Lipcowe umilacze o ciele

Wpis powstał we współpracy z marką Sensum Mare, Topestetic, Yonelle, Azure Tan oraz zawiera lokowanie marki własnej

 

  Jeśli skwar doszedł już nawet do Trójmiasta, to znaczy, że mamy prawdziwe lato. A latem – wiadomo – chodzimy boso po plaży czy trawie, czujemy chłód wody, do której wskakujemy, odkrywamy się. Ciało latem staje się bardziej widoczne – zarówno nasze własne, jak i cudze. Nie chodzi tylko o to, że więcej i częściej je pokazujemy. Dzięki niemu i jego zmysłom lepiej odczuwamy letnie przyjemności. Stąd pomysł, aby lipcowe umilacze poświęcić naszym niedocenianym i nieodłącznym towarzyszom – ciałom. Co jest z nami nie tak, że jesteśmy wobec ciała tak surowe? Czym sobie na to zasłużyło? Jak będzie się zmieniać, skoro nasze życie wygląda inaczej niż kiedyś? Dlaczego w ostatnim czasie wszyscy trąbią o tym, że musimy się z nim pogodzić? No i czym sprawić mu przyjemność?

 

Len to najlepszy materiał na lato dla naszego ciała. Koszula to oczywiście MLE. Szorty to dół od naszej piżamy, która powinna wejść do sprzedaży w grudniu. 

 

  1. Za krótkie przytulanie nie jest przyjemne. Ale lipiec to dobry moment, aby nadrobić braki.

  Dotyk jest najsłabiej przebadanym zmysłem ze wszystkich, chociaż odgrywa ważną rolę w kształtowaniu naszej osobowości (deficyt dotyku we wczesnym dzieciństwie to według Psychologii poważny problem). Słyszymy o decybelach, które mogą być nieprzyjemne dla ucha, o zbyt małych literkach i słabym świetle, które niszczy nasz wzrok, ale w przypadku dotyku ciężko odnaleźć konkretne wytyczne, które powiedzą nam jak przytulać, aby czerpać z takiego kontaktu przyjemność. Brytyjscy badacze przeprowadzili więc kilka badań, które miały odpowiedzieć na najprostsze pytania. Ile powinien trwać „jeden przytulas”? Otóż na pewno nie krócej niż 5 sekund (tutaj odsyłam do dokładnego opisu badania). Krótkie, jednosekundowe uściski właściwie są dla nas bez znaczenia.   Mówi się, że lato sprzyja kontaktom międzyludzkim, ale czy obiektywne dane to potwierdzają? Tak. I nasze ciała mają w tym spory udział. Udowodniono bowiem, że w ciepłym klimacie ludzie dotykają się znacznie częściej niż w zimnych częściach globu. Zresztą każda z nas może przeprowadzić prosty eksperyment: spróbujmy pocałować w policzek na przywitanie Norwega, a potem Włocha. „Gdy w latach 60. obserwowano, jak często w ciągu godziny dotykają się pary w kawiarniach, rekordzistą okazało się Portoryko – w ciągu godziny pary dotykały się tam średnio 180 razy. W deszczowym Londynie średnia prawie nie wychyliła się powyżej zera” (za Wysokie Obcasy).

 

2. Wyjechałam na wakacje, ale opalenizna nie chce mnie złapać.

  Podobno w czerwcu nasz stosunek do ciała jest najbardziej skomplikowany – widmo obnażania jego nieidealnych elementów krąży nad nami już od początku maja. Po wielu chłodnych miesiącach odzwyczailiśmy się od widoku własnej skóry w świetle słonecznym. Ale w lipcu jest już trochę inaczej. Pierwsze koty za płoty mamy za sobą skoro co śmielsi mężczyźni chodzą bez koszulek środkiem deptaka. No i kolor naszej skóry już bardziej znośny – muśnięta słońcem wygląda całkiem dobrze w tej białej sukience z zeszłego roku. A fakt, że tym słońcem jest tak naprawdę samoopalacz może przecież pozostać tajemnicą.

  Gdy wyjeżdżam na wakacje, zwykle nie biorę ze sobą całego swojego samoopalającego asortymentu. Nie chcę też pakować specjalnej rękawicy do nakładania kosmetyku, bo nigdy nie wiem co z nią później zrobić – zawinąć do worka i wyprać w domu? Umyć w hotelowym zlewie i potem czekać aż wyschnie? Z drugiej storny, nie chciałabym zafundować sobie manicure w formie "żółtego frencha", jeśli wiecie co mam na myśli. W podróż zabieram więc jednorazowe rękawiczki i produkt, w formie nawilżającego masła, który znacznie łatwiej rozsmarować niż tradycyjną piankę. 

Do wakacyjnej kosmetyczki pakuje to masło od Azure Tan i parę jednorazowych rękawiczek. Drugiego lub trzeciego dnia wyjazdu, gdy moja opalenizna wciąż nie jest idealna, a samoopalacz nałożony przed wyjazdem nie wygląda już idealnie, to taki duet załatwia sprawę. A jeśli szukacie innych produktów samoopalających, to na Azure Tan znajdziecie wszystko czego potrzebujecie. Od kropelek do twarzy, aż po usuwacza przebarwień, które pojawiły się po niedokładnej aplikacji. Z kodem mle15 dostaniecie teraz 15% zniżki na zakupy w sklepie Organic Concept. Korzystajcie!

 

3. Czy kobiety muszą być nagie, aby dostać się do muzeum?

   „Historia sztuki bez mężczyzn” autorstwa Katy Hessel to jedna z najsłynniejszych książek ostatnich miesięcy. A jeśli chodzi o kobiece ciała, to jeden rozdział przypomniał mi o słynnej prowokacji feministek z 1985 roku. Widzicie tę grafikę na poniższym zdjęciu? Grupa Guerilla Girls wykorzystała do swoich plakatów słynny obraz przedstawiający kobiecy akt („Wielka Odaliska”) i dokleiła jej małpią głowę. Po co? Zaczepny tekst “Czy kobiety muszą być nagie, żeby dostać się do Met. Museum?” umieszczony pod tytułem mówi o niesprawiedliwym postrzeganiu kobiecej sztuki we współczesnym świecie – twórczość jedynie 5% artystek ma szansę na wystawę, podczas gdy 85% aktów przedstawia kobiecą nagość. Akcja była odpowiedzią na to, że MoMa zorganizowało wystawę „Międzynarodowy przegląd najnowszego malarstwa i rzeźby”, na której pokazano dzieła tylko czternastu kobiet na sto sześćdziesięcioro pięcioro uczestniczących. Przykry to dowód, że świat bardziej interesuje nasze nagie ciało, niż to, co chcemy przekazać.  

​"Historia sztuki bez mężczyzn" Katy Hessel i słynna grafika. 

