Sopotcore – styl życia między piaskiem, blaskiem a pretensją czyli lipcowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z markami Polemika, Topestetic, Azure Tan, Aruelle oraz z salonem Balola. 

 

  „A.I. nie może wygenerować… piasku pomiędzy Twoimi palcami” – tak brzmi jeden ze sloganów najnowszej kampanii marki Polaroid, która lata temu zasłynęła z aparatów drukujących zdjęcia tuż po ich zrobieniu, bez potrzeby wywoływania filmu w laboratorium. Ten przełomowy wynalazek zmienił sposób, w jaki ludzie dokumentowali swoje życie – spontanicznie, bez czekania. A wspomnienia krystalizowały się od razu.

  Ktokolwiek wymyślił ten slogan, nie mógł lepiej do mnie trafić. Jako mieszkanka Trójmiasta, uczucie piasku pod stopami znam od urodzenia. Jest nieodłącznym elementem mojego dzieciństwa, młodości, czy pierwszych lat w roli mamy. Chodzenie boso po piasku to sensoryczna przyjemność, fizjoterapia i medytacja w jednym, która pozwala nam dosłownie poczuć grunt pod nogami – ciepły, żywy, kojący. Uczucie nie do podrobienia, nawet przez sztuczną inteligencją, dlatego wcale (ale to wcale) nie dziwi mnie, że tak wiele osób postanawia ruszyć w stronę polskiego morza, gdy nadchodzą wymarzone wakacje.

  A w moim Sopocie jest coś niezwykle pociągającego – tak jakby Monte Carlo, ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami, połączono z niezobowiązującym stylem nadbałtyckich miejscowości i północną surowością. Trochę dla emerytów i trochę dla imprezowiczów. Dla tych, co lubią blichtr i dla tych, co chcą popatrzeć w morze, nie myśląc o tym, aby od razu o tym zapostować. Dla rodzin z dziećmi i dla singli. Dla tych, co chcą się wylegiwać na plaży i tych, co chcą po niej biegać po cztery godziny dziennie.

  Poranne cappuccino w Kaiserze, śniadanie w Całym Gawle, opalanie w Sheraton Beach Club albo na słynnej plaży Grand Hotelu, czy wieczór w Trzech Siostrach, gdzie po północy tańczący tłum wylewa się na deptak –  ta nieco teatralna odsłona Sopotu, połączona z filtrem glamour, staje się już jakimś kanonem, zyskuje swój własny styl, jak francuskie Saint Tropez czy włoskie Portofino. Możecie mówić, że przesadzam i po prostu za bardzo kocham swoje rodzinne strony, ale uważam, że nie ma lepszego miejsca, aby poczuć klimat polskiego kurortu i uszczknąć z niego coś dla siebie.  

  Ale dziś nie będę tu pisać o najmodniejszych sopockich miejscach, bo jako mieszkanka korzystam z nich po sezonie. Przy całej mojej miłości, zdaję sobie przecież sprawę z niektórych wad życia w turystycznym mieście. No i nie każda z Was, jako cel podróży, zaplanowała sobie właśnie Trójmiasto – a chcę, aby każda z Was po przeczytaniu tego artykułu stwierdziła, że coś jej się z niego przydało. Umilacze prosto z kurortu to jak zwykle zbiór newsów i polecajek, które tym razem mają po prostu przywołać tę wakacyjną atmosferę: zapach rozgrzanego drewna na molo, lekkość, jakbyście właśnie wysiadły z żaglówki, szum fal. A to wszystko w akompaniamencie luźnego, acz eleganckiego stylu, który nie zdradza do końca czy idziesz na plażę czy do pracy ;). Zapraszam!

 

  1. Tenis jako estetyczny gen Sopotu.

   Styl „tennis club chic” wraca na światowe wybiegi – ale tu, w Sopocie, nigdy nie przestał być aktualny. W moim mieście tenis to nie tylko sport. To coś, co ukształtowało jego estetykę na długo przed tym, nim influencerki odkryły prążkowane skarpety i plisowane spódniczki.  Pierwsze korty w Sopocie powstały w 1897 roku (to zaledwie 20 lat po narodzinach tenisa w Anglii). Przez kilka lat odbywał się u nas nawet Orange Prokom Open – turniej ATP i WTA rangi międzynarodowej. Swój mecz rozegrał tu sam Rafael Nadal czy Venus Williams, a cała trójmiejska młodzież walczyła o to, aby móc podawać piłki w trakcie meczów. I chociaż Sopot stracił rangę ATP, to do dziś zachował renomę miasta z tradycją tenisową. Rozbudowana infrastruktura sprawia, że ten sport (uznawany za atrakcję dla elit), jest u nas trochę bardziej przystępny (polecam gorąco wszystkie obozy czy turnieje dla dzieci w Sopot Tenis Klub).

  A co do samego stylu – przypominam Wam artykuł (lub podcast) wyczerpujący temat mody tenisowej, ale też popularnego ostatnio „tenniscore”. No i wyjaśnia, dlaczego styl prosto z kortu tak jednoznacznie kojarzy nam się ze światem wyższych sfer.  

Mój komplet w tenisowy wzór jest od marki ARUELLE i można go nosić na różne sposoby. Zajrzyjcie do oferty – znajdziecie tam sporo niezobowiązujących projektów, które dobrze wpisują się w sopocki styl. Kod KASIA30 działa od dziś przez tydzień i daje aż 30% zniżki na wszystko! 

 

2. Rewolucja Francuska 2.0

  Dla tych z Was, które zapragnęły poczuć się jak bohaterowie filmu „Wszystko gra”, daję znać, że Zara Home wyczuła potencjał i stworzyła edycję tenisową. Ja osobiście kocham tenisowy wzór (cienki prążek na jednolitym tle), bo momentalnie przywołuje na myśl wakacyjną atmosferę. Ale skoro już mowa o zakupach (zwłaszcza tych kompulsywnych), to muszę wspomnieć o przełomowych zmianach, które wprowadziła Francja. „Nie da rady powstrzymać ultra fast fashion? No to patrzcie” – można by pomyśleć, że w Palais Bourbon, gdzie urzęduje Zgromadzenie Narodowe (francuski odpowiednik sejmu) ktoś wypowiedział właśnie takie zdanie. Francja, jako pierwszy duży kraj w Europie, postanowiła wypowiedzieć wojnę ultra fast fashion – czyli ubraniom tańszym od bagietki. Senat zatwierdził ustawę zakazującą reklamowania marek takich jak Shein czy Temu – co ciekawe, zakaz dotyczy także influencerek, które nie mogą już promować ich produktów. Z kolei Shein dostało dodatkowe 40 milionów euro kary za udawanie, że „promocja kończy się za pięć minut”, chociaż trwała od zawsze. Co Wy na to?

  Mam nadzieję, że wszystkie nadmorskie kurorty pójdą za przykładem przyjaciół znad Sekwany i też poszukają rozwiązań pozwalających sprzedawać na deptakach pamiątki polskiej produkcji, a tym samym  promować przede wszystkim regionalnych rzemieślników. Trzymam za to kciuki!    

 

3. „Wielkie piękno” w całej Polsce.

  Historia Jeppe Gambardelli, rzymskiego dziennikarza i kronikarza salonów, który nagle orientuje się, że pod całym tym blichtrem nie ma już nic – brzmi trochę jak sopocki poranek po szalonej nocy w środku wakacyjnego sezonu. Ten film to opowieść o świecie, w którym estetyka jest ważniejsza niż moralność. A piszę o nim dlatego, że arcydzieło Sorrentino wraca w te wakacje do kin studyjnych i plenerowych. Tutaj znajdziecie harmonogram (w Gdyni i w Gdańsku też będą seanse!). 

4. Opalenizna pozorów.  

  Mogłoby się wydawać, że mieszkanki Trójmiasta powinny być najbardziej opalonymi dziewczynami w Polsce – w końcu mają morze pod domem, do plaży mogą dojechać rowerem, a słońce, choć kapryśne, potrafi przygrzać w lipcu nawet przez trzy dni :D. "Nadmorska opalenizna” to w rzeczywistości perfekcyjna mieszanka kremu koloryzującego z filtrem SPF 45 i dobrego samoopalacza. Tak. Prawda jest taka, że nie jemy smażonej ryby z frytkami przez cały tydzień, pod ubraniem nie nosimy bikini i nie wylegujemy się na plaży w przerwie na drugie śniadanie.

  Mieszkanka Trójmiasta opala się mimochodem: omijając Monciaka w drodze do pracy czy odprowadzając dziecko do przedszkola w japonkach. Nie ma w tym desperacji. Jak to mawia moja koleżanka: „mam ważniejsze rzeczy do zrobienia, ale jeśli słońce mnie muska, to proszę bardzo.” Opalenizna z życia, a nie z leżaka, ma jednak swoje wymagania. Zapiszcie sobie te dwa poniższe produkty, bo to one gwarantują mi, że stojąc w kolejce do parkometru obok turystek, nie mam poczucia, że przez ostatnie kilka tygodni siedziałam w piwnicy.  

  Krem koloryzujący Jan Marini – zabezpiecza moją twarz przed słońcem i jednocześnie pozwala mi zrezygnować z tradycyjnego podkładu. Opiera swoje działanie na filtrach fizycznych o wysokim stopniu ochrony UVA i UVB na poziomie SPF 45. Posiada wodoodporną formułę utrzymującą się na skórze do 80 minut podczas kąpieli morskich. Dzięki wysokiej mikronizacji tlenku cynku nie pozostawia na skórze białej poświaty. Kompleks Oli Capture System niweluje nadmierne błyszczenie. Teraz dostępny jest też w dwóch dodatkowych odcieniach – jasnym i ciemnym. 

   Kosmetyki Jan Marini są dostępne (z bezpłatną dostawą) w sklepie Topestetic, który już wcześniej Wam polecałam. W Topestetic już od 12 lat każdy może skorzystać z bezpłatnych konsultacji kosmetologicznych – zdecydowanie warto, bo to może uporządkować Waszą kosmetyczną strategię. Jan Marini, oprócz pielęgnacji domowej, to również zabiegi profesjonalne, dostępne w wyselekcjonowanych gabinetach i klinikach w całej Polsce. 

   Przy okazji warto wspomnieć o akcji, którą marka Topestetic przeprowadza z Fundacją Sensorita: "UVaga – wyprzedź czerniaka". Dziś wystartowała w Warszawie i już teraz udało się dzięki niej przebadać, aż 235 osób! Projekt obejmuje 16 miast (mapę z miastami znajdziecie tutaj). Badanie znamion jest całkowicie bezpłatne, a w Gdańsku będzie można się zbadać 28 lipca. 

Na zdjęciu od lewej: Marini Psyhical Protectant Tinted (z neutralnym barwnikiem) // Marini Psyhical Protectant Tinted (Medium to deep) // Marini Psyhical Protectant Tinted (Fair to light) //

Stopniowo opalające masło do ciała Azure Tan Shimmering – mój „top of the top” samoopalaczy do ciała. Dlaczego? Bo jest bardziej jak balsam (stworzony na bazie masła kakaowego i masła SHEA), bardzo łatwo się go nakłada, nawilża skórę, nie brudzi ubrania, a efekt i tak jest naprawdę wyraźny (jedna aplikacja robi dużą różnicę, po dwóch aplikacjach mamy już naprawdę ładną opaleniznę, jak po udanych wakacjach w podrównikowym kraju). Nie wiem, który to mój słoik, ale na pewno nie ostatni. Produkt jest w pełni bezpieczny dla kobiet w ciąży i mam karmiących piersią. Do aplikacji przyda się materiałowa rękawica, ale produkt tak łatwo się rozprowadza, że silikonowe rękawiczki też zdadzą egzamin. Z kodem MLE15 dostaniecie 15% na wszystkie produkty w azuretan.com.pl

5. Zawsze gotowa na plażę?  

  Przez większość wakacji pogoda w Trójmieście pozwala raczej zakrywać ciało, niż je odkrywać (legginsy i oversizowa kurtka w kowbojskim stylu to, póki co, mój ulubiony zestaw na lato), ale może właśnie dlatego pielęgnacja ma tu inny sens? Nie ma tej presji, aby szykować ciało na tygodniowe wakacje, bo presję czujemy od pierwszej plażowej pogody w maju do ostatniego dnia września ;).  

