze sportowcem, Tomem Bradym. 

A na koniec czas na chwilę wspomnień. Dostałabym angaż w "Jeziorze łabędzim"?

* * *

 

 

 

Co noszę, jem i jak dbam o siebie, gdy liście zaczynają spadać z drzew.

   Fall has breezily came into my bedroom when I opened the window last Monday to shake the pillow out – a pillow that fell to the floor at night and simply became Portos’s pillow. The combination of acute cold and the smell of soil and leaves are definitely a sign that the warm air won’t come back, and you can clean your wardrobes and take out preserves from the larder. For most, it’s a reason to complain, but I always preferred fall and winter to the other more popular seasons that I won’t name out of courtesy ;). Today’s post is a little return to the “While-awayers” that you often ask about. In a form of a short summary, I wanted to show you what I’m planning to wear in the upcoming seasons, how I fight the signs of fatigue on my face, and why I won’t show you the recipe for a lemon soufflé despite the plans – the famous “Dutch Baby” will be a better choice.

* * *

   Jesień bezceremonialnie wdarła się do mojej sypialni, gdy w miniony poniedziałek otworzyłam okno, aby wytrzepać poduszkę, która w nocy spadła na podłogę i  stała się w związku z tym poduszką Portosa. Połączenie przenikliwego chłodu, zapachu ziemi i mokrych liści to niewątpliwy znak na to, że ciepło już do nas nie wróci, w szafach można zrobić porządek, a ze spiżarki wyciągnąć słoik z konfiturą. Dla większości to powód do marudzenia, ale ja zawsze wolałam jesień i zimę od tych bardziej popularnych pór roku, których przez uprzejmość nie wymienię ;).   Dzisiejszy wpis to trochę powrót do „Umilaczy” o które często pytacie. W telegraficznym skrócie chciałabym pokazać Wam co planuję nosić w nadchodzącym sezonie, jak walczę z oznakami niewyspania na mojej twarzy i dlaczego na przekór planom wcale nie pokażę Wam przepisu na suflet cytrynowy – słynne "Dutch Baby" lepiej się sprawdzi. 

sweater with alpaca and merino wool / sweter z alpaką i wełna merynosową – MLE Collection // skirt / spódnica – H&M // high boots / kozaki – ZARA

   Times have come when even the greatest clothing brands are trying to show that they aren’t following fashion – the hottest current trend is resentment towards any trends. You don’t have to chase extravagant novelties to be ready for the fall/winter season. The September issues of fashion magazines have looked more or less the same for years – long light plait sweaters are always hailed the hottest must have pieces. However, if they are supposed to enthral our friends and make our life sweeter when we have to clear our car windows of snow, they can’t be just mediocre and underwhelming. To me, a good sweater that will last for a few years has to be of high quality, be a product created by local craftsman. I can wait for an ideal model even up to few weeks and then take care of it as if it was a pet – get rid of pills (you’ll recognise real wool by these small flocks), wash in hands, delicately spread for the fabric to dry, and enjoy a day together. I’ve got a few sweaters of this type. You can see them in older posts here, here, and here.

* * *

   Nadeszły czasy, w których nawet największe marki odzieżowe starają się pokazać, że wcale nie podążają za modą – najmocniejszym trendem jest teraz niechęć wobec trendów. Wcale nie trzeba ganiać za ekstrawaganckimi nowościami, aby być gotową na jesienno-zimowy sezon. Wrześniowe numery modowych magazynów od lat wyglądają z grubsza podobnie – długie warkoczowe jasne swetry zostają obwieszczone jako „must have must havów”. Jeśli jednak mają one oczarować nasze koleżanki, a nam osłodzić odśnieżanie szyb w samochodzie to nie mogą być byle jakie. Dla mnie, dobry sweter, który posłuży mi przez lata musi być wysokiej jakości, być efektem pracy lokalnych rzemieślników i mieć swoją wagę (dobra przędza nie jest lekka). Na idealny model mogę czekać nawet kilka tygodni, a potem dbać o niego prawie jak o zwierzątko – ściągać zmechacenia (prawdziwą wełnę rozpoznasz właśnie po tych niesfornych kuleczkach), prać w rękach, delikatnie rozkładać do wyschnięcia i cieszyć się na samą myśl o wspólnym dniu. Mam w szafie kilka takich swetrów, zobaczycie je w starych wpisach tutaj, tutaj i tutaj.  

   This sweater simply went in and out of our warehouse. Yesterday, we received another batch and we were quickly able to complete our stock so that you didn’t have to wait until Friday.

Ten sweter właściwie wszedł i wyszedł z naszego magazynu. Wczoraj dostałyśmy jednak kolejną dostawę i szybko uzupełniłyśmy stany magazynowe, żebyście nie musiały czekać do piątku. 

handmade socks / ręcznie robione skarpety – Wool so cool // jeans / dżinsy – Reformation // sweater / sweter -MLE Collection // t-shirt – NAKD 

    The set that you can see above is my favourite way to survive, when I know that the weather won’t allow me to take a long walk with the stroller and I’ve got so much computer work that I’d like to wrap in a carpet. In the end, it turns out that I spend the whole day on a mat surrounded by rabbits, porridge, and with my hair beslubbered.

   Ten zestaw powyżej, to z kolei mój ulubiony sposób na przetrwanie, gdy wiem, że pogoda nie pozwoli mi na długi spacer z wózkiem, mam tyle pracy na komputerze, że chciałabym zawinąć się w dywan, a i tak okazuje się, że cały dzień spędzam na macie wśród gangu królików, kaszek i z obślinionymi włosami. 

   The last eight months are definitely the happiest time of my life. At the same time, it was a very difficult time for my skin. Sleepless nights pester me, breastfeeding sluices your organism out of all the best things, hormonal changes don’t help, and there’s a little… how to put it…less time for manicure and face masks ;). That’s why applying cream has become like a visit in the SPA. Below, you will find all the products that I use at the moment in my everyday routine – for each of this cosmetics (even though they are by different brands), I was able to get a discount code so you can buy the whole set or only items that you need at the moment.

