W oczekiwaniu na wiosnę i szczepionkę, czyli lutowe umilacze

   Luty to dla mnie miesiąc małych tortur, które właściwie sama sobie funduję. Codziennie sprawdzamy z mężem w internecie na kamerach, jak wyglądają nasze ukochane alpejskie trasy (te narciarskie i piesze), które zwykle o tej porze roku odwiedzaliśmy. Na tradycyjny wyjazd z rodzicami nie było szans, ale my wciąż karmimy się nadzieją, że jednak uda nam się tam wyjechać nim stoki zamienią się w pastwiska. Nie jest to zresztą spowodowane tylko naszym kaprysem – miło by było nie stracić opłaconej rezerwacji, którą zrobiliśmy w napływie sierpniowych emocji (aż mi brzęczy w głowie moje wesołe pokrzykiwanie „no coś ty, wtedy to już na pewno będzie można normalnie podróżować!”).

    Aby kontynuować maltretowanie stęsknionej za górami duszy, przygotowujemy w domu nasze ulubione schroniskowe potrawy (przoduje „wurstel mit patate”, które w mojej wersji nie smakuje niestety tak dobrze, ale córka jest zachwycona) i regularnie sprawdzamy obostrzenia, utwierdzając się w przekonaniu, że właściwie, gdybyśmy się zdecydowali, to da się ten wyjazd ogarnąć. Trzeba by jednak pogodzić, się z faktem, że pod wieloma względami nie przypominałby tych, które znamy z czasów przed koronawirusem. Co będzie – zobaczymy. Do tej pory wydawało nam się to po prostu trochę nie w smak, ale skoro już nawet sam prezydent postanowił udać się na zimowe ferie, to ciężko znaleźć dobry argument, aby tego nie robić.

    Doskonale zdaje sobie sprawę, że przez pandemię wiele osób boryka się ze znacznie poważniejszymi przykrościami i moje drobne rozterki wypadają przy nich po prostu śmiesznie. Jesteśmy jednak na blogu, a nie przed telewizorem, w którym leci reportaż UWAGA! i nie po to tutaj wchodzicie, aby się dodatkowo dołować. Poza tym, patrząc na otaczającą nas rzeczywistość można by bez końca porównywać kto ma od kogo gorzej (chociaż przed taką licytacją zawsze warto pomyśleć o tym, że być może ktoś chce zachować część problemów dla siebie), ale na pewno wszyscy możemy się zgodzić z faktem, że obecny czas mógłby być lepszy i każdy z nas za czymś tęskni. Ja tęsknie za możliwością podejmowania spontanicznych decyzji, szukaniem tego, co mnie inspiruje… i za tym, aby samej móc inspirować innych na więcej sposobów. Tęsknię za przeświadczeniem, że korzystam z życia w pełni, że mam plany – zawodowe i prywatne – do których dążę, a nie martwię się, czy kolejna powszechna kwarantanna ich nie zniweczy. Tęsknie za spotkaniami z najbliższymi w normalnych okolicznościach. I dosyć mam już tego lęku i napotykania na ciągłe i niekiedy trudne do zrozumienia ograniczenia (co nie zwalnia mnie z odpowiedzialności i z chronienia siebie i innych).  

   Porzucam już ten ponury ton (no… może nie do końca) i zostawiam Was z paroma inspirującymi linkami z sieci i moimi sposobami na umilenie codzienności. Mam też dla Was długo wyczekiwaną playlistę ze wszystkimi utworami, które ostatnio słyszałyście u mnie na stories – pytań o nie było mnóstwo, więc zebrałam je w zgrabną składankę. Zapraszam na Wasze ulubione umilacze!

1. Chcąc poprawić sobie humor sprawdzam, kiedy mniej więcej przypadnie mi szczepionka, która mogłaby w dużym stopniu wykasować obawy z poprzedniego akapitu. Jak nietrudno się domyśleć, 33 letnie influencerki nie zostały uznane (i całe szczęście) za przedstawicielki zawodu podwyższonego ryzyka więc internetowy kalkulator przekazał mi, że w bardzo sprzyjających okolicznościach został mi jeszcze okrąglutki rok uciekania przed wirusem. To dosyć długo. Z dużą zazdrością patrzę na moje bliskie koleżanki pracujące w ochronie zdrowia, chociaż tak naprawdę cieszę się, że ich zawody, które w ostatnich latach były mocno deprecjonowane, doczekały się w końcu jakiejś konkretnej nobilitacji w formie wcześniejszego dostępu do szczepionki. Upadek autorytetów to zresztą ciekawy temat i gdybyście chciały poczytać o tym dłuższy artykuł to zapraszam tutaj. A gdyby ktoś chciał skrytykować mnie za to, że otwarcie deklaruję chęć przyjęcia szczepionki to zapraszam do przeczytania innego ważnego artykułu, który być może zmieni podejście do tej kwestii.

    Nie denerwujcie się proszę na mnie, że podałam linki do artykułów, do których trzeba wykupić subskrypcję – internet się zmienia, ale czas jaki trzeba poświęcić na napisanie rzetelnego tekstu niestety nie. Płatne artykuły były kwestią czasu – kiedyś trzeba było kupić gazetę, dziś redakcje przeniosły się do sieci, ale nadal muszą się z czegoś utrzymać. I to nie jest reklama żadnego konkretnego portalu. Po prostu chciałabym, aby w internecie było miejsce (i popyt!) na dobrze napisane teksty, w których ktoś pofatygował się o sprawdzenie danych, a nie pisał o szczepionkach, aborcji, pedofilii czy prawach zwierząt tylko tego, co mu ślina na język przyniosła, a jako źródło nie traktował komentarzy wujka na facebooku ;). 

2. Pierwszych śladów wiosny raczej nie znajdę w moim ogrodzie. I dobrze – jeśli o mnie chodzi, to taka zima, jak w tym roku może z nami jeszcze trochę zostać. Dziwię się więc, że moja podświadomość szuka, czeka i jednak tęskni za słońcem i powiewem świeżości. Dopada mnie już typowa dla tego okresu potrzeba wystawienia połowy domowych bibelotów na olx i przemeblowania salonu. Przy szafie też już krążę od jakiegoś czasu i co rusz podejmuję decyzję, że pozbywam się co najmniej połowy jej zawartości, po czym stwierdzam, że właściwie z niczym nie chciałabym się rozstawać (wyjątkiem są rzeczy męża – tu decyzje podejmuję szybko i bezboleśnie). Ale trochę tej wiosny już do nas zawitało – dorwałam w Narcyzie ostatnie dwie gałązki żółtej mimozy i kilka kalii, no i postanowiłam zmienić parę grafik na bardziej minimalistyczne i świeższe (zdecydowanie mniejsze koszta, mniej zajętego miejsca i mniej problemów dla środowiska niż w przypadku wymiany mebli czy tekstyliów). Tym razem trochę inaczej podeszłam do tematu Passepartout i wybrałam mniejsze grafiki do większych ramek (pod zdjęciem znajdziecie dokładne nazwy, rozmiary ramek i kształty Passepartout, które zamówiłam i kod zniżkowy). 

"The letter" (21x30cm) ramka drewniana (40x50cm), białe passe partout (40×50 cm) // "Brush of nature" (30x40cm), ramka (30x40cm) // "Les nymphes" (30x40cm), ramka (50x70cm) // "Monochrome abstract" (21x30cm), ramka (21x30cm) // "Yellow body pose" (30x40xm), ramka (30x40cm) // "Abstract figures no 2" (30x40cm), ramka (30x40cm) // Razem z Desenio przygotowaliśmy dla Was 30% zniżkę na plakaty z kodem „MLEXDESENIO", która jest ważna do północy 25 lutego. Zniżka co prawda nie obowiązuje Passepartout ( oraz ramki i plakaty z kategorii "Handpicked i Personalizowane), ale i tak warto zastanowić się nad ich zakupem. To drobny detal, który naprawdę dużo daje. 

3. W ostatnich tygodniach głośno jest o dokumencie „Podróbki sławy” od HBO, a ponieważ teoretycznie opisuje on kulisy branży, z którą jestem w pewnym stopniu zawodowo związana, postanowiłam zobaczyć ten „społeczny eksperyment” (tak opisywany był film w internetowej prasie). W dużym skrócie, chodzi o to, że z trzech anonimowych osób postanowiono stworzyć sławnych influencerów. Rozumiem główną ideę producentów czyli „nie wierzcie temu, co widzicie na Instagramie”, ale sam sposób realizacji tego przedsięwzięcia budzi moje moralne rozterki i obawę, czy w imię wyższej idei sami bohaterowie nie zostali pokrzywdzeni przez pseudo-badaczy. Dobrze zresztą opisuje to zwierz popkulturowy – ten artykuł znacznie lepiej dotyka meritum całego problemu. No i akurat można przeczytać w całości za darmo.      Delikatnie rzecz ujmując  dokument mnie nie porwał. O ile temat ważny, to niestety został podany w takiej formie, że chciałabym użyć słowa na „n” którego dalsza część brzmi „udy”. Nie zrobię tego jednak, bo nie wpisywałoby się to w zachowawczość moich wpisów ;P. Oczywiście nie kwestionuję tutaj samej potrzeby uświadamiania społeczeństwa o zagrożeniach płynących z internetu, ale chyba lepiej wybrać na wieczór coś innego. Ja gorąco polecam inny dokument (również na HBO GO) – „Tiger”. W tym przypadku było dokładnie na odwrót niż w „Podróbkach sławy”. Przede wszystkim temat średnio mi bliski. Ani to nie jestem jakąś specjalną fanką golfa (właściwie to nie jestem nią ani trochę), ani biografie sportowców nie są czymś, co by mnie specjalnie fascynowało. W tym przypadku mamy jednak coś, czego zdecydowanie zabrakło w produkcji o influencerach. Poruszany jest kontekst społeczny, kulturowy i psychologiczny, a sami twórcy unikają jednoznacznych wniosków prawdopodobnie mając świadomość (w przeciwieństwie do kolegów po fachu z „Podróbek…”), że świat nie jest czarno-biały.

    Produkcja przedstawia intymny obraz cudownego dziecka, którego poświęcenie i obsesja na punkcie gry w golfa przyniosły nie tylko sławę i sukces. Mam jednak wrażenie, że życie Tigera Woodsa jest tylko tłem dla opowieści o ludzkiej naturze, która każe nam podcinać skrzydła każdemu kto znajduje się na szczycie. Że uparcie szukamy w naszych idolach potknięcia, rysy, czegoś, co sprawi, że okażą się słabi i wcale nie lepsi od nas. Gdy w końcu bożyszcze tłumów upada z wysokości, my triumfujemy i wbijamy nieszczęśnika jeszcze bardziej w ziemie. Najdziwniejsze w tym jest to, że i tak najbardziej cieszymy się gdy te upadłe anioły, na przekór naszej pogardzie i przeciwnościom, podnoszą się, pokonują własne demony i pokazują, że nie złamie ich nawet największa klęska. Gdy widzimy, że nie udało nam się ich pokonać, zaczynamy ich kochać i podziwiać jeszcze bardziej. Naprawdę warto obejrzeć.