 

3. Ciało nie jest od wyglądania. Ciało jest do życia.  

  Właściwie wszystkie portale internetowe dla kobiet czy czasopisma, które czytam, publikowały w ostatnim czasie artykuły o „ciałopozytywności”. Za to w magazynie Znak ciekawy artykuł także o „ciałoneutralności”. Ten nurt zakłada, że nie musimy wmawiać sobie (czy też „afirmować”), że każda część naszego ciała jest piękna i trzeba ją kochać. Nie każe nam zniekształcać rzeczywistości, możemy dostrzegać nasze wady i zalety. Chodzi tylko o to, że fiksacja na wyglądzie nie może wpływać na nasze szczęście. Ważniejsze jest to, aby przestać traktować ciało przedmiotowo. Zwykle patrzymy na nie jak na narzędzie – ma nam służyć jako nasza własność i za wszelką cenę sprostać oczekiwaniom. Taką relację wzmacnia nawet język: mówimy raczej „mam ciało” a przecież „jesteśmy ciałem”. Stawiamy przed nim wymagania i jednocześnie ciagle mamy pretensje, że nie jest idealne, a ono robi po prostu to, co niezbędne dla naszego przetrwania. Tutaj podaję link do całego tekstu.

Łazienkowa umywalka. Miejsce, gdzie najczęściej patrzymy w lustro i przy którym wykonujemy najwięcej czynności związanych z poprawą/podtrzymaniem naszego wyglądu. W amoku codziennych spraw łatwiej jest mi patrzeć z dystansem na presję idealnej cery. W młodości czasu na analizowanie swoich wad było znacznie więcej. Moje pokolenie miało jednak łatwiej – nie porównywałyśmy się do idealnych ciał i twarzy z Instagrama. 

Wiecie, że jestem fanką marki Sensum Mare. Ten produkt to do dzisiaj jedyny podkład jakiego używam – jest najlepszy na świecie (w lecie wybieram odcień "Medium"). Z przyjemnością podjęłam się więc testowania nowego, zestawu jeszcze nim trafił do sprzedaży. Teraz można go już kupić – to wygładzający i rozświetlający krem do twarzy ALGOGLOW i krem pod oczy. Wygładza, nawilża, świetnie sprawdza się jako baza pod makijaż. Wyrównuje koloryt, bez efektu obciążenia. Wiem, że wiele z Was uzupełnia zapasy w kosmetyczkach właśnie przy okazji moich wpisów, więc korzystam z okazji, aby przekazać Wam, że z kodem MLE otrzymacie 20% na wszystkie nieprzecenione produkty. :) 

 

7. Wstyd.

   Gdy w moim Sopocie na plażę rozlewa się tłum osób, gotowych siedzieć w bikini ramię w ramię z obcym człowiekiem, ja niczym zwierz, na którego zorganizowano obławę, zaszywam się gdzieś na bezludnej plaży, w ogródku rodziców, a najlepiej na wiejskim pustkowiu i w dyskrecji pracuję nad opalenizną. I chociaż wyrosłam już z adolescencyjnej niepewności (i ten blog jest pewnie jednym z lepszych dowodów), to z tyłu głowy jakiś pierwiastek wstydu i niepewności wciąż daje o sobie znać. Gdy koleżanki pytają czy możemy w końcu iść na plażę koło Grand Hotelu zamiast chować się gdzieś na wydmach 30 kilometrów od Trójmiasta, ja wciąż wymyślam nowe wymówki. Ciekawe co Freud miałby do powiedzenia na ten temat? A jeśli Wy też nie lubicie na sobie cudzych spojrzeń (nawet jeśli tylko wydaje się Wam, że ktoś na Was patrzy), to zdradzam Wam moje ukochane miejscówki. Gorąco polecam wybrać się na plażę w Gdyni Orłowo (tu pinezka), Rewie (tu pinezka), do Lubiatowa (tu pinezka) czy na otwarte morze na wysokości Chałup 6 (tu pinezka). W pobliżu trudno kupić napoje alkoholowe, co znacznie poprawia jakość wypoczynku wśród nieznanych współtowarzyszy – niestety plażowicze "pod wpływem" mogą zniszczyć nawet najfajniejszy dzień nad polskim morzem.

 

6. Nazwa tej maski powinna brzmieć OMG. A jej resztki odżywią też skórę ciała (zdjęcie poniżej).

  Większość moich kosmetyków do ciała pożyczam od dzieci. Wyjątkiem są oczywiście samoopalacze i… maska do twarzy. Ale nie byle jaka. Mało jest kosmetyków po użyciu których patrzę w lustro i myślę, że jestem po prostu trochę ładniejsza. Ta maska od Bioxidea (Mirage 48 Excellence Gold) świetnie się sprawdza, jeśli po wymagającym dniu mam zaplanowane wyjście i jakimś cudem mam jeszcze kwadrans, aby wziąć kąpiel. Gdy taka rzadka kompilacja zdarzeń faktycznie mi się trafi, to zawsze wyciągam z szuflady ten produkt. Najpierw trzymam maskę na twarzy (jej płat jest żelowy), a później rozpuszczam ją w wodzie w wannie i funduję te same składniki odżywcze reszcie mojego ciała. Jest tak skuteczna, że żal jest mi zmarnować chociaż maleńki jej skrawek.

     Maski Bioxidea możecie znaleźć na stronie sklepu Topestetic – to tam kupuję kosmetyki do profesjonalnej pielęgnacji. Jeśli nie mam pewności co do tego, czy dany produkt będzie skuteczny (lub czy w ogóle mogę go używać) to korzystam z pomocy kosmetologa na ich stronie, który błyskawicznie daje znać.  A jeżeli jednak wolicie maski kremowe to nie raz we wcześniejszych wpisach polecałam Wam również tę maskę od Biologique Recherche. 

 

8. Córka młynarza.

   Lipiec to taki miesiąc, który kręci się wokół różnych cielesnych tematów. No i kąpieli słonecznych. Z jednym wyjątkiem – moja twarz fatalnie znosi kontakt ze słońcem. Już po kilku godzinach opalania mogę liczyć na gęsto rozsiane wypryski i przebarwienia, za to opalenizna nie pojawia się wcale. Dlatego dobrej jakości krem z super wysokim filtrem to kosmetyk, z którym naprawdę nie rozstaję się od maja do końca września. Ten z Yonelle sprosta najbardziej wygórowanym oczekiwaniom – ma w swoim składzie Witaminę C w NANODYSKACH™, aktywne peptydy, kwas traneksamowy, niacynamid, i nowoczesne filtry anty-UV (SPF50). Nie tylko chroni moją skórę, ale też daje jej odżywienie, nawilżenie i zmniejsza widoczność istniejących przebarwień. Można nim zastąpić tradycyjny krem na dzień (zdjęcie poniżej). Polecam z tej serii także to serum, które zawiera aż 10% stabilizowanej witaminy C. Na stronie Yonelle obowiązuje teraz zniżka, więc to dobry moment, aby wypróbować te kosmetyki z półki premium.

LUMIFUSÍON Potrójnie Aktywny Krem SPF50 Przeciw Przebarwieniom Z Witaminą C Premium

 

  Nasze ciało wciąż się zmienia. Proces ewolucji nigdy się nie zakończy. Ideały, do których dążymy zmieniają się coraz szybciej, dlatego trzeba się zastanowić czy warto do nich dążyć. Nasz styl życia sprawia, że jesteśmy wobec ciała bardziej wymagające, a jednocześnie zwracamy coraz mniejszą uwagę na jego potrzeby. Wspomnę chociaż o tym, jak pracujemy (albo raczej jak ja pracuję właśnie w tym momencie): tak będą wyglądać nasze ciała jeśli w trakcie pracy zdalnej nie zadbamy o odpowiednią postawę przy komputerze. I nawet zabiegi laserowe na podbródek nie pomogą.