  To pewnie dlatego, częściej odwiedzam Balolę jesienią i zimą, niż latem. To salon kosmetyczny i kosmetologiczny, położony po sąsiedzku, ale spotykam tam Czytelniczki bloga z całej Polski :). Mieszkanki Trójmiasta pewnie dobrze go już znają, bo wspominałam o nim nie raz, ale ponieważ salon wciąż się rozwija i pomaga mi z kolejnymi urodowymi wyzwaniami to przypominam Wam o nim. To miejsce, które w swojej ofercie łączy technologię HiTech z klasyką pielęgnacji twarzy. Polecam na przykład Bright Up Therapy – zabieg rozjaśniający przebarwienia, wykonywany na produktach polskiej marki ProXN. Uwielbiam jego subtelne działanie, bo twarz po nim wygląda jak muśnięta światłem – bez podrażnień, bez agresywnego złuszczania. W ofercie znajdziecie także takie zabiegi nawilżające (jak Geneo), oczyszczające (takie jak DermaClear czyli hydrodermabrazja) oraz termolifting Zaffiro, który stymuluje produkcję kolagenu. W Baloli jest już 13 zaawansowanych urządzeń. A od siebie dodam, że nie jest to tylko salon urody. To miejsce, które daje poczucie, że można być najpiękniejszą wersją siebie w każdym wieku i o każdej porze roku – bez kompromisów między bezpieczeństwem a efektem. 

Pomyślałam, że ten akt desperacji będzie najlepszą zachętą dla tych z Was, które nie próbowały jeszcze produktów od polskiej marki Polemika. Ten balsam, który przecinam na zdjęciu, aby wygrzebać ostatki, to najbardziej podstawowy kosmetyk w moim domu. Jeden z niewielu, który nie uczula moich dzieci. Do ciała, rąk, a nawet twarzy. Po plaży, po kąpieli, przed wyjściem z domu w sukience odkrywającej nogi. Najlepszy!  

(Na zdjęciu widzicie także masełko do demakijażu, ale nada się ono świetnie też wtedy, gdy dzieci, zamiast malować na kartce, malują sobie twarze, albo gdy przed komunią kuzyna trzeba zmyć wodne tatuaże z Elsą :D.) ​Już teraz możecie skorzystać z kodu rabatowego MLE20, który da Wam 20% rabatu na zakupy w sklepie Polemika (działa do końca sierpnia). 

Nie robię tego często, ale dla tych ulubionych kosmetyków – warto! 

 

6. Turystyka z przyszłości, ale bez technologii.

  W magazynie Znak znalazłam ciekawy artykuł o tym, jak w najbliższym czasie zmieni się styl naszego podróżowania. Kurator doświadczeń, calmcations czy noctourism to trendy, które w Sopocie mogłyby się zadomowić. Zwłaszcza noctourism – bo jeśli jest miejsce, które nocą zyskuje dodatkowy wymiar, to jest to właśnie Sopot. Kiedy turyści wracają do swoich apartamentów, plaża w Kamiennym Potoku pustoszeje, molo zamienia się w drewnianą drogę prowadzącą donikąd, parawany przestają wygradzać piaszczyste włości. A patrzenie na deszcz spadających Perseidów (między 12 a 13 sierpnia) w akompaniamencie szumu fal może być naprawdę niezapomnianym przeżyciem. Bo najlepszym luksusem nie jest rezerwacja w najmodniejszej restauracji, ale poczucie, że miasto przez chwilę należy tylko do Ciebie.  

5. Sopocki dysonans.

  Festiwale, plażowanie i przesiadywanie w knajpach, to oczywiście jedna strona sopockiego medalu. Z drugiej, jest codzienność wszystkich tych, którzy w tym czasie muszą pracować. Część z Was pewnie zna dobrze to uczucie – czekacie na urlop i myślicie o tym, jak cieszyć się latem, gdy rutyna życia nie odpuszcza ani trochę, ale jednocześnie ma się wrażenie, że wszyscy wokoło zaczęli już wakacje. Uwierzcie mi, że mieszkańcy kurortu coś o tym wiedzą – od czerwca do września prowadzimy normalne życie, chodzimy do pracy, odprowadzamy dzieci do przedszkola, robimy codzienne zakupy. Ale wszyscy dookoła nas albo idą na plażę, trzymając pod pachą dmuchanego krokodyla, albo z niej wracają. Chcąc przetrwać, musieliśmy trochę łapać tę wakacyjną atmosferę, a jednocześnie dalej twardo stąpać po ziemi. Korzystać z tego, co daje nam nasza okolica, ale nie frustrować się faktem, że nie zaczynamy dnia od jogi na plaży, tylko od odpisywania na mejle. Powstały nawet badania na temat tego, że praca w sytuacji, gdy otaczający nas ludzie mają wolne, generuje więcej stresu niż zwykle. Zapewne źródłem tego jest dysonans poznawczy – nasz umysł nie lubi, gdy pojawiają się jakieś niespójności.

  A dla wszystkich, którzy planują wypad na wakacje, przytoczę jeszcze badania przeprowadzone wśród pracowników trójmiejskich hoteli (Grobelna, 2015), których wyniki jednoznacznie pokazały, że trudne zachowania klientów (na przykład roszczeniowość, agresja, brak kultury) są istotnym źródłem stresu i emocjonalnego wyczerpania wśród personelu. Pamiętajmy, że ten cały spektakl, który sprawia, że nasze wakacje wyglądają jak na pocztówce, to zasługa całego sztabu ludzi. Bo za każdą idealnie podaną „flat white” i ułożonym w wachlarz ręcznikiem stoi ktoś, kto w tym ekskluzywnym teatrze gra rolę wymagającą najwięcej energii – i robi to w uniformie, z uśmiechem na ustach. Bądźmy życzliwi, nie tylko we własnym mieście.  

Czy zachęciłam Was do tego, aby wybrać się do Sopotu? Jeśli gdzieś między akapitami nabraliście ochoty, aby sprawdzić, jak piasek przesypuje się pod Waszymi stopami, to uważam zadanie za wykonane. A gdy się tu pojawicie, szukajcie swoich miejsc i spróbujcie odpocząć. Do zobaczenia na molo!

 

*  *  *

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z markami Wild Hill Coffee, Say Hi, Olinii oraz wydawnictwem Insignis, pojawiają się linki afiliacyjne a także lokowanie marki własnej. 

 

  Wiele przygód rozpoczęło się w marcu i to one nadadzą mi rytm w kwietniu. W te pierwsze wiosenne dni wszystko nieco przyśpiesza, a ja pierwszy raz od wielu lat mam wrażenie, że znów nadążam nad tym tempem. Dzieci, wokół których kręci się cały mój świat, rosną i mają coraz więcej swoich spraw, a ja próbuję docenić nową przestrzeń w mojej głowie (i w moim kalendarzu!).

  Ciekawe jak długo będzie się mnie trzymać ta wiosenna energia? Ile spraw uda mi się nadrobić? Czy do Wielkanocy ułożę już nową rutynę? A może zamknę blog i MLE i wyruszę do Irlandii hodować owce? Prima aprilis! W dzisiejszym wpisie znajdziecie wiele więcej takich pysznych sucharów. Zapraszam Was na marcową fotorelację! 

 

Te kolorowe i radosne początki wiosny w Sopocie ;). 1. Z parasolem, ale bez makijażu. Chyba wolałabym na odwrót ;). Trochę koloru na ustach zawdzięczam błyszczykowi od Say Hi. Polecam! // 2. Ten moment, gdy jesteś pod czterdziestką i paczka z nowym garnkiem cieszy bardziej niż nowe ubrania. // 3. Gumki, których w moim przypadku nigdy za wiele. Jak to możliwe, że te ulubione i najładniejsze zawsze giną najszybciej? // 4. Jedni relaksują się na jodze, inni słuchając muzyki. Ja uwielbiam wizyty w warzywniaku. // O tym balsamie pisałam wcześniej. Używam koloru Coral i Nude, bo chyba najlepiej pasują do mojej karnacji. Naprawdę świetnie nawilżają i dają super kolor. Zamówiłam, gdy po raz kolejny chciałam kupić ten produkt. Glazed Skin daje efekt "poduszkowej twarzy", trochę jak po słynnych koreańskich maskach.
Kod MLE20 działa na cały asortyment w sklepie Say Hi przez cały kwiecień (z wyjątkiem zestawów) i uprawnia do 20% zniżki.1. Gdy gonisz kuriera po mieście, a gdy już Ci się to udaje okazuje się, że wcześniej zostawił paczkę w Żabce koło Twojego domu. // 2. Poranny luksus – świeża poszewka i wytrzepana w ogrodzie pościel. // 3. Koty w mojej głowie. // 4. Na Spotify wjechał właśnie nowy podcast o tym, jakie miałyśmy z Asią problemy w tworzeniu najnowszej kolekcji dla MLE. //Kontrola nad dźwiękiem to dla mnie nadal wyzwanie. Mam wrażenie, że mój telefon nagrywa lepszą jakość niż ten profesjonalny mikrofon podpięty pod specjalny program. Ratunku! Wychodzenie ze strefy komfortu czasem trwa dłużej niż się spodziewamy. Przesyłka. Nadrukowany Van Gogh też robi wrażenie. 1. Zwykłe weekendowe chwile, które sprawiają, że się wzruszam. Ileż to szczęścia mamy, że możemy biec z naszymi roześmianymi dziećmi w stronę domu… // 2. W połowie marca tylko na obrazie, ale dziś widziałam już prawdziwe okwiecone drzewa. // 3. Teraz idziemy w granat! A może jednak zieleń? To krzesło ma kilkadziesiąt lat i jeszcze długo będzie nam służyć. // 4. Mała księżniczka. Kto czytał w dzieciństwie książkę o tym tytule? // 

Zamówiłam. Odesłałam. A potem żałowałam. Które z nich wybrać na ten sezon?
Te czy te

W marcu wróciłam do pewnego miejsca (w sumie lokalizacja inna, ale lampa i ludzie wciąż ci sami ;)), w którym przeszłam pewnego rodzaju chrzest bojowy w temacie architektury wnętrz. Teraz czeka mnie kolejna przygoda z @_loud_studio (wracam do nich już z trzecim projektem), ale tym razem urządzam mieszkanie dla kogoś innego. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli będę się z Wami dzielić postępami w budowie. Na Instagramie wiele z Was pisało, że po co mi architekci skoro (w Waszej ocenie) mam dobry gust i sama mogłabym wszystko zrobić… Ekhm. Jeszcze za czasów studenckich poszłam na roczny kurs z architektury wnętrz i przekonałam się wtedy przede wszystkim o tym, jak niewielką częścią zawodu architekta jest dekorowanie przestrzeni. Szanujmy zawody i nie bądźmy zbyt zuchwali ;). Wybór lampy to nie to samo co rozrysowanie projektu elektrycznego :D. 1. Sopot tuż przed wybuchem zieleni. // 2. A o te buty dostałam mnóstwo zapytań na Instagramie. Dla tych co przegapili link, to podrzucam go tutaj. // 3. Luksus to dla mnie kawa do łóżka, z którą chodzę potem po całym mieszkaniu. // 4. Tkaniny. Otaczamy się nimi. Nakładamy je na siebie. Śpimy nimi otulone. Zwracajmy uwagę na to skąd pochodzą i z czego są zrobione, bo nie ma innej rzeczy na świecie, której dotykamy tak często. // Sporo osób przywędrowało tu po artykule plotkarskiego portalu, w którym ktoś stwierdził, że buduję dla siebie dom, chociaż dosyć wyraźnie napisałam, że pomagam w remontowaniu mieszkania dla kogoś innego. "Budować dom dla siebie" to – jak powszechnie wiadomo – dokładnie to samo, co "pomagać w remoncie mieszkania dla kogoś innego", ale ważne, że są kliknięcia, co nie? ;)

A wracając do postu, który mówił o tym, że trochę nas – kobiety – oszukano, twierdząc, że możemy mieć wszystko (rodzinę, pracę, czas na dbanie o siebie i rozwój, porządek w domu i uśmiech dla każdego od rana do wieczora) chciałabym zadać Wam pytanie. Co myślicie? "Możemy mieć wszystko" czy raczej: "musimy robić wszystko"? 

Nie wiem, czy doda to komuś otuchy, ale ja zaznaczyłabym drugą odpowiedź, chociaż przez wiele lat uważałam inaczej. Co ciekawe: im więcej "ogarniam" i im lepiej wychodzi mi ta żonglerka codziennego życia, tym wyraźniej widzę, jak z wielu rzeczy tak naprawdę rezygnuję. A przecież i tak mam pewnie łatwiej niż wiele z Was… 

1. Kto się cieszy najbardziej na prace w ogrodzie? // 2. Pierwsze zioła posadzone. Niektóre przetrwały zimę. // Dam znać za dwa miesiące, czy cokolwiek z tego wyrosło. 