* * *

   Ostatnie osiem miesięcy to bez porównania najszczęśliwszy czas w moim życiu. Jednocześnie był to jednak bardzo trudny okres dla mojej skóry. Nieprzespane noce dają mi się już mocno we znaki, karmienie wypłukuje z organizmu wszystko co najlepsze, zmiany hormonalne nie pomagają, a czasu na maseczki i manicure jest jakby to powiedzieć… nieco mniej ;). Nakładaniem kremu rozkoszuję się więc niczym wizytą w SPA. Poniżej znajdziecie wszystkie produkty, które stosuję w tym momencie do codziennej pielęgnacji –  na każdy z kosmetyków (chociaż są z różnych firm) udało mi się zdobyć dla Was kod zniżkowy, więc możecie kupić cały komplet lub tylko to, czego akurat potrzebujecie.

    Hydrophilic oil for make-up removal and cleansing by Szmaragdowe Żuki is produced by hand, vegan, an ideal for people whose skin becomes irritated after the application of traditional gels. The oil is easy to rinse off – after it comes into contact with water, it emulsifies changing into milk so you don’t have to be afraid that it will leave an unpleasant film on your skin. I use it while showering in the morning and in the evening, when I need to remove makeup. If you haven’t already tested anything from this Polish brand, I’ve got a 15% discount with the code MLE15 on all products (the offer is only valid until the end of September!).

* * * 

  Hydrofilowy olejek do demakijażu i mycia twarzy od Szmaragdowych Żuków jest ręcznie tworzony, wegański i idealny dla osób, które tradycyjne żele do mycia twarzy podrażniają. Olejek zmywa się całkowicie – po zetknięciu z wodą emulguje zamieniając się w łatwo spłukiwalne mleczko, więc nie musicie się obawiać, że na skórze pozostanie nieprzyjemny film. Stosuję go rano pod prysznicem i wieczorem, gdy muszę zmyć makijaż. Jeśli jeszcze nie testowałyście nić od tej polskiej marki to mam dla Was 15% rabatu na hasło MLE15, na wszystkie produkty (oferta jest ważna tylko do końca września!).

    Very rarely do I show cosmetics like serums on the blog because I’m not such an avid fan of these. That’s why I was slightly prejudiced to another cosmetic of this type. However, now I can’t really imagine my night time routine without patting this mixture into my face and neck. The advanced revitalizing and anti-ageing ALGORICH serum for dry and very dry skin by Sensum Mare will surely live up to your expectations. I already saw the effects after three days – or otherwise my sight is deteriorating ;). If I managed to convince you, remember about the discount code that you can use for all products in the Sensum Mare online store . It is enough to insert the code MLE and you'll get a 15% discount. (The code cannot be used with other offers and discount codes).

* * *

   Bardzo rzadko pokazuję na blogu kosmetyki typu "serum" bo nie jestem ich wielką amatorką. Byłam więc ciut uprzedzona do kolejnego produktu tego typu, ale teraz nie bardzo wyobrażam sobie wieczornej pielęgnacji bez wklepania tej mikstury w moją twarz i szyję. Zaawansowane serum rewitalizujące i przeciwzmarszczkowe do cery suchej i bardzo suchej ALGORICH od Sensum Mare na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom. Ja widziałam efekty już po trzech dniach – albo wzrok już mi się pogorszył ;). Jeśli Was przekonałam to pamiętajcie o kodzie rabatowym na cały asortyment w sklepie online Sensum Mare. Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów użyjecie kodu MLE a otrzymacie 15% rabatu. (rabat nie łączy się z innymi promocjami). 

   After using the serum, I apply a thick layer of night cream. Also by Love Me Green. It contains the magic Gatuline ingredient, also known as Bio-Botox. It decreases fine wrinkles and they are an increasingly common phenomenon. It also contains the royal jelly extract, argan oil, aloe, and Shea butter stimulating cell regeneration. This product can also boast COSMOS certificate. In this case, I’ve got a code that will give you a 20% discount on all products. It’s enough to use the following code while finishing your order at Love Me Green: LMG202019 (valid until 15 November).

* * *

   Po użyciu serum nakładam na twarz grubą warstwę kremu do stosowania na noc. Ten od Love Me Green zawiera magiczny składnik Gatuline, znany również jako Bio-Botox. Zmniejsza on drobne zmarszczki, a tych powoli nie brakuje. Zawiera też wyciąg z mleczka pszczelego, olej arganowy, aloes czy masło Shea, który stymuluje odnowę komórek. Ten produkt posiada również certyfikat COSMOS. W tym przypadku mam dla Was 20% kod zniżkowy na cały asortyment. Wystarczy, że wpiszecie w podsumowaniu ten kod: LMG202019 (ważny do 15 listopada) w sklepie Love Me Green.

   All right. The truth is that I just opened this jar, but I’d been using Reti Age Cream Anti Aging by Sesderma long before I was pregnant, and since I saw the effects already at that time, I decided to buy another jar. It is a very strong anti-wrinkle cream which will reduce discolouration, improve skin texture, and complexion. Despite the active ingredients, the skin tolerates the cream very well. The presence of growth factors improves the protective barrier and skin regeneration. The antioxidant  cocktail in the form of Ergotein, vitamin C and E and Pterostilbene protects against external factors.  
   In topestetic, you’ll find multiple sets at discounted prices. Reti Age is also available at a discounted price in the 1+1 promotion. If you are pondering whether this cosmetic line is appropriate for your skin type, you can also consult the cosmetologist available on the website.