  Gdzieś przeczytałam, że ciało jest naszym domem, z którego nigdy nie będziemy mogły się wyprowadzić. I pewnie łatwiej byłoby nam, kobietom, spojrzeć na nie właśnie, jak na mieszkanie, w którym żyjemy. Z jego potencjałami i ograniczeniami. Bez kulturowej presji i naszych osobistych frustracji. Nauczyć się wprowadzać tylko te zmiany, które poprawią nasze codzienne funkcjonowanie, bez wyburzeń stropów, które mogą zawalić całe piętro, czy operacji plastycznych rujnujących nam zdrowie. Będziemy tu mieszkać do końca życia. A idąc wytyczoną wcześniej retoryką – dziękuję za odwiedziny Wam i Waszym ciałom. Mam nadzieję, że spojrzycie dziś na nie trochę inaczej i podziękujecie im za wszystko, co dla Was robią każdego dnia. 

 

*  *  *

 

 

Ukochana plaża w Rewie (to właśnie do niej dodałam link trzy akapity wyżej). Mogłoby się wydawać, że mrużę oczy aby ponętnie wyglądać na zdjęciu, ale prawda jest taka, że właśnie dojrzałam na plaży dziewczynę w swetrze MLE i gapię się nieprzerwanie zastanawiając się, czy to możliwe. Ale już po chwili widzę, że też zostałam dostrzeżona. "Taaak! To Twój sweter!". Zapisuję tu, aby nie zapomnieć tego miłego wakacyjnego wspomnienia. Fajnie, że naprawdę gdzieś tam jesteście :). 

 

Zapiski o modzie i stylu: „Tennis-core” – co mówi o zmianie elit? I jak nie przesadzić z modą na kort?

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

  Jest pewien trend w modzie, który zdobywa popularność w takim tempie, że przegonić by go mogła tylko piłka serwisowa Federera. Na TikToku hasło „tennis skirt” ma ponad 221 milionów wyświetleń. W minionym roku zainteresowanie „estetyką tenisową” na platformie Pinterest wzrosło o 37 procent. Sklep internetowy „Depop” odnotował najwyższy w historii wzrost liczby wyszukiwań butów do tenisa. Sieciówki, które – jak powszechnie wiadomo – dobrze wyczuwają potencjał zakupowy kobiet, wypuszczają specjalne kolekcje poświęcone modzie na kort (H&M Move, Oysho, Varley, TALA).  

  Skąd to nagłe zainteresowanie skoro tenisową estetykę znamy od dawna? Czy to zasługa kinowego hitu „Challengers” z Zenday'ą? A może reality show Netflixa pod tytułem „Break point” o zmaganiach znanych tenisistów? Kiedyś kino, a dziś także platformy streamingowe, z pewnością mają wpływ na to, co nosimy (wspomnę tylko o fenomenie „Stranger Things”, który sprawił, że nastolatki na całym świecie chciały wyglądać jak Jedenastka), ale słynne produkcje raczej podsycają tendencje niż tworzą je od zera. Aby zrozumieć dlaczego moda z kortu w ostatnim czasie przebiła się do masowej świadomości, należy wpierw cofnąć się w czasie. I, jak to zwykle bywa w branży mody, zwrócić się raczej w stronę socjologii niż paryskich wybiegów. 

 

pozłacane kolczyki z wygodnym zapięciem – Biżuteria YES // bluza z bawełny – MLE // spódniczka tenisowa – TALA // buty – NEW Balance // czapka z daszkiem – Ralph Lauren

 

  Współczesna wersja tenisa powstała w Anglii w 1874 roku dzięki majorowi W. C.Wingfieldowi i szybko stała się popularnym sportem na dworach królewskich i wśród całej europejskiej arystokracji. Słowo „popularny” trzeba chyba jednak wziąć w nawias, bo w XIX wieku arystokracja w krajach zachodnioeuropejskich stanowiła mniej więcej 2% społeczeństwa. Pozostałe grupy społeczne były wtedy zajęte zdecydowanie bardziej przyziemnymi rzeczami niż odbijanie piłki drewnianą rakietką. Uściślając – ludzie nie należący do wyższych sfer właściwie w ogóle nie mogli sobie pozwolić na wypoczynek, a na wypoczynek wymagający kortu i konkretnego ekwipunku to już w ogóle. Była to więc dyscyplina zrzeszająca bardzo hermetyczne środowisko, a to z kolei sprawiło, że obrosła w liczne ceremoniały. Do dziś tenis jest jednym z niewielu sportów, którego etykieta przetrwała próbę czasu.

  Ten kto miał przyjemność uczestniczyć w turnieju z prawdziwego zdarzenia ten wie, że w trakcie rozgrywki należy zachować spokój, nie hałasować i unikać jakiegokolwiek rozpraszania grających. Nagradzać brawami udane akcje, ale nie klaskać jeśli nasz faworyt otrzyma punkt w wyniku popełnienia błędu przez rywala (przecież to nie elegancko cieszyć się, że komuś nie wyszedł serwis! ;)). No i pamiętać o tym, co jest szczególnie istotne dla naszej czempionki, Igi Świątek, że głośno dopingujemy tylko po rozstrzygnięciu wymiany, lub w przerwach między gemami i setami. Domyślam się, że dla wielu osób to nadmuchane i niepotrzebne grzeczności, wynikające ze snobistycznych ciągot, ale nie będę ukrywać, że ma to także swoje zalety. Na widowni raczej nie zostaniesz oblana litrem piwa, no i mało prawdopodobne, aby ktoś skandował przy Twoim uchu niezbyt grzeczne rymowanki. Co jest normalne na trybunach boiska piłkarskiego na meczu tenisa zupełnie nie przystoi. Te wszystkie kurtuazje dla jednych będą zaletą, a dla innych wadą, ale na pewno one też przyczyniły się do tego, że tenis wciąż kojarzy się ze sportem dla elit.  

Rekreacyjna gra na pewno nie wymaga dedykowanego stroju do tenisa. Ja gram nawet w biżuterii, o ile oczywiście jest wygodna. Kolczyki od YES, które widzicie na zdjęciu są tak zaprojektowane, że zupełnie nie czuję potrzeby aby ściągać jest przed grą na korcie czy zajęciami z baletu. To odrobinę wiekszy model od tego, który tu wcześniej pokazywałam. Tutaj macie dokładny link. W sklepach YES trwają wciąż wyprzedaże, więc możecie zaopatrzyć się w ulubioną biżuterię. 

 

  A jak to się stało, że moda tenisowa wyszła poza ten ciasny krąg? Przede wszystkim, wraz z upływem lat, sport stał się bardziej demokratyczny. Dwudziesty wiek to okres wielkich przemian i chociaż niektóre środowiska wciąż dbały o to, aby do ich klubów tenisowych „nie zapisywał się byle kto”, to – przynajmniej w teorii – nie musiałaś już urodzić się w rodzinie z herbem (i być meżczyzną) aby w wolnym czasie uprawiać sport zarezerwowany dla śmietanki towarzyskiej. Jak to wyglądało w praktyce dobrze pokazuje film pod tytułem „Wszystko gra” ze Scarlett Johansson w roli głównej.

