Co noszę, jem i jak dbam o siebie, gdy liście zaczynają spadać z drzew.

   Fall has breezily came into my bedroom when I opened the window last Monday to shake the pillow out – a pillow that fell to the floor at night and simply became Portos’s pillow. The combination of acute cold and the smell of soil and leaves are definitely a sign that the warm air won’t come back, and you can clean your wardrobes and take out preserves from the larder. For most, it’s a reason to complain, but I always preferred fall and winter to the other more popular seasons that I won’t name out of courtesy ;). Today’s post is a little return to the “While-awayers” that you often ask about. In a form of a short summary, I wanted to show you what I’m planning to wear in the upcoming seasons, how I fight the signs of fatigue on my face, and why I won’t show you the recipe for a lemon soufflé despite the plans – the famous “Dutch Baby” will be a better choice.

* * *

   Jesień bezceremonialnie wdarła się do mojej sypialni, gdy w miniony poniedziałek otworzyłam okno, aby wytrzepać poduszkę, która w nocy spadła na podłogę i  stała się w związku z tym poduszką Portosa. Połączenie przenikliwego chłodu, zapachu ziemi i mokrych liści to niewątpliwy znak na to, że ciepło już do nas nie wróci, w szafach można zrobić porządek, a ze spiżarki wyciągnąć słoik z konfiturą. Dla większości to powód do marudzenia, ale ja zawsze wolałam jesień i zimę od tych bardziej popularnych pór roku, których przez uprzejmość nie wymienię ;).   Dzisiejszy wpis to trochę powrót do „Umilaczy” o które często pytacie. W telegraficznym skrócie chciałabym pokazać Wam co planuję nosić w nadchodzącym sezonie, jak walczę z oznakami niewyspania na mojej twarzy i dlaczego na przekór planom wcale nie pokażę Wam przepisu na suflet cytrynowy – słynne "Dutch Baby" lepiej się sprawdzi. 

sweater with alpaca and merino wool / sweter z alpaką i wełna merynosową – MLE Collection // skirt / spódnica – H&M // high boots / kozaki – ZARA

   Times have come when even the greatest clothing brands are trying to show that they aren’t following fashion – the hottest current trend is resentment towards any trends. You don’t have to chase extravagant novelties to be ready for the fall/winter season. The September issues of fashion magazines have looked more or less the same for years – long light plait sweaters are always hailed the hottest must have pieces. However, if they are supposed to enthral our friends and make our life sweeter when we have to clear our car windows of snow, they can’t be just mediocre and underwhelming. To me, a good sweater that will last for a few years has to be of high quality, be a product created by local craftsman. I can wait for an ideal model even up to few weeks and then take care of it as if it was a pet – get rid of pills (you’ll recognise real wool by these small flocks), wash in hands, delicately spread for the fabric to dry, and enjoy a day together. I’ve got a few sweaters of this type. You can see them in older posts here, here, and here.

* * *

   Nadeszły czasy, w których nawet największe marki odzieżowe starają się pokazać, że wcale nie podążają za modą – najmocniejszym trendem jest teraz niechęć wobec trendów. Wcale nie trzeba ganiać za ekstrawaganckimi nowościami, aby być gotową na jesienno-zimowy sezon. Wrześniowe numery modowych magazynów od lat wyglądają z grubsza podobnie – długie warkoczowe jasne swetry zostają obwieszczone jako „must have must havów”. Jeśli jednak mają one oczarować nasze koleżanki, a nam osłodzić odśnieżanie szyb w samochodzie to nie mogą być byle jakie. Dla mnie, dobry sweter, który posłuży mi przez lata musi być wysokiej jakości, być efektem pracy lokalnych rzemieślników i mieć swoją wagę (dobra przędza nie jest lekka). Na idealny model mogę czekać nawet kilka tygodni, a potem dbać o niego prawie jak o zwierzątko – ściągać zmechacenia (prawdziwą wełnę rozpoznasz właśnie po tych niesfornych kuleczkach), prać w rękach, delikatnie rozkładać do wyschnięcia i cieszyć się na samą myśl o wspólnym dniu. Mam w szafie kilka takich swetrów, zobaczycie je w starych wpisach tutaj, tutaj i tutaj.  

   This sweater simply went in and out of our warehouse. Yesterday, we received another batch and we were quickly able to complete our stock so that you didn’t have to wait until Friday.

Ten sweter właściwie wszedł i wyszedł z naszego magazynu. Wczoraj dostałyśmy jednak kolejną dostawę i szybko uzupełniłyśmy stany magazynowe, żebyście nie musiały czekać do piątku. 

handmade socks / ręcznie robione skarpety – Wool so cool // jeans / dżinsy – Reformation // sweater / sweter -MLE Collection // t-shirt – NAKD 

    The set that you can see above is my favourite way to survive, when I know that the weather won’t allow me to take a long walk with the stroller and I’ve got so much computer work that I’d like to wrap in a carpet. In the end, it turns out that I spend the whole day on a mat surrounded by rabbits, porridge, and with my hair beslubbered.

   Ten zestaw powyżej, to z kolei mój ulubiony sposób na przetrwanie, gdy wiem, że pogoda nie pozwoli mi na długi spacer z wózkiem, mam tyle pracy na komputerze, że chciałabym zawinąć się w dywan, a i tak okazuje się, że cały dzień spędzam na macie wśród gangu królików, kaszek i z obślinionymi włosami. 

   The last eight months are definitely the happiest time of my life. At the same time, it was a very difficult time for my skin. Sleepless nights pester me, breastfeeding sluices your organism out of all the best things, hormonal changes don’t help, and there’s a little… how to put it…less time for manicure and face masks ;). That’s why applying cream has become like a visit in the SPA. Below, you will find all the products that I use at the moment in my everyday routine – for each of this cosmetics (even though they are by different brands), I was able to get a discount code so you can buy the whole set or only items that you need at the moment.

* * *

   Ostatnie osiem miesięcy to bez porównania najszczęśliwszy czas w moim życiu. Jednocześnie był to jednak bardzo trudny okres dla mojej skóry. Nieprzespane noce dają mi się już mocno we znaki, karmienie wypłukuje z organizmu wszystko co najlepsze, zmiany hormonalne nie pomagają, a czasu na maseczki i manicure jest jakby to powiedzieć… nieco mniej ;). Nakładaniem kremu rozkoszuję się więc niczym wizytą w SPA. Poniżej znajdziecie wszystkie produkty, które stosuję w tym momencie do codziennej pielęgnacji –  na każdy z kosmetyków (chociaż są z różnych firm) udało mi się zdobyć dla Was kod zniżkowy, więc możecie kupić cały komplet lub tylko to, czego akurat potrzebujecie.

    Hydrophilic oil for make-up removal and cleansing by Szmaragdowe Żuki is produced by hand, vegan, an ideal for people whose skin becomes irritated after the application of traditional gels. The oil is easy to rinse off – after it comes into contact with water, it emulsifies changing into milk so you don’t have to be afraid that it will leave an unpleasant film on your skin. I use it while showering in the morning and in the evening, when I need to remove makeup. If you haven’t already tested anything from this Polish brand, I’ve got a 15% discount with the code MLE15 on all products (the offer is only valid until the end of September!).

* * * 

  Hydrofilowy olejek do demakijażu i mycia twarzy od Szmaragdowych Żuków jest ręcznie tworzony, wegański i idealny dla osób, które tradycyjne żele do mycia twarzy podrażniają. Olejek zmywa się całkowicie – po zetknięciu z wodą emulguje zamieniając się w łatwo spłukiwalne mleczko, więc nie musicie się obawiać, że na skórze pozostanie nieprzyjemny film. Stosuję go rano pod prysznicem i wieczorem, gdy muszę zmyć makijaż. Jeśli jeszcze nie testowałyście nić od tej polskiej marki to mam dla Was 15% rabatu na hasło MLE15, na wszystkie produkty (oferta jest ważna tylko do końca września!).

    Very rarely do I show cosmetics like serums on the blog because I’m not such an avid fan of these. That’s why I was slightly prejudiced to another cosmetic of this type. However, now I can’t really imagine my night time routine without patting this mixture into my face and neck. The advanced revitalizing and anti-ageing ALGORICH serum for dry and very dry skin by Sensum Mare will surely live up to your expectations. I already saw the effects after three days – or otherwise my sight is deteriorating ;). If I managed to convince you, remember about the discount code that you can use for all products in the Sensum Mare online store . It is enough to insert the code MLE and you'll get a 15% discount. (The code cannot be used with other offers and discount codes).

