Beautiful legs? Yes, please.

source: Vogue

Wiele z nas uważa, że największym atutem kobiety są jej zgrabne nogi (według badań myśli tak aż 85% kobiet). Jednocześnie bywają one przyczyną naszych kompleksów. Zamartwiamy się, że są za grube, za krótkie, za chude, za krzywe – można by wymieniać bez końca (bo kobiecy wrodzony dar wyolbrzymiania problemów zobowiązuje :)). Warto poznać kilka małych sztuczek, dzięki którym nasze nogi będą wydawały się dłuższe, szczuplejsze i zgrabniejsze. Przygotowałam dla Was kilka rad, które mogą okazać się pomocne.

Nośmy odpowiednie buty.

– Podstawowe obuwie w naszych szafach – klasyczne czarne szpilki. Jeżeli chcemy wydłużyć i wyszczuplić nogi, najlepiej załóżmy je do czarnych kryjących rajstop (uważajcie na marszczenia wychodzące koło palców, unikajcie ich jak ognia!). Obcas nie powinien być za cienki ani za gruby (przykłady poniżej :)).  

Zara

TopShop (dokładnie ten model posiada Kasia i jest z nich bardzo zadowolona)

TopShop

– Latem i wiosną lepiej wyglądają buty cieliste – im bardziej zlewają się z kolorem naszej skóry, tym nasze nogi będą zgrabniejsze. Pamiętajcie! Nigdy (ale to nigdy!) nie powinny mieć bardzo długiego szpicu, najładniej będą się prezentować buty z lekko wyciągniętym noskiem (te z krótkim i zaokrąglonym, jak odrysowanym od szklanki, zostawmy modelkom) .

Aldo

Mango

– Nie nośmy botków kończących się w połowie łydki (chyba, że lubimy stylizacje na skrzata!). Jest to reguła, o której musimy bezwzględnie pamiętać. Najładniej wyglądają buty kończące się tuż za kostką (idealne do spódniczek) lub długie kozaki (pamiętajcie, że cholewki nie powinny odstawać od łydek, zwłaszcza jeśli nasze nogi nie są idealnie proste). 

New Look

PrimaModa (niedawno zagościły w mojej szafie :))

– Niektóre z nas lubią obuwie na płaskim obcasie. Niestety, nie wydłuży ono nam nóg, ale ma jedną zaletę – wygodę. Poszukajmy w sklepach balerinek na minimalnym obcasie (lepszy rydz niż nic :)).

H&M

Gabor

MICHAEL Michael Kors

Pamiętajmy o odpowiednim doborze spodni i spódnic.

– Nie od dziś wiadomo, że kobiety najładniej wyglądają w sukienkach i spódnicach (nie wierzycie? zapytajcie swoich facetów). Tylko pytanie, jak je nosić? Zdecydowanie najkorzystniej wyglądamy w spódniczkach rozkloszowanych, nie za krótkich, z wysokim stanem.

Asos

– Jeśli nie przepadamy za krótkimi spódniczkami, nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy nosiły dłuższe modele. Najlepiej, aby kończyły się tuż przed, lub tuż za kolanem.  

Ostwald Helgason (bardzo droga ale piękna)

Asos

– W spodniach może nie wyglądamy tak atrakcyjne jak w spódnicach, ale jest nam w nich wygodniej. Dlatego, gdy już się na nie decydujemy, nie powinny być ścierane i wzorzyste. Najlepiej będziemy się prezentować w jednolitych granatowych rurkach, lub z delikatnie rozszerzanymi nogawkami zakrywającymi buty. Nie powinny mieć odznaczających się innym kolorem szwów. Po sobie zauważyłam, że dużo lepiej wyglądam w spodniach z wysokim stanem.

Mango (podczas ostatniej wizyty w Warszawie Kasia namówiła mnie do ich kupna, są ekstra!)

Ujędrniajmy uda i pośladki (myśleliście, że tym razem nie będę Wam zawracać głowy ćwiczeniami :)?)

