Na co dziś wydajemy pieniądze? Galopujące zmiany w postrzeganiu naszego dobrobytu.

   W Internecie krąży śmieszno-gorzki mem o doradcy kredytowym, który w 2019 roku zachęca klientkę do wzięcia kolejnych kredytów mówiąc: „żeby poziom stóp procentowych wyraźnie się zmienił to potrzebna byłaby jakaś epidemia, albo wojna”. Liczba dramatycznych dla ludzkości wydarzeń w ciągu ostatnich dwóch lat robi się podejrzanie duża, zdecydowanie przekraczając standardowe rozumienie starego przysłowia, według którego nieszczęścia chodzą parami. To, co charakterystyczne dla tych wydarzeń to fakt, że potężnie i bezpośrednio wpływają na nasze życie. Epidemie i wojny zdarzały się wcześniej, ale dla większości z nas były jedynie migawką z dalekich terenów w programach informacyjnych. Pandemia koronawirusa na długo wywróciła naszą codzienność do góry nogami, chyba jak nic innego w ciągu życia przeciętnej osoby w moim wieku. Rosyjska agresja zburzyła poczucie bezpieczeństwa, zarówno osobistego, jak i finansowego, przez podwyżki cen energii. Na to wszystko nakłada się jeszcze inflacja, która, choć była wyższa w połowie lat 90-tych, to tak szybko nie rosła od kryzysu gospodarczego związanego ze zmianą ustrojową pod koniec lat 80-tych. Zresztą, co nam po tych historycznych doświadczeniach – stabilność cen towarzyszyła tej młodszej części społeczeństwa w zasadzie od zawsze. Sytuacja, w której te same produkty drożeją co kilka miesięcy jest dla nas zupełną nowością.

    Właściwie to bez śmieszkowania można by ten artykuł rozpocząć i zakończyć zdaniem „trzeba oszczędzać gaz i prąd”. To już wszyscy dobrze wiemy. Nawet jeśli teoretycznie nie każdy musi się przejmować sytuacją polityczno-gospodarczą. Okoliczności wpływają nie tylko na grubość naszego portfela, ale też na to, co chcielibyśmy mieć. I w tym drugim przypadku zmiana naszego myślenia rozpoczęła się na długo przed tym, nim ktoś zjadł w Chinach surowego nietoperza. To prawda, że ostatnie dramatyczne dla świata i Europy wydarzenia narzuciły tym zmianom znacznie mocniejsze tempo niż mogło się to przyśnić najlepszym analitykom, ale trend raczej się zaostrzył niż skręcił w inną stronę.

    Pieniądze, duże czy małe, zawsze będziemy chcieli na coś wydawać. Przed pandemią były to przede wszystkim rzeczy – posługując się nomenklaturą z lekcji fizyki – mające swój kształt, formę, wagę. No i jakąś obiektywną wartość. Dziś okazuje się, że można wydać setki miliony dolarów na coś, co nie istnieje w realnym świecie i będzie mogło być użyte wyłącznie przez naszego wirtualnego avatara, za którego zresztą też będziemy musieli zapłacić, jeśli ma nam nie przynosić wstydu swoją stylówką. Nie wierzycie? Polecam ten artykuł, a gwarantuję, że poczujecie się jak w Matrixie, który nie jest już literacką fikcją, a dobrze wycenianą rzeczywistością (czy tylko dla mnie kierunek firmy Meta jest przerażający?).

    Powyższy przykład to oczywiście skrajność, ale dobrze pokazująca to, że dobrobyt zmienia swoje znaczenie i coraz częściej staje w kontrze do materii. Czy to oznacza, że nie potrzebujemy już tego, do czego przywykliśmy przez lata? A może klucz do szczęście nie polega na tym, co się ma, ale czy potrafimy się tym cieszyć?

1. Chyba gorzej już być nie może, czyli dlaczego zniechęciliśmy się do nowości.

   Wszyscy znamy historię o tym, że kiedyś rzeczy były bardziej trwałe. Samochody jeździły 30 lat, urządzenia AGD działały nieraz przez całe dorosłe życie ich właścicieli, a ubrania pozwalały cieszyć się nimi przynajmniej tak długo, jak pozostawały w modzie. Choć oczywiście jest to pewne uproszczenie, to spadek jakości produktów jest faktem i trwa od wielu lat. Czasem może przybrać formę tzw. planowanego postarzania produktu (jak w przypadku pralek czy ajfonów, które przestają działać akurat wtedy, gdy wychodzi nowy model), a czasem po prostu wynika z cięcia kosztów przez producenta – bez drugiego podtekstu, czy antykonsumenckiego spisku. Już przed pandemią czuć było w społeczeństwie coraz większy opór przeciwko temu zjawisku. Sporo mówiło się o „prawie do naprawy” (a więc sprzeciwie wobec polityki producentów, którzy traktują swój produkt jako całość, którą po uszkodzeniu trzeba wymienić – nie można jej naprawić, przynajmniej oficjalnie).

