Strój dnia!

    Cześć wszystkim! Dziś chciałam Wam pokazać outfit, który miałam na sobie, kiedy prezentowałam kalosze.  

    Płaszcz i torebkę już znacie. Jeśli chodzi o sweter, to mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z moich najbardziej trafionych zakupów. Znalazłam go w dziale rzeczy przecenionych w Reserved, 2 lata temu. Kompletnie nie wiedziałam dlaczego tam trafił, ponieważ nie dość, że kosztował 49 zł (!!!), to na dodatek jest z wełny, więc  bardzo jest mi w nim bardzo ciepło. Przechodziłam w nim już dwie zimy i coś czuję, że na tym, nasza współpraca się nie skończy:).

KNOW HOW

  Wychodząc naprzeciw Waszym oczekiwaniom (:-D), postanowiłam napisać post o tym, jak układam włosy (dokładnie w taki sam sposób miałam je ułożone w stylizacji na -6 stopni). Moje włosy nie są zupełnie proste (na pewno też nie są kręcone!). Gdy pozostawiam je do wyschnięcia, to stają się lekko pofalowane (to słowo przywodzi na myśl, miękkie regularne fale, ale od razu wyjaśniam, że moje przypominają raczej zmokniętą sierść owczarka niemieckiego i są absolutnie niewyjściowe). W tym sposobie, naprawdę nie ma niczego odkrywczego ale w moim przypadku sprawdza się idealnie.

Przyrządy, które będą Wam potrzebne to dwa grzebienie

A oto co robię krok po kroku:

Gdy umyję włosy, nakładam na nie odżywkę, która ma mi ułatwić ich rozczesywanie. Teraz akurat mam taką:

Po nałożeniu odżywki, rozczesuję włosy grubym grzebieniem.

Następnie opuszczam głowę dynamicznym ruchem i bardzo dokładnie rozczesuje włosy gęstym grzebieniem. Włosy suszę z góry na dół, nigdy pod włos, dzięki temu powietrze prostuje końcówki (w trakcie suszenia cały czas rozczesuję włosy, do momentu aż nie będą całkiem suche).

I tu pojawia się moja tajna broń, czyli rzepowe wałki! Można je kupić w każdej drogerii, za naprawdę małe pieniądze. Szybko nakładam je, na wierzchnią część włosów, a potem robię makijaż albo zjadam śniadanie.

Tuż przed wyjściem, ściągam je, robie przedziałek na środku głowy i gotowe!

 

 

Plan B

   Ponieważ dostałam od Was wiele pytań, na temat moich skóropodobnych spodni, chciałabym pokazać Wam jeszcze tańszą alternatywę, czyli getry z materiału imitującego lateks. Na allegro można je znaleźć już od 9,90. Mam taką parę w swojej kolekcji i  nie żałuję tego zakupu. W nich na pewno nie przejdziesz niezauważona.

    Nie mogę Was jednak nie uprzedzić o wadach tego produktu. Trzeba przywiązywać bardzo dużą uwagę do ich prania. Najlepiej zróbcie to ręcznie i pod żadnym pozorem, nie pierzcie z rzeczami w innych kolorach (chyba, że chcecie pofarbować ciuchy na granatowo). Pamiętajcie też, że tego typu odzienie, jest modne już od dłuższego czasu i za pół roku, może zostać uznane za coś w złym guście (chociaż ryzyko nie jest aż tak duże, biorąc pod uwagę fakt, że koszt getrów, razem z przesyłką, jest równo warty z 4 batonikami Kinder Bueno:)).

Jeśli nie możecie już dostać spodni w Terranovie, które wcześniej przedstawiałam, a zależy Wam na podobnym efekcie, skorzystajcie z linków do aukcji na allegro:

 

http://allegro.pl/legginsy-getry-latex-lateks-lateksowe-leginsy-hit-i1497244374.html

 

http://allegro.pl/legginsy-lateks-2-wzory-m-l-najwyzsza-jakosc-i1495711981.html

 

Bargain cd.