* * *

    No dobrze. Prawda jest taka, że dopiero co otworzyłam ten słoiczek, ale Reti Age Cream Anti Aging od Sesderma używałam jeszcze na długo przed tym jak zaszłam w ciążę, a ponieważ już wtedy widziałam efekty to postanowiłam zaopatrzyć się w kolejną sztukę. To naprawdę silny krem przeciwzmarszczkowy, który redukuje przebarwienia, poprawia teksturę i koloryt skóry. Mimo aktywnych składników tolerancja kremu przez skórę jest bardzo wysoka. Zawartość czynników wzrostu przyczynia się do wzmocnienia bariery ochronnej i regeneracji skóry. Koktajl antyoksydacyjny w postaci Ergotioneiny, wit. C i E oraz Pterostilbenu chroni przed czynnikami zewnętrznymi. Cała linia Reti Age swoją siłę opiera na działaniu 3 molekuł retinolu zamkniętego w nanosomach.
   W sklepie topestetic dostępnych jest wiele zestawów promocyjnych na produkty tej marki i krem Reti Age jest również aktualnie w promocji 1+1. A jeżeli zastanawiacie się czy ta linia będzie odpowiednia dla Waszej skóry skorzystajcie z konsultacji z kosmetologiem na stronie sklepu."

   Now, I’d like to proceed to the most pleasant part of this post. I was trying to prepare a lemon soufflé, but my audacity had been punished – of course, it lost its bulk and even though it had a delicious taste I wouldn’t dare to show the effect on the blog. Maybe next time… Today’s recipe is tried and tested, delicious, simple, and very famous – even though probably not that popular in our country. "Dutch Baby” looks like a complicated French dessert. It comes from the USA and is nothing different than a…. baked pancake. Another way to prepare it makes the texture of the pastry considerably better, and the dessert itself (or breakfast) looks as if it was taken from Julia Child’s cookbook. I added pear and a little bit of sugar (the original recipe doesn’t feature it) so that the pastry is little sweeter.

* * *

   A teraz chciałabym przejść do najprzyjemniejszej części tego wpisu. Próbowałam przygotować dla Was suflet cytrynowy, ale moje zuchwalstwo zostało ukarane – oczywiście opadł i chociaż w smaku był wyśmienity, to nie śmiałabym pokazać efektów na blogu. Może następnym razem… Dzisiejszy przepis jest za to sprawdzony, pyszny, prosty i bardzo sławny, chociaż u nas chyba niezbyt popularny. "Dutch Baby" ("holenderski niemowlak") wygląda jak jakiś skomplikowany francuski deser, a tymczasem pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i jest niczym innym jak… pieczonym naleśnikiem. Inny sposób przygotowania powoduje jednak, że konsystencja ciasta jest o niebo lepsza, sam deser (lub śniadanie) wygląda jak z książki kucharskiej Julii Child. Ja dodałam do niego gruszkę i ciut cukru (oryginalny przepis go nie zawiera), aby ciasto samo w sobie było słodsze. 

 Wszystkie produkty znalazłam w Jadłosferze – jeśli sklep internetowy może mieć duszę, to tak jest właśnie w tym przypadku. Od razu widać, że asortyment wybierany jest z ogromnym zaangażowaniem. Ja wciąż nie mogłam przestać myśleć o marokańskiej paście orzechowej, która zjedliśmy w ciągu dwóch dni, więc przy okazji zrobiłam tam kolejne zakupy.  Konfitura z rabarbaru z różą, syrop z gruszki z wanilią oraz cytrynki z imbirem i miodem to idealne dopełnienie mojej jesiennej spiżarki (i perfekcyjne dodatki do tego przepisu). 

Ingredients for 2 portions:

3 eggs

1/2 glass of milk (125 ml)

1/2 glass of wheat flour

1 tablespoon of icing sugar

1 tablespoon of clarified butter (only using a traditional method)

1 teaspoon of vanilla or almond essence

1 pear

served with: icing sugar, syrup with pear and vanilla, sour cream

* * *

Składniki na dwie porcje:

3 jajka

1/2 szklanki mleka (125 ml)

1/2 szklanki mąki pszennej

1 łyżka cukru pudru

1 łyżka masła sklarowanego (tylko tradycyjną metodą)

1 łyżeczka esencji waniliowej lub migdałowej

1 gruszka

do podania: cukier puder, syrop z gruszką i wanilią, śmietana

Directions:

1. Take eggs and milk out of the fridge and wait until they reach room temperature (you can also place the eggs in warm water and heat up the milk a little bit).

2. Preheat the oven to 220ºC. Use the over function with upper heating element switched on – without convection mode. Wash, dry, stone, and slice the pear.

3. Whisk eggs with icing sugar until thick and fluffy. Add milk, flour, vanilla essence, and a pinch of salt. Place a spoonful of clarified butter in the pan that you can put in the oven (or a flat heat-resistant dish).

4. Mix the whole contents of the bowl. Take the pan out of the oven and pour it onto the pastry. Place the pear on top and put it back inside the oven. Bake for 15 minutes. The pastry should rise and be crispy on the outside and ideally soft on the inside.

5. Take it out of the oven. Pour some syrup over it. Sprinkle it with icing sugar and eat with your fingers. Real gourmets will enjoy a combination with creamy ice-cream.

* * *

Przygotowanie:
1. Wyjąć jajka i mleko z lodówki i poczekać aż uzyskają temperaturę pokojową (lub jajka włożyć do ciepłej wody, a mleko minimalnie podgrzać).

2. Piekarnik nagrzać do 220 stopni C. Koniecznie wybierzcie tryb w którym włączony jest górny opiekacz – bez termoobiegu. Gruszkę umyć, wysuszyć, wyciąć pestki i pokroić w plastry. 

3. Do miski wbić jajka i cukier puder i utrzeć trzepaczką na puszystą masę, dodać mleko, mąkę, esencją waniliową i szczyptę soli. Nałożyć łyżkę masła klarowanego na patelnię, którą można włożyć do piekarnika (lub płaskie naczynie żaroodporne) wstawić do rozgrzanego piekarnika. 

4. Zawartość miski dokładnie wymieszać aby powstała jednolita masa. Wyciągnąć patelnię z piekarnika, wlać na nią ciasto, ułożyć na wierzchu gruszkę i szybko wstawić z powrotem. Piec przez 15 minut. Ciasto powinno urosnąć, być chrupiące z zewnątrz i idealnie miękkie w środku. 