    To także jeden z wielu czynników, które sprawiły, że zbrzydły nam zakupy w odzieżowych sieciówkach. Ja wielokrotnie nacięłam się na to, że ubranie, które kupiłam dziesięć lat temu (i nosiłam regularnie) wygląda lepiej niż wiele rzeczy, które kupiłam zaledwie rok temu. Spadek jakości musiał być w końcu zauważony u konsumentów i odbić się czkawką czyli zmniejszeniem sprzedaży. Coraz częściej okazuje się, że zamiennikiem tej przyjemności, której doświadczaliśmy kupując sobie nowe ubranie, okazuje się być satysfakcja z tego, że wykorzystujemy coś ponownie, naprawiamy, odświeżamy, przerabiamy. 

   To oczywiście powód do całkiem dużego smuteczku marek odzieżowych (zwłaszcza tych, które starały się wcisnąć swoim klientom byle co), ale dobra wiadomość dla naszych portfeli. W świecie nie ma jednak próżni, a zmiana naszych wyborów zakupowych wcale nie oznacza, że nie chcemy już wyglądać ładnie i modnie. Wrócę teraz do konkluzji ze wstępu: nieważne co masz, ważne czym potrafisz się cieszyć. Albo jak wykorzystasz to, co masz. Zamiast budować swój styl powiększając zbiór ubrań szukamy narzędzi, które nauczą nas operować już posiadanymi „zasobami”. Kiedyś usługa stylistki była czymś bardzo elitarnym i sprowadzała się do całodniowych zakupów. Dziś co drugi profil na Instagramie pełni bezpłatną doradczą rolę, pokazując nam na przykład osiem stylizacji z jedną koszulą, albo tłumacząc zasadę ubierania się „na kanapkę”

A tutaj retrospekcja – niby podobnie, a jednak ja mam już trochę zmarszczek ;). Gdyby więcej marek odzieżowych wykonywało swoją pracę tak dobrze jak polska marka Louisse to myślę, że zaufanie konsumentów też byłoby dzisiaj na innym poziomie. Uwielbiam każdy zakup z och strony – a tę sukienkę mam w trzech rozmiarach (pozostało dwa przetrwały w idealnym stanie i lada dzień będą służyć młodszej siostrze). Także ten, ten i ten model kupiłam w większym rozmiarze, gdy moja starsza córeczka z nich wyrosła. ​Z hasłem MLE otrzymacie 15% rabatu na cały asortyment a kod jest ważny od dziś do 24 lipca.

2. Lekcja od pokolenia Y2K.

   W starożytnych mediach, czyli w prasie i w telewizji coraz częściej mówi się z lekkim niesmakiem o tym, że młodym nie chce się pracować. Że pracują tylko tyle ile muszą, aby mieć na wakacje i miło spędzony weekend. Spotyka się to często z oburzeniem i niezrozumieniem "dorosłych", w tym oczywiście millenialsów. Przecież wszyscy powinniśmy zarabiać jak najwięcej, aby móc magazynować coraz więcej dóbr. Młodzi wychodzą z założenia, że wolą mieć czas na to, aby poczuć, że żyją, niż pieniądze, które pozwolą na kupowanie kolejnych przedmiotów.

    Z punktu widzenia mojego pokolenia i pokolenia moich rodziców można by ich posądzić o największą możliwą zbrodnię homo sapiens – marnowanie czasu. Gdy jednak spojrzy się na to z dystansu, to zamiast roszczeniowości i lenistwa można dostrzec w tym podejściu świadomość własnych potrzeb i trzeźwe spojrzenie na kondycję świata. Że co? Kondycję świata? A co do kondycji świata ma fakt, że ktoś chce mniej pracować?!

   Tim Kreider, amerykański eseista, na łamach New York Times'a powiedział niedawno, że w ostatnich latach byliśmy – jako ludzkość – bardzo produktywni. A konkretniej uwijaliśmy się tak sprawnie, że właściwie wszystkiego wyprodukowaliśmy o wiele za dużo. Może więc zamiast „ciągnąć szyderę” z nastolatków zastanowimy się, co moglibyśmy zyskać gdybyśmy mieli mniej?

   Tak, wiem. Bardzo utopijne to myślenie, ale warte analizy. Jeżeli większość z nas jako jedno z najważniejszych kryteriów szczęścia, podaje czas spędzony z bliskimi, to co nas do tego przybliża? A co oddala? Co musielibyśmy zmienić albo z czego zrezygnować, aby tego czasu było więcej? 

