Look of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką Biżuteria YES. 

 

kolczyki – YES 

kubek – Fenek Studio

szara marynarka i t-shirt – MLE (zeszłoroczna kolekcja)

spodnie materiałowe – ZARA (stara kolekcja)

torebka – Bottega Veneta

buty – Gianvito Rossi

 

  Czy w moim obecnym życiu jest jeszcze miejsce na elegancję? Tak, ale tylko w maksymalnie komfortowej wersji. Zazwyczaj nie ma u mnie w pracy żadnego wymogu dotyczącego ubioru, za to codzienne obowiązki mamy dwójki rozbrykanych myszek sprawiają, że ubraniami z wyboru jest to, w czym wygodnie robi się pranie, wyprowadza psa, chodzi do przedszkola i gotuję spaghetti z sosem pomidorowym. A jeśli w grafiku pojawia sie nagle służbowe spotkanie i trzeba wyjść z "trybu goblina" to znajduję coś, co nie wyrwie mnie zbyt gwałtownie z mojej wygodnej bańki. Jeśli obcas – to najniższy z możliwych, a skoro kurtkę zamieniam na marynarkę, to pod spodem może już zostać t-shirt. O "efekt wow" zadbały nowe kolczyki – uwielbiam je, bo są lekkie i bardzo wygodne. Do tego ostatni łyk zimnej już kawy i mogę ruszać! 

Zapiski o modzie i stylu: Czy generacja Z i Millenialsi aż tak bardzo różnią się w postrzeganiu stylu i mody?

Wpis powstał we współpracy z marką Kazar. Tutaj możecie odsłuchać wpis w formie podcastu. 

 

skórzane baletki – Kazar (tak wygodne, że mogłabym w nich tańczyć!)

spodnie w stylu "gen Z" i sweter z bawełny i wełny merynosowej – MLE

skórzana torebka – Arket (podobna tutaj)

okulary – Ray-Ban

 

  Wydaje mi się, że jeszcze wczoraj byłam nastolatką, ale patrząc dziś na młodsze pokolenie mam wrażenie, że mimo usilnych prób, pod wieloma względami nie potrafię go zrozumieć. Wymyka mi się sposób postrzegania świata przez młode osoby, ich zainteresowania, to co jest dla nich fajne, a co jest kompletnym obciachem. To historia stara jak świat, bo temat różnic pokoleniowych istnieje odkąd dorośli zaczęli mieć dzieci, a one – wredne i niewdzięczne – chciały żyć inaczej niż ich rodzice. Właściwie wszystkie wielkie przełomy poprzedniego stulecia były pokłosiem buntu jakiegoś młodego pokolenia. Nie zaskoczę nikogo jeśli napiszę, że to „bycie w kontrze” zawsze ma swoje odzwierciedlenie w modzie –  i nawet jeśli nam się to nie podoba i zupełnie tego nie rozumiemy – to te młodsze pokolenie ma największy wpływ na kształtowanie się trendów.

  Dziś szczególną uwagę w prasie i internecie poświęca się Generacji Z, czyli osobom urodzonym między 1995 a 2012 rokiem, a wychowanych przez rodziców pokolenia X — ambitnych pracowników i architektów polskiego kapitalizmu (dziś to czterdziesto, pięćdziesięciolatkowie). Ja, a z tego co pokazują statystki bloga, także większość Czytelniczek, należę według tego schematu do millenialsów (urodzeni między 1980 a 1995 rokiem) i zostałam wychowana przez naszych poczciwych boomerów. Żarty i żarciki na temat poszczególnych generacji nikogo nie dziwią, a jednak poczułam się lekko urażona, gdy przygotowując ten artykuł dotarłam do jakichś niezliczonych postów, rolek i tweetów, w których nasza dzisiejsza młodzież (gen Z) wyśmiewa prawie wyłącznie… moje pokolenie. Dlaczegoż to?! Przecież powinniśmy trzymać się razem?! Jesteśmy „prawie” w tym samym wieku! Dlaczego akurat to na nas się uwzięli? W Stanach Zjednoczonych konflikt ten trafiał regularnie na pierwsze strony opiniotwórczych gazet. U nas tę szyderę widać przede wszystkim na TikToku, czyli tam, gdzie pokolenie Z czuje się najlepiej.

  Szczególnym punktem zapalnym stało się odmienne podejście do dizajnu (polecam na przykład dyskusję pod tą rolką o niewinnym remoncie kuchni), no i oczywiście mody. Podobno my – millenialsi – mamy taki styl, który według „gen z” jest wyjątkowo kompromitujący i skamieniały, z kolei „gen z” w naszych oczach właściwie żadnego stylu nie ma, a jego przedstawiciele wyglądają tak, jakby szli na lekcję wf-u, ale z kompletnie niepasującymi i dziwacznymi dodatkami. 

  Pierwszą reakcją na falę krytyki zaadresowaną w stronę mojego pokolenia było oczywiście oburzenie i zaprzeczenie, ale szybko postawiłam siebie do pionu. Mogę negować zmieniający się świat, ale zdecydowanie łatwiej będzie mi w nim funkcjonować jeśli spróbuję go zrozumieć, a może i nawet polubić? I od razu przywołałam z pamięci te osoby, które w czasach mojej wczesnej młodości były ode mnie o co najmniej dekadę starsze, a jednak próbowały nawiązać ze mną kontakt i nie trywializowały tego, co mnie interesowało. Doceniałam wtedy ich zainteresowanie, miałam poczucie, że robią mi pewnego rodzaju uprzejmość. Dziś myślę, że ta otwartość na młodsze pokolenie przyniosło korzyść przede wszystkim im samym, bo pozwalała im nadążyć nad zmianami. Zagryzam więc zęby, nie odrzucam tego, co nowe i spróbuję dowiedzieć się, dlaczego millenialsi wzbudzają w młodych ludziach aż tyle negatywnych emocji i co sprawiło, że "gen Z" nosi się tak, a nie inaczej.  

1. Modowe autorytety.

  Pokolenie urodzone po 1995 roku nie pamięta świata bez internetu. To w nim znajdowało autorytety modowe i poznawało świat. Moje pokolenie czerpało wiedzę o stylu z książek, ale przede wszystkim z magazynów, które z kolei pisało mocno hermetyczne środowisko. Co sezon dostawałyśmy jasne wytyczne, których trzeba było przestrzegać, a kilka osób, okrzykniętych przez prasę jako wyrocznie, przypisywało sobie prawo do ostrej oceny tego, kto jest na czasie, a kto popełnił błąd. Dla pokolenia Z coś takiego to czysta abstrakcja – nikt im nie będzie mówił co jest ok, a co nie, bo są nastawieni na pełną akceptację różnorodności. Oni nie słuchają nikogo i nikomu nie chcą się przypodobać. Jeśli jakiś trend nie przypadł im do gustu, to po prostu skrolują dalej, aż natrafią na coś, co bardziej im pasuje.

2. Wygoda przede wszystkim. Szpilki to modowe dinozaury.

  Dla osób z pokolenia Z najważniejsza jest wygoda. Lubią one mieszać elegancję z niezobowiązującymi elementami, jak garnitury ze sportowymi butami czy marynarki z luźnymi T-shirtami. Według badań przeprowadzonych w USA dla Business of Fashion okazało się, że ulubioną marką generacji Z jest Nike. Na drugim miejscu znalazło się Gucci (jako jedyna marka luksusowa w pierwszej dziesiątce), natomiast na trzeciej pozycji uplasował się Adidas (za Fashionbiznes.pl). Mając więc do wyboru wszystkie brandy świata młodzi ludzie stawiają na to, co komfortowe.