  Niektórym z nas wydaje się, że uprawianie ogrodów to zajęcie dla nudziarzy, mozolna praca dla tych, co mają za dużo czasu, niewinne hobby albo raczej przykry obowiązek. Ale każda z nas po przeczytaniu książki "Dlaczego kobiety uprawiają ogrody" spojrzy na to inaczej. Autorka wyruszyła w podróż, by spotkać się z kobietami, dla których ogrody stały się alegorią życia. Brzmi banalnie, ale uwierzcie mi, że świat przeżyć, który otwiera przed nami Alice Vincent, to coś więcej niż rozmowa o roślinach. To uniwersalna opowieść, pisana pięknym, prawie poetyckim językiem o tym, jak kobiety od wieków zakorzeniają w uprawianiu roślin swoje historie, lęki, marzenia i siłę.  

  Czasem ogród jest wyrazem zaangażowania, akceptacji przemijania, sposobem na oswojenie straty czy formą sprzeciwu wobec świata, który nie zawsze dostrzega kobiecą pracę i emocje. Po jej przeczytaniu trudno nie zadać sobie pytania – co mój ogród/balkon/działka mówi o mnie? Gorąco polecam!

"Dziś chyba połowa kobiet w Polsce ma endometriozę."
"Masz po prostu niski próg bólu."
"Taka Twoja uroda." 

Pamiętam, jak przeczytałam takie komentarze, gdy ośmieliłam się, w ramach solidarności z inną chorą kobietą, powiedzieć, że ten (wstydliwy?) problem dotyczy też mnie. Zastanawiałam się wtedy, czy przekraczać kolejną granicę prywatności i opisać blizny na brzuchu i cały szereg średnio urodziwych objawów/konsekwencji endometriozy, tak aby od osoby komentującej uzyskać zrozumienie, a nie protekcjonalne docinki. Ale wtedy wolałam odpuścić i nie marnować czasu. Ciężko przez ekran telefonu nauczyć kogoś wrażliwości. 

Od tego czasu minęło kilka lat i mogę chyba stwierdzić, że sporo się zmieniło. Nie. Nie przesadzajmy! Ludzka mentalność pozostała taka sama, a hejt rozgościł się na dobre, ale jeśli chodzi o diagnostykę, specjalistów i procedury leczenia, to podjęto właściwe kroki (ja miałam w przeszłości ogromne szczęście trafić na lekarkę kobietę, której wnikliwość i ogromna wiedza pozwoliły mi szybko zdiagnozować problem, ale wiem, że nie każda z nas ma to szczęściei). 

Ta zmiana pewnie nie nadeszłaby tak szybko, gdyby nie pewien reportaż bardzo zdeterminowanej dziennikarki. Książka autorstwa Magdaleny Łucyan i Katarzyny Górniak jest dla wszystkich wszystkich, które miały )lub myślą, że mogą mieć) endometriozę. Swoją drogą, Magdalena Łucyanbyła nawet jedną z bohaterek mojego artykułu sprzed lat. Weszłam teraz w niego i muszę przyznać, że nic a nic się nie zestarzał.

  Każda z nas dba o siebie inaczej. Kiedyś wydawało mi się, że taką małą rzeczą, którą codziennie chciałabym robić z myślą o moim dobrym samopoczuciu, jest czas na makijaż.  No cóż, poranna rutyna w ostatnich latach sprawiała, że nie zawsze wychodziłam z domu z myślą: „super dziś wyglądam”. Zabawne, że gdy teraz z łatwością znalazłabym te pięć minut na podkład, róż i kredkę, ja wolę pójść do kredensu w kuchni i zadbać o wygląd od środka.  

Do swojej diety wprowadziłam wiele cudownych produktów, które w naturalny sposób (bez sztywnych ram czy łykania tabletek) walczą o moje dobre samopoczucie, odporność, cerę czy układ pokarmowy.  

  Na półce trzymam olej z czarnuszki, olej lniany, a teraz (w końcu) także olej Omega-3 od Olinii. Ta ostatnia buteleczka ma w sobie: FENACTIVE® (spożywanie skraca trwanie wirusowych lub bakteryjnych infekcji górnych dróg oddechowych i zmniejsza ich nasilenie), olej z ryb morskich – czysty, z bogatych w kwasy omega-3: dorszy, sardynek i makreli (NIE KONCENTRAT, TOTOX – 11), tran – olej z kwasami omega-3 – EPA i DHA oraz witaminą D3, olej lniany bogaty w kwasy omega-3, w tym ALA (alfa-linolenowy) i omega-6, w tym LA (linolowy), olej z czarnuszki – olej z kwasami omega-3 i omega-6 oraz tymochinonem (składnik nasion czarnuszki o właściwościach przeciwalergicznych, przeciwzapalnych i działaniu immunomodulującym) – 11,49 mg/g, a na końcu nie mniej ważna: witamina D3.  Olej ma delikatny malinowy smak (z całą pewnością nie rybny :)).

  Można go pić po prostu z łyżki przed jedzniem (albo po! jak wolicie) albo dodać do soków, smoothie czy innych owocowych rzeczy. Kod MLE daje 12% zniżki w Olinii do 20 kwietnia, ale klikając w powyższy link nalicza się on już automatycznie. :). Sprawdźcie inne rzeczy w ofercie! A tu link do badań naukowych.  

Nie wiem czy wspominałam, ale jeden z moich ulubionych wiosennych kolorów to szarość :D. 1. Gdy potrzebuję trochę wiosny idę do Narcyza w Gdyni. Wiadomo. // 2. Komu też nie chcę się nigdy wyciągać miksera? :D // 3. Małe wielkie zmiany. // 4. Przygotowania do wiosny trwają w najlepsze. Fenomen butów od Mrugali dostrzega chyba każda mama przedszkolaka.  // Gdybym mogła to chodziłabym tak codziennie.1. Gdy dwa lata temu wykańczaliśmy mieszkanie, zdarzyło się kilka rzeczy w naszym życiu, które sprawiły, że sporo planów porzuciłam z dnia na dzień. Między innymi stolarkę. Każdy wykonawca powie, że nie ma nic gorszego niż dokańczanie remontu na raty, ale według mnie można się przyzwyczaić. A może nawet to polubić :D.// 2. Pierwszy dzień wiosny. I to widać, słychać i czuć! // Ogryzki na stole i baza pod folią ochronną. Remont plus dzieci to moje ulubione piątkowe połączenie. Ten moment, w którym nic nie jest na swoim miejscu, ale ja uważam, że wszystko wygląda lepiej. Małe przemeblowania na wiosnę to coś, co uwielbiam (a mój mąż nienawidzi). Królicza rodzinka gotowa do snu. I jak to w życiu bywa – dzieci śpią, a mama króliczków zabiera się za słodycze. 1. Co tu powiesimy? // 2. Być może nie jesteście tego świadome, ale jednym z moich licznych i zaskakujących talentów jest umiejętność niezwykle precyzyjnego oceniania smaku klusek, kopytek, placków i pyz. No więc, ogłaszam, że na to danie w Masło Maślane w Gdańsku warto przyjechać nawet z Warszawy. ;) Bez alkoholu, ale za to z dużą ilością słodyczy.Ten moment, gdy dzieci nie chcą wchodzić z Tobą pod prysznic, ale pies ma osiem lat i nadal mu nie minęło. 

Ekipa remontowa poszła i znowu odzyskałam mieszkanie. 

Kolor! Te swetry znajdziecie oczywiście w MLE (na niebieski trzeba jeszcze chwilę poczekać). 

Tak jakoś zgaduję, że będą o to pytania… Numer referencyjny dżinsów to 4365/032 i są z tej sieciówki na „Z” ;). 

Poznaniacy świetnie znają. Ja dopiero odkryłam. Restauracja Nadzieja, to miejsce, które trzeba odwiedzić.

1. Jesteśmy tylko trochę głodne, więc zamówmy wszystko, co się da. // 2. Zasiedziałyśmy się w tym muzeum, ale było super! // 3. Trochę jak pisanka, trochę jak kołderka. Premiera tego żakietu już w kwietniu. // 4. Słynne dropie. // Nie udało mi się dotrzeć do Warszawy, aby zobaczyć tę głośną wystawę Józefa Chełmońskiego, ale fuksem nadrobiłam to teraz w Poznaniu. Podoba mi się wiele z jego obrazów i długo mogłabym się przypatrywać tym wszystkim galopującym koniom czy docenić nastrój, który potrafił stworzyć na przykład na obrazie „Jesień” (to dla mnie coś jak polskie „hygge” ale z XIX wieku). A jednak im starsza jestem, tym trudniej jest mi odseparować osiągnięcia wielkich malarzy, od tego jakimi ludźmi byli w prywatnym życiu. Rozumiem, że kiedyś standardy były inne, a kobiety miały znacznie ciężej, ale i tak nie potrafię zrozumieć jego zachowania względem żony. Mam głębokie przekonanie, że niezależnie od czasów czy szerokości geograficznej wiele z nas po prostu wie, co jest dobre, a co złe. A jakie jest Wasze zdanie? Czy możemy oceniać malarzy (i wybitne osobistości w ogóle) tylko po to tym, co tworzyli, nie bacząc na to jakimi byli ludźmi w prywatnym życiu? Znacie jakichś współczesnych geniuszy, którzy wywołują w Was dysonans?Mój najlepszy „partner in (art)crime”.Muzeum Narodowe w Poznaniu – polecam!
To nie ja! To Ola! W wersji bardziej "cool" nasz sweter z kokardkami można nosić z t-shirtem pod spodem.

Wiele tradycyjnych rozwiązań słusznie odeszło w niepamięć. Z drugiej strony, postęp technologii dał nam nie tylko zmywarkę czy telefony komórkowe, ale także wysokoprzetworzoną żywność i smog w miastach. Czasem ciężko się połapać, w bitwie pomiędzy tym, co „przestarzałe”, a „nowe i niesprawdzone”, ale akurat żeliwne naczynia są jednoznacznym dowodem na to, że czasem warto spojrzeć na dawne odkrycia przychylnym okiem.

Kawowe zapasy na wielkanocne spotkania już zrobione! Jak zawsze wybrałam kawy specialty od Wild Hill Coffee, które pochodzą z certyfikowanych plantacji, bo troszczę się o zdrowie moich bliskich (także tych dalszych, których widuję tylko od święta ;)). Pamiętajcie, że wybór kaw organicznych minimalizuje ryzyko spożycia szkodliwych substancji, takich jak mykotoksyny czy ochratoksyny. Od kilku lat to właśnie tę kawę parzę w swoim domu. Tym razem padło na te dwa gatunki: Tajemnica Sierra Madre i Sen o La Jacoba.  

Z kodem WIOSNA10 otrzymacie 10% rabatu na kawy w Wild Hill Coffee, a z kodu możecie korzystać do 20 kwietnia (kod nie obejmuje akcesoriów oraz artykułów objętych promocją).  
Nie zgadniecie! Top i spódnica są od takiej polskiej marki, którą założyła córka premiera! (suchar numer 342)
Zostawiam Wam tu pełny przepis na słynne "Dutch Baby": 

Skład:

3 jajka
1/2 szklanki mleka 
1/2 szklanki mąki pszennej 
1 łyżka cukru pudru 
1 łyżka masła (najlepiej klarowanego) 
1 łyżeczka esencji waniliowej lub migdałowej 

A tu reszta przepisu: 

1. Wyjąć jajka i mleko z lodówki i poczekać, aż uzyskają temperaturę pokojową. 
2. Piekarnik nagrzać do 220 stopni. Koniecznie wybierzcie tryb, w którym włączony jest górny opiekacz (bez termoobiegu). 
3. Do miski wbić jajka, cukier puder i utrzeć trzepaczką na puszystą masę, dodać mleko, mąkę, esencję waniliową i szczyptę soli. Na patelnię żeliwną dodać łyżkę masła klarowanego i wstawić do nagrzanego piekarnika. 
4. Zawartość miski dokładnie wymieszać, aby powstała jednolita masa. Wyciągnąć rozgrzaną patelnię z piekarnika, wlać na nią ciasto i szybko wstawić z powrotem. Piec przez piętnaście minut. Ciasto powinno wyrosnąć, być chrupiące z zewnątrz i idealnie miękkie w środku. 
5. Wyjąć z piekarnika i nałożyć dodatki (ja wybrałam lemon curd, mascarpone z wanilią i listki mięty). 

A dla mnie kawałek będzie? 