PRZEPIS NA PROSTĄ I SZYBKĄ ALTERNATYWĘ DLA JAGODZIANEK

Od razu napiszę prawdę – wypisałam tutaj proporcje składników, ale ten deser robię właściwie zawsze na oko.  

Składniki na jedną patelnię: 

1/2 szklanki niesolonego masła

1/2 szklanki cukru pudru

1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

3/4 szklanki mleka

1 szklanka ulubionej mąki (zmieszałam pszenną z owsianą)

1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

1/2 łyżeczki soli

2 szklanki świeżych jagód

skórka z 1 cytryny

1 łyżka cukru

1 jajko

120 g sera śmietankowego, zimnego i pokrojonego na kawałki wielkości kęsa

Cukier puder do posypania

Lody waniliowe lub śmietankowe, do podania

Sposób wykonania: 

Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Rozpuść masło na patelni, która możesz później włożyc do piekarnika, potem przelej je do miski i pozostawo do ostygnięcie. Nie myj patelni, bo zaraz będziesz do niej wlewać ciasto :). Wymieszaj w misce mąkę, proszek do pieczenia i sól i odstaw. Połącz jagody, startą skórkę z cytryny i 1 łyżkę cukru w ​​innej misce i odstaw. Gdy masło ostygnie (może być trochę ciepłe, ale nie gorące), wlej cukier i wanilię i ubij do połączenia. Dodaj suche składniki, a następnie mleko i jajko. Ciasto powinno mieć konsystencję cienkiego ciasta naleśnikowego. Wlej ciasto na tę samą patelnię, na której roztopiłaś masło. Na wierzchu posyp je jagodami, a następnie równomiernie rozprowadź kawałki sera śmietankowego. Piecz przez 35-40 minut – ciasto powinno być lekko zarumienione. Posyp cukrem pudrem i podawaj z lodami. Jedz póki gorące i podziel się z bliskimi!

Moje stare kieliszki do szampana, które trzymają się lepiej niż niektóre kubki ;). Uwielbiam ich elegancki kształt – uświetnią każde miłe spotkanie. Doskonale sprawdzą się także przy serwowaniu innych win musujących. Na przykład tych na literę "p" ;). Szkło z którego zostało wykonane jest idealnie przejrzyste, odporne na matowienie, no i można je myć w zmywarce. To produkt naszej rodzimej marki, którą pewnie pamiętają wszystkie mamy i babcie. Płaskie kieliszki do szampana Harmony są od KROSNO. Jeśli planujecie zakupy tego typu asortymentu to z kodem MLE20 w sklepie KROSNO otrzymacie 20% rabatu na nieprzecenione produkty a z kodu możecie korzystać do 28 lipca.

3. Ile pieniędzy wydajemy na coś, co fizycznie nie istnieje? I to co miesiąc?!

   Gdy spojrzę na swoje konto okazuje się, że każdego miesiąca wydaję całkiem sporą sumę na coś, czego nie da się postawić na półce, posmakować czy dotknąć. Z jakiegoś jednak powodu jest to warte nawet kilkuset złotych rocznie. Coraz częściej płacimy za luksus nowej generacji: d o s t ę p.

    Od e-booków z przepisami, podcastów, przez lekcje oddychania i mindfulness, netflixy i disney plusy, spersonalizowane treningi na szczuplejsze uda, aż po szkolenie z wdrożenia "lean menagmentu" we własnym mieszkaniu. Dziś zamiast kupować rzeczy płacimy za coś, co pozwala nam lepiej wykorzystać to, co już mamy, przyjemnie spędzić czas, znaleźć rozwiązanie problemu w naszym gospodarstwie domowym czy pracy, albo zwiększyć własne umiejętności. Nie kupujemy niczego materialnego, ale korzyści są jak najbardziej namacalne.

   Hasło, że najlepszą inwestycją jest inwestycja w siebie jest być może nieco wyświechtane, ale nadal aktualne – dziś może bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nawet patrząc na to pół żartem pół serio – inflacja zżera pieniądze – zarówno te w skarpetach, jak i na kontach. Trudno znaleźć „pewną” inwestycję, która ratuje środki przed utratą wartości. A wystarczy właśnie zainwestować w siebie – to waluta, która nigdy nie tanieje. Wydajemy pieniądze raz, a korzystamy z efektów całe życie. I nie mówię tu tylko o oczywistych przykładach, jak na przykład nauka języków obcych (przy okazji polecam gorąco ten kurs dostosowany do naszych indywidualnych potrzeb). Nawet filmy, które nas prouszyły czy wysportowana sylwetka to coś, co już z nami zostanie (chociaż nie zajmuje w naszym mieszkaniu miejsca i nie kurzy się na półce). 