3. Koncentracja na rzeczach z drugiej ręki.

  Dla pokolenia Z zrównoważony rozwój jest priorytetem. W sumie to nic dziwnego, że ten kto odziedziczy naszą chorą planetę bardziej przejmuje się tym, jak będzie wyglądała w przyszłości. Dlatego „zetkom” nie trzeba już tłumaczyć tego, na czym polega „fast fashion” i czemu ubrania vintage są lepsze niż te z Shein. Nie muszę też chyba pisać o tym, kogo obarczają winą za pasma górskie ciuchów wyrzuconych na śmieci i nadprodukcję…  

4. Bez podziału na płeć.

  Płynne podejście pokolenia Z do mody nie ogranicza się wyłącznie do trendów. Młodzi ludzie nie chcą też być oceniani ze względu na płeć. Podczas gdy w naszej młodości pewnego rodzaju ekstrawagancją było noszenie ubrań swojego chłopaka (nie mam tu na myśli sytuacji, w której było nam zimno wracając z randki i towarzyszący nam dżentelmen oddawał marynarkę czy sweter) dla dzisiejszych młodych ludzi moda nie powinna nikogo segregować. Wystrzegają się poglądu, że ma się jedną stałą tożsamość. Zamiast tego przyjmują ideę posiadania wielu wersji siebie. W rezultacie marki, które słyną z kolekcji „unisex” (Stussy, The North Face, czy Bode) przechodzą teraz swój złoty okres. 

  Trendy, które pokochała generacja Z to nie tylko kwestie wizualne. To przede wszystkim zbiór przekonań, inny sposób myślenia i sposób życia niż ten, który był nam najbliższy. Dla młodego pokolenia indywidualny styl służy do wyrażania własnej tożsamości a nie statusu. Tolerancja i otwartość to podstawa dla współczesnych nastolatków. Chociaż według niektórych za tym oderwaniem od schematów kryje się poczucie odosobnienia (będące być może skutkiem pandemii), to ciężko mi skrytykować idee, które tak wysoko cenią sobie młodzi ludzie.

   No dobrze, a czy ja – kobieta po trzydziestce, która kocha klasykę – może jakoś skorzystać na ulubionych trendach „zetek”? Już wiemy, że ja i moje rówieśniczki przywykłyśmy do tego, aby ścigać trendy, generacja Z wie, że nie musi tego robić, bo „mainstream” jest dla nich tożsamy z obciachem. Nas uczono przestrzegania ustalonych norm ("na formalne wyjścia zawsze zakładaj rajstopy do sukienki", "dresy tylko w weekend" itd.). Dla nich wyróżnianie się jest nowym imperatywem.

   Przez większą część swojego dorosłego życia kierowałam się zasadą: znajdź swój styl i trzymaj się go. W rezultacie zawartość mojej szafy od piętnastu lat niewiele się zmieniła. I to jest ta rzecz, nad którą generacja Z może pomóc mi popracować. Inaczej spojrzeć na siebie i trochę wyciągnąć tego przysłowiowego kija z… torebki. Chociaż prawdopodobnie w najbliższym czasie nie będę nosić kapelusza robionego na szydełku, to może chociaż poczuję się mniej ograniczona przez własne schematy? Nie chodzi tu o to, aby teraz zacząć na siłę kogoś naśladować. Zresztą im bardziej millenialsi starają się być młodzieżowi i wyluzowani, tym gorzej to w oczach generacji Z wygląda – pewnie dlatego, że jest to zaprzeczeniem ich stylu, który niczego nie naśladuje. Jeśli więc coś nam się nie podoba to tego nie nośmy. Gen Z może nam raczej pomóc zmienić sposób myślenia o nas samych i dzięki temu pośrednio dodać do naszego stylu trochę świeżości.

   Gwoli wyjaśnień – z przymrużeniem oka patrzę na tego rodzaju stereotypizację pokoleniową społeczeństwa, pamiętając, że bywa ona niebezpiecznym narzędziem i zawsze pomija wiele istotnych czynników. Nigdy nie powinna służyć jako sposób na ocenę konkretnej osoby. Schematy pomagają jedynie w nazywaniu zjawisk, a w tym przypadku uzmysławiają nam, że każde pokolenie rządzi się swoimi prawami i zamiast się na nie obrażać albo je wyśmiewać, warto dowiedzieć się co chce ono wnieść do naszego świata.

  Obserwowanie trendów u młodszych pokoleń to trochę jak nauka płacenia blikiem, korzystania ze Spotify'a, nauka jazdy na miejskiej hulajnodze czy budowanie własnego kompostownika za domem. Na początku w ogóle nie ma się na to ochoty, właściwie zakrawa to o dziwactwo. No i wcale nie uważamy, aby miałoby nam się to realnie do czegoś przydać. Ale gdy w końcu się przełamujemy, to chyba nigdy tego później nie żałujemy. A kto wie? Może kiedyś „zetki” doczekają się nawet podziękowań?

 

*  *  *

Mój dzisiejszy zestaw ma w subtelny sposób nawiązywać do ulubionych trendów generacji Z. Jak już chyba powszechnie wiadomo – dla młodych osób nie ma większego obciachu niż "spodnie rurki" dlatego tutaj widzicie rozszerzane spodnie. Obszerna góra to także ich znak rozpoznawczy, do tego buty łączące w sobie klimat "balletcore" i "Mary-Jane", no i torebka na ramię. W tym wszystkim zachowałam jednak swój własny styl. Co myślicie o tym zestawie? Czy to nadal stuprocentowy millenials? ;)

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Say Hi oraz KROSNO. 

 

  Marzec kończy się dla mnie cudownie – bałaganem w mieszkaniu, bo bliscy świetnie się bawili w trakcie wyjątkowo długiego świątecznego śniadania. Stosem naczyń w zlewie, bo mieliśmy co położyć na stole. Awanturą dzieci o ostatnie czekoladowe jajko, bo w beztroskim dzieciństwie nie ma większych problemów. Bardzo jestem wdzięczna za ten spokojny czas, nawet jeśli nie wszystko było idealne, a Portos zeżarł święconkę.  

  Z przyjemnością zapraszam Was na kolejny wpis z cyklu „Last Month” i chociaż w ostatnich tygodniach nie brakowało też tych gorszych momentów, to ja spróbuję zapamiętać ten miesiąc tak, jak wygląda na poniższych zdjęciach! 

 

Zażywając "vitamin sea".

To sam początek marca. Na krzewach nie widać jeszcze pąków, ale pierwsze bazie znalazłam.Pierwszy słoneczny dzień od 2348787428742 dni więc odkrywamy nasze cienie na nowo ;). Niekiedy wystarczą drobiazgi, aby nasz nastrój się poprawił, a niekiedy nie… Niektórzy z nas mają to szczęście, że rodzice przekazują właściwe wzorce radzenia sobie z kryzysami. Są też osoby którym dane było zetknąć się z psychoedukacją na studiach i umiejętnie wykorzystują później swoją wiedzę. Zdarzają się też tacy farciarze, którzy mają wrodzoną, bardzo wysoką inteligencję emocjonalną (która podobno odpowiada za 80% sukcesu w naszym życiu). Reszta z nas musi w dorosłości sama szukać pomocy, pracować nad sobą, uczyć się mechanizmów własnej psychiki. Dlaczego dopiero, kiedy człowiek osiągnie 30, 40 lat zaczyna wchodzić w tematykę psychoedukacyjną, chodzić na terapię czy czytać książki i słuchać podcastów o tej tematyce? Wyniki badań dotyczące kondycji psychicznej naszych dzieci są zatrważające i jasno sugerują, że dostęp do takiej wiedzy (oczywiście przedstawionej adekwatnie do wieku) powinniśmy mieć od wczesnych lat. Dlatego z dużą przychylnością podchodzę do inicjatyw, które próbują znaleźć sposób na poprawę tej sytuacji. Jedną z nich jest na pewno Fundacja Wise Future University, bo ma konkretny plan i wiedzę jak wdrożyć psychoedukację do szkół. Fundacja szuka darczyńców, bo program i zespół trenerów jest gotowy do działania, potrzeby są ogromne, wiadomości od szkół chwytają za serce i poruszają. Mam nadzieję, że ich cel (uzbieranie środków finansowych na roczne programy dla trzech szkół) zostanie zrealizowany, a po tym sukcesie będą mogli przedstawić wyniki z programu Ministerstwu Edukacji i zrobić w tej sprawie jeszcze więcej.  Zieleni brak, z rana zimno, że aż zęby zgrzytają, ale ten kąt padania światła już inny. 

To spojrzenie jest moim wyrzutem sumienia, które mówi: "Ty leniwa krowo, jest ładna pogoda, a Ty i tak nie poszłaś ze mną rano biegać". Na szczęście Portos chwilę później zasnął i już się nie patrzył ;). 