   Już sama nie pamiętam czy polecałam Wam „Emily w Paryżu” (Netflix), ale jeśli nie przekonała Was moja patetyczna recenzja biografii golfisty, to „Emily” na pewno warto obejrzeć (mężowi też się podobała). Miło jest odkryć, że całe lata po tym, jak ukazał się ostatni odcinek „Seksu w wielkim mieście” (filmy pełnometrażowe o tym samym tytule niestety do mnie nie trafiały) znów powstał serial, który wcale nie musi być smutny ani ponury, aby był świetny.  4. Otwieram szafki, otwieram lodówkę, rozglądam się po blacie, sprawdzam jakie owoce jeszcze mi zostały. Luty i marzec to czas mojego kulinarnego marazmu. Z zamrażalnika zniknęły już ostatnie świąteczne pierogi, a na typowo zimowe potrawy, które przygotowywałam od listopada, naprawdę nie mogę już patrzeć. Warzywa i owoce w spożywczaku nie są takie, jakbym chciała – widać, że najlepszy czas mają już za sobą, a do pierwszych plonów jeszcze daleko. Ratują nas najróżniejsze zupy (i rosół mamy, na którą zawsze można liczyć), przetwory i soki, a raczej smoothie, bo wyciskarki z prawdziwego zdarzenia nie mam. Wrzucam więc do miksera dwa ogórki, dwa kiwi, garść szpinaku, duże jabłko, miętę (jeśli mam), a jak trzeba to dodaję łyżkę miodu. Nie jestem z tych, którzy wierzą w magiczne właściwości różnych mikstur z samego rana, od cytryny po ocet, (mój żołądek raczej by tego nie przeżył), ale po małym śniadaniu taki sok jest miłym połączeniem czegoś na kształt karaibskiego drinka z lemoniadą babci.

   A wracając do konfitur – to naprawdę miły sposób, aby przypomnieć sobie smak ulubionych letnich owoców w czasie, gdy jedyny krzaczek malin w ogrodzie posłużył jako stelaż do bałwana. Dla mnie muszą jednak spełniać jeden warunek – nie mogą być za słodkie. Problem w tym, że niewielu producentów rozumie, że kupuję konfiturę aby poczuć smak owoców, bo to ich mi brakuje. Cukier akurat o każdej porze roku jest dostępny i smakuje tak samo, więc naprawdę nie trzeba go dodawać aż tyle. Jeśli Wy też wolicie smak wiśni, a nie smak wiśniowego cukru, no i macie obsesję na punkcie ekologicznych składów to zapraszam tutaj

Idealne konfitury dla tych, którzy lubią smak owoców, a nie cukru. Od jedynej w swoim rodzaju jadlosfery.pl, która ratuje mnie wtedy, gdy wszystkie nauki Makłowicza gdzieś się chowają, a ja zastanawiam się czy flipsy do dobry pomysł na drugie śniadanie. Na stronie znajdziecie też blog gdzie publikowane są super przepisy z wykorzystaniem produktów ze sklepu. Zajrzyjcie! 

5. W tym wpisie miały się znaleźć książki, które ja sama czytam, ale prawda jest taka, że w ostatnich tygodniach bardziej zachwyciły mnie te pozycje, które czytam razem z córką. Część mam pewnie zakrzyczy „no nie… przecież Ulicę Czereśniową ma każdy!”, ale pomyślałam, że może ktoś jednak w wyniku przeróżnych dziwnych zbiegów okoliczności nie odkrył jeszcze tej serii i żyje jak Truman Burbank – nieświadomy tego, co wiedzą wszyscy naokoło. No więc, oczywiście bardzo polecam i uwielbiam.

    Zachęcam też do znalezienia w sieci książeczki „Poppy and Mozart”. Nie jest tania, właściwie nigdzie nie można jej kupić i nie ma polskiej wersji, ale uwierzcie mi że to wszystko nieważne – ta pozycja to majstersztyk i czaję się od dawna na resztę serii. Dorwałam też w końcu cały zbiór „Muminków” w dwóch tomach. Moja córeczka jest jeszcze za mała aby samej znaleźć w niej coś atrakcyjnego, ale wieczorami dziecięce książeczki oparte na obrazkach czy dźwiękach z małą ilością tekstu nie nadają się do czytania do snu. Tu lepiej sprawdzają się długie opowieści i Muminki dobrze spełniają swoje zadanie – kochane małe stworzonka. 

Nie wiem czy można moją pidżamę nazwać niewypałem, ale chyba w całej historii MLE Collection nie było produktu, który sprzedawałby się tak powoli. Nie mam żadnych wątpliwości z czego to wynikało – pidżama była bardzo droga w uszyciu, bo chciałam, aby była idealna – nie oszczędzałyśmy na materiale, lamówkach, podwójnym kołnierzu i mankietach, a to wszystko wpłynęło na finalną cenę (449 złotych), która i tak dawała nam naprawdę niewielki zarobek. Trochę się śmiałyśmy, że lepiej byłoby po prostu odszyć jeden komplet dla mnie, skoro tak bardzo mi na nim zależało, ale ja jestem przekonana, że te z Was, które się na nią zdecydowały nie żałują ani trochę (co ciekawe, mimo ceny, był to jeden z najrzadziej zwracanych produktów od początku istnienia marki). Pidżama jest już niedostępna, ale znalazłam dla Was kilka podobnych modeli . Wiem, że ceny są zaporowe, ale szukałam czegoś o podobnym wykończeniu i porównywalnej jakości, a tego po prostu nie da się zrobić tanio (chyba, że w Azji, albo my o czymś jeszcze nie wiemy). Może ten, ten (spodnie i koszula osobno) albo ten model Wam się spodoba. Pidżamka mojej córeczki to oczywiście SophieKids

6. Ale Was przeciągnęłam! To, co najlepsze zostawiam na koniec, bo jakbym podała Wam link do playlisty na samym początku, to pewnie połowa z Was nie dotarłaby nawet do połowy dzisiejszego wpisu. Kilka słów o nowej składance – przede wszystkim w dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że tak wiele osób podziela mój gust muzyczny, który od lat jest wyśmiewany przez różne osobniki z mojego towarzystwa. Moje składanki na Spotify śledzi już ponad 8000 użytkowników i wciąż dostaję od Was prośby o kolejne propozycje. Mamy już utwory do pracy, na jesienną szarugę i w świątecznym klimacie. Teraz wracam do Was z utworami, które co rano dobrze mnie nastrajają i w niezbyt dosłowny sposób przenoszą umysł w stronę podróży, za którymi tęsknie. Przyjemnie się przy tym pracuje, rozmawia, czyta i je niedzielne śniadanie. Mamy tu trochę geniuszu od Ennio Morricone, fortepianowych podkładów z dawnych bajek Disney'a (ciekawa jestem czy w ogóle je rozpoznacie) i kilka kawałków, które po prostu sprawiają, że czuję się szczęśliwa. Jak mogłabym się nimi z Wami nie podzielić?

*  *  *

 

 

 

Last Month

  Styczeń to dla wszystkich branż, z którymi mam styczność trochę martwy sezon. Po świętach firmy marketingowe muszą odetchnąć i zrobić nowe plany, marki odzieżowe z kolei są już po szaleństwie wyprzedaży i to jedyny moment w roku, w którym wszyscy mogą spokojnie pójść na urlop, a sporo szwalni w ogóle zamyka się na ten czas. Moje dwie firmy mogły więc spokojnie przejść w stan zimowej hibernacji, ale jakoś się to nie udało ;). Czytelniczki czekają przecież na artykuły, a w MLE nowości pojawiają się co tydzień i samo wprowadzenie produktu, obfotografowanie go i promocja zajmują nieco czasu. Mimo wszystko mogę jednak śmiało powiedzieć, że mam za sobą bardzo spokojny miesiąc. Był czas na powolną kawę przed pracą, na spacery, sporo wieczornego gotowania i dużo czasu z najbliższymi. I pewnie bez trudu wyłapiecie to na zdjęciach!

1. Amarylis. Najpiękniejszy zimowy kwiat. Babcia powiedziała mi, żeby nie dawać mu za dużo wody. „W bulwie ma wszystko, czego potrzebuje, sam zakwitnie”. Właśnie tak – wygląda pięknie, bo nie pamiętałam, aby go podlewać. Idealna roślina dla mnie. 2. // Nietrudno zgadnąć, które wybrałam chociaż podobały mi się wszystkie. // 3. Tak wyglądał nasz sylwester. Do północy dotrwaliśmy wszyscy, ale ja ledwo, ledwo ;).. // 4. Autoportret. //Nigdy nie należy się śmiać z diety mamy pracującej ;). Gdy jest ten dzień, kiedy to tata ogarnia jedzenie dla siebie i córki, ja żywię takimi o to rarytasami ;). 
Miejmy nadzieję, że za kilka miesięcy prace zaczną postępować nieco szybciej… (ciekawe czy ta istotka będzie już wyższa o głowę)."Mamo, czy to nasz nowy stół?"1. Morsowanie w śniegu już zaliczyliśmy. Kilka sekund po zrobieniu tego zdjęcia wbiegłam boso na śnieg i raz na zawsze przekonałam się, że to chyba jednak nie dla mnie. // 2. Wspólne kąpiele stały się wieczorną rutyną (chyba moją ulubioną!). //. 3. Tyle śniegu w Trójmieście nie było od lat. Nigdy wcześniej nie zjeżdżałam z Monciak na sankach! // 4. Mleczko do demakijażu, o przyjemnej gęstej konsystencji. Można go nałożyć w tradycyjny sposób na wacik, ale też delikatnie wsmarować w twarz i dopiero poźniej zetrzeć wacikiem. Dla druga opcja jest dla mnie znacznie wygodniejsza. 