Mata i ciężarki są firmy Spokey (tutaj macie link do sklepu)

 Musimy ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Pogoda za oknem sprawia, że mamy ochotę jeść i oglądać filmy leżąc na kanapie, ale musimy pamiętać, że czas leci szybko i nim się obejrzymy znowu będzie ciepło. Krótkie, zwiewne sukienki na nas czekają, dlatego Moje Drogie – do dzieła…  

– zaczynamy od krótkiej rozgrzewki (5-8 minut). Dla mnie najlepszym ćwieczeniem na rozgrzewkę jest skakanie na skakance. Jeżeli nie macie tyle miejsca w domu, możecie pójść biegać (10-15 minut wystarczy). Również dobrze sprawdzą się wymachy rąk i nóg. Sposobów jest mnóstwo, każdy z Was musi znaleźć swój ulubiony. 

– Po rozgrzaniu się do czerwoności, przechodzimy do ćwiczeń. W przypadku rzeźbienia nóg warto jest zaopatrzyć się w ciężarki, które sprawią, że szybciej wzmocnimy mięśnie.  

– Zawsze po skończeniu treningu musimy się porządnie rozciągnąć. Proszę, nie zapominajcie o tym! Dzięki rozciągnięciu, możemy uniknąć obolałych mięśni następnego dnia. 

 Dość pisania, zasuwamy do sklepu po czarne szpilki, a wieczorem, przed oglądaniem filmu – ćwiczymy!!!

GLOSSYBOX – What Do You Have Inside?

Dziewczyny, przede wszystkim chciałabym Wam bardzo podziękować za życzenia w komentarzach – to naprawdę wspaniałe czytać te wszystkie miłe słowa:). Akurat w dniu moich urodzin, nareszcie mogę się z Wami podzielić zawartością mojego GLOSSYBOX! :) Zapraszam więc Was na opis wszystkich produktów :).

 (naprawdę nie mogłam się już doczekać:))

Lakier do włosów marki WELLA wybrałam z trzech powodów – nie skleja włosów, świetnie utrwala fryzurę i nie posiada charakterystycznego gryzącego zapachu, który w przypadku innych lakierów zmusza nas do natychmiastowego opuszczenia łazienki. To właśnie tym lakierem utrwalam wszystkie fryzury, które widzicie na blogu. Małe opakowanie trzymam w samochodzie lub w torebce (dzięki temu w trakcie zdjęć mam go zawsze pod ręką :)).

Gdy po raz pierwszy usłyszałam o płynie micelarnym z BIODERMA, musiałam ściągać go przez internet aż z Francji, ponieważ w Polsce nie był dostępny. Jest to jeden z najlepszych kosmetyków do demakijażu jaki kiedykolwiek stosowałam, a mała buteleczka świetnie sprawdza się w trakcie wyjazdów. 

Niedawno na blogu polecałam Wam balsam marki Palmer's, który znalazłam na regale z przecenionymi produktami w aptece. Marka ta nie jest jeszcze zbyt znana w Polsce, ale od lat robi furrore za granicą. Poza zwykłym balsamem z wyciągiem z kakaowca, moje serce skradł balsam brązujący tej firmy. Dzięki niemu skóra nabiera delikatnego złotawego koloru i wygląda apetycznie nie tylko w wakacje :). Co więcej, nie wiem jak nierównomiernie trzeba by go było nałożyć, aby pojawiły się plamy czy zacieki – u mnie nie zdarzyło się to ani razu (a uwierzcie mi, że parę razy nakładam go naprawdę szybko:)). 

 

Jeśli nie używałyście jeszcze peelingu marki PUT&RUB, to najwyższy czas to zmienić! Ci, których nie przekonują  przyznane mu nagrody i wyróżnienia, powinni spojrzeć na skład. Naturalne oleje powodują, że po wykonaniu peelingu skóra jest świetnie nawilżona i przez cały dzień pięknie pachnie. W trakcie kilku lat używania tego produktu, zużyłam chyba z pięć kilogramów i wciąż nie mam dosyć:).  