1. Wizyta w Narcyzie. Przyszłam po kwiaty dla pewnej jubilatki, ale wyszłam obładowana doniczkami i baziami ;). // 2. // 3. // 4. // Polska edycja magazynu Vogue miała w marcu kolejne urodziny. Pamiętacie tę pierwszą okładkę z Małgorzatą Belą, Anją Rubik i Pałacem Kultury w tle? Ileż ona wzbudziła kontrowersji i dyskusji ;). Odliczanie do spaceru czas start! Wyciągnęłam z piwnicy tę wiklinowo-drewnianą kostkę (dawno temu kupiona w Jotex) i postawiłam koło kanapy. Marzyła mi się taka marmurowa, która zalewa teraz Instagram, ale obiecałam sobie, że w tym roku nie kupuję żadnych nowych mebli. Dyspensę robię tylko na te używane ;). Najlepszy komplement dla kremu? Pusty słoik! Od marki Say Hi polecam zarówno krem Bright Vibes jak i nowość: serum złuszczające z kwasami 15% Sunset Serum od Say Hi na noc. Oparte jest ono na skoncentrowanym i starannie dobranym połączeniu kwasów AHA, BHA i PHA w skutecznym i bezpiecznym dla cer wrażliwych stężeniu 15%. Jest bezpieczny dla cery wrażliwej. Zawiera kombinację kwasów, która nie tylko złuszcza, ale także rozjaśnia, poprawia elastyczność i nawilżenie skóry, stymuluje produkcję kolagenu i elastyny. Jeśli chcecie zarówno nawilżyć i odżywić skórę, ale także walczyć z niedoskonałościami, to dwa kosmetyki na noc będą idealnym duetem. Gdy już nigdzie nie wychodzę, mogę wcześniej zmyć makijaż i zadbać o siebie. Wystarczy mi pięć minut!

Ależ niesamowity kolor ma to serum. Kwasy pod taką postacią są naprawdę przyjemne w stosowaniu. Jeśli chciałybyście przetestować to serum (albo krem o którym pisałam wcześniej) to kod MLE20 da Wam kod rabatowy na 20% na zakupy w Say Hi (działa do 30 kwietnia). 

1. "Cichy outdoor" to temat pierwszego wpisu z cyklu "Zapiski o modzie i stylu". Czytałyście? A wiecie, że w najbliższą niedzielę pojawi się kolejny? Dla wszystkich, którzy wolą mnie słuchać niż czytać. Tutaj znajdziecie mój nowy podcast. ​// 2. Chyba jeszcze żaden sweter nie dał nam tak popalić. Oby to była ostatnia poprawka! Przędza to mieszanka bawełny i wełny merynosowej i jest tak delikatna i miękka, że nie chce się tego swetra zdejmować (a trzeba było, bo każdy prototyp musiałam odsyłać do dziewiarni). Te spacery zawsze są za krótkie dla niego i zbyt wietrzne dla mnie. A tutaj taka miła odmiana. Od wielu miesięcy moja praca to głównie MLE, dlatego ten materiał dla wyjątkowego klienta robiłam z przyjemnością. Co za szczęście, że takie projekty (od czasu do czasu) także mogą być elementem mojej pracy (chociaż ciężko to pracą nazwać). I jeszcze jakie zasięgi zgarnęła ta rolka! Gałązki brzózki, rumianek, magnolia to tylko kilka sprawdzonych i prostych sposobów na idealne wiosenne bukiety.A to sprawca całego zamieszania. Jedyny wazon, którego potrzebujecie na wiosnę. Jest od polskiej marki KROSNO (model Home). Z kodem KASIA20 dostaniecie aż 20% zniżki na wszystkie produkty nieprzecenione w sklepie (ważny jest do 13 kwietnia).

Media społecznościowe kłamią, a my do tego przywykliśmy. A więc kilka faktów o moim weekendowym życiu. 

1. Częściej chodzę w legginsach niż w spódnicy. 
2. Od czasu pierwszego porodu (tj. pięć i pół roku) ani razu nie udało nam się z mężem spędzić we dwoje więcej niż 12 godzin, nie mówiąc już o weekendzie. Dzieci rozgrywają nas koncertowo a my się dajemy. 
3. Ten weekendowy sweter to nie MLE, tylko zrobiony na drutach North x Mood (do kupienia stacjonarnie). 

Gdy pierwszy raz od dawna wyjeżdzasz bez "bombelków" i wydaje Ci się, że w ciągu dwugodzinnego lotu przeczytasz 3236 stron. 

1. Kto ma 20 minut, aby spakować się na wyjazd z Chanel? No kto? // 2. "Proszę Pani, Pani torebka jest za ciężka, proszę się przepakować. //Szybkie dokształcanie się z botaniki. 1. Czekając (jakoś długo) na walizkę. // 2. Jestem w Biarritz! Walizka rozpakowana! // 3. Pierwsza randka? // 4. Ach ci Francuzi. Oni to potrafią podawać śniadania! // Ależ im dobrze na tym słońcu. Pędzę szukać pamiątek i też gdzieś sobie usiądę.

Na drzewach jeszcze nie ma liści, ale na plaży tak jakby lato ;). Wrócę tu kiedyś i też popływam w oceanie. 

Niedziela. Mój mąż mówi na to "ustawka" ;).  1. Wirus mutant zaatakował znienacka i wszystkich w domu, więc moje biuro przeniosło się z kuchni do łóżka. // 2. Wymaglowana pościel. Zapach dobrego snu :). // 
Uwielbiam te chwilę, kiedy udaję, że niby nie mogę się ruszyć, bo tak naprawdę chciałabym tak leżeć bez końca. I co my z Tobą zrobimy co? No jak to co? Szyjemy! 1. Gramy w "kosi łapci" z moją twarzą. // 2. Po ośmiu tygodniach w końcu przyszła ;). To Dragon Diffusion. // Trudne decyzje na początek tygodnia. Sopocki park przy plaży. To tutaj zwykle spacerujemy w weekendy.Tak unoszę się nad ziemią, gdy wychodzi słońce. Ale tym razem miałam jeszcze jeden powód do radości. Dokładnie tego dnia moja starsza córeczka pierwszy raz zaczęła sama jeździć na rowerze. Kto zna to wzruszenie? Ktoś tu próbuje nadążyć za siostrą.To jeszcze nie nowalijki, ale i tak zrobiło się tak jakoś wiosennie.Viva Moda i świetny artykuł o haute couture.To jeden z moich ulubionych cytatów z dzieciństwa. 
A znalazłam go teraz na karteczce dołączonej do przesyłki od Ingridberg_studio1. Ciasteczko z wróżbą. Zawsze się boję rozwijać te karteczki! // 2. Gdy ktoś się cieszy, że w związku z nocną gorączką zostaje dziś w domu z mamą. Ale te dzieci szybko zdrowieją! ;) // Sama sobie kupię!

Jaka radość! Kolejny rok z rzędu MakeLifeEasier zajmuje pierwsze miejsce w rankingu na najpopularniejszy blog według See Bloggers. To dzięki Wam!

Jest Asia. Czyli nie ucieknę od przykrych obowiązków. Prowadzimy wspólnie firmę już od ośmiu lat. Nigdy się nie pokłóciłyśmy (to pewnie zasługa Asi ;)) chociaż charaktery mamy zupełnie inne. A może właśnie w tym tkwi sekret? Przed nami jakieś pięć godzin ustalania poprawek i terminów wejść poszczególnych produktów. A potem spotkanie z Olą, aby zgrać to wszystko z działaniami promocyjnymi. Prowadzenie bloga to przy marce odzieżowej bułka z masłem ;).  Co jest najfajniejsze w przygotowywaniu przepisów na bloga? To, że trzeba je wcześniej przetestować! Na te truskawki zaraz wjedzie kogel mogel :). Przesyłka z wydawnictwa PróbyTen moment kiedy w Wielką Sobotę zabierasz się za sprzątanie, bo jutro przychodzi na śniadanie cała rodzina i nagle dochodzi do Ciebie, jak wiele rzeczy w mieszkaniu chciałabyś zmienić. Jak w soczewce widzę wtedy to, co mi się podoba. A do tego wszystkiego przychodzi szwagierka i miesza mi w głowie mówiąc, że "tu by się przydały przeszklone drzwi" ;D. W związku z tym, zamiast czyścić łazienkę, otwieram program do projektowania wnętrz. 1. Szykujemy koszyczki. Powolutku tłumaczę co należy do nich wsadzić, a dwie pary oczu wpatrują się we mnie z ciekawością (a na koniec, gdy nie patrzę, wkładają tam jeszcze Świnkę Peppę, bransoletkę i klocki lego). 2. Bratowa i szwagierka. Ciekawe kogo obgadują? :D"Mamo, a możesz dziś włożyć takie same buty jak my?". Dawno temu kupiłam je w Balagan.Poszukiwania zakończone pełnym sukcesem!1. A tę sukienkę możecie jeszcze znaleźć tutaj. // 2. Pięć minut później tego mazurka już nie było.  Wiosna i Wielkanoc to czas nadziei, jasna deklaracja od natury, że życie kołem się toczy i nawet jeśli teraz jest nam źle i wciąż dochodzą do nas smutne wiadomości, to i tak opadnie kiedyś ta gęsta mgła i nadejdzie czas odrodzenia, świeżości, zmiany. Tymczasem doceniajmy każdy dzień, który budzi nas ptasimi trelami. Przesyłam Wam najszczersze życzenia świąteczne i dziękuję za Waszą uwagę. 

