Pielęgnacja, o której zapominam chociaż nie powinnam, czyli moje domowe mini SPA

   Home spa sounds like a slight absurd to me – there are so many important things to do on a daily basis that I'd be always able to find reasons to abandon the idea of such pleasures. Even if I manage to finish work earlier, instead of lying in the bathtub with my legs up, I can always do some hand washing that has been waiting for a week, thoroughly clean glass vases, submit application for a new passport, do some cleaning in the kitchen cupboards, or start looking for Christmas gifts… there are so many possibilities and there are new ones each day. No one should be surprised that I have used the bathtub exactly two times since we move into this flat (and in April it will be already two years).   

   I won't be delusional that something will change in that matter, but I thought that I'd prepare a short post about products that I would like to use more often and that seem to me special in a way.

* * *

   Domowe SPA brzmi dla mnie trochę jak abstrakcja – jest tyle ważniejszych rzeczy do zrobienia na co dzień, że zawsze znalazłabym powód, aby zrezygnować z tego rodzaju przyjemności. Bo nawet jeśli uda mi się wcześniej skończyć pracę to, zamiast położyć się w ciepłej wannie z nogami do góry, mogę przecież zrobić pranie ręczne, które czeka na mnie od tygodnia, wyczyścić dokładnie szklane wazony, pójść wyrobić nowy paszport, uporządkować szafki w kuchni albo zająć się w końcu szukaniem prezentów… możliwości jest bardzo wiele i każdego dnia dochodzą kolejne. Nikogo więc nie powinno dziwić, że od czasu wprowadzenia się do naszego mieszkania (w kwietniu będą dwa lata) korzystałam z wanny dokładnie trzy razy. 

   Nie będę się łudzić, że w tej kwestii wiele się zmieni, ale pomyślałam, że przygotuję mały wpis o produktach, których chciałabym używać częściej, albo które z jakiegoś powodu wydają mi się wyjątkowe. 

Pięciominutowa maseczka oczyszczająca od MIYA Cosmetics [5% kwas azelainowy + glicyna]. Uwielbiam każdy produkt tej marki więc maseczkę też musiałam przetestować. Oczyszcza pory, jest delikatna, przyjemna i szybka w użyciu, łatwo się zmywa i nie pozostawia uczucia ściągnięcia skóry. Przy regularnym stosowaniu dwa razy w tygodniu wyraźnie zmniejsza widoczność porów, zaskórników i niedoskonałości. Przeciwdziała powstawaniu nowych, reguluje wydzielanie sebum. Bez silikonów, parafiny, PEG-ów, olejów mineralnych, parabenów. Przebadana dermatologicznie. Odpowiednia dla wszystkich typów skóry, także wrażliwej i trądzikowej. Nietestowana na zwierzętach. Wegańska.

      Face masks are cosmetics that I hadn't used for many years as I thought that they are overrated. I didn't believe that they work and I thought that women use it for purely psychological reasons – so that they have the feeling that they've just went through a pleasant treatment. Everything changed when I approached face care with greater engagement and when I started to use more intense facial treatments. After dermapen treatment, my cosmetologist always uses a face mask. After one of the subsequent treatments, when I was more trusting when it came to her advice, I just straightforwardly asked whether such a face mask has any crucial influence on the conditions of my skin. Everything was in her eyes ;). Later, I came across a few great products and today, I can say that my approach has changed completely. I could apply face masks every day, but I do it considerably less frequently, and I would like to change that – the more so that I don't have to lie in the bathtub, light candles, and use two hours of my time to use it. After all, I can do the washing or clean the cases with a face mask on. I'll face more obstacles with the passport…

* * *

   Maseczki na twarz to kosmetyki, których przez wiele lat w ogóle nie używałam, bo wydawały mi się z założenia przereklamowane. Nie wierzyłam w ich działanie i uważałam, że kobiety stosują je z powodów czysto psychologicznych – aby mieć świadomość, że zafundowały sobie jakąś przyjemność. Sprawy się zmieniły, gdy do pielęgnacji twarzy podeszłam z większym zaangażowaniem i zaczęłam stosować intensywniejsze zabiegi na twarz. Po dermapenie kosmetolog zawsze nakładała mi na twarz maseczkę. Za którymś razem, gdy nabrałam już zaufania do jej porad, spytałam po prostu bez ogródek, czy taka maseczka w ogóle ma jakiś istotny wpływ na kondycję mojej skóry. Jej wzrok mówił wszystko ;). Później trafiłam jeszcze na kilka super produktów i dziś mogę powiedzieć, że moje podejście zmieniło się o 180 stopni. Maseczki mogłabym nakładać codziennie, ale robię to znacznie rzadziej i chciałabym to zmienić – tym bardziej, że wcale nie muszę pakować się do wanny, zapalać świeczek i rezerwować dwóch godzin aby jej użyć. W sumie, mogę nawet robić to nieszczęsne pranie czy czyścić wazony z maseczką na twarzy. Gorzej z wyrabianiem paszportu…

   Body balm has been a very exciting topic for me in the recent weeks. I've made the decision to get rid of the previous one as even though its compositions was natural, the combination of the ingredients could have carcinogenic properties. Well, I don't know if that's true and I'm not really sure how to check it, but I prudently came to a conclusion that I won't be using it over the following months. Now, I need a product that is fully worth my trust. 

   Why am I writing about it in a post about the home spa? Because I should apply body balm twice a day, and the truth is that I'm really sloppy in that routine. I do it hastily after the morning shower.

* * *

   Balsam do ciała to dla mnie w ostatnich tygodniach bardzo emocjonujący temat. Podjęłam decyzję o pozbyciu się tego, którego używałam wcześniej, bo chociaż jego skład był naturalny, to podobno połączenie składników mogło mieć działanie rakotwórcze. No cóż, nie wiem czy to prawda i szczerze mówiąc nie bardzo nawet wiem jak to sprawdzić, ale przezornie uznałam, że przez najbliższe miesiące na pewno nie będę go używać. W tym momencie potrzebuje produktu, do którego mam stuprocentowe zaufanie.  

Dlaczego piszę o tym we wpisie o domowym SPA? Bo balsamem powinnam się teraz starannie smarować dwa razy dziennie, a prawda jest taka, że robię to dosyć niedbale i w pośpiechu, po porannym prysznicu. 

Balsam to kosmetyk, który nasze ciało wchłania w największej objętości, dlatego im bardziej naturalny skład tym lepiej. Ja postawiłam na ekstremalną wersję, czyli tak zwany "balsam świeży" od FRIDGE. Nie posiada on żadnych konserwantów, w związku z czym producent zaleca trzymanie go w lodówce (ja trzymam go na marmurowym parapecie w łazience bo jest tam naprawdę bardzo chłodno). Balsam ma piękny delikatny zapach i bardzo szybko się wchłania. Jak widzicie, zużyłam już prawie połowę i za jakieś dwa miesiące będę musiała kupić jeszcze jeden. 

  The most neglected part of my body in the previous months is definitely my hair. In fact, I could say that my bathroom could become an example of an anti-SPA. In my bathroom cupboard, I haven't got even one proper regenerating hair mask and I should abandon the idea of using a conditioner after washing my hair – I don't see any difference with or without it. The last time I had a visit at a hairdresser's was last year (over that period of time, Portos visited his pet stylist three times) and, to be honest, I'm not going anywhere anytime soon – I have no idea how to change my hairstyle. If you have a really well-tested hair treatment (that can be done at home), I'll be eager to read about it…

* * * 

   Najbardziej zapomniane w ostatnich miesiącach są zdecydowanie moje włosy. Właściwie mogę powiedzieć, że moja łazienka w tym wypadku mogłaby pełnić funkcję anty-SPA. W szafce nie mam żadnej porządnie regenerującej maski, a z odżywki, której używam po myciu głowy powinnam zrezygnować – nie widzę żadnej różnicy po jej zastosowaniu. U fryzjera ostatni raz byłam w zeszłym roku (w tym czasie Portos zdążył odwiedzić psiego stylistę już trzy razy) i szczerze mówiąc wcale mi się do niego nie spieszy – nie mam żadnej koncepcji na zmianę fryzury. Jeśli macie naprawdę sprawdzoną kurację na włosy (do wykonania w domu) to chętnie o niej poczytam. 

   All right. The only hair product that I could recommend is Gisou oil. Even though it doesn't contain any magical ingredients, it is expensive, and you can find great replacements on the store shelves, I love to use it and while other oils were exceeding their expiration date in the middle of the package, I will surely finish Negin Mirsalehi's product. The only problem is that you need to apply it only after having washed your hair and rinsing the above-mentioned conditioner. However, you'll get the best outcome by applying it overnight. Maybe today I'll manage?

* * *

   OK. Jedyny produkt do włosów, który mogłabym zarekomendować to olej Gisou. Niby nie ma w sobie nic szczególnego, jest drogi, w sklepach pewnie można znaleźć równie skuteczne zamienniki, a jednak uwielbiam go używać i gdy inne oleje do włosów zwykle traciły ważność w połowie opakowania, tak produkt od Negin Mirsalehi z całą pewnością dokończę. Problem tylko w tym, że pamiętam o jego użyciu wyłącznie po umyciu głowy i spłukaniu wyżej wspomnianej odżywki, a podobno najlepsze działanie uzyskamy nakładając go na noc. Może dziś mi się uda?

   To finish off, I've got a novelty that I've been using for a few days. When I think about it, the idea of a spa immediately pops into my mind. It is because you need to first become a "little chemist" to make the face cream attain its properties. After opening Power Cream + 100% Vit C AA2G by CLARENA we add a small ampule containing the active form of L-ascorbic acid, that is AA2G™ (patented and restricted, that's why it has got those strange icons in its name). I once read that vitamin C is a true youth elixir for our skin, but it's not easy to transport in into our cells (supplementing vitamin C in order to improve the appearance of your skin is futile work, as vitamin C travels to more important organs on its way – you need to apply ie externally). In this cream, you'll find ascorbic acid glucoside, that is a stable form of vitamin C safeguarded from breakdown by a glucose molecule. Whatever that means, the face cream is really pleasant in application – it provides moisturisation and you can apply makeup already after two minutes.

* * *

   Na koniec nowość, której używam od kilku dni. Skojarzyła mi się z tematem SPA, bo aby krem zyskał swoje właściwości, należy się wpierw zabawić w "małego chemika". Po otwarciu kremu Power Cream + 100% Vit C AA2G marki CLARENA dodajemy do środka ampułkę z aktywną formą kwasu L-askorbinowego, czyli AA2G™ (składnik opatentowany i zastrzeżony, stąd te dziwne ikonki przy nazwie). Czytałam kiedyś o tym, że witamina C jest prawdziwym eliksirem młodości dla naszej skóry, ale nie tak łatwo przetransportować ją do komórek (suplementowanie witaminy C w celu poprawy kondycji skóry mija się z celem, bo "po drodze" witamina wędruje do ważniejszych narządów, trzeba więc podawać ją skórze od zewnątrz). W tym kremie zastosowano glukozyd kwasu askorbinowego, czyli stabilną formę witaminy C zabezpieczonej przed rozkładem cząsteczką glukozy. Cokolwiek to oznacza, krem jest bardzo przyjemny w użyciu – mocno nawilża a jednocześnie wchłania się bardzo szybko i już po dwóch minutach można nakładać makijaż. 

    I hope that this post will encourage you to browse through your bathroom cupboards and find something that will cheer you up. It can be a thicker layer of hand cream, a quick daub of nail polish on your nails, or a sheet mask. It will take you four minutes, and if you were planning on reading this post anyway…you'll also find some time for a small bathroom spa.

* * *

    Mam nadzieję, że ten wpis zachęci Was do przejrzenia zawartości łazienkowej szafki i wyciągnięcia z niej czegoś, co poprawi Wam humor. To może być grubsza warstwa kremu do rąk, szybkie maźnięcie paznokci bezbarwnym lakierem albo maska na twarz w płacie. Zajmie Wam to cztery minuty, a skoro miałyście czas aby przeczytać ten wpis… to na małe SPA też go znajdziecie!