A to wcześniej wspomniane mleczko do demakijażu Laponie Of Scandinavia od Hedone. Jeśli macie już trochę dość oklepanych kosmetyków, a jednocześnie lubicie ekologiczne i naturalne marki to zajrzyjcie tutaj. Ja znalazłam tam właśnie produkty Laponie of Scandinavia, ale również znane już Wam pewnie Mokosh czy Hagi. 1. Hiacynty. O wiośnie jeszcze nie myślimy, ale kwiaty chętnie przyjmuję. // 2. Gdy tuż po świcie wita się pierwszy śnieg. // 3. Rośnie mi kolejna blogerka kulinarna. // 4. Weekendowe plany. //Komuś tu bardzo posmakował miodek lipowy. Nie sądziłam, że wpis o moich ulubieńcach Instagramowych będzie się cieszył tak ogromnym zainteresowaniem!Najpiękniejsza pora roku. Domyślam się, że jestem w mniejszości, ale dla mnie zima mogłaby trwać jak najdłużej. 1. Ten look miał być "zimową opcją" dopóki nie przyszła prawdziwa zima :D. // 2. Portos strzeże dresowych nowości MLE Collection. Cieszę się, że tak wiele z Was chwali sobie zakup tych dresów. Wiedziałam, że nie będzie inaczej, bo sama je uwielbiam, ale miło mi, że doceniacie ich dopracowanie. // 3. Morze wciąż wzburzone. // 4. Podkład Estee Lauder Double Wear (kolor Sand) wymieszany z kremem BB od Sisley to teraz podstawa mojego makijażu. "Jak być silną i wysoce wrażliwą. Kiedy kobieta czuje za mocno" – Harke Sylvia. Ta książka miała premierę 13 stycznia, a dwie moje koleżanki już zdążyły ją przeczytać i mi polecić. Ja nie jestem fanką poradników, ale Sylvia Harke wtrąca do książki sporo psychologicznej wiedzy, więc nawet taka pragmatyczka jak ja nie ma poczucia zmarnowanego czasu. Sama treść też dobrze do mnie trafia, bo od czasu ciąży (być może niektóre z Was mają podobnie) mam wrażenie, że wiele rzeczy dotyka mnie za bardzo, że chciałabym czasem nałożyć sobie filtr na niektóre moje emocje i nie przejmować się aż tak bardzo. 1. Babka migdałowa rozeszła się migusiem. Tak to jest, gdy na co dzień nie je się słodyczy, a potem coś niespodziewanie pojawia się na blacie w kuchni. // 2. Zwłaszcza ostatnie tygodnie pokazały mi, że bardzo przeżywam niektóre tematy. Chciałabym czasem móc spojrzeć na nie z dystansem, a z drugiej strony nie stać się kimś, kto ma wszystko w nosie.  // 3. Najlepsze prezenty na drugie urodziny. Po wsmarowaniu tortu czekoladowego w pościel przyszedł czas na budowanie kawiarni z duplo. // 4. Moja ulubiona pora w ciągu dnia. Zgadniecie, która to może być godzina? //Prawie jak w Wieżycy, a to przecież Gdańsk :)Każdy z innej parafii, ale nie wyobrażam sobie bez nich mojej kuchni. Wszystkie to używane starocie wyszukiwane na allegro albo pchlich targach. 1. Te sanki stały w piwnicy ostatnie 4 lata, braliśmy je tylko na wyjazdy w góry, natomiast tej zimy służą nam intensywnie niemal każdego dnia. // 2. Ranking najlepszych maseczek do twarzy to jeden z najpopularniejszych wpisów tego miesiąca. Miałyście okazję już zapoznać się z tym wpisem? // 3. Białych t-shirtów nigdy dość – nawet zimą. // 4. Uśmiech! W końcu będzie lepiej. //

A wracając do białych t-shirtów noszonych zimą – bardzo lubię tę subtelna bawełnianą biel wystającą spod bluz i swetrów. mam wrażenie, że każdy zestaw wygląda dzięki temu świeżej. Ważne aby t-shirt miał dekolt pod szyję i nie był zbyt obszerny, bo będzie się fałdował pod cieńszymi swetrami. Moja koszulka jest od polskiej marki Fraternity. W ofercie marki znajdziecie sporo ubrań dobrej jakości. Ten t-shirt jest idealny – miękki, wystarczająco sztywny i ma super krój. 1. Powiało luksusem i elegancją. Pokaz Chanel oglądałam "on-line" na kanapie. Ciekawe czy tradycyjne pokazy mody z widownią jeszcze kiedykolwiek wrócą. // 2. Kolejna sobota, czyli kolejne godziny na sankach. // 3. Widok na orłowskie molo – spacer trwał bardzo krótko, bo tego dnia było minus dziesięć stopni! // 4. Tradycyjne styczniowe śniadanie – bezglutenowe płatki owsiane, banan, ekologiczny jogurt, płatki migdałów i łyżka malinowej konfitury. // Gdyby w każdy poniedziałek budził mnie taki widok…Najbardziej wzruszająca niedziela w całym styczniu! Do Nicoli, która zebrała dla WOŚP ponad pięć milionów nam daleko, ale w MLE też postanowiłyśmy coś zrobić w tej sprawie. Najpierw chciałyśmy przekazać na WOSP zysk z zakupów w MLE, ale tym razem stwierdziłyśmy, że jest sporo podobnych akcji (które popieramy) i pewnie sporo z Was bierze w nich udział opróżniając tym samym swoje skarbonki. Nie chcemy też przyczyniać się do chaosu w Waszych szafach i zachęcać do nieplanowanych zakupów (zwłaszcza, że wciąż trzymamy Was w niepewności na temat tego, jak będę wyglądały kolejne produkty). Pandemia zniweczyła nie jedną, a trzy kampanie reklamowe, które zawsze były dla nas sporym kosztem – to strata wizerunkowa, ale też więcej oszczędności. A ponieważ Wy nie opuściłyście nas nawet wtedy, gdy nie mogłyśmy zaprezentować Wam nowych kolekcji w toskańskim słońcu, ani na paryskich ulicach, to my w taki oto sposób spłacamy ten dług – do wospowej skarbonki wrzucamy 29 tysięcy złotych na 29 finał. Wiem, że takimi rzeczami nie powinniśmy się chwalić, ale myślę, że w tym przypadku możemy zrobić wyjątek – niech każdy przekrzykuje się w tym, ile cegiełek udało mu się dołożyć – rywalizacja tego jednego dnia, to coś za co naprawdę kocham Polaków.

Sukienka Atlanta w pięknym karmelowym odcieniu jest już dostępna!

1. Netflix i lody czekoladowe. Jak żyć? // 2. Widok z najwyższego budynku w Gdańsku, czyli poszukiwania dobrej lokalizacji na sesję. // 3. Nasz pierwszy śnieżny bałwan (marchewkę chwilę później porwał Portos). // 4. Takie mdłe kolory właśnie lubię.  //Koncert w wykonaniu gąski. Dziękuję Bebe Planet za tego pluszaka. Moja kosmetyczka, a w niej kosmetyki do dziennego makijażu. 
Chanel puder Les Beiges N30, paleta cieni Les Beiges Chanel – warm, puder Studio MAC FIX – NC30, róż do policzków Bobbi Brown (niestety numer mi się zdrapał, ale w środku są dwa odcienie różu), podkład Lingerie De Peau z filtrem SPF 20 od Guerlain – kolor 02W (nie jestem fanką tego podkładu, kupiłam z polecenia pani w drogerii ale żałuję), żel do brwi Clear Brow Gel od Anastasia Beverly Hills, pomadka Chanel Rouge Coco Flash – kolor 53. Gdy raz na miesiąc wybierzesz się do empiku i na wejściu od razu atakuje cię tata. Niczym pocztówka sprzed wielu lat. Sopot wieczorową porą w drodze na Łysą. 
Kończąc dla Was dzisiejszy wpis znów miałam za oknem syberyjskie widoki. Zamykam już laptopa, pędzę ubierać małą (co zajmuje teraz jakieś 23 minuty), bierzemy Portosa, bo on z nas wszystkich najbardziej kocha śnieg, i pędzimy zaliczyć chociaż jeden zjazd przed obiadem. Trzymajcie się ciepło!

*  *  *

 

5 profili na Instagramie, które śledziłabym także wtedy, gdyby moja praca nie miała z tą aplikacją nic wspólnego.

   Część z Was mogła pewnie pomyśleć, że w związku z mrozami zapadłam w sen zimowy i przebudzałam się tylko po to, aby publikować niedzielne wpisy i wrzucić zestawienie blogerek. W sumie, byłby w tym jakiś pierwiastek prawdy, bo w ostatnich tygodniach nie czułam się najlepiej (nie, to na szczęście nie covid), a musiałam też zająć się porządnie moim drugim dzieckiem, czyli MLE Collection. Efekty tej pracy zobaczycie pewnie już w przyszłym tygodniu – w końcu będę mogła pokazać Wam całą kolekcję „resort” czyli produkty, które będą pojawiać się do wiosny. Wracając jednak do blogowych spraw. Dzisiejszy wpis to taki trochę test – dajcie mi proszę znać w komentarzach czy chciałybyście abym podzieliła się z Wami też ulubionymi modowymi profilami albo tymi, które są dla mnie największą fotograficzną inspiracją, a może dotyczącymi wnętrz? Czekam na Wasze sugestie i obiecuję sporo więcej publikacji w przyszłym tygodniu. 

Gabrielle Caunesil

   Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Gabrielle to kolejna dziewczyna, która zdobyła popularność dzięki temu, że jest po prostu piękna. Ale taka ocena byłaby wobec niej naprawdę niesprawiedliwa. Owszem, ta Francuzka była kiedyś wziętą modelką, a jej wygląd przyczynił się do gigantycznej liczby obserwatorów, ale gdyby był to jej jedyny atut, nie zaczęłabym jej śledzić. Gabrielle na swoim profilu co rusz rzuca wyzwanie wszystkim swoim ukrytym demonom. Dziś otwarcie przyznaje, że postanowiła odciąć się od świata mody, bo był dla niej toksyczny, sprawił, że wciąż czuła się jak ktoś, kogo można w każdej chwili zastąpić, a ciągła gonitwa za szczupłą sylwetką odbiła się na jej zdrowiu. No dobrze, ale takie historie słyszałyśmy już wiele razy i chociaż wciąż są potrzebne, to jednak trochę mało, aby rzucić instagramowy świat na kolana. Idźmy więc dalej – Gabrielle nie bała się również powiedzieć światu, że jej mama odeszła, gdy ta była małą dziewczynką, a ciężar wychowania spadł na jej tatę. Wielokrotnie przypomina swoim obserwatorom, że to wydarzenie wyryło ślad na jej psychice i od tego czasu czuła się niewarta miłości, zawsze miała wrażenie, że jest gorsza od innych i przez całe swoje życie wstydziła się przyznać, że została porzucona – dopiero jako dorosła kobieta zrozumiała, że ma prawo winić za to tylko swoją mamę, a nie samą siebie. Opisując ten temat w kilku zdaniach nie sposób wyrazić się tak, aby nie brzmiało to patetycznie i banalnie, ale oglądając Gabrielle naprawdę można poczuć jej emocje i szczerość przekazu.

  Gabrielle wcale nie twierdzi, że wszystkie osobiste wyznania przychodzą jej lekko, ale jednocześnie czuję się w obowiązku, aby pokazać swoim obserwatorom, że Instagram i piękne zdjęcia to jedno, a prawdziwe życie to drugie (tym bardziej, że sama stała się ofiarą wykreowanego świata mody). W ostatnich miesiącach Gabrielle poszła jeszcze o krok dalej, łamiąc chyba jedno z największych kobiecych tabu – bezpłodności i niepłodności. Chcąc skonfrontować się z „życzliwymi” komentatorkami, które pośpieszały ją w prokreacyjnych planach, opowiedziała i skrupulatnie zrelacjonowała historię swojej choroby. Endometrioza stała się chyba naczelną chorobą influencerek i wcale nie piszę tego z przymrużeniem oka – ze względu na własną historię jestem ostatnia z żartowania z tego tematu. Ta przebiegła i zagadkowa choroba często atakuje kobiety, które zdają się być okazem zdrowia, szczęścia i sukcesu. W przypadku Gabrielle endometrioza była już tak zaawansowana, że lekarze podjęli decyzję o usunięciu jednego jajnika, co, jak możemy sobie wyobrazić, było dla trzydziestolatki bardzo ciężkim przeżyciem.

  Te wszystkie trudne tematy z początku powodują w nas lekki dysonans – mamy te piękne zdjęcia z dziewczyną z okładki, bizneswoman z perfekcyjnym makijażem i w modnych ciuchach, a tu nagle, dla odmiany, blizny na brzuchu czy szpitalny pokój. Mnie to jednak nie odstręcza – wręcz przeciwnie. Gabrielle to dla mnie przykład kobiety prawdziwej, z krwi i kości, która nie musi udawać, że jest idealna aby miliony chciały ją obserwować.