* * *

 

Wiosenne umilacze, czyli kilka słów o walce z przymusem piękna, zakupach przed którymi nie mogłam się powstrzymać, propozycje wielkanocnych przepisów i wiele więcej.

Wpis powstał we współpracy z Fridge, OioLab, Dermz Laboratories oraz Slaap. Dzięki współpracom wszystkie artykuły na blogu są bezpłatne.

 

  Bardzo jestem ciekawa, w jakich okolicznościach zaglądacie do mnie w tym wiosennym czasie? Na chwilę przed wyjściem do pracy? Po długim usypianiu dzieci? Gdy siedzisz z koleżanką na kawie? Albo, gdy po posprzątaniu mieszkania, ugotowaniu kolacji i nakrzyczeniu na męża masz w końcu te 120 sekund dla siebie? ;)

   Zdaję sobie sprawę jak cenny jest ten Wasz czas, zwłaszcza teraz, gdy pierwsze ciepłe dni pozwalają nam coraz częściej patrzeć w górę na kwitnące drzewa, a nie w ekran telefonu czy laptopa. Dlatego dzisiejszy wpis będzie czymś w rodzaju mojego subiektywnego „newsroomu” o rzeczach, wydarzeniach czy zjawiskach, które mnie w ostatnim czasie zaskoczyły, zachwyciły, zmieniły punkt widzenia albo rozwiązały, chociaż najmniejszy problem w mojej codziennej rutynie. Postaram się nie przedłużać, tak abyście zdążyły dotrzeć do końca, nim wykipi Wam mleko do kawy! 

 

1. Ubrania z drugiej ręki kontra Urząd Skarbowy.

  Na użytkowniczki (i użytkowników pewnie też) portalu Vinted padł blady strach – w mediach gruchnęła wiadomość, że za sprzedaż rzeczy na Vinted (i innych podobnych serwisach) trzeba będzie płacić podatki i prowadzić ewidencje transakcji. No i że Urząd Skarbowy tak naprawdę już wszystko wie, bo zgodnie z dyrektywą DAC7 serwisy mają obowiązek przekazać dane swoich użytkowników. Czy to oznacza, że wprowadzenie własnych rzeczy do drugiego obiegi przestanie się opłacać? No i czy w ogóle będzie nam się chciało bawić w to całe robienie zdjęć, przygotowywanie skrupulatnych opisów i negocjacje z zainteresowanymi (-„ja kupię te klapki od Pani”, – „Ale ja je wystawiłam za darmo…”, – ”To w takim razie je wezmę, jeśli Pani zapłaci za przesyłkę” i tym podobne) skoro mają nas jeszcze spotkać za to jakieś nieprzyjemności? Bez paniki. Po pierwsze Marcin Gruszka, rzecznik prasowy Allegro, precyzuje, że proces legislacyjny wdrażający dyrektywę DAC7 do polskiego porządku prawnego wciąż trwa. — Na ten moment nie ma polskiej podstawy prawnej, która zobowiązywałaby platformy do zbierania czy przekazywania danych do KAS w tym zakresie. Czekamy jednak na ostateczne wersje polskich przepisów, aby poznać kształt i termin przekazywania raportów do organów skarbowych — dodaje (za portalem kobieta.onet.pl). A poza tym, aby Urząd Skarbowy w ogóle się nami zainteresował musielibyśmy zarobić na sprzedaży ponad 2000 euro w ciągu jednego roku lub zrealizować więcej niż 30 transakcji (albo sprzedać rzeczy, które posiadamy krócej niż pół roku). Bez obaw robię więc wiosenne porządki w szafie i w przyszłym miesiącu zakładam własny profil ;). 

koszula – MLE // rozszerzane dżinsy – Massimo Dutti (obecna kolekcja, ale przerabiane w kilku miejscach) // sweter – męża (z Arket) // skórzane buty – Zara

2. Wielkanoc nie jest przereklamowana.

 Tyle się mówi o bożonarodzeniowym nastroju, o tym jak go poczuć i jaki jest ważny. Przed Wielkanocą w ogóle nie ma tego problemu, bo… nikt nawet za bardzo go nie szuka. Podczas gdy w grudniu telewizja, prasa, wystawy sklepowe, a internet to już w ogóle dosłownie ociekają bożonarodzeniową atmosferą, to przed Wielkanocą mamy spokój. Skąd wynika ta różnica? Dlaczego potężne macki konsumpcjonizmu jakoś nie potrafią w tym czasie dobrze przeniknąć do naszych umysłów? Czy chodzi o to, że nie kupujemy prezentów? Od biedy jest przecież zajączek, który ukrywa dla dzieci różne drobiazgi, ale chyba jego potencjał zakupowy jest dla wielkich koncernów za mały, aby opierać na nim całą machinę promocji ;).

  Rozglądając się na około i słuchając planów bliższych i dalszych znajomych na ten tydzień widzę, że mniej z nas w ogóle obchodzi te święta na poważnie. Boże Narodzenie jest w jakimś sensie bardziej egalitarne, dla wszystkich, obchodzą je także ci, którzy z chrześcijaństwem od dawna nie mają po drodze. Większość rytuałów związanych z Bożym Narodzeniem nie wynika z religii (w Piśmie Świętym nie ma słowa o pieczeniu pierników, ubieraniu choinki czy latających reniferach). Wielkanoc jest pod tym względem bardziej zobowiązująca (tu mała dygresja – nie oceniam tego i nie twierdzę, że jakieś święto jest fajniejsze od drugiego, bo „łatwiej je obchodzić”). W wielkie przygotowania angażują się przede wszystkim osoby wierzące lub mocno przywiązane do tradycji. U mnie jest malowanie pisanek, ścisły post w Wielki Piątek, święcenie pokarmów, eleganckie śniadanie, no i oczywiście Śmigus Dyngus. Mam poczucie, że w moim domu Święta Wielkanocne są dosyć konserwatywne, ale może tak mi się tylko wydaje? Wszystko zależy przecież od punktu odniesienia i do kogo się porównujemy (o ile w ogóle to robimy).

Wracając jednak do nastroju – gdybym miała znaleźć jakiś wspólny mianownik łączący tych wierzących i nie, tradycjonalistów i postępowców, za którym wszyscy tęsknimy w około-wielkanocnym czasie byłaby to pewnie budząca się do życia natura. I to ona może stać się filarem, który wywoła tak wyczekiwany nastrój. Skoro na „Kevina samego w domu” w wersji wielkanocnej nie mamy co liczyć (co najwyżej gdzieniegdzie pojawi się w reklamie margaryny jakiś żółciutki kurczaczek), to przychodzę do Was z moją listą ulubionych wiosennych filmów, w których co prawda o Wielkanocy nie ma ani słowa, ale i tak lubię, gdy lecą w tle, kiedy ozdabiam mazurki. Może i w Waszą duszę wleją nieco wiosennej magii? :)

– „Duma i uprzedzenie” z Keirą Knightley z genialną muzyką Dario Marianelli'ego i pięknymi ujęciami przyrody. To po prostu uczta dla oczu i przebodźcowanej duszy.

– „Piotruś królik” (na przykład w HBOmax) to luźna adaptacja krótkich historyjek słynnej Beatrix Potter. Opowieść o niesfornym króliku w niebieskiej kurteczce to oczywiście propozycja dla najmłodszych, ale jestem pewna, że Wam też się spodoba.