***

 

Czy moje zdrowotne natręctwa mają sens, czyli jak mądrze korzystać z mody na diety i super produkty

   The fashion for healthy lifestyle is in its full swing and it comes as no surprise – each of us wants to avoid diseases, even a trivial one like a cold.  

   Once in a while a true hot trend appears on the horizon. It is supposed to have key influence on the condition of our body – regardless of whether it's about improving our immune system, another cleansing diet, or treating everything with vitamin C (as it turns out, the last topic is a hot potato in the public eye). Such a revelation that is most often endorsed by celebrities attracts crowds. There's no problem if it simply doesn't work. We're only disappointed that there are no results. However, sometimes the popularised wonder is harmful for our health, just like magical therapies or avoiding vaccinating toddlers.  

   Why is that so? Because we often follow unreliable and unchecked sources. It's enough to read one article on a given subject and believe in it as we have the propensity to trust the written word. We think that someone has checked the problem thoroughly, delved deeper into the realm of literature, and talked with specialists. Unfortunately, the truth is that online texts can be published by anyone, and various theories pertaining to health rank high among the topics searched online.  

The most harmful are articles that come across as medical; however, without no medical grounding. Pseudo-specialists are trying to convince us that "lately, researchers have discovered", "American experts recommend", without adducing any concrete research or institutions. They also base their advisory texts on research that was conducted 50 years ago without taking the slightest effort to check whether something has changed in that matter. There often appears a sentence uttered "at a conference" and that's too little – you can say anything. Each reliable study was published in a scientific magazine with a detailed description of the study and control groups, study period, or the surnames of researchers (that's why I so often enumerate particular universities so that you can check whether the data that I mention is real). Only in such a case can we assume that the presented thesis is a reflection of reality. In practice, however, I can see that many people writing about health online don't mention any, even the most unbelievable sources, as part of their theories. Today, everyone can write whatever they want, and if for some reason we see it as something inspirational some of us will treat it as a fact.

   I myself am a fan of novelties in the field of healthy lifestyle. I sometimes happened to be disappointed with seasonal hits that were more harmful than beneficial. A large group of people overwhelmed with information overflow concerning health is trying to take care of everything in panic. People are trying to change their habits or analyse their lifestyle by searching for mistakes that can influence our health. Of course, you can count me in. :) Is it susceptibility to fashion trends, neurotic personality, or maybe rational caution. I've got a few obsessions and while preparing that post, I decided to check whether I've got any scientific basis for my concerns.

* * *

   Moda na zdrowy tryb życia trwa w najlepsze i nie ma się co dziwić – każda z nas chce uniknąć choroby, nawet tak błahej jak przeziębienie.

   Raz na jakiś czas pojawia się prawdziwy hit, który ma mieć kluczowy wpływ na kondycję naszego ciała – obojętnie czy chodzi o wzmocnienie odporności, kolejną dietę oczyszczającą czy leczenie wszystkiego witaminą C (jak się okazuje ten ostatni temat rozgrzewa opinię publiczną do czerwoności). Taka rewelacja promowana najczęściej przez sławy porywa tłumy. Nie ma problemu, jeśli zwyczajnie nie działa. Poza tym, że jesteśmy zawiedzeni nie dzieje się nic. Czasem jednak spopularyzowany cud szkodzi naszemu zdrowiu, jak magiczne terapie czy unikanie szczepienia dzieci.

   Dlaczego do tego dochodzi? Bo często korzystamy z niepewnych i niesprawdzonych źródeł. Wystarczy, że przeczytamy jeden artykuł na dany temat i w niego wierzymy, bo mamy skłonność do ufania słowu pisanemu. Wydaje nam się, że ktoś dokładnie problem sprawdził, sięgnął do fachowej literatury, porozmawiał ze specjalistami. Prawda jest niestety taka, że teksty w sieci może publikować każdy, a różne teorie dotyczące zdrowia znajdują się wysoko na liście tematów wyszukiwanych.

   Najgroźniejsze są artykuły brzmiące medycznie, które w medycynie żadnego poparcia nie mają. Pseudospecjaliści przekonują, że „ostatnio naukowcy dowiedli”, „amerykańscy eksperci zalecają”, nie powołując się na żadne konkretne badania ani instytucje. Albo opierają swój doradczy tekst na badaniach przeprowadzonych 50 lat temu, nie podejmując odrobiny wysiłku, by sprawdzić czy coś się w tej kwestii zmieniło. Często pojawia się też stwierdzenie „powiedziane na konferencji”, a to za mało – powiedzieć można wszystko. Każde wiarygodne badanie zostało opublikowane w magazynie naukowym, z dokładnym opisem grupy badanej i kontrolnej, czasu jego przebiegu czy nazwisk badaczy (to dlatego tak często w swoich wpisach wymieniam konkretne uniwersytety, tak aby można było sprawdzić czy dane, na które się powołuję są prawdziwe). Tylko w takim wypadku możemy dopuścić do siebie myśl, że przedstawiona w artykule teza autora ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. W praktyce jednak widzę, że wiele osób piszących o zdrowiu w internecie nie wymienia żadnych, nawet najbardziej niewiarygodnych źródeł swoich teorii. Dziś każdy może napisać wszystko, a jeśli z jakiegoś powodu budzi nasz autorytet to część z nas każde słowo przyjmuje jako fakt.

   Sama jestem fanką nowinek w temacie zdrowego trybu życia. Zdarzało mi się także przejechać na sezonowych hitach, które bardziej szkodziły niż pomagały. Duża grupa ludzi, przytłoczona nadmiarem informacji dotyczących zdrowia, w panice stara się o nie zadbać. Ludzie zaczynają wtedy zmieniać swoje nawyki albo analizować tryb życia doszukując się błędów, które mogą mieć wpływ na zdrowie. Oczywiście ja zaliczam się do tej grupy. :) Czy jest to podatność na mody, neurotyczna osobowość, a może po prostu racjonalna przezorność? Mam klika swoich natręctw i przygotowując ten wpis, postanowiłam sprawdzić, czy mam naukowe podstawy do swoich obaw.

Obsession no. 1 – food

What we provide our body with influences our functionality and we feel it at every level – starting with immune system and the state of our complexion and finishing with our mood and the level of our energy. On numerous occasions did I replace my menu with something "better". When I was living with my parents, we all tried the Atkins Diet which was perceived as the most well-known and the most effective way of eating 10 years ago. We were really madly losing our weight, but after some time it turned out that the diet brought more harm than benefits. Robert Atkins has been urging to eliminate carbohydrates from our diet and focus on fats and proteins since the 70s. His guidelines quickly gained recognition of millions of people all around the world. After all, losing weight by eating sausages and steaks was a really pleasant experience. Unfortunately, it can't be that easy – the diet was characterised by a scarcity of vitamins which has a very negative influence on our health. The consequences may be very dangerous – magnesium and potassium deficiency, acidification, tooth cavities, gout, arteriosclerosis, and even cerebral stroke. Similar consequences can be observed in case of wonder diets, especially those that almost totally eliminate one of the food components. To name a few examples that are dangerous for our health: Kwaśniewski Diet, Copenhagen Diet, Dukan Diet, or Lemon Diet.

And what about the popular vegetarianism and veganism? Still, three years ago I was a vegan, but today I think that I had too orthodox an approach to this subject. Limiting the consumption of meat (especially red meat) and animal fats is, in fact, a good idea. According to the study conducted by a research team at the University of Southern California, even the smallest reduction of animal fats may decrease the risk of neoplasm by about twenty percent. However, it isn't quite known whether meat has been harmful for human body forever or maybe it's the problem of the production process. Instead of eliminating it from the diet altogether, it's best to decrease the consumption and pay attention to the source that it comes from. Animal husbandries that don't care for the quality of meat are the bane of the 21st century. That's why it's worth searching for stores offering eco meat – in all cities, we'll find specialised butcher's shops or markets offering products from local suppliers. Don't be afraid to ask about the origins of poultry, the production process, and breeding methods (it is also one of my obsessions). Appropriate conditions, that is high-quality fodder, healthy bedding, temperature, and decreasing stress stimuli generate a greater cost for the breeder – let’s not delude ourselves that good meat will be cheap as trying to decrease all costs led to a situation in which it's difficult to find pork loin from a happy pig.

Now, my diet is based on following the food pyramid that has been recently updated by WHO. Apart from the fact that the pyramid has been supplemented with active lifestyle that is the very base of the pyramid (the recommended active time is 30-40 minutes a day), cereal products switched sides with vegetables and fruit. For many years, cereal products have been perceived as a very important element of a healthy diet. Now, they can be found in the centre (that means that you shouldn't exaggerate with their consumption – I mostly avoid eating them for supper). The daily portions of vegetables and fruit should be a ratio of 3/4 of vegetables and 1/4 of fruit.  Sweets and other sins have been replaced with oils and nuts (here you'll find the link to the pyramid and how it has changed over the last couple of years).

After years of experiences and mistakes, I eat everything, but I carefully read the labels, ask for the source of products, and avoid chemical substances and processed food. I'm trying to cook at home more, but the everyday chores allow me to do it only on the weekends. I confess, I'm not a kitchen queen, I don't come up with complex recipes off the top of my head and I don't experiment. I'm afraid to take up challenges and you won't find duck confit in my kitchen. Yet, simple Italian cuisine is something totally different. Maybe the lower the skills, the greater the need to buy cookbooks, but in my case it is simply the best support. I've got greatest trust for the British people's beloved chef – the famous Jamie – he can find a perfect balance between what's healthy and simple in preparation.

* * *

Natręctwo nr 1 – żywność

To czym karmimy nasz organizm wpływa na jego funkcjonowanie, a my odczuwamy to na każdym poziomie – począwszy od odporności, przez stan cery, skończywszy na samopoczuciu i energii. Wielokrotnie zmieniałam swoje menu na jeszcze „lepsze”. Gdy mieszkałam z rodzicami, wszyscy przeszliśmy na dietę Atkinsa, która 10 lat temu była tą najbardziej znaną i „najskuteczniejszą”. Kilogramy faktycznie leciały w dół jak szalone, ale po jakimś czasie okazało się, że skutkiem ubocznym jest spustoszenie w organizmie. Robert Atkins od lat 70 namawiał do wyeliminowania z diety węglowodanów i skupieniu się na tłuszczach i białkach. Zalecenia szybko zyskały aprobatę milionów ludzi na całym świecie. W końcu, odchudzanie kiełbaskami i stekami było bardzo przyjemne. Niestety nie może być tak łatwo – uboga w witaminy dieta bardzo negatywnie odbija się na zdrowiu. Konsekwencje mogą być bardzo groźne – niedobory magnezu i sodu, zakwaszenie organizmu, próchnica, skaza moczanowa i miażdżyca, a w dalszej konsekwencji nawet udar mózgu. Podobne skutki ma większość diet „cud”, zwłaszcza tych, opartych na ograniczeniu do minimum jakiegoś składnika. Niebezpieczne dla zdrowia są między innymi diety Kwaśniewskiego, kopenhaska, Dukana, czy cytrynowa.