Zabawy w czasie chłodu w ogrodzie i gorące desery czekające w domu. Proste połączenie, ale zostaje w zakamarkach pamięci na bardzo długo.A skoro jesteśmy już w klimacie Jane Austen, to nie mogłam sobie odmówić tego filmu – idealny na pierwsze wiosenne smutki. Jest to oczywiście bajka dla dorosłych, bo wszystko kończy się aż nadto dobrze (w przeciwieństwie do historii miłosnej samej autorki powieści). A jednak: w tym całym wyidealizowanym wiejskim życiu brytyjskiej arystokracji i tak widać, że wybory kobiet od zawsze były trudne.

 "Dumę i uprzedzenie" (2005) znajdziecie teraz na Netflixie, ale nie polecam oglądać z napisami. Tłumaczenie gubi osobowość Elizabeth, która na tamte czasy była chyba najbardziej wyszczekaną osobą w Anglii. Sąsiedzkie inspiracje. Po spotkaniu z Magdą z Moodstore zawsze mam ochotę zgapić całą jej stylówkę. No ale kto nie ma takiej koleżanki?Nie wierzę, że nadszedł ten moment. Spakowana i gotowa na ciekawy weekend!  Początek wiosny w Pałacu Ciekocinko to raj dla wrażliwych dusz. Owoce pod kruszonką to jeden z pierwszych deserów, które zrobiłam sama. Może stąd ten sentyment?Dziś w tym domu będą straszyć cztery blondynki. Kierunek: Lubiatowo. "A tak wyglądałyby nasze domy, gdyby urządzali je mężczyźni" (takie tam głupie żarty, gdy same kobiety wokół).Fajnie mieć koleżanki. Przypominam sobie o tym za każdym razem, gdy po siedmiu 7 latach spędzam z nimi bite 24 godziny.Sweter znajdziecie tu, a spinkę tuPo prostu czysty zachwyt.Bo w Polsce najlepiej się wypoczywa! Kochane Dziewczyny, pewnie doskonale wiecie, jak cenne są te zwykłe dni. Ale chyba warto to sobie wciąż powtarzać, prawda? Mam nadzieję, że w swojej głowie tworzycie podobne relacje i że – nawet jeśli nie jest idealnie – udaje się Wam dopisywać do nich pozytywną narrację. Ja wyszkoliłam się w tym tylko dzięki temu, że tu zaglądacie. Dziękuję, że dotrwałyście do końca. Dobranoc! :)

 

*  *  *

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z Krosno, BasicLab, Apimelium oraz zawiera lokowanie marki własnej i linki afiliacyjne. 

 

  Czasem trzeba coś stracić, aby to docenić. Wiem, że to banał porównywalny z tekstami typu „och, dopiero dochodzi siedemnasta, a już się ściemnia”, ale tej jesieni naprawdę to widzę. To niesamowite, jak zmienia się sposób postrzegania, gdy po długim czasie wracasz do czegoś, co kiedyś śmiałaś nazywać pracą, a dziś mam wrażenie, że pisząc „Last Month” funduję sobie najpiękniejszy relaks.

  Jeśli macie więc ochotę zapytać dlaczego ten wpis pojawia się tak wcześnie, to już śpieszę z odpowiedzią. Po tym miesiącu wypełnionym po brzegi wyzwaniami i nerwami, naprawdę nie mogłam się doczekać momentu, w którym wrócę do mojej blogowej rutyny. Tym bardziej, że na zdjęciach widzę te wszystkie miłe momenty, które pozwalały mi utrzymać równowagę. Ach! Naprawdę już nie mogę doczekać się października – nie oczekuję od niego niczego więcej poza tym, aby było taki, jak zawsze! 

 

1. Dzień dobry w pierwszy chłodniejszy poranek! Jeszcze udaje mi się przemycać tę letnią spódnicę do codziennych strojów // 2. Co mówi cała północna półkula ziemska w pierwszy dzień jesieni? "Jemy jabłka z cynamonem!". // 

A tu jeden dzień, który ukradliśmy latu. Wrześniowe plażowanie to jedno z tych przeżyć, które są kwintesencją nostalgii. 

1. Mój ukochany stylista – łóżko. To ono przedstawia mi zawsze różne propozycje zestawów ;). // 2. Wiecie, że na podstawie takich próbników bardzo ciężko stwierdzić, który kolor będzie dobrze wyglądał w danej przędzy? Błękitne swetry to moje wielkie wiosenne marzenie – może Wy podpowiecie z numerem? //Jeden z wrześniowych poranków, który wyglądał jak w firmie kurierskiej. Trzeba było wybrać rower zamiast samochodu!1. Komplet dzianinowych dresów MLE, dzięki którym jesienne szare dni wydają się jeszcze fajniejsze! Dostępna jest także wersja w kolorze ecru (spodnie i swetry można kupować osobno).  // 2. Tego dnia na śniadanie podano idealną mieszankę stresu i ekscytacji. Ruszamy z kampanią jesień/zima 2024/25. Po prawie rocznej pracy widzimy jej efekty w pełnej krasie, w studyjnym świetle i w pięknych stylizacjach. Wszystko jak zawsze, uszyte w naszej pięknej Polsce. // Co ten makijaż i płaszcz jak z hollywoodzkiego filmu mogą zrobić z człowieka, którego codzienna "operacja stylówa" polega na umyciu zębów…   Pamiętacie to magiczne miejsce z najlepszym dizajnem, które poleciłam? Futureantiques zapewnili nam najlepszą scenografię, którą chętnie zabrałybyśmy do naszych mieszkań. Backstage.Praca w MLE to na pewno niesamowita możliwość rozwoju, ale wynikająca z wielu przeszkód, które trzeba pokonać :D. Moja mina na tym zdjęciu mówi wiele – niby jest kampania, a my cieszymy się z efektów pracy, ale ja już wiem, że jedna trzecia produktów nie wejdzie w planowanym terminie ;). Wszystkie daty wejść poszczególnych produktów, znajdziecie w tym wpisie.A ten sweter wraca ze mną po sesji do domu!
Jeśli chciałybyście posłuchać o tym, jak wygląda praca nad kolekcją od kulis, to zapraszam na nowy odcinek mojego podcastu. Tutaj znajdziecie link – moją gościnią wyjątkowo jest Asia!
Kto dziś czuje się tak jak Portos?   Gdyby wrzesień był zdjęciem.Moje najlepsze jesienne zakupy od ukochanego NarcyzaMój ulubiony i najbardziej uniwersalny wazon od polskiej marki Krosno. Wyciągam go z kredensu, aby dać upust swoim jesieniarskim zapędom.  1. Parcie na szkło nie mija z wiekiem. // 2. Królewna Śnieżka chyba by się skusiła…  //Po pracy układasz w wazonie gałęzie jabłonki i możesz nazwać tę chwilę relaksu „współpracą reklamową”.  Dziękuję Krosno za odskocznie od codziennych obowiązków i pretekst, aby przez chwilę robić w skupieniu to, co kocham. Mój najbardziej uniwersalny wazon nazywa się „Home” i ma 20 centymetrów wysokości. Z kodem KASIA20 otrzymacie 20% rabatu na nieprzecenione produkty w sklepie krosno.com.pl a z kodu możecie korzystać do 11 października. 
Szarości i kremy. Stoję z zimną już kawą w dłoni i czekam na koleżanki z Zespołu. Ja proponuję, że może być Starbucks, jeśli im bliżej, i tak mi miło, gdy zawsze słyszę: a możemy u Ciebie? :)
Weekendowy spacer, mimo sztormu. 
Gdy nie musisz już układać włosów, bo wilgoć i tak zrobi z nimi to, co chce.  Złowrogie widoki.
W drodze powrotnej trzeba jeszcze kupić składniki na ciasto marchewkowe. W ponure wieczory gotowanie i pieczenie w domu wydaje się najcudowniejszą opcją na świecie.  Na styku lata i jesieni.Wystawę obrazów Andrzeja Umiastowskiego możecie zobaczyć w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie jeszcze do 6 października.
Nie będę nikomu mydlić oczu – wyście z dziećmi do galerii czy muzeum wymaga innej kontemplacji i skupienia, niż oglądanie obrazów w towarzystwie samych dorosłych. To wyzwanie i odpowiedzialność, ale też okazja do poznania nowych rzeczy i zasad społecznych. Rodzice tłumaczą, że w takim miejscu inaczej się zachowujemy, dzieci widzą, że rodzice faktycznie zachowują się inaczej, że atmosfera ma w sobie coś niecodziennego, a docierające bodźce wymagają innego typu uwagi. Plusy są takie, że napewno się nie zasiedzimy i będziemy w domu szybciej niż zakładaliśmy ;). Ale warto podjąć ten wysiłek – zapewniam, że będziecie zaskoczeni jak wiele widzą i rozumieją Wasze dzieci. A to nowa interpretacja "A Bigger Splash" Hockney'a.W Trójmieście ponuro, mokro, ale mimo wszystko miło i spokojnie. Ludzie siedzą w kawiarniach, niektórzy nawet wybrali stoliki na zewnątrz, chociaż siąpi deszcz. ​Front, który wyrządził w południowej Polsce tyle szkód, z Pomorzem obszedł się bardzo łagodnie. Chciałabym napisać, że te więdnące róże i nasze ubrania to pierwsze oznaki jesieni, ale szczerze mówiąc ta aura kojarzy mi się raczej z połową listopada ;). 
Do pierwszej kropli w kaloszu ;).Wrzesień był pełen uniesień, ale ekscytacja, która towarzyszy mi gdy wracam do kochanego domku – ach, to są dopiero emocje!
Park Oliwski we wrześniowej odsłonie. Moje serce jesieniary bije mocniej.
Gdy chcesz wyjść z domu w piżamie, ale jednak trochę głupio. Ten dzianinowy zestaw jest jak ciepła miękka chmura. Moje wieczorne niezbędniki – szklanka wody (bo jeśli jej nie będzie na pewno obudzę w nocy z pragnienia), książka "Nie wiem" Filipa Springera, jedwabna gumka do włosów i serum z retinalem na noc (od Basic Lab). Kto jest w teamie "wiąże włosy na noc, aby rano mieć szansę je rozczesać"?
Jeśli do tej pory nie stosowałyście produktów z retinoidami to teraz – po lecie – jest najlepszy moment aby zacząć. Ale musicie pamiętać o tym, aby dobrze wprowadzić je do Waszej wieczornej pielęgnacji. Zaczynamy od aplikacji retinoidów co 4 wieczór przez 1-2 tygodnie, obserwujemy skórę i stopniowo zwiększamy częstotliwość. Nakładamy na oczyszczoną i osuszoną twarz (musi być zupełnie sucha) Tu uwaga: reakcja skóry na retinoidy często następuje po 2-3 dniach, także kiedy nakładamy pierwszy raz i na drugi dzień nie odczuwamy żadnej różnicy (większe napięcie czy lekkie złuszczanie) niech nas to nie zwiedzie i nie zachęci to szybszej aplikacji kolejnej dawki „bo moja skóra widocznie jest gruba". Trzeba cierpliwie poczekać. Ale warto, bo efekty po retinoidach zauwazy każdy.

Ja polecam Wam to serum z  0,05 % czystego retinalu. Kod rabatowy MLE daje niezmiennie 20% rabatu na zakupy w BasicLab. (Nie łączy się z innymi promocjami i nie obejmuje voucherów prezentowych).Kurtka ma minimum sześć lat (kupiona w MaxMarze), sweter to MLE sprzed trzech albo czterech sezonów. Oficerki podpatrzone dawno temu u koleżanki, ale widzę, że są w stałej ofercie Other StoriesTen widok mnie uszczęśliwia. 

Czy ta paczka ma za sobą spotkanie z dzikami? Nie do końca. Tak to właśnie wygląda, gdy dociera do nas paczka od Apimelium

Jeszcze ciepło, choć powoli zbliżają się jesienne chłody, już widać suche liście, chociaż wciąż oszałamia nas zieleń. No i ochota na herbatę z miodem jakby większa. Edycję o słodkiej nazwie "Schyłek lata" można zamawiać przez wrzesień i październik. Znajdziecie w niej zapas miodu różnego rodzaju dla całej rodziny. Dziękuję Apimelium za ten prezent, który pozwoli mi wejść w jesienny sezon z przytupem! Następną paczkę zamawiam sama!W obecnej edycji znajdziecie tyle słoików miodu – wszystkie zapakowane w ekologiczny sposób. 
Czy kromka chałki z malinami i łyżką miodu nie będzie idealnym kompanem do pisania "Last Month"?

