Kiedy do moich drzwi zapukał kurier, a następnie przekazał mi wielkie pudło niewiadomego pochodzenia, nie do końca miałam ochotę dowiedzieć się co jest w środku. Jakie było moje zdziwienie, gdy zebrałam się w końcu na odwagę i otworzyłam paczkę, a w jej środku zobaczyłam wielką pluszową pandę od WWF :).
Jak Wam mija poniedziałek?:) Mój weekend był wyjątkowo udany, ale dziś chciałam Wam opowiedzieć o tym, co robiłam tuż przed nim:). W miniony piątek mogłam skorzystać z zaproszenia, które wyjątkowo mnie ucieszyło. Wraz z Zosią mogłyśmy uczestniczyć w próbie do spektaklu "Sen nocy letniej" w choreografii Izadory Weiss, który będzie miał swoją premierę 26 maja w Operze Bałtyckiej. Ta adaptacja wielkiego dzieła Szekspira wzbudza we mnie wyjątkowe zainteresowanie także dlatego, że za projektowanie strojów jest odpowiedzialna jedna z najlepszych polskich projektantek – Gosia Baczyńska. Ktoś z Was planuje się wybrać na premierę?:)
Ostatni miesiąc był magiczny. Oby następny nie ustępował mu na krok! :)
Długo zastanawiałam się, którą z tych sukienek zapakować w podróż – w końcu zdecydowałam się na żółtą :).
Przygotowywanie zdjęc do przepisu "od kuchni" :)
– Gosia, wiesz już jak robić te brzuszki czy nie??
– Czekaj, czekaj, właśnie sprawdzam!
Oj, chyba coś mi weszło w kadr…
Z góry zawsze najlepiej!
Moim głównym obiektem fotografowania są zazwyczaj przepisy Zosi, bo w Trójmieście, pochłonięta pracą nie bardzo mam czas rozejrzeć się dookoła i robić zdjęcia swojej okolicy. W Paryżu było inaczej – każda z nas w trakcie wyjazdu wykonała dużo ponad tysiąc zdjęć, ale po powrocie i tak okazało się, że jest ich o wiele za mało:).
Follow my blog with bloglovin!
W oczekiwaniu na wschód słońca w Paryżu, spędziłyśmy prawie dwie godziny we francuskim fast foodzie QUICK. Otoczone przez Francuzów, zajadających poimprezowe hamburgery cierpliwe czekałyśmy na odpowiednie światło do zdjęć:).
Hmm, nie ma to jak szaliczek w roli kołderki :).
Dla każdej z nas ta trzydniowa wizyta w Paryżu była czymś niezwykłym. Bawiłyśmy się świetnie i każdą chwilę starałyśmy się wykorzystać jak najlepiej. Dzisiaj chciałam Wam pokazać jeden dzień z naszego pobytu. Od początku, aż do końca.
Słońce zaczęło wschodzić tuż przed godziną siódmą. Pobudka nie była łatwa, bo poprzedni dzień był przepełniony wrażeniami i trwał baaardzo długo, ale nie mogłyśmy przecież zmarnować ani minuty dziennego światła:). Czas wstawać!
Mała kłótnia o łazienkę, nieustające dyskusje dotyczące strojów każdej z nas i makijaż wykonany naprędce, czyli typowy paryski poranek:).
Nasz cel numer jeden? Najsłyniejsza restauracja w Paryżu, a być może i w całej Francji – Chartier, znana z niepowtarzalnego i idealnie zachowanego wnętrza.
Pół godziny marszu, 3 przystanki metrem i … jesteśmy!!!
Ok, tak naprawdę wybrałyśmy do Chartier już poprzedniego wieczoru …
… wystrojone w najładniejsze sukienki, próbowałyśmy zarezerwować stolik (przezorny zawsze ubezpieczony!), ale niezbyt miła pani po drugiej stronie telefonu, poinformowała nas, że nie ma u nich czegoś takiego jak "rezerwacja", uznałyśmy więc, że pewnie nie jest to konieczne.
No cóż, na miejscu okazało się, że pomimo lejącego deszczu, kolejka do wejścia jest dłuższa niż cała ulica, na której mieszkałyśmy (czyli około 200 metrów!). Zrezygnowane i przemoczone skończyłyśmy w barze z chińskim jedzeniem!:)
Mimo tego warto było spróbować dostać się tam po raz drugi! To obowiązkowy punkt wycieczki każdego, kto przyjeżdza do Paryża. Jedzenie jest naprawdę niedrogie, za to klimat pozwolił poczuć się nam jak przedstawicielki prawdziwej francuskiej bohemy;).
Kelnerzy byli ubrani w eleganckie muszki i świetnie się w nich prezentowali:).