* * *

   Bardzo rzadko pokazuję na blogu kosmetyki typu "serum" bo nie jestem ich wielką amatorką. Byłam więc ciut uprzedzona do kolejnego produktu tego typu, ale teraz nie bardzo wyobrażam sobie wieczornej pielęgnacji bez wklepania tej mikstury w moją twarz i szyję. Zaawansowane serum rewitalizujące i przeciwzmarszczkowe do cery suchej i bardzo suchej ALGORICH od Sensum Mare na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom. Ja widziałam efekty już po trzech dniach – albo wzrok już mi się pogorszył ;). Jeśli Was przekonałam to pamiętajcie o kodzie rabatowym na cały asortyment w sklepie online Sensum Mare. Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów użyjecie kodu MLE a otrzymacie 15% rabatu. (rabat nie łączy się z innymi promocjami). 

   After using the serum, I apply a thick layer of night cream. Also by Love Me Green. It contains the magic Gatuline ingredient, also known as Bio-Botox. It decreases fine wrinkles and they are an increasingly common phenomenon. It also contains the royal jelly extract, argan oil, aloe, and Shea butter stimulating cell regeneration. This product can also boast COSMOS certificate. In this case, I’ve got a code that will give you a 20% discount on all products. It’s enough to use the following code while finishing your order at Love Me Green: LMG202019 (valid until 15 November).

* * *

   Po użyciu serum nakładam na twarz grubą warstwę kremu do stosowania na noc. Ten od Love Me Green zawiera magiczny składnik Gatuline, znany również jako Bio-Botox. Zmniejsza on drobne zmarszczki, a tych powoli nie brakuje. Zawiera też wyciąg z mleczka pszczelego, olej arganowy, aloes czy masło Shea, który stymuluje odnowę komórek. Ten produkt posiada również certyfikat COSMOS. W tym przypadku mam dla Was 20% kod zniżkowy na cały asortyment. Wystarczy, że wpiszecie w podsumowaniu ten kod: LMG202019 (ważny do 15 listopada) w sklepie Love Me Green.

   All right. The truth is that I just opened this jar, but I’d been using Reti Age Cream Anti Aging by Sesderma long before I was pregnant, and since I saw the effects already at that time, I decided to buy another jar. It is a very strong anti-wrinkle cream which will reduce discolouration, improve skin texture, and complexion. Despite the active ingredients, the skin tolerates the cream very well. The presence of growth factors improves the protective barrier and skin regeneration. The antioxidant  cocktail in the form of Ergotein, vitamin C and E and Pterostilbene protects against external factors.  
   In topestetic, you’ll find multiple sets at discounted prices. Reti Age is also available at a discounted price in the 1+1 promotion. If you are pondering whether this cosmetic line is appropriate for your skin type, you can also consult the cosmetologist available on the website.

* * *

    No dobrze. Prawda jest taka, że dopiero co otworzyłam ten słoiczek, ale Reti Age Cream Anti Aging od Sesderma używałam jeszcze na długo przed tym jak zaszłam w ciążę, a ponieważ już wtedy widziałam efekty to postanowiłam zaopatrzyć się w kolejną sztukę. To naprawdę silny krem przeciwzmarszczkowy, który redukuje przebarwienia, poprawia teksturę i koloryt skóry. Mimo aktywnych składników tolerancja kremu przez skórę jest bardzo wysoka. Zawartość czynników wzrostu przyczynia się do wzmocnienia bariery ochronnej i regeneracji skóry. Koktajl antyoksydacyjny w postaci Ergotioneiny, wit. C i E oraz Pterostilbenu chroni przed czynnikami zewnętrznymi. Cała linia Reti Age swoją siłę opiera na działaniu 3 molekuł retinolu zamkniętego w nanosomach.
   W sklepie topestetic dostępnych jest wiele zestawów promocyjnych na produkty tej marki i krem Reti Age jest również aktualnie w promocji 1+1. A jeżeli zastanawiacie się czy ta linia będzie odpowiednia dla Waszej skóry skorzystajcie z konsultacji z kosmetologiem na stronie sklepu."

   Now, I’d like to proceed to the most pleasant part of this post. I was trying to prepare a lemon soufflé, but my audacity had been punished – of course, it lost its bulk and even though it had a delicious taste I wouldn’t dare to show the effect on the blog. Maybe next time… Today’s recipe is tried and tested, delicious, simple, and very famous – even though probably not that popular in our country. "Dutch Baby” looks like a complicated French dessert. It comes from the USA and is nothing different than a…. baked pancake. Another way to prepare it makes the texture of the pastry considerably better, and the dessert itself (or breakfast) looks as if it was taken from Julia Child’s cookbook. I added pear and a little bit of sugar (the original recipe doesn’t feature it) so that the pastry is little sweeter.

* * *

   A teraz chciałabym przejść do najprzyjemniejszej części tego wpisu. Próbowałam przygotować dla Was suflet cytrynowy, ale moje zuchwalstwo zostało ukarane – oczywiście opadł i chociaż w smaku był wyśmienity, to nie śmiałabym pokazać efektów na blogu. Może następnym razem… Dzisiejszy przepis jest za to sprawdzony, pyszny, prosty i bardzo sławny, chociaż u nas chyba niezbyt popularny. "Dutch Baby" ("holenderski niemowlak") wygląda jak jakiś skomplikowany francuski deser, a tymczasem pochodzi ze Stanów Zjednoczonych i jest niczym innym jak… pieczonym naleśnikiem. Inny sposób przygotowania powoduje jednak, że konsystencja ciasta jest o niebo lepsza, sam deser (lub śniadanie) wygląda jak z książki kucharskiej Julii Child. Ja dodałam do niego gruszkę i ciut cukru (oryginalny przepis go nie zawiera), aby ciasto samo w sobie było słodsze. 

 Wszystkie produkty znalazłam w Jadłosferze – jeśli sklep internetowy może mieć duszę, to tak jest właśnie w tym przypadku. Od razu widać, że asortyment wybierany jest z ogromnym zaangażowaniem. Ja wciąż nie mogłam przestać myśleć o marokańskiej paście orzechowej, która zjedliśmy w ciągu dwóch dni, więc przy okazji zrobiłam tam kolejne zakupy.  Konfitura z rabarbaru z różą, syrop z gruszki z wanilią oraz cytrynki z imbirem i miodem to idealne dopełnienie mojej jesiennej spiżarki (i perfekcyjne dodatki do tego przepisu). 

Ingredients for 2 portions:

3 eggs

1/2 glass of milk (125 ml)

1/2 glass of wheat flour

1 tablespoon of icing sugar

1 tablespoon of clarified butter (only using a traditional method)

1 teaspoon of vanilla or almond essence

1 pear

served with: icing sugar, syrup with pear and vanilla, sour cream

* * *

Składniki na dwie porcje:

3 jajka

1/2 szklanki mleka (125 ml)

1/2 szklanki mąki pszennej

1 łyżka cukru pudru

1 łyżka masła sklarowanego (tylko tradycyjną metodą)

1 łyżeczka esencji waniliowej lub migdałowej

1 gruszka

do podania: cukier puder, syrop z gruszką i wanilią, śmietana

Directions:

1. Take eggs and milk out of the fridge and wait until they reach room temperature (you can also place the eggs in warm water and heat up the milk a little bit).

2. Preheat the oven to 220ºC. Use the over function with upper heating element switched on – without convection mode. Wash, dry, stone, and slice the pear.

3. Whisk eggs with icing sugar until thick and fluffy. Add milk, flour, vanilla essence, and a pinch of salt. Place a spoonful of clarified butter in the pan that you can put in the oven (or a flat heat-resistant dish).

4. Mix the whole contents of the bowl. Take the pan out of the oven and pour it onto the pastry. Place the pear on top and put it back inside the oven. Bake for 15 minutes. The pastry should rise and be crispy on the outside and ideally soft on the inside.

5. Take it out of the oven. Pour some syrup over it. Sprinkle it with icing sugar and eat with your fingers. Real gourmets will enjoy a combination with creamy ice-cream.

* * *

Przygotowanie:
1. Wyjąć jajka i mleko z lodówki i poczekać aż uzyskają temperaturę pokojową (lub jajka włożyć do ciepłej wody, a mleko minimalnie podgrzać).

2. Piekarnik nagrzać do 220 stopni C. Koniecznie wybierzcie tryb w którym włączony jest górny opiekacz – bez termoobiegu. Gruszkę umyć, wysuszyć, wyciąć pestki i pokroić w plastry. 

3. Do miski wbić jajka i cukier puder i utrzeć trzepaczką na puszystą masę, dodać mleko, mąkę, esencją waniliową i szczyptę soli. Nałożyć łyżkę masła klarowanego na patelnię, którą można włożyć do piekarnika (lub płaskie naczynie żaroodporne) wstawić do rozgrzanego piekarnika. 

4. Zawartość miski dokładnie wymieszać aby powstała jednolita masa. Wyciągnąć patelnię z piekarnika, wlać na nią ciasto, ułożyć na wierzchu gruszkę i szybko wstawić z powrotem. Piec przez 15 minut. Ciasto powinno urosnąć, być chrupiące z zewnątrz i idealnie miękkie w środku. 