A co z popularnym wegetarianizmem i weganizmem? Jeszcze trzy lata temu sama byłam weganką, ale dziś myślę, że zbyt ortodoksyjnie podeszłam do tego tematu. Ograniczenie spożywania mięsa (zwłaszcza czerwonego) i tłuszczy odzwierzęcych jest na pewno dobrym pomysłem. Zgodnie z badaniami naukowców z University of Southern California nawet niewielkie ograniczenie białka pochodzenia zwierzęcego może zmniejszyć ryzyko zachorowania na nowotwory o dwadzieścia procent. Nie wiadomo jednak, czy mięso szkodzi nam od zawsze, czy po prostu sposób w jaki jest hodowane sprawia, że staje się niezdrowe. Zamiast całkowicie eliminować je z diety, lepiej jeść je rzadziej, ale z pewnego źródła. Fatalne, niedbające o jakość, a jedynie o zysk hodowle, to zmora dwudziestego pierwszego wieku. Dlatego warto poszukać sklepów z mięsem ekologicznym – w każdym mieście znajdziemy wyspecjalizowany sklep mięsny lub targ oferujący produkty od lokalnych dostawców. Nie bójmy się pytać skąd pochodzi kurczak, jak był hodowany, czym się odżywiał (to też jedno z moich natręctw). Odpowiednie warunki, czyli dobre pasze, zdrowa ściółka, temperatura i ograniczenie stresu zwierząt to większy koszt dla hodowcy – nie łudźmy się, że dobre mięso będzie tanie, bo właśnie dążenie do maksymalnego obniżenia cen mięsa sprawiło, że tak ciężko znaleźć dziś schab od szczęśliwej świnki.

Teraz moja dieta polega na kierowaniu się piramidą żywienia, która ostatnio została zaktualizowana przez WHO. Poza tym, że do piramidy dodano sport, który znajduje się u jej samego podnóża (sugerowany czas aktywności to aż 30-40 minut dziennie), to zamieniono miejscami produkty zbożowe z warzywami i owocami. Zboża przez wiele lat były uważane, za bardzo istotny element prawidłowej diety, teraz znajdują się po środku (czyli nie należy z nimi przesadzać – ja przede wszystkim unikam ich podczas kolacji). Natomiast dzienna proporcja spożywania warzyw i owoców powinna wynieść mniej więcej 3/4 warzyw oraz 1/4 owoców.  Z samego czubka wypadły słodycze i inne grzechy na rzecz olejów i orzechów (tutaj link do piramidy i tego jak zmieniała się w przeciągu kilku ostatnich lat).

Po latach doświadczeń i błędów tak naprawdę jem wszystko, ale bardzo uważnie podchodzę do czytania etykiet ze składem, pytam o źródła produktów, unikam chemicznych ulepszaczy i przetworzonego jedzenia. Staram się jak najwięcej gotować w domu, ale proza dnia codziennego sprawia, że robię to zwykle tylko w weekendy. Przyznaje się, nie jestem królową kuchni, nie wymyślam przepisów z głowy i nie eksperymentuję. Boję się podejmować wyzwań i kaczki po francusku raczej „nie popełnię”, ale prosta kuchnia włoska to już co innego. Być może im mniejsze umiejętności tym większa chęć kupowania książek kucharskich, ale w moim przypadku to po prostu najlepsze wsparcie. Największe zaufanie mam od lat do ukochanego kucharza Brytyjczyków czyli słynnego Jamiego – potrafi on znaleźć idealny balans między tym co zdrowe i proste w przygotowaniu.

Jamie Olivier nie jest Włochem, ale ekspertem w dziedzinie gotowania – na pewno. Po jego ostatniej podróży do Włoch, która trwała półtora roku, powstała książka „Jamie gotuje po włosku”. Jak we wszystkich publikacjach Jamie’go, tu też królują proste przepisy, które zawsze się udają.Już dwukrotnie przygotowałam makaron z dynią i kiełbaską. Z małymi modyfikacjami – nie zrobiłam swojego makaronu i pojęcia nie mam gdzie można kupić świeży liść laurowy (po prostu użyłam suszonego). Ale właśnie to lubię w jego publikacjach – pomimo braku lub zamiany pewnych składników potrawy są nadal smaczne. Teraz w kolejce szykuje się przepis na makaron z pistacjami (strona 106) i tarta gruszkowo-orzechowa (strona 360).

Obsession no. 2 – mobile phone at the greatest distance possible

My biggest obsession about which I'm nagging all other household members is remembering that the mobile phone should be at the greatest possible distance from our heads at night. Even during the day, I'm trying to leave my smartphone by the door. While browsing the Internet, I never hold it over my stomach, and if I've got such a possibility I turn on the speaker during a conversation. So far, I've been doing it based on a premonition. I just felt that electrical devices, including mobile phones, emanate with harmful aura.

The fact that mobile phones (and other devices) create an electromagnetic field is unquestionable. We all live in the electrosmog that is really difficult to escape (source). Research (source) concerning mobile phones has corroborated the impact of radiation on bioelectric activity of our brains. However, the nature of this impact hasn't been studied as of yet. Therefore, apart from speculations and intuitive placing of the mobile phone away from the head, there's no corroboration whether the sole working of a device can have any harmful influence on our body. The experts from Interphone and WHO, after a study conducted in 13 countries, stated that there is lack of evidence whether there is any link between mobile phone use and brain cancer.

It's a whole different story when it comes to screens. Looking at mobile phones, which are glaring and full of sensationalised content, results in sleep disorders and problems with the production of melatonin which is essential in the appropriate functioning of our organism.The development of cellular network and the whole wireless technology are a relatively young field of science; thus, the way they influence our organism has been the topic of various studies. If we intuitively feel that something is dangerous, we can always equip ourselves with  fazups recommended by WHO and French doctors. A special antenna  protecting the user against radiation that you place on your mobile phone has been checked at the independent Emitech laboratory in France as well. Companies such as Emirates or our native LPP have been equipping their staff with fazups.

* * *

Natręctwo nr 2 – komórka jak najdalej

Moim największym natręctwem, którym męczę wszystkich domowników, jest pilnowanie, by telefony w nocy leżały jak najdalej od naszych głów. Nawet w ciągu dnia staram się zostawiać smartfona przy drzwiach. Przeglądając Internet nie trzymam go nigdy na brzuchu, a jeśli mam taką możliwość to w trakcie rozmowy telefonicznej włączam głośnik. Do tej pory robiłam to wszystko z czystego „przeczucia”. Po prostu wydawało mi się, że urządzenia elektryczne, a już na pewno telefony, muszą wytwarzać szkodliwą aurę.
To, że telefony (i inne urządzenia) wytwarzają pole elektromagnetyczne nie podlega dyskusji. Wszyscy żyjemy w elektrosmogu, z którego bardzo ciężko jest uciec (źródło). Badania (źródło) dotyczące telefonów komórkowych potwierdziły wpływ promieniowania na czynność bioelektryczną mózgu, nie zbadano jednak czy jest to wpływ zły. Tym samym poza domysłami i intuicyjnym odsuwaniem komórki od głowy nie ma żadnego potwierdzenia, że samo działanie urządzenia w jakikolwiek sposób szkodzi. Eksperci z Interphone i WHO po badaniu przeprowadzonym w 13 państwach stwierdzili, że brak jest dowodów na związek pomiędzy korzystaniem z komórek a rakiem mózgu.

Zupełnie inaczej ma się jednak sprawa z ekranami. Patrzenie na rozświetlone, pełne emocjonujących treści smartfony skutkuje nie tylko zaburzeniami snu, ale i problemami z produkcją melatoniny, niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania organizmu.

Rozwój telefonii komórkowej i całej bezprzewodowej technologii jest dziedziną stosunkowo młodą, dlatego to, jak zmienia i wpływa na nasze życie jest przedmiotem ciągłych badań. Jeśli podskórnie czujemy, że coś jest dla nas niebezpieczne, zawsze możemy uzbroić się w rekomendowane przez WHO i francuskich lekarzy fazupy. Specjalna antenka chroniąca przed promieniowaniem, którą  przyczepia się do telefonów, została sprawdzona także w niezależnym laboratorium Emitech we Francji. Firmy takie jak Emirates czy nasze rodzime LPP zaopatrują w fazupy swoich pracowników.

Obsession no. 3 – hair cosmetics

The ingredients of many shampoos and conditioners have been demonised have been demonised. I read most information on silicones so I got rid of all hair cosmetics with at least a modicum of silicones in them. Back then, I had no idea that silicones could be divided into good and bad ones that's why I prudently avoided all of them like the plague. The difference is that one group (the good ones) is water soluble and it can be easily washed off with water, whereas the other group is non-water soluble and stays on our heads. In order to get rid of the harmful ones from the surface of your hair, it's essential to use strong detergents containing sulphates that exacerbate the condition of our hair. My longstanding obsession was therefore justified, as good silicones really make our hair look a lot better. And now grab your smartphones and write down what names to search for and what names to avoid when you look at labels:

Non-water soluble silicones: Cyclomethicone, Cyclopentasiloxane, Trimethylsilylamodimethic, Trimethylsiloxysilicates, and water soluble, but only thanks to very strong shampoos: Amodimethicone, Dimethicone, Dimethiconol, Beheonoxy dimethicone, Phenyl trimethicone, Simethicone, Trimethicone.Water soluble silicones: Dimethicone copolyol, Lauryl methicone copolyol, Hydrolyzed wheat protein hydroxypropyl polysiloxane, and silicones containing PEG in their names.

When choosing cosmetics with water soluble silicones, we can quickly and effectively improve the condition of our hair. We will notice that it becomes smooth, shiny, and soft to the touch. You'll face less problems with combing it out as well. Such silicones don't cause irritation or allergies, don't burden your hair, and are an ideal protection against the harmful influence of weather conditions.I need to admit that even though I value everything that's natural, my hair likes all products containing synthetic ingredients more than those that are based on natural substances (some time ago, I had to throw away a whole bottle of shampoo and conditioner with plant extracts as my hair literally became green).

* * *

Natręctwo nr 3 – kosmetyki do włosów

Od wielu lat składniki większości szamponów i odżywek są demonizowane. Najwięcej naczytałam się o sylikonach więc pozbyłam się wszystkich kosmetyków do włosów z choć minimalną ich zawartością. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że sylikony dzielimy na dobre i złe, przezornie jak ognia unikałam wszystkich. Różnica polega na tym, że jedne (dobre) rozpuszczają się w wodzie i łatwo spłukać je z włosów, a drugie (złe) nie rozpuszczą się i zostają na naszej głowie. Aby pozbyć się tych szkodliwych z powierzchni włosa, konieczne jest użycie silnie działających detergentów z siarczanami w składzie, które pogarszają kondycję włosów. Moje wieloletnie natręctwo było więc tylko częściowo uzasadnione, bo dobre sylikony faktycznie sprawiają, że włosy wyglądają dużo lepiej. A teraz smartfony w dłoń i zapisujemy, jakich nazw szukać i jakich unikać w składzie produktów:

Silikony nierozpuszczalne w wodzie: Cyclomethicone, Cyclopentasiloxane, Trimethylsilylamodimethic, Trimethylsiloxysilicates, oraz rozpuszczalne, ale jedynie dzięki bardzo silnym szamponom: Amodimethicone, Dimethicone, Dimethiconol, Beheonoxy dimethicone, Phenyl trimethicone, Simethicone, Trimethicone.

Silikony rozpuszczalne w wodzie: Dimethicone copolyol, Lauryl methicone copolyol, Hydrolyzed wheat protein hydroxypropyl polysiloxane, oraz silikony z PEG w nazwie.

Wybierając kosmetyki z sylikonami rozpuszczalnymi w wodzie, możemy szybko i skutecznie poprawić kondycję włosów. Niemal natychmiast zauważymy, że stały się gładkie, błyszczące i miękkie w dotyku, łatwiej też będzie nam je rozczesywać. Takie sylikony nie powodują podrażnień ani uczuleń, nie obciążają włosów, za to doskonale ochraniają je przed niekorzystnym działaniem warunków atmosferycznych.
Muszę przyznać, że choć cenię wszystko, co naturalne, to moim włosom o wiele lepiej służą produkty zawierające syntetyczne składniki, niż te zawierające jedynie naturalne substancje (jakiś czas temu na przykład, musiałam wyrzucić całe opakowanie szamponu i odżywki z roślinnego wyciągu, bo moje włosy po prostu zzieleniały).

