Take (ECO) care!

 W minioną sobotę postanowiłam zrobić sobie wolne i pierwszy raz od długiego czasu robić to, na co naprawdę miałam ochotę. Wypoczywałam więc po piątkowym, wyjątkowo udanym spotkaniu z Zosią i Gosią (był to nasz pierwszy wieczór we trójkę od bardzo dawna:)), odpisywałam na Wasze komentarze, przeglądałam strony internetowe o modzie i nadrabiałam wszelkiego rodzaju zabiegi pielęgnacyjne:). 

Zosia, Kasia i Gosia :D

Wraz z wiekiem zaczęłam przywiązywać większą uwagę do składu kosmetyków. Jestem jedną z tych osób, które bardzo łatwo zniechęcają się do produktu, gdy tylko usłyszą, że w jego skład wchodzą trujące chemikalia (jakie to dziwne!;)). Powoli (acz skutecznie) przestawiam się więc na produkty naturalne. W moim "ekoplanie" dużą rolę odgrywają teraz kosmetyki polskiej marki Phenome i to one były głównym bohaterem sobotniego przedpołudnia. Przekonały mnie do siebie przede wszystkim substancjami, których NIE POSIADAJĄ:

Cóż, produkty tej marki ciężko jest w ogóle porównać z tym co możemy znaleźć w tradycyjnych drogeriach – na pierwszy rzut oka (i na drugi też :)) widać, że w tych szklanych retro słoiczkach nie ma niczego co  mogłoby nam zaszkodzić. To co do tej pory wypróbowałam to peeling do twarzy – skóra jest po nim naprawdę gładka, a delikatne zmarszczki (które niestety już się pojawiają) mniej widoczne. Drugim produktem, który Wam polecam, to coś na kształt olejku (pomimo tłustej konsystencji ładnie się wchłania i zostawia delikatny film). 

W swojej kolekcji mam jeszcze żele pod prysznic oraz masło rozgrzewające z imbirem, która zaskakująco długo delikatnie natłuszcza skórę. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie problem z dostępnością tych kosmetyków – w zwykłych drogeriach ich nie znajdziecie (jeśli mieszkacie w Warszawie lub w Poznaniu to możecie się wybrać do sklepu firmowego), więc pozostaje Wam internet:

www.phenome.pl

Gdyby któraś z Was posiadała szampony i odżywki do włosów tej firmy to czekam na opinie (zwłaszcza jeśli mowa o produktach do włosów suchych):).

Nie zgadniecie KTO ZNOWU bezpardonowo postanowił wejść w kadr, gdy tylko usiadłam swoim łóżku…

Pempusia!!! :)

 

Dolomiti – part two

Follow my blog with bloglovin!

Zapraszam wszystkich na stylizację z futrzaną kamizelką, która pojawi się w kolejnym Fleszu :)

Ready for kissing!

Naszym ustom powinnyśmy poświęcać wyjąkowo dużo uwagi. Nie dośc, że są jednym z głównych kobiecych atrybutów, to na dodatek zupełnie bezbronnym wobec warunków pogodowych. Nic więc dziwnego, że piewszym kosmetykiem do twarzy, którego zaczęłam używać był bezbarwny balsam do ust – pieczenie i spierzchnięta skóra są nieprzyjemne w każdym wieku. Od czasu pierwszej różanej bezbarwnej pomadki przetestowałam mnóstwo produktów i myślę, że znalazłam idealny sposób na miękką i nawilżoną skórę moich ust.

Czego powinnyśmy unikać? Kolorowych szminek i oblizywania ust. Pech chciał, że mam ostatnio słabość do mocnej czerwieni (co pewnie już zauwazyłyście). Jeśli jednak skóra ust jest spierzchnięta, nie mam szansy równomiernie rozprowadzić koloru i efekt nie jest zadawalający. Dbam więc o to, aby zawsze była w dobrej formie.

Pierwszym i najważniejszym nawykiem, którego każda z nas powinna się nauczyć to regularne stosowanie balsamu – przed wyjściem z domu, na wieczór i za każdym gdy poczujemy, że skóra naszych ust powoli robi się "napięta". Wbrew pozorom znalezienie odpowiedniego balsamu do ust nie jest wcale łatwą sprawą – nieestetyczne białe ślady na ustach, odkładanie się produktu w kącikach, czy po prostu niewystarczające działanie to tylko część mankamentów, które pewnie każda z Was poznała. 

Swój idealny produkt do pielęgnacji ust (o którym już kiedyś Wam wspominałam) odkryłam w trakcie udziału w Tańcu z Gwiazdami – przez ponad 3 miesiące, przed każdym występem zajmowały się mną profesjonalne (i naprawdę przemiłe:)) panie makijażystki. Zanim zabierały się do pracy wyciągały ze swoich wielkich skrzynek małe słoiczki z żółtą nakrętką i starannie smarowały usta wszystkim tancerkom i gwiazdom, które czekały na makijaż. Oczywiście od razu postanowiłam zaopatrzyć się w swój własny słoiczek ale szybko zostałam sprowadzona na ziemię:

– Carmex, nie jest dostępny w Polsce Kasiu, sprowadzamy go sobie z USA.

Całe szczęście w niedługim czasie po zakończeniu tanecznego show, znajomy drobiazg pojawił się w drogeriach i mogłam wejść w jego posiadanie bez żadnego problemu. Od tego czasu zawsze mi towarzyszy, bo jest po prostu niezastąpiony.