5. Wyjąć z piekarnika, polać syropem, posypać cukrem pudrem i jeść palcami. Prawdziwym smakoszom polecam dodać gałkę lodów śmietankowych.

coat / płaszcz – Zara // jeans / spodnie – Reformation // flats / baletki – Chanel // t-shirt – MLE Collection
 

 

 

 

Jak ujarzmiłam światło w mieszkaniu, czyli lepsza codzienność w stylu duńskiego Hygge i linki do tanich klasyków.

   Within only a few days, Sopot turned from a sunny resort into a calm autumn city. A week ago, I was lying on the beach. Yesterday, I was running away from the rain, wearing a sweater and a rain coat, and drinking tea to warm myself up. The sudden change of weather turns our homes into cosy strongholds and dream places to spend the evening – a retreat that is perfect enough to keep us home despite the upcoming party. I was postponing today’s post for that time in the year, when the short days and long evenings make light at home a very precious element of our households.   

   I wanted today’s post to be not only an answer to your questions that you’ve been asking me in reference to the lamps that I have at home, but mostly to allow you to easily understand how you can illuminate your house to create a calm and friendly space that is pleasant to the eye and soothes the senses and to show you the importance of an appropriate approach to light and lighting.

Let there be light.   

   In the beginning, there was fire, then there was oil lamp, until there was a breakthrough and electricity came into existence. When in 1879, Thomas Edison created the bulb that could beam even for up to several dozen hours, people all around the globe were heading for a great change. This invention enabled us to work, run a household, and have a social life round the clock in totally new and more comfortable surroundings. Over time, Edison’s invention was improved and now, we can choose from hundreds of different bulb types. Before you’ll assume that lamps at your home aren’t useful at all, check out whether they need a new bulb to work perfectly well. 

   We usually buy the strongest bulb that a given lamp model allows us to use – we simply want to get as much light as possible. It is the most common mistake that we make. Atmospheric brackets or decorative table lamps won’t fulfil their role if we equip them with 75 watt bulbs (remember that differentiating the strength of the bulb in different light sources creates both brilliant atmosphere in the room and allows you to save energy).

* * *

   W ciągu zaledwie kilku dni Sopot ze słonecznego kurortu zmienił się w jesienne, spokojne miasto. Tydzień temu leżałam na plaży. Wczoraj ubrana w kalosze, sweter i parkę uciekałam przed deszczem i piłam herbatę na rozgrzanie. Nagłe załamanie pogody powoduje, że nasz dom znów staje się ostoją, wymarzonym miejscem na spędzenie wieczoru, schronem, z którego nie wyciągnie nas nawet najlepiej zapowiadająca się impreza. Z dzisiejszym wpisem czekałam więc właśnie do tego czasu w roku, kiedy krótkie dni i długie wieczory sprawiają, że światło w mieszkaniu zaczyna być dla nas szczególnie cenne. 

   Chciałam, aby dzisiejszy artykuł nie tylko odpowiedział na Wasze pytania, które zadawałyście mi na temat lamp w moim mieszkaniu, ale przede wszystkim, aby w prosty sposób, pomógł Wam zrozumieć, jak łatwo można rozświetlić nasz dom, sprawić, aby był ciepłym i przyjaznym miejscem, które cieszy oko i koi zmysły i jak wielkie znaczenie ma tutaj odpowiednie podejście do światła.

I stała się jasność. 

   Na początku był ogień, później lampa naftowa, aż w końcu nastąpił przełom i nadeszła era elektryczności. Gdy w 1879 roku Thomas Edison stworzył żarówkę, która mogła świecić nawet przez kilkadziesiąt godzin, życie ludzi na całym świecie czekała wielka zmiana. Ten wynalazek umożliwił nam pracę, prowadzenie domu i życia towarzyskiego przez całą dobę w zupełnie nowych i bardziej komfortowych warunkach. Z upływem lat udoskonalano dzieło Edisona i dziś możemy przebierać między setkami różnych rodzai żarówek. Nim więc uznacie, że lampy w Waszym mieszkaniu do niczego się nie nadają, sprawdźcie czy przypadkiem nie wystarczy wymienić właśnie tego drobiazgu.

  Zwykle kupujemy najmocniejszą żarówką na jaką pozwala nam dany model lampy – w końcu chcemy, aby w mieszkaniu było jak najjaśniej. To najczęstszy błąd, który popełniamy. Nastrojowe kinkiety czy dekoracyjne lampy stołowe nie spełnią swojej roli, jeśli wyposażymy je w 75 Wat-owe żarówki (pamiętajcie też, że zróżnicowanie siły żarówki w poszczególnym rodzaju oświetlenia, to nie tylko przyjemny klimat we wnętrzu, ale i oszczędność prądu).

Moja sypialnia w bardzo ponury dzień. Cała pościel z podwójnie wyszywanym wzorem, koc i piękny miś jest ze sklepu SPENSEN, w którym znajdziecie mnóstwo wysmakowanych rzeczy do domu i naprawdę piękne lampy. 

    Most of us instinctively recognise places where light sources are well-planned, but we are not always able to transfer the ambiance to our own household. The general and most important rule says that the room should have different light sources with varying strength and dispersion. One central light source always diminishes the room atmosphere. That’s why you should try to place a strong ceiling lamp with two other more delicate light sources. The truth is that evening light should really give you a feeling of warmth and calm and be used as the main light source thoroughly illuminating the whole room only when you are doing certain activities (for example, cutting onion or looking for a lost set of keys). Home is not an operating room – if you aren’t able to see all of the book titles on a shelf located five metres away, nothing wrong will happen ;).

* * *

   Większość z nas instynktownie wyczuwa miejsca, w których oświetlenie zostało dobrze rozplanowane, ale nie zawsze potrafimy przenieść ten nastrój do swoich czterech ścian. Ogólna i najważniejsza zasada mówi, że w pomieszczeniu powinniśmy mieć różne źródła światła o różnej mocy i rozproszeniu. Jedno centralne oświetlenie zawsze ujmuje pomieszczeniu charakteru, dlatego poza mocną lampą sufitową postarajcie się ulokować w pomieszczeniu jeszcze minimum dwa delikatniejsze źródła światła. Prawda jest taka, że wieczorem światło powinno dawać nam przede wszystkim poczucie ciepła i spokoju, a tylko w trakcie wykonywania konkretnych czynności (jak krojenie cebuli czy szukanie zgubionych kluczy) dokładnie oświetlać pomieszczenie. Dom to nie sala operacyjna – jeśli wieczorami nie będziemy widzieć wszystkich tytułów książek na regale oddalonym od nas o pięć metrów, to nic się nie stanie ;).

Nazwy wszystkich lamp znajdziecie na samym dole wpisu. 

  That’s exactly what I did in the bedroom. That’s the best place light-wise in my whole house. The strong ceiling lamp is used on very rare occasions, but sometimes it is useful (for example, when I'm packing a suitcase or cleaning). We also have a hanging lamp that I use for reading and working in the evenings (I use a pet name for it – “angel”) and simple Christmas tree lamps on a transparent cable that I hung on the window. They add some climate in the evening and since we’ve got a child, they’ve been useful during night feeding – they are delicate enough and won’t wake anybody up, but they allow me to avoid bumping into Portos lying right by the bed ;).  

   A simple remark concerning light colour – it has been proved that blue colour can hamper the excretion of melatonin and disrupt our internal clock. That’s why we should go for light in warm hues.

* * *

   Tak właśnie zrobiłam w sypialni i pod względem oświetlenia jest to najlepiej zaprojektowane pomieszczenie w moim mieszkaniu. Górną, mocną, lampę zapalamy najrzadziej, ale jednak czasem się przydaje (przy pakowaniu walizki czy robieniu porządków), mamy też wiszącą lampkę, przy której czytam i pracuje wieczorami (nazywamy ją pieszczotliwie "aniołkiem") i zwykłe lampki choinkowe na przezroczystym kablu, które zawiesiłam na oknie. Dodają one nastroju wieczorem, a odkąd mamy dziecko przydają się na przykład w trakcie nocnego karmienia – są na tyle delikatne, że nikogo nie rozbudzą, ale pozwolą uniknąć zderzenia ze śpiącym przy łóżku Portosem ;).

   Drobna uwaga na temat koloru światła – uwodniono, że to w niebieskik kolorze może hamować wydzielanie melatoniny i rozstrajać nasz wewnętrzny zegar, dlatego zdecydujmy się na ten w ciepłych odcieniach. 

Gdy dni zaczynają robić się szare i bure to właśnie odpowiednie oświetlenie, ulubiony koc i porcja gorących kopytek sprawiają, że od razu robi się milej. Ten piękny wełniany koc znajdziecie tutaj, a kopytka musicie zrobić sobie sami ;). 

„Levende lys” („Candlelight”).  