Jeszcze jednym moim małym natręctwem jest dbanie o to, aby w nocy było mi ciepło. Należę do potwornych zmarzlaków, spanie w jedwabnej piżamie to dla mnie wyrok – katar z rana mam jak w banku. W mojej szafie można więc znaleźć mnóstwo ciepłych piżam. Właśnie dołączył do nich nowy komplet (bluza i spodnie) z bardzo przyjemnej i miękkiej bawełny od polskiej marki Hibou Sleepwear. Ich rzeczy są wygodne, ciepłe i nie do zdarcia. Gdybym miała trzy minuty na spakowanie się na cały tydzień na pewno w pierwszej kolejności sięgnęłabym po szary komplet. 

Obsession no. 4 – mouth masks

Don't worry, I don't look like a dweller of Shanghai on a daily basis. However, I've got such a habit that whenever one of my friends visits me with a cold, I grab a mouth mask – for her or for me. Fortunately, my co-workers don't perceive it as something strange and willingly put them on as none of us has the time to be sick. I don't forgo a mouth mask in my own home, as I wouldn't like my daughter to contract the same virus. Each parent knows that it's always connected with being grounded for a week and crawl up the walls out of boredom (how many books can you read, how many play dough cities can you build, and how many drawing can you create?). The obsession is connected with the concern about transmitting germs and maybe it sounds funny, but at least it protects us from influenza each year. Well, about that… are mouth masks really effective against transmitting viruses?

If the household members grab them within a 24-hour period from diagnosis, wear them for 7 days, and regularly wash their hands, the risk of transmitting the virus will decrease by 50%. It's important to remember that the disposal products should be frequently replaced.

The topic of mouth masks often pops up whenever there is some kind of epidemic and quickly spreading outbreaks. Unfortunately, used as a preventive measure, they might do more harm than good – under the mouth mask, a layer of humid air is created which is an ideal fodder for bacteria and viruses. Wearing it as a "prevention" in the city for a few hours is a totally different thing than wearing it by doctors for a short period of time when they come into contact with an infected patient.

Usually, bacteria and viruses don't just flow in the air. You need to come into contact with their habitat. And where can you find their greatest concentration? The answer isn't the toilet which is a place that people usually keep clean. The dirtiest places and areas turn out to be mobile phones, fuel pistols, and laptops (not to mention keyboards). What can we do to minimise transmitting bacteria? Keep our items clean – disinfecting our mobile phones should become a weekly ritual – after all, we place it anywhere, for example, in cafes. Let's remember to use a cotton pad to clean the corners, especially underneath the protective covering. It's important as mobile phones come into direct contact with our face. Laptops also should be cleaned once a week, especially when it comes to keyboards. When it comes to money, there's no good way out – just remember that you should wash your hands when you come back home.

Obsession no. 5 – medical examination, medical examination, medical examination

Prophylactic medical examination and keeping a transparent calendar are my top priorities. Once a year, I do breast and thyroid ultrasound examination and I do cervical smear every 6-8 months. Despite my meticulous approach, I always feel nervous before a doctor's appointment. However, I always repeat to myself (and I recommend following in my footsteps) that even if the examination shows something bad, regular tests will increase my chances of going back to full health when faced with the worst case scenario. Some claim that cervical smear should be done once every three years, or at least such a frequency of tests is financed by the National Health Fund, however, in my case that's out of the question – my hypochondria wouldn't allow other household members to live in peace. Death from breast cancer still remains at a very high level (6 thousand women each year). However, if women remembered about the tests more frequently, the statistics would look totally different.

On a biannual basis, I also do blood tests – in the spring and winter time. This simple test can help you to detect many diseases at a very early stage (for example, pay attention to the level of monocytes), diagnose many deficiencies, or help in the choice of appropriate supplements. You should remember to avoid checking your tests with what's written online and just trust specialists. The most important blood tests include: urinalysis, complete blood count, ferritin, iron, vitamin D, SGOT, SGPT, bilirubin, TSH, ft3, ft4, blood urea, CPK, electrolytes (sodium, potassium, magnesium), cortisol.   

Habits are habits – all people have some. If they don't destroy our natural barrier (for example, when you wash your hands too frequently), don't harm our organism (wasting diet), and don't lead to conflicts in our household ("from now on, we don't eat meat, here you've got chicory"), they can prevent us from something unpleasant. It's best to realise that we've got them and check whether they can be corroborated somehow. It often turns out that our intuition is the key. Having analysed my own habits, I noticed that without wider knowledge on a given topic, my activities had some sense to them. And what about you? Do you have any health obsessions? Where do you search for information concerning the harmful influence of various products?

* * *

Natręctwo nr 4 – maseczki

Spokojnie, na co dzień wcale nie wyglądam jak mieszkanka Szanghaju. Mam jednak taki zwyczaj, że gdy któraś z koleżanek przychodzi do pracy zakatarzona, to sięgam po maskę na buzię – dla mnie lub dla niej. Na szczęście moje współpracowniczki nie patrzą na mnie dziwnie i same chętnie je zakładają, bo żadna z nas nie ma czasu chorować. Z maski nie rezygnuję również we własnym domu, bo w żadnym wypadku nie chciałabym, by wirus przeniósł się na moją córkę. Każdy rodzic wie, że wiąże się to z tygodniem uziemieniem i chodzeniem po ścianach z nudy (bo ile książek można przeczytać, ulepić plastelinowych miast i narysować obrazków?). Obsesja związana z obawą przenoszenia zarazków może i brzmi śmiesznie, ale przynajmniej chroni nas od kilku stanów grypowych w roku. No właśnie… czy maski faktycznie chronią przed przenoszeniem wirusów?

Jeśli domownicy sięgną po maseczki w ciągu doby od rozpoznania choroby, będą je nosić przez 7 dni i regularnie myć ręce, ryzyko przeniesienia wirusa zmniejszy się o 50%. Należy pamiętać jednak o tym, że to produkt jednorazowy, więc powinien być często wymieniany.

Temat maseczek pojawia się zwykle przy okazji różnych epidemii i szybko rozprzestrzeniających się ognisk chorobowych. Niestety, noszone profilaktycznie mogą przynieść więcej złego niż dobrego – pod maseczką wytwarza się wilgoć, która jest doskonałą pożywką dla bakterii i wirusów. Noszenie takiej „ochrony” w mieście przez kilka godzin to zupełnie co innego, niż zakładanie jej przez lekarzy podczas chwilowego kontaktu z zarażonym pacjentem.

Zazwyczaj jednak bakterie i wirusy nie fruwają w powietrzu. Potrzeba kontaktu z ich siedliskiem. A gdzie jest ich najwięcej? Wcale nie w toaletach, w których zazwyczaj pilnuje się czystości. Najbrudniejsze okazują się telefony komórkowe, pieniądze, pistolety do nalewania paliwa i laptopy (nie wspominając o tym, co siedzi w klasycznych klawiaturach komputerowych). Co zrobić, żeby do minimum ograniczyć przenoszenie bakterii? Pilnować, by nasze przedmioty były czyste – odkażanie telefonu powinno być cotygodniowym rytuałem, w końcu kładziemy go gdzie popadnie, np. w kawiarniach. Pamiętajmy by wacikiem potraktować boki, zwłaszcza pod zabezpieczającą osłonką. To ważne, bo telefony mają bezpośredni kontakt z naszą twarzą. Laptopy również powinno się czyścic raz w tygodniu, zwłaszcza klawiaturę. Co do pieniędzy, to sposobu na nie nie ma – pamiętajmy po prostu, by po powrocie do domu zawsze umyć ręce.

Natręctwo nr 5 – badania, badania, badania

Badam się profilaktycznie i z kalendarzem w dłoni pilnuję, by nie opuścić żadnej kontroli. Raz w roku robię USG piersi i tarczycy, na cytologię chodzę co 6-8 miesięcy. I pomimo mojego skrupulatnego podejścia i tak zawsze denerwuję się przed wizytą. Powtarzam sobie jednak (i Wam też radzę wyjść z takiego założenia), że nawet gdyby w badaniu wyszło coś złego, to dzięki regularnym kontrolom znacznie zwiększam swoje szanse na wyleczenie nawet w przypadku najgorszego. Podobno cytologię wystarczy robić raz na trzy lata, przynajmniej taką częstotliwość finansuje NFZ, w moim wypadku taka przerwa jest niedopuszczalna – moja hipochondria nie dałaby żyć innym domownikom. Umieralność na raka piersi w Polsce nadal jest bardzo wysoka (6 tysięcy kobiet rocznie), gdyby kobiety częściej się badały statystki wyglądałyby zupełnie inaczej.

Co pół roku zgłaszam się też na analizę krwi – na wiosnę i jesień. To proste badanie może pomóc w wykryciu wielu chorób w bardzo wczesnym stadium (zwracajcie uwagę na przykład na poziom monocytów) zdiagnozowaniu wszelkich niedoborów, czy pomóc w wyborze odpowiednich suplementów. Pamiętam jednak, by wyników nie „konsultować” w internecie, a ze specjalistą. Najważniejsze badania to: ogólne moczu, morfologia z OB, ferrytyna, żelazo, witamina D, Aspat, Alat, bilirubina, TSH, ft3, ft4, mocznik, CK, elektrolity (sód, potas, magnez), kortyzol.

    Nawyki nawykami – każdy jakieś ma. Jeśli nie niszczą naszej naturalnej bariery (jak np. zbyt częste szorowanie rąk), nie szkodzą organizmowi (wyniszczająca dieta) i nie powodują domowych konfliktów („od dziś wszyscy nie jemy mięsa, masz tu cykorię”), mogą nas uchronić przed czymś nieprzyjemnym. Najlepiej jest uświadomić sobie, że je mamy i sprawdzić, czy mają jakieś uzasadnienie. Bardzo często okazuje się, że nasza intuicja nie zawodzi. Po analizie własnych nawyków, zauważyłam, że nawet bez szerszej wiedzy na dany temat, moje działania miały sens. A Wy macie jakieś swoje zdrowotne natręctwa? Gdzie szukacie informacji na temat szkodliwości różnych produktów?

 

Deauville, Venise Biarritz – LES EAUX DE CHANEL

   Some time ago, I went to visit France to familiarise myself with the three new eaux de toilette by Chanel. The inspiration for LES EAUX DE CHANEL was three cities that were pretty significant for Gabriellie Chanel – Deaville, Venice, and Biarritz.

DEAUVILLE

It is probably my favourite fragrance from the whole collection. I've just run out of the perfumes that I've been using for the past few months and now I'm pleased to start using this eau de toilette on a daily basis. Its frafrance is aromatic and arboreal. After spritzing your skin, you smell a delicate and citrus fragrance, but over time the stronger undertone of patchouli starts to step out.

BIARRITZ

It is exactly in Biarritz that Chanel cut her hair and set up her first fashion house. The creator of Chanel fragrances, Olivier Polge was trying to grasp the dynamic period of Gabrielle's life in this particular fragrance. The production of this fragrance involved the use of a blend of traditional citrus notes, such as grapefruit and tangerine, lily of the valley and a synthetic particle that is supposed to resemble the smell fo fresh air.

VENISE

Venice was supposed to be a retreat from the tragedy that happened to the fashion designer – she embarked on this journey after the death of her significant other. That is where Chanel had discovered her love for the Byzantine and Baroque art for the first time. Its influence can be spotted in the lines that are designed by Karl Lagerfeld. The most important note of Venise eau de toilette is the fresh undertone of orange. You'll also find there iris, cedar wood, and vanilla – the whole composition is feminine, yet modern at the same time. Besides, all three eaux de toilette have something that makes them stand out from other fragrances available in drugstores.

* * * 

   Jakiś czas temu udałam się w podróż do Francji, aby poznać trzy nowe wody toaletowe od marki Chanel. Inspiracją dla kompozycji LES EAUX DE CHANEL były trzy miasta, które miały szczególne znaczenie dla Gabrielle Chanel – Deauville, Wenecja i Biarritz. 