Co ja robię pod tym prześciaradłem? Zjadam słodycze w tajemnicy przed rodziną? A może nagrywam pierwszy podcast? Albo jedno i drugie?

Klasycznym przykładem niematerialnej wartości, którą można kupić jest nauka języka angielskiego. Mało kto z nas mówi w nim tak dobrze, żeby nie było miejsca na poprawę. Nie mam niestety fizycznej możliwości chodzić na zajęcia. Na samą myśl o tym, że miałabym znaleźć opiekę na dziećmi, dojechać do szkoły językowej, znaleźć pasujący termin, który nie nakłada się z logopedą, fizjoterapią czy pracą zaczyna mi latać prawe oko. Wybrałam więc kurs na autorskiej platformie Szkoły Języków Obcych Iwony Róg – Akcent bo uczę się w nim na dopasowanym poziomie, przerabiamy cały materiał określony w ramach danego poziomu, a nie jest to tylko dostęp do ogromu materiału, w którym łatwo się zgubić (i od razu stracić motywację). Z kodem MLEnglish otrzymacie 20% zniżki na wykupienie dostępu do nauki – ważny jeszcze dwa tygodnie (od dziś). Gwarantuje nieograniczony dostęp do platformy na wybranym poziomie, pakiet Standard przez 12 miesięcy. 

   No i teraz czas na finał tego artykułu ;). Akapit jest co prawda o płatnych wirtualnych dobrach, ale to chyba dobre miejsce aby podzielić się z Wami informacją, że ruszyłam z własnym podcastem. Od dawna chciałam zagościć w Waszym życiu w nowej formie – wiem doskonale, że coraz rzadziej mamy czas na to, aby przysiąść do laptopa czy telefonu i poświęcić te parę minut na czytanie i oglądanie zdjęć, więc teraz będziecie mogły słuchać Makelifeeasier, kiedy biegacie, jedziecie do pracy, gotujecie obiad albo po prostu macie zajęte ręce i głodny umysł jednocześnie ;). Chciałam wystartować z dwoma odcinkami, ale po przemyśleniu sprawy (i przede wszystkim odsłuchaniu) postanowiłam zostawić tylko ten drugi. Premierowy podcast wróci, gdy nauczę się wycinać jąkanie ;). Stawiam w tym temacie pierwsze kroki i obiecuję, że kolejne podcasty będą lepsze (zamówiłam już mikrofon! :)). 

moja koszula i spódnica – MLE (koszula jest prototypem, który wyszedł słabo więc nie wejdzie do sprzedaży) // sukienka mamy – Massimo Dutti // spodnie i top Gosi – MLE (kochana ambasadorka :)) // obrus to stare prześcieradło, bo nic innego do ogrodu i ciast z jagodami się nie nadaje ;))

   Od ostatniego dłuższego artykułu na blogu minęło trochę czasu (co nie uszło uwadze wielu z Was) i cieszę się, że moje osobiste sprawy w końcu uspokoiły się na tyle, aby móc wrócić tutaj ze zdwojoną mocą. Zawirowania ostatnich miesięcy dla wielu z nas stały się kolejnym niezbitym dowodem na to, że wystarczy dbać i cieszyć się tym, co się ma, aby nie myśleć o tym, co moglibyśmy mieć. To miła myśl na upalny lipcowy wieczór! 

*  *  *

Look of The Day – two days off

torby w różnych rozmiarach – Longchamp

biały bawełniany t-shirt – MLE Collection (obecnie niedostępny)

bezowe spodenki – Victoria Beckham (outlet z poprzednich sezonów)

okulary przeciwsłoneczne – Luvlou

skórzane klapki – Hermes

   Czasem wystarczy odejść parę kroków, w niedalekiej okolicy poszukać smaku przygody. Nie musi jechać na koniec świata ten, kto nie ma przed czym uciekać. A mnie w ostatnich miesiącach zbyt wiele rzeczy trzyma blisko domu. 

   Pakuję do toreb niewiele, chociaż wersja minimum i tak zamujmuje trochę miejsca. Grupa składa się z szalonego spaniela, pary dorosłych i dwójki małych dzieci – chciałabym przewidzieć wszystkie nasze potrzeby, ale z doświadczenia wiem, że nie jest to możliwe. To połowa sukcesu jeśli się to zrozumie i zaakceptuje ;). 