  Na koniec, ciekawostka: jej mąż, Riccardo Pozzoli (tu zamieniam się trochę w plotkarę) wcześniej przez lata związany był ze słynną Chiarą Ferragni. Niektórzy złośliwcy twierdzą nawet, że to on w dużej mierze przyczynił się do jej błyskawicznej kariery, w co dziś jeszcze łatwiej uwierzyć biorąc pod uwagę fakt, że tworzy z Gabrielle nie tylko parę, ale także zgrany biznesowy duet, który stoi za prężnie rozwijającą się marką odzieżową – La Semaine Paris

Karolina Korwin Piotrowska

   Ciężko zaprzeczyć temu, że na Instagram wchodzimy głównie po to, aby przez chwilę się odprężyć, zobaczyć coś ładnego, zainspirować się. Tym bardziej winszuję tym profilom, które nie są o tym, jak nałożyć rozświetlacz na twarz albo owinąć się kołdrą, tak aby wyglądać seksownie przy okazji jedząc croissanta, a mimo to zdobywają rzeszę obserwatorów.

    Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zgadzam się z każdą opinią Karoliny. Często jej sądy są dla mnie zbyt ostre, czasem nawet jeśli myślę tak samo, to pewnie użyłabym łagodniejszych słów, ale w znakomitej większości to, co udostępnia na swoim profilu Karolina, wydaje mi się po prostu ważne, a przynajmniej ważniejsze niż większość treści, na które napotykam w tej aplikacji. Czasem znajdę u niej link do ciekawego artykułu w New York Timesie, dowiem się czegoś o kryzysie klimatycznym, o kolejnym „rozbrojonym” fake newsie dotyczącym epidemii i przede wszystkim sporo poczytam o prawach kobiet i tolerancji. Karolina nigdy nie boi się wsadzić kij w mrowisko, podpaść jakiejś grupie czy walczyć z hejterami. A co najważniejsze – zdarza jej się zmienić zdanie, powiedzieć, że zaczęła rozumieć też inny punkt widzenia, wycofać się z czegoś. Dzięki temu nie patrzę na nią jak na „pieniacza”, któremu zależy na zamieszaniu i kontrowersji, ale na kogoś, kto faktycznie chciałby coś zmienić. 

Eliza Mórawska

   Gdybym miała w kilku słowach opisać to, co na swoim Instagramie pokazuje Eliza Mórawska powiedziałabym, że jest to świat pełen spokoju, nostalgii za czasami dzieciństwa spędzonego z babcią na Podlasiu, miłości do rodziny i przede wszystkim pysznego domowego jedzenia. Zresztą, to od przepisów wszystko się zaczęło – w 2006 roku, gdy blogi w Polsce dopiero pączkowały, Eliza założyła WhitePlate, gdzie dzieliła się kulinarnymi poczynaniami. Ten, kto chociaż raz odwiedził tę stronę wie doskonale, że przepisy – choć perfekcyjne, proste i niezawodne – były tylko jednym z elementów składających się na popularność kanałów prowadzonych przez tę drobną warszawiankę. Jej publikacje to nie tylko uczta dla oczu, ale także duszy i skołatanych nerwów. Zamiłowanie Elizy do poezji czuć na każdym kroku. Bez obaw, nie znajdziecie u niej wierszyków na temat makaronu, ale jestem pewna, że każdy jej tekst sprawi, że zaczniecie myśleć o czymś więcej niż tylko o jedzeniu.

   To ona nauczyła mnie piec szarlotkę i smażyć najlepsze naleśniki (albo raczej „naleśniory” jak sama je nazywa). Zrobiłam z nią niezliczoną ilość sosów do makaronu, kremów i ciast i zawsze wychodziły perfekcyjnie. Czujny obserwator na pewno wychwycił, że przepisy od dłuższego czasu  są lżejsze, nie zawierają mięsa i chociaż wciąż kojarzą się przede wszystkim z ciepłym domowym posiłkiem, to jednak idą z duchem czasu. Eliza nie robi i nie piszę niczego „pod publikę”. Myślę, że nie obrazi się na mnie za stwierdzenie, że jest trochę „niedzisiejsza”, bo obserwując ją od lat widzę, że w ogóle nie zależy jej na byciu na topie. I pewnie po części dzięki temu, moda na jej blog i Instagram nie mijają – wśród wszechogarniającej kreacji, epatowania luksusem i bezmyślnych choć ładnych zdjęć, miło jest zajrzeć do kogoś, kto po prostu z przyjemnością gotuję po to, aby uszczęśliwić swoich bliskich. 

Pan Inżynier

   Tego profilu na pewno nie znacie! Pan Inżynier, to nie kto inny, jak partner wspomnianej wyżej Elizy. Można by pomyśleć, że co za dużo, to niezdrowo i że jeśli obserwuje się już Elizę, to profil Wojtka nas już nie zaskoczy. Ale to nieprawda. Jego drobne utyskiwania na życie wśród czterech kobiet (żony i trzech córek) oraz na ich nieustanne dokarmianie każdorazowo wywołują uśmiech na mojej twarzy. Profil Pana Inżyniera to też piękna lekcja równouprawnienia – jestem pewna, że zarówno zagorzałe feministki, jak i totalne tradycjonalistki będą zachwycone tym, jak wspólnie z żoną próbuje ogarnąć codzienność. Na jego zdjęciach zobaczycie trochę tego, co przygotowuje córkom na obiad, trochę bałaganu, trochę scen zwykłej rutyny dnia – wszystko z przezabawnym, a czasem i wzruszającym opisem. Warszawska Ochota, spora dawka humoru i prawdziwe życie młodego taty – wszystkie nowe posty lajkuję i sama chciałabym takie pisać!

Make Life Harder

   Historia zatacza tutaj małe koło. Nigdy nie czułam się urażona przez chłopaków, że mój blog posłużył im jako inspiracja do najlepiej skonstruowanej parodii ostatnich lat i już parę razy zdarzało mi się publiczne chwalić literackie osiągnięcia Kuby, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że kiedyś będę promować Make Life Harder na własnej stronie. Dlaczego? Bo ich teksty na Facebooku, chociaż śmieszne i często bardzo trafne, są jednak czasem nieco zbyt wulgarne, jak na standardy takiej grzecznej kobiety jak ja… A mówiąc całkiem poważnie – spaść z krzesła ze śmiechu w trakcie czytania mężowi nowego posta MLH – to jedno. Polecać teksty nasycone przekleństwami i niepoprawnymi politycznie sformułowaniami półmilionowej grupie obserwatorek – to drugie.

   Nieco inaczej ma się jednak sprawa z instagramowym profilem, który został dobrze dopasowany do typowego użytkownika (a może raczej użytkowniczki) Instagrama. Skupiam się jednak tutaj przede wszystkim na stories, bo to ono jest motorem napędowym tego profilu. Oczywiście tu także od czasu do czasu mogą zapiec nas uszy, ale dzięki różnorodnościom treści nie mamy wrażenia, że chodzi tu tylko o chamskie dowcipy. MLH codziennie funduje nam trochę newsów ze świata i polityki (nie zawsze w żartobliwej formie), przegląd najśmieszniejszych i najaktualniejszych memów, trochę prozwierzęcych apeli, a nawet charytatywne akcje podane w taki sposób, że ciężko przejść obok nich obojętnie. To trochę jak Teleexpress z dawnych lat, który balansował między tym co zabawne i istotne, ale w zdecydowanie luźniejszej formie. Więc, o ile dla niektórych teksty na Facebooku mogą być czasem trochę zbyt „hard”, o tyle stories na Instagramie oferują nam ten sam kąśliwy humor, ale w nieco lżejszej oprawie. 

Odpowiadam nim zapytacie ;). Tak, to ten komplet dresowy z MLE, który obiecałam Wam już parę tygodni temu. Przędza nie ma żadnych sztucznych domieszek, a przy tym jest ciepła i zupełnie niegryząca. Obydwa produkty będzie można kupić w przedsprzedaży już jutro (wysyłka rozpocznie się w przyszłym tygodniu). Dresy, jak wszystko od MLE, zostały wyprodukowane w Polsce. 

*  *  *

 

Last Month

 

Grudzień dobiega końca, a wraz z nim ten przedziwny rok, który wielu z nas dał się we znaki. Nie przepadam za podsumowaniami i rozliczaniem się z przeszłością. Nie wszystkie chwile w 2020 roku były szczęśliwe, ale ja wolę myśleć, że ostatnie dwanaście miesięcy po prostu sporo mnie nauczyły. Za to święta i przygotowania do nich, nawet jeśli inne niż kiedyś, były piękne i bardzo nastrojowe. Powspominam więc z Wami jeszcze przez chwilę te pachnące pierniki, ubieranie choinki, prezenty i mnóstwo miłości płynącej z każdej strony. 

Świaaatłooo… Słońce w grudniu to produkt bardzo deficytowy. 
1. Dysproporcja. // 2. "Zabieram go do domu, czy wam się to podoba, czy nie!" // 3. Tego ranka miał spaść śnieg, ale wyszło jak zawsze. // 4. Gałązki tego nietypowego ostrokrzewu znalazłam w Narcyzie – gdyńskiej kwiaciarni. //Karne stópki za to, że mama zostawiła telefon bez opieki.Prezenty znalezione w bucie się nie zmarnowały! Wszystkie czekoladowe resztki wykorzystaliśmy do pieczenia tego genialnego piernikaBrawo mamo! A teraz przestań się już wysilać z tym ciastem, tylko po prostu zjedzmy czekoladę! Bezglutenowa mieszanka. 
1. Zaczynamy! // 2. Pierwsza próba i już sukces. // 3. Zamieniłam stalową misę z Kitchen Aid na szklaną i ta jest dużo fajniejsza. // 4. To się tu nie mieści. Muszę pomóc i trochę zjeść. A tak wygląda obrona piernika przed Portosem. Gdyby ciasto było bliżej krawędzi prawdopodobnie rano już by go nie było. 1. Blask pereł. // 2. Ulubione sopockie widoki. // 3. W tym roku obyło się bez kupowania nowych kompletów lampek. Te, które kupiłam trzy lata temu w Ikea nadal działają bez zarzutu. // 4. Kilka słów. //Gdańsk i Garnizon – tutaj chodzimy teraz na niedzielne spacery. Mamy tam plac zabaw, księgarnię z pyszną kawą i Ping Ponga na obiad ;). 1. Jodła czy świerk? // 2. Na Instagramie pokazywałam Wam tę fotoksiążkę oprawioną w len, którą możecie zaprojektować i zamówić tutaj. Z kodem KASIALUX otrzymacie 30% zniżki (kod działa tylko do trzeciego stycznia). // 3. Świąteczny król deserów. // 4. Balsam, dezodorant i mgiełka do włosów o zapachu Chanel No 5. //

