Artykuł zawiera lokowanie produktów. 

  „To dziwne, że ludzie potrafią tak łatwo okazywać sobie tyle serdeczności; może łączy ich wspólne oczekiwanie na nadchodzący wieczór” to słowa słynnego pisarza, noblisty – Kazuo Ishiguro. Być może dla bohaterów jego powieści było to zaskakujące, ale mnie w ogóle nie dziwi, że perspektywa zbliżającego się kresu dnia wydaje się niektórym tak słodka, że z marszu poprawia humor.  

  Czysta wymaglowana pościel, przewietrzona sypialnia, nowy odcinek „Sukcesji”, który czeka jeszcze na obejrzenie, albo szklanka siemienia lnianego – każdy z nas ma w głowie rzeczy, które sprawiają, że przejście z fazy „dzień” na „wieczór” wydaje się przyjemniejsze. Ja jednym tchem mogłabym wymienić wiele takich okoliczności  – większość z nich to po prostu drobne przyjemności, które mogę sprawić sama sobie.

  Bo wieczór to ten czas (przynajmniej w teorii), kiedy nie odhaczamy już rzeczy z listy. Oczywiście proza życia z dziećmi rządzi się swoimi prawami, ale podejrzewam, że większość rodziców przybija sobie piątkę w momencie, w którym dzieci są już po kąpieli i w czystych piżamkach – jeśli mama i tata mają czas aby odpocząć i spokojnie paść na twarz to idę o zakład, że dzieje się to właśnie wtedy.

  Gdy dwa „bombelki” wybiegają z łazienki (i zamiast kierować się do swoich pięknie zaścielonych łóżeczek wbiegają do naszego łóżka) staram się jeszcze spojrzeć na siebie w lustrze, sięgnąć po ulubione kosmetyki, rozczesać włosy i wykonać kilka manewrów w domu – to naprawdę drobniutkie rytuały, które dobrze wpływają na nasz sen i pozwalają wyskoczyć z toru codziennej gonitwy. To dla mnie ważne, zwłaszcza po nerwowym dniu, bo rytuały dają mi poczucie stabilności i niezmienności. Dzięki nim mamy kontrolę chociaż nad jakąś częścią doby. Lęk jest emocją, która pojawia się, gdy odczuwamy niepokój przed tym, co nas czeka w przyszłości, kiedy podejrzewamy, że „stanie się coś złego”. Kiedy jednak mamy gwarancję, że przynajmniej dziś wieczorem wszystko będzie takie, jak zawsze to ten lęk jest mniejszy. Zaczynając i kończąc dzień na własnych warunkach, czujesz, że masz kontrolę, a to pozwala zasnąć spokojniej. Nawet jeśli mówimy tu o tak banalnych czynnościach jak podlanie kwiatów czy słuchanie podcastu. Uwielbiam tworzyć sobie takie schematy umilające zwykłe sytuacje – Wy pewnie też to robicie, nawet jeśli nieświadomie. Dobrze jest je sobie wypunktować, bo ta świadomość potęguję ich siłę. A może ten krótki artykuł sprawi, że będzie ich jeszcze więcej?

1. Nim zapadnie zmrok.

  A o tej porze roku zapada on wyjątkowo późno, więc mamy trochę czasu, aby się do niego przygotować. Lubię w mieszkaniu zamknąć pewną fazę, jasno odciąć jedną porę dnia od drugiej. Zasuwam wtedy zasłony we wszystkich pokojach i zapalam boczne światła. Otwieram okno w sypialni i w pokoju dzieci, często zabieram się już wtedy za ostatnie porządki. W idealnym świecie byłby to pewnie moment, w którym odkładam już wszystkie elektroniczne urządzenia na bok, ale ten artykuł jest o „wymarzonej” wieczornej rutynie, a nie o tej prawdziwej. A prawda wygląda niestety tak, że zwykle zerkam na niego jeszcze wtedy, gdy jestem w łóżku.

  Ale żeby nie było, że jestem taka okropna – zaczerpnęłam sposób, który mignął mi kiedyś na instagramie – ładowarkę mam podłączoną w sypialni, ale nigdy przy łóżku. Gdy jedno z nas idzie do kuchni po szklankę wody na noc (wcale nie po czipsy chowane przed dziećmi, o nie, nie nie…. nigdy, przenigdy nam to nie przeszło przez myśl), to wtedy podłączamy telefony do ładowarek i tym samym odsuwamy je od łóżka tak daleko, że bez wstania z niego nie ma szansy, aby je dosięgnąć. Bariera psychologiczna działa.