3 propozycje letnich strojów na plażę, które można włożyć rano, po południu albo wieczorem.

sukienka – MLE Collection // klapki – Saint Laurent (podobne tutaj) // torba plażowa – Saint Laurent // okulary – Saint Laurent (podobne tutaj i tutaj) // ręcznik plażowy – Zara // kolczyki – Rosa Chains // serum – Dr. Barbara Sturm //

 

 

kostium kąpielowy – COS // szorty z lnem – H&M // kosz z wikliny – Zara Home // kapelusz – Arket // skórzane sandały – COS // krem z filtrem – Korres // aparat fotograficzny – Instax //

 

 

dresowa bluza i szorty – MLE Collection // asymetryczny kostium kąpielowy – Zara // klapki – The Row // okulary – The Attico (podobne tutaj) // kapelusz – Wólczanka // książka – "Bauhaus" Tashen //

 

 

Minimalizm przełamany kolorem – jak nowy trend widzą Influencerki z Instagrama?

   Intensywny kolor. Dla jednych oczywistość. Coś bez czego nie wyobrażają sobie własnego stylu. Według innych wyzwanie niewarte ryzyka – bo po co kombinować i zmuszać się do czegoś, czego nie lubimy? Po smutnych szarych czasach pandemii świat mody zalał kolorowy trend i Instagramerki chętniej sięgają po barwne akcenty. Czasami wystarczy mały dodatek i od razu robi się weselej. Jak to widzą polskie instagramerki?

MIEJSCE PIĄTE

@brygidamagdalena

Ognisty pomarańcz i minimalizm? Taki kolor na tkaninie rewelacyjnie prezentuje się z opalenizną i pasuje zarówno brunetkom, jak i blondynkom. Do sukienki wystarczy dobrać płaskie sandały i wiklinowy koszyk, a stylizacja wciąż pozostaje minimalistyczna i w dobrym smaku.

MIEJSCE CZWARTE

@marymalicka

O co chodzi z tą zielenią w tym sezonie? Sama nie wiem, ale nawet takiej miłośniczce bieli i czerni zawróciła w głowie. Chociaż ja widziałam tę sukienkę na letnich weselach, to Maria pokazała, że świetnie sprawdzi się też na wakacjach. 

MIEJSCE TRZECIE

@knaji

Toskania, ciepły wiatr, zachodzące słońce… tak mi się marzy by wrócić w te rejony! Karolina idealnie wpisuje się we włoski klimat. Do takiego stroju wiele nie trzeba. No może kieliszka dobrego czerwonego wina…

MIEJCE DRUGIE

@verycranberry

Oto w jaki sposób można ożywić dżins – barwna wzorzysta koszula w kwiaty z bufiastym rękawem idealnie komponuje się w tym stroju. Z klapkami i małą modną torebką na ramię można ruszać w miasto. To jeden z tych zestawów, który bardzo mi się podoba, ale mogę się założyć, że gdybym sama włożyła na siebie te ubrania nie czułabym się dobrze. Why?!

MIEJSCE PIERWSZE

@Olivia Kijo

Od razu jak zobaczyłam tę stylizację wiedziałam, że znajdzie się w rankingu na miejscu pierwszym. Oliwia wybrała neonowy pomarańczowy top z dzianiny, który zestawiła z prostymi dodatkami – beżowymi chinosami, sandałami na niskim obcasie, czarnymi geometrycznymi okularami i paskiem w męskim stylu. W takim wydaniu nawet jaskrawy kolor wygląda szlachetnie. 

Look of The Day – Styl z Wimbledonu. Do wykorzystania w mieście i na wakacjach.

Top i spódniczka – Kornelia Rataj

sweter w paski – Massimo Dutti (dział męski)

okulary przeciwsłoneczne – Luvlou

kosz wiklinowy – 303 Avenue

klapki – Hermes

   Wielbiciele tenisa rozpoczęli już swoje najbardziej eleganckie święto. Wimbledon to przede wszystkim niesamowite sportowe emocje, ale jego oprawa też zasługuje na uwagę – zwłaszcza jeśli chciałybyśmy uchwycić w naszych codziennych stylizacjach ten sportowy i schludny sznyt. Chociaż na słynnym turnieju nie ma ścisłych zasad dotyczących ubioru (oczywiście poza lożą królewską), nawet przypadkowy obserwator trybun zorientuje się, że wśród widowni panuje nigdzie niespisany schemat. Ponadczasowa elegancja, w której mistrzem jest długoletni partner Wimbledonu – Ralph Lauren, głęboka ciemna zieleń, którą pożyczył sobie krokodyl Lacoste, beże, minimalistyczny granat, subtelne wtrącenia czerni i przede wszystkim biel to znaki rozpoznawcze tego wydarzenia. A ostatnio także len, który wdarł się na salony i skutecznie zerwał ze stereotypem materiału, który ładnie wygląda tylko w formie obrusu.