5. Wyjąć z piekarnika, polać syropem, posypać cukrem pudrem i jeść palcami. Prawdziwym smakoszom polecam dodać gałkę lodów śmietankowych.

coat / płaszcz – Zara // jeans / spodnie – Reformation // flats / baletki – Chanel // t-shirt – MLE Collection
 

 

 

 

Jak ujarzmiłam światło w mieszkaniu, czyli lepsza codzienność w stylu duńskiego Hygge i linki do tanich klasyków.

   Within only a few days, Sopot turned from a sunny resort into a calm autumn city. A week ago, I was lying on the beach. Yesterday, I was running away from the rain, wearing a sweater and a rain coat, and drinking tea to warm myself up. The sudden change of weather turns our homes into cosy strongholds and dream places to spend the evening – a retreat that is perfect enough to keep us home despite the upcoming party. I was postponing today’s post for that time in the year, when the short days and long evenings make light at home a very precious element of our households.   

   I wanted today’s post to be not only an answer to your questions that you’ve been asking me in reference to the lamps that I have at home, but mostly to allow you to easily understand how you can illuminate your house to create a calm and friendly space that is pleasant to the eye and soothes the senses and to show you the importance of an appropriate approach to light and lighting.

Let there be light.   

   In the beginning, there was fire, then there was oil lamp, until there was a breakthrough and electricity came into existence. When in 1879, Thomas Edison created the bulb that could beam even for up to several dozen hours, people all around the globe were heading for a great change. This invention enabled us to work, run a household, and have a social life round the clock in totally new and more comfortable surroundings. Over time, Edison’s invention was improved and now, we can choose from hundreds of different bulb types. Before you’ll assume that lamps at your home aren’t useful at all, check out whether they need a new bulb to work perfectly well. 

   We usually buy the strongest bulb that a given lamp model allows us to use – we simply want to get as much light as possible. It is the most common mistake that we make. Atmospheric brackets or decorative table lamps won’t fulfil their role if we equip them with 75 watt bulbs (remember that differentiating the strength of the bulb in different light sources creates both brilliant atmosphere in the room and allows you to save energy).

* * *

   W ciągu zaledwie kilku dni Sopot ze słonecznego kurortu zmienił się w jesienne, spokojne miasto. Tydzień temu leżałam na plaży. Wczoraj ubrana w kalosze, sweter i parkę uciekałam przed deszczem i piłam herbatę na rozgrzanie. Nagłe załamanie pogody powoduje, że nasz dom znów staje się ostoją, wymarzonym miejscem na spędzenie wieczoru, schronem, z którego nie wyciągnie nas nawet najlepiej zapowiadająca się impreza. Z dzisiejszym wpisem czekałam więc właśnie do tego czasu w roku, kiedy krótkie dni i długie wieczory sprawiają, że światło w mieszkaniu zaczyna być dla nas szczególnie cenne. 

   Chciałam, aby dzisiejszy artykuł nie tylko odpowiedział na Wasze pytania, które zadawałyście mi na temat lamp w moim mieszkaniu, ale przede wszystkim, aby w prosty sposób, pomógł Wam zrozumieć, jak łatwo można rozświetlić nasz dom, sprawić, aby był ciepłym i przyjaznym miejscem, które cieszy oko i koi zmysły i jak wielkie znaczenie ma tutaj odpowiednie podejście do światła.

I stała się jasność. 

   Na początku był ogień, później lampa naftowa, aż w końcu nastąpił przełom i nadeszła era elektryczności. Gdy w 1879 roku Thomas Edison stworzył żarówkę, która mogła świecić nawet przez kilkadziesiąt godzin, życie ludzi na całym świecie czekała wielka zmiana. Ten wynalazek umożliwił nam pracę, prowadzenie domu i życia towarzyskiego przez całą dobę w zupełnie nowych i bardziej komfortowych warunkach. Z upływem lat udoskonalano dzieło Edisona i dziś możemy przebierać między setkami różnych rodzai żarówek. Nim więc uznacie, że lampy w Waszym mieszkaniu do niczego się nie nadają, sprawdźcie czy przypadkiem nie wystarczy wymienić właśnie tego drobiazgu.

  Zwykle kupujemy najmocniejszą żarówką na jaką pozwala nam dany model lampy – w końcu chcemy, aby w mieszkaniu było jak najjaśniej. To najczęstszy błąd, który popełniamy. Nastrojowe kinkiety czy dekoracyjne lampy stołowe nie spełnią swojej roli, jeśli wyposażymy je w 75 Wat-owe żarówki (pamiętajcie też, że zróżnicowanie siły żarówki w poszczególnym rodzaju oświetlenia, to nie tylko przyjemny klimat we wnętrzu, ale i oszczędność prądu).

Moja sypialnia w bardzo ponury dzień. Cała pościel z podwójnie wyszywanym wzorem, koc i piękny miś jest ze sklepu SPENSEN, w którym znajdziecie mnóstwo wysmakowanych rzeczy do domu i naprawdę piękne lampy. 

    Most of us instinctively recognise places where light sources are well-planned, but we are not always able to transfer the ambiance to our own household. The general and most important rule says that the room should have different light sources with varying strength and dispersion. One central light source always diminishes the room atmosphere. That’s why you should try to place a strong ceiling lamp with two other more delicate light sources. The truth is that evening light should really give you a feeling of warmth and calm and be used as the main light source thoroughly illuminating the whole room only when you are doing certain activities (for example, cutting onion or looking for a lost set of keys). Home is not an operating room – if you aren’t able to see all of the book titles on a shelf located five metres away, nothing wrong will happen ;).

* * *

   Większość z nas instynktownie wyczuwa miejsca, w których oświetlenie zostało dobrze rozplanowane, ale nie zawsze potrafimy przenieść ten nastrój do swoich czterech ścian. Ogólna i najważniejsza zasada mówi, że w pomieszczeniu powinniśmy mieć różne źródła światła o różnej mocy i rozproszeniu. Jedno centralne oświetlenie zawsze ujmuje pomieszczeniu charakteru, dlatego poza mocną lampą sufitową postarajcie się ulokować w pomieszczeniu jeszcze minimum dwa delikatniejsze źródła światła. Prawda jest taka, że wieczorem światło powinno dawać nam przede wszystkim poczucie ciepła i spokoju, a tylko w trakcie wykonywania konkretnych czynności (jak krojenie cebuli czy szukanie zgubionych kluczy) dokładnie oświetlać pomieszczenie. Dom to nie sala operacyjna – jeśli wieczorami nie będziemy widzieć wszystkich tytułów książek na regale oddalonym od nas o pięć metrów, to nic się nie stanie ;).