Chyba będzie!

Czy to ostatnie ciepłe popołudnie nad morzem? To idealna okazja, aby przygotować plażową kanapkę z trójki dzieci. Ktoś chętny?1. Bo dzieci łatwiej ubierać w to samo. Męża w sumie też :D. // 2. Ale sweter mamy i tak zawsze najlepszy, nawet jeśli rękawy mogłyby służyć za skakankę. Te nasze rodzinne swetry są najlepsze. Cieszę się, że kolejny rok mogę podzielić się tą jakością z najbliższymi!A tak wygląda w tym momencie album w moim telefonie. Trochę rodziny, trochę pracy, trochę morza i duuużo swetrów ;). 

No i mamy ostatni piątkowy wieczór września! Ależ miło było go spędzić pisząc dla Was tę relację. Jeśli czytając te błahostki zrobiło Wam się chociaż ciut milej na sercu to… wiecie co czuję :). Dobranoc!

*  *  *

 

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z Apimelium, BasicLab, Krosno i Muduko. 

  Ostatnie tygodnie wakacyjnego rozprężenia. Upał na przemian z burzą. Plażowanie kontra planszówki w naszej bazie z koców, która najlepiej chroni przed piorunami. Potrójna porcja lodów o smaku Knoppersa na rozgrzanym deptaku, a kolejnego dnia gorące placki z malinami na kolację, gdy deszcz pada tak mocno, że za żadne skarby nikt z nas nie chce wyjść do sklepu po zakupy, które pozwoliłyby ugotować coś konkretniejszego.

  Schyłek wakacji to dla mnie mieszanina różnych emocji, których intensywność bardzo mnie w tym roku zaskoczyła. Nie miało być przypadkiem tak, że z wiekiem stajemy się twardsze i mniej rzeczy nas rusza? W każdym razie, starałam się aby dzisiejsze zestawienie było odpowiedzią na potrzeby tych wszystkich, którzy z nostalgią żegnają sierpień i z lekką niepewnością wchodzą we wrzesień. Zapraszam na kilka minut z moimi wspomnieniami. 

1. Gdy próbuję przedłużyć sen chociaż o kilka minut i w związu z tym mój telefon trafia w niepowołane ręce… a raczej stopy. // 2. Mamo, pokazuj gdzie chowasz te papierki po słodyczach! Ten kto dotarł do końca podcastu, który nagrałam razem z marką YES ten wie o co chodzi ;). Pewnego upalnego popołudnia w Sopocie. Gdy z nieba leje się żar nic tak nie cieszy jak zaproszenie od babci i dziadka na obiad. Na dzieci czeka dmuchany basen i ostatnia w tym sezonie miska kaszubskich truskawek. A na rodziców: Familiada. Słodka, chrupiąca i soczysta. Kukurydza to chyba jedno z niewielu warzyw, które nie doczekało się luksusu całorocznej dostępności. Dzięki temu niezmiennie pozostaję dla mnie symbolem sierpnia. 
Kolacja idealna. Szybko się robi. Jest zdrowa. Dzieci uwielbiają. I mama też. "Mamusiu, ale ja bez tego paskudnego zielonego". Wiadomo. Prosto z mojego ogrodu. Ależ to przyjemność móc po prostu wyjść i znaleźć kwiaty do pustego wazonu. A wszystko dzięki pani Ewie i Pracowni Florystycznej Narcyz.Moje kąty w sierpniowym (i pochmurnym) świetle. We wrześniu będzie tu bardziej kolorowo. Na mojej wiklinowej tacy leży kilka gałązek tak zwanej "hortensji bukietowej" – to najłatwiejsza w uprawie odmiana i pewnie dlatego tak ładnie mi kwitnie. Ma nieco drobniejsze kwiaty niż odmiany, które kojarzycie z kwiaciarni, no i mniej spektakularny kolor, ale rośnie w moim ogrodzie, więc jestem z niej dumna jak paw i doceniam każdą nową gałązkę. 
1. Wychodzę! Sukienki nie zmieniam, tylko koszyk trochę inny. // 2.  Gdy jesteś pewna, że po powrocie już cały dom będzie smacznie spał, a okazuje się, że wszyscy czekają na Ciebie z niecierpliwością… // Szybki mirror-check w poszukiwaniu kleszczy na nogach. Dzięki uprzejmości naszych przyjaciół spędziliśmy jeden dzień w prawdziwej leśnej głuszy. 

Komplet dresowy to stara kolekcja MLE (ależ żałuję, że nie zrobiłyśmy jeszcze grafitowego i kremowego koloru), a trampki to Balagan sprzed dwóch lat. Mamo nie bój się, to tylko żuk. Dzieci poza miastem to zupełnie inna bajka. Zupełnie inaczej spędzony czas. Inne zaangażowanie ze strony rodziców (i dzieci w sumie też). Inne potrzeby do spełnienia i inne zmęczenie pod koniec dnia. 
Moim zdaniem taki widok z okna lepszy jest od najpiękniejszej egzotyki. 
1. Marka, którą poznałam dzięki reklamom e-commerce atakujących nas na Instagramie z każdej strony. Temat ostatnio bardzo mi bliski – niestety im więcej o nim wiem, tym bardziej przeraża mnie, jakim narzędziem stają się nasze dane. // 2. Gdy mama przynosi kwiaty ze swojego ogrodu bez okazji. To onętki, które u mnie nie chcą za nic rosnąć, a u niej zaatakowały wszystko dokoła (tak, obok stoi podobizna Portosa). // Wygląda jakbym szła biegać, ale to niestety tylko Portos ciągnie mnie niczym sportowa bryka. W sierpniu mój powrót do porannych treningów umarł w ciszy. 
1. Kasza gryczana i pieczone warzywa, które zostały po wczorajszym obiedzie. Do tego orzechy i mięta. Nie chciałam być nigdy ortodoksyjna w kwestii wegetarianizmu – z czasem po prostu coraz mniej mam na mięso ochotę. // 2. "Ciiiii! Bawią się razem, nie przeszkadzaj!" // 

– Czy znajdzie się stolik dla piętnastu osóbi i piątki dzieci?

– W środku sezonu? Oczywiście!

Sempre to chyba najładniej położona restauracja w mieście.Z ukochaną prababcią. Patrzę na tę dwójkę i myślę sobie jak bardzo zmieniło się życie kobiet od czasu, gdy moja babcia była w wieku moich córek. I mimo wszystkich tych trudnych kwestii, które martwią mnie każdego dnia, mimo tragedii, które wciąż się wydarzają, to wiem, że powoli, w szerszej perspektywie idziemy do przodu. Nie zatrzymujmy się. Pamiątki po drugich urodzinach. Za parę dni, gdy przestaną być w formie, trzeba je będzie po kryjomu przekłuwać… 1. Ostatni dzień przed wyjazdem to zawsze spotkania, google-meet'y, rozdzwonione telefony i nerwy. Na szczęście wszystko w babskim gronie. // 2. Znalazłam to zdjęcie w kartonie z rzeczami, których nadal (!) nie rozpakowaliśmy po remoncie. Zrobiłam je wiele lat temu, o świcie, przed drzwiami Bazyliki Sacre-Coeur. Rozpościera się stamtąd piękny widok na dachy Paryża. Zostaje tutaj. Szkoda, żeby leżało schowane. "Fjaka" z polecenia Kary Becker. 
1. Nie zamyka się. Torebki zostają. Książka jedzie ze mną. // 2. Limit. //Wymarzone wakacje nad słynnym włoskim jeziorem to idealne zamknięcie tego sezonu. Mini przewodnik po Como pojawi się na blogu za parę dni. Będzie krótki i bardzo konkretny, tak aby łatwiej było Wam z niego skorzystać jeśli zawitacie w te strony. Powroty są zawsze słodko-gorzkie. Cieszy ulubiony kubek z kawą i dobrze znana rutyna, ale skrzynka pocztowa po kilkudniowej nieobecności trochę przytłacza. Rozpakowywanie walizek idzie sprawniej, zwłaszcza jeśli tylko jedna z nich dotarła na lotnisko w Gdańsku ;). A co można znaleźć w mojej podróżnej kosmetyczce? Produkty z BasicLab zachwalało mi już tyle osób, że sama też postanowiłam je przetestować. W mojej kosmetyczce znajdziecie antyoksydacyjne serum wyrównujące z witaminą C 15% i krem aktywnie rewitalizujący pod oczy na dzień. Co wyróżnia te dwa kosmetyki? Przede wszystkim skład, który jest mocno naszpikowany aktywnymi substancjami, a jednocześnie są one tak dobrane, aby zminimalizować ryzyko jakichkolwiek podrażnień. Serum stosowałam i na noc i na dzień. Krem pod oczy stosuję zaledwie od dwóch tygodni, ale od razu po jego użyciu mam wrażenie, że konsekwencje nieprzespanych nocy są mniej widoczne. 

Dziś ruszyła na BasicLab promocja -25% na wszystko, natomiast po jej zakończeniu 14.09 możecie korzystać z kodu rabatowego MLE, który daje 20% zniżki na stronie basiclab.shop (Kod nie łączy się z innymi promocjami na stronie).Podstawa pielęgnacji w jednej kosmetyczce. Minimalizm na wakacjach to coś co lubię. Można pomyśleć, że to szok pogodowy po powrocie z gorących Włoch sprawił, że po mieszkaniu chodzimy teraz w wełnianych płaszczach, ale nie tym razem. Tak się jakoś złożyło, że zatwierdzanie prototypów prawie zawsze ma swój finał w mojej kuchni. Nie ma chyba paczek, które cieszą mniej bardziej. Ta przyszła dokładnie dzień po tym, jak wydłubałam z ostatniego słoiczka pół łyżki pszczelego złota. Nadchodzi jesień, a wraz z nią kolejna edycja miodowej paczki od Apimelium – najcudowniejszej subskrypcji pod słońcem.Ja na sezon grypowy jestem już w pełni przygotowana (i z żalem przyznaję, że ten zestaw przydał się nam szybciej niż sądziłam). Niezawodne miody od Apimelium, imbir, czosnek, cytryna… wszystko naturalne i niezwykle skuteczne. W miodowej paczce znajdziecie słodkości, które smakują latem, a jesienią lądują w herbacie. Kolejna edycja miodowej paczki w listopadzie, więc warto już teraz zrobić zapasy.  "A mówiłaś, że po remoncie blaty będą puste…". No mówiłam, mówiłam…
Wybór kanapy czyli problemy pierwszego świata… Przeciągam decyzję w nieskończność – na szczęście kochane panie z Iconic Design to ostoja cierpliwości ;). Przy okazji mogłam sprawdzić jak prezentuje się nasza kolekcja. Jeśli chciałybyście obejrzeć, przymierzyć lub kupić rzeczy MLE stacjonarnie to zapraszamy na przykład w Sopocie na Alei Niepodległości 696.Uciekamy przed rozpoczęciem roku szkolnego w przedszkolu! Schowamy się tutaj! W tym artykule pod tytułem "Back to school" dowiecie się między innymi o tym: gdzie znaleźć idealne białe skarpetki dla dzieci za dziesięć złotych; co zrobić, gdy Netflix nie pozwala już dzielić się kontem; jaka jest tajemnica uniwersyteckiego stylu zza oceanu i co ma do tego Ralph Lauren; dlaczego Ania z Zielonego Wzgórza umiała odlaleźć szczęście, a do tego newsy ze świata sztuki, a nawet… rapu. No i zniżki do Waszych ulubionych marek kosmetycznych. Nazbierałam tych umilaczy, prawda? Plaża, Sopot i nasz zespół, który udaje, że pracuje. 
Wielozadaniowość to nasza specjalność ;). Sweterek Vigo nowym kolorze. A po mierzeniu zimowych płaszczy i gorącej dyskusji na temat nowej kampanii czas na ochłodę. Syrop z brzoskwiń robi się w moment – latem wyjdzie z niego lemoniada, a zimą najpyszniejszy napar. 

Składniki na domowy brzoskwiniowy syrop / lemoniadę: 
kilogram brzoskwiń 
2 cytryny 
3 łyżki brązowego cukru 
tymianek
lód i woda

A oto jak to zrobić: 
Do rondelka wlewamy 3 szklanki wody, wsypujemy cukier, wlewamy sok z dwóch cytryn i dodajemy umyte brzoskwinie pozbawione pestek i pokrojone na kawałeczki. Rondelek umieszczamy na kuchence i podgrzewamy na niewielkim ogniu, aż cukier się rozpuści. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy przez 2-3 minuty, a potem odstawiamy do wystudzenia. Syrop można zmieszczać z wodą i lodem lub zawekować na zimę. 