   Spokojnie – nie zamierzam pisać tutaj poradnika o tym, co włożyć na kort centralny, gdy mamy miejsce koło Emmy Watson (bo to niezbyt powszechny problem, który raczej nigdy mnie nie spotka ;)), ale samo przyjrzenie się relacji fotograficznej może pomóc w innym spojrzeniu na nasze letnie ubrania. Tutaj znajdziecie sporo zdjęć z poprzednich edycji turnieju, gdyby temat Was zainteresował. A póki co zostawiam Was z tym bardzo codziennym, wygodnym strojem, w którym super biegało mi się po mieście. I pewnie włożyłabym go z przyjemnością, gdybym kibicowoła zawodnikom i zawodniczkom na trawiastym korcie. 

Last Month

   Sen nocy letniej w moim przypadku jest krótki i przerywany. W szekspirowskiej sztuce o tym tytule, w której łączą się dwa światy – ludzki i baśniowy – nie wspomniano słowem o mamach (ani o tatusiach!) wstających na okrągło do maluchów, a przecież byłyby idealnymi postaciami w takiej historii! Bo kto lepiej (i częściej) dostrzega magię nocy? Świat śpi, a my snujemy się po pokojach świadome, a jednocześnie nie do końca przebudzone – zupełnie jak zaczarowane.

   Co noc wydaje mi się, że cały ten taniec z bobasem na rękach przy świetle księżyca wijącym się po ścianach, jest jak prolog do jakiejś fantastycznej powieści. Przy piątej pobudce przypominamy już prawdziwe zjawy z baśni, witamy się z jutrzenką i żegnamy z nocą – bo nawet jeśli uda nam się na chwilę zasnąć, to czar zaraz pryśnie. Chrabąszcze zakończą swój koncert i zastąpią je świergoczące ptaki. Zacznie się kolejny dzień lata. 

   Czerwiec był szalony, piękny, zaskakujący i trochę odurzający. No i bezsenny. Zapraszam na długą fotorelację z ostatnich tygodni. 

Mój zbiór książek na czerwiec (i lipiec… i sierpień… i do września też ich pewnie starczy sądząc po moim tempie czytania w ostatnim czasie).1. Zjawa z szekspirowskiej sztuki w całej okazałości. Kawa zdejmie z niej zły urok. // 2. Dobre i naturalne. Ten zapach to dla mnie najprzyjemniejszy budzik. // 3. Nigdy czarna, zawsze z mlekiem. // 4. Kawa, którą teraz pijam ma lekki smak migdałów i czekolady. Przepyszna. // 

   Kawa Wild Hill Coffee to organiczna odpowiedź dla wymagających. Stu procentowa Arabica z europejskim certyfikatem ekologicznym, uprawiana jest na zboczach andyjskiej góry La Jacoba. Trzy pasma północnych And zbiegają się w kolumbijskim regionie Nariño, który zachwyca żyznymi glebami, idealnymi do uprawy arabiki. Dziś region ten przoduje w innowacjach i jest wzorem dla innych plantacji kawy organicznej. Kawa z La Jacoba uznawana jest przez międzynarodowych ekspertów za wysokiej jakości kawę "speciality". 

Jak myślicie, czyja to podobizna? ;)

Domowa focaccia z oliwkami, rozmarynem i pieczonym czosnkiem. Czy może być coś lepszego na letni piknik? Przepis jest banalnie prosty i znajdziecie go tutajZosia już do nas pędzi ze swoim koszykiem piknikowym pełnym domowych pyszności. I deszcz jej niestraszny!1. Sezon otwarty! // 2. Zupa z żółwia (a żółw z groszku ;)). // 3. Na poprawę poniedziałkowego humoru – kolor nadziei. // 4. Koszyk, w którym zmieści się wszystko i jeszcze więcej. // Przypominam o kodzie KASIAC30 do DUKA, który da Wam rabat w wysokości 100 zł za wydane 300 zł. Kod nie łączy się z innymi promocjami, ale za to ilość użyć jest nielimitowana. Możecie z niego korzystać do końca tego weekendu (a dokładniej do 4 lipca do 8:59). Zakład dziewiarski właśnie dał znać, że ma wolne moce przerobowe. To znaczy, że możemy ruszyć z produkcją tego zielonego swetra :). W sobotę przedsprzedaż – a wysyłka już w przyszłym tygodniu. Śledźcie MLE.Zawody jeździeckie w świecie Duplo.1. Dżinsy dzwony – póki co mierzę, ale z domu jeszcze w nich nie wychodzę ;). // 2. Pierwszy lot w tym roku. I dla niej i dla mnie ;). // 3. Londyńska pogoda w Paryżu. // 4. Bonjour! // Ach te paryskie dachy. Nie do podrobienia.
1. Jeden z lepszych dni. // 2. "Chyba się umówiły z tymi strojami…" // 3. Gotowi do kibicowania. // 4. Dzięki pogodzie mogłam się poczuć jak w moim Trójmieście. //Spóźnimy się! A tutaj nikt nie będzie na nas czekał! (Koszula Gosi jest z 303 Avenue, moje szorty to Victoria Beckham sprzed lat, koszula – Seaside Tones, torebka – Prada.)1. Koronkowa robota. // 2. Uwielbiam na nich patrzeć. // 3. "Mamo, ja ładniej rysuję" czyli muzeum Picassa. // 4. Idziemy świętować zwycięstwo Igi! // A nad nami grzmoty i burza. Kto na zdjęciu znajdzie zwyciężczynię?Open bar. 