Nazwy wszystkich lamp znajdziecie na samym dole wpisu. 

  That’s exactly what I did in the bedroom. That’s the best place light-wise in my whole house. The strong ceiling lamp is used on very rare occasions, but sometimes it is useful (for example, when I'm packing a suitcase or cleaning). We also have a hanging lamp that I use for reading and working in the evenings (I use a pet name for it – “angel”) and simple Christmas tree lamps on a transparent cable that I hung on the window. They add some climate in the evening and since we’ve got a child, they’ve been useful during night feeding – they are delicate enough and won’t wake anybody up, but they allow me to avoid bumping into Portos lying right by the bed ;).  

   A simple remark concerning light colour – it has been proved that blue colour can hamper the excretion of melatonin and disrupt our internal clock. That’s why we should go for light in warm hues.

* * *

   Tak właśnie zrobiłam w sypialni i pod względem oświetlenia jest to najlepiej zaprojektowane pomieszczenie w moim mieszkaniu. Górną, mocną, lampę zapalamy najrzadziej, ale jednak czasem się przydaje (przy pakowaniu walizki czy robieniu porządków), mamy też wiszącą lampkę, przy której czytam i pracuje wieczorami (nazywamy ją pieszczotliwie "aniołkiem") i zwykłe lampki choinkowe na przezroczystym kablu, które zawiesiłam na oknie. Dodają one nastroju wieczorem, a odkąd mamy dziecko przydają się na przykład w trakcie nocnego karmienia – są na tyle delikatne, że nikogo nie rozbudzą, ale pozwolą uniknąć zderzenia ze śpiącym przy łóżku Portosem ;).

   Drobna uwaga na temat koloru światła – uwodniono, że to w niebieskik kolorze może hamować wydzielanie melatoniny i rozstrajać nasz wewnętrzny zegar, dlatego zdecydujmy się na ten w ciepłych odcieniach. 

Gdy dni zaczynają robić się szare i bure to właśnie odpowiednie oświetlenie, ulubiony koc i porcja gorących kopytek sprawiają, że od razu robi się milej. Ten piękny wełniany koc znajdziecie tutaj, a kopytka musicie zrobić sobie sami ;). 

„Levende lys” („Candlelight”).  

   Once, I met a Dane who moved from Copenhagen to Tricity because of the woman with whom he fell in love. He told me about the differences in lifestyle and approach to reality between us and our neighbours living on across the Baltic Sea. He was an architect so he was moved by things connected with interior design. For example, he told me about his first meeting with this parents-in-law during which he felt like a questioned witness – the upper strong light on the ceiling wasn’t creating any ambiance and he started pondering whether it was left on purpose by his fiancée’s parents. He was squirming on his chair and looking sideways in search of other lamps that would disenchant the gloomy atmosphere. His “light neurosis” has certain justification – the Danish and Scandinavians in general always suffer from scarce sunrays and that’s why they’ve mastered taming it. The lamp designs that they created have become part of their national identity. They are recognised as the classic lighting designs at its best worldwide. And it’s not only about its appearance. The most famous design by Poul Henningsen in 1958 was not only pretty – as the Danish architect had been investigating materials, checking the angles at which the light illuminated objects, analysing geometry for years only to create a three-shade construction (the light rays fall downwards and sideways) which ensured delicate light that is light enough for working, eating, or reading.

* * *

„Levende lys” („Żywe światło”).

   Spotkałam kiedyś Duńczyka, który z miłości do kobiety postanowił pożegnać się z życiem w Kopenhadze i przeprowadzić do Trójmiasta. Opowiadał mi o różnicach w sposobie życia i patrzenia na świat między nami i sąsiadami zza Bałtyku, a że był architektem, to kwestie związane z urządzaniem wnętrz wzbudzały w nim silne emocje. Przytoczył mi na przykład swoje pierwsze spotkanie z teściami, na którym czuł się, jak świadek w trakcie przesłuchania – górne, oślepiające światło na suficie nie tworzyło nastroju i przez cały wieczór zastanawiał się czy nie był to przypadkiem celowy zabieg ze strony rodziców jego narzeczonej. Mówił, że wiercił się na krześle i rozglądał na boki w poszukiwaniu innych lamp, które mogłyby stworzyć bardziej przyjazny klimat. Jego „świetlna nerwica” ma pewne uzasadnienie – Duńczycy i w ogóle Skandynawowie, cierpiący na niedosyt słonecznego światła, osiągneli mistrzostwo w jego ujarzmianiu. Projekty lamp, które stworzyli, stały się częścią narodowej tożsamości, na świecie z kolei, uznawane są za klasykę wzornictwa w najlepszym wydaniu. I nie chodzi tu jedynie o wygląd lampy. Ta najsłynniejsza, zaprojektowana przez Poula Henningsena w 1958 roku, była nie tylko ładna – duński architekt latami dociekliwie badał materiały, sprawdzał kąty padania światła, analizował geometrię, aby w efekcie stworzyć trzy-cieniową konstrukcję (promienie światła padają w dół i na boki), która zapewnia rozproszone delikatne światło, ale na tyle jasne, by móc przy nim pracować, jeść czy czytać.

Słynna lampa PH nad moim stołem była używana, ale dzięki temu znacznie tańsza.

     It seems to me that in our part of the world, we pay considerably greater attention to furniture (such as sofas) or household appliances. Lamps are treated as a necessary evil. How many times did I see a two-wing fridge with ice grinder and an inbuilt iPad showing weather forecast and a sad bulb silently hanging from a cable sticking out of the ceiling in the hallway at my friends’ house.   