Niezawodne szkło z wieloletnią tradycją. Szklanki z kolekcji Fjord mają efektowną, chropowatą strukturę na dnie. Wyglądają bardzo elegancko, ale jednocześnie dobrze sprawdzają się na co dzień (wydają się delikatne, ale to zasługa projektu). Na zdjęciu wyżej możecie zobaczyć też dzbanek do kompletu. Taka lemoniada rozejdzie się w mig!

Cały komplet Fjord od Krosno (szklanki i dzbanek) wykonany jest z krystalicznie czystego szkła. Jeśli szukacie kieliszków lub innych szklanych elementów do mieszkania to pamiętajcie, że ta polska marka ma w tym temacie wielkie doświadczenie i własne tradycje. Kod rabatowy KASIA20 da Wam 20% rabatu na wszystkie nieprzecenione produkty i działa do 14 września. 

No to sprawdzamy, który ma za krótkie rękawy, a który w tym sezonie będzie już nosić młodsza siostra. Malujemy różowe jezioro. Lapis-lazuli? Błękit maryjny? A może królewski? Jak nazwać tę paletę niebiańskich barw, która rozpościera się nad Como, gdy słońce chowa się za alpejskimi szczytami? A schodząc na ziemię – opanowałam robienie naleśników z zamkniętymi oczami. Miało tu stać wielkie lustro, ale póki co jest tak (podobno żadna ze mnie influencerka skoro do teraz takiego nie mam). 
Chwilę trwało zanim załapałam reguły tej gry, ale moim dzieciom poszło to znacznie szybciej (o czym to świadczy – nie wiem). W każdym razie – jest super! Emocje i współpraca, których nie da dzieciom żaden pad.  Gra "Znajdź pluszaka" to nowość od Muduko

Gra dedukcyjna, w której dzieci nie rywalizują ze sobą, tylko bawią się razem i wspólnie zbierają wskazówki pozwalające rozwiązać zagadkę. Gra jest zalecana dla dzieci od 3 roku życia, ale ku mojemu zdziwieniu nawet dwulatka sporo rozumiała. Może sami chcecie spróbować? :) Z kodem PLUSZAK otrzymacie 20% rabatu na cały asortyment na stronie Muduko

1. Zabawy, które nic nie kosztują. // 2.  I miłe powroty do poszukiwań. //

Niech mi ktoś przypomni, z czyjego powodu postanowiłam w taką pogodę ruszyć za miasto na długi spacer? … już sobie przypominam.Gdy siedzę w szafie między zimowymi płaszczami i nagrywam podcast… Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawiły się tam nowe odcinki i mam nadzieję, że za kilka dni wrócę do Was z kolejnym. Zaobserwujcie mój profil, aby nie przegapić nic nowego! Burza. Takie widoki sprawiają, że moje "jesienne ja" wygląda zza rogu i po cichu syczy "hygge". Bolognese i Harry Potter. I może padać bez końca.Och! Co za ulga, że pierwszy dzwonek jutro nas nie dotyczy!Na zdjęciu jeszcze o tym nie wiemy, ale tego wieczoru zobaczymy na niebie spadającą gwiazdę i w myślach powiemy życzenie. (Pasiasty golf to mój ideał, jutro wchodzi do sprzedaży.)Biegniemy do domu, co sił w nogach – goni nas ostatni letni deszcz!

Dobranoc :*

 

*  *  *

 

 

 

Wakacje w Prowansji – czy dyscyplina może wzbogacić Twój styl?

Jeśli wolałabyś posłuchać tej opowieści, zamiast czytać artykuł to zapraszam do mojego podcastu na Spotify i na iTunes

 

  Lądujemy w Marsylii i wypożyczonym samochodem ruszamy w drogę. Na drogowskazach szukamy Saint-Rémy-de-Provence – naszego ukochanego miasteczka. Zbliżając się do celu naszej podróży trudno nie zauważyć, że nie tylko architektura staje się wyjątkowo spójna. Mijamy starszą panią z niedużym koszem wiklinowym w ręce, w białej lnianej sukience wiązanej na szyi i delikatnych skórzanych sandałach. Towarzyszy jej pan w jasnobłękitnej koszuli, z kapeluszem fedora na głowie i mokasynami na nogach. Od razu sobie myślę „jesteśmy już blisko”. Przez całą dalszą drogę widzę już prawie wyłącznie osoby ubrane w tym samym stylu. I bynajmniej nie jestem zdziwiona – przecież sama zapakowałam do swojej walizki podobne rzeczy. Nikt mi oczywiście nie kazał tego zrobić i – szczerze mówiąc – zbyt wiele o tym nawet nie myślałam. Po prostu jakoś tak wyszło. Moja podświadomość zupełnie nie miała zamiaru przeciwstawiać się temu prowansalskiemu konformizmowi. Właściwie to wpadła w niego jak śliwka w kompot. Ale o to w sumie przecież chodzi, aby na wakacjach zanurzyć się w czymś po uszy. Prawda?

  Prawda – żadne to odkrycie. Mam jednak wrażenie, że w Prowansji to przeistoczenie się dotyka wielu aspektów naszego „ja”. Tu nie chodzi tylko o to, aby tam przyjechać, odpocząć i wrócić. Ten kto przyjeżdża do Prowansji szybko zaczyna się czuć tak, jakby był elementem pewnego spektaklu. Z początku pojawia się w nas podejrzliwość. Sprawdzamy czy gdzieś za kolejną fasadą kamienicy nie kończy się już inscenizacja. Że i owszem na głównym rynku w miasteczku jest przepiękny targ, ale to nie może być tak idealne i naturalne jednocześnie. Przechodząc przez wąskie uliczki wśród straganów i targowego gwaru mam wrażenie, że zaraz reżyser krzyknie „cięcie” a zza rogu wyskoczy kostiumografka, która poprawi panu przede mną kołnierzyk koszuli. Jednak nic takiego się nie dzieje. To mieszkańcy i o dziwo turyści są tymi reżyserami, scenografami i kostiumografami w jednym. Każdy dokłada swoją małą cegiełkę do końcowego efektu, który składa się na krajobraz jak z filmów.

Po kilku latach los pozwolił nam znów odwiedzić Prowansję. Zastanawiałam się czy po przyjeździe będę mieć wrażenie, że "jakoś fajniej zapamiętałam to miejsce" jak często zdarza się, gdy wracamy gdzieś po dłuższym czasie. Ale nie – Prowansja nie straciła nic ze swojego uroku.

 

  Nie byłabym jednak z Wami do końca szczera, gdybym powiedziała, że urok Prowansji i jej spójność to efekt tylko spontanicznego wyczucia turystów. To także, a może przede wszystkim, zasługa surowej polityki władz regionu, która ma za zadanie pilnie strzec prowansalskiego klimatu i kreować Prowansję na kształt raju utraconego dla Europejczyków. A gdy otacza cię piękna, niezakłócona banerami i samowolką budowlaną architektura, ciągnące się po horyzont winnice, drogi obsadzone cyprysami i pola lawendy, to sam zaczynasz myśleć o tym, aby tego pejzażu nie burzyć. Miło jest się poczuć elementem tej pięknej układanki, a jeśli umiejętności językowe zupełnie nam na to nie pozwalają, to może chociaż strój sprawi, że wtopimy się w ten obraz? I nikt nie zorientuje się, że my tutaj tylko na chwilę (dopóki się nie odezwiemy ;))?

  Prowansja wymaga dostosowania – dla niektórych jest to nie do przyjęcia, bo chcą spędzać wakacje po swojemu, a innym podoba się ten delikatny reżim. Są tacy, którzy czują się urażeni tym, że pani ekspedientka patrzy się na ciebie krzywo, niczym nauczycielka matematyki w podstawówce, jeśli chociaż nie spróbujesz poprosić po francusku o dwa melony. Inni traktują to jako miłe wyzwanie. Ja rozumiem i akceptuję to, że mieszkańcy pilnują abyśmy nie popsuli im przedstawienia.

  Spotkałam się z opiniami, że Prowansja to raczej makieta, a nie prawdziwa kraina, że z drzew oliwnych nie zbiera się nawet oliwek, bo mają one służyć tylko jako element krajobrazu ku uciesze turystów – no cóż, na własne oczy widziałam oliwy z dumnym napisem „Made in Provence”, ale podejrzewam, że w tej plotce jakieś źdźbło prawdy może się znaleźć. Fakt jest taki, że Prowansja ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie z całej Europy przyjeżdżają tu i posłusznie, jak jeden mąż, chodzą w wiklinowych kapeluszach i espadrylach. Czyli zaklęcie działa.

W miasteczku Gordes udało nam się znaleźć stolik w restauracji specjalizującej się w tutejszych oliwach. A więc część tych oliwek musi być zbierana ;). 

 

  Chciałabym być czasem bardziej naiwna, ale zdaję sobie sprawę, że moje ukochane Saint Remy i jego okolice z pięknymi chateau to trochę taki prowansalski Disneyland. I tak, jak dzieci wkładają uszy myszki Micky na głowę przekraczając bramę słynnego parku, tak my rozpoczynając wakacje w tym francuskim skąpanym w słońcu mikroraju chcemy włożyć nasze przebrania. Ale jednak – nie jest to do końca to samo. Disneyland to atrapa pełną gębą. Postacie z bajek, które tam spotykamy, kończą pracę po ośmiu godzinach i możemy być pewni, że wszystkie te śpiące królewny i Śnieżki nie żywią żadnych uczuć do księcia. Zresztą pewnie tych kopciuszków i książąt park zatrudnia na pęczki by obstawić wszystkie możliwe eventy 365 dni w roku. W Prowansji stroje, architektura i niektóre zachowania mogą się wydawać mocno na pokaz, ale kryje się za nimi prawdziwe społeczeństwo, ze swoją gospodarką i kulturą. A co do tych, którzy disneyowski park odwiedzają: z uszami myszki Micky na głowie nie bardzo chcę spędzić później reszty lata w moim mieście, za to zapożyczenia z prowansalskiego stylu trwają przy mojej letniej garderobie od lat i z całą pewnością jak przebranie nie wyglądają.

Nazbyt eleganckie i delikatne kreacje nie sprawdzą się w trakcie odkrywania Prowansji. Od jedwabnej koszuli lepsza będzie ta bawełniana (ta ze zdjęcia jest już dostępna)

 

  Mogłabym jeszcze długo mówić o oszałamiającym wrażeniu tego regionu, o tym, dlaczego motyw odnajdywania szczęścia na tak zwanej prowincji jest tak umiłowany przez pisarzy i czemu to właśnie Prowansja uchodzi za wymarzony cel  umęczonego człowieka kapitalizmu, ale obiecałam Wam (i sobie) że ten artykuł będzie krótki i znajdą się w nim przede wszystkim konkretne tipy. Poniższe rady możecie zastosować nie tylko wtedy, gdy wybieracie się na południe Francji – myślę, że świetnie sprawdzą się także na Mazurach, czy na – rozgrzanych sierpniowym słońcem – ulicach polskich miast. Chodzi bardziej o uchwycenie tego nastroju, lekkości i estetyki. Czy trzeba coś kupować? Jeśli Wasza garderoba jest dobrze skompletowana, to będzie to raczej kwestia sprytnego łączenia ubrań, które już macie. No to zaczynamy mini szkolenie.

  Kilkanaście lat temu Ridley Scott postanowił zekranizować słynną powieść Petera Mayle’a „Dobry rok”. Historia ta jest stara jak świat – ambitny i cyniczny rekin finansjery dziedziczy stare chateau wraz z winnicą, co gwałtownie i mimo woli wyrywa go z jego świata i przenosi prosto do serca Prowansji. W którymś momencie poznaje dziewczynę pracującą w restauracji w Gordes – małym urokliwym miasteczku. Maks, czyli główny bohater, ma z początku protekcjonalny stosunek do prowincjalnego życia i los da mu za to małą nauczkę. Za to Fanny Chenal grana przez Marion Cottiliard sprawia, że „prowincjonalny styl” staje się na równi pożądany co ten paryski.