Carmex to najstarszy balsam do ust (w tym roku obchodzi swoje 75 urodziny:)) i całe szczęście jego receptura niewiele się zmieniła. Dla tych z Was, którzy preferują owocowe zapachy polecam wersję wiśniową:).

http://www.facebook.com/CarmexPolska

Drugim etapem pielęgnacji, który staram się wykonywać regularnie (zwłaszcza w zimie) to peeling. Najlepiej po kąpieli delikatnymi ruchami wetrzeć produkt w usta. Mój peeleing jest cukrowy (Put&Rub) i po krótkim czasie się rozpuszcza, więc nawet nie trzeba go spłukiwać:).

Jeśli pamiętam o balsamie (jeśli nie czujecie się dobrze bez koloru na ustach, to wybierzcie gęsty błyszczyk – też będzie pełnił funkcję ochronną) to przy małej pomocy peelingu moje usta naprawdę dobrze się trzymają :). Ciekawa jestem jak Wy je pielęgnujecie i czy Wasze sposoby różnią się od moich?:)

Ski fashion!

Follow my blog with bloglovin!

Nie zawsze przywiązywałam uwagę do swojego wyglądu na stoku. Gdy w wieku 7 lat po raz pierwszy wyjechałam do Szczyrku, aby uczyć się jazdy na nartach stylowa czapka nie miała dla mnie dużego znaczenia – całą swoją uwagę skupiałam na utrzymaniu równowagi w trakcie jazdy orczykiem (często bez sukcesu:)). Rozwiązaniem były więc ubrania po starszym bracie (i wszystkich starszych dzieciach, które moje mama spotkała na swojej drodze:)). Czasy oczywiście się zmieniły, a wraz z nimi moje podejście do stroju narciarskiego (styl mojego brata wciąż jest świetny, ale chyba nie do końca bym się w nim teraz odnalazła ;)). Dziś przedstawiam Wam więc trzy propozycje na stok:

1. W przypadku trudnych warunków "na totalnego Eskimosa"

2. Gdy temparatura nie spada poniżej -5 stopni.

3. Propozycja na cieplejszą pogodę lub jako strój "apres ski" :)

Domyślam się, że ta kurtka może Wam się kojarzyć z popularnym niegdyś serialem "Z archiwum X", nie przyszkadza mi to wcale bo swoje zadanie spełniła w 100%:). To mój jedyny łup z włoskich wyprzedaży ale za to naprawdę udany. Pomijając to, że nie można w niej zmarznąć, a skóra mojej twarzy jest idealnie chroniona, to podoba mi się ten różowy kolor – neonowe odcienie są rewelacyjnym wyborem na stok! :)

Jeśli nie mamy w swoim posiadaniu profesjonalnej kurtki narciarskiej i nie mamy w planie jej kupować to nic nie szkodzi! Różowa kurtka w stylu marsjanina to moje pierwsze okrycie wierzchnie kupione tylko do jazdy na nartach – do tej pory jeździłam w zwykłych puchówkach i myślę, że mój strój był do zaakceptowania:). Inaczej sprawa ma się ze spodniami, w które warto zainwestować. Od lat mam ten sam model. Kremowe spodnie z Salomona pasują do naprawdę wielu rzeczy (inne kolory warte polecenia do czerń i szarość, unikałabym bieli, bo chociaż uniwersalna to naprawdę szybko się brudzi).

Co wybrać pod spód? Ja zakładam swój gruby wełniany sweter (który ma już swoje lata, ale nadal świetnie się trzyma), pod nim mam bawełnianą bluzkę z długim rękawem, a jeśli jest naprawdę zimno, to zakładam jeszcze bluzkę na ramiączkach. Dobrym rozwiązaniem są też bluzy z kapturem. 

jacket / kurtka – Peek&Cloppenberg

trousers / spodnie – Salomon 

jumper / sweter – H&M

cap / czapka – H&M

sunglasses / okulary – Mango

Jeśli trafi nam się piękna pogoda, to radzę z niej skorzystać:). Dobrze sprawdzą się wtedy grube spodnie z imitacji skóry (koniecznie z wysokim stanem!) założone na grube rajstopy. Kamizelka założona na sweter (tak, to ten sam co w stylizacji powyżej:)) nie będzie ograniczać naszych ruchów, a my będziemy wyglądać naprawdę szykownie:).

vest / kamizelka – River Island

trousers / spodnie – Topshop

gloves / rękawiczki – H&M

Który ze strojów podoba Wam sie najbardziej?:)

Wielka Orkiestra!

My z Gosią wsparłyśmy już Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, a Wy?:)

PS: Już wieczorem zapraszam na nowy post o kolorze bez którego żadna z nas nie może się obejść:)

Look of the day – keep calm and wear light colours in the winter

jacket / kurtka – Zara

trousers / spodnie – Cubus

shoes / buty – Aldo

sweater / sweter – H&M

scarf / szalik – H&M

Na wyjazd w góry wzięłam ze sobą świeżo upieczone łupy z wyprzedaży. Na szalik z czystej wełny czaiłam się już od dawna, ale jego początkowa cena była nie do przyjęcia (powyżej dwustu złotych). Dzień przed wyjazdem, w trakcie poszukiwań ubrań do kolejnego numeru Flesza, znalazłam go w H&M za 79 zł i od razu postanowiłam kupić. Kurtkę z Zary przymierzyłam dopiero gdy została przeceniona, ale myślę, że kupienie jej nie było pochopną decyzją. Obydwie rzeczy są świętną bazą dla strojów w pastelowych odcieniach ( co mnie jako blondynkę bardzo cieszy:)). Co Wy myślicie o noszeniu jasnych kolorów w zimie?:)

PS. Bardzo wszystkim dziękuję za propozycję postów:). Z tego co zauważyłam najczęściej pojawiał się temat organizacji garderoby i pielegnacji włosów – postaram się aby obydwa te artykuły pojawiły się jeszcze w tym miesiącu:)

Follow my blog with bloglovin!