Organiczny peeling do twarzy marki LOVE ME GREEN, to moje najnowsze odkrycie. Przepiękny zapach i naturalny skład powodują, że stosowanie tego produktu to prawdziwa przyjemność. Nie powoduje u mnie żadnych podrażnień, wygładza skórę i ma wygodne opakowanie.

Lakiery GOLDEN ROSE pojawiły się  już na blogu i kiedy kompletowałam zawartość swojego GLOSSYBOX, wiedziałam, że tego produktu nie może w nim zabraknąć. Stosunek ceny do jakości w tym przypadku będzie dla Was pozytywnym zaskoczeniem :). 

 

Pudełko zaprojektowałam w białym kolorze z czarnym obramowaniem, aby mogło stać na mojej półce i służyć jako miejsce do przechowywania lakierów do paznokci :).

Wiem, że wiele z Was zamówiło już swój GLOSSYBOX, ale jeśli ktoś z Was jeszcze tego nie zrobił, a chciałby, to zapraszam na tę stronę:

http://www.glossybox.pl/glossybox-by-kasia-tusk

A ja zakładam sukienkę (niebieską zostawiam na wieczór, ale przygotowałam sobie też dzienną wersję urodzinowego stroju :)) i pędzę na miasto! :)

 

Beauty Secrets For The Eyes

My, kobiety, żyjemy w ciągłym biegu – brak snu, stres, zbyt ciężkie kosmetyki sprzyjają pogorszeniu się kondycji naszej cery. Konsekwencje intensywnego trybu życia widać przede wszystkim w okolicach naszych oczu. Worki pod oczami, sińce, drobne zmarszczki, to zmora naszego pokolenia (pomyśleć, że jeszcze do niedawna wisiałyśmy z koleżankami na trzepakach, a teraz ciężko nam znaleźć chociaż 5 minut na wytuszowanie rzęs). Mam dla Was jednak kilka prostych sposobów, które poprawią wygląd naszej oprawy oczu. Być może, za jakiś czas cienie zbledną, opuchlizna będzie znacznie mniej widoczna,  a my, któregoś dnia, wyjdziemy z domu zupełnie bez makijażu, czując się swobodnie i atrakcyjnie.

  • Jeszcze kilka lat temu zupełnie nie wierzyłam w ideę posiadania dwóch różnych kremów do twarzy. Używanie osobnego kremu pod oczy wydawało mi się zwykłym kaprysem. Jednak do pewnych rzeczy się dorasta – teraz nie mogę żyć bez mojego ukochanego kremu – skóra pod oczami jest znacznie cieńsza i delikatniejsza niż pozostałe obszary twarzy, dlatego trzeba o nią dbać jak o największy skarb. Kremy pod oczy zawierają te same składniki co preparaty nawilżające stosowane na twarz, jednak ich formuła jest delikatniejsza niż dla produktów przezna­czonych na inne miejsca.
  • Odkąd pamiętam moja mama goniła mnie niczym kojot strusia pędziwiatra, abym nigdy nie zapominała o noszeniu okularów przeciwsłonecznych. Po pierwsze promienie UV wspomagają występowanie worków pod oczami. Po drugie pod wpływem ostrego światła zaczynamy mrużyć oczy, pogłębiając tym zmarszczki.
  • Bardzo często w walce z niedoskonałościami możemy zastosować technikę kamuflażu. Jeżeli nasze podkrążone oczy mają kolor fioletowy, to do jego zamaskowania będzie nam potrzebny korektor o przeciwnej barwie czyli w kolorze żółtym. Kolor czerwony maskujemy korektorem w kolorze zielonym, a niebieski odcieniem brzoskwiniowym. W moim przypadku sińce mają kolor fioletowy.