  Oglądałam ten film trzy razy: prawie 20 lat temu, kiedy wszedł do kin, jakieś pięć lat temu gdy byłam już dorosłą kobietą, no i teraz, tuż przed napisaniem tego tekstu. Za każdym razem miałam wrażenie że Fanny Chenal wygląda po prostu świetnie. Być może nie super modnie (w pierwszej scenie w której się pojawia, spódnica mogłaby być do kostek, a nie przed kolano, patrząc z perspektywy trendów w 2023 roku), ale to naprawdę subtelności, bo pierwsze wrażenie i tak, za każdym razem, było oszałamiające. To co ona miała w tej swojej szafie? W pierwszej scenie widzimy ją w espadrylach, białym t-shircie i delikatnej zwiewnej spódnicy w kolorze oliwki. Za drugim razem ma prostą czarną sukienkę z dżerseju, ponownie espadryle, dżinsową kurtkę i wiklinowy kosz na skórzanych rzemykach zawieszony na ramieniu (mam taki sam!). Gdzieś tam pojawiają się jeszcze dżinsy i biała bokserka. Kolejny dowód na to, że siła tkwi w prostocie… no i w naturalnych, dobrych gatunkowo materiałach.

Zdjęcie sprzed paru lat. Nadal podoba mi się ten zestaw. Nie pamiętam już czy wtedy też pakowałam walizkę pod wpływem filmu "Dobry rok" ale inspirację stylem Fanny Chenal widać gołym okiem.

 

  A skoro już mowa o materiałach – wcale nie ma tu za dużo jedwabiu, chociaż wydawać by się mogło, że powinien być naszym pierwszym wyborem. To przecież elegancki i jednocześnie idealny materiał na lato. Ale! Jest on jednocześnie bardzo delikatny i trudny do wyczyszczenia, a od dziesięcioleci w literaturze i w filmie Prowansja jawi się jako miejsce, w którym kontakt z naturą jest bardzo bliski, a czasem bliższy niż byśmy chcieli. I za tym idzie też styl, który musi się sprawdzić w takim a nie innym środowisku. Nie raz i nie dwa razy trzeba się przejść po winnicy i wrócić umorusanym wapiennym pyłem. Wąskie dróżki, mało asfaltu, wszystko porośnięte i haczące o ubranie. Nie. Jedwab z całą pewnością nie zdaje egzaminu, jeśli chcemy to miejsce poczuć, a nie tylko zobaczyć.

  Mała dygresja – oczywiście kolejność była odwrotna. To nie filmy i literatura stworzyły ten charakterystyczny dla mieszkańców i turystów styl ubierania się. One go tylko uwypukliły. „Prosty wytrzymały ubiór, wystrój domów, wreszcie potrawy nie były efektem wyboru podyktowanego świadomością że do szczęścia więcej nie potrzeba, jak sprzedają to amerykańskie superprodukcje, ale wyrazem niedostatku” – tak opisuje to Helena Łygas w swoim artykule sprzed lat. Prostota i życie „jak przed wiekami”, którymi zachwycają się miliony turystów to wynik trudnej codzienności na prowincji, który z czasem stał się zaletą i cechą charakterystyczną regionu.

  Wracając do materiałów – w Prowansji to przede wszystkim len i bawełna. Pojawiają się też wiskozy, ale nie te w wersji połyskujących tylko bardziej przypominające cupro. Właściwie nie widać tu poliestru, ani mocno dopasowanych ubrań. Jeśli już natrafimy na kwiecistą sukienkę to będzie to raczej wzór łączki w delikatnych kolorach, a nie seledynowa kreacja rodem z „Seksu w wielkim mieście”. A jeśli mowa o kolorach to dziewczyna z obrazów francuskiej wsi spędza dużo czasu na świeżym powietrzu, więc jej ubrania szybko blakną na słońcu. Do ich barwienia używa się naturalnych składników, więc o neonach z egzotycznych puszczy raczej nie pomyśli. Strój wpisuje się w otoczenie i to ono jest największą inspiracją. Paleta barw jest dosyć szeroka, bo mamy tutaj oczywiście biel czyli podstawę garderoby, czerń, brązy, odcienie oliwkowe, ale też akcenty świeżej pomarańczy, które przypominają mi od razu o soczystym wnętrzu melonów, na cześć których odbywa się w Prowansji osobny festiwal. Wszystkie te barwy ułożone są jednak w takie zestawy, że ma się wrażenie, jakby każdy z nich wyszedł spod ręki tego samego projektanta. Dzięki naturalnym kolorom wszystko wygląda niezobowiązująco, a jednocześnie bardzo schludnie.

  Dodatki wykonane są z materiałów, z których od setek lat tworzyło się rzeczy codziennego użytku – naturalnego sznurka,, wikliny, skóry i zamszu. Espadryle, kapelusz i kosz to trio, które sprawi, że nasza biurowa sukienka nada się nawet na kolację w gaju oliwnym. Wracając do troski z jaką mieszkańcy dbają o to, aby ich region zachował swój charakter mimo milionów turystów – w sklepikach i straganach znajdziecie właściwie wyłącznie regionalne produkty i są one – sprawdziłam na własnej skórze – naprawdę świetnej jakości. Wszyscy pracują tutaj na to, aby na miejskich targach sprzedawane było tylko to, co wykonano z miłością i wielką starannością. A kupicie tu nie tylko kosmetyki, sery czy przyprawy, ale także ubrania, buty i akcesoria. Jeśli zbłąkany turysta zgubi na lotnisku bagaż, albo uzna, że jego fioletowy t-shirt z napisem Balenciaga przestał mu się podobać wraz z ujrzeniem cyprysów na horyzoncie, to w mig uzupełni swoją wakacyjną garderoby o klasyki. Jeśli więc jesteście skazani ubrać się w to, co znajdziecie na miejscu, to mimo woli wpiszecie się w prowansalski stereotyp i dołączycie do grona statystów. Brzmi strasznie? Być może, ale biała lniana koszula, która kupiliśmy mężowi 5 lat temu w miejscowości Lacoste jest od tego czasu jego ulubioną. I sprawdziła się zarówno na polach lawendy, jak i na gdyńskim Openerze.

  Brzmi to wszystko jak mocno osadzony w ramach styl, który nie znosi wyjątków, ale myślę, że to kwestia naszej interpretacji. Len daje przecież mnóstwo możliwości – także nowoczesne marki proponują wzory z tego materiału: komplety składające się z szortów i topów, wycięte sukienki, spodnie palazzo – nie trzeba decydować się na tunikę mnicha. Właściwie to w ogóle nie trzeba się do tego „dresscode'u” dostosowywać – mało prawdopodobne, aby ktoś robił nam przytyki na ulicach Arles czy Aix-en-Provence. Taka podróż to jednak fajna możliwość na to, aby przy odrobinie wysiłku znaleźć w swojej letniej garderobie więcej opcji i odkryć na nowo swobodną elegancję. 

Na targu w Saint-Rémy nie znajdziemy prowansalskich pamiątek wyprodukowanych gdzieś na przedmieściach Shenzen. Ma to mnóstwo zalet, ale też jedną wadę – znacznie trudniej jest się powstrzymać.

Temat projektu stołu bynajmniej nie ucichł na wakacjach ;). Numer telefonu i adres mejlowy do pana mam zapisany (strony internetowej niestety nie posiada). 

Robi też takie piękne krzesła! 

W trakcie jednodniowej wycieczki do L'isle-sur-la-Sorgue – prowansalskiej stolicy antyków. Rzeczy faktycznie piękne, ale w porównaniu do Jarmarku Dominikańskiego mocno wygórowane ;). 

 

  A co ja zapakowałam do walizki na te piękne 4 dni? Białe sukienki, jedną parę szortów, koszule w kolorze jasnego błękitu, oczywiście kosz i wiązane skórzane sandały. Jedną czarną sukienkę na wieczór i stare espadryle od Castanera. Duch nowoczesności objawił się w moim bagażu pod postacią kremu z filtrem.  Niektóre zdjęcia w tym wpisie mają już parę lat, ale zestaw który widzicie na pierwszym zdjęciu (sweter w paski i sztruksowa spódnica) nadal mi się podoba. Styl prowansalski jest nieczuły na upływ czasu i zmieniające się trendy z jednego prostego powodu – wynika z funkcji. Proste zestawy i naturalne kolory idealnie komponują się w otoczenie i sprawdzają zarówno wtedy, gdy mieszkamy w Prowansji, jak i wtedy, gdy przyjechaliśmy tu po to, aby pozwiedzać wybudowane na wzgórzach stare miasteczka. Podejrzewam, że po paru tygodniach może to wszystko się nam trochę znudzić, ale zapewniam, że za rok te utarte schematy sprawią, że szybciej odnajdziemy się w modzie letniej.

  Prowansja ma nam przypomnieć o tym, jak wspaniałe i ważne są proste przyjemności. To oczywiście naiwność sądzić, że po kilku dniach napawania się śpiewem cykad, zapachem rozgrzanych od skwaru platanów i dotykiem przyjemnie chłodnych wapiennych ścian jakiegoś starego chateau wrócimy do domu z czymś, co zmieni na plus też tę naszą nieprowansalską codzienność. A może jednak? Niech to będzie kilka chwil przy śniadaniu, kiedy patrzymy za okno na szumiące liście… buków powiedzmy, równie pięknych jak cyprysy. A w szafie może to być lniana prosta sukienka, która przywoła wakacyjne doznania. Być może ten wystudiowany strój to kolejna klisza, w którą wpadamy. Być może trzeba będzie przez chwilę przemyśleć to, co pakujemy do walizki. Ale czy przez to, że musimy się trochę bardziej postarać, nauczyć czegoś nowego i spojrzeć z pokorą na otoczenie, to nasza wyprawa staje się mniej urzekająca? To już pozostawiam Waszej ocenie.

LAST MONTH

Wpis powstał we współpracy z marką Senelle, NewbyTea i wydawnictwem Insignis. 

 

  Po kilku latach znów jestem w stajni i stoję koło boksu. Wpatruję się w izabelowatego konia, który czeka, aby go osiodłać. „Podciągnij popręg, ale nie za mocno, strzemiona poprawię sobie na padoku, czy umiem jeszcze włożyć wędzidło?” – w głowie przerabiam to, co jeszcze pamiętam i staram się pomóc na tyle, na ile potrafię, bo wiem dobrze, że w świecie koniarzy mijanie się od przygotowywania rumaka jest zawsze źle widziane. Wychodzę z moim kopytnym kolegą i macham do życzliwej widowni, która przyjmuje już zakłady czy uda mi się wsiąść w siodło bez pomocy. Jest ciepły lipcowy poranek, a moja głowa w końcu skupia się tylko na jednym – aby trzymać pięty w dole.

  Tego było mi trzeba, bo w ostatnich tygodniach co chwilę zabierałam się za coś nowego, nie kończąc wcześniej tego, co już zaczęłam. To trochę rozbija. Wrażenie, że coś nas przerasta towarzyszy pewnie co jakiś czas każdemu z nas – grunt, aby nie weszło nam w krew :). Patrząc jednak na to dzisiejsze zestawienie mam wrażenie, że w lipcu pisałam więcej niż przez ostatnie pół roku, przeczytałam dzieciom małą bibliotekę, pokonałam wiele technologicznych przeszkód, odwiedziłam miejsca za którymi tak bardzo tęskniłam i potrafiłam się cieszyć z małych rzeczy – nawet w poniedziałki :). A co jeszcze u mnie słychać? Zapraszam do długiej fotorelacji!

 

Lipiec powinien kojarzyć się z zabawą na świeżym powietrzu, ale my rozpoczęliśmy go przedszkolnym wirusowym mutantem i umilaliśmy sobie czas choroby w domu…

1. … a to pozwoliło nam nadrobić kilka remontowych spraw. Szczera rada ode mnie – zastanówcie się trzy razy nim uznacie, że same będziecie malować drewniane żaluzje (można je kupić w marketach budowlanych, ale tylko w surowym drewnie). 2. W czasie choroby nasze mieszkanie zamienia się w jedną wielką czytelnię (czynną całą dobę). 

Ten miesiąc był zdominowany przez podcasty. Moje, cudze, nagrywane w szafie i w profesjonalnym studio. Nowa przygoda w końcu nabiera rozpędu. 
Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawił się tam nowy odcinek i lada dzień dodam kolejny. 

Chorowanie w upale? Nie polecam. Chociaż w sumie… Było segregowanie starych zdjęć w przerwach między herbatami z miodem i cytryną, nadrabianie bajek Disney'a, które – szczerze przyznam – sama też oglądałam z przyjemnością. Znalazła się nawet wolna chwila na polskiego Vogue'a i pisanie. Gdyby nie nerwy spowodowane trudną do zbicia gorączką mogłabym nawet polubić taki czas.