– „Perswazje” z Dakotą Johnson z 2022 to któraś już z kolei adaptacja powieści Jane Austen. Lekkie i świeże, nawet jeśli opowiada o wyjątkowo zepsutym i skostniałym świecie brytyjskiej arystokracji.

– „Tajemniczy ogród” (w prime video, player albo rakuten) w reżyserii Agnieszki Holland z 1993 roku. Jeśli nie widzieliście to musicie zobaczyć, a jeśli już widzieliście to teraz jest najlepszy moment, aby zrobić to kolejny raz. 

Książeczki o zwierzątkach autorstwa Beatrix Potter. Przez cały rok trzymam je na półce aby wiosną cieszyły od nowa. 

6. Co ma moja kitka do przymusu piękna?

  Bardzo nie lubię siebie w związanych włosach więc, jeśli spotkacie mnie kiedyś na mieście w kitce to znaczy, że pewnie nie planowałam wychodzić tego dnia do ludzi, ale jednak coś mnie do tego zmusiło ;). To, że na blogu znajdziecie kilka wpisów, gdzie mam związane włosy jest wynikiem dziwnego samozaparcia, które czasem odzywa się we mnie i mówi „nie mogę pisać o akceptacji, jeśli sama mam aż taki problem z tym, aby pokazać się światu w niekorzystnej fryzurze”. Z tego też względu mam jakiś problem z dziewczynami, które zarabiają na promowaniu samoakceptacji, a jednocześnie poddają się ryzykownym operacjom plastycznym – jestem ciekawa co Wy o tym myślicie?

  A całe moje rozmyślanie na ten temat wzięło się z postu, w którym autorka (Anna Trojanowska) pisze o tym, że jako kobiety nie mamy już nawet przyzwolenia na to, aby czuć się brzydkie. Mamy być piękne, a jeśli nie jesteśmy, to musimy dążyć do tego aby takimi być, a jeśli mimo starań nam się nie udaje, to w takim razie mamy obowiązek chociaż czuć się pięknymi. „Nie możemy tak po prostu uznać, że no cóż, nie jesteśmy piękne i ruszyć dalej ze swoim życiem, zająć się czymś innym. Tam po drugiej stronie tego niepiękna, jest jeszcze obowiązek czucia się mimo wszystko piękną. Zupełnie jakbyśmy były definiowane jedynie przez to gdzie plasujemy się w spektrum urody (lub jej braku).

   Z każdym słowem autorki się zgadzam, a jednoczesnie próbuję osadzić ten problem w rzeczywistości społecznej. To byłoby bardzo wyzwalające, gdybym potrafiła ot tak pstryknąć palcami i tym wyglądem się nie przejmować, ale nie jestem przekonana czy moje życie faktycznie byłoby wtedy lepsze i łatwiejsze. Niestety pamiętam dokładnie te wszystkie badania ze studiów, które jasno pokazywały, że osobom, które są atrakcyjne, wysportowane, dobrze ubrane i tak dalej po prostu żyje się lepiej (a nawet dostają w sądzie niższe wyroki, jeśli popełnią przestępstwo!). Nasze dbanie o wygląd ma więc też zupełnie logiczne uzasadnienie, a jego nagłe pogorszenie może mieć negatywny skutek na wiele sfer naszego życia. Gdzie w takim razie jest złoty środek?

Moje ulubione gadżety, które poprawiają kondycję włosów (i dzięki którym trochę częściej wychodzę na światło dzienne w kitce ;)). Wieczorem czeszę włosy tylko szczotką z włosiem, staram się wiązać włosy jedwabnymi delikatnymi gumkami i przed ich związaniem zawsze nakładam (aż po same końcówki) odżywkę albo olejek. Jeśli włosy muszę zebrać tylko na chwilę (np. do demakijażu) to zamiast gumki wybieram klamrę. Leki na niedoczynność tarczycy weszły w kadr, ale to może dobra okazja do tego, aby przypomnieć, że największy wpływ na nasz wygląd ma zdrowie. 

Zawsze mogło być gorzej, prawda? Moje włosy po drugiej ciąży nie wyglądały dobrze i wtedy bardzo pomogła mi ta kuracja (może pamiętacie jak o niej pisałam?).  

Jeśli potrzebujecie dla swoich włosów prawdziwego "kopa", czegoś co po paru tygodniach ma przynieść spektakularny efekt i jesteście gotowe zmienić schemat swojej pielęgnacji, to polecam bardzo gorąco tę czterostopniową gamę od Dermz Laboratories. Zestaw HairLXR to kompleksowa terapia przeciw wypadaniu włosów (289 zł za cały zestaw). Marka zgodziła się udostępnić kod, bo mamy początek wiosny, czyli najgorszy czas dla włosów ;). Wpiszcie MLE20 aby otrzymać -20% na zestaw HairLXR oraz pojedyczne produkty z tej serii. 

4. Kosmetyczne horoskopy.

W ostatnich tygodniach większej bzdury niż dobieranie kosmetyków do faz księżyca nie usłyszałam, ale… Z początku równie najeżona byłam, gdy usłyszałam o pielęgnacji dopasowanej do fazy… cyklu. W pierwszym momencie brzmiało to irracjonalnie, ale po zastanowieniu zmieniłam zdanie. Przecież od ponad 20 lat czarno na białym widzę, że wahania hormonalne mają ogromny wpływ na kondycję mojej skóry. Ba! Niestety dowód na to widzę każdego dnia w lustrze, bo burza hormonalna w czasach adolescencji porobiła mi kilka blizn, które do dziś zdobią moje policzki.  Bez obaw – nie oznacza to, że kupię teraz trzy różne kremy na trzy różne fazy, ale mam zamiar przyjrzeć się temu, czy pielęgnacja w ciągu tych kilku tygodni nie powinna być modyfikowana. W telegraficznym skrócie: w pierwszej fazie cyklu nasza skóra ze względu na niski poziom estrogenu jest przesuszona i wymaga mocniejszego nawilżenia, w drugiej fazie cyklu cera wygląda najlepiej, ale wysoki poziom estrogenu sprzyja przebarwieniom – w tym czasie powinnyśmy więc szczególnie chronić się przed słońcem. W trzeciej fazie cyklu skóra wydziela więcej sebum, a to może przyczynić się do wyprysków.  A co potem? Gdy wejdziemy w okres menopauzy i poziom estrogenu bardzo się zmniejszy, nasza skóra będzie potrzebować przede wszystkim mocnego nawilżenia. A w ramach ciekawostki – wiedziałyście, że według statystyk słowo „menopauza” to dziś najbardziej unikany przez mężczyzn temat? Wyparł z podium połóg i miesiączkę.   

Jeśli weszłyście już w menopauzę (tak! Dla Was też jest ten blog!) to spieszę z informacją, że niektóre marki kosmetyczne poświęciły temu tematowi specjalną uwagę. Krem rewitalizujący Superpause od Oio Lab jest bardzo odżywczy i nawilżający. Właścicielka marki stworzyła go z myślą o kobietach z wahaniami hormonalnymi i niskim poziomem estrogenu, który najbardziej wpływa na wysuszenie skóry. A dla mnie to po prostu kawał dobrego kremu ze świetnym składem i przepięknym opakowaniem. Ultra-bogata formuła przynosi potwierdzone badaniami rezultaty, redukując widoczność zmarszczek, zwiększając gęstość i elastyczność skóry. Ten wegański krem odżywia i chroni, wspiera zdrowy mikrobiom i pomaga poprawić koloryt skóry (posiada certyfikat PETA). Kod MLE15 da Wam 15% rabatu i możecie z niego skorzystać do 12 kwietnia. 

6. Trening twarzy.

  I kolejny temat, do którego podchodziłam z niechęcią… Pamiętam, gdy do kanonu pielęgnacji wszedł tak zwany „face-modeling” i wydawało mi się, że to tylko marketingowy chwyt, aby drożej sprzedać masaż twarzy. „Kasia, przecież twarz zbudowana jest z mięśni i to one podtrzymuję w dużej mierze jej owal. Skoro wiemy, że treningiem możesz ujędrnić brzuch czy pupę to dlaczego tak bardzo wątpisz w to, że trening mięśni twarzy i ich pobudzenie do pracy nie przyniesie żadnych efektów?” – powiedziała mi kiedyś koleżanka, która zajmowała się profesjonalnym face-modelingiem. Nie powiem, że nie wzbudziło to mojego zainteresowania. Jeśli doda się do tego fakt, że są to zabiegi całkowicie bezpieczne, wykonywane bez maszyn, laserów, podczerwieni, fal uderzeniowych i tak dalej, to naprawdę ciężko znaleźć argumenty, aby nie spróbować. Zgodzicie się ze mną czy wręcz przeciwnie?