   If you embark on even the shortest interior design course, already during the first meeting, you’ll learn that lamps and the placement of light sources have key influence on whether we want to stay in that place or not. In my bedroom, I use an empty apple crate for PLN 2 (bought in a grocery store) and a spire made of books as bedside tables, and the bed frame cost less than PLN 600 and I had to save for the lamps, but it doesn’t mean that I had to dive into my pocket. Most of the iconic lamp models were designed years ago, so the Internet is full of original designs that are still working and looking for new owners (these are not only more affordable solutions, but also more eco-friendly ones). I found the famous PH5 model that I’ve described above cost PLN 550 (it was produced in 1985), it works perfectly well, the only thing that gives away its age is when you need to change the bulb as it takes a little bit of effort – however, being aware that a neon lamp costs sometimes even four thousand zlotys, you easily bite the bullet to unscrew a few of these screws. If you’re not fans of Scandinavian design and you’d like to find lamps that will add some ambiance to your space, you should follow mostly one rule – the less visible the light source, the better effect you’ll attain. An exception here is incandescent bulbs that give really delicate illumination.

4 corners of the world. 

    Some of the photos for today’s post were taken on Tuesday when even the thinnest sun ray couldn’t break through the dense layer of clouds. It was cold, windy, rainy, and bleak. On such days like that, I’ve noticed that I spend more time in my bedroom than usual. I work there, take my child’s toys there, and I start treating my bed as a sofa. Why? Because bedroom is the brightest and most illuminated place out of all the rooms at my home. Of course, it’s a typical mistake – bedroom should be in the eastern part or the north-eastern part of your home, and not in the southern part, but I need to point out in the beginning that our home is not a typical home – we’ve got a transitional room, kitchen where veranda should be, and a cul-de-sac hallway (the strange layout translated into a more affordable price so I won’t complain). Getting back to the crux of the matter, on my own example, I can see that people, a little bit like plants, instinctively stick to places that are more illuminated than others. Following that observation, we should arrange our spaces so that we use the presence of natural light to the maximum. The table in the living room is placed by the window, the two-wing door between one bedroom and the rest of the home are always open and the curtains are always unveiled. 

* * *

   Mam z kolei wrażenie, że w naszej części świata zdecydowanie większą uwagę przykłada się do mebli (jak kanapa) czy urządzeń AGD. Lampy traktuje się raczej, jako zło konieczne. Ileż to razy widziałam u znajomych dwuskrzydłową lodówkę z kruszarką do lodu i wbudowanym ipadem pokazującym prognozę pogody, podczas gdy w przedpokoju z sufitu dyndała na kablu smutna żarówka. 

   Jeśli wybierzemy się nawet na najkrótszy kurs architektury wnętrz, już na pierwszym spotkaniu dowiemy się, że lampy i ich rozmieszczenie mają kluczowy wpływ na to, czy w danym miejscu będziemy chcieli przebywać czy nie. W mojej sypialni rolę stolików nocnych spełnia skrzynka po jabłkach za dwa złote (kupiona w warzywniaku) i wieża z książek, a rama od łóżka kosztowała niecałe sześćset złotych, za to na lampy odkładałam, ale to wcale nie znaczy, że się wykosztowałam. Większość kultowych modeli lamp zaprojektowano lata temu, a więc internet pęka w szwach od oryginałów, które wciąż świetnie działają i szukają nowych właścicieli (to nie tylko tańsze rozwiązanie, ale również bardziej ekologiczne). Słynny model PH5, o którym pisałam powyżej, wyszukałam za 550 złotych (rok produkcji to 1985 rok), działa bez zarzutu, duch czasu odczuwamy tylko w czasie wymiany żarówki, bo trzeba się przy tym trochę namęczyć – mając jednak świadomość, że nówka sztuka kosztuje nawet cztery tysiące łatwo zacisnąć zęby przy odkręcaniu tych kilku śrubek. Jeśli nie jesteście fanami skandynawskiego dizajnu, a chcecie znaleźć lampy, które dodadzą klimatu, to kierujcie się przede wszystkim jedną zasadą – im mniej widoczne jest źródło światła, tym lepszy efekt uzyskamy. Wyjątkiem są żarówki żarowe, które dają bardzo delikatny blask. 

4 strony świata.

  Część zdjęć do dzisiejszego wpisu robiłam we wtorek, kiedy nawet najmniejszy promyk słońca nie umiał przedrzeć się przez chmury. Było zimno, wietrznie, deszczowo i ponuro. W takie dni jak tamten, łapię się na tym, że spędzam w sypialni więcej czasu. Przenoszę tam pracę, zabawki dziecka i zaczynam traktować łóżko, jak kanapę. Dlaczego? Bo sypialnia jest najjaśniejszym ze wszystkich pomieszczeń w mieszkaniu. To oczywiście typowy błąd w sztuce – sypialnia powinna bowiem wychodzić na wschód lub północny zachód, a nie południe, ale trzeba na wstępie powiedzieć, że nasze mieszkanie nie jest normalne – mamy pokój przechodni, kuchnię na werandzie i ślepy przedpokój (dziwny rozkład miał swoje odzwierciedlenie w cenie, więc nie narzekam). Wracając do meritum, na własnym przykładzie widzę, że ludzie są trochę, jak rośliny – instynktownie lgną do miejsc, do których wpada dużo dziennego światła. Idąc za tym spostrzeżeniem powinnyśmy tak aranżować przestrzeń, aby maksymalnie korzystać z ożywiającej obecności naturalnego światła. Stół w salonie przysunięty jest u mnie do okna, dwuskrzydłowe drzwi między jasną sypialnią, a resztą mieszkania są zawsze otwarte, a zasłony dokładnie rozsunięte.  

  And since I’ve mentioned curtains – the circadian cycle of light and darkness shapes the sense of time. It has impact on our bodily and mental health Seeing the sun rays in the morning is a signal for our body that a new day is starting. Unveiling the curtains in the whole house is something similar to stretching in the morning for me. Now, I can see that it’s an important ritual for my child as well. It is also a natural reason for happiness (all colours behind the window, the sky, leaves dancing on the wind, and trees). The lighting helps us to survive when it’s dark outside, but remember to use the potential of the sun to the fullest. Don’t cover the windows by placing dark objects in the way, avoid blinds and heavy dark curtains.      