Ja wiem, że to ciągłe gadanie o tym, że "mama ma wychodne" może być nudne. Brzmi to co najmniej tak, jakby kobiety, które mają dzieci były na co dzień trzymane w jakimś karcerze, ale część z Was zgodzi się pewnie ze mną, że nasz macierzyński umysł trochę tak funkcjonuje. Najtrudniejsze w tym wszystkim to otrzymanie zgody od samej siebie, aby na chwilę wyjść z roli mamy i bez wyrzutów sumienia tańczyć pod sceną do "świecisz jak miliony monet". Niby to wszystko wiem, a jednak każdy wieczór "bez bombelków" wciąż jest dla mnie w jakimś sensie trudny.

– Halo?

– Nie mogę rozmawiać, jestem na Openerze.

– Ale to ty do mnie dzwonisz!

– Pa!

(czyli jak się kończy oglądanie zbyt wielu storisków od Make Life harder)

Zabawa całą noc przy blasku księżyca… i chrabąszczach we włosach. Wakacje. Jesteśmy nad polskim morzem. Z nieba leje się żar. Dzieci grzebią w piasku i odliczają minuty, aby wrócić do wody, bo usta nadal sine (ale nie od jagodzianek). Parawany rosną wokół nas i co chwilę ktoś krzyczy, że sprzedaje ciepły popcorn. Lubimy się podśmiewywać z tych naszych narodowych dziwactw plażowych, ale mnie one jakoś nie drażnią. W takie dni jestem najszczęśliwsza na świecie. Ciasto na plaży!? Właściwie, czemu nie? Ja zabieram jako prowiant wszystko, co mam w lodówce, a za moment może się zmarnować. Wiem, że na plaży zjemy ze smakiem nawet to, na co w domu niekoniecznie miałabym ochotę.  Basen wybudowany dla świnki Peppy i jej przyjaciół z innych bajek. 1. Fajnie, że wzięłam gazetę i jednej strony nie przeczytałam. Naiwny rodzic, który na plażę przynosi leżak i lekturę… 2. Piękne to nasze wybrzeże, tylko czemu te upalne weekendy zdarzają się tak rzadko?A potem i tak wszystko wrzucam do torby!Słoneczny poranek w Warszawie! Zaczynam długi pełen wyzwań dzień! Wiele z Was pytało mnie na Instagramie o ten zestaw, a przecież ze statystyki wynika, że 99% u mnie to oczywiście MLE. :) Natomiast jedwabny top jest od Moye, a torba to Polene. Restauracja Oliva. Odkryta dzięki pani Dominice (pozdrawiam! :)). Na pewno tu wrócę!1. Risotto z kurkami. Żałuję, że też nie zamówiłam! //  2. Co robi Kasia w restauracji? Fotografuje zlewy – wiadomo. Nagrywamy razem z YES. Przy okazji przypominam Wam o ostatnich dniach kampanii YES. Zarówno online jak i w butikach stacjonarnych znajdziecie wyselekcjonowaną przeze mnie biżuterią. Spacer po warszawskich Łazienkach zaliczyłam nie jeden, ale za każdym razem odkrywam coś nowego. Idziemy na wystawę Fridy. Podobno przechodzi teraz prawdziwy szturm!Gdy wkładasz bluzkę i od razu masz ochotę wykorzystać ten wieczór (koszula pochodzi od Seprov). 1. Wystawę dzieł Fridy Kahlo w Łazienkach możecie obejrzeć do 3 września. // 2. Sto lat! W uroczej restauracji Chianti w Sopocie świętowaliśmy kolejną "czterdziestkę". // 3. Co by tu jeszcze zmienić, aby lepiej wykorzystać ogród? Długie rozmowy z kochaną panią Ewą z Narcyza – uwielbiam to miejsce, uwielbiam panie, które tam pracują i uwielbiam te wszystkie piękne kwiaty, które tam znajduję. // 4. Zielono na talerzu – groszek, szparagi, koperek, liście szpinaku i mięta. // Co dodaje blasku mojej skórze? Uśmiech i spokój. A sukienka to oczywiście MLE :).Mrożony napar parzony sposobem "cold brew" to moja lipcowa miłość. Polecam wykorzystać do niej dobry gatunkowo rooibos, bo to napar, którą bez ograniczeń mogą pić też dzieci. 

Rooibos czyli czerwonokrzew afrykański rośnie jedynie w RPA w obszarze gór Cederberg, na północ od Kapsztadu. Susz z rooibosa produkuje się podobnie, jak susz herbaciany. W efekcie powstaje wonna mieszanka drobnych jak igiełki listków w kolorze miodu. Mój numer jeden to Rooibos Orange od NewbyTea. Wiem, że wiele z Was ma już swoje ulubione produkty z tego sklepu, więc dzielę się kodem: z KASIA15 otrzymacie w Newbytea 15% zniżki na wszystkie produkty (możecie z niego korzystać do 15 sierpnia). 

Każda z 15 piramid Rooibos Orange jest pakowana oddzielnie w torebkę z trójwarstwowej folii aluminiowej w celu zagwarantowania najwyższej jakości i świeżości. Wrzucam dwie do dzbanka i zalewam letnią wodą. Czekam godzinę (dzięki zimnemu parzeniu napar jest delikatniejszy w smaku), dodaję miód, gałązki lawendy lub rozmarynu i dużo pokrojonych owoców brzoskwini. Prawie 30 stopni? W takim razie mrożona herbata będzie smakować jeszcze lepiej.1. Lipcowe słońce – wróć do nas! // 2. Dziękuję za zaproszenie! Jeśli coś może mnie zmusić do myślenia o deszczowej jesiennej pogodzie w samym środku lipca to będzie to CHANEL  i pokaz jesienno-zimowej kolekcji. Gdy przyjaciółki są najlepszymi ambasadorkami twojej marki. W MLE pojawiają się już nowości z kolekcji "resort".
Tak zwane słodkie nic nierobienie w domu. Przynajmniej w teorii. Czy dobrze urządzone mieszkania może nam dać trochę szczęścia? Tutaj zapraszam do kolejnego odcinka (będę bardzo wdzięczna za subskrypcję i pozytywne oceny – to jedyna nagroda za tę pracę :)). 1. "Kopciuszek". // 2. Moja najlepsza wymówka, aby zrobić sobie przerwę. Praca w domu w towarzystwie dzieci nie zawsze wygląda słodko, ale jestem wdzięczna za tę możliwość. // 

Ktoś tam kiedyś pisał w swoich artykułach, że trzeba unikać niebieskiego światła pod wieczór. Ekhm… a to ja idąca do łóżka z laptopem pod ręką. Wieczory to czasem jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogę skupić się w ciszy. Tak bywa, tak pewnie będzie i nie biczuję się za to. Chyba.A tu na zdjęciu widzicie serum marki Senelle – jedno z najmocniej nawilżających, jakie kiedykolwiek miałam. Wieczorem wcieram je w twarz (wystarczy kilka kropelek) i nad ranem skóra wciąż jest mocno nawilżona. Posiada w swoim składzie ultra stabilną formą witaminy C (4%), Stoechiolem (1%) (naturalny lifting) oraz Oléoactif. Rewitalizujące serum z witaminą C od Senelle wraz z innymi kosmetykami tej marki możecie znaleźć stacjonarnie (oraz online) w drogeriach Super-Pharm, gdzie zapewnione są testery dla każdego produktu. To świetna informacja dla osób chcących zobaczyć na żywo zapach/konsystencję i skorzystać z promocji, która notabene również na -20% jest tam dostępna.
Z kodem MLE otrzymacie natomiast 20% zniżki w sklepie Senelle i możecie z niego korzystać do końca sierpnia. 

Efekt "glow" w kroplach. Jeśli będziecie chciały skorzystać z kodu rabatowego to polecam również przy zakupach krem pod oczy tej marki, który świetnie radzi sobie z porannymi obrzękami.Rodzice idą na "Barbie". Tylko jak tu przekonać młodsze towarzystwo, że zostaje? Może jagodzianki załagodzą kryzys…1. Tulasy, które wyłudzam, kiedy tylko się da. // 2. i 3. Dla mnie też coś zostało! // 4. Lista zakupów. Każdy taką robi, prawda?Człowiek – stopa społeczna. Tfu! ISTOTA społeczna! A tak serio "Człowiek – istota społeczna" Elliota Aronsona to jedna z moich ulubionych książek z czasów studenckich. Polecam każdemu. Pierwsze odwiedziny w Montowni w Gdańsku – klimatyczne miejsce w pobliżu stoczni z pysznym jedzeniem. // O podróży do Prowansji opowiem Wam jeszcze trochę w innym artykule (w ten piątek to już na pewno wejdzie ta koszula ;)). Zobaczymy jak długo wytrzyma na kolanach u taty. Niezbyt długo. 

U moich rodziców jest jak w dobrym antykwariacie. "Eichmann w Jerozolimie" autorstwa Hannah Arendt (ta sama książka funkcjonuję też pod tytułem "Rzecz o banalności zła") to dzieje procesu zbrodniarza wojennego, ale też próba zdefiniowania różnych obliczy zła. Obojętność, brak charakteru, spolegliwość i zachłanność – to w ich cieniu rośnie największe zagrożenie. Projektowanie swetrów to zdecydowanie moja ulubiona działka w MLE. Wiem, że nasze modele nie mają sobie równych, ale i tak każdego roku staram się zawieszać tę poprzeczkę coraz wyżej. I chociaż mamy środek lata, to widzę już siebie w tym swetrze po lewej – przy kominku, tuż po bitwie na śnieżki. Powroty oznaczają jedno: zapach proszku do prania w całym mieszkaniu. Każda z nas jest inna, ale jedno nas łączy – potrafimy przyznać się do naszych słabości i porażek i nie oceniać nawzajem. W takim gronie "najgorsza wersja mnie" czuje się naprawdę dobrze ;).  Takie spotkania po latach lubię najbardziej. Szykuję dla Was małą niespodziankę związaną z MakePhotographyEasier, ale wszystko w swoim czasie. ;) 1. Kolor nieba, który lubię najbardziej. // 2. Toteme – marka założona przez koleżankę po fachu. // 3. Mój ulubiony posiłek – zrobiony z resztek. // 4. Udało mi się przekonać Asię, aby zrobić dla Was na Gwiazdkę piżamy! Czekamy jeszcze na ostatnie poprawki, ale już jestem zakochana – w materiale, lamówce i jakości wykończenia. // 

Czy moja babcia spodziewa się tych kwiatów? Ani trochę!1. Niewiele tu widać, ale jesteśmy w Pokusie w Gdyni – naszym ulubionym kawiarnianym biurze. // 2. Zwykle nie jadam słodkich śniadań, ale dla takiej owsianki można zrobić wyjątek. // Podróże, te dalekie i te duże. Godzina od Trójmiasta i jestem w niebie. 

Konie, drzewa, rodzina, przyjaciele. Pałac Ciekocinko to takie miejsce, do którego uwielbiam wracać.

 Prowansja? 
Galopowanie pod drzewami i leczenie zakwasów z lekką książką. Piszę się na to!Szybko, bo spóźnię się na lekcję!A do obiadu usiądziemy… z dziadkami! Jak miło, że ktoś znalazł chwilę między kampanijną zawieruchą.Ciepła, zabawna i wciągająca książka. W sam raz na weekend. To jedna z tych opowieści (a mówiąc wprost: romansów), które zostawiają nas z zadowoloną miną. Główna bohaterka zostaje opuszczona przez męża, ale radzi sobie w nowej sytuacji lepiej niż by się tego spodziewała. Być może to ten cudowny klimat domu Nory, być może jej charakter i życiowe doświadczenia, być może po prostu potrzebowałam czegoś, co wyrwie mnie z czytelniczego zastoju. W każdym razie polecam "Nora, tego nie ma w scenariuszu!"
Dziecięce menu dla wszystkich urlopowiczów!W starym pałacu z początku XX wieku powinnam chyba czytać Herkulesa Poirot, ale tym razem posłuchałam poleceń Gosi i zaczęłam "Nora, tego nie ma w scenariuszu". Na szczęście nie czytałam jej do góry nogami, jak na tym zdjęciu, bo wiele bym straciła ;). Korzystam z wizyty dziadków i pędzę na kolejną jazdę. 
Jeszcze z 38 lekcji i wszystko sobie przypomnę.
Płatki na śniadanie? A nie mieli parówek?
Ten kto tu przyjedzie na pewno będzie chciał wrócić. Widoki jak z "Pana Tadeusza" – moja stara dusza czuje się tu najlepiej.  Pierwszy sierpniowy poranek to idealny moment na rozpoczęcie nowego rozdziału. Napiszemy go razem?