  Moja pierwsza płytka gua sha nie jest co prawda do twarzy, tylko do ciała i na dodatek okazało się, że źle jej używałam, ale nawet bardzo niezgrabny i mało profesjonalny masaż bardzo mi pomaga, jeśli muszę przez cały dzień pracować na komputerze. Na Instagramie można znaleźć mnóstwo filmików pokazujących jak w prosty sposób ją używać (ja polecam masaż płytką na przednie mięśnie klatki piersiowej, szyję i barki). Ważne, aby dobrze nawilżyć wcześniej skórę. Ja polecam ten produkt

  Ujędrniający olejek do ciała i biustu Body Map od SLAAP to nie tylko świetny produkt do masażu z płytką gua sha, ale przede wszystkim bogaty koktajl cennych olejów i składników roślinnych, mających na celu poprawę elastyczności, odżywienie i wygładzenie skóry. Receptura zawiera ekstrakt z wąkrotki azjatyckiej (CICA/ centella asiatica), która słynie z właściwości ujędrniających. Działa stymulująco na fibroblasty, pobudzając je do produkcji kolagenu. Kompozycja olejku zawiera również składniki takie jak oleje jojoba, awokado, wiesiołka i chia, które ujędrniają skórę i wzmacniają jej barierę lipidową. Jest bardzo wygodny w stosowaniu, bo aplikator w sprayu dozują idealną ulość kosmetyku. Produkt bez wad :). A jeśli ostatnio macie ochotę na więcej rzeczy w klimacie selfcare to zajrzyjcie na stronę SLAAP. Znajdziecie tam sporo pięknych i naturalnych rzeczy, które umilą domowe rytuały. Z kodem BODYMAP15 dostaniecie rabat na mój olejek!

7. Kochanie! Rozpakowałem zakupy! Twój krem jest już w lodówce!

  Tytuł tego akapitu to bynajmniej nie jest kolejna odsłona przygód mężczyzny, który do pralki chce włożyć brudne naczynia, a w zmywarce niechcący zamknął kota (to tylko żart! Nie zamykamy zwierząt w żadnych urządzeniach AGD!). Słyszałyśmy już nie raz o kosmetykach naturalnych, ale jest jeszcze jeden krąg wtajemniczenia, o którym nie każdy wie – kosmetyki świeże. Nie zawierają one żadnych sztucznych substancji, konserwantów, silikonów czy nawet alkoholu. Mają krótki okres „przydatności do spożycia”, podobnie jak krótki jest okres przydatności do spożycia żywności naprawdę zdrowej i nieprzetworzonej. To sprawia, że kosmetyki świeże muszą być trzymane w w lodówce ze względu na szczególny skład – ale ich schłodzona temperatura sama w sobie niesie korzyści dla skóry. Chłód energetyzuje, poprawia krążenie, redukuje obrzęki i usuwa zaczerwienienia. Ale kosmetyki świeżee mają też inną zaletę – ich lista składników jest zdecydowanie krótsza niż tych z drogeryjnych półek, a to oznacza, że rzadziej wywołują alergię. No i trzeba pamiętać o jeszcze jednym: im dłuższa lista składników w produkcie, tym mniej każdego z nich w kosmetyku. Im krótsza lista składników, tym więcej tego, co cenne.

Proszę Państwa – oto "kosmetyk świeży". Deep water serum od Fridge jak większość produktów tej marki – trzymamy w lodówce. Jest w 100% naturalny, zapakowany w szklaną buteleczkę.Kosmetyk ma właściwości nawilżające i łagodząco-kojące, pachnie białą herbatą z dodatkiem wanilii. Jak działa? Propanediol i hialuronian sodu – silne humektanty – zatrzymują wodę w warstwie rogowej naskórka i zapobiegają jej odparowywaniu. Doskonale wspomagają przenikanie substancji aktywnych w głąb skóry. Zapewniają długotrwałe nawilżenie, dzięki czemu drobne linie oraz zmarszczki są mniej widoczne. Duża zawartość skwalanu oraz oleju lnianego tworzą na powierzchni skóry film ochronny.  Ekstrakt z centelli znany również jako wąkrota azjatycka, łagodzi stany zapalne i wspomaga proces gojenia się skóry. Przynosi ulgę skórze podrażnionej, podatnej na zaczerwienienia i swędzenie, ale także skłonnej do niedoskonałości (które wyraźnie widać na zdjęciu powyżej ;)).

 

7. Ingrid Berg czyli perełki od koleżanek po fachu.

  No to gdzie zrobiłam te zakupy, przed którymi nie byłam w stanie się powstrzymać? Mowa o czymś w rodzaju antykwariatu, ale w wersji 2.0. i w konkretnym stylu. W Ingrid Berg znajdziemy porcelanę, lampy, ozdoby, pudełka i inne wyjątkowe drobiazgi, które mają sprawić aby nasze mieszkanie było przytulne i eleganckie jednocześnie. A dlaczego ten profil na Instagramie, który obserwuje raptem 741 osób, tak bardzo zwrócił moją uwagę? Bo założyły go dwie moje obserwatorki! Jeśli wydaje się Wam, że mnie i Was dzielą jakieś tysiące mil, odgrodzone jesteśmy od siebie szklanym ekranem niczym przejściem z dwóch czasoprzestrzeni, to musicie wiedzieć, że wcale tak nie jest. Ciesze się gdy spotykam Was na ulicy i albo gdy Was do czegoś zainspiruje (nawet jeśli mówimy tu o takich błahostkach jak przepis na deser ;). W szczególnych przypadkach zdarza się nawet, że zaczynamy razem pracować i tworzyć coś wspólnie (Ola! O Tobie mowa! :)). Kończąc te wynurzenia – kupiłam u dziewczyn piękny głęboki talerz z wzorem z liści, który będzie pasował do mojej porcelany z niebieskimi akcentami. Podejrzewam, że ten koncept tak bardzo mi się spodobał, bo w założeniu przypomina mi nasze La Ronde. Wyszukiwanie pięknych rzeczy i wrzucanie ich do drugiego obiegu to – mam nadzieję – lekarstwo na „fast fashion” i przyszłość naszych zakupów.  

4. Menu wielkanocne spisane na kolanie.

  Ok, może nie na kolanie, tylko w sms-ie do męża i z masą błędów („Kochanie, ale co to jest bajka zaszerowana?”), ale jednak! Na naszym świątecznym śniadaniu pojawią się kolejno: jajka faszerowane, które uwielbia zarówno moja młodsza córka, jak i jej prababcia // bruschetta, którą wyciągnę z piekarnika gdy do drzwi zapuka pierwszy gość // mój ulubiony przepis z rolki, czyli jajka sadzone na gratin z ziemniaków // kultowa biała kiełbasa duszona w piwie z żurawiną i gruszką // lekka sałatka z ogórkiem, awokado i koperkiem.

… no i deser. Na śniadanie uwielbiam podawać coś na gorąco i w tym roku postawię na tradycyjny kogel-mogel zapiekany z truskawkami (a może z malinami? Zobaczę na co trafię w piątek na rynku). Jeśli ktoś w Waszej rodzinie jest na diecie bezglutenowej, to ta opcja jest idealna. Najlepiej jeśli deser przyrządzicie w kokilkach, bo tak wygląda najatrakcyjniej, ale ja nie zamierzam się tym przejmować i w niedzielę upiekę go w dwóch dużych formach do tarty. 