   In fact, no house will be explicitly attractive judging by the windows exposition. Much depends on the lifestyle of the household dwellers. Besides, everything can be turned to your advantage by appropriately planning the interiors of each of your rooms.   

   A few words about the lighting in a child’s room. When planning the interior, we remembered to add a second light switch by the door that is connected to the switch by the bed. We connected a lamp to it and owing to that we don’t have to turn on strong light or search for another lamp switch in total darkness at night. It seems a detail, but I’m sure that fledgling parents will appreciate it sooner or later. 

* * *

   A skoro już mowa o zasłonach – dobowy cykl światła i ciemności kształtuje nasze poczucie czasu, ma wpływ na zdrowie i psychikę. Ujrzenie promieni słońca rankiem, to sygnał dla całego naszego ciała, że zaczyna się nowy dzień. Rozsuwanie zasłon w całym mieszkaniu jest dla mnie niczym przeciąganie się rano w łóżku. Teraz widzę, że dla dziecka również jest to ważny rytuał i naturalny powód do radości (wszystkie kolory za oknem, widok nieba, liści szalejących na wietrze, drzew). Oświetlenie pomaga nam przetrwać czas, kiedy na zewnątrz jest ciemno, ale pamiętajmy też o tym, aby wyczerpać potencjał słońca od początku do końca. Nie zasłaniajmy okien stawiając na parapecie masę ciemnych przedmiotów, unikajmy żaluzji i ciężkich, ciemnych zasłon.    

   Tak naprawdę żadne mieszkanie nie jest jednoznacznie atrakcyjne ze względu na ekspozycję okien. Wiele zależy od stylu życia lokatorów, a poza tym, każdy kierunek można przekuć na własną korzyść odpowiednio zagospodarowując poszczególne pomieszczenia. 

   Kilka słów o oświetleniu w dziecięcym pokoju. Urządzając tę przestrzeń pamiętaliśmy, aby dodać drugi włącznik światła przy drzwiach, który jest podpięty do kontaktu przy łóżeczku. Podłączyliśmy do niego lampkę i dzięki temu wchodząc w nocy do pokoju nie musimy włączać górnego, mocnego światła, ani szukać po omacku przełącznika przy lampce. To wydaje się drobiazgiem, ale jestem pewna, że świeżo upieczeni rodzice prędzej czy później go docenią. 

A ten króliczek to nasza ulubiona "lampka" w całym mieszkaniu. Nie dość, że daje delikatne światło (można wybrać kolor), to jeszcze wydaje z siebie uspokajające dźwięki (nowy model posiada również opcję świecenia bez dźwięku). Nie potrzebuje baterii, bo ładuje się go jak telefon, przez kabel USB. W ciągu dnia z kolei, jest szefem gangu królików, który u nas zamieszkał ;). Bardzo, ale to bardzo podoba mi się ta maskotka od polskiej marki Moonie. Wiele z Was pyta mnie o boazerię ścienną, którą widzicie na dzisiejszych zdjęciach. Można ją znaleźć w sklepie Foge.pl (znajdziecie tam też białe listwy przypodłogowe, które mam w mieszkaniu). Boazeria jest niezwykle łatwa w montażu, a wygląda jak wykonana przez stolarza. 

    Ellen Key, a Swedish writer from the turn of the 19th and the 20th century, said that beauty lies in that what’s practical, useful, informed by its purpose, and expressive of the soul of its user or creator. Key asserted that the new aesthetic sensibility must begin in the domestic setting. Key thought that everyone has potential for creating a pleasant and aesthetic living space and, in doing so, change their lives. I won’t be getting into too many philosophical details as I’m not that skilled at it in comparison to Ellen Key, but I know one thing – in order to be happy at your own house, your interior doesn’t have to be fashionable or luxurious. It’s enough that it’s cosy, warm, friendly for the household dwellers and deliberately planned. That’s why I hope that you won’t’ run to do the shopping after reading this post (I remember that my greatest motivation for changes at home were shopping at IKEA, fortunately I’m over it ;)), and you’ll calmly analyse the space around you to adjust the lighting to your individual lifestyle. The lamps about which you ask most often: 

– “Angel” on a black long cable by the bed is by Unika. It gives delicate light that is strong enough for me to read in the evenings. Unfortunately, I couldn't find that lamp in a second-hand version. – Christmas tree lamps on the window are from IKEA. They are equipped with a transparent cable which increases the visibility of the lamps themselves.

– Ceiling lamp in the bedroom is a Ingo Maurer design. The lamp comes with pieces of paper so you can decide on your own whether you want to use them to write something. I bought a second-hand version and I got only some of these pieces, but I was able to create the rest of them on my own :).

– PH5 above the table in the living room is precisely the famous model that I’ve mentioned before, but in a vintage version. I found it online (it’s from 1985). Today, within literally a few minutes, I was able to find a few auctions online with second-hand PH lamps (here, here, and here).

– The white table lamp on the chair is by GUBI (the last photo) – you can find it at  Muppetshop store (if you think that it’s only a store with children’s items, you’re wrong ;)). 

* * *

   Ellen Key, szwedzka pisarka przełomu XIX i XX wieku, mawiała, że „piękne jest to, co praktyczne, przydatne, zaprojektowane z myślą o swoim przeznaczeniu i wyrażające ducha użytkownika lub twórcy”. Twierdziła też, że piękno zaczyna się w domu. Key uważała, że każdy ma potencjał do tworzenia przyjemnej estetycznie przestrzeni mieszkalnej, a czyniąc to jest w stanie zmienić swoje życie. Ja nie będę nadmiernie filozofować, bo zapewne nie wyjdzie mi to tak dobrze jak pani Key, ale wiem jedno – aby być szczęśliwym we własnym domu jego wnętrze nie musi podążać za modą, nie musi epatować przepychem, wystarczy, że będzie przytulne, ciepłe, przyjazne domownikom i zaplanowane z rozmysłem. Mam więc nadzieję, że po tym wpisie nie pobiegniecie od razu robić zakupów (pamiętam, jak największą motywacją do zmian w mieszkaniu dawały mi zakupy w IKEA, na szczęście ten czas mam już za sobą ;)), a spokojnie przeanalizujecie przestrzeń wokół siebie i dopasujecie światło do Waszego indywidualnego stylu życia. 