Zero śniegu, ale za to mnóstwo świątecznej magii. (wszystkie moje ubrania ze zdjęcia nie są z tego sezonu ;\). 1. Szukamy tej jednej jedynej! // 2. Piękne, ale niestety nie dla mnie ;). // 3. Na kanapie też można imprezować. // 4. Ten artykuł był najpopularniejszym wpisem w ostatnim półroczu. O czym ja teraz będę dla Was pisać skoro jest po świętach?! //
Zabieramy się za przystrajanie. Ten dzianinowy dres sprawił, że moja skrzynka została zasypana pytaniami od Was. Już niebawem pojawi się w MLE – ma super skład, jest wygodny i ciepły. O takim właśnie marzyłam!
1. Lubię te kolory. // 2. O! I znowu ten piernik. // 3. Robisz zdjęcie czy kręcisz film? // 4. Każdy kąt w świątecznym klimacie. //I kolejny słoneczny poranek, który trzeba było uwiecznić. 1. Pracownia elfów. // 2. Wstążki i sznurki, które zbieram po Wigilii, aby były na przyszły rok :D. // 3. Jednak świerk. // 4. Chleba nie piekę ale Elizę uwielbiam. //W MLE Collection wyprzedaż ruszyła pełną parą. Wciąż możecie kupić mój ukochany krótki brązowy płaszcz czy wełnianą bomberkę.1 i 4. Ale chyba nie byłam aż tak grzeczna… // 3. Sprzątania było pełno, ale zabawy jeszcze więcej. //Starałam się nacieszyć tym czasem tak mocno, jak tylko było to mozliwe. A i tak, jak zawsze, trochę mi smutno, że to już po…
1. Papierowe ozdoby coraz milej widziane. // 2. Udany prezent. // 3. Lepimy bezglutenowe pierogi i jest to zajęcie beznadziejne. // 4. Wigilia, którą zapamiętamy do końca życia. 
Małe przemeblowanie. Mieszkamy tu niecałe 4 lata, a już nam trochę ciasno ;). Świąteczny poranek i nowy kubek, w którym kawa smakuje jeszcze lepiej. Nawet ten bałagan w tle mi nie przeszkadza. Małe kosmetyczne odkrycie. Jeśli, tak jak ja, od dawna chciałyście znaleźć coś lżejszego niż podkład i dobrze rozświetlić makijażem cerę, to na pewno będziecie zadowolone z tego kremu bb od MIYA CosmeticsA tak krem wygląda na skórze. Najbardziej kolorowa rzecz w mojej szafie. Uwielbiam ten dres od polskiej marki HIBOU​. Trochę musiałam poczekać, aby wróciła pełna rozmiarówka, ale cierpliwość się opłaciła :). Dlaczego ten koktajl jagodowy tak się cieszy?Ten prezent przyniósł mi pan kurier. W naszym domu zużycie miodów w ostatnim miesiącu zdecydowanie przekroczyło unijne normy, więc kolejny zapas od Apimelium miodowa paczka był jak najbardziej mile widziany. Jeśli jeszcze nie próbowałyście miodów od Apimelium to trochę Wam zazdroszczę, bo gdy raz się ich posmakuje, to wszystkie inne wypadają już potem jakoś blado ;). Dosłownie był i zniknął. W 2020 roku śniegu w Trójmieście było tyle, co na tym zdjęciu. Wełniane warstwy. Szal jest z Cos-a, sweter to MLE, spodnie z Massimo Dutti, buty z Arket. 
A kurtka, o którą masowo pytałyście na stories jest z Didriksons (wybrałam rozmiar 34). To najcieplejsze okrycie wierzchnie, jakie miałam! Na trójmiejskim biegunie polarnym sprawdza się idealnie. 

Plaża w drugi dzień świąt. Zostawiam Was z tym widokiem i przy okazji kieruje w Waszą stronę najlepsze życzenia na nowy rok. Oby był lepszy niż ten poprzedni! A panu 2020 już dziękujemy :).  

 

 

Jak poczuć prawdziwy świąteczny nastrój, czyli grudniowe umilacze.

   Świąteczny nastrój to emocja, która wymyka się definicjom, a przecież wszyscy doskonale wiemy, czym jest. Mieszanka radości, oczekiwania i cichej nadziei, że prawdziwa magia jednak istnieje lub przyjemna świadomość, że to my możemy tę magię stworzyć. No i ulotność. Świąteczny nastrój pojawia się i znika, nie przychodzi ot tak, tylko dlatego, że zbliża się Boże Narodzenie. Trzeba sobie na niego zapracować.

    Świąteczna atmosfera najszybciej ogarnia nas (niestety) przy telewizorze. Odkąd pamiętam, reklama z czerwoną ciężarówką Coca-coli była symboliczną wskazówką, że święta są już tuż, tuż i że trzeba rozpocząć przygotowania na szeroką skalę (w dzieciństwie oznaczało to przebranie ulubionego misia w odświętny strój i wycieczkę alpinistyczną na pawlacz, bo właśnie tam mama trzymała wszystkie ozdoby). Jako że czerwona ciężarówka pojawia się na ekranach dosyć wcześnie, bo już w listopadzie, to z reguły od niej zaczyna się ten specyficzny festiwal świątecznych reklam. Choć ich cel jest oczywiście komercyjny, wiele z nich bardzo dużo mówi o tym, czego ludzie pragną w święta.

   Tegoroczna historia ze wspomnianą ciężarówką nie jest tu wyjątkiem – jest wręcz symbolem. Symbolem pragnienia zwykłych, normalnych świąt, niekoniecznie tonących w składzie przychoinkowych kartonów. Mamy prostą historię dziecka, które wręcza ojcu list do świętego Mikołaja, bo ten jedzie do pracy na daleką północ (dla rodzin z Pomorza tata pracujący miesiącami w Norwegii to wyjątkowo realistyczny scenariusz). Ojciec szuka Mikołaja wbrew przeciwnościom losu, a kiedy w końcu go znajduje (oczywiście prowadzącego wspomnianą ciężarówkę), ten zawozi go… do domu, bo właśnie takie życzenie zapisane było w liście. „Drogi Święty Mikołaju, na święta przywieź mi tatę”. Nie sposób się nie popłakać. I jednocześnie przyklasnąć producentom, że tak świetnie wyczuli dzisiejsze nastroje. Podobnie jest w innej reklamie, w której chłopiec „łapie wspomnienia”, by zapakować je w słoiki po Nutelli i podarować rodzinie na Boże Narodzenie. Mamy tu słoik „bitwę na śnieżki” czy „pierwsze wspólne święta”, które chłopiec wręcza kobiecie w ciąży. Łzy ciekną same. Tymbark zresztą też dał radę i po małej przeróbce swojego wcześniejszego spotu stworzył coś, co również mnie wzrusza. 

   Można pomyśleć, że świąteczne reklamy w tym roku są jakieś inne (no może z jednym "długim" wyjątkiem ;D). Nie zachęcają nachalnie do zakupu, nie przedstawiają swojego produktu w superlatywach, tylko podają nam na tacy istotę świąt. Nie wykluczam, że te reklamy zawsze podkreślały przewagę relacji międzyludzkich nad materialnymi prezentami. Być może wcześniej nie zauważaliśmy tego przesłania albo wydawało nam się zbyt trywialne. Bo co to był za problem zebranie się rodziny na święta, w świecie tanich linii lotniczych, Pendolino i autostrad? Niektórzy potrzebowali pandemii, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. „Na ogon Portosa, Kasia! Ile razy można pisać o tym, że w świętach chodzi o bycie razem?! Naprawdę załapałyśmy za pierwszym razem…” – macie pewnie ochotę mi napisać. No cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, w tym roku po prostu udziela mi się cały ten nostalgiczny nastrój i po cichu wierzę, że coś się w nas zmieni. Na stałe. Ale same przyznajcie, że grudniowych umilaczy jeszcze nie było, a o tym, jak poczuć nastrój świąteczny w czasie pandemii, też jeszcze nie pisałam! Otóż zawsze mówiliśmy, że właśnie te najbliższe święta muszą być wyjątkowe. Paradoks jest taki, że te na pewno będą wyjątkowe, ale nie do końca w ten sposób, w jaki byśmy sobie życzyły. Dlatego ja bym chciała, żeby w tym roku święta były tak zwyczajne, jak tylko się da. 

1. Miało być pięć, ale jednak wyszło siedem. Ulubione filmy świąteczne.

Skoro reklamy budują klimat świąt, to co można powiedzieć o świątecznych filmach? Wiele z nich stało się symbolem, bez którego miliony rodzin na świecie nie wyobrażają sobie grudniowych wieczorów. Skoro chcemy po prostu zwyczajnych świąt, to celebrujmy oglądanie tych, obejrzanych już miliard razy, hitów. 

 7.„W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju!”.

Każdy mężczyzna, który przed świętami owija się setką lampek w celu wykonania ambitnego projektu spektakularnego ozdobienia domu ma przed oczami Chevy’ego Chase’a, który walczy z instalacją elektryczną, nie tylko swoją, ale i całego miasta (ba, nawet reaktor jądrowy w pobliskiej elektrowni jest zaangażowany). W wielu domach gagi z tej klasycznej komedii są odtwarzane corocznie – zupełnie nieświadomie, ale bardzo realistycznie. Tak jest i u mnie – ozdoby świąteczne na naszym żywopłocie to dla mojego męża równie ważny atrybut męskości, co samochód, rekord podniesionych kilogramów czy… dopowiedzcie sobie same.

6. „Ekspres polarny”.

Ten film to dowód na to, że można stworzyć coś innego, niż kolejna wersja "Wigilijnej Opowieści". Piękna historia, bardzo świąteczne scenerie i do tego Tom Hanks w jednej z głównych ról (jako głos i materiał do stworzenia wirtualnej postaci). Super pomysł na świąteczny wieczór z dziećmi.

5. „Ja cię kocham, a ty śpisz”.

Klasyczna świąteczna komedia romantyczna, dziś trochę zapomniana, a szkoda. Sympatyczny, dodający otuchy film o zwykłych ludziach i o tym, że szczęście to czasem po prostu kwestia przypadku, z którego trzeba umieć skorzystać.

4.  „Kevin sam w Nowym Jorku” i „Kevin sam w domu”.

Cóż powiedzieć… Kevin, tak jak rubaszny wujek, który swoimi żartami powoduje zażenowanie całej rodziny, jest i tak symbolem świąt i bez niego po prostu byłoby jakoś tak smętnie. U nas Kevin, choćby w tle, leci sobie niczym kolędy na RMF Classic. Do tego śliczny bożonarodzeniowy Nowy Jork w drugiej części, w którym zakochałam się jako mała dziewczynka.

3. „Holiday”.

Chociaż wątki z Los Angeles są mało zimowe, to mimo wszystko uważam, że ten film dobrze wprowadza nas w świąteczny klimat (Jude Law jest tutaj wyjątkowo pomocny).

 2. „Love actually”.

To kolejna świąteczna klasyka uwielbiana w mojej rodzinie. Najlepsze, co może być w angielskich komediach, zmieszane ze świetną obsadą i rewelacyjną, choć nie zawsze jednoznacznie wesołą fabułą. Kto nie widział – musi nadrobić. Kto widział  -niech obejrzy jeszcze raz.  

1. „Cud na 34 ulicy” z 1994 roku.

Gdy na swoim Instagramie puściłam pierwszą scenę z tego filmu, trochę się zdziwiłam, jak wiele z Was w ogóle go nie znała. Mamy tu Nowy Jork, odrobinę magii (a może po prostu ludzkiej dobroci – tego do końca nie wiemy), przepiękną scenografię i fajną historię. To mój numer jeden, bo potrafi ożywić wiarę w świętego Mikołaja u każdego.