DEAUVILLE

To chyba mój ulubiony zapach z całej kolekcji. Właśnie skończył mi się flakon perfum, których używałam przez ostatnie kilka miesięcy i teraz z przyjemnością zacznę używać tej wody na co dzień. Jej zapach jest aromatyczny i drzewny. Tuż po spryskaniu skóry, odczuwasz delikatny i cytrusowy zapach, ale z czasem mocniejszy staje się aromat paczuli. 

BIARRITZ

To właśnie w Biarritz Chanel obcięła włosy i otworzyła swój pierwszy dom mody. Twórca zapachów Chanel, Olivier Polge starał się uchwycić dynamiczny okres życia Gabrielle właśnie w tym zapachu. Do produkcji tej wody słynny perfumiarz użył mieszanki tradycyjnych cytrusowych nut, takich jak grejpfrut i mandarynka, konwalia oraz syntetyczna cząsteczka, która ma naśladować zapach świeżego powietrza.

VENISE

Venecja miała być ucieczką od tragedii jaka spotkała projektantkę – w podróż udała się po śmierci swojego ukochanego. To właśnie tam Chanel po raz pierwszy odkryła miłość do sztuki bizantyjskiej i barokowej, której wpływ można oglądać w kolekcjach zaprojektowanych dziś przez Karla Lagerfelda. Najważniejszą nutą wody Venise jest świeża nuta pomarańczy. Jest też irys, drewno cedrowe i wanilia – cała kompozycja jest kobieca i jednocześnie nowoczesna. Zresztą wszystkie trzy wody toaletowe mają w sobie coś, co odróżnia je od innych  zapachów w drogeriach. 

   In Deauville, apart from admiring the foggy coastline, I could take a close look at the whole process of designing new CHANEL fragrances. The bottles were supposed to resemble traditional eaux de cologne – the French brand is trying to show verbatim that simple solutions hide the greatest dose of elegance. The happy owners of these fragrances will surely pay attention to the bottle capacity – it's really considerable, but you need to remember that this cosmetic ought to be used similarly to men's eau de cologne – genereously.

* * *

   W Deauville, poza podziwianiem mglistego wybrzeża, mogłam dokładnie przyjrzeć się całemu procesowi projektowania nowych zapachów CHANEL. Butelki miały przypominać tradycyjne wody kolońskie – francuska marka coraz dosłowniej pokazuje, że w prostych rozwiązaniach kryje się najwięcej elegancji. Szczęśliwe właścicielki zapachów na pewno zwrócą uwagę na pojemność butelki – jest naprawdę spora, ale trzeba pamiętać, że ten kosmetyk używamy trochę tak, jak mężczyźni wspomnianą wyżej wodę kolońską – nie oszczędzamy. 

 

 

***

 

Last Month

A new season has started: kids went to school, there is even more workload than before, and the sofa is even more tantalising than ever. I'm glad that, despite the whole autumn haste, you were able to find some time to visit the blog and see a couple of snapshots from last month. And there was really a lot going on in October…

* * *

Rozpoczął się nowy sezon: dzieci poszły do szkoły, pracy jest jeszcze więcej niż wcześniej, a kanapa kusi jak nigdy. Miło mi, że w tej całej jesiennej zawierusze znalazłyście czas aby wejść na blog i zobaczyć kilka ujęć z ostatniego miesiąca. A w październiku działo się naprawdę sporo…

Portos cieszy się z nowego dywanu (być może miałyście okazję widzieć jego psią radość na moim Instastories). 

1. Liście lecą z drzew. // 2. Ten wpis "o plastiku" wzbudził w Was wielkie poruszenie. // 3. Jesienne umilacze. // 4. Sekundę później liście wylądowały w paszczy Portosa. //

Przeczytałam już niemal wszystkie książki Reginy Brett i z każdej wyniosłam odrobinę radości i nauki. Nie zawiodłam się także przy najnowszej książce autorki "Mów własnym głosem", która traktuje o prawdzie i odwadze, o tym jak stawiać czoła codzienności wbrew naszym obawom i lękom, oraz jak przekazywać swoją historię, aby była inspiracją i nadzieją. 

1. Rzepakowy, akacjowy, lipowy… nieważne który, w moim domu znika w mig, szczególnie w okresie jesienno-zimowym. // 2. Fragment książki Reginy Brett czyli lekcja numer dwadzieścia osiem.  // 3. Po pierwszym jesiennym spacerze. // 4. Weekend w kuchni. //

Dzisiejszy poranek w Warszawie. Pobudka przed szóstą i szybkie śniadanie w Kremie. 1. Kawy z pianką nigdy dosyć, ale jakby ktoś pytał, to dziennie nigdy nie przekraczam jednej filiżanki. // 2. Kadr ze standardowej trasy, którą wybieramy na codzienne spacery. Springery potrzebują dużo ruchu. // 3. Praca w ogródku? Na początku miesiąca mieliśmy prawdziwe lato!  // 4. Beże na jesień. //

Liście, które widzicie za drewnem kilka dni później były już krwiście czerwone, a teraz… opadły z gałęzi i zdobią chodnik na ulicy. Czas leci za szybko!

1. W przerwach w pracy nad blogiem, muszę nadganiać MLE Collection – cieszę się, że spora część swetrów jest już dostępna i że tak bardzo Wam się podobają. Jeśli któryś wpadł Wam w oko to radzę się pospieszyć, bo zostało ich niewiele. // 2. Plaża w Sopocie. // 3. Każda rzecz jest dobra, aby zrobić z niej gryzaka. // 4. Napary, cytryna, imbir, miód, konfitura różana – niekończąca się jesienna historia. //

Jeden z moich urodzinowych prezentów – bio maska-esencja ze śluzem ślimaka od Orientany. Brzmi dziwnie? Warto się przełamać bo śluz ślimaka to dobre źródło naturalnego kolagenu, elastyny, allantoiny i witamin. Ma silne działanie naprawcze i ujędrniające, ale przede wszystkim pomaga w usuwaniu blizn i plam.

1. "Jesteś słodki jak miód ale nie ma tu już dla ciebie miejsca." // 2. I jeszcze szybko spacer z Portosem. Gdzie dziś mnie pociągnie? // 3. Gdy w niedzielny poranek budzi cię zapach kawy…  // 4. Pieczemy pierwsze ciasteczka w tym sezonie…  //

Czapki od PomPoms wybieram już od dłuższego czasu. W Trójmieście mamy morze i… wiatr, a ta czapka chroni moje uszy przed zmarznięciem, ponieważ od wewnątrz posiada opaskę z miękkiego polaru. Na długie spacery po plaży jest idealna.

1. Recycling jest w modzie! // 2.  Tak zwany „pojedynek na spojrzenia”. Ja patrzę na Portosa, a Portos patrzy czy ja patrzę jak on patrzy na ciastka // 3. Portosowi wydaje się, że jest kameleonem i w ogóle go nie widać. // 4. Zakupy zrobione, czas na pysznego domowego "bowla". //

Rodzinna tradycja, czyli wspólne głosowanie. Kilka godzin później żegnałam już rodziców, którzy na co dzień mieszkają w Brukseli. Pokrótce odpowiem na milion pytań o moją sukienkę. Tak jak pisałam – jest już dostępna. Mój model odszyła dla mnie szwalnia bo wymagała podwyższenia talii, natomiast całkowita długość sukienki jest taka, jak w wersji "short".

Limitowane kolekcje perfum, indywidualne konsultacje z ekspertami marki CHANEL i wszystkie moje ulubione pomadki w jednym miejscu. Butik CHANEL jest już w Polsce!

Butik możecie odwiedzić w Galerii Mokotów. 

Na zdjęciu z piękną Karoliną, która tego wieczoru pełniła rolę modelki CHANEL.

Kilka ujęć z pobytu w Paryżu. 

Słynną Cafe de Flore ominęłam szerokim łukiem. Już kiedyś miałam okazję ją odwiedzić i tym razem wolałam pokazać najbliższym ciekawsze mniej przereklamowane miejsca. 

1. Co za design! Motoryzacyjne marzenie? // 2 i 3. Ja i moja mama. // 4. Ogrody Palais-Royal. //

Czasami i moja mama załapie się na wpis z cyklu "Look of The Day"

I jak tu powstrzymać się od robienia zdjęć? ;)

Czy wiosna, czy lato, czy jesień – Paryskie uliczki tętnią życiem.

1.  Smaczne poranki. // 2. Każdy kierunek dobry! // 3. Kto u Was ścieli łóżko?  // 4. Składniki na pyszną domową owsiankę. //

Jesień w Sopocie.

W Trójmieście jest wydzielonych wiele miejsc przyjaznym psom, istnieje więc nie tylko psia plaża, ale strefy ciszy na spacery z psami, gdzie zwierzaki mogą z dala od zgiełku miasta biegać po lesie bez smyczy. U Was też są takie strefy?

Na moim stole pojawiło się kilka "upiornych" dań w miniony weekend.

To zdjęcie chyba nie wymaga komentarza…

Przepis na ciasteczka, przegląd babcinych swetrów i kilka słów o tym, jak wykorzystać duński przepis na szczęście w naszych domach znajdziecie w tym wpisie.

Podczas, gdy ja planuję dla Was kolekcję wiosenno-letnią na stronie możecie znaleźć grube swetry i płaszcze, które pomogą Wam przetrwać nadchodzące mroźne miesiące. Jestem ciekawa które produkty MLE Collection najbardziej wpadły Wam w oko.

Byle do soboty, bo już tęsknie za takim plenerem…

Pozdrawiamy Was jesiennie i życzymy miłego wieczoru!

***

 

6 pielęgnacyjnych rytuałów tych „it girls”, które robią w życiu coś więcej niż samo dbanie o urodę

   In today's times, the notion of "it girls" is associated mostly with social media celebrities. And did you know that this nickname was already functioning in the 20s of the 20th century and became popularised by the film "It" with the spectacular Clara Bow? In those times, no one even imagined something like Instagram, and “it girls" have been here forever. What does "it” stand for? Some try to define it as unstudied "sex appeal", others claim that it's just about popularity. One thing is certain – "it girls" had their presence in each epoch, and that "it" factor made them seduce crowds. Still, a few and a dozen or so year ago, the group consisted of beautiful actresses and models – their popularity was a result of the superficial characteristics of their appearance. Over time, beauty stopped to be so magnetising for the society. Today, we want to get inspiration from women who have a different occupation than only focusing on their external appearance. Modern "it girls" are independent and strong women of success who focus on taking action – they start their own companies, travel, create marvellous things, and look ideal just as a total and unstudied addition.

   Now, in order to become an "it girl" it isn't enough to have a pretty face or athletic body. Why? Each of us if we forewent everyday activities and occupied ourselves with outfits, makeup, and hair styling for a whole day would look like a Hollywood star. It's an art to do your thing and additionally look great all the time. That's why we'll focus on beauty routines of women who've made a name for themselves not because they were born as beautiful, but because they do so many interesting things in their lives, are proud of them, and are able to boast about them in a proper way.

* * *

   W dzisiejszych czasach pojęcie „it girls” kojarzy się przede wszystkim z gwiazdami mediów społecznościowych.  A czy wiecie, że to określenie funkcjonowało już w latach 20. XX wieku i zostało spopularyzowane przez film „It” z nieziemską Clarą Bow? O Instagramie nikomu się wtedy nawet nie śniło, ale „te dziewczyny” istniały zawsze. Co to właściwie jest to „it’? Niektórzy próbują zdefiniować to jako niewymuszony „sex appeal”, inni twierdzą, że to po prostu popularność. Jedno jest pewne – ‚it girls” pojawiały się w każdej epoce, a „to coś” sprawiało, że uwodziły tłumy. Jeszcze kilka i kilkanaście lat temu były to przede wszystkim piękne aktorki i modelki – ich popularność wynikała najczęściej z powierzchownych cech wyglądu. Z czasem sama uroda przestała jednak magnetyzować społeczeństwo. Dziś pragniemy czerpać inspiracje od kobiet, które mają inne zajęcia niż te, skupione wyłącznie wokół dbania o swój wygląd. Nowoczesne „it girls” to niezależne i silne dziewczyny sukcesu, które stawiają na działanie – rozwijają własne biznesy, podróżują, tworzą niesamowite rzeczy, a idealnie wyglądają jedynie przy okazji.