Jeden z nich zapragnął mieć nawet zdjęcie z Zosią!:)
Po wizycie w restauracji, wróciłyśmy do apartamentu i przebrałyśmy się w wygodne i ciepłe rzeczy – nadszedł czas aby obejść Paryż wzdłuż i wszerz!
Ale najpierw trzeba złapać taksówkę! To akurat zajmowało nam naprawdę mało czasu:).
Po dziesięciominutowej przejżdżce wysiadamy przy placu Carrousel i pędzimy do Luwru!
Po zwiedzeniu i obejrzeniu wszystkich eksponatów (no dobrze, powiedzmy, że prawie wszystkich;)) postanowiłyśmy ruszyć przed siebie w stronę słynnych Les Champs Elysees.
I dosyć szybko się zgubiłyśmy:)
Nieoceniona okazała się mapa, bo GPS w telefonie Gosi nas zawiódł (po prostu ktoś go nie naładował:)).
Odpuśćmy sobie i idźmy przed siebie!
o
kurtka i sweter – Zara
torebka – Kazar
spodnie – Cubus
Po wielogodzinnym zwiedzaniu (wybaczcie ale jeśli dodam jeszcze chociaż jedno zdjęcie, to transfer mojej strony po prostu kopnie w kalendarz:), słońce nad Paryżem chyliło się ku zachodowi, a my powoli zaczełyśmy myśleć o drodze powrotnej.
Wizyta pod wieżą Eiffla była pięknym zwieńczeniem dnia. A teraz czas spać – jutro czeka nas kolejny dzień w mieście, które nigdy nie śpi.
Zapowiadany od dawna paryski tydzień na blogu właśnie się rozpoczął:). Ten pierwszy post (na następny zapraszam Was już za chwilę!) to relacja z pierwszych godzin naszej podróży:).
Na lotnisku nasze podekscytowanie było słychać na kilometr. Oczywiście nie obyło się bez małego przepakowywania. A to żelazko turystyczne ważyło trochę za dużo, a to któraś z nas (niech nikt nawet nie myśli, że ja!) nie upchnęła do walizki siódmej pary butów – ogólnie rzecz biorąc pomimo długich przygotowań atmosfera była nerwowa :).
Po odprawie i szybkiej kawie wychodzimy na płytę lotniska i pędzimy w stronę samolotu.
Szczęśliwie udało nam się znaleźć miejsca koło siebie (lot tanimi liniami nie przypomina niestety wizyty w kinie – kto pierwszy ten lepszy!). Zapinamy pasy i startujemy! Przed nami ponad dwie godziny lotu.
Zaraz po wylądowaniu nic poza ciepłym wiatrem nie sugerowało, że tylko 60 km dzieli nas od światowej stolicy mody. Płyta lotniska BVA nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia (ale i tak postanowiłam ją uwiecznić na zdjęciu – ach te turystki!:)).
Po ponad godzinnej podróży autobusem dotarłyśmy do Paryża. Złapanie taksówki w centrum zajęło nam naprawdę mało czasu (jeśli wybieracie się do Paryża w grupie, to taksówki są dobrym rozwiązaniem, poruszając się po centrum i dzieląc kwotę na kilka osób, wydamy mniej więcej tyle samo, co na metro, a komfort jest dużo większy). Przezornie zapisałam w telefonie adres naszego apartamentu (Francuzi nie bardzo lubią się wdawać w dyskusję po angielsku:)). Mknąc po mieście rozglądałyśmy się cały czas na boki i nie mogłyśmy uwierzyć, że nareszcie tu jesteśmy!
Jesteśmy na miejscu! Rue de Temple to ulica znajdująca się blisko centrum (tzn. około pół godziny drogi pieszo). Jak widać na zdjęciu, pan taksówkarz nie był zachwycony ilością naszych bagaży:).
hmm… tylko, że brama jest zamknięta i nikt na nas nie czeka! Po długich pertraktacjach, wykazując się znikomą znajomością francuskiego udało mi się przekonać właściciela apartamentu, aby jednak przyjechał i przekazał nam klucze:).
A oto nasz apartament!
Ok, to żart. Tak naprawdę wyglądał tak:
Co prawda nie działał w nim zewnętrzy zamek w drzwiach, a ciepła woda leciała tylko przez pierwsze 5 minut użytkowania ( na szczęście, jako pierwsza brałam prysznic po przyjeździe i o tym fakcie dowiedziała się dopiero Gosia), ale i tak było super i chętnie do niego wrócimy! :)
Po rozpakowaniu i odświeżeniu, uzbrojone w aparaty ruszyłyśmy na miasto. Już za chwilę pierwsza stylizacja prosto z Paryża! :)