  Mój grzech numer jeden? Gdy wszyscy domownicy zasną przede mną, łamię się i sięgam po telefon żeby obejrzeć relacje Make Life Harder. Zawsze łudzę się, że jeśli czymś się martwię i nie potrafię uspokoić gonitwy myśli, to kilka (lub kilkanaście, ewentualnie kilkadziesiąt) zabawnych storisków o bieżących wydarzeniach, zmęczonych niedźwiedziach polarnych i kolejnych rundach pojedynku między Igą Świątek a Lewandowskim sprawią, że się wyluzuję i szybko zasnę. No cóż, niestety chichranie się w poduszkę przynosi zwykle odwrotny skutek. 

Był taki czas, kiedy właściwie zrezygnowałam ze świec w mieszkaniu, chociaż uwielbiam je palić, zwłaszcza po ciężkim dniu. Naczytałam się jednak o szkodliwych substancjach, a że ciężko dorwać na rynku święcę ze zweryfikowanym składem to odpuściłam. W przypadku tego produktu jestem spokojna – genialny wynalazek! Co odróżnia preparaty D'alchemy od typowych świec? Niemal wszystko. To produkty pielęgnacyjne, nie zawierają wosków ani żadnych substancji syntetycznych a po rozpuszczeniu są bezpieczne dla skóry. Wystarczy na chwilę zapalić świecę, by uzyskać konsystencję ciepłego olejku pełnego nawilżających składników aktywnych. Można używać nawet po kuracjach złuszczających (kwasy, peelingi) oraz terapiach z retinolem. Przy okazji mam dla Was kod rabatowy od marki – kod KT20 daje 20% zniżki na kosmetyki, świece i zestawy w sklepie D'alchemy (kod działa do końca maja).

2. Gdybym miała pięć minut na pielęgnację.

  Brzmi jak prowokacja, aby przeczytać w komentarzu: ”Kasiu, najwyraźniej nie umiesz się zorganizować, skoro nie masz nawet pięciu minut wieczorem”, ale tak to zwykle bywa, że przed snem do wykonania jest kilkanaście innych ważniejszych czynności niż wklepywanie dodatkowego serum i samoopalacza, więc zaczynam i kończę na umyciu twarzy i grubej warstwie kremu. Jeśli znajdę sprawdzony sposób na przechytrzenie schematu (albo gdy dzieci nie będą nas wyciągać z łazienki siłą) to plan na perfekcyjną wieczorną pielęgnację już mam – ułożyłam ją tak, aby  w s z y s t k i e potrzeby mojej skóry zostały zaspokojone. Od oczyszczenia, przez odmłodzenie, nawilżenie, aż po idealną opaleniznę i relaks. Poniżej zobaczycie sześć produktów moich ulubionych marek (i chyba Waszych też), których używałabym krok po kroku każdego dnia. 

Żel oczyszczający Jan Marini C-ESTA. To od niego zaczynam wieczorny rytuał pielęgnacyjny. Dokładny demakijaż to rzecz, której nigdy nie pomijam. Ten żel jest świetny, bo ma w swoim składzie witaminę C oraz DMAE dzięki czemu już podczas oczyszczania pielęgnuje skórę (po regularnym stosowaniu naprawdę widać różnicę). Kosmetyk mimo tego jest delikatny i stosuję go również do demakijażu oczu.

Kosmetyki od tej marki polecam zamawiać na stronie topestetic.pl, gdzie można dodatkowo skorzystać z całkowicie bezpłatnej porady kosmetologów (to dzięki temu nie boję się tam zamawiać produktów o aktywniejszym działaniu, bo są one indywidualnie dobrane do mojej skóry). Mam dla Was kod dający 15% rabatu na kosmetyki Jan Marini w sklepie Topestetic – hasło: KASIA15 (akcja trwa do 23 maja – promocje nie łączą się).

Serum z witaminą C i DMAE C-ESTA od Jan Marini. To właśnie serum najczęściej zdarza mi się pominąć, jeśli na wieczorną pielęgnację mam tylko tyle czasu ile zajmuje dwulatce rozwinięcie rolki papieru toaletowego. Ale to nie znaczy, że nie mam swojego faworyta: jest takie serum, do którego wracam – bardzo je lubię i polecałam je wcześniej na blogu. To bestsellerowy kosmetyk od Jan Marini. Zawiera witaminę C (w formie lipofilowej) i DMAE, dzięki czemu błyskawicznie poprawia wygląd skóry, chroni skórę przed przedwczesnym starzeniem oraz przed szkodliwościami czynników zewnętrznych, niweluje widoczność przebarwień.