Lampy, o które pytacie najczęściej:  

– „Aniołek” na czarnym długim kablu przy łóżku jest marki Unika. Daje delikatne światło, ale na tyle mocne, abym mogła przy nim czytać wieczorami. Niestety tej lampy nie udało mi się znaleźć w wersji używanej. 

– Lampki choinkowe na oknie w sypialni są z IKEA, mają przezroczysty sznur i dzięki temu z większej odległości widać tylko delikatne światełka.

– Lampa sufitowa w sypialni to projekt Ingo Maurer. Do lampy dołączone są kartki więc sami decydujemy ile ma ich być i czy chcemy je czymś zapełnić. Kupiłam wersję używaną i trafiła mi się chyba tylko niewielka część tych kartek, ale z powodzeniem dorobiłam kilka własnych :). 

– PH5 nad stołem w salonie to właśnie ten słynny model, o którym pisałam wyżej, ale w wersji „vintage”. Znalazłam ją w internecie (data produkcji to 1985 rok). Dziś w zaledwie kilka minut znalazłam w Internecie kilka aukcji z używanym PH w roli głównej (tutaj, tutaj i tutaj)

– Biała nablatowa lampka na krześle jest marki GUBI (ostatnie zdjęcie) – można ją znaleźć w sklepie Muppetshop (jeśli myśleliście, że to sklep tylko z rzeczami dla dzieci to jesteście w błędzie ;))  

 

szafka – Woodszczęścia // lampka – Muppetshop // krzesło – Osiek10

* * *

 

 

 

 

Look of The Day – Provence story

earrings with pearls / kolczyki z perłami – YES

perfect striped sweater / idealny sweter w paski – MLE Collection

corduroy skirt / sztruksowa spódnica – H&M

espadrilles / espadryle – Castaner

basket / kosz – Vogue Polska

   When you could already notice the first signs of the upcoming fall in Tricity, I was already far away with my thoughts – in Provence. At the airport in Lyon, we were greeted by hot sun and the fragrance of croissants and lavender. We got into a rented car and headed towards Saint Remy, where we were supposed to meet the rest of the crew. This time, when we were visiting this region of France, we’d made it a point of honour to see the place that was the main film set for the movie “Good Year”. I probably won’t lie if I write that we discovered Provence precisely thanks to the screen adaptation of Peter Mayle’s novel – the story of a banker (Russell Crowe), who got hooked on the south of France, became an inspiration for a similar trip to many.    

   The movie chateau isn’t, however, open for tourists. It can be seen from a sandy path, but you cannot enter it. Tourists and movie fans have probably become a great nuisance to the dwellers of this home because all around it you’ll notice signs asking you to refrain from climbing the trees, taking photos, and climbing windows. These also display quite a large collection of photos depicting German shepherds and bull terriers. However, it isn’t true that the whole mansion is closed for visitors – it’s the opposite. Right by the chateau, you will find a vineyard where you can buy the wine known from the movie (the famous boutique CP) and you can take a few commemorative photos of the garden and the vineyard.   

   In one of the scenes, Fanny Chenal, played by the stunning Marion Cotillard, is the quintessence of Provencal style – espadrilles, casual combination of a skirt and a blouse, and, of course, a wicker basket instead of a handbag. I added my favourite striped sweater (I thought that I will wear it under a caramel coat, but as you can see, it’s ideal for all seasons) and earrings that I haven’t parted with lately.

* * *

   Gdy w Trójmieście zaczęły pojawiać się pierwsze znaki nadchodzącej jesieni, ja myślami byłam już w Prowansji. Na lotnisku w Lyonie przywitało nas gorące słońce i zapach croissantów i lawendy. Zapakowaliśmy się do wynajętego samochodu i ruszyliśmy w stronę Saint Remy, w którym mieliśmy spotkać resztę naszej bandy. Tym razem, odwiedzając ten region Francji, postawiliśmy sobie za punkt honoru, aby jednego dnia zobaczyć miejsce, które służyło jako główny plan zdjęciowy dla filmu "Dobry rok". Nie skłamię chyba, jeśli napiszę, że Prowansję odkryliśmy właśnie dzięki ekranizacji powieści Petera Mayle'a – losy bankiera (w tej roli Russel Crowe), któremu miłość do południa Francji uderzyła do głowy niczym wino, dla wielu stały się inspiracją do podobnej podróży. 

   Filmowe chateau nie jest jednak otwarte dla zwiedzających. Widać je z piaszczystej drogi, ale wejść do środka nie można. Turyści i fani filmu musieli się mocno naprzykrzyć mieszkańcom tego domu, bo gdzie się nie spojrzy widać plakietki z prośbą o niewchodzenie na drzewa, niepukanie do drzwi, nierobienie zdjęć i niewspinanie się do okien, a także całkiem pokaźną liczbę zdjęć owczarków niemieckich i bulterierów. Nie jest jednak tak, że cała posiadłość jest zamknięta i niechętna przyjezdnym – wręcz przeciwnie. Tuż koło chateau znajduje się winiarnia, w której zakupić można wino dobrze znane fanom filmu (słynne butikowe CP) i bez przeszkód zrobić kilka pamiątkowych zdjęć ogrodu i winnicy. 

   W jednej ze scen Fanny Chenal, grana przez zjawiskową Marion Cotillard, prezentuje kwintesencję prowansalskiego stylu – espadryle, niezobowiązujące połączenie spódnicy z bluzką i oczywiście kosz wiklinowy zamiast torebki. Ja dodałam do tego jeszcze mój ulubiony sweter w paski (myślałam, że będę go nosić pod karmelowy płaszcz ale jak widać nadaje się na każdą porę roku) i kolczyki, z którymi ostatnio się nie rozstaję.