   Teraz, aby być „it girl” nie wystarczy mieć ładnej buzi, czy wysportowanego ciała. Dlaczego? Każda z nas, jeśli tylko porzuciłaby wszystkie obowiązki i cały dzień zajmowała się strojeniem się, makijażem i układaniem włosów, wyglądałaby jak hollywoodzka gwiazda. Sztuką jest robić swoje, a pięknie wyglądać przy okazji. Dlatego dziś skupimy się na urodowych rytuałach kobiet, które zrobiły karierę nie dlatego, że urodziły się piękne, ale dlatego, że robią w swoim życiu wiele ciekawych rzeczy, są z nich dumne i potrafią w odpowiedni sposób się nimi chwalić.

1. Jaenne Damas

   Jaenne Damas during her only 24-year life, she was able to create her own clothing brand, write a book ("A Paris"), participate in a few advertisements and movies, and storm the modelling world. In fact, she started her career from walking along catwalks, but she became an inspiration for women when she set up her own company – Rouje Brand. Clothes from her store are the quintessence of Jeanne's style. She was the one who endorsed the fashion for envelope dresses last season and allowed them to return. In Poland, we know her mostly as a partner of Joanna Kulig in the dancing advertisement of Reserved.

   Jaenne's makeup and hair are an ideal match for her hectic life. It is clearly visible that she doesn't waste time standing in front of a mirror, but she was able to find her ways to make her look fashionable and standing out from the crowd. Jaenne doesn't show off her makeup – it's enough for her to highlight her lips with a red lipstick. She rarely goes for fiery red – she rather chooses red that has hues of brown and pink. What's most important is how she paints her lips. If you have a good look at her photos, you'll see that she most often overlines her lips slightly – it is the best way to make them a little bigger. It is easy to attain such an effect by delicately patting the lipstick into your lips.

* * *

1. Jeanne Damas

Jeanne Damas w swoim zaledwie dwudziestoczteroletnim życiu zdążyła założyć markę odzieżową, napisać książkę ("A Paris”), wystąpić w kilku reklamach i filmach oraz podbić świat modelingu. Tak naprawdę karierę rozpoczęła od chodzenia po wybiegach, ale dla kobiet stała się inspiracją dopiero później, gdy założyła własny biznes – markę Rouje. Rzeczy z jej sklepu są kwintesencją stylu Jeanne. To właśnie ona sprawiła, że moda na kopertowe sukienki wróciła w ostatnim sezonie. W Polsce znamy ją przede wszystkim jako partnerkę Joanny Kulig w roztańczonej kampanii marki Reserved.

Makijaż i fryzura Jeanne idealnie wpisuje się w jej pędzące do przodu życie. Widać, że nie ma zamiaru tracić czasu na stanie przed lustrem, ale znalazła swoje sposoby na to, aby jej look był zawsze modny i rzucający się w oczy. Jeanne nie popisuje się makijażem – wystarczą jej jedynie podkreślone czerwoną szminką usta. Rzadko sięga po ognistą czerwień – wybiera raczej odcień czerwieni lekko wpadającej w brąz lub róż. Najważniejsze jest to w jaki sposób maluje usta. Jeśli dobrze się przyjrzycie jej zdjęciom, zauważycie, że najczęściej szminka delikatnie wychodzi poza kontur jej ust – to najlepszy sposób, aby je delikatnie powiększyć. Łatwo uzyskać taki efekt delikatnie wklepując pomadkę palcem w usta.

2. Yanina Trapachka

Yanina Trapachka is definitely an example of a modern woman of success. She is 26 and she's been living in Poland for 9 years. She comes from Belarus. She was able to transform her passion into a way of living – Tanina started a PR agency in Poland; however, the agency is only concerned with Instagram accounts. Two years ago, she was starting her career accompanied only by her friend Polina – today, she is employing a ten-person team and most popular and well-known Polish brands are fighting for the possibility to work with her.

I think that the pace of this tall blonde's work is really fast. The more so that you can appreciate that she always looks as if she was takes straight out of a magazine cover. Her style has nothing to do with high heels, blonde extensions, and clothes with brand logos. It's enough to see her Instagram account.

As it might be expected from a photography specialist, she knows how to find real pearls amid the regular items. Her Instagram is a treasure trove of beautiful hot trends and brands that are worth people's attention but aren't that well-known. She likes niche cosmetics and she recommends the best ones. And all of that is served at the backdrop of beautiful settings. And even though Yanina creates "images", she understands why authenticity is important for the recipient. That's why we see only nature and charm while looking on her portrays…and the immortal red lipstick.

3. Kinga Rusin

Kinga Rusin has become the queen of naturality. She shocked a great deal of people when she showed for the first time with greying hair and declared that she would never dye it again. On gossip websites, editorial staff were scratching their heads thinking "how's that even possible"? It turns out that it's possible and Kinga Rusin does it with grace of a real lady! If it wasn't for the two equally beautiful adult daughters, no one would believe that she is almost 50 years old, and she often shows her face in the sauté version on Instagram – without a modicum of makeup. A few years ago, Kinga started one of the first natural cosmetic brands in Poland. „Pat&Rub by Kinga Rusin” is currently one of the most popular brands in Sephora. 

And what's her recipe for a young appearance? Reading compositions of cosmetics! At all times, Kinga highlights that ecology and nature are two most important factors. That's why everything – from toners to face creams that she uses are rich in plant extracts. On her profile, she describes in detail the subsequent steps of her skin care treatment and remembers to apply stronger ampules before applying a face cream. Being consistent and mindful in using appropriate cosmetics in her case makes her look younger than me. She probably is in league with Mother Nature. :)

* * *

2. Yanina Trapachka

Yanina Trapachka to niewątpliwie przykład dzisiejszej kobiety sukcesu. Ma dwadzieścia sześć lat, od dziewięciu mieszka w Polsce, a pochodzi z Białorusi. Udało jej się przekuć swoją pasję w sposób na życie – Yanina założyła pierwszą w Polsce agencję PR zajmującą się wyłącznie Instagramem. Jeszcze dwa lata temu swoją zawodową przygodę rozpoczynała tylko w towarzystwie przyjaciółki Poliny – dziś zatrudnia dziesięcioosobowy zespół, a najsłynniejsze polskie marki walczą o możliwość współpracy.

Domyślam się, że tempo pracy jaki ta wysoka blondynka narzuca sobie każdego dnia jest naprawdę szybkie. Tym bardziej można jednak docenić to, że zawsze wygląda jak z „żurnala”. Nie, jej styl nie ma nic wspólnego ze szpilkami, blond doczepami i ubraniami z wrzeszczącym logo. Zresztą zobaczcie jej Instagram.

Jak na specjalistkę od pięknych zdjęć przystało, dobrze wie jak wśród przeciętności znaleźć prawdziwe perełki. Jej Instagram to skarbnica pielęgnacyjnych hitów i marek, które zasługują na uwagę, ale są mało znane. Lubi niszowe kosmetyki i chętnie poleca te najlepsze. A wszystko podaje w cieszącej oko oprawie. I choć Yanina zajmuje się tworzeniem „obrazów”, rozumie, jak ważna jest dla odbiorcy autentyczność. Dlatego patrząc na jej portrety widzimy przede wszystkim naturę i wdzięk… no i nieśmiertelną czerwoną szminkę.

3. Kinga Rusin

Kinga Rusin została królową naturalności. Wprawiła niektórych w niemały szok, gdy po raz pierwszy pokazała się z siwiejącymi włosami i ogłosiła, że więcej nie będzie ich farbować. Na plotkarskich profilach zastanawiano się wtedy „jak tak można”? Okazuje się, że można i Kinga Rusin udowodniła to z wdziękiem prawdziwej damy! Gdyby nie równie piękne dwie dorosłe córki, nikt nie uwierzyłby, że dziennikarka ma prawie 50 lat, a często pokazuje się na swoim Instagramie w wersji sauté – bez grama makijażu. Kinga kilka lat temu założyła jedną z pierwszych naturalnych marek kosmetycznych w Polsce. „Pat&Rub by Kinga Rusin” obecnie jest jedną z najchętniej kupowanych marek w Sephorze.  

A jaki jest jej przepis na tak młody wygląd? Czytanie składu produktów! Kinga na każdym kroku podkreśla, jak ważna jest dla niej ekologia i natura, dlatego wszystko – od toniku po kremy, których używa, bogate są w wyciągi z roślin. Na swoim profilu dokładnie opisuje poszczególne kroki pielęgnacyjnych zabiegów i pamięta, by przed nałożeniem kremu sięgnąć po mocniejsze ampułki. Konsekwencja i świadome używanie odpowiednich kosmetyków w jej przypadku sprawiają, że na co dzień wygląda młodziej niż ja. Na pewno ma jakiś układ z matką naturą. :)

4. Jessica Mercedes Kirschner

Everyone who is at least slightly interested in the world of fashion (and not only that) has heard about Jessica Mercedes. This entrepreneurial blonde started her adventure with blogging already as a teenager. Today, when she is 25, she's already collaborated with such brands as Chanel, Saint Laurent, Dior, Chle, Burberry, Lancome, Adida, Inglot, H&M, and I could go on forever. For more than a year, she has been also an owner of a company producing bathing suits. Seventeen months were enough for Moiess profile to gain almost one hundred thousand followers on Instagram.

Jessica, as one of the few bloggers, has no problem with showing herself without makeup. She likes comfort and her photos, even those clearly styled, have a common denominator of naturality and lack of overplaying. She most often wears loose hair. Jessica emphasised on numerous ocassions in her Instastories that she values appropriate skin care – especially makeup removal and moisturisation. Surprise, surprise! Jessica has chosen the same cosmetics that I discovered some time ago – Hello Body (recently, she showed their scrub in Mexico). I had the ocassion to use their face cream, lip balm, coconut face foam and I also recommend this brand, just like Jessica.

* * *

4. Jessica Mercedes Kirschner

O Jessice Mercedes słyszał każdy, kto choć trochę interesuje się światem mody (i nie tylko). Ta przedsiębiorcza blondynka rozpoczęła swoją przygodę z blogowaniem już jako nastolatka. Dziś, w wieku dwudziestu pięciu lat ma za sobą współprace z takimi markami jak Chanel, Saint Laurent, Dior, Chloe, Burberry, Lancome, Adidas, Inglot, H&M i w sumie można by tak wymieniać jeszcze długo. Od ponad roku jest również właścicielką własnej marki kostiumów kąpielowych. Wystarczyło siedemnaście miesięcy, aby profil Moiess miał blisko sto tysięcy obserwatorów na Instagramie.

Jessica jako jedna z niewielu blogerek nie ma żadnego problemu z pokazywaniem się bez makijażu. Ceni sobie wygodę, a jej zdjęcia, nawet te wyraźnie stylizowane, łączy naturalność i brak przerysowania. Najczęściej też występuje w lekko zmierzwionych rozpuszczonych włosach. Jessica nie raz podkreślała na Instastories, jak ważna jest dla niej odpowiednia pielęgnacja – głównie demakijaż i nawilżanie. I tu niespodzianka! Jessica upatrzyła sobie te same kosmetyki, które odkryłam już jakiś czas temu – Hello Body (ostatnio w Meksyku pokazała ich peeling). Miałam okazję używać ich kremu, balsamu do ust, kokosowej pianki do mycia twarzy i podpisuję się pod rekomendacją Jessici.