Krople brązujące do twarzy i dekoltu CATCH THE SUN od Veoli Botanica. To już moja trzecia buteleczka tego produktu. Dzięki niemu mogę chronić twarz przed słońcem, bo nie kusi mnie, aby ją opalać, a jednocześnie osiągam wymarzony kolor i to w bardzo przyjemny sposób. Kropelki można zmieszać z kremem, chociaż ja doszłam już do takiej wprawy z ich rozcieraniem, że najpierw nakładam kropelki, a później krem. Nakładam pipetką naprawdę niewielką ilość na czoło, nos i najbardziej wystającą część kości policzkowych i delikatnie rozsmarowuję. Dlaczego akurat w tych miejscach? Bo to strefy, które najszybciej opalają się w naturalnych warunkach. Jeśli na tak przygotowaną skórę nałożę krem, to krawędzie produktu i tak idealnie się rozetrą. Jesienią i zimą wystarczy, że nałożę krople raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Teraz staram się o tym pamiętać trzy razy w tygodniu. Jeśli chcecie przetestować ten lub inne produkty od Veoli Botanica to możecie skorzystać z kodu rabatowego makelifeeasier25 (daje 25% rabatu na asortyment Veoli Botanica do 1 czerwca).  

Hydrostabilizująco maska na noc Algomask od Sensum Mare. Pytanie, które moje koleżanki najczęściej zadają mi na przywitanie? Nie, to niestety nie jest: „jak ty to robisz, że tak pięknie wyglądasz?” tylko: „kiedy będziesz mieć kod do Sensum Mare?”. Ale czemu ja się dziwię skoro sama używam kosmetyków tej marki na okrągło? Maskę, którą widzicie na zdjęciach nakłada się na noc i spłukuje dopiero rano. Działa podczas snu jak kuracja nawilżająco regeneracyjna, pozostaje aktywna nocą, w czasie gdy skóra najsilniej się regeneruje. Po przebudzeniu skóra będzie bardziej jędrna, doskonale nawilżona, a zmarszczki mniej widoczne. Jeśli kończy Wam się już krem BB, albo szukacie idealnego kremu z filtrem, albo chcecie przetestować tę maskę, to dzielę się kodem: MLE daje zniżkę 20% na cały asortyment poza zestawami i aktywny będzie do 10 czerwca.

Krem do rąk Spectacular Hand Therapy D'alchemy Mój ukochany krem do rąk od lat. Najczęściej noszę go w torebce (albo trzymam w schowku w samochodzie), ale jeśli mam spokojniejszy wieczór, to lubię nałożyć bardzo grubę warstwę i delikatnie go wsmarować. Ma genialny zapach (drzewa sandałowego, mandarynki, grapefruita, cedru i słodkiej wanilii) i chyba nigdy mi się nie znudzi.

3. Platforma streamingowa czy książka?

  Każdy specjalista od zdrowia psychicznego i snu powie, że książka – to oczywiste. I ja też to tutaj publicznie potwierdzę. A więc dlaczego często wygrywa u nas właśnie kolejny sezon ulubionego serialu na dobranoc? Moja pierwsza myśl to: bo możemy to robić razem. Książka lepiej wycisza i uznawana jest za ambitniejszą formę przekazu, ale raczej nie jesteśmy w stanie czytać jej wspólnie, komentować w trakcie, śmiać się i przeżywać kolejne sceny. Ta godzina, gdy dzieci już śpią, to zwykle jedyny moment, w którym jesteśmy sami i żal nam zanurzać nosa między kartki i zamykać się w dwóch różnych światach (staram się to nadrabiać, gdy ta druga połówka wyjeżdża i wieczór spędzamy osobno – wtedy zamieniam się w książkowego mola). Faktem natomiast jest, że jeśli nie możemy oderwać się od intrygi dziejącej się na ekranie, następnego ranka musimy napić się mocniejszej niż zwykle kawy. Czy powinnam w takim razie zrezygnować z tej przyjemności?

  Sama nie mogę podjąć decyzji co oznacza dla mnie w tym przypadku idealna wieczorna rutyna, ale wiem, że stawianie seriali i książek w opozycji nie ma sensu. Jestem ostatnia do okazywania pogardy wobec „miałkich gustów większości, która odrzuciła książki na rzecz banalnej rozrywki”, zwłaszcza, że w repertuarze platform streamingowych można znaleźć takie perły jak „The Greatest Painters of the World”. Nawet snob przyzna, że taki streaming zły nie jest. Poza tym, niby kiedy mam to oglądać jeśli nie wieczorem? 

Piżama to kolekcja MLE sprzed wielu lat (cały czas próbuję namówić Asię na nową kolekcję piżam). Kołdra to zlepek Zara Home i H&M, a książka powyżej to "Pillow Thoughts".

  Na szczęście, im jestem starsza tym wyraźniej widzę, że równowaga nie zawsze jest tożsama z perfekcjonizmem. I piszę to trzymając laptopa na kołdrze o 21:27, co oznacza, że właśnie złamałam narzucone samej sobie przykazanie dotyczące elektroniki przy łóżku. No cóż, kto jest bez winy niech pierwszy rzuci smartfonem. Dobranoc! 

ps. chciałam wrócić do Was z zupełnie innym artykułem, którego jednak od wielu tygodni nie mogłam dokończyć. Dziękuję za cierpliwość!

 

*  *  *

 

Wpis powstał we współpracy reklamowej z Topestetic, Sensum Mare, D'Alchemy, Veoli.