  • Nie nakładajmy podkładu na skórę pod oczami – tak ciężki kosmetyk niepotrzebnie obciąży ten delikatny obszar naszej twarzy. W tym przypadku zdecydowanie lepiej sprawdzi się korektor przeznaczony specjalnie na te okolice. Chyba nie ma nic gorszego niż zrolowany podkład pod oczami.

  • Opuchliznę wokół oczu najłatwiej zniwelować zimnym okładem. W sklepach typu Rossmann lub Super-Pharm możecie kupić żelowe maski na oczy, które trzymamy w lodówce. Jeśli nie posiadamy takiej maski, możemy zastosować okład z kostek lodu, zawiniętych w delikatne chusteczki higieniczne (na dosłownie kilka sekund przykładamy zimny kompres w opuchnięte miejsca) – jest tańszy i łatwo dostępny, ale wymaga małego przygotowania. Wiem, że Kasia stosuje tego rodzaju okład, gdy planuje zdjęcia stylizacji na wczesną godzinę, a boryka się z problemem opuchniętych oczu.

  • Ostatnio pokochałam „genialną miksturę” – jak myślicie, co to takiego? Olejek rycynowy jest bardzo skuteczny, a do tego kosztuje naprawdę niewiele. Wystarczy, że wsmarujecie dwie krople w skórę wokół oczu na noc, a efekt rozświetlenia macie murowany!

  • Osiem godzin snu zapewni nam zdrowy wygląd skóry pod oczami.  Wiem, wiem marzenia ściętej głowy – lepiej patrzcie na punkty powyżej :P.

Skóra pod oczami jest bardzo delikatna i potrzebuje wyjątkowej pielęgnacji. Nawet teraz, gdy jesteśmy młode, bezwzględnie musimy dbać o ten newralgiczny obszar naszej twarzy. Jak nie zaczniemy dbać o siebie teraz, to w przyszłości, to pozostaną nam tylko drastyczne rozwiązania – zawsze lepiej zapobiegać niż leczyć. Czy jest jeszcze jakaś metoda o której zapomniałam? Czy może macie jakieś inne pomysły na pielęgnację skóry pod oczami?

Here it is …. GLOSSYBOX by Kasia Tusk

W końcu mogę się z Wami podzielić informacją na temat jednego z projektów, który przygotowywałm w ciągu ostatnich kilku tygodni! Od dziś możecie już kupić limitowaną edycję pudełka GLOSSYBOX, do którego sama dobrałam wszystkie produkty. Wcześniejsze limitowane pudełka były sygnowane między innymi przez markę Burberry, Harrods'a  czy blogerkę "The Men Repeller" – jest mi więc niezwykle miło, że jako pierwsza blogerka w Polsce dostałam taką możliwość:).

Zapewne wiele z Was, tak jak i ja, uwielbia kosmetyczne nowości, dlatego z wyjątkową starannością wybierałam każdy kosmetyk (zawartość pudełka zaprezentuję na blogu już wkrótce:)). Chciałam też zaprojektować pudełko w taki sposób, aby przypominał Wam blog – jego kolorostyka miała nawiązywać do dobrze Wam znanej szaty graficznej. Być może będzie to namiastka tego bloga w Waszym domu :).

Zachęcam więc Was do przetestowania moich produktów – http://www.glossybox.pl/glossybox-by-kasia-tusk

 

Haircare (finally :))

        W końcu udało mi się stworzyć post, który obiecałam Wam już dawno temu. Włosy, ich pielęgnowanie i układanie, to niekończący się temat moich narzekań. Dlaczego znowu się skręciły? Czemu końcówki wciąż się rozdwajają? Czy kiedyś przestaną się elektryzować? I na motylą nogę, dlaczego wszystkie inne dziewczyny suszą włosy i wyglądają świetnie, a ja wyglądam jak George Michael w teledysku Last Christmas??? Niektóre z tych doprowadzających do szaleństwa pytań, zadaję sobie jednak znacznie rzadziej niż kiedyś – z wiekiem nauczyłam się kilku sposóbów, dzięki którym codzienna walka z niesfornymi kosmykami nie zawsze kończy się porażką.  