Chociaż na blogu pojawił się już prezentownik, to wciąż dostaję od Was pytanie o prezenty. Najwięcej z nich dotyczy prezentów dla dzieci. Jeśli zostawiłyście sobie ten temat na sam koniec, to koniecznie zajrzyjcie do sklepu Kokosek. W ofercie są na przykład nasze ukochane puzzle od Londji, karuzela o którą pytałyście milion razy (w ogóle dział drewnianych zabawek to magia) i sporo wyprawkowych perełek. Moja córeczka pokochała ten czerwony samochodzik, no i oczywiście lamę. Lamy to jedne z jej ulubionych zwierzątek, co wynika chyba z tego, że w ciąży zbyt wiele razy oglądałam pewien odcinek z Familiady…Wspomnę tylko słowem, że zakupy zapakowane są w ekologiczny sposób i widać, że cały asortyment jest dobrany z sercem. 

A piżamka to oczywiście Sophie Kids!

2. Piękne Święta to zaprzeczenie nowości i trendów. Święta mają być takie, jak zawsze.

   Wcześniej napisałam, że chcę, aby te Święta były po prostu zwyczajne. Żeby było znowu tak, jak dawniej. Dlatego warto też dodać, że zwyczajność, kontynuacja, odrzucenie odruchowego wymieniania wszystkiego na nowe – to także powinien być nasz sposób na oddanie ducha Świąt Bożego Narodzenia. Weźmy na przykład ozdoby świąteczne. Czyż nie ma czegoś magicznego w odpakowywaniu tych najgłębiej ukrytych bombek, zawiniętych w jakiś dziwny papier z lat sześćdziesiątych, które dostaliśmy od rodziców albo dziadków? Mam kilka bombek, które wieszałam niezdarnie jako kilkulatka, a teraz (drżąc o ich bezpieczeństwo), wieszam je razem z córką.  Gdy widzę corocznie inaczej ozdabiane choinki, skręca się we mnie wszystko na myśl o marnotrawstwie, jakie przy okazji tego procederu ma miejsce.

   Czasem tak bardzo chcemy poczuć ten świąteczny klimat, że robimy wszystko na opak. Choinkę ubieramy, nim jeszcze spadną liście z drzew, a wszystkie ozdoby kupujemy za jednym zamachem w sklepie budowlanym. Domyślam się, że dla większości z Was brzmi to jak abstrakcja, ale w ostatnich tygodniach podobnych relacji i rozważań na temat tego, czy drzewko będzie tym razem srebrne czy czerwone widziałam na Instagramie naprawdę sporo. Ba! Podobno są nawet profesjonalni dekoratorzy drzewek, którzy umieszczą i ubiorą je w naszych mieszkaniach w czasie, gdy jesteśmy w pracy – jak sprytnie! I szalenie nastrojowo… Nie będę już tu rozwijać wątku ekologicznego, ale chodzi o samą symbolikę – święta powinny być czasem międzypokoleniowej ciągłości, a nie corocznej rewolucji napędzanej instragramową modą. Wiele rzeczy kusi – to prawda. Szczytem hipokryzji byłoby, gdybym powiedziała, że nie kupuję nic do przyozdobienia domu czy choinki. Kupowanie świątecznych gadżetów to naprawdę wielka przyjemność. Wolę jednak wyszukać i kupić jedną, maksymalnie dwie rzeczy dobrej jakości, które będą mi służyły przez lata, niż całą masę plastiku, która zaraz wyląduje na śmietniku. To dlatego, gdy zasypujecie mnie pytaniami o poszewki z choinką, koc z reniferami, lampki albo dziadka do orzechów, zwykle nie mam dobrych wiadomości – to nie jest regularna kolekcja sieciówki, tylko drobiazgi, które uzbierałam sobie przez lata i co roku wyciągam z uśmiechem na twarzy. 

Jeśli znałyście już sklep Jotex i zawsze żałowałyście, że ta marka nie jest dostępna w Polsce, to teraz mam dla Was dobre wieści – od dziś ta marka z wyposażeniem wnętrz jest już na naszym rynku. Produkty, które zamówiłam to stolik/kostka wiklinowa, szklane talerze, fotel i pościel z ciemną lamówką, której od dawna szukałam. Bardzo podoba mi się takie minimalistyczne, ale jednak przytulne wzornictwo i chyba brakowało czegoś takiego. Jeśli chciałybyście zrobić zakupy i skorzystać z 30% rabatu to razem z Jotex przygotowaliśmy dla Was kod KASIADEC30 (nie obejmuje ofert oraz wyprzedaży i działa tylko raz). Możecie z niego skorzystać od dzisiaj do 29 grudnia. 

 3. Czas, tym razem, działa na naszą korzyść.

   W porównaniu do ostatnich lat, na pewno więcej czasu spędzamy w domu. Możemy (a nawet musimy) uniknąć dzikiego wyścigu pod hasłem „23 grudnia latamy pomiędzy sklepem spożywczym, budowlanym, mięsnym, rybnym, stoiskiem z choinkami i obrabowywaniem piórnika dziecka z taśmy klejącej, aby zapakować ostatnie prezenty”. Chciałabym Wam zasugerować tu jakąś zgrabną radę, ale widzę, że to, o czym chciałam napisać, właściwie zadziało się samo – piszecie mi, że w końcu macie czas (i ochotę) aby wysłać kartki z życzeniami, zastanowić się w spokoju nad wystrojem mieszkania i udekorowaniem wigilijnego stołu, że czytacie dzieciom na dobranoc „Opowieść wigilijną”, a z wybierania choinki, tak jak w czasach młodości naszych rodziców uczyniłyście prawdziwe wydarzenie. I że myślałyście, że te święta będą beznadziejne, a jednak czujecie świątecznego ducha mocniej niż wcześniej. 

Kartki świąteczne można wysłać pocztą, ale nie tylko! Teraz, w dobie pandemii, fajnie jest je przekazać komuś z kim zwykle spędzamy sporo czasu w święta, ale tym razem nie damy rady. Kilka pięknych grafik od marki "All The Ways to Say" znajdziecie w HE Concept Store (który można odwiedzić też stacjonarnie w Hotelu Europejskim w Warszawie i poszukać tam innych pomysłów na oryginalne prezenty). 

Album, który widzicie na zdjęciu (Nine Centuries in the Heart of Burgundy) to historia winnicy Cellier aux Moines założonej przez mnichów z opactwa La Ferté, którzy w 1113 roku przybyli na skaliste wzgórze z widokiem na miasto Givry, by przez wieki przetrwać wojny i zarazy, nabywając i rozwijając jedne z najbardziej znanych winnic w regionie oraz produkując wina, które zdobiły królewskie i papieskie stoły. W HE Concept Store znajdziecie kilka pozycji od prestiżowego wydawnictwa Assouline, które sprawiło, że albumy stały się niewielkimi dziełami sztuki. Oprócz kolekcji Ultimate, w której zbiorach znajdują się ponad gabarytowe albumy z ręcznie wklejanymi zdjęciami, w sklepie znajduje się także seria Travel oraz wiele innych książek poświęconych filmowi, sztuce, kuchni czy właśnie winom. To piękny pomysł na prezent dla kogoś bardzo wybrednego. 

   W te Święta nie będziemy miały problemu z czasem, ale i tak trzeba go dobrze wykorzystać. Ograniczone możliwości życia społecznego nie mogą skazać nas na izolację. Należy skorzystać ze wszystkich możliwych bezpiecznych form podtrzymania relacji, nawet jeśli wydają nam się gorsze od tych sprzed pandemii. I naprawdę wiem, co mówię: pukanie do okien mam już opanowane do perfekcji, a parę razy zdarzyło mi się też zorganizować całkiem miły obiad w ogrodzie dla najbliższej rodziny z zachowaniem dystansu (chociaż mistrzynią w tym temacie jest moja mama). To, co zapewniało kontakt z bliskimi w czasie, gdy stawiałam sobie pytanie, czy wyjście z psem na spacer nie jest przestępstwem, dziś jest sporym zagrożeniem. Internet jest naszym oknem na świat, ale w obecnej sytuacji może stać się także dziurą w podłodze, przez którą można wpaść do piwnicy i zostać w niej na wiele godzin, do czasu, aż mąż nie zacznie nas szukać, bo zorientuje się, że bigos stoi na ogniu od rana. Odłóżmy telefony i popatrzmy sobie w oczy. Ułóżmy puzzle, ulepmy pierogi, albo… upieczmy najlepszy piernik na świecie :).

4. Świąteczny piernik bez glutenu, ale za to z dwoma polewami o smaku kinderków.

   W ostatnich dniach na Instagramie zrobiłam temu piernikowi lepszą reklamę niż wszystkim ubraniom MLE razem wziętym, ale naprawdę miałam ku temu powód – uważam, że jest pyszny, stosunkowo łatwy i wychodzi za każdym razem. Upiekłam już trzy wersje i każda wychodziła świetnie. Nieważne, czy był ciut za bardzo przypieczony (pierwsze podejście), czy miał tylko dwie warstwy (drugie podejście) czy zapomniałam dodać serek mascarpone do polewy (trzecie podejście). Samo ciasto robi się bardzo szybko, za to jego przekrajanie i nakładanie polew fajnie zaplanować razem z resztą rodziny. Moja niespełna dwuletnia córeczka naprawdę miała super ubaw, a mąż wykazał się zimną krwią przy przekrajaniu ciasta. Nie wiem nawet, czy w którymś momencie nie wczuł się za bardzo w rolę, bo zaczął zadawać dziwne pytania, czy w przepisie było na pewno 200 gramów mleka czy może jednak 200 mililitrów, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie (:D).

    Jeśli nie musicie unikać glutenu zastąpcie po prostu wszystkie mąki, z wyjątkiem migdałowej, zwykłą pszenną. Pssst. Wiem, że czekolada jest niezdrowa, wiem o oleju palmowym. Dlatego takie przepisy przygotowuję raz w roku – w okolicach Bożego Narodzenia. Najważniejsze są nasze codzienne wybory, bo to one mają kluczowy wpływ na zdrowie i planetę. Piszę to po to, abyście nie myślały, że takie ciasto jest podstawą mojej diety (wsuwam właśnie zupę jarzynową więc wiem, co mówię ;\).