  Moda szybko wyłapuje zmianę społecznych nastrojów i nie inaczej było w tym przypadku. Konsekwencją rozluźnienia sztywnych granic między tym, co elitarne a egalitarne, były liczne zapożyczenia sportowych elementów do codziennych strojów. Zaczęło się od jeździectwa i skórzanych oficerek, które na stałe weszły już do kanonu klasycznej mody damskiej, ale wszyscy znamy też przecież „polówki” (myślicie, że mają coś wspólnego z grą w polo? ;)), tenisówki czy kurtki bejsbolówki. Dziś przenikanie się sportowo-codziennych ubrań osiągnęło chyba kulminację – legginsy do jogi nosimy także wtedy, gdy na żaden trening się tego dnia nie wybieramy, dresy to najlepsze ubranie na weekend, w butach do koszykówki chodzi połowa licealistów, a spacerowanie po mieście w koszulce z logo ulubionego klubu piłkarskiego już nikogo nie dziwi.

   Tenisowy styl dodatkowo świetnie wpisuje się w kilka trendów, na które w ostatnich latach panuje prawdziwy „boom”. Mamy trend „old money style” (moda dziedziców), „quiet luxury” (cichy luksus), „rich wife aesthetic” (tłumaczenie chyba nie przejdzie mi przez gardło) czy tak zwaną „country-club girl”. Wszystkie te trochę (trochę?!) żenujące frazesy to nic innego, jak próba nazwania tego, co znamy od dawna. To powrót do prawdziwej klasyki – dyskretnej, ponadczasowej i oczywiście o ponadprzeciętnej jakości. 

Książka "The stylish life – Tennis" i korty tenisowe na Florydzie. 

 

  Świat mody od zawsze karmi się pozorami, dlatego nikogo chyba nie dziwi, że gigantyczny wzrost zainteresowania modą tenisową niekoniecznie przekłada się na zainteresowanie samą dyscypliną. Erin Fitzpatrick, redaktorka popularnego serwisu o modzie „WhoWhatWear” stwierdziła ostatnio, że:  

„Tak, możesz nosić strój do tenisa, nawet jeśli nie masz zamiaru uprawiać tego sportu. Z pewnością nie musisz być następną Sereną Williams, aby wziąć udział w tenisowym szaleństwie, które ogarnia obecnie branżę modową.”

  Ja nie będę wchodzić w dyskusję na ten temat – jeśli ktoś ma ochotę na taką dosłowność, to nic mi do tego. W mojej garderobie rozgraniczam jednak dwie rzeczy: stroje, które wkładam na kort i ubrania codzienne, które w subtelny sposób nawiązują do tenisowego stylu. Nie gram dziś już zbyt często, więc inwestowanie w pięć sukienek tenisowych, byłoby snobowaniem się na zawodniczkę, a nie funkcjonalnym zakupem. Wystarczy mi spódniczka tenisowa i ubrania, które wkładam także wtedy, gdy idę biegać czy ćwiczyć balet. Pamiętam zresztą że, gdy za dzieciaka uczyłam się tenisa, nie wypadało mieć najdroższego sprzętu i ubrań z najnowszej kolekcji Lacoste jeśli ledwo trzymało się rakietę w ręce. Świat sportu chyba nie różni się pod tym względem od świata mody: gdy ktoś stara się za bardzo aby zrobić świetne wrażenie, zwykle wychodzi na opak. 

Gosia ma na sobie sweter z MLE, a o spódniczkę muszę ją dopytać! :)

Jeden z najwybitniejszych tenisistów w historii – Rod Laver w dniu swojego ślubu.

Stella McCartney wchodzi na trybuny Wimbledonu. Rok 2014. 

dzianinowy top – MLE ("nieudany" prototyp sprzed lat) // skórzany pasek – H&M // koszyk – Cellbes // spodnie – Zara

 

  A wracając do mody codziennej, to aby uchwycić cechy „tennis-core” lepiej w trakcie meczu przenieść wzrok z graczy na trybuny. Biel, granat, zieleń, lniane elementy, szorty w kant, skórzane, delikatne dodatki, dokładnie odprasowane koszule i oczywiście sweter w paski to elementy, które stale przewijają się wśród gości oglądających tenisowe rozgrywki. Ten trend może być przystępny cenowo i prostszy w interpretacji, niż nam się wydaje.  

  Niewątpliwie tenis i cała jego oprawa ma w sobie niewymuszoną elegancję. Fanki klasyki mogą czerpać z tego stylu całymi garściami. No może pamiętając o drobiazgu – wszyscy wiemy, że perfekcyjny styl, wielkie pieniądze, a dziś już także dobre urodzenie, wcale nie czynią z bufona reprezentanta elit. Odgradzanie się od innych i świecenie statusem jest dziś w złym smaku i o tym rozdziale tenisowej historii lepiej zapomnieć. 

*  *  *

Last month

Wpis powstał we współpracy z Say Hi, Nebule, Krosno, Wild Hill Coffee i zawiera linki afiliacyjne. 

 

  Codzienność w chaosie, długie dni i krótkie noce, burzowe wieczory i przeróżne drogi, które pod koniec i tak prowadzą do domu. Letnie przesilenie od zawsze było dla mnie momentem magicznym – jeśli elfy i zaczarowane zwierzęta istnieją naprawdę, to mam nieodparte wrażenie, że najłatwiej spotkać je właśnie w tym czasie. Ale ilość wrażeń w ostatnich tygodniach i bez takich spotkań była wystarczająca ;).

  Mam nadzieję, że wpadłyście tu na dłużej niż minutę, bo wiele chciałabym Wam pokazać. Cieszę się na to wspólne wspominanie czerwcowych przygód!

 

