Przyjechaliście do Sopotu i nie wiecie gdzie zjeść? Te miejsca będziecie mieć po drodze

   Bohaterów Monte Cassino Street is a place that you can't really miss in Sopot. Commonly referred to as Monciak, the pedestrian precinct runs as far as the pier and is the greatest Sopot's attraction visited by almost one million people from April to August.  

   In the upcoming weeks, the group of people that will be searching for good food here includes, among others, the participants of local festivals – in May of Polsat SuperHit, in June of Gydnia Blues Festival, in July of Opener and Globaltica, and in August of the oldest Tricity music festival that is Sopot Molo Jazz Festival. That's why my culinary path already starts in the near vicinity of the main railway station that has changed a lot in recent years.  

   If you are just getting off at Sopot Główny and you don't know where to east something tasty without adding unnecessary kilometres to your route, I'm here to help.On Monte Cassino alone, almost all places are dining venues. However, it's common knowledge that the greater the choice the more difficult it is to make it. Additionally, not all restaurants where hungry tourists flock are worth your attention. Rankings, opinions, and stars in online search engines, including the popular Tripadvisor, may mislead you – high places are taken by appropriately promoted dining venues (although there are exceptions like Bar Przystań, which is definitely worth visiting).  

   So how to find a place with cool ambience and delicious meals among the many restaurants patios, wide open doors, and inviting A-boards? I'll be eager to give you some advice where you should head and try some food.

Cały Gaweł, 7 Dworcowa Street  

If you arrive in Sopot early in the morning or you are staying overnight near Monciak and you'd like to eat a really good breakfast, you should definitely pay a visit at Cały Gaweł (open from 9 am). It is an equally good option for all travellers who are hanging about the main railways station as the restaurant is situated at a stone's throw. However, their breakfasts are so encouraging that I would come over from Gdynia on numerous occasions. The fans of delicious meals should, first and foremost, try millet groats gruel on coconut milk with baked apples, toasts with fried egg and avocado paste, Chef's sandwich – a sandwich roasted with free range chicken, Kashubian cheese, and dried tomato, home-made red onion preserve, and fresh rocket as well as home-made hummus with organic vegetables. Chefs get the products from local Kashubian eco farms. Cały Gaweł is also a place that is pet-friendly – dogs will get a bowl of cold water and are always welcome.  Note! Even in the low season, I sometimes had to wait for a free table which is the best recommendation of the place.

* * *

Ulica Bohaterów Monte Cassino jest miejscem, którego w Sopocie nie da się ominąć. Nazywany Monciakiem deptak ciągnie się aż do molo – największej atrakcji Sopotu, która od kwietnia do sierpnia odwiedzana jest przez prawie milion osób.

   W najbliższych tygodniach dobrego jedzenia poszukiwać tu będą między innymi uczestnicy okolicznych festiwali – w maju goście polsatowskiego SuperHit, w czerwcu słuchacze Gdynia Blues Festival, w lipcu bywalcy Open’era i Globaltiki, a w sierpniu zjadą się fani jazzu na najstarszy trójmiejski festiwal muzyczny Sopot Molo Jazz Festival. Dlatego moja kulinarna ścieżka zaczyna się już w okolicach dworca, który bardzo się zmienił w ostatnich latach.

   Jeśli wysiedliście właśnie na peronie na stacji Sopot Główny i nie wiecie gdzie dobrze zjeść nie nadrabiając drogi, to już spieszę z pomocą.
Na samej ulicy Monte Cassino prawie każdy lokal pełni funkcję gastronomiczną. Wiadomo jednak, że im większy mamy wybór, tym trudniej jest się zdecydować. Dodatkowo nie wszystkie wypełnione głodnymi turystami restauracje są godne uwagi. W błąd mogą też wprowadzać rankingi, opinie i gwiazdki na internetowych wyszukiwarkach, w tym tak popularny Trip Advisor – wysokie miejsca zajmują tam po prostu odpowiednio wypromowane lokale (choć są wyjątki, jak Bar Przystań, który faktycznie warto odwiedzić).

   Jak więc wśród licznych ogródków, otwartych szeroko drzwi i zachęcających „potykaczy” znaleźć miejsce z fajnym klimatem i smacznymi potrawami? Chętnie podpowiem, gdzie warto usiąść i coś zjeść.