Składniki dla 4 osób:

około 300g ulubionych owoców (wybrałam truskawki, ale idealnie sprawdzą się także maliny czy borówki) 

5 sparzonych jaj (a konkretniej pięć żółtek i jedno białko)

5 płaskich łyżek stołowych cukru

nasiona z laski wanilii

cukier puder do posypania

opcjonalnie:

lody śmietankowe

listki świeżej mięty

Sposób przygotowania:

Truskawki myjemy, obieramy i kroimy na plasterki układając je w żaroodpornym naczyniu (ja wybrałam formę na tartę). Dokładnie parzymy jajka a następnie odzielamy żółtka od białek. Ubijamy 5 żółtek i dodajemy 5 płaskich łyżek cukru oraz pestki z laski wanilii. W osobnym naczyniu ubijamy 1 białko. Gdy będzie już porządnie ubite dodajemy do zrobionego z żółtek kogla mogla. Całą masę wylewamy na truskawki i wstawiamy do rozgrzanego wcześniej piekarnika (ja ustawiłam na 240 stopni) na około 2 minuty aby wierzchnia masa dobrze się ścieła. Po dwóch minutach wyłączamy piekarnik zostawiamy formę jeszcze przez pięć minut w piekarniku. Deser powinien być ścięty z góry i lekko płynny w pod spodem. Gotowy wypiek posypujemy cukrem pudrem, ozdabiamy miętą i podajemy z gałką lodów śmietankowych. 

Podobno najlepszym sposobem na to, aby skupić na nowo uwagę czytelnika jest użycie sformułowania „ja już zbliżam się do końca!”. Dziękuję za te kilka minut, które spędziłyśmy tutaj razem. Czekam na Wasze osobiste przemyślenia w komentarzach i do zobaczenia lada dzień!

 

*  *  *

 

Odkrywam Biarritz i tajemnice kamelii z domu CHANEL

Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL.

  Był rok 1998 kiedy Jean Thoby, ogrodnik od pięciu pokoleń, postanowił nawiązać współpracę z domem mody CHANEL, bo zaczynało być dla niego jasne, że bez wsparcia nie uda mu się uchronić przed wyginięciem niektórych gatunków kamelii. Miał szczęście, bo przed laty dział badawczy CHANEL próbował już nakłonić do współpracy rodziców Jean'a (bezskutecznie). Słynny dom mody wciąż doskonale pamiętał o niezwykłym potencjale jaki kryją w sobie te trudne w uprawie rośliny i bez wahania postanowił wykorzystać tę szansę.

  To mógłby być początek sagi o francuskich dynastiach, wielkich wpływach i skarbach ukrytych wśród pędów pnącego bluszczu… i ten nastrój nie opuszczał mnie także wtedy, gdy sama znalazłam się w samym centrum wydarzeń.  Moja przygoda zaczęła się na dworcu kolejowym w Biarritz, gdy po kilkugodzinnej podróży wysiadłam z pociągu i wraz z resztą zaproszonych przez CHANEL osób ruszyłam w stronę hotelu. Można by pomyśleć, że na dziewczynie, która od urodzenia mieszka nad morzem, widok plaży i fal nie zrobi większego wrażenia, a jednak wybrzeże w Biarritz zasługuje na odnotowanie. Po wejściu do pokoju przez dobrych kilka minut wpatrywałam się w potężne wody Oceanu Atlantyckiego, piaszczysty brzeg, bloki skalne wysokie na kilkanaście metrów i dumną latarnię morską na horyzoncie, która uratowała pewnie niejednego zbłądzonego marynarza. Mówiąc w skrócie – widok zapierał dech w piersi.  

  A samo Biarritz jest jak sen o idealnym francuskim nadmorskim miasteczku. Takim, w którym pan w berecie krzyczy co rano przez okno „Bonjour” do każdego przechodnia, pani na rowerze jedzie do pracy wioząc w koszyku pięć bagietek, a turyści udają mieszkańców i za wszelką cenę nie chcą dać po sobie poznać, że nie znają tutejszych zwyczajów. Życie toczy się wolnym rytmem wśród nieskończonych odcieni błękitu – od szafirowych fal oceanu przez zgaszone „lapis lazuli” ocynkowanych dachów. Po powrocie z długiego spaceru i nawdychaniu się morskiej bryzy zasnęłam tak głęboko, że gdyby nie skrzecząca na parapecie mewa z całą pewnością zaspałabym na zbiórkę.

  Po błyskawicznym śniadaniu wyruszyliśmy w stronę maleńkiej wioski Gaujacq. To właśnie tam, pomiędzy zielonymi wzgórzami Béarn i Adour, CHANEL prowadzi projekt na wyjątkową skalę, a wszystko kręci się wokół symbolicznego kwiatu Mademoiselle Chanel, o którym wspomniałam już wcześniej – kamelii.   Po dotarciu na miejsce poznałam mojego przewodnika – Jean'a Thoby we własnej osobie. Przyszedł po nas w swoim roboczym stroju, tak jakby dosłownie kilka minut wcześniej sadził jeszcze cebulki kwiatów czy pielił chwasty. Moje zamszowe sztyblety z całą pewnością nie przetrwałyby tego, co zaplanował dla nas maestro ogrodnictwa, więc pokornie, wraz z pozostałymi osobami, zmieniłam własne buty na kalosze i ruszyłam za nim w stronę ogrodu.

  „Cierpliwość. To jeden z tych sekretnych składników, których ludziom ostatnio bardzo brakuje, a bez niej natura nie da nam tego, czego tutaj potrzebujemy.” – usłyszałam od niego, gdy wspólnie przemierzaliśmy dróżki wzdłuż grządek i zarośli. On z gracją przechadzał się między krzewami i chaszczami, tak jakby doskonale wiedział, skąd wyrasta każda gałąź i gdzie leży każdy konar, a ja dreptałam za nim w pośpiechu, próbując jednocześnie notować, robić zdjęcia i nie wpaść twarzą w błoto. „Kraina w la Chalosse znana jest z regularnych opadów przez cztery pory roku, prawie niewystępujących wiatrów, głębokich gleb i licznych źródeł. Jest to mikroklimat zbliżony do tego, który kamelia pamięta z krajów swojego pochodzenia – Chin, Korei i Japonii.” Ale poza specyficznym klimatem kamelia potrzebuje też specjalnego traktowania i nie nadaje się do masowej uprawy. Aby dobrze rosnąć, kamelie muszą być otoczone pasmem drzew, krzewów i roślin okrywowych aby zapewnić jej naturalne ocienienie. Jakiekolwiek zanieczyszczenie gleby ma na nią zgubny wpływ, a jej kwiaty muszą być zbierane wyłącznie ręcznie. Brzmi jak prawdziwy koszmar przesiębiorcy, który nie ma czasu ani ochoty bawić się w takie ceregiele. Nic więc dziwnego, że kilkanaście lat temu wiele gatunków kamelii było bliskich wyginięciu. „Dzięki wsparciu domu CHANEL ochroniono tu 75 gatunków kamelii botanicznych” – podsumował Thoby i zaprosił nas na spotkanie z kolejnym pasjonatem kamelii – Philippem Grandry.

  „Nie ma skutku bez przyczyny. Jeśli nawozisz ziemię chemią nie licz, że spotkasz w niej dżdżownicę. Jeśli używasz pestycydów nie oczekuj, że pszczoły będą zapylać Twoje kwiaty. Jeśli nie pozwolisz naturze robić tego, co umie odkąd powstał świat, nie zdziw się jeśli nie przetrwa.” – zaczął Grandry i po chwili przeszedł do wymieniania licznych osiągnięć jego laboratorium. „Podejście agroekologiczne doprowadziło nas nie tylko do stosowania bezpiecznych, naturalnych produktów i zakazu stosowania pestycydów, herbicydów i nawozów chemicznych, ale także do uzyskania dla tego gospodarstwa certyfikatu HEV na poziomie trzeciem (High Environmental Value). Mamy tu sztab naukowców, który od lat pracuje tylko nad roślinami znajdującymi się w naszym gospodarstwie. Efekty ich pracy są fascynujące”. I nie dłużej niż pięć minut później, ubrana w kitel, ochraniacze na buty i po porządnej dezynfekcji byłam już w rzeczonym laboratorium, gdzie przedstawiono mi wyniki najnowszych badań nad kamelią i jej zastosowaniem. Olej kameliowy, zwany „tsubaki”, to jeden z najcenniejszych składników przeciwstarzeniowych. Nawilża, silnie regeneruje i ujędrnia skórę. Jest bogaty w antyoksydanty i zawiera aż 80 procent nienasyconych kwasów tłuszczowych Omega-9. W laboratorium w Gaujacq udało się pozyskać kilka innych cennych składników z legendarnego kwiatu, na przykład ekstrakt czy wodę kameliową. Wszystko to, co ma właściwości pielęgnacyjne jest wykorzystywane w tworzeniu kosmetyków. Ale nawet te części rośliny jak liście, łupiny nasion i miękkie torebki na szypułkach, w których dojrzewają owoce kamelii zostały wnikliwie zbadane przez tutejszych naukowców. Z łupin nasion wykonuje się nakrętki do opakowań produktów pielęgnacyjnych CHANEL, a torebka która otula owoc ma być w przyszłości wykorzystana jako budulec… tkanin.