Po tym jak skończył mi się krem do twarzy od Cremorlabu, skorzystałam z kodu, który jakiś czas temu pojawił się na Instagramie Kasi. Marka Hello Body udostępniła, a właściwie nadal udostępnia, kod zniżkowy na 20% na wszystkie produkt, nawet te przecenione – wystarczy podać podczas zakupów hasło „MLE”. Ja wybrałam krem Coco Day Detox Daily Face Lotion o obłędnym zapachu kokosa. Produkt jest wegański, nietestowany na zwierzętach, bez PEG, silikonów, parabenów i  mikroplastików.

5. Elin Kling

Elin Kling has stormed the world of fashion – her blog delighted first Swedish women and then the rest of the globe. Elin as the first blogger in the world designed her own clothing line for H&M (in 2011, "Elin Kling for H&M”). Afterwards, there came the time for her own magazine and collection for "Guess by Marciano". Currently, together with her husband, she is the owner of a luxury brand Totême. Her style is the quintessence of Scandinavian minimalism.

If you've been following Elin on her Instagram, you could see that she uses little makeup on an everyday basis. She styles her hair in a simple ponytail, and yet she still hypnotises with her appearance. How does she do that? If I gather correctly, each piece of her body is pampered to the limit. Even when you look at the photos of her feet and palms, it's clear that she pays great attention to body care. After a few-minute scrolling of her profile, I was motivated to get a pedicure, apply a hair mask, and buy a black minimalist blazer in Zara (unfortunately, Totême brand is totally beyond my financial reach). I'm a short step from throwing everything that is not black, grey, or white out of my wardrobe. I've already started to look at my colourful sweatpants and home sweatshirt with slight reluctance. The one that you can see in the photo comes from S'portofino.

* * *

5. Elin Kling

Elin Kling szturmem wdarła się do świata mody – jej blog zachwycił Szwedki, a później resztę globu. Elin jako pierwsza blogerka na świecie zaprojektowała własną kolekcję ubrań dla H&M (w 2011 roku „Elin Kling for H&M”). Potem przyszedł czas na własny magazyn i kolekcję dla „Guess by Marciano". Obecnie wraz z mężem są właścicielami ekskluzywnej marki Totême. Jej styl to kwintesencja skandynawskiego minimalizmu.

Jeśli śledzicie Elin na Instagramie, możecie zauważyć, że na co dzień maluje się bardzo delikatnie. Włosy ma upięte w prosty kucyk, a jednak hipnotyzuje swoim wyglądem. Jak ona to robi? Jeśli dobrze wnioskuję, to każdy skrawek jej ciała jest zadbany do granic możliwości. Nawet zdjęcia samych jej stóp i rąk pokazują jak wielką uwagę przykłada do pielęgnacji. Po kilkunastu-minutowym skrolowaniu jej profilu zmotywowałam się do zapisania na pedicure, nałożyłam maskę na włosy i pobiegłam do Zary kupić czarną minimalistyczną marynarkę (niestety marka Toteme jest poza moim zasięgiem finansowym). Jestem o krok od wyrzucenia z mojej szafy wszystkiego, co nie jest czarne, szare, bądź białe, a na moje kolorowe dresy i bluzę do chodzenia po domu patrzę z dużą dozą niechęci. Ta, którą widzicie na zdjęciu pochodzi ze sklepu S'portofino.

Zainspirowana style Elin Kling zainwestowałam nawet w nową białą bluzę marki Deha. Jest wykonana z ekologicznej bawełny – bardzo miękkiej w dotyku i hipoalergicznej. W trakcie produkcji nie użyto substancji chemicznych.  

6. Małgorzata Bela

Małgorzata Bela is a model with twenty years of experience and "memorabilia" in the form of each cover of most prestigious fashion magazines. Her ways for everyday body care started to interest me only when it seemed that she is ending her career. It's hard for me, a 32-year old working mother, to identify with the stars of catwalks. Currently, Małgosia is active in the editorial office of Polish Vogue and she often states in interviews that fashion has never been on the top of her interests list.

If you look close at the photos of Bela, you won't spot strong makeup. It's often difficult to state whether she has anything on at all. Her foundation is always ideally matching her skin and perfectly blended. Over the years, mostly owing to her rich portfolio, it has been possible to spot that she's faithful to her image and the golden rule " the less, the better". Probably owing to that, she is still able to cherish her impeccable complexion and almost no wrinkles. Małogia values her privacy, doesn't have an Instagram account, doesn't participate in the Instastory trend, so it's really difficult to get any type of information on her beauty routine…

* * *

6. Małgorzata Bela

Małgorzata Bela to modelka z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem i „pamiątkami” w postaci okładek każdego liczącego się magazynu modowego. Jej sposoby na codzienną pielęgnację zainteresowały mnie jednak dopiero wtedy, gdy wydawało się, że kończy z modelingiem. Ciężko jest bowiem mi, trzydziestodwuletniej pracującej mamie, utożsamiać się z gwiazdami wybiegów. Obecnie Małgosia aktywnie działa w redakcji polskiej edycji Vogue’a i sama przyznaje w wywiadach, że moda nigdy nie była na szczycie listy jej zainteresowań.

Jeśli przyjrzycie się zdjęciom Beli, zauważycie, że nie lubi mocnego makijażu. Czasem trudno właściwie stwierdzić, czy w ogóle na jakiś się zdecydowała. Jej podkład zawsze jest idealnie dopasowany i rozprowadzony. Na przestrzeni lat, głównie dzięki jej bogatemu portfolio, widać wyraźnie jak wierna jest swojemu wizerunkowi i zasadzie „im mniej, tym lepiej”. Prawdopodobnie dzięki temu, wciąż może cieszyć się wspaniałą cerą i znikomą liczbą zmarszczek. Małgosia ceni swoją prywatność, nie posiada profilu na Instagramie, nie udziela się na Instastories, więc ciężko jest uzyskać jakąkolwiek konkretną informację na temat jej pielęgnacji…

 

Rozpoczynamy sezon Hygge!

   When two years ago, I was writing this article for you, I knew that "hygge ideology" would stay with me for longer. In fact, it had been with me for a long time but previously I hadn't been able to name that mood that had accompanied me so often. As "hygge" is, in fact, a mood, atmosphere, state of mind. Not the material things that we surround ourselves with. Some of us can easily conjure this feeling, others, however, have to put some effort into it, but if they have the opportunity to bake pumpkin cake with the background of Nora Jones's or Michael Bubble's songs and there is a rainy weather outside, they will surely understand what I mean. This Danish key to happiness often magically changes simple activities into a quintessence of peace, happiness, and safety. Slightly like Christmas but on a daily basis. October and first cooler evenings are the best moment to start learning "hygge" at its main headquarters – our house. 

1. Clothes  

"Hygge" is mostly a casual ambiance; therefore, you are rightly associating this word with woollen thick sweaters, leggings, and bathrobes. All of that is to feel like the protagonists of a coffee advertisement – when you can hear Whitney Houston's "One Moment in Time" in the background, the sofa is the size of your living room, and the steaming cup of coffee is almost searing our skin through the TV screen. You think that it's unnecessary? I think that by coming back home and replacing our daily formal set of clothes with something soft, comfortable, and nice we instantly brush off half of the worries connected with our work. That's a good and pleasant ritual. I don't have the slightest problem with sweaters this year as I made all the effort to make those from MLE Collection look as if they were knitted by grandmother's hands. The one that you are asking about (cream sweater that I've got in grey today) will be available in the store already on Friday.

* * *

   Gdy dwa lata temu pisałam dla Was ten artykuł, wiedziałam już, że „ideologia hygge” zostanie ze mną na dłużej. Właściwie była ze mną od dawna, ale wcześniej nie potrafiłam nazwać tego nastroju, który tak często mi towarzyszył. Bo ”hygge” to w rzeczy samej nastrój, atmosfera, stan umysłu, a nie przedmioty, którymi się otaczamy. Części z nas łatwo jest przywołać to uczucie, inni muszą się trochę natrudzić, ale jeśli dane im będzie piec dyniowe ciasto w towarzystwie utworów Nory Jones albo Michaela Bubble, a za oknem będzie w tym czasie padał deszcz, to pewnie zrozumieją o co tyle zamieszania. Ten duński klucz do szczęścia w magiczny sposób zmienia zwykłe czynności w kwintesencję spokoju, radości i poczucia bezpieczeństwa. Trochę jak Święta Bożego Narodzenia na co dzień. Październik i pierwsze chłodne wieczory to najlepszy moment aby zacząć uczyć się „hygge” w jego głównej siedzibie – naszym domu.  

1. Ubrania

   „Hygge” to przede wszystkim nieformalna atmosfera, dlatego słusznie kojarzycie to słowo z wełnianymi grubymi swetrami, legginsami i szlafrokami. Chodzi o to, aby poczuć się w swoim stroju, jak bohaterowie reklamy kawy – kiedy w tle leci hit Whitney Houston "One moment in time", kanapa jest wielkości mojego salonu, a dymiący kubek kawy prawie parzy nas przez telewizor. Myślicie, że to niepotrzebne? Ja uważam, że wracając do domu i zmieniając nasz dzienny formalny zestaw na coś miękkiego, wygodnego i ładnego, od razu zrzucamy z siebie połowę trosk związanych z pracą. To dobry i przyjemny rytuał. Ja nie mam w tym roku najmniejszego problemu ze swetrami, bo postarałam się, aby te z kolekcji MLE Collection wyglądały tak, jakby zrobiła nam je babcia na drutach. Ten, o który pytacie najczęściej (kremowy sweter, który mam dziś na sobie w wersji szarej) wejdzie do sprzedaży już w ten piątek. 

Sweter z pomponikami został wykonany z wyjątkowo miękkiej wełny i jest kolejnym elementem naszej kolekcji premium (wejdzie do sprzedaży na początku listopada). Sweter, który widzicie pod nim jest melanżowy i zostało nam jeszcze kilka sztuk z tego modelu. Wszystkie dostępne teraz swetry możecie obejrzeć tutaj

2. Home-made baked goods.  

   I think that if "hygge" was a person, it would be probably Julia Child – the famous female chef and the author of cookbooks, an avid fan of butter and preparing delicacies with a smile on her face. It isn't about the effect (even though it's very important), but about showing that we are generous for ourselves and for others when it comes to good things and that we are able to put some effort into giving our nearest and dearest some joy. Cakes and cookies are definitely the most "hygge" sweets that I can imagine. Mostly because the best ones are these home-made prepared by ourselves. Besides, it isn't an excessively extravagant dessert. Cookies are "hygge". Fois gras not so much. To avoid being groundless and encouraging you to do something that will consume your times, I'm sharing a recipe for oat cookies with chocolate. It is straight forward simple and the effect is really worth the sin (I'm providing you with a gluten-free option, but you don't have to avoid it all together, just replace gluten-free flour and rolled oats with a regular oat version).  

   It's important that the dark chocolate is of good quality as it is supposed to highlight the taste of sweet cookies (milk and white chocolate tend to melt and combine with the dough and then they’re not that discernible). I chose the one from AmEdei, as it also had almonds. Another asset of these chocolates is the fact that if we change our mind at the last minute, we will still have something special for dessert – they are really delicious.