Cały Gaweł, ul. Dworcowa 7

   Jeśli traficie do Sopotu rano lub nocujecie w pobliżu Monciaka i macie ochotę na naprawdę dobre śniadanie, koniecznie zajrzyjcie do „Całego Gawła” (czynny od 9:00). To też dobra opcja dla wszystkich podróżnych, którzy kręcą się w okolicach dworca, bo restauracja znajduje się tuż obok. Śniadania są jednak tak zachęcające, że nie raz zdarzało mi się przyjeżdżać na nie aż z Gdyni. Amatorzy dobrych dań powinni przede wszystkim posmakować jaglanki na mleku kokosowym z pieczonym jabłkiem, grzanek z sadzonymi jajkami i pastą z awokado, kanapkę Gawła inaczej – kanapka zapiekana z kurczakiem zagrodowym, serem kaszubskim i suszonym pomidorem, domowa konfitura z czerwonej cebuli i świeża rukola oraz domowego hummus z warzywami organicznymi. Produkty dostarczają kucharzom rolnicy z ekologicznych, kaszubskich gospodarstw. „Cały Gaweł” to również miejsce przyjazne zwierzętom – psiaki mogą liczyć na miskę zimnej wody i są zawsze mile widziane.  Uwaga! Nawet poza sezonem zdarzało mi się tu czekać w kolejce na stolik, co jest najlepszą rekomendacją tego miejsca.

Bowl/ micha hummus – domowy hummus gruboziarnisty, 2 jaja sadzone, sałaty, salsa pomidorowa, plastry buraka i ciepła bagietka. Prosto Pizza i Piwo, ul. Kościuszki 14

   Another dining venue nearby the railway station is an extremely friendly pizza parlour (some claim that it's the best of such places in Sopot). On 14 Tadeusz Kościuszko Street, you'll find Prosto Pizza i Piwo. Once, I've heard that good Italian pizza can be recognised after trying Margarita – a small number of ingredients allows you to focus on the assessment of the sauce and the dough. In this respect, this dining spot gets an A+. Of course, it's also worth trying more complex meals – Toto with walnuts or Tartufo with truffle paste. A perfect crowning of the meals are coffees, home-made desserts, and craft beers. The fans of such beverages will have a really tough choice – apart from classic options such as pale lagers, stouts, and pilsners, you can try a strawberry beverage or a melon beverage. And, of course, Sopot Cider and a must-try in all Italian trattorias – home-made wine served in decanters. 

   Those who enjoy Hala Koszyki will surely like both Prosto Pizza and Cały Gaweł. After the renewal of the Sopot railway station, a space filled with dining venues has been created, with the difference that tables can be also found outdoors.

* * *

   Kolejnym lokalem niedaleko dworca jest niezwykle przyjazna pizzeria (według niektórych najlepsza w Sopocie). Pod adresem Tadeusza Kościuszki 14 znajduje się „Prosto Pizza i Piwo”. Kiedyś usłyszałam, że dobrą włoską pizzerię poznaje się po Margaricie – niewiele składników pozwala skupić się na ocenie sosu i ciasta. Ten egzamin lokal zdaje na szóstkę. Oczywiście na miejscu warto spróbować także bardziej skomplikowanych przepisów – Toto z orzechami włoskimi albo Tartufo z pastą truflową. Doskonałym uzupełnieniem dań są podawane w tym miejscu kawy, domowe desery oraz piwa rzemieślnicze. Fani tychże staną przed naprawdę trudnym wyborem – poza opcjami klasycznymi typu jasne, ciemne, pils, można skosztować trunku truskawkowego albo melonowego. No i Cydru Sopockiego oraz pozycji obowiązkowej w każdej włoskiej trattorii, czyli domowego wina podawanego w karafkach.  

„Prosto Pizza i Piwo” i „Cały Gaweł” spodobają się bywalcom warszawskiej „Hali Koszyki”. Po rewitalizacji sopockiego dworca powstała przestrzeń wypełniona lokalami, z tą różnicą, że stoliki są również na świeżym powietrzu.

Od lewej pizza NAPOLI – salami napoli, czarne oliwki, mozzarella, sos pomidorowy oraz pizza TOTO – gruszka, orzechy włoskie, gorgonzola, mozzarella, sos pomidorowy.

Dwie Zmiany, Bohaterów Monte Cassino 31

    Food is important, but what about culture, art, and entertainment for children? The owners-artists of Dwie Zmiany have come up with the idea to combine all of those elements and have created a social cooperative. On 31 Bohaterów Monte Cassino Street, you can find an inconspicuous entrance to an already iconic venue. Dwie Zmiany is a place where you'll find unique meals based on seasonal and local products. However, the magic of this place is not about the food and delicious coffees – it's also about art which surrounds you on all sides. The place's interior, divided into a lighter and a darker area, resembles an art gallery. Sea-style painting remind us about the Sopot beach located at a distance of about 500 m from the dining venue. Local residents can come here with families as children have plenty to do in here – on weekends, the restaurant often organises interesting art workshops. In the meantime, adults can talk over coffee and home-made pastries.