  Chwilę po tym, gdy ostatnia rozkwitnięta kamelia została przeze mnie delikatnie zebrana i włożona do specjalnego koszyka, reszta zespołu pracującego w ogrodach Gaujacq także skończyła pracę na ten dzień. Nie było już więcej pretekstów, aby zostać w tym niezwykłym, pełnym harmonii miejscu. Podziękowałam wszystkim za udzielone lekcje, oddałam kalosze i ruszyłam w długą drogę powrotną. Miałam więc trochę czasu, aby spisać wspomnienia, fakty i przebrać zdjęcia z miejsca, w którym na własne oczy można zobaczyć, że natura jest źródłem największego piękna. 

Słynne TGV (czyli "teżewe" ;)) przewiozło mnie pędem z Paryża do Biarritz (we Francji krótkodystansowe loty są mocno ograniczone, ale przy świetnie rozwiniętej kolei nie jest to uciążliwe). Następnego dnia o tej samej godzinie cały ten notes był już w moich gryzmołach. // Dotarliśmy!Widok na latarnię w Biarritz bije na głowę nawet szczyty wieżowców w Nowym Jorku (chyba).
Niech mnie ktoś uszczypnie! CHANEL potrafi ugościć jak mało kto. Hotel w którym spałam został wybudowany dla cesarzowej Eugenii i jest jedną z pierwszych budowli żelbetowych we Francji. Minęło wiele lat nim willę przerobiono na słynny Hôtel du Palais. 
Walizka rozpakowana. Zamykam drzwi do pokoju i ruszam do miasteczka nim zajdzie słońce. W pierwszej chwili widząc tę parę pomyślałam o tym, że miłość na którą pracuje się całe życie jest najpiękniejsza… a potem naszła mnie myśl: co jeśli oni tak naprawdę poznali się miesiąc temu? ;)Odcienie bękitów w Biarritz. Fale, niebo, cynkowe dachy.No jakbym mogłabym nie wejść?Pierwsza randka?W poszanowaniu dla pewnej stałej bywalczyni Biarritz, która ponad sto lat temu wylansowała czarne lamówki. Czy Sopot na emeryturze też będzie taki magiczny? Jestem tego prawie pewna.
Kolaże o niczym. To chyba oznacza, że czas wracać do hotelu. Jutro długi dzień przede mną!
Dzień dobry! Najbardziej zdeterminowani plażowicze pojawili się tutaj jeszcze nim się obudziłam. Taki widok jest lepszy niż kawa.
A o mój blask zadbała tego dnia linia Hydra Beauty z wyciągiem z białej kamelii. Potrzebuję jeszcze pięciu minut i możemy ruszać!Witajcie w Gaujacq na południowym zachodzie Francji. To tutaj odkryłam tajemnice domu CHANEL. Kamelia, która tu rośnie, to nie tylko piękny kwiat, ale także prawdziwy botaniczny skarb, którego właściwości są kluczowe dla pielęgnacyjnej linii marki.  
Nim rozpoczniemy naszą przygodę na farmie i w laboratorium musimy zmienić buty na kalosze. Czeka nas długi spacer po ogrodzie i polach.  Chateau de Gaujacq wzniosione w XVII wieku.  Ruszamy zaraz w stronę tajemniczego ogrodu na lekcję z botaniki. Jean Thoby we własnej osobie. Wypożyczalnia kaloszy. 

I już jestem gotowa!

Dziewczyny jak z filmu.

1. Ale tak szczerze… gdyby ktoś powiedział mi, że zdjęcie po lewej to Kaszuby w kwietniu z pewnością bym uwierzyła. // 2. Jeszcze czyściutkie.  

Kamelia przybyła do Europy z Azji Szlakiem Herbacianym w XVII wieku i już wtedy była tam znana ze swoich właściwości pielęgnacyjnych. 

Kwiatów kamelii się nie zrywa tylko delikatnie wykręca. Trafiliśmy akurat na ostatnie dni zbiorów, bo kamelia to jeden z niewielu gatunków kwiatów, które kwitną zimą. Prosto z ogrodu do laboratorium. To tutaj poznajemy technologię, która pozwala wykorzystać właściwości kamelii.  Zespół naukowców wykorzystuje nawet łupinki nasion. Nie mają one właściwości pielęgnacyjnych, więc użyto je do… produkcji pokrywek.  W Chateau porcelana jest ręcznie malowana i nie trudno zgadnąć jakie kwiaty ją zdobią. 
Rzadka odmiana kamelii, która pachnie i wyglądem przypomina nasz jaśminowiec. Gdy niespodziewanie wracasz na lekcję chemii…
Ciekawe czy to tylko zbieg okoliczności, że ulubiony kwiat i jednocześnie symbol dziedzictwa Gabrielle Chanel ma w sobie tyle magicznych (a jednak udowodnionych naukowo) właściwości? Czy Coco chodziła kiedyś tymi dróżkami i odwiedzała Chateau w weekendy, gdy chciała na chwilę odetchnąć od pracy w swoim pierwszym butiku w Biarritz? Tego już się nigdy nie dowiemy, ale nie trudno byłoby mi w to uwierzyć. 

 

*  *  *

 

LOOK OF THE DAY – DZIEŃ KOBIET

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

kolczyki – YES 

wełniany płaszcz – 303 Avenue (stara kolekcja)

bluzka z długim rękawem – MLE 

niebieskie dżinsy i torba – Arket 

okulary – Ray Ban 

buty – Kazar 

 

  Dzień Kobiet. Symboliczne święto, które po upadku PRL-u nie cieszyło się zbytnią popularnością bo ustanowiono je głównie po to, aby obywatele nie zapomnieli o „przywiązaniu do Państwa Ludowego, miłości do wielkich idei pokoju i socjalizmu” – kobietom rozdawano wtedy „upominki” będące de facto produktami pierwszej potrzeby typu: mydło, ścierka czy rajstopy, do których dostęp był wtedy bardzo utrudniony (dopiero później doszedł do tego tulipan).

  Od kilku lat święto przechodzi swoisty renesans i staje się okazją do tego, aby głos kobiet w ważnych dla nich sprawach został usłyszany. Czytając dzisiejsze wiadomości mam nadzieję, że ten głos wywalczy nam w końcu większość w sejmie.  Przy dzisiejszej okazji wspomnę też o Fundacji marki YES, która ma finansować projekty przyczyniające się do poprawy sytuacji kobiet w Polsce. Inicjatywa „Jestem kobietą” to konsekwencja dotychczasowych działań marki i realizacji misji tworzenia lepszego świata dla kobiet. Sposób jej działania będzie bardzo prosty – każdy, kto ma projekt przyczyniający się do wniesienia pozytywnej zmiany w sytuacji kobiet w Polsce, będzie mógł się zgłosić do Fundacji YES z wnioskiem o jego sfinansowanie. Władze Fundacji na zasadzie konkursu co kwartał wybiorą projekty do realizacji. Jeśli masz pomysł, który przełamuje stereotypy dotyczące kobiet, walczy z nierównościami względem kobiet, może zainspirować kobiety do pozytywnej zmiany lub wnieść nową wartość do ich życia, możesz aplikować o finansowanie. Fundacja planuje finansować około 5-10 takich projektów rocznie, a maksymalna wartość finansowania jednego projektu nie może przekroczyć 100 tysięcy złotych. Więcej na temat działania Fundacji oraz formularz składania wniosków znajduje się tutaj.

  YES od dawna daje się poznać jako marka, która porusza ważne dla kobiet tematy, sprzeciwia się niesprawiedliwościom i nierównościom dotyczących kobiet i aktywnie działa na ich rzecz – niejednokrotnie przekonałam się, że marka jest konsekwentna w swoim działaniu także wtedy, gdy wiąże się to z marketingowym ryzykiem. To rzadkość w świecie biznesu, dlatego trzymam kciuki za prace Fundacji!