   Once, I met a Dane who moved from Copenhagen to Tricity because of the woman with whom he fell in love. He told me about the differences in lifestyle and approach to reality between us and our neighbours living on across the Baltic Sea. He was an architect so he was moved by things connected with interior design. For example, he told me about his first meeting with this parents-in-law during which he felt like a questioned witness – the upper strong light on the ceiling wasn’t creating any ambiance and he started pondering whether it was left on purpose by his fiancée’s parents. He was squirming on his chair and looking sideways in search of other lamps that would disenchant the gloomy atmosphere. His “light neurosis” has certain justification – the Danish and Scandinavians in general always suffer from scarce sunrays and that’s why they’ve mastered taming it. The lamp designs that they created have become part of their national identity. They are recognised as the classic lighting designs at its best worldwide. And it’s not only about its appearance. The most famous design by Poul Henningsen in 1958 was not only pretty – as the Danish architect had been investigating materials, checking the angles at which the light illuminated objects, analysing geometry for years only to create a three-shade construction (the light rays fall downwards and sideways) which ensured delicate light that is light enough for working, eating, or reading.

* * *

„Levende lys” („Żywe światło”).

   Spotkałam kiedyś Duńczyka, który z miłości do kobiety postanowił pożegnać się z życiem w Kopenhadze i przeprowadzić do Trójmiasta. Opowiadał mi o różnicach w sposobie życia i patrzenia na świat między nami i sąsiadami zza Bałtyku, a że był architektem, to kwestie związane z urządzaniem wnętrz wzbudzały w nim silne emocje. Przytoczył mi na przykład swoje pierwsze spotkanie z teściami, na którym czuł się, jak świadek w trakcie przesłuchania – górne, oślepiające światło na suficie nie tworzyło nastroju i przez cały wieczór zastanawiał się czy nie był to przypadkiem celowy zabieg ze strony rodziców jego narzeczonej. Mówił, że wiercił się na krześle i rozglądał na boki w poszukiwaniu innych lamp, które mogłyby stworzyć bardziej przyjazny klimat. Jego „świetlna nerwica” ma pewne uzasadnienie – Duńczycy i w ogóle Skandynawowie, cierpiący na niedosyt słonecznego światła, osiągneli mistrzostwo w jego ujarzmianiu. Projekty lamp, które stworzyli, stały się częścią narodowej tożsamości, na świecie z kolei, uznawane są za klasykę wzornictwa w najlepszym wydaniu. I nie chodzi tu jedynie o wygląd lampy. Ta najsłynniejsza, zaprojektowana przez Poula Henningsena w 1958 roku, była nie tylko ładna – duński architekt latami dociekliwie badał materiały, sprawdzał kąty padania światła, analizował geometrię, aby w efekcie stworzyć trzy-cieniową konstrukcję (promienie światła padają w dół i na boki), która zapewnia rozproszone delikatne światło, ale na tyle jasne, by móc przy nim pracować, jeść czy czytać.

Słynna lampa PH nad moim stołem była używana, ale dzięki temu znacznie tańsza.

     It seems to me that in our part of the world, we pay considerably greater attention to furniture (such as sofas) or household appliances. Lamps are treated as a necessary evil. How many times did I see a two-wing fridge with ice grinder and an inbuilt iPad showing weather forecast and a sad bulb silently hanging from a cable sticking out of the ceiling in the hallway at my friends’ house.   

   If you embark on even the shortest interior design course, already during the first meeting, you’ll learn that lamps and the placement of light sources have key influence on whether we want to stay in that place or not. In my bedroom, I use an empty apple crate for PLN 2 (bought in a grocery store) and a spire made of books as bedside tables, and the bed frame cost less than PLN 600 and I had to save for the lamps, but it doesn’t mean that I had to dive into my pocket. Most of the iconic lamp models were designed years ago, so the Internet is full of original designs that are still working and looking for new owners (these are not only more affordable solutions, but also more eco-friendly ones). I found the famous PH5 model that I’ve described above cost PLN 550 (it was produced in 1985), it works perfectly well, the only thing that gives away its age is when you need to change the bulb as it takes a little bit of effort – however, being aware that a neon lamp costs sometimes even four thousand zlotys, you easily bite the bullet to unscrew a few of these screws. If you’re not fans of Scandinavian design and you’d like to find lamps that will add some ambiance to your space, you should follow mostly one rule – the less visible the light source, the better effect you’ll attain. An exception here is incandescent bulbs that give really delicate illumination.

4 corners of the world. 

    Some of the photos for today’s post were taken on Tuesday when even the thinnest sun ray couldn’t break through the dense layer of clouds. It was cold, windy, rainy, and bleak. On such days like that, I’ve noticed that I spend more time in my bedroom than usual. I work there, take my child’s toys there, and I start treating my bed as a sofa. Why? Because bedroom is the brightest and most illuminated place out of all the rooms at my home. Of course, it’s a typical mistake – bedroom should be in the eastern part or the north-eastern part of your home, and not in the southern part, but I need to point out in the beginning that our home is not a typical home – we’ve got a transitional room, kitchen where veranda should be, and a cul-de-sac hallway (the strange layout translated into a more affordable price so I won’t complain). Getting back to the crux of the matter, on my own example, I can see that people, a little bit like plants, instinctively stick to places that are more illuminated than others. Following that observation, we should arrange our spaces so that we use the presence of natural light to the maximum. The table in the living room is placed by the window, the two-wing door between one bedroom and the rest of the home are always open and the curtains are always unveiled. 

* * *

   Mam z kolei wrażenie, że w naszej części świata zdecydowanie większą uwagę przykłada się do mebli (jak kanapa) czy urządzeń AGD. Lampy traktuje się raczej, jako zło konieczne. Ileż to razy widziałam u znajomych dwuskrzydłową lodówkę z kruszarką do lodu i wbudowanym ipadem pokazującym prognozę pogody, podczas gdy w przedpokoju z sufitu dyndała na kablu smutna żarówka. 

   Jeśli wybierzemy się nawet na najkrótszy kurs architektury wnętrz, już na pierwszym spotkaniu dowiemy się, że lampy i ich rozmieszczenie mają kluczowy wpływ na to, czy w danym miejscu będziemy chcieli przebywać czy nie. W mojej sypialni rolę stolików nocnych spełnia skrzynka po jabłkach za dwa złote (kupiona w warzywniaku) i wieża z książek, a rama od łóżka kosztowała niecałe sześćset złotych, za to na lampy odkładałam, ale to wcale nie znaczy, że się wykosztowałam. Większość kultowych modeli lamp zaprojektowano lata temu, a więc internet pęka w szwach od oryginałów, które wciąż świetnie działają i szukają nowych właścicieli (to nie tylko tańsze rozwiązanie, ale również bardziej ekologiczne). Słynny model PH5, o którym pisałam powyżej, wyszukałam za 550 złotych (rok produkcji to 1985 rok), działa bez zarzutu, duch czasu odczuwamy tylko w czasie wymiany żarówki, bo trzeba się przy tym trochę namęczyć – mając jednak świadomość, że nówka sztuka kosztuje nawet cztery tysiące łatwo zacisnąć zęby przy odkręcaniu tych kilku śrubek. Jeśli nie jesteście fanami skandynawskiego dizajnu, a chcecie znaleźć lampy, które dodadzą klimatu, to kierujcie się przede wszystkim jedną zasadą – im mniej widoczne jest źródło światła, tym lepszy efekt uzyskamy. Wyjątkiem są żarówki żarowe, które dają bardzo delikatny blask. 

4 strony świata.

  Część zdjęć do dzisiejszego wpisu robiłam we wtorek, kiedy nawet najmniejszy promyk słońca nie umiał przedrzeć się przez chmury. Było zimno, wietrznie, deszczowo i ponuro. W takie dni jak tamten, łapię się na tym, że spędzam w sypialni więcej czasu. Przenoszę tam pracę, zabawki dziecka i zaczynam traktować łóżko, jak kanapę. Dlaczego? Bo sypialnia jest najjaśniejszym ze wszystkich pomieszczeń w mieszkaniu. To oczywiście typowy błąd w sztuce – sypialnia powinna bowiem wychodzić na wschód lub północny zachód, a nie południe, ale trzeba na wstępie powiedzieć, że nasze mieszkanie nie jest normalne – mamy pokój przechodni, kuchnię na werandzie i ślepy przedpokój (dziwny rozkład miał swoje odzwierciedlenie w cenie, więc nie narzekam). Wracając do meritum, na własnym przykładzie widzę, że ludzie są trochę, jak rośliny – instynktownie lgną do miejsc, do których wpada dużo dziennego światła. Idąc za tym spostrzeżeniem powinnyśmy tak aranżować przestrzeń, aby maksymalnie korzystać z ożywiającej obecności naturalnego światła. Stół w salonie przysunięty jest u mnie do okna, dwuskrzydłowe drzwi między jasną sypialnią, a resztą mieszkania są zawsze otwarte, a zasłony dokładnie rozsunięte.  