"Przepraszam, czy ten kot jest na deser?" Pranie, które zawsze wita u mnie wszystkich gości. Zbieram truskawki z krzaczków w moim ogrodzie. Ale to jest super satysfakcja! Co prawda nie ma ich za wiele, ale od czego jest stragan z owocami za rogiem? ;)Najprostsze desery są najlepsze. Odpowiednie podanie wystarczy, aby zwykłe truskawki z bitą śmietaną wywołały u moich dzieci efekt "wow". Spokojnie! Nie będę tutaj podawać przepisu na truskawki z bitą śmietaną ;). Przypomnę tylko, że to smak tych najprostszych letnich przyjemności wspominamy później najdłużej. A te nieskomplikowane desery najlepiej podać w pięknych pucharkach. Moje są od polskiej marki KROSNO i pochodzą z kolekcji ROMA. Kod KASIA20 (ważny do 18 lipca) daje 20 % zniżki na wszystkie nieprzecenione produkty w sklepie krosno.com.plWłaściwie cały moje szkło, od kieliszków do wina, przez szklanki i wazony aż po eleganckie pucharki czy karafki mam od naszej polskiej marki krosno.com.pl. Gdy następnym razem będziecie chciały uzupełnić braki, to polecam zdecydowanie bardziej niż sieciówki. Zawsze za mało. 
Zbiory. Z tymi pomidorkami zrobię sobie wieczorem makaron w sosie maślano-winnym!1. "Lato z Lawendą". Ostatnio sporo się mówi o tym, jak beznadziejne są wszystkie influencerki i że świat bez nich byłby lepszy. A ja uważam, że influencerki dzielą się zasadniczo na dwie grupy. Pierwsza wciśnie nam każdy kit. Dla spieniężenia swojej popularności zrobi właściwie wszystko. No może poza jednym – nie wykona realnej pracy. Ale jest też druga grupa, która ma świadomość, że jej działalność jest oceniana surowiej od reszty i nigdy nie pokaże szerszej publice czegoś byle jakiego. I widzę, że Natalia jest w tej drugiej grupie. Dostałam od niej piękną książkę dla dzieci, którą napisała. Polecam! // 2 i 3.. Gdy z ogródka masz niezapowiedziane truskawki, a w zamrażalniku znalazłaś kruszonkę. I podwieczorek uratowany!  // 4. A moje dwie myszki są święcie przekonane, że to książka o nich!. //Nie ma lodów. Będzie ze śmietaną i miodem.  1. Jak myślicie? Która z tych książek jest następna w kolejce? // 2. Kto nie kłóci się przy wieszaniu obrazów ten nie wie nic o małżeństwie. :D //Piasek jeszcze trochę mokry po deszczu. Dzieci już dawno powinny leżeć w łóżkach, ale dziś mamy wszyscy małą dyspensę. Gdy czerwcowy poranek jest tak ciemny i pochmurny, że zastanawiasz się czy to przypadkiem nie jest październikowy wieczór. Słońce wyszło zza chmur. Oczywiście w dniu, w którym mieliśmy zaplanowany wyjazd. W Trójmieście krąży taki żart (niezbyt śmieszny – trzeba przyznać), że w długi weekend najlepiej jechać do Warszawy, bo będzie tam pusto i przyjemnie. A to dlatego, że wszyscy ze stolicy przyjechali do nas. ;) Pojechałam więc dokładnie w przeciwnym kierunku niż cała Polska. Warszawa i spacer po Łazienkach Królewskich. Wybraliśmy się tutaj całą rodziną, łącznie z kuzynami, ciociami i wujkami. Przez cały wyjazd nie opuszczało mnie wrażenie, że historia dziwnie zatacza koło. I że coś, co kiedyś było dla mnie jak kara, dziś, po różnych życiowych doświadczeniach, jest już mało znaczącym pobocznym wątkiem. Dobrze, że wraz z wiekiem przestajemy przejmować się drobiazgami, a jednocześnie doceniamy małe radości i zwykłe dni. Odwiedziliśmy już dziadka w pracy i zaraz lecimy na wystawę, o której sporo czytałam. 

Jesteśmy! W Muzeum Narodowym odbywa się teraz wystawa "Surrealizm. Inne mity". 

Czy nie przypomina Wam to eksponatu z filmu o Harry'm Potterze? Nic dziwnego, bo surrealiści uwielbiali wprowadzać do swojej sztuki motyw magii. Często prezentowali wizje z pogranicza jawy i snu, fantazji i halucynacji. Ten nurt miał swój początek w czasach, gdy pierwsi psychoanalitycy zaczęli mówić o istnieniu nieświadomości. Właśnie to odkrycie stało się dla surrealistów inspiracją (chociaż psychoanalitycy wcale nie byli z tego zadowoleni). 

1. Ciekawe czy o czymś takim śnią czasami psy? // 2. Prace surrealistów mają wywoływać u nas dziwne, sprzeczne uczucia. Ta wystawa nie jest wyjątkiem. ;) Kolejny raz wybraliśmy się do "The Eatery". Załapaliśmy się na seans z "Chłopaki nie płaczą" i "Nie lubię poniedziałku".Nie wiem jak to się stało, że w tym całym zamieszaniu udało mi się jeszcze wybrać z mamą i bratową na małe zakupy. W 303 Avenue zawsze coś znajdę (i od razu włożę, bo w walizce zabrakło czegoś bardziej eleganckiego – ta czarna szydełkowa bluzka jest z obecnej kolekcji). 
A skoro byliśmy już w Muzeum Narodowym to postanowiłam jeszcze zobaczyć na żywo obraz "Słońce majowe", o którym ostatnio Wam pisałam. Dla mnie to takie "Last Month" sto lat temu. ;) Ocalisz to drzewko, gdy nas nie będzie, mały ptaszku? 

1. Ten szklany zbiornik na wodę znalazłam w Zara Home // 2. Dzień dobry! Zieleń atakuje! // 

W czerwcowych "Zapiskach o modzie i stylu" pisałam o paskach. Dziś znów je noszę! Tutaj jest link do artykułu, a bluzka jest od polskiej marki Masthew.Rzeka najczystsza jest przy źródle. Podobnie jest z informacją – znając jej pierwotnego nadawcę możemy sprawdzić czy jest prawdziwa. Dlatego, gdy piszę dla Was nowe teksty najczęściej korzystam z książek, drukowanych magazynów, albo płatnych zweryfikowanych treści (dziennikarz ma prawo do wynagrodzenia za rzetelnie wykonaną pracę). Tu widzicie kilka pozycji, które pomogły mi w ostatnich "Zapiskach o modzie i stylu".Jestem najlepszą influencerką do współpracy :D. Dlaczego? Bo nawet wiele miesięcy (a często nawet lat) po zrealizowaniu działań reklamowych, ja dalej wracam do marek klientów i robię u nich zakupy :D. To znaczy, że jestem bardzo podatna na własną reklamę lub… pokazuję Wam tutaj tylko to, na co sama wydałabym swoje pieniądze. Sukienki zamówiłam od polskiej marki Louisse
Przeraża mnie świat, w którym dostęp do rzetelnej informacji będzie tylko i wyłącznie płatny, czyli przeznaczony do wąskiej grupy ludzi, którzy doceniają jej wartość. Pozostałe bezpłatne "fakty" będą kreowane przez tych, którzy chcą, abyśmy myśleli tak, a nie inaczej. Swoje wynagrodzenie otrzymają w inny, niewidoczny dla nas sposób. Ale na pewno nie będą tworzyć tych informacji w ramach wolontariatu. Dziś coraz trudniej jest przeciętnemu użytkownikowi ocenić kto "ukształtował" daną informację. Rzetelny dziennikarz? Algorytm Facebooka czy Instagrama? Marketingowiec jakiejś firmy? A może coraz dalej sięgające macki wrogich nam rządów? Wypuszczanie do internetu prawdziwych, zweryfikowanych informacji staje się po prostu nieopłacalne. Tutaj można przeczytać na ten temat ciekawy artykuł.  1. Ta marynarka wygląda dobrze ze wszystkim! // 2. Ciąg dalszy czerwcowych truskawkowych przygód. Zapach już czuć, patera czeka! // 3. Przepis na ten pyszny sernik truskawkowy znajdziecie tutaj. // 4. I dotarło też moje zamówienie z drugiej ręki. Nadeszły czasy, kiedy zakup rzeczy używanych może przynieść zdecydowanie więcej przyjemności niż zamówienie czegoś nowego. Bardzo mnie to cieszy. Ingrid Berg to świetny koncept, a ja przypominam Wam o La Ronde, w którym trwają teraz wyprzedaże. // 

Moje mieszkanie zamienia się dziś w studio. Mamy zlot czarownic i prawie cały nasz zespół MLE pracuje przy zdjęciach nowych produktów.

U nas w Trójmieście dziś prawdziwie plażowa pogoda, ale niestety mamy inne plany… Jak szybko skończymy to może uda się jeszcze wyrwać na godzinkę na słońcu!

Piękna jesień tego lata! Czy w końcu pogoda pozwoli nam pójść na plażę w klapkach, a nie w kaloszach? 

Pozwoli! Biegniemy tam skąd dobiega szum fal!