Pierwsza i najważniejsza zasada: nasze włosy nie będą dobrze wyglądać, jeśli nie będą dobrze ścięte. Moje są dosyć gęste, ale niezbyt grube. Fryzura bez cieniowania nie sprawdziła się na nich najlepiej – gdy włosy były zupełnie równe, były też zupełnie płaskie:). Poza deliktanym pocieniowaniem końcówek mam jeszcze jeden sposób na dodatkową objętość – cieniowanie włosów od spodu, przy użyciu nożyczek widocznych na poniższym zdjęciu. 

To od pielęgnacji włosów, zależy ich późniejsze układanie i ogólny wygląd, a więc przywiązuję do niej szczególną wagę. Staram się jednak nie iść na kompromis i wybierać produkty, które nie zawierają sztucznych składników. Po kilku nieudanych próbach, postanowiłam zaufać wcześniej testowanej marce i znalazłam intensywnie odżywiającą maskę, która nie obciąża włosów i spełnia moje wszystkie oczekiwania.

Dwa razy w tygodniu stosuję Regenarating Hair Mask marki Phenome (zawiera między innymi masło Shea, wyciąg z owoców Goji, czy ekstrakt z rumianku). W pozostałe dni (przede wszystkim, gdy nie mam czasu na trzymanie maski na włosach) stosuję mgiełkę Nourishing Hair Mist, która nie wymaga spłukiwania (dla zainteresowanych: w najbliższy weekend wszystkie kosmetyki na stronie Phenome, będą przecenione o 20%). Te dwa kosmetyki w zupełności mi wystarczają – włosy są miękkie i się nie plączą.

Używam na zmianę dwóch szamponów – jeden z nich (Rebalance) jest ekologiczny i dobrze oczyszcza włosy z zanieczyszczeń i produktów do stylizacji, a drugi dba o ich kolor. Chłodny odcień blondu ma tendencję do żółknięcia, dlatego niezbędne jest stosowanie szamponu o niebieskim zabarwieniu. Mój szampon jest marki L'oreal ale w drogeriach znajdziecie znacznie tańszą wersję marki Joanna (około 9 złotych), który sprawdzi się równie dobrze (UWAGA! Jeśli macie bardzo jasne włosy nie trzymajcie szamponu na włosach zbyt długo).

Skoro mowa o kolorze: chciałabym go mieć pod całkowitą kontrolą, ale niestety nie jest mi to dane:). Do niedawna, co kilka miesięcy stosowałam (tylko na cienkie pasma!) farbę L'oreal PERŁOWY BEŻ. Ponieważ efekt nie był zbyt widoczny (o ile w ogóle był) to ostatnio użyłam farby o jaśniejszym odcieniu (GARNIER 111+). Radzę jednak ostrożnie podchodzić do domowej koloryzacji – moje włosy z natury są dosyć jasne i podatne na rozjaśnianie (chociaż od jakiegoś czasu mam co do tego wątpliwości, kiedyś wystarczyło tylko słońce i morska woda, aby uzyskać platynowy blond:)). Zosia odkryła podobno genialny sposób na rozjaśnianie włosów, ale nim Wam go polecę, muszę go sama wypróbować :).

Póki co, polecam Wam jeden produkt do stylizacji, który zastąpił mi piankę (nigdy nie potrafiłam jej równomiernie rozprowadzić :/). Spryskuję nim włosy przed suszeniem, dzięki czemu zyskują objętość i łatwiej się układają. 