  And since I’ve mentioned curtains – the circadian cycle of light and darkness shapes the sense of time. It has impact on our bodily and mental health Seeing the sun rays in the morning is a signal for our body that a new day is starting. Unveiling the curtains in the whole house is something similar to stretching in the morning for me. Now, I can see that it’s an important ritual for my child as well. It is also a natural reason for happiness (all colours behind the window, the sky, leaves dancing on the wind, and trees). The lighting helps us to survive when it’s dark outside, but remember to use the potential of the sun to the fullest. Don’t cover the windows by placing dark objects in the way, avoid blinds and heavy dark curtains.      

   In fact, no house will be explicitly attractive judging by the windows exposition. Much depends on the lifestyle of the household dwellers. Besides, everything can be turned to your advantage by appropriately planning the interiors of each of your rooms.   

   A few words about the lighting in a child’s room. When planning the interior, we remembered to add a second light switch by the door that is connected to the switch by the bed. We connected a lamp to it and owing to that we don’t have to turn on strong light or search for another lamp switch in total darkness at night. It seems a detail, but I’m sure that fledgling parents will appreciate it sooner or later. 

* * *

   A skoro już mowa o zasłonach – dobowy cykl światła i ciemności kształtuje nasze poczucie czasu, ma wpływ na zdrowie i psychikę. Ujrzenie promieni słońca rankiem, to sygnał dla całego naszego ciała, że zaczyna się nowy dzień. Rozsuwanie zasłon w całym mieszkaniu jest dla mnie niczym przeciąganie się rano w łóżku. Teraz widzę, że dla dziecka również jest to ważny rytuał i naturalny powód do radości (wszystkie kolory za oknem, widok nieba, liści szalejących na wietrze, drzew). Oświetlenie pomaga nam przetrwać czas, kiedy na zewnątrz jest ciemno, ale pamiętajmy też o tym, aby wyczerpać potencjał słońca od początku do końca. Nie zasłaniajmy okien stawiając na parapecie masę ciemnych przedmiotów, unikajmy żaluzji i ciężkich, ciemnych zasłon.    

   Tak naprawdę żadne mieszkanie nie jest jednoznacznie atrakcyjne ze względu na ekspozycję okien. Wiele zależy od stylu życia lokatorów, a poza tym, każdy kierunek można przekuć na własną korzyść odpowiednio zagospodarowując poszczególne pomieszczenia. 

   Kilka słów o oświetleniu w dziecięcym pokoju. Urządzając tę przestrzeń pamiętaliśmy, aby dodać drugi włącznik światła przy drzwiach, który jest podpięty do kontaktu przy łóżeczku. Podłączyliśmy do niego lampkę i dzięki temu wchodząc w nocy do pokoju nie musimy włączać górnego, mocnego światła, ani szukać po omacku przełącznika przy lampce. To wydaje się drobiazgiem, ale jestem pewna, że świeżo upieczeni rodzice prędzej czy później go docenią. 

A ten króliczek to nasza ulubiona "lampka" w całym mieszkaniu. Nie dość, że daje delikatne światło (można wybrać kolor), to jeszcze wydaje z siebie uspokajające dźwięki (nowy model posiada również opcję świecenia bez dźwięku). Nie potrzebuje baterii, bo ładuje się go jak telefon, przez kabel USB. W ciągu dnia z kolei, jest szefem gangu królików, który u nas zamieszkał ;). Bardzo, ale to bardzo podoba mi się ta maskotka od polskiej marki Moonie. Wiele z Was pyta mnie o boazerię ścienną, którą widzicie na dzisiejszych zdjęciach. Można ją znaleźć w sklepie Foge.pl (znajdziecie tam też białe listwy przypodłogowe, które mam w mieszkaniu). Boazeria jest niezwykle łatwa w montażu, a wygląda jak wykonana przez stolarza. 

    Ellen Key, a Swedish writer from the turn of the 19th and the 20th century, said that beauty lies in that what’s practical, useful, informed by its purpose, and expressive of the soul of its user or creator. Key asserted that the new aesthetic sensibility must begin in the domestic setting. Key thought that everyone has potential for creating a pleasant and aesthetic living space and, in doing so, change their lives. I won’t be getting into too many philosophical details as I’m not that skilled at it in comparison to Ellen Key, but I know one thing – in order to be happy at your own house, your interior doesn’t have to be fashionable or luxurious. It’s enough that it’s cosy, warm, friendly for the household dwellers and deliberately planned. That’s why I hope that you won’t’ run to do the shopping after reading this post (I remember that my greatest motivation for changes at home were shopping at IKEA, fortunately I’m over it ;)), and you’ll calmly analyse the space around you to adjust the lighting to your individual lifestyle. The lamps about which you ask most often: 

– “Angel” on a black long cable by the bed is by Unika. It gives delicate light that is strong enough for me to read in the evenings. Unfortunately, I couldn't find that lamp in a second-hand version. – Christmas tree lamps on the window are from IKEA. They are equipped with a transparent cable which increases the visibility of the lamps themselves.

– Ceiling lamp in the bedroom is a Ingo Maurer design. The lamp comes with pieces of paper so you can decide on your own whether you want to use them to write something. I bought a second-hand version and I got only some of these pieces, but I was able to create the rest of them on my own :).

– PH5 above the table in the living room is precisely the famous model that I’ve mentioned before, but in a vintage version. I found it online (it’s from 1985). Today, within literally a few minutes, I was able to find a few auctions online with second-hand PH lamps (here, here, and here).

– The white table lamp on the chair is by GUBI (the last photo) – you can find it at  Muppetshop store (if you think that it’s only a store with children’s items, you’re wrong ;)). 

* * *

   Ellen Key, szwedzka pisarka przełomu XIX i XX wieku, mawiała, że „piękne jest to, co praktyczne, przydatne, zaprojektowane z myślą o swoim przeznaczeniu i wyrażające ducha użytkownika lub twórcy”. Twierdziła też, że piękno zaczyna się w domu. Key uważała, że każdy ma potencjał do tworzenia przyjemnej estetycznie przestrzeni mieszkalnej, a czyniąc to jest w stanie zmienić swoje życie. Ja nie będę nadmiernie filozofować, bo zapewne nie wyjdzie mi to tak dobrze jak pani Key, ale wiem jedno – aby być szczęśliwym we własnym domu jego wnętrze nie musi podążać za modą, nie musi epatować przepychem, wystarczy, że będzie przytulne, ciepłe, przyjazne domownikom i zaplanowane z rozmysłem. Mam więc nadzieję, że po tym wpisie nie pobiegniecie od razu robić zakupów (pamiętam, jak największą motywacją do zmian w mieszkaniu dawały mi zakupy w IKEA, na szczęście ten czas mam już za sobą ;)), a spokojnie przeanalizujecie przestrzeń wokół siebie i dopasujecie światło do Waszego indywidualnego stylu życia. 

Lampy, o które pytacie najczęściej:  

– „Aniołek” na czarnym długim kablu przy łóżku jest marki Unika. Daje delikatne światło, ale na tyle mocne, abym mogła przy nim czytać wieczorami. Niestety tej lampy nie udało mi się znaleźć w wersji używanej. 

– Lampki choinkowe na oknie w sypialni są z IKEA, mają przezroczysty sznur i dzięki temu z większej odległości widać tylko delikatne światełka.

– Lampa sufitowa w sypialni to projekt Ingo Maurer. Do lampy dołączone są kartki więc sami decydujemy ile ma ich być i czy chcemy je czymś zapełnić. Kupiłam wersję używaną i trafiła mi się chyba tylko niewielka część tych kartek, ale z powodzeniem dorobiłam kilka własnych :). 

– PH5 nad stołem w salonie to właśnie ten słynny model, o którym pisałam wyżej, ale w wersji „vintage”. Znalazłam ją w internecie (data produkcji to 1985 rok). Dziś w zaledwie kilka minut znalazłam w Internecie kilka aukcji z używanym PH w roli głównej (tutaj, tutaj i tutaj)

– Biała nablatowa lampka na krześle jest marki GUBI (ostatnie zdjęcie) – można ją znaleźć w sklepie Muppetshop (jeśli myśleliście, że to sklep tylko z rzeczami dla dzieci to jesteście w błędzie ;))  

 

szafka – Woodszczęścia // lampka – Muppetshop // krzesło – Osiek10

* * *

 

 

 

 

Look of The Day – Provence story

earrings with pearls / kolczyki z perłami – YES

perfect striped sweater / idealny sweter w paski – MLE Collection

corduroy skirt / sztruksowa spódnica – H&M

espadrilles / espadryle – Castaner

basket / kosz – Vogue Polska

   When you could already notice the first signs of the upcoming fall in Tricity, I was already far away with my thoughts – in Provence. At the airport in Lyon, we were greeted by hot sun and the fragrance of croissants and lavender. We got into a rented car and headed towards Saint Remy, where we were supposed to meet the rest of the crew. This time, when we were visiting this region of France, we’d made it a point of honour to see the place that was the main film set for the movie “Good Year”. I probably won’t lie if I write that we discovered Provence precisely thanks to the screen adaptation of Peter Mayle’s novel – the story of a banker (Russell Crowe), who got hooked on the south of France, became an inspiration for a similar trip to many.    