J’ai deux amours: mon pays et Paris.

1. Upragnione słońce nad paryskim niebem. // 2. Śniadanie w "The Season". To sieciówka, ale naprawdę świetna! // 3. Ale powitanie! W końcu nie widziały się od śniadania! ;). // 4. // Te wapienne mury, ta pozłacana mała klameczka, cienkie profile okien i wytarte kamienne płytki – poproszę zapakować i wysłać do Sopotu. Francuska wersja naszego warszawskiego Charlotte. ;)"Mamo, ale przecież ty masz swoje awokado?"
"No kids no fun" mawiają więc wzięliśmy jeszcze jedno od Zosi ;). Paryż z dziewięciolatką, trzylatką i dziesięciomiesięcznym bobasem wyszedł znakomicie. Pociechy najlepiej oswajać ze sztuką już od najmłodszych lat. Więcej na ten temat wspominałam między innymi w tym wpisie. 1. Wymarzony stolik do nowej kuchni. Niestety nie na sprzedaż (no i do podręcznego się zmieści ;)). // 2. "Mirror check" w windzie do mnie nie pasuje. Ale w cukierni już jak najbardziej. // 3. Różane, cytrynowe, jagodowe, czekoladowe, migdałowe… do wyboru, do koloru. // 4. Maria Teresa uwieczniona przez Picassa.Niby romantycznie, ale jak zna się więcej szczegółów… // Mam nadzieję, że nie będzie Państwu przeszkadzać nasze towarzystwo. Cafe Charlot. Czyli Karol. Nie Karolina. Z radością stwierdzam, że trójmiejskie place zabaw nie ustępują tym w Paryżu. 
Pakujemy skarby i ruszamy do najważniejszego celu podróży.Jeszcze ten widok na pożegnanie. Zawsze przychodziłam tutaj rano i wtedy atmosfera jest magiczna. Niestety w środku dnia nie było już tak miło. Po haussmanowskich kamienicach przyszedł czas na… Marvela. Disneyland w Paryżu kończy trzydzieści lat. 

Odwiedzając Disneyland jako mama mam parę nowych spostrzeżeń: 1. Kaczor Donald mimo skończonych w tym roku 88 lat nadal świetnie się trzyma. 2. Nieważne czy masz 5, 10, 20 czy 35 lat – po przekroczeniu wejścia każdy jest znów dzieckiem. 3. Układanie włosów jest bez sensu i lepiej wybrać ciemny strój – dobrze komponuje się z naleśnikami i nutellą. 4. No i aplikacja na telefon – kolejny raz przekonałam się, że bez niej byłoby ciężko.