 Skład:

CIASTO:

150 g masła lub oleju kokosowego

130 g miodu

ok. 3 łyżeczek przyprawy do piernika

1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej

300 g mąki (100 g ziemniaczanej 50 g owsianej bezglutenowej, 50 g migdałowej, 50 g kasztanowej, 50 g kukurydzianej)

2 łyżeczki sody oczyszczonej

250 ml mleka (może być roślinne lub zwykłe)

2 jajka

płatki migdałów do posypania całości

POLEWA nr 1

100 g białej czekolady

100 g serka mascarpone

100 ml śmietanki kremówki 36%

POLEWA nr 2

200 gram mlecznej czekolady (nie musi to być koniecznie Kinder czekolada)

150 ml śmietanki kremówki 36%

A oto jak to zrobić:

   W garnku na małym ogniu roztopić masło z miodem, przyprawą do piernika i kawą. W dużej misce wymieszać wszystkie mąki i sodę oczyszczoną. Zdjąć garnek z ognia i dodać jego zawartość do miski z mąkami. Wymieszać wszystkie składniki. Dodać mleko, na końcu dodać jajka i jeszcze raz wymieszać. Masę wylać do przygotowanej foremki (moja ma standardową średnicę, ale jeśli macie ciut węższą to nawet lepiej – łatwiej Wam będzie potem rozkroić warstwy). Ciasto pieczemy przez ok. 40 minut w temperaturze 180 stopni (termoobieg włączamy na pięć minut przed końcem czasu pieczenia). Wyciągamy ciasto i czekamy aż ostygnie. W międzyczasie w małym rondelku na malutkim ogniu podgrzewamy śmietankę i dodajemy do niej białą czekoladę. Cały czas mieszamy, co jakiś czas ściągamy rondelek z gazu, aby zawartość się nie przypaliła. Gdy czekolada będzie już rozpuszczona dodajemy do rondelka serek mascarpone (na początku bardzo powoli aby krem się nie zwarzył). Ostrożnie przekrawamy ciasto na trzy warstwy i kładziemy osobno. Nakładamy połowę jasnej polewy na wierzch pierwszej warstwy, przykrywamy drugą, nakładamy resztę kremu i przykrywamy trzecią warstwę. W małym rondelku na malutkim ogniu podgrzewamy wszystkie składniki na polewę nr2. Tak jak w pierwszym przypadku – cały czas mieszamy i co jakiś czas ściągamy rondelek z ognia. Gdy czekolada się całkiem rozpuści, wyłączamy gaz i czekamy aż polewa nieco ostygnie. Polewamy nią wierzch ciasta i delikatnie rozprowadzamy po bokach. Prażymy płatki migdałów i posypujemy nimi wierzch. 

"Kostka" z wikliną i talerze – Jotex (z kodem KASIADEC30 dostaniecie 30% zniżki)

Jest naprawdę dobry! :)

5. Ale o co w ogóle w tym wszystkim chodziło?

Niektórzy twierdzą, że Kościół we wczesnych latach swojego istnienia wybrał datę 25 grudnia by „przykryć” inne popularne w tych czasach pogańskie obrzędy – opinie w tej sprawie są podzielone. Jedno jest pewne – najważniejszym argumentem za tym, by za dzień Bożego Narodzenia uznać właśnie ten moment w roku był fakt, iż według ówczesnego kalendarza 25 grudnia miało miejsce przesilenie zimowe, a więc moment, w którym noc jest najdłuższa (z tego samego powodu praktycznie wszystkie cywilizacje lokowały tego dnia jakiegoś rodzaju obrzędy). Był to najciemniejszy moment w roku, ale jednocześnie przynosił nadzieję – z każdym dniem miało być już coraz lepiej, a najmroczniejszy czas ludzie mieli za sobą.

    Do tych wierzących i niewierzących – niezależnie od tego, czy Boże Narodzenie jest dla Was duchowym przeżyciem, a każdy grudniowy poranek spędziliście na roratach, czy po prostu uwielbiacie to całe zamieszanie z prezentami, Mikołajem i choinką: o historii Świąt Bożego Narodzenia można przeczytać wiele – zarówno w Piśmie Świętym, jak i w udokumentowanych kronikach. Może znajdziecie jeszcze chwilę, aby pomyśleć o tym, co wydarzyło się w Betlejem? Gwarantuję, że dzięki temu nastrój świąteczny na długo Was nie opuści. Warto wrócić do tej uniwersalnej opowieści o nadziei, ludzkiej dobroci i miłości. Bo czego innego nam teraz trzeba?

*  *  *

"Przeżyłem połknięcie trutki na szczury, zjedzenie ciasta z czekoladą też bym przeżył!". Jeśli Portos przemówi w Wigilię Bożego Narodzenia, to idę o zakład, że powie właśnie to! 

 

 

 

 

Trochę inny „prezentownik” na trochę inną Gwiazdkę.

   Na przestrzeni ostatnich miesięcy wielokrotnie myślałam o tym, jak będą wyglądały moje tegoroczne przedświąteczne wpisy. Czy będą pełne nadziei i dobrych wiadomości? Może będzie już po wszystkim i świat będzie wyglądał tak, jakby epidemii nigdy nie było? Albo dokładnie na odwrót – przyjdzie tak trudny czas, że w obliczu ludzkich tragedii nikt nie będzie przejmował się tym, że Bożego Narodzenia właściwie nie będzie, a świąteczne teksty trzeba będzie odwołać… No dobra, to ostatnie jest wykluczone. Blog jest po to, abyśmy nawet w gorszych chwilach poczuły się lepiej, więc nie zrobiłabym Wam tego.

    W tym roku cała Europa zadaje sobie pytanie, czy w święta Bożego Narodzenia lepiej być beztroskim Świętym Mikołajem, czy jednak odpowiedzialnym Grinchem. Większość restrykcji jest już znana, ale to, że coś pozornie wygląda prosto w Dzienniku Ustaw, niestety nie zawsze rozwiązuje wszystkie problemy. Wiele z nas (ze mną włącznie) musi w związku z tym zmienić od lat pielęgnowane tradycje rodzinne i przede wszystkim skład wigilijnej kolacji. I nie jest to bynajmniej powód do radości. 

   Ale myślmy o pozytywach (albo raczej spróbujmy je wymyślić). Kameralne święta to w końcu coś nowego, dzięki czemu będzie można skupić się na najbliższych a nie na technologii zbiorowego żywienia (kto wie, może Boże Narodzenie chociaż raz nie będzie jednocześnie światowym dniem marnowania jedzenia?). Czuję w kościach, że święta będą w końcu białe (w Trójmieście to absolutny rarytas, szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam w grudniu śnieg w Sopocie, a teraz ma padać już w najbliższy piątek!). No i prezenty. Większe rodzinne spotkania to sporo gości do obdarowania. Zapewne znacie tę zależność – więcej osób, to więcej prezentów nietrafionych. Po prostu trudno przewidzieć, czym pasjonuje się przysłowiowa córka ciotki kuzyna bratowej od strony dziadka, więc kupuje się prezent „uniwersalny”. W tym roku najprawdopodobniej nie będziemy mieli tych problemów.

  Chociaż odbiorców prezentów pewnie będzie mniej, a więc czasu będziemy mieć więcej, to w tym roku prezentownik publikuję wcześniej niż zwykle. Z kilku powodów: najważniejszy jest taki, że bardzo lubię go dla Was przygotowywać. To dla mnie też super pretekst, aby już teraz przystroić mieszkanie, no i samej również zaplanować prezenty. Poza tym, w takich dziwnych czasach przyda się każdy drobiazg, który pomoże wczuć się w świąteczny klimat. I tylko słowem wspomnę, że w tym roku renifery roznoszące paczki mogą być szczególnie zalatane i jeśli nie chcemy, aby prezenty przyszły po czasie, warto zamówić je z większym wyprzedzeniem. 

   Czy był jakiś klucz, według którego stworzyłam tegoroczny prezentownik? Jak zawsze chciałam pokazać Wam rzeczy, których sama używam i które cieszyły mnie na co dzień. Kilka z nich z czystym sumieniem podaruję swoim bliskim. Dla osłody mam też dla Was parę kodów, dzięki którym kupicie prezenty taniej (chociaż domyślam się, że możecie mieć tego ciut dosyć po szalonym „Black Friday” ;)). Dziś chciałam też przemycić nie tylko konkretne produkty, ale też kilka zasad, które powinny obowiązywać wśród wszystkich elfów obdarowujących dużych i małych mieszkańców Ziemi. 

1. Prezenty, na które spoglądamy przez lata.

Pięknie oprawione stare zdjęcie, malutki portret wnuczki namalowany przez zaprzyjaźnioną plastyczkę, grafiki ulubionego malarza, które można od razu zawiesić i w końcu uzupełnić pustą ścianę nad kanapą – prezenty, które staną się stałym elementem wystroju mieszkania na pewno nie zostaną zapomniane.

Po ostatnim artykule o estetyce we wnętrzach wiedziałam już, że przynajmniej jeden prezent mam już z głowy – ktoś zamówił sobie od Św. Mikołaja plakaty wraz z dobrze dobranymi ramkami. Grafiki od Desenio mają świetną jakość i można dzięki nim stworzyć całą galerię na ścianie (tak jak u mnie w salonie). Jedna mniejsza ramka może za to fajnie wyglądać na parapecie czy regale. Tylko w tym tygodniu razem z Desenio przygotowaliśmy dla Was 30% zniżkę na plakaty. Wystarczy użyć kodu  „MLEXDESENIO" do północy 3.12. (zniżka nie obowiązuje na ramki i plakaty z kategorii „Handpicked” i „Personalizowane"). Ja wybrałam plakaty ​Baby DearStockholm Gallery Collection No5 PlakatLife Of An Artist PlakatGreat Joy PlakatBlue Sketch No1 Plakat.

   To też taki typ prezentu, który wymaga od obdarowującego nie tyle wydania dużych pieniędzy, ale przede wszystkim wysiłku, zorganizowania się i wcześniejszych przygotowań (zmierzenie ramek, wywołanie zdjęć, zamówienie oprawy, wybór passe-partout itd.). Jak się do tego zabrać? Ładne ramki na zdjęcia dostępne „od ręki” są według mnie w Zara Home, ale większe wrażenie na pewno zrobi profesjonalna oprawa. Z kolei w Desenio znajdziecie bardzo minimalistyczne wersje ramek,  można do nich od razu dokupić passe-partout, a ono naprawdę „robi całą robotę”.

    Rysunki i malowane portrety mają niesamowitą moc – sama pamiętam jak wielką radość i wzruszenie sprawił mi portret mojej kici Pempuszki kilka tygodni po tym, jak odeszła na drugą stronę tęczy. Tutaj możecie zobaczyć prace polskiej artystki Pauliny (to nie jest reklama, po prostu uważam, że jej obrazy są piękne!), ale jeśli w Waszej rodzinie jest osoba, która potrafi rysować lub malować, to nie krępujcie się jej „zaczepić” i poprosić o portret na przykład ukochanego psa rodziców. To w sumie byłby chyba dobry pomysł w przypadku mojej rodziny, bo mama i tata wciąż mówią do Portosa „Szeryfek” (naszego ukochanego owczarka niemieckiego pożegnaliśmy, gdy chodziłam jeszcze do liceum). Zrobiło się jakoś zbyt nostalgicznie, więc wypada dodać, że portrety „żywych” też będą ok ;).

dżinsy – Zara // sweter – MLE Collection // sukienka w kratkę – Zara // poduszki – H&M Home i Zara Home // koc – Iconic Design

2. Prezenty dla dzieci, czyli nie „co” a „jak”?

   Nasze dzieci dostają prezenty na wiele okazji, a jednak to Gwiazdkę kochają najbardziej. Wielotygodniowe wyczekiwanie (w którym powinny pomóc czekoladowe kalendarze, ale, jak wiadomo, mało kto nie zjada całej zawartości na długo przed Wigilią), historie o latających reniferach i pociągu polarnym, a na końcu szukanie pierwszej gwiazdki zwiastującej prezenty pod choinką – te wszystkie elementy składają się na magiczną całość i to właśnie o tę oprawę powinniśmy zadbać najbardziej. Prezenty powinny być tutaj jedynie zwieńczeniem długiej bożonarodzeniowej opowieści.  