   The movie chateau isn’t, however, open for tourists. It can be seen from a sandy path, but you cannot enter it. Tourists and movie fans have probably become a great nuisance to the dwellers of this home because all around it you’ll notice signs asking you to refrain from climbing the trees, taking photos, and climbing windows. These also display quite a large collection of photos depicting German shepherds and bull terriers. However, it isn’t true that the whole mansion is closed for visitors – it’s the opposite. Right by the chateau, you will find a vineyard where you can buy the wine known from the movie (the famous boutique CP) and you can take a few commemorative photos of the garden and the vineyard.   

   In one of the scenes, Fanny Chenal, played by the stunning Marion Cotillard, is the quintessence of Provencal style – espadrilles, casual combination of a skirt and a blouse, and, of course, a wicker basket instead of a handbag. I added my favourite striped sweater (I thought that I will wear it under a caramel coat, but as you can see, it’s ideal for all seasons) and earrings that I haven’t parted with lately.

* * *

   Gdy w Trójmieście zaczęły pojawiać się pierwsze znaki nadchodzącej jesieni, ja myślami byłam już w Prowansji. Na lotnisku w Lyonie przywitało nas gorące słońce i zapach croissantów i lawendy. Zapakowaliśmy się do wynajętego samochodu i ruszyliśmy w stronę Saint Remy, w którym mieliśmy spotkać resztę naszej bandy. Tym razem, odwiedzając ten region Francji, postawiliśmy sobie za punkt honoru, aby jednego dnia zobaczyć miejsce, które służyło jako główny plan zdjęciowy dla filmu "Dobry rok". Nie skłamię chyba, jeśli napiszę, że Prowansję odkryliśmy właśnie dzięki ekranizacji powieści Petera Mayle'a – losy bankiera (w tej roli Russel Crowe), któremu miłość do południa Francji uderzyła do głowy niczym wino, dla wielu stały się inspiracją do podobnej podróży. 

   Filmowe chateau nie jest jednak otwarte dla zwiedzających. Widać je z piaszczystej drogi, ale wejść do środka nie można. Turyści i fani filmu musieli się mocno naprzykrzyć mieszkańcom tego domu, bo gdzie się nie spojrzy widać plakietki z prośbą o niewchodzenie na drzewa, niepukanie do drzwi, nierobienie zdjęć i niewspinanie się do okien, a także całkiem pokaźną liczbę zdjęć owczarków niemieckich i bulterierów. Nie jest jednak tak, że cała posiadłość jest zamknięta i niechętna przyjezdnym – wręcz przeciwnie. Tuż koło chateau znajduje się winiarnia, w której zakupić można wino dobrze znane fanom filmu (słynne butikowe CP) i bez przeszkód zrobić kilka pamiątkowych zdjęć ogrodu i winnicy. 

   W jednej ze scen Fanny Chenal, grana przez zjawiskową Marion Cotillard, prezentuje kwintesencję prowansalskiego stylu – espadryle, niezobowiązujące połączenie spódnicy z bluzką i oczywiście kosz wiklinowy zamiast torebki. Ja dodałam do tego jeszcze mój ulubiony sweter w paski (myślałam, że będę go nosić pod karmelowy płaszcz ale jak widać nadaje się na każdą porę roku) i kolczyki, z którymi ostatnio się nie rozstaję. 

 

Last Month

  Preparing posts from this cycle always requires a short analysis of the previous month. The post contains only a tad of the photos that I take – for obvious reasons, I want to show you only the most “interesting” moments, but I’ve been slowly coming to a conclusion that it presents a blurred reality. The content in social media (and on blogs) always undergoes the process of selection, even if its authors really don’t want to lie – they don't want to show simple regular everyday life for the hundredth time. That’s why I try to sneak only a little bit of it so that you are not bored. Still, it’s the sweet routine that is the greatest and the most beautiful adventure for me now. Check out the few snapshots of the last holiday weeks :).

* * * 

   Przygotowywanie wpisów z tego cyklu zawsze wymusza na mnie krótką analizę minionego miesiąca. Do publikacji trafia zwykle promil zdjęć, które robię – z oczywistych względów chcę pokazać Wam te "najciekawsze" momenty, ale powoli dochodzę do wniosku, że nieuchronnie prowadzi to do zakrzywiania rzeczywistości. Treści w mediach społecznościowych (i na blogach) zawsze poddawane są selekcji, nawet jeśli ich autorzy wcale nie chcą kłamać – po co przecież pokazywać czytelnikom kadry zwykłej, powtarzalnej codzienności po raz setny? Staram się więć przemycać zaledwie jej cząstkę, żeby Was nie znudzić, chociaż to właśnie ta słodka rutyna jest dziś dla mnie największą i najpiękniejszą przygodą. Zapraszam na kilka ujęć z ostatnich wakacyjnych tygodni :). 

Na początek moje kulinarne niziny ;). Awokado ratuje mnie ostatnio non stop. Tu z rukolą, łososiem wędzonym, kroplą oliwy truflowej i świeżym pieprzem. Z orzechową pastą marokańską i chlebkiem jaglanym również bardzo pyszne!

Wersja "na skąpca" czyli z rukolą, oliwą i suszoną żurawiną. 1. Uprzedzam Wasze pytania o sukienkę – mam ją kilka sezonów i pochodzi z Zary. // 2. Widziałyście już nowe wydanie Vogue? Moc jesiennych inspiracji czeka w środku. // 3. Czy mi się wydaje, czy zaczynają żółknąć? // 4. Makaron i mule.

Moje domowe biuro. To tutaj pracuję jeśli tylko maluch mi na to pozwoli ;). 

1. Nową pościel trzeba przecież "przetestować".  // 2. Ten idealny golf będzie można kupić już w ten piątek. // 3. Moje "perełki" i nie tylko. Kolczyki i pierścionki są z tegorocznej kolekcji YES. // 4. Sięgamy po coraz więcej. //

Portos skończył w tym miesiącu trzy lata! Ciężko mi w to uwierzyć, bo wciąż zachowuje się jak szczeniak :). Kochana Monika przyniosła w dniu jego święta parę smakołyków – jak widać, Porti bardzo się ucieszył. 

Kadry z najnowszej, jesienno-zimowej sesji dla MLE Collection. Zamek w Mosznej to naprawdę niezwykłe miejsce. Na efekty musicie jeszcze trochę poczekać, ale już teraz mam dla Was kilka ujęć z backstage'u.Prawie jak w Hogwarcie.1. Jak z bajki. Albo filmu grozy ;). // 2. Przy sesji czuwały dziewczyny z 2in. // 3. A może tu zrobimy kolejne zdjęcie? // 4.Tuż po przybyciu do zamku. Czasem wystarczy jeden leniwy poranek, aby poczuć pełnię szczęścia. Kocham te nasze sielskie widoki.  Oglądamy księżyc. Opowiadam o moich ulubionych gwiazdozbiorach, o Perseuszu, Andromedzie i Wielkiej Niedźwiedzicy. Nieidealny. Gdy twoja mama zdobywa świat…… a ty próbujesz wygrzebać się z dresów ;). 

Konkurs na nianię rozstrzygnięty.

Po wielu (wielu, wielu) miesiącach wesele naszych przyjaciół zmusiło mnie do pierwszej od dawna imprezy ;). 

Było super! 

O ten złoty zegarek pytałyście mnie nieskończenie wiele razy. Jest od marki Obaku.

W środku efekt pracy wyłącznie polskich fotografów. Jeśli nie widziałyście jeszcze wrześniowego wydania polskiego magazynu Vogue to pędźcie do kiosków!

Z pewnością nie jestem co raz młodsza, ale nigdy nie czułam się z samą sobą tak dobrze :). Weekendy.W podróży.1. Działkowanie. // 2. I tradycyjnie już – Portos prosi o własną rubrykę na blogu. Damy mu szansę? // 3. Gdy starsza koleżanka chce pochwalić się swoimi Barbie. Na wspólną zabawę trzeba niestety jeszcze trochę poczekać. // 4. Ostatne dni wakacji. //

"My sun, my moon and all my stars."Instagram pękał w szwach od pytań dotyczących tej sukienki. I w ogóle się Wam nie dziwię, bo jest świetna. Można ją kupić w sklepie SHOWROOM (marka NAGO), jest wykonana z bawełny organicznej i leży idealnie.

Dni są coraz krótsze, noce coraz dłuższe, ale i tak cieszę się na jesień. Żegnam lato z uśmiechem na ustach i zabieram się za małe blogowe ulepszenia. Spokojnej nocy!

* * *

 

 

Subiektywny przewodnik po Ligurii, czyli ankieta, przez którą się wkopałam.