Niestety tutaj nikt mnie nie pyta, czy woda jest zimna. Mama ma wchodzić bez gadania. 

Uwielbiam, gdy jest upalnie i świeci słońce. Uwielbiam nasze wakacyjne przygody i kąpiele w morzu. Ale w lecie najbardziej lubię, gdy po całym dniu spędzonym na zewnątrz, przychodzi burza, a my docieramy do ciepłego domu. To pewnie jakiś ewolucyjny mechanizm, który w takich momentach delikatnie daje nam znać, że bezpieczne schronienie to coś, co powinnyśmy bardziej doceniać. 

Dwa kilogramy to idealna ilość na krótką rozmowę po powrocie z przedszkola. 

1. Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że w miniony piątek zamknęłyśmy wiosenno-letnią kolekcję. Nasz Zespół dodatkowo zrobił wszystko, aby do sprzedaży wróciły Wasze ulubione modele. Jeśli więc coś Wam wykupiono sprzed nosa, to teraz warto ponownie zajrzeć. // 2. Skoro pogoda brzydka, to zabieram się za porządki w kuchennych szafkach! //

Bonjour Paris! Mamy na tym wyjeździe sporo spraw do załatwienia, ale na przyjemności też znajdzie się czas!

Prosto z lotniska (bo pokój hotelowy jeszcze niegotowy) ruszyliśmy w stronę naszego ulubionego miejsca – Jardin du Palais Royal. Po długiej podróży, bez makijażu i w niezbyt eleganckim wydaniu. Ale kto by się tym przejmował? W Paryżu nikt na to nie zwraca uwagi. Od wieków do tego miasta ściągali najwięksi dziwacy, nierozumiani artyści, cyrkowcy czy wyrzutki społeczeństwa i tu odnajdywali akceptację. To między innymi im zawdzięczamy to, że w Paryżu każdy może być sobą.

Buty, które są jak najwygodniejsza poduszka. To model od New Balance inspirowany latami 70-tymi. Znalezione oczywiście na GOTEM, bo u nich można kupić najfajniejsze klasyki, które często są wykupione. 

1. "Najpierw napiszemy listy do wszystkich, dobrze mamo?" // 2. Dachy Paryża. //Mamusiu czy ten sklep z zabawkami aby na pewno jest zamknięty?
Mamy już niemałą wprawę w tym, aby Paryż oczami dzieci był bardziej znośny. Kiedyś na blogu opublikowałam na ten temat długi artykuł. Jeśli więc macie jakieś wątpliwości czy pytania dotyczące podróży nad Sekwanę jako rodzic to polecam tę lekturęW Paryżu każdy sam musi znaleźć swój ulubiony lokal, w którym zostanie zlekceważony przez kelnera, naciągnięty na najdroższe frytki w życiu i pożałuje, że nie usiadł w knajpie na przeciwko. A wszystko po to, aby po latach wrócić w to samo miejsce i przeżyć to jeszcze raz ;). Oto moje typy!  (A tak całkiem serio – w tych miejscach było akurat bardzo fajnie albo po prostu odurzył mnie paryski nastrój ;))  1. Bistrot Le Champ de Mars 45 Av. de la Bourdonnais, 75007 Paris //  2. Cafe Kitsune Palais Royal 51 Gal de Montpensier, 75001 Paris // 3. L’Européen 21 bis Bd Diderot, 75012 Paris //  4. Le Café Marly (ale rezerwujcie tylko stoliki na zewnątrz!) 93 Rue de Rivoli, 75001 ParisOn chyba też potrzebuje małej kawy. W Paryżu nie da się zobaczyć wszystkiego "na raz". To znaczy, na pewno się da! Ale ile w nas później z tego zostanie to już inna sprawa. Na Muzeum Orsay, które mieści się w starym dworcu kolejowym, bezpiecznie jest przeznaczyć na to conajmniej pięć godzin. Dokładnie 150 lat temu, w 1874 roku impresjoniści zorganizowali swoją pierwszą wystawę, buntując się tym samym przeciwko akademizmowi i wywołując w Paryżu prawdziwy skandal. Myślę, że niejeden pasjonat sztuki marzył o tym, aby zobaczyć moment, w którym Claude Monet, Renoir, Degas i Paul Cézanne skrzykują się pewnego dnia i podejmują decyzję, aby mimo przeciwności pokazać światu swoje obrazy. Chwilę wcześniej wszystkie zostały odrzucone przez tradycyjny Salon Académie des Beaux-Arts, odbywający się corocznie w Luwrze, co – jak łatwo się domyślić – było dla tych malarzy trudnym do przełknięcia ciosem.

 Niezależni artyści nie nazywali się jeszcze wtedy impresjonistami, a swoje prace pokazali w zwykłej pracowni fotografa Nadara. Za to dziś odtworzona po latach „wystawa buntowników” przyciąga tłumy z całego świata. „Paryż 1874. Wymyśleć impresjonizm” można odwiedzać w Muzeum Orsay do 14 lipca. Był to pierwszy podpunkt na liście pod tytułem „Mój osobisty Paryż”, którą spisałam sobie jeszcze nim zaczęły u nas kwitnąć jabłonie.

"Południe – odpoczynek od pracy" Van Gogh'a. Artysta namalował ten obraz w Saint-Remy, a to z kolei miasteczko szczególnie bliskie mi i mojemu mężowi. Pewnie trudno wytłumaczyć dziś tym młodym ludziom, że pejzaż wschodzącego nad portem słońca wywołał kiedyś prawdziwy skandal. Czy w czasach, gdy na tik toku pokazuje się wszystko, coś może nas jeszcze szokować? Kim byliby dzisiejsi impresjoniści?  W ciemniejszych przestrzeniach muzeum umieszczono te dzieła sztuki, które są bardziej wrażliwe. A sekundę później pan się odwrócił i … jak myślicie? Uśmiechnął się czy nakrzyczał, że fotografuję bez pytania? ;) Zobaczyć ten obraz na żywo to podobne uczucie, jak spotkać Brada Pitta w Starbucksie ;). 
Kawa w muzealnej restauracji i godzina rozmowy z prawdziwym pasjonatem sztuki na wyłączność. Ale nam się trafiło!
 Mój paryski strój na rok 2024.24 000 kroków na koncie i zaraz idziemy dalej! Naprawdę niewiele butów jest tak ładnych i wygodnych, jak te od Kazara.Paryska czytelnia.Ach te odcienie żółci! Szykuje się kolejny piękny dzień.
Ależ ciężko było powstrzymać się od głośnego dopingu w trakcie meczu! Na szczęście Iga Świątek dała nam szansę, aby potem długo wiwatować, klaskać i krzyczeć „Polska górą!” :).

 1. Daję znać, że ta marynarka znów jest w sprzedaży. // 2. Roland Garros i słynny kort imienia Philippe’a Chatriera, na którym po raz czwarty triumfowała nasza rodaczka.