   Jeśli przegapiliście najwcześniejszą okazję do wprowadzenia dziecka w ten wyjątkowy czas, czyli pierwszą niedzielę adwentową, to na szczęście macie jeszcze szansę to nadrobić. I nie mówię tylko do rodziców, których dzieci nie rozróżniają jeszcze dni tygodnia ;). Przygotujmy szklankę mleka dla Świętego Mikołaja i marchewkę dla jego renifera w przeddzień szóstego grudnia (dla niewtajemniczonych – mleko musi zostać wypite, a marchewka nadgryziona, wszystkie dodatkowe „ślady” obecności tej dwójki w mieszkaniu będą mile widziane). Zarządźmy wielkie czyszczenie butów i przede wszystkim – rozmawiajmy. To my kształtujemy świat naszych dzieci, a nie to, co znajdą w bucie. Nie pozwólmy, aby ten materialny aspekt był jedyną rzeczą, jaka zapadnie im w pamięć.

Nasz ukochany biały królik (pisałam o nim więcej tutaj) doczekał się… hmm… jak to ubrać ładnie w słowa – nowego członka pluszowego rodu! :) Jeśli ktoś myślał o tym króliczku, ale nie do końca podobała mu się sama przytulanka, to teraz ma misia z atestowanej bawełny organicznej do wyboru. MOONIE może być też lampką nocną, która świeci na 7 różnych kolorów, posiada czujnik płaczu i jest ładowany przez USB. Dźwięki króliczka i misia, to prawdziwe nagrania, a nie szumy generowane komputerowo. Dźwięk bicia serca, jest prawdziwym nagraniem szumu z wnętrza brzucha mamy. Szum fal morskich został nagrany nad Bałtykiem, a dźwięki leśnego strumienia w Tatrach. Misio przychodzi do nas w pudełku i świetnie nadaje się na prezent. 

   Chciałoby się napisać, że dla dzieci prezenty nie są ważne, ale to nie do końca prawda – aby cała ta magiczna atmosfera miała sens, coś pod tą choinką jednak powinno się znaleźć. Podejrzewam jednak, że nikogo z Was nie muszę nakłaniać do kupowania dzieciom prezentów. Problemem jest raczej ich nadmiar, niż brak. Wiem, że każde z nas chciałoby przychylić nieba maluchom, ale warto pamiętać, że małe dzieci nie są w stanie zarejestrować w krótkim czasie zbyt wielu bodźców. Jeśli nie rozumiecie, dlaczego Wasze dziecko nie cieszy się na otwieranie siódmego z rzędu prezentu, chociaż wszystkie były „super” i „idealnie trafione”, to nie oznacza, że jest rozpieszczone i niewdzięczne. Po prostu mózg dziecka zamyka się na kolejne wrażenia, bo ma ich już za dużo do przetworzenia… Miejcie to na uwadze kompletując prezenty. 

Na takie książeczki zawsze znajdzie się miejsce! Zaprojektowane przez artystów i wspomagające rozwój. Wśród oferty Pomelody znajdziecie wiele interaktywnych książek dla dzieci w różnym wieku. Abecadło mamy już od dawna, a teraz przyszły do nas jeszcze „Kolędy”, czyli przesyłka ze śpiewnikiem z dołączoną płytą CD oraz plikami MP3 przesłanymi e-mailem, dzięki czemu możemy śpiewać wszędzie (ku rozpaczy otoczenia :D). Teraz trwa na stronie mikołajkowa promocja jeśli kupicie więcej niż jeden produkt. Ale! Z kodem MLE20 dostaniecie jeszcze dodatkowe -20% na zamówienie. Warto więc zajrzeć i wspólnie z dziećmi poznawać muzyczny świat. ​

3. Coś czego nigdy nie jest za wiele.

   To kategoria prezentów, które uwielbiam dostawać. Miody z polskich pasiek (link do moich ulubionych znajdziecie poniżej), świeczki, które zapalam sobie do pracy przy komputerze prawie codziennie, czy kosmetyki od sprawdzonych marek – wszystkie te rzeczy zużywamy, ale często szkoda nam pieniędzy, aby kupić dokładnie takie, jakie chcemy.

   W tym wypadku przewidywalność jest naprawdę miła i na miejscu – mówię o sytuacji, w której dostaje co roku świeży zapas czegoś, co lubię i zużyję przed kolejnymi świętami. Jestem pewna, że po chwili namysłu dla każdego znajdziecie taki „użytkowy” prezent. Film do polaroida? Piękny kalendarz na nowy rok? A może zestaw ładnych maseczek, w których i tak musimy chodzić? 

4. Z dala od sieciówek. 

   Tytuł tego akapitu zabrzmiał złowrogo, ale mam nadzieję, że dobrze wyczujecie, o co w nim chodzi. Sytuacje, w których na jednym wigilijnym spotkaniu dwie osoby otrzymały zupełnie przypadkowo identyczne prezenty, były kiedyś rzadkie i zabawne. Teraz zdarzają się coraz częściej (nie mówię o żartobliwych wujaszkach, którzy kupują taki sam prezent wszystkim po kolei i prezentują dumę z tej optymalizacji; jak wiadomo, nie wszyscy podzielają takie poczucie humoru). Niestety w świecie opanowanym przez wielkie korporacje łatwo o duble, tym bardziej, że – chociaż metki z nazwą marki są inne – to większość produktów pochodzi z tych samych gigantycznych chińskich linii produkcyjnych.

    W dodatku, chociaż rzeczy dostępnych w sklepach jest coraz więcej, mam nieodparte wrażenie, że tych ładnych jest coraz mniej. I tu znowu warto wykonać trochę więcej pracy, poszukać głębiej, znaleźć coś wyjątkowego, bardziej lokalnego, po prostu – unikatowego. Oprócz radości osoby obdarowanej z otrzymania czegoś niepowtarzalnego, dochodzi do tego dobry uczynek ekonomiczny – wielkie sieciówki poradzą sobie z pandemią. Mali producenci – różnie. A co konkretnie polecam? Piękną biżuterią z naturalnych pereł od STAG JEWELS, książkę kulinarną od ukochanej blogerki, wymarzone dresy polskiej marki, ceramiczną „łapkę” na biżuterię… Naprawdę polskie biznesy dają radę! Poniżej znajdziecie jeszcze kilka bardzo fajnych pomysłów na prezenty.

STAG JEWELS Pearl Choker No.4„Katarzynka, widziałam u Ciebie na blogu taką piękną biżuterię z perłami… może szepniesz sama wiesz komu, że bardzo mi się podoba?”. Gdy słyszę podobne pytania (a w okresie przedświątecznym słyszę je dosyć często) to obrastam w piórka, że po tylu latach moi najbliżsi nadal zaglądają na bloga (bo kto nie miałby dosyć po prawie dziesięciu latach ;)) i znajdują tu coś ciekawego. Jeśli którejś z Was też spodobały się kolczyki z tego wpis, albo szukacie pięknego i niebanalnego sznura pereł, to zajrzyjcie na STAG JEWELS. Choker, który widzicie na zdjęciu został wykonany z naturalnych, podłużnych pereł oraz ozdobnego zapięcia ze srebra próby 925, pozłacanego 24 k złotem. Nie wspominałabym o tym, gdyby nie to, że mam dla Was kod, który da Wam aż 20% zniżki. Wpiszcie kod MLE i skorzystajcie z niego przed 7 grudnia!​Różano-sojowe kosmetyki nawilżające Zestaw do twarzy i ust marki Fresh. Być może pamiętacie kosmetyki marki FRESH stworzonej w Bostonie w 1991 roku. Pierwszymi kosmetykami FRESH były mydła opakowane w piękny papier (Oval Soap są w sprzedaży do dziś). W ciągu następnych lat marka rozwinęła się, mając w ofercie pełną gamę produktów na bazie naturalnych składników. Używałam wcześniej maski różanej i sojowego żelu do mycia twarzy i bardzo sobie chwaliłam te kosmetyki. A skoro mowa o gwiazdkowych prezentach, to w Sephorze można teraz kupić cały zestaw produktów FRESH (jest znacznie tańszy niż suma cen pojedynczych produktów w nim zawartych). Znajdziecie w nim różano-sojowe kosmetyki nawilżające do twarzy i ust, a dokładniej: sojowy żel do mycia twarzy (ten którego używałam), różany krem na dzień , różany tonik, maskę i balsam do ust. Kosmetyki przyjdą do Was w świątecznym pudełku. Uwaga! Liczba zestawów jest ograniczona!

Ludzie dzielą się na tych, którzy uważają, że ich pamięć jest perfekcyjna, a notowanie myśli czy prowadzenie kalendarza jest oznaką słabości, i na tych, dla których notatnik czy „planner” jest jakby częścią ich umysłu (obawiam się, że ci pierwsi po prostu nie mieli okazji przekonać się o ile łatwiej żyje się tym drugim i stąd ta niechęć). W każdym razie, jeśli ktoś używa kalendarza, to na pewno lada moment będzie potrzebował kolejnego. Ten Minimal Planner ze zdjęcia (od Madamy) zachwyci nawet najbardziej wymagającą dziewczynę (i chłopaka w sumie też!). Każdy jego detal mi się podoba – od idealnego w dotyku papieru, przez minimalistyczną oprawę ze złotym tłoczeniem, aż po przejrzystą zawartość. Według mnie znalazłam najpiękniejszy. Jeśli użyjecie kodu MINIMAL to otrzymacie 5% zniżki na wszystkie produkty w sklepie (ważny tylko dla pierwszych 100 osób, kończy się 31 grudnia). 

Miody to w mojej rodzinie stały element listów do Świętego Mikołaja. A z tego, co widzę po Waszych komentarzach, to Wy również kochacie miodowe paczki. Wracam więc do Was z informacją, że nasze ukochane Apimelium ma w swojej ofercie prezentową propozycję. Grudniowa edycja zapakowana jest jak prezent, a w środku znajdziecie wszystkie miody ze zdjęcia (plus jeszcze jeden, który nie dotrwał do zdjęć, bo – co tu dużo mówić – został zjedzony). Apimelium to prawdziwy miodowy raj – zapewniam Was, że jak raz spróbujecie wyrobów z ich pasiek, to już zawsze będzie do nich wracać. 

Według wielu osób bony nie są fajnym prezentem, więc jeśli macie lepszy pomysł, to ich nie kupujcie (świetnie zaczęłam – jestem mistrzynią reklamy własnej marki ;)). Informację o bonach do MLE Collection podaję więc tutaj tylko dla totalnych desperatów, którym prezenty utkną tuż przed świętami między biegunem polarnym a kominem. ​

   To nie prezenty są najważniejsze, ale najbliżsi których nimi obdarowujemy. Prawda stara jak świat, nawet siedmioletni Kevin nie miał co do tego wątpliwości, gdy został sam w domu. W poprzednich latach trzeba było się pilnować, by o tym pamiętać. W tym roku trudno będzie o tym zapomnieć. Lepiej nie próbować! 

*  *  *