* * *

2. Domowe wypieki.

   Myślę, że gdyby „hygge” było osobą, to pewnie byłaby nim Julia Child – słynna kucharka i autorka książek kulinarnych, wielka fanka masła i przygotowywania wypieków z uśmiechem na ustach. Nie chodzi bowiem tylko o efekt (chociaż on też jest bardzo ważny), ale o to, aby pokazać, że nie żałujemy dla siebie i innych tego, co dobre, że jesteśmy w stanie wykonać pracę, aby sprawić bliskim przyjemność. Ciasta i ciasteczka to zdecydowanie najbardziej „hygge” smakołyki jakie mogę sobie wyobrazić. Przede wszystkim dlatego, że najlepsze są te domowe, przygotowane przez nas. Poza tym nie jest to przesadnie ekstrawagancki deser. Ciastka są „hygge”. Foie gras nie bardzo. Aby nie być gołosłowną i nie zachęcać do czegoś, co zmarnuje Wasz czas, dzielę się z Wami przepisem na owsiane ciastka z czekoladą. Jest wybitnie prosty, a efekt naprawdę warty grzechu (podaję przepis w wersji bez glutenu, ale jeśli nie musicie go unikać po prostu zastąpcie bezglutenową mąkę i płatki zwykłą owsianą wersją).

   Ważne, aby ciemna czekolada była dobrej jakości, bo to ona najlepiej podkreśli smak słodkich ciastek (mleczna i biała czekolada bardziej wtapiają się w ciasto i są potem słabiej wyczuwalne). Ja wybrałam tę z Amedei, bo miała w sobie jeszcze migdały. Dodatkową zaletą tych czekolad jest to, że jeśli w ostatniej chwili się rozmyślimy i nie będzie nam się chciało zabierać za przygotowanie ciastek, to i tak będziemy mieć coś na deser – są naprawdę pyszne. 

Ingredients for one tray of cookies:

(I recommend multiplying the ingredients by two as the cookies disappear fast)

50 g of rolled oats (gluten-free)

150 g of gluten-free oat flour (or a regular wheat flour if you can eat gluten)

100 g of brown sugar

100 g of butter

1 egg

50 g of white chocolate

0,5 teaspoon of gluten-free baking powder

50 g of good quality dark chocolate (I chose this one)

50 g of white chocolate

1 teaspoon of vanilla essence

* * *

Skład na jedną blachę ciastek:

(radzę pomnożyć składniki razy dwa, bo ciastka za szybko znikają)

50 g płatków owsianych błyskawicznych (bezglutenowych)

150 g mąki owsianej bezglutenowej (albo zwykłej pszennej, jeśli możecie jeść gluten)

100 g brązowego cukru

100 g masła

1 jajko

50 g białej czekolady

50 g ciemnej czekolady dobrej jakości (wybrałem )

50 g mlecznej czekolady

0,5 łyżeczki bezglutenowego proszku do pieczenia

1 łyżeczka esencji waniliowej

Czekolady Amedei słodzone są cukrem trzcinowym, bez dodatków lecytyny sojowej. Są bezglutenowe, nie zawierają barwników ani sztucznych aromatów. Cały proces ich wytwarzania odbywa się w cyklu zamkniętym – od ziarna do tabliczki czekolady.

 

Directions:

Mix butter with sugar and vanilla essence in a large bowl. In another bowl, mix flour, oats, and baking powder. Add an egg to the butter (the shorter the time that the egg is in the dough, the less hard the cookies will be), quickly stir and add dry ingredients from the second bowl. After combining the ingredients, add all three kinds of chocolate. Each bar should be divided into four parts. Delicately stir everything with a large spoon. Create small lime-sized dough balls and place them on the baking tray by flattening them with your palms. Place it in a preheated oven. Bake the cookies for maximally 15 minutes in 160ºC. Cookies can seem slightly soft but they will harden when they cool down.

* * *

Sposób przygotowania:

W dużej misce ucieramy masło z cukrem i esencją waniliową. W drugiej misce mieszamy mąkę, płatki i proszek do pieczenia. Do roztartego masła dodajemy jajko (im krócej jajo jest w cieście, tym mniej twarde będą później ciasteczka), szybko mieszamy i dodajemy suche produkty z drugiej miski. Po wymieszaniu składników dodajemy wszystkie trzy rodzaje czekolady. Każda kostka powinna być rozdrobniona na cztery części. Delikatnie mieszamy całość dużą łyżką. Na wyłożonej papierem do pieczenia blasze formujemy łyżką kulki ciasta wielkości limonki, a następnie rozpłaszczamy je ręką. Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika. Pieczemy ciastka maksymalnie 15 minut w temperaturze 160 stopni. Ciastka mogą się wydawać nieco miękkie ale po ostygnięciu stwardnieją. 

3. Close to nature.  

Old wood, stone, woollen elements in the flat are definitely more "hygge" than glass, metal, or plastic. Natural elements trigger more positive feelings than things that are dead and artificial – it is a rather obvious conclusion, but it isn't only about interiors. Everyday items that fall into this category are simply more pleasant to use. These can be wooden kitchen gadgets (dish brush, large cutlery, cutting boards, broom with natural bristle) or even cosmetics in our bathroom. The latter is a never-ending story as even though they might be very "hygge" – if they are eco-friendly, with a nice fragrance, and simple packaging – or the other way round – saturated with toxic substances, with acrid fragrances, and in flamboyant plastic bottles. The majority of market products constitute the latter, but today it's extremely easy to find a great alternative, for example, here. 

* * *

3. Blisko natury.

   Stare drewno, kamień, wełniane elementy w mieszkaniu są zdecydowanie bardziej „hygge” niż szkło, metal czy plastik. To, co naturalne wzbudza w nas więcej pozytywnych uczuć niż to, co martwe i sztuczne – to dosyć oczywisty wniosek, ale nie tyczy się tylko wystroju wnętrza. Z rzeczy codziennego użytku wpisujących się w tę zasadę po prostu przyjemniej się korzysta. Mogą to być drewniane gadżety w kuchni (szczotka do mycia naczyń, duże sztućce, deski, zmiotka z naturalnym włosiem) czy chociażby kosmetyki w łazience. Te drugie to w ogóle temat rzeka, bo mogą być albo bardzo „hygge” – jeśli są ekologiczne, ładnie pachną, mają schludne i nierzucające się w oczy opakowania – albo wręcz przeciwnie – nasycone trującymi substancjami, o zapachu płynu do mycia toalet, w pstrokatych plastikowych butelkach. Na rynku tych drugich jest więcej, ale dziś z łatwością znajdziemy już alternatywę, chociażby tutaj.  

Preparaty D’ALCHEMY powstają z roślin uprawianych metodami ekologicznymi lub dziko rosnących na terenach ekologicznie czystych. Potwierdzają to certyfikaty organiczności surowców naturalnych, przyznawane przez niezależne instytucje międzynarodowe. Mój krem do rąk to już drugi produkt tej marki (od kilku tygodni używam balsami do ciała i jestem nim zachwycona). Zawiera mieszankę olejków eterycznych z drzewa sandałowego, mandarynki i grapefruita, wzbogaconych nutą cedru i słodkiej wanilii. Jeśli szukacie idealnego kremu na jesień to mam dla Was kod rabatowy o wysokości -15% (hasło: KASIA) na cały asortyment w sklepie d'Alchemy. Oferta obowiązuje do 15 listopada.

4. The magic of paper.   

   Reading books in an old armchair or writing down your thoughts in a notebook have something magical in them that cannot be attained with the use of a mobile phone screen. A genuine photo album is a lot more pleasant than a folder on our laptop. It is a lot easier to grab it on a cloudy evening or after a family dinner. My photo book that you can see below was ordered on Colorland. I chose my favourite photos from holidays (and a few from the last winter seasons) and with the use of a simple and practical editor, I created a photo album. There exist many options of adding particular templates or frames; however, I wanted my photo album to come in a minimalist style.

* * *

4. Magia papieru. 

   Czytanie książek w starym fotelu czy zapisywanie myśli w notesie ma w sobie jakąś magię, której ekran telefonu nigdy nie posiądzie. Prawdziwy album ze zdjęciami przegląda się znacznie przyjemniej niż folder w naszym komputerze. Łatwiej po niego sięgnąć w pochmurny wieczór albo po rodzinnym obiedzie. Mój fotoalbum, który widzicie poniżej zamówiłam przez internet na stronie Colorland. Wybrałam ulubione zdjęcia z minionych wakacji (i kilka z zeszłorocznej zimy) i za pomocą prostego w obsłudze edytora zaprojektowałam fotoksiążkę. Jest wiele opcji dodania osobliwych szablonów czy ramek, ale ja wolałam, aby mój album był w minimalistycznym stylu.

   Jeśli podoba Wam się mój album, to mam dla Was rabat na stworzenie własnej fotoksiążki. Wystarczy, że wpiszecie przy finalizowaniu zamówienia kod MAKELIFE28, a fotoksiążkę A4 pion 40 stron kupicie za 28 zł, gdzie normalna cena wynosi 58 zł, więc promocja jest aż na 50%!

 

5. For all senses.

"Hygge" is not only about a pleasant interior and delicious meals. For enhancing the ambiance, it's worth considering other senses. For example, fragrance has a major impact on our mood. Maybe because it allows us to easily recall pleasant memories? If we are baking cookies, the problem is out of the way, because there's nothing more "hygge" than the fragrance of hot butter and chocolate. An alternative can be, of course, candles – in October, the demand for this product increases equally fast as our BMI and I'm not surprised at all (by both). I choose the ones with delicate natural fragrances, that is vanilla or cinnamon.

Another sense that we should pamper is our touch. Soft pillows, carpets, blankets, and socks are enough. The last element is Danes' most often selected "hygge" gadget. They are supposed to be warm, made of natural fabric, in light colours, and with knitted reindeer. I was searching for such socks last year, but it all ended in a great debacle. And this year, I'll be using a new pair until the spring season.

* * *

5. Dla wszystkich zmysłów.

”Hygge” to nie tylko miłe dla oka wnętrza i smaczne potrawy. Dla wzmocnienia atmosfery warto pomyśleć też o innych zmysłach. Na przykład zapach ma ogromny wpływ na nasz nastrój. Może dlatego, że skutecznie przywołuje przyjemne wspomnienia? Jeśli pieczemy ciastka, to tę sprawę mamy już załatwioną, bo nie ma bardziej „hygge” zapachu niż rozgrzane masło i czekolada. Alternatywą mogą być oczywiście świece – w październiku popyt na ten produkt rośnie równie szybko co nasze BMI i wcale się temu nie dziwię (ani jednemu ani drugiemu). Ja wybieram te o delikatnych naturalnych zapachach, jak wanilia czy cynamon. 

Kolejnym zmysłem, o który warto zadbać jest dotyk. Wystarczą miękkie poduszki, dywany, koce i skarpety. Te ostatnie, to najczęściej wymieniany przez Duńczyków rekwizyt „hygge”. Mają być ciepłe, z naturalnej dzianiny, w jasnych kolorach i z wydzierganymi reniferami. Szukałam takich w zeszłym roku, ale bez powodzenia. Za to w tym roku będę już śmigać w swojej nowej parze aż do wiosny. 

Wełna – jest. Renifery – są. Skarpety z wełny owiec mongolskich ze sklepu Mongolian kosztują 30 złotych i według mnie są warte swojej ceny. Jeśli chcecie aby pełniły one rolę kapci koniecznie wybierzcie o rozmiar większe. 

   I hope that most of you know that I've treated this article with a pinch of salt. Of course, we can treat "hygge" ideology as another fashion that persuades us to buy new books and acquire new skills in the art of experiencing pleasure, but it's better to treat it as a guideline that will help us to survive through the grey and bleak months. Let's take advantage of the regular days, as these constitute the majority of our year and are decisive if we are truly happy or not. 

* * *

   Mam nadzieję, że większość z Was wie, że ten wpis potraktowałam z lekkim przymrużeniem oka. Ideologię „hygge” możemy oczywiście odbierać jako kolejną modę, która namawia nas do kupowania nowych książek i szkolenia się w sztuce przeżywania przyjemności, ale lepiej uznać to po prostu za drogowskaz, który pomoże nam przetrwać szare i ponure miesiące. Zróbmy użytek ze zwykłych dni, bo takich w roku jest najwięcej i to one decydują o tym, czy w gruncie rzeczy jesteśmy szczęśliwi.