    The name “Cinque Terre” in a verbatim translation means “Five Lands” and it is located in Liguria on the north-western coast of Italy. According to some, it is the most beautiful national park in the country – Italian Riviera is praised for picturesque beaches, postcard-like panoramas, and fairy-tale sunsets. The difficult access to the five popular towns – Monterosso al Mare, Vernazza, Corniglia, Manarola and Riomaggiore – made this place resistant to the commercial craze and still looks like taken out of spooky movies – without the unnecessary glitter. 

   It would be an exaggeration if I claimed that the towns are empty and we you will only come across natives leaving homes only to check upon their grapevines – of course, there are tourists, but fewer in comparison to European resorts. Besides, they are pretty bearable – a vast majority are avid fans of travelling that do not seek parties – if you know what I mean. However, I wouldn’t like sociological threads to dominate this post, the more so that the survey that I did on Instagram clearly showed what today's post should be about. In fact, it showed something totally opposite… I asked you about the topic of today’s post – whether it should be about perfect places for taking photos or maybe whether Cinque Terre turned out to be an ideal destination for holidays with a toddler. The result 49% to 51% is a blatant result – I need to write about both things ;). That’s why I allowed myself to divide the post into two parts.

Photostory

Cinque Terre is a destination that is often chosen by known influencers – photos by Jessica Stein from Tuula Vintage or Leonie Hannie are extremely beautiful, but is it possible to recreate the same snapshots, when you’re a simple tourist?  Or (like in my case) a mother of a toddler who, apart from taking photos, would like to rest a little bit as well? Not really. There are a few “bankers” where photos will be certainly great, but if you’d like to avoid set patterns, you need to put some effort into it. The mountainous terrain allows to capture stunning panoramas, but the rocky slopes are difficult to capture an appropriate view when it comes to closer snapshots. After a few days, you’ve got the impression that the place looks the same which always hinders your thinking and creativity. The Italian sun is, as usual, invaluable – if you get to one of the towns while the sun is setting take as many photos as possible – later, you’ll see for yourselves that it was worth it. 

1. The famous Monterosso al Mare Beach is best to photograph right at the end of the tunnel linking the new and the old towns. Right at that spot, you’ll capture the azure sea, the towering rocky outcrop, and the characteristic orange umbrellas (they are taken out at 9 am, they don’t look that attractive when they are folded).

2. Manarola is a tiny town that is famous for two views. The first can be captured when heading along an escarpment towards the beach – it’s enough to take a 5-minute walk to see the town hanging on the rock in its fullest grandeur. The second view is, of course, the descend towards water which is simply a street leading to the sea – you’ll come across it while walking off the beaten track. 

3. Riomaggiore is another place that will surely delight you. If yuu are planning to see Cinque Terre in one day, while travelling on a train, I’d advise you to see that town as the last stop. The trains are available until late in the night, and Riomaggiore is almost empty after 6 pm and the views are the best.

4. Probably not all you want to complete an ideal holiday portfolio, but if you’d like to collect different takes, don’t forget about immortalising your culinary adventures. Italian cuisine is, in my opinion, the most photogenic of all. The contrasts of colours and textures are visible in all iconic dishes – light spaghetti combined with tomato sauce and a basil leaf, pizza with Italian salami and toasted rims, or the pearly interior of oyster – these are only a few examples that look great. 

5. While in Cinque Terre, you should definitely see Portofino for one day – it’s at a stone’s throw, and there are plenty of places ideal for taking photos (the first photo that you can see in this post was taken before we entered the town). 

No kids no fun  

On the blog and Instagram, you often asked me questions whether Cinque Terre is a good place for holidays with a child. To my mind, it’s perfect, but the truth is that I’m really patient and I perceive the greatest obstacles as another great adventure. That’s why I decided to approach this topic with great scrutiny and enumerate all the difficulties that you may encounter while on holidays there. 

1. Beach. If I were to compare the comfort of sunbathing in Sopot and in Monterosso al Mare, I wouldn’t hesitate for a moment – our Polish coast is more welcoming. In my home town, I stuck a small umbrella in the sand, spread my towel, and a place for my child was ready. I could lie on another towel right beside her and improve my tan. In Cinque Terre, one “sandy” beach can be found in Monterosso, and other descends are rocky and far from child-friendly. However, what we call “sand” there is, in fact, congeries of smaller or larger stones – older children will manage to move around, but a toddler has to be kept on a deckchair all the time (and besides the child can fall to the ground, so we need to look at the toddler all the time). When it comes to sun protection, I was sitting all the time under an umbrella – so sunbathing was only a theory. When it comes to the waves – the beach is well guarded but the current is really strong and we were able to bathe with our child only on one day. 

2. Accommodation. We were travelling in a larger group and that’s why we weren’t taking into consideration hotel rooms even for a second. A definitely better idea (and a more affordable one) is renting a house and sharing the costs. When there’s a little child with you, it’s a great simplification as you have shared rooms, such as a living room or kitchen. 

3. Means of transport. Car traffic in Cinque Terre is slightly difficult – you won’t access the town with a car, and it's best to move around by train. What’s even worse – in most town, the streets are steep and uneven, so if you’d like to use a stroller, you really need to have a strong husband first ;). It happened on numerous occasions that we had to fold the stroller and the child landed in a shawl. I need to say a few words about tourist prams and strollers, as I get plenty of questions about them. For our trips, we always take YOYO+ strollers and, in fact, I have no objections against it (it can be quickly folded, and after folding, it is the size of a handbag), but the number of accessories that you can order in Poland is slightly limited, that’s why I would probably choose Bugaboo Ant (it can be also easily stored in a cargo hold and, reputedly, it is considerably more pleasant when it comes to use). Setting aside the model that you choose, you need to be prepared that you won’t always reach the spot that you chose.    

Is it worth visiting “Five Lands” even if you don’t like taking photos and don’t have children? Of course, yes. The region is really far from snobbish. It’s clean (skipping the visinity of La Speazia) and beautiful. What makes this place so exceptional is, apart from colourful rock-clinging houses, definitely people. A few days were enough for natives to wave to us while we were walking around the Monterosso boardwalk – sometimes it was the manager of a restaurant where we had our dinner the previous night, sometimes it was a beautiful mother with her daughter who was also bending over our stroller, and sometimes it was a lady taking care of the beach deckchairs whom we were always nagging for the best spots (we also have her phone number if you needed it ;)). I’m sure that that you’ll love Italy even more after holidays in that place.

* * *

   Nazwa „Cinque terre” w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Pięć ziem” i mieści się w Ligurii na północno-zachodnim brzegu Włoch. Według niektórych to najpiękniejszy park narodowy w tym kraju – Riwierę Włoską ceni się za malownicze plaże, panoramy jak z pocztówek i bajkowe zachody słońca. Z kolei utrudniony dostęp do pięciu słynnych miasteczek – Monterosso al Mare, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore – sprawił, że miejsce to oparło się w jakiś sposób komercyjnemu szaleństwu i wciąż wygląda, jak ze starych filmów – bez zbędnego blichtru.

  Przesadziłabym twierdząc, że miasteczka są puste i napotkamy tam jedynie rodowitych mieszkańców wychylających nosa z domu tylko po to, aby doglądnąć swoich winorośli – turyści oczywiście są, ale jest ich znacznie mniej niż w innych europejskich kurortach. A poza tym, są oni całkiem znośni – zdecydowana większość to zapaleńcy podróżowania, a nie poszukiwacze imprez – jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Nie chciałabym jednak, aby wątki socjologiczne zdominowały ten wpis, tym bardziej, że ankieta, którą przeprowadziłam na Instagramie pokazała dobitnie czego ma dotyczyć dzisiejszy tekst. Chociaż właściwie pokazała coś dokładnie odwrotnego… Zapytałam Was o czym wolicie dziś przeczytać – o idealnych miejscach do zdjęć, a może o tym, czy Cinque Terre sprawdziło się jako cel podróży z dzieckiem. Wynik 49% do 51% mówi sam za siebie – muszę napisać o jednym i o drugim ;). Pozwoliłam więc sobie podzielić ten artykuł na dwie części.

Phtotostory

 Cinque Terre to kierunek, który często wybierają słynne ifluencerki – zdjęcia Jessici Stein od „Tuula Vintage” czy Leonie Hannie przyprawiają o zawrót głowy, ale czy łatwo powtórzyć te same kadry, gdy jest się zwykłą turystką? Albo (tak jak w moim przypadku) mamą niemowlaka, która poza fotografowaniem chciałaby też trochę odpocząć? Nie do końca. Jest kilka tak zwanych „pewniaków” w których zdjęcia zawsze wyjdą dobrze, ale jeśli chcielibyśmy odejść od sztampy, to musielibysmy poświęcić temu trochę czasu i uwagi. Górzysty teren pozwala uchwycić piękną panoramę, ale przez skaliste zbocza ciężko jest złapać odpowiedni pejzaż przy bliższych kadrach. Po kilku dniach ma się też wrażenie, że większość miejsc wygląda tak samo, a to zawsze utrudnia twórcze myślenie. Natomiast włoskie słońce jest, jak zawsze, nieocenione – jeśli do któregoś z miasteczek dotrzecie w godzinie zachodzącego słońca to róbcie zdjęć ile wlezie – później sami zobaczycie, że było warto. 