Ach… czyli to jest ten słynny "tennis core". ;)Wiele z Was pyta mnie w wiadomościach jak to możliwe, że kupujemy bilety akurat na mecze Igi. Heh… od trzech lat kupujemy bilety tylko na finał kobiet i po prostu gorąco wierzymy, że właśnie w tym finale ją zobaczymy. Póki co – trafiamy bezbłędnie. ;) Kasia Nadal we własnej osobie.    Seria plakatów promująca Rolanda Garrosa. Od 1980 roku organizatorzy turnieju corocznie zamawiają projekty u uznanych artystów.Przysięgam, że gdyby nie dzieci, w ogóle bym tu nie weszła! A może raczej nie wyszła? Dziewiątego czerwca mieliśmy tu jeden obowiązek do spełnienia. Kierunek Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej.Trgo dnia obchodziliśmy święto demokracji w całej Europie. A waga tych wyborów nabiera jeszcze innego znaczenia, gdy idzie się głosować za granicą. Ileż możliwości i wsparcia daje ta wspólnota – nie traktujmy tego, jak dobra danego raz na zawsze. Wiele Francuzów żyje dziś pewnie z taką myślą. Tylko silna i zjednoczona Europa poradzi sobie z zagrożeniami – tak było kiedyś i wierzę, że tak będzie też jutro. 1. Przypadkowy lokal w drodze z Ambasady, a projekt menu jak popis talentu jakiegoś znakomitego grafika. Drobiazg, ale jak miły dla oka. // 2. Głosowanie w Paryżu to niepowtarzalna okazja, aby obejrzeć od środka naszą Ambasadę. I spotkać wiele przemiłych Czytelniczek tego bloga :). Idealna koszula, którą z przyjemnością testowałam i… już nie oddałam. Pojawi się u nas w lipcu.Książka, którą warto zabrać na wycieczkę do trzech najważniejszych muzeów Paryża – i nie tylko.Czy tego dnia można było wybrać lepszy lokal?Za moimi plecami stoi wieża dworca kolejowego Gare de Lyon (no i mój mąż, którego zdradzają stopy). Mieliśmy zjeść kolację w słynnej Le Train Bleu, ale skończyliśmy naprzeciwko w „The European”. I dobrze się stało!Ja tu widzę kilka pięknych potencjalnych mydelniczek ;). „Paryż 2024. Impresja przy Placu Bastylii”Odrobina pragmatyzmu, którego za mało w internecie ;). Tak. Powroty z podróży zawsze oznaczają jedno – pranko. 1. Ten dodatek o dzieciach przeczytałam cały! // 2. Mam prawie 37 lat, a moje serce i tak bije mocniej gdy widzi to logo :). // 3.  Drobiazg, który zawsze pomaga mi przywrócić równowagę po podróży. Świeże kwiaty w domu mówią jedno – ktoś tu mieszka i codziennie dba o to miejsce.  // 4. I minutę później była już na głowie upartej pięciolatki.  // "Tryb goblina" czyli nieuprasowany t-shirt, związane włosy i trochę błota na stole.1. Niech Was nie zwiedzie to słońce za oknem. Wełniana marynarka Moniki może oznaczać tylko jedno – na zewnątrz mamy 10 stopni. // 2. Książka o tym, czego nie wiedzą wybitne osobistości. // 3. i 4. Tytuł może sugerować, że to jakaś niepoważna książka o jedzeniu w zgodzie z horoskopem i fazami księżyca. A "Dieta planetarna" autorstwa Katarzyny Błażejewskiej-Stuhr (dietetyczki) oraz Urszuli Minorczyk (miłośniczki zdrowego jedzenia), pokazuje sposoby na życie w zgodzie z naturą i poszanowaniem naturalnych zasobów naszej ziemi.

Takie powroty do przeszłości lubię najbardziej. Żałuję, że nie mogę tu wrzucić tych wszystkich nagrań z mojego telefonu, na których razem udajemy odgłosy zwierząt (Wy za to raczej nie musicie żałować ;)). Seria książeczek "Agugu", "Akuku" i "Gadu gadu", której autorką jest Anna Trawka (pedagog i logopeda) to perfekcja w każdym calu. Obrazki są piękne, co ważne podobają się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom, na długo potrafią skupić ich uwagę i motywują do  wypowiadania słów, a później także krótkich wierszyków. Książka ze zdjęcia jest sprzedawana w potrójnej serii, tak aby wprowadzić kolejne wyzwania, gdy pierwsze sylaby zostaną już opanowane. Dziękuję autorce za ten piękny, wesoły (i głośny) czas przy czytaniu i za to, że chciało jej się wykonać tyle pracy, aby stworzyć coś wartościowego. 

Zestaw 3 książeczek – Agugu, Akuku, Gadu Gadu 

(dostawa na terenie Polski za darmo) 
Książki są oparte na wyrażeniach dźwiękonaśladowczych, które ułatwiają dzieciom naukę języka każde słowo użyte w książkach jest nieprzypadkowe – wszystkie wyrazy są z najbliższego otoczenia dziecka, a do tego wybrane tak, żeby były zgodne z rozwojem mowy: w pierwszej książce "Agugu" mamy samogłoski i krótkie słowa, w drugiej "Akuku" są to czasowniki, a w trzeciej znajdziemy popularne wierszyki, które mają pozytywny wpływ na rozwój mowy.  Pamiętam gdy ta starsza uczyła się z książeczek pierwszych słów. Dziś ma obok siebie pilną uczennicę, która chce dorównać starszej siostrze we wszystkim. Pokój dziecięcy – miejsce, do którego nie docierają zmartwienia dorosłych. Koń do osiodłania już na mnie czeka! 
Marynarka York – chyba mój ulubiony model w tym sezonie. Ma pudełkowy krój, pasuje do szortów, dżinsów, ale też długich sukienek, bo ma nietypową długość przed biodro, która nie obciąża sylwetki. No i materiał jest świetny – nawet wciśnięta do torby i obśliniona przez psa wygląda jak milion dolarów ;) . Podaję też link do mojej pasiastej torebki, a tu do okularów, o które tak często pytacie. Trochę ponad godzinę drogi od Trójmiasta. Mój raj na ziemi, czyli Pałac Ciekocinko.Statyw na ajfona. Rok powstania 3579 p.n.e.  Napiszę tylko, że lipiec w MLE będzie piękny i jak zwykle zadbamy o to, abyście miały się w co ubrać… Wy też zawsze bierzecie ze sobą kota na plażę, prawda?Te obrazy, które odsuwają od Ciebie wszystkie złe myśli.Moja ulubiona torebka, którą noszę ze sobą wszędzie tam, gdzie moje dziecko nie chce dojechać :D. 

"Kochanie, która moja?"