Najszczęśliwsza myszka na świecie.A to nasza ukochana atrakcja w całym parku! Ktoś był?
Kto widzi na tym zdjęciu bohatera „procesu dekady”?Podróż drogą mleczną razem z Piotrusiem Panem? Zawsze!Co za szkoda, że nie będziesz tego pamiętać :). … i powrót do rzeczywistości. Od samego rana zdjęcia, przeglądanie próbek, upinanie szpilek, klawiatura komputera i… kochane współpracowniczki :).1. Tak wygląda każdy czwartek. Zdjęcia produktowe robimy z Asią same – jednym z naszych głównych założeń jest to, aby minimalizować koszty, które nie wpływają na jakość ubrania. Kupując w MLE nie płacicie za prowadzenie drogiego butiku, topmodelki w kampanii czy rozkładówki w magazynach. // 2. Nawet nie chcę myśleć jaki musi być gorący. // 3. w dniu przesilenia wiosenno-letniego. Najkrótsza noc w roku wymaga odpowiedniej oprawy. // 4. Gdzie turyści? Ta sukienka pojawi się w MLE Collection już jutro, więc koniecznie zaglądajcie na stronę. Portosa wyjątkowo zmęczyły te zdjęcia. Ile można?1. W poszukiwaniu kamienia na blat kuchenny ;).  // 2. Dzieciństwo. // 3. Ostatnia sobota. Zaledwie pół godziny drogi od Sopotu. Pierwsze kroki na rozgrzanym od słońca piasku. Dywagacje na temat morskiej kąpieli ("jak Ty wskoczysz, to ja też"). Ambitne plany przeczytania chociaż kilku stron książki, gdy oni będą uczyć się puszczać kaczki. Chciałabym zapakować te wszystkie wspomnienia do swojego wiklinowego kosza, żeby były na później (tak jak zrobiłam to z kukurydzianymi flipsami). // 4. Tu miała być reklama karmy Portosa, ale nim zabrałam się za zdjęcia okazało się, że Portos opróżnił już zawartość worka. // Dostawa. O Farminie pisałam już kiedyś w tym wpisieNa stronie Farmina możecie skorzystać z konsultacji żywieniowej i doradzić się w sprawie karmy dla naszego pupila (zarówno dla psa jak i kota). Portos ma dość wybredny żołądek, ale karma dyniowa z dzikiem mu pasuje :). Z kodem 30MLH22 otrzymacie, aż 30% zniżki na wszystkie produkty. Kod jest ważny do końca lipca. 1. Niby nie do końca lubię się z kolorami, ale w tym swetrze się zakochałam. // 2. Dla każdego ciapka i mruczka, wszyscy się najedzą. // 3. Morze stokrotek. // 4. Z ziemniakami, z koperkiem i łososiem. Domowa zupa rybna. // Czasem wydaje mi się, że może mam za dużo koszy…1. Były też chłodniejsze czerwcowe dni, ale z każdego intensywnie korzystałyśmy. // 2 i 3. Tata załatwił ;). // 4. Już kwitnie. I jak co roku jestem zaskoczona, że "to już?!" // Czymże byłoby Last Month bez zdjęcia niezbyt ładnej zupy? Królowa jarzynowa. Nic nie znaczące zdjęcia zrobione w pewien pochmurny dzień.Majestatyczny Grand Hotel. Agatha Christie mogłaby tam znaleźć jakieś inspiracje do powieści…1 i 3. Na plaży wolicie czytać czy pluskać się w wodzie? // 2. Oj tam oj tam. Trochę truskawek na białej pościeli. // 3. Jak kąpiel słoneczna to tylko z książką. // 4. Ten top znajdziecie tutaj. // 

33 piętro w Olivia Center – zawsze chętnie tutaj wracamy. 

1. Risotto a la "Oskar z ulicy Sezamkowej". // 2. Park w mieście. Ich nigdy za mało. // 3. Jakoś tak boli oglądanie tego albumu w deszczowy poniedziałek po długim weekendzie. Najpiękniejsze hotele w Europie w jednym miejscu od wydawnictwa Taschen. // 4. Moja interpretacja obrazu Vermeer'a "Dziewczyna z perłą". Jak wyszło?  // Gdy ruszasz na krótki wyjazd i jesteś spakowana to dodaj do walizki jeszcze białą koszulę i t-shirt. Gdziekolwiek nie jadę to te dwie rzeczy zawsze mnie ratują.I krem z filtrem też pakuję, nawet jeśli nic nie wskazuje na to, że będzie można się opalać. Jeśli do tej pory nie zaopatrzyłyście się w krem z filtrem to mam dla Was jeszcze jedną opcję, która testowałam na wyjeździe. Lekki krem ochronny z filtrem SPF 50 od Senelle zapewniają bardzo wysoką ochronę przed UVA i UVB, światłem niebieskim HEV, oraz światłem podczerwonym IR, do tego daje efekt długotrwałego nawilżenia, odżywienia i wygładzenia. Cała formuła jest wegańska. Z kodem MLE otrzymacie 15% rabatu na zakupy w Senelle do końca lipca (cena regularna to 129 złotych).Ten rozanielony wzrok mówi właśnie "papa" wszystkim nowym posłonecznym przebarwieniom. 1. Słodki zapach rozpływający się w słońcu. // 2. i 3. Ja już od dawna nie walczę z piaskiem na ręczniku… // 4. Tak gorąco, że pora uciekać… // Najlepsze, najtrwalsze, najprzyjemniejsze bodziaki (i nie tylko). Ubranka dla dzieci od Body Organic Zoo są naprawdę trudno dostępne (wiem, bo gdy szykowałam wyprawkę dla młodszej córeczki musiałam się zadowolić piżamką pod tej starszej – w sklepach wszystko było wyprzedane). A w Happy Go Lucky znalazłam teraz i bodziaki i piżamki, a nawet spodenki. Mleko? A może czekolada? Ten ze zdjęcia powyżej naprawdę sporo przeszedł, a wygląda jak nowy.  Mamo, chciałabyś mieć opaleniznę na brzuchu w kształcie niemowlaka?

Naprawdę ktoś dotrwał do końca? Bo ja ledwo… Żartuję! Dziękuję Wam wszystkim i każdej z osobna za odwiedziny w tym czasie – mam nadzieję, że wypoczywacie i weszłyście tu z nudów! :)

 

*  *  *