 1. Słynną plażę w Monterosso al Mare najlepiej sfotografować tuż za wyjściem z tunelu łączącego nowe i stare miasto. W tym miejscu złapiemy jednocześnie lazurowe morze, strzelistą skałę i charakterystyczne pomarańczowe parasole (rozkładane są od godziny 9.00 rano, złożone nie wyglądają tak atrakcyjnie).

2. Manarola to maleńkie miasteczko słynące tak naprawdę z dwóch widoków. Pierwszy będziemy mogli uchwycić kierując się ścieżką odchodzącą od plaży wzdłuż skarpy – wystarczy pięć minut spaceru, aby zobaczyć miasto wiszące na skale w całej okazałości. Drugi widok to oczywiście zejście do wody, które jest po prostu ulicą wchodzącą prosto do morza – napatoczycie się na nią schodząc ze ścieżki.  

3. Riomaggiore o zachodzie słońca to kolejne miejsce, które z pewnością Was zachwyci. Jeśli macie w planie zobaczyć Cinque Terre w ciągu jednego dnia, przemieszczając się pociągiem, to polecałabym zostawić sobie ten przystanek na sam koniec. Pociągi kursują do nocy, a po godzinie osiemnastej w Riomaggiore jest prawie pusto, za to widoki są najlepsze.

4. Pewnie nie każdy z Was chce skompletować na wakacjach idealne fotograficzne portfolio, ale jeśli marzy Wam się zróżnicowana relacja, to nie zapomnijcie o uwiecznieniu swoich kulinarnych przygód. Włoska kuchnia jest, moim zdaniem, najbardziej fotogeniczna ze wszystkich. Kontrasty kolorów i faktur spotkamy we wszystkich kultowych potrawach – jasne spaghetti połączone z pomidorowym sosem i listkiem bazylii, pizza z włoskim salami i przypieczonymi brzegami czy perłowe wnętrze ostryg to tylko kilka przykładów, które zawsze wyglądają dobrze.  

5. Będąc w Cinque Terre polecam też wybrać się na jeden dzień do Portofino – to w sumie rzut beretem, a miejsc do robienia zdjęć od groma (pierwsze zdjęcie, które widzicie w tym wpisie zostało zrobione właśnie tuż przed wjazdem do miasteczka). 

 No kids no fun

   Na blogu i Instagramie bardzo często zadawaliście mi pytanie czy Cinque Terre nadaje się na wakacje z małym dzieckiem. Jak dla mnie nadaje się wyśmienicie, ale prawda jest taka, że mało rzeczy wyprowadza mnie z równowagi i nawet największe trudności postrzegam zwykle w kategoriach kolejnej przygody. Postanowiłam więc bardzo krytycznie podejść do tego tematu i wypunktować Wam wszystkie związane z tym miejscem niedogodności.  

1. Plaża. Gdybym miała porównać komfort plażowania z niemowlęciem w Sopocie a w Monterosso al Mare, to nie wahałabym się ani przez chwilę – nasze polskie wybrzeże jest pod tym względem łaskawsze. W moim rodzinnym mieście wbijałam w piasek mały parasol, rozkładałam pod nim ręcznik i miejsce dla bobasa było gotowe. Ja mogłam się położyć tuż obok na drugim ręczniku i udoskonalać opaleniznę. W Cinque Terre jedyna „piaszczysta” plaża znajduje się właśnie w Monterosso, pozostałe zejścia do wody są skaliste i zupełnie dzieciom nieprzyjazne. To co jednak nazywają tam „piaskiem” w rzeczywistości jest zbiorem mniejszych lub większych kamyczków – o ile większe dzieci dadzą radę po nich chodzić, o tyle niemowlaka trzeba trzymać cały czas na leżaku (z którego na dodatek może spaść, a więc musimy mieć dziecko cały czas na oku). Chcąc chronić brzdąca od słońca siedziałam razem z nim pod parasolem – opalanie było więc wyłącznie teorią. Słowo o falach – plaża jest pilnie strzeżona, ale prąd jest naprawdę silny i tylko jednego dnia pozwolił mi bez strachu wejść z maleństwem do wody.  

2. Nocleg. Na wakacje jechaliśmy większą grupą i z tego względu nie rozważaliśmy nawet przez chwilę zarezerwowania pokoi w hotelu. Zdecydowanie lepiej (i taniej) jest w takim wypadku wynająć dom i podzielić się kosztami. Przy małym dziecku to duże ułatwienie, bo ma się do dyspozycji części wspólne, takie jak salon czy kuchnia.  

3. Transport. Ruch samochodowy w Cinque Terre jest dosyć utrudniony – do miasteczek w ogóle nie wjedziemy autem, pomiędzy nimi najlepiej poruszać się pociągiem. Co gorsza – w większości miasteczek uliczki są często tak strome i nierówne, że jeśli chcemy wybrać się do nich z wózkiem, musimy wpierw zaopatrzyć się w silnego męża ;). Nie raz zdarzało się, że wózek musieliśmy składać i nieść ze sobą, a dziecko lądowało w chuście. Tu słów kilka o wózkach turystycznych bo dostaję od Was niezliczoną ilość pytań na ten temat. W podróże zawsze bierzemy ze sobą wózek YOYO+ i właściwie nie mam do niego zastrzeżeń (składa się błyskawicznie, a po złożeniu jest wielkości torebki) ale liczba akcesoriów do niego, które można zamówić w Polsce jest dość ograniczona, dlatego dziś pewnie zdecydowałabym się na Bugaboo Ant (też mieści w luku bagażowym i podobno w użytkowaniu jest dużo przyjemniejszy). Abstrahując jednak od tego, jaki model wózka wybierzecie musicie być przygotowani na to, że nie zawsze uda się nim dojechać w wyznaczone miejsce.  

   Czy warto odwiedzić „Pięć ziem” nawet jeśli nie lubimy robić zdjęć albo jeśli nie mamy dzieci? Oczywiście, że tak. Region ten nie trąci snobizmem, jest czysty (pomijając okolice La Spezii) i piękny, ale to, co czyni go wyjątkowym to, poza kolorowymi domkami przyklejonymi do skał, niewątpliwie ludzie. Wystarczyło ledwie kilka dni, aby przechadzając się deptakiem w Monterosso machali nam na każdym kroku miejscowi – a to menadżer restauracji, w której jedliśmy kolację dzień wcześniej, a to piękna włoska mama z córeczką, która przy każdej okazji pochylała się nad naszym wózkiem albo pani od plażowych leżaków, którą codziennie męczyliśmy o najlepsze miejsce na plaży (mamy już do niej numer telefonu, gdybyście potrzebowali ;)). Jestem pewna, że po wakacjach w tym miejscu pokochacie Włochy jeszcze bardziej. 

The view on Manarola (paragraph two in the section about photos).

Widok na Manarolę (punkt drugi w części poświęconej zdjęciom). 
It is also paragraph two – the street that goes into the sea in Manarola.

To również punkt numer drugi, czyli ulica wchodząca do morza w Manaroli. The famous Monterosso Beach.

Słynna plaża w Monterosso.  Mr and Mrs on holidays.

Pan i pani na wakacjach. Semifreddo in Portofino.

Semifreddo w Portofino.

Heh…that wasn’t a hairdo inspired by early Christina Aguilera, but lack of a hair drier. Have a nice evening!

Heh… to bynajmniej nie jest fryzura inspirowana wczesną Christiną Aquilerą, tylko brak suszarki do włosów. Miłego wieczoru! 

 

* * * 

 

 

 

Look of The Day – Sunset in Riomaggiore

shirt / koszula – MLE Collection

white shorts / białe szorty – NAKD

shoes / klapki – Saint Laurent

bag / torebka Balagan

     A few minutes before the sunset, we’re paying our bill and, all four, we start off for the stony shore. We’re not alone – there are several pairs in love waiting at the best spots slowly sipping wine not sparing affection for their significant others. “I feel as if I’m at arm’s reach” – I say slightly under my breath looking at the pink sun slowly immersing in the sea. Riomaggiore – the last stop on the “ Path of Love” in Cinque Terre.

* * *  

   Na kilka minut przed zachodem słońca płacimy nasz rachunek i całą czwórką ruszamy w stronę kamienistego brzegu. Nie jesteśmy sami – kilkanaście zakochanych par usadowiło się już w najlepszych miejscach i sączy wino nie szczędząc sobie czułości. "Mam wrażenie, że jest na wyciągnięcie ręki" – mówię trochę pod nosem, patrząc na różowe słońce powoli zanurzające się w morzu. Riomaggiore – ostatni przystanek "Szlaku Zakochanych" w Cinque Terre.