 On parzy. Ja piję. On jest skowronkiem, a ja sową, więc ten podział ról wydaje się dosyć logiczny :). W każdym razie – kawa tuż po przebudzeniu smakuje cudownie…

…a najlepiej, gdy jest to kawa pochodząca z ekologicznych upraw bez pestycydów, z najwyższej jakości ziaren. Od dłuższego czasu wybieram tę od Wild Hill Coffee i nie wiem co musiałoby się stać, abym wróciła do „zwykłej kawy”. Niestety (albo „stety”) im więcej się wie, tym trudniej przymykać oko na działania wielkich koncernów. Uprawa kawy stanowi obecnie jeden z głównych czynników wylesiania się Ziemi. Warto o tym pamiętać i przy wyborze kolejnej paczki zainteresować się tematem. Są kawy uprawiane w cywilizowanych warunkach (bez pracy dzieci), przy zrównoważonej gospodarce wodnej i w miejscach, w których powstanie plantacji nie wymagało wycinki lasu. Istnieją plantacje, gdzie uprawa ma stanowić – obok oczywiście źródła nasion kawy – ostoję dla niektórych zwierząt i sposób na zróżnicowanie lokalnej farmy i flory. Kawy spełniające te warunki są dostępne m.in. pod polską marką Wild Hill Coffee. Dzielę się dziś z Wami kodem rabatowym dającym 10% zniżki na zakupy w ich sklepie. W podsumowaniu zakupów wpiszcie kod KT10 (kod działa do końca lipca). Spróbujcie, poczytajcie – myślę, że nie będziecie żałować.  Marka Wild Hill Coffee wprowadziła do swojego asortymentu dwie nowe kawy idealne do ekspresu lub kawiarki. Pierwsza z nich to "Południowy wiatr Araponga" czyli propozycja dla tych, którzy wolą bardziej brazyliskie smaki. Przeplatają się w niej aromatyczne nuty czekolady, prażonych orzechów laskowych i winogron. Jest to 100% Arabica z ekologicznej plantacji rodzinnej rozciągającej się na malowniczych wzgórzach niedaleko Araponga w regiionie Minas Gerais. Doskonała jako klasyczne espresso lub z dodatkiem mleka. Kolejna nowość to "Pocałunek Słońca w Jaen" – jest to organiczna kawa specialy z regionu Cajamarca w Peru, 100% Arabica. W smaku jest wyczuwalna delikatna mleczna czekolada i soczysta mandarynka. 
Moje ulubione kubki do kawy. Każdy ma inne przeznaczenie. W jednym piję kawę tylko w weekendy, inne są do "pierwszej dużej", a inne do  "drugiej małej". Jak już wspominałam w tym wpisie – okazji do opalania w czerwcu było niewiele. Za to tego spray'u używałam co drugi dzień – przypadek? Nie sądzę ;). Właściwie to związek między jednym i drugim jest bardzo silny, bo…… to spray, a raczej mgiełka Summer Skin od Say Hi, która pozwala oszukać pogodę i stworzyć opaleniznę z niczego. I do tego NAPRAWDĘ nie pachnie jak samoopalacz. Jest silnie antyoksydacyjn i posiada rozświetlające mikropigmenty. Jej formuła na bazie wody z klementynki nawilża, odżywia i chroni przed wolnymi rodnikami. Nie pozostawia plam na ubraniach i ma lekki orzeźwiający, cytrusowy zapach. Marka chciałaby podzielić się z Wami kodem rabatowym, który daje 20% zniżki na zakupy w Say Hi (kod nie dotyczy zestawów, które i tak są w atrakcyjnych cenach).  Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów wpiszecie hasło MLE20 a z kodu możecie korzystać do końca lipca. naturalna opalenizna / cruelty free / 98% naturalnych składników / bezpieczna dla kobiet w ciąży / vegan friendly / 109 zł 

Weekend się kończy, więc przyjezdni z Sopotu wyjeżdzają, a inni wracają. Te wszystkie podróże były super, ale cieszę się zawsze na moje powroty w stronę morza. 

Za nami najdłuższy dzień w roku. 

Ja mówię, że wracamy, a one krzyczą, że czekamy na prawdziwy huragan. Zamiłowanie do wiatru mają we krwi! Rosną nam prawdziwe wilki morskie.

Pamiętajcie, że ten idealny widok morza, który funduję Wam na koniec nie zawsze oznacza, że wszystko wokoło też takie jest. To co widzicie tutaj to jakiś „mikrowycinek” mojej codzienności – minione tygodnie to przede wszystkim bardzo wytężona praca nad MLE, no i typowa rutyna mamy dwójki przedszkolaków – doceniam każdy dzień, ale nie każdy wygląda jak na Instagramie. Za telefon, zdjęcia i nagrywanie sięgam wtedy, gdy mam trochę luzu, a to z kolei sprawia, że widzicie tu trochę zakłamany sielankowy obraz – po prostu gdy jesteśmy w rozsypce i niedoczasie raczej nikt nas wtedy nie nagrywa ;). To dopiero byłoby dziwne! Pamiętajcie o tym, gdy ktoś pokazuje Wam życie bez wad. Spokojnego wieczoru Moje Drogie Czytelniczki. Kimkolwiek jesteście, gdziekolwiek żyjecie – miło mi, że wciąż znajdujecie czas, aby tu zajrzeć. 

 

*  *  *

 

Summer vibes in MLE

spodnie – MLE // kostium kąpielowy – Toteme (podobny tutaj i tutaj) // okulary – &Other Stories // klapki – Arket // kolczyki – Oplotka 

marynarka – MLE // spodnie – The Frankie Shop (podobne tutaj) // top – Weekday // torebka do ręki – Elleme // klapki na obcasie – Mango // perfumy – Sana Jardin // 

sukienka – MLE // torebka do ręki – Jacquemus // okulary – Celine // krem z filrem – MZ Skin // kolczyki – Arket // 
 

 

 

 

What Drop Do You Need? CHANEL N5 L’EAU

Wpis zawiera lokowanie produktu. 

  Najsłynniejsze dzieło Coco Chanel zamknięte we flakonie ma już ponad sto lat, a wciąż pozostaje symbolem lepszego, baśniowego świata. Historia powstania legendarnej „piątki” obrosła już w legendy, a z każdą dekadą dochodzą do nich nowe rozdziały.

  Tym razem, kultowe perfumy po raz pierwszy opuszczają flakon w kształcie sześcianu. Marka CHANEL postanowiła wypuścić limitowaną edycję butelki w kształcie kropli. Ale zmienia się także sam zapach – Chciałem pokazać N°5 w nowym świetle, zaskakując każdego, kto myślał, że go zna – powiedział Olivier Polge, czyli tak zwany „nos” CHANEL. Mamy tu znane z klasycznej wersji nuty aldehydu, jaśminu, róży, ale tym razem dodano także cytrusy i drzewo cedrowe, nadając całości wakacyjnej świeżości. 

  Mam wielką słabość do N5 i to nie tylko dlatego, że od wielu lat pachnę nimi właściwie każdego dnia – miałam ogromną przyjemność zobaczyć kiedyś na własne oczy to, jak powstają. Od zebrania kwiatów róży stulistnej wyrastającej z prowansalskiej ziemi, aż po moment, gdy z buczącej maszyny pojawia się pierwsza kropla absolutu. Gdybyście miały ochotę razem ze mną cofnąć się do przeszłości i odwiedzić Grasse to zapraszam tutaj.

Look of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką YES.

 

kolczyki i pierścionek – YES

bawełniany kardigan i luźne spodnie- MLE 

skórzane baleriny – Kazar

torebka – Studio Amelia

 

Luźny dół, mała góra. Po tym zestawie widzę bardzo wyraźnie jak proporcje w stroju zataczają koło. Ciekawa jestem czy dla Was takie połączenie to coś świeżego, czy wręcz przeciwnie? Pamiętam jak moja mama uwielbiała tego typu kardigany, gdy ja byłam w gimnazjum. Była wtedy niewiele starsza ode mnie, ale łączyła je jednak z czymś innym niż ja dzisiaj. Za to biżuterię nosiła właściwie taką samą – małe złote kolczyki koła i minimalistyczne pierścionki. Coś czuję, że moje wybory też przetrwają próbę czasu. 

Daję znać, że na stronie YES trwa aktualnie wyprzedaż i wiele modeli jest przecenionych!