Ponieważ włosy każdej z nas są inne, to pewnie macie też swoje sposoby na ich pielegnącję i układanie. Może chciałabyście się nimi z nami podzielić? :)

Stay Slim In The Winter

Przez ostatnie trzy miesiące pogoda sprzyjała aktywnemu spędzaniu czasu – dużo spacerowałam, jeździłam na rowerze, całe dni spędzałam nad wodą, a kalorie spalały się same. Wysoka temperatura zmuszała mnie do picia ogromnej ilości wody, a ulubioną przekąską stały się sezonowe owoce. To wszystko sprawiło, że po wakacjach moja sylwetka prezentuje się znacznie lepiej, niż to miało miejsce wczesną wiosną. Z trudem przyjmuję do wiadomości fakt, że lada moment nastanie pora zmroku. Niska temperatura, opady deszczu, a potem śniegu, mogą skutecznie cofnąć efekt letniej aury. W taką ponurą i depresyjną pogodę najchętniej zamknęłabym się w domu i niczym niedźwiedź przezimowała na kanapie najgorsze mrozy (z jedna małą różnicą – te sympatyczne z wyglądu zwierzątka śpią, a ja jem). Tym razem nie mam zamiaru uskuteczniać efektu jojo – przygotowałam kilka podpunktów, które mają pomóc mi (a może i Wam:)) w utrzymaniu letniej figury:

  • Nie bójmy się mrożonych owoców! W zimie nie warto jest rezygnować z ulubionego smoothie. Gdy na sklepowych półkach brakuje Wam świeżych owoców możecie je zastąpić mrożonymi (są równie zdrowe jak świeże i dużo tańsze).

Oto składniki na mojego ulubionego smoothie, którego można zrobić o każdej porze roku:

1. świeżo wyciskany sok jabłkowy

2. wiórki kokosowe

3. truskawki

4. banany

5. arbuz

  • Gdy warunki pogodowe nie sprzyjają uprawianiu naszych ulubionych dyscyplin sportowych, warto jest zrealizować trening w domu. Świetnie nadadzą się do tego ćwiczenia które polecałam Wam kilka miesięcy temu – tutaj możecie zobaczyć mój starszy post. Jeśli jednak preferujecie ruch na świeżym powietrzu to zajrzyjcie tutaj.
  • Zamiast siedzieć w domu i pić kolejną niezdrową sypaną kawę, w tym roku planuję wychodzić na zewnątrz i codziennie pokonywać dystans do mojej ulubionej kawiarni (to zaledwie kilkaset metrów, ale gdy nastaną mrozy, a mój samochód zamieni się w zaspę śnieżną, będzie to doprawdy spory wysiłek:)) .

  • Zaopatrzmy się w grabie do zamiatania liści i dobrą łopatę do odśnieżania i w końcu przestańmy prosić naszego faceta o pomoc. Lepiej zróbmy porządki przed domem same – będziemy mogły potraktować je jako porządny trening.
  • Jednym z moich ulubionych sposobów na nieobżeranie się jest jedzenie dużej ilości zup. Zupy mają mało węglowodanów, szybko się nimi najadamy i jest to doskonały sposób nas rozgrzanie się w mroźne dni.
  • W trakcie oglądania telewizji, zamiast podjadać niezdrowe przekąski, zabierzmy się za manikiur. Nie ma nic gorszego niż jedzenie na noc „świństw”, a świeży lakier na paznokciach zawsze wprawi nas w lepszy nastój (dopóki będzie mokry uniemożliwi nam sięganie po kolejne kalorie).

  • Gdy już żaden z powyższych podpunktów nie jest w stanie powstrzymać mnie przed zajadaniem się czekoladkami, próbuje podtrzymać swoją motywację. Przeglądając zdjęcia z wakacji, przypominam sobie, że już niedługo znowu będę musiała wskoczyć w bikini, więc zamiast sięgać po słodycze chwytam moją skakankę.

Wiem, że zimowy ubiór jest nam w stanie dużo wybaczyć i uśpić naszą czujność – kilka warstw, które na siebie zakładamy w idealny sposób tuszują przybrane kilogramy. Nie warto jednak marnować naszych wysiłków dla kilku maślanych ciasteczek. Całoroczne dbanie o linie wyjdzie nam na zdrowie, a nasze poczucie własnej wartości nie będzie spadać wraz z temperaturą.