  Cześć Wam! Przedstawiam Wam kalosze, które kupiłam jakiś czas temu w Aldo, za 75 złotych! W swojej kolekcji nie miałam jeszcze żadnej pary tego rodzaju obuwia, tym bardziej więc, cieszę się, że udało mi się je zdobyć tak tanio. Bardzo podoba mi się ta metalowa aplikacja z boku.

      W Aldo, były też dostępne inne modele. Moją uwagę zwróciły również kalosze, imitujące skórę krokodyla. Nie mogłam się zdecydować, dlatego wałęsałam się dłuższą chwilę po sklepie,  nie mogąc podjąć decyzji. W końcu stwierdziłam, że te, które wybrałam są bardziej uniwersalne. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Często wydaję mi się, że moje stylizacje są trochę za słodkie, a te buty w zestawieniu z ramoneską miałyby, według mnie, ostrzejszy wyraz. A co Wy o nich myślicie?

Upiekło mi się…

Jak wszyscy wiemy, specjalistką od gotowania jest Zosia. Tak się jednak czasami składa, że to ja muszę przygotować obiad dla bliskich (na szczęście niezbyt często:)). Ponieważ lubię przepisy szybkie i jak najprostsze, przedstawiam Wam, mój przepis na pieczony schab. Jest idealny, jeśli nie jesteście Panem Makłowiczem. Dodatkową zaletą tej potrawy jest to, że można nią wykarmić nawet 6 osób (pod warunkiem, że liczba mężczyzn nie przekracza połowy grupy, inaczej może być problem:)).

Przejdźmy do konkretów. Oto co będzie nam potrzebne:

 

Schab (około 3/4 kg)

4 duże marchewki

2 duże cebule

pół kilograma ziemniaków

por

seler

pietruszka

 

A do sosu:

łyżeczka soli

oliwa z oliwek

łyżeczka tymianku

łyżeczka rozmarynu

łyżeczka bazylii

5 ząbków zgniecionego czosnku

Po umyciu schabu, osuszyć papierowym ręcznikiem i położyć na blasze.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszystkie warzywa obieramy (nie śmiejcie się proszę z moich obranych, kwadratowych kartofli:)) i kroimy na małe kawałki.

 

 

 

Wszystko wrzucamy do brytfanki.

Wszystkie składniki do sosu mieszamy i polewamy nim schab oraz warzywa. Można dodatkowo dosolić sam schab. Pieczemy w piekarniku przez około półtorej godziny na dużej temperaturze (około 190 stopni). W trakcie pieczenia polecam przewrócić same warzywa, żeby były równomiernie opieczone.

Tak wygląda gotowy schab!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziesiejsza bitwa wygrana! SMACZNEGO!

 

 

Books, books, books…

Księgarnie strzeżcie się! Kasia i Zosia nadchodzą!  

   Jak Wam mija Sobota? U mnie idealnie:). Chciałam Was dziś zachęcić, do zajrzenia w książkę „Coś pożyczonego” Emily Giffin. Jest to historia kobiety, zakochującej się w narzeczonym swojej najlepszej przyjaciółki (skandal!:)). Od razu uprzedzam, że nie jest to literatura na miarę „Czerwone i czarne” czy „O miłości” Stendhala, ale skoro czytałam ją z zapartym tchem, to myślę, że jest jak najbardziej godna polecenia. Co więcej, uważam, że każda czytelniczka bez problemu, utożsami się z główną bohaterką. A jeśli nie z nią, to z innymi bohaterami książki:). 

    Uczucia, które miotają Rachel są znane każdej z nas. Kompleksy, brak pewności siebie, zazdrość, samotność to coś, co chyba wszystkie czasami przeżywamy. Jak dla mnie, książka zasługuje na takie samo uznanie, jak kochana przez wszystkich (i przeze mnie też!) Bridget Jones.

Jest to pierwsza powieść tej pisarki i według mnie, jak na razie najlepsza, chociaż pozostałym też niczego nie brakuje. Przyznaję się, że nie znalazłam jeszcze czasu, na przeczytanie jej najnowszego dzieła „7 lat później”, ale gdy tylko ja pochłonę, na pewno dam Wam znać, co o niej myślę:). Miłego leniuchowania!