* * *

   Jedzenie jedzeniem, ale co z kulturą, sztuką i rozrywką dla dzieci? Właściciele-artyści „Dwóch Zmian” wpadli na pomysł jak te wszystkie sprawy ze sobą połączyć i stworzyli „Spółdzielnie Społeczną”. Przy Bohaterów Monte Cassino 31 znajduje się niepozorne wejście do kultowej już dla mieszkańców miejscówki. „Dwie Zmiany” to lokal, w którym zjemy autorskie dania, oparte na sezonowych, lokalnych produktach. Ale magia tego miejsca, to nie tylko jedzenie i wyśmienite kawy – to sztuka, która otacza nas z każdej strony. Wnętrze podzielone na część jaśniejszą i ciemniejszą przypomina galerię. Obrazy w klimacie morskim przypominają nam o sopockiej plaży, oddalonej od lokalu o jakieś 500 metrów. Tubylcy lubią przychodzić tu z rodzinami, bo dzieci mają, co robić – w weekendy często organizowane są ciekawe warsztaty plastyczne. Dorośli mogą w tym czasie podyskutować przy kawie i domowych ciastach.

Guacamole – awokado, grzanka, świeża kolendra, czerwona cebula.

Szarpany dżakfrut z pieczonymi ziemniakami, pesto z liści rzodkiewki – dżakfrut pomimo tego, że jest owocem w tym daniu smakuje jak najlepszej jakości mięso. Myślę, że żaden miłośnik steków nie zorientowałby się, że ten posiłek jest wegański. Pycha!

Moshi Moshi Sushi, Bohaterów Monte Cassino 63

   You're in Sopot but you don't like fried fish and chips? If you like Asian cuisine, it's worth visiting Moshi Moshi. Sushi, which I'd definitely recommend to a Japanese person missing their home, is prepared in the very heart of Monciak. Ramen soup which is an iconic Janese meal is really delicious here. The venue is famous for amiable servers who are eager to help you if you are a rookie in the field of Japanese cuisine. The youngest pickers will be also pampered in here – a deep bow to parents with children is a special menu with colourful meals, including Tori Panco, that is chicken breast with sides.  A huge advantage is the pleasant patio – with a view on Plac Rybaka. The patio is situated on a small platform, owing to which the passing tourists won't peek into your plates.   Monciak is already filling up with crowds of saunterers. From my own experience I know that in a moment it'll be difficult to find interesting places in the city centre among the numerous advertisements and leaflets. Therefore, I hope that my recommendations will be helpful during your next visit in Tricity.

* * *

   Jesteście w Sopocie, ale nie przepadacie za smażoną rybą z frytkami? Jeśli lubicie azjatyckie klimaty, warto odwiedzić „Moshi Moshi Sushi”. Sushi, które bez wahania poleciłabym tęskniącemu za domem Japończykowi, przygotowywane jest w samym sercu Monciaka. Zupa Ramen, która jest wizytówką japońskich restauracji jest tu naprawdę wyśmienita. Lokal słynny jest też z uprzejmej obsługi, która bardzo chętnie pomaga początkującym w temacie japońskiej kuchni. Zadbano także o małych niejadków – ukłonem w stronę rodziców z dziećmi jest specjalne menu wypełnione kolorowymi daniami, a wśród nich „Tori Panco", czyli pierś z kurczaka z dodatkami.  Dużym plusem jest też przyjemny ogródek – z widokiem na plac Rybaka, ale na delikatnym podwyższeniu dzięki czemu przechodzący turyści nie zaglądają nam do talerza.

   Monciak już zapełnia się tłumami spacerowiczów. Z doświadczenia wiem, że za chwilę ciężko będzie się odnaleźć wśród napisów i ulotek reklamujących lokale w centrum. Mam więc nadzieję, że moje podpowiedzi przydadzą Wam się w trakcie kolejnej wizyty w Trójmieście.

Zestaw luchowy – zupa miso, futomaki z łososiem (19 złotych).

Ramen z owocami morza.Zestaw DOJI – futomaki sake philadelphia/ futomaki hirame/ california sake/ nigiri sake/ nigiri maguro (24sztuki).

 

 

 

Kąpiele leśne

    Patience is not my strong suit. Even before the calendar summer starts, I'd like to spend my time just as if it was already July. In May, food tastes better when we leave our four walls. That's why I try to organise small picnics wherever it's possible. Last week, for want of better options, the curb on the main plaza of St Remy was enough for us. The leaves of a conspicuous sycamore were a protection against the Provençal sun, and we were able to enjoy sausages, marinated garlic, and hummus purchased at a stall. Another time, when we were finally able to enjoy our first warm evening, we spread a blanket on the Orłowo Beach – the best place to celebrate without any occasion.  

   My love for picnicking probably originated out of longing for Jane Austen's novels – she was a master of describing preparations, the hardship connected with it, and also the pleasure of feasting outdoors. Of course, my escapades differ to a great extent from the ones we know from "Sense and Sensibility" or "Emma", but you can assume that the ambiance is similar – ultimately, it's all about lugging many items to one place and then pleasantly spending your free time in the open air. Lack of a valet shouldn't be an obstacle here.  

   The magic of picnics isn't only about eating (even though it's a very pleasant activity in itself), but it's also about your surroundings. Spending time close to nature, observing blooming trees, the fragrance of grass, or the singing of birds have always improved my mood, even though I've never been able to grasp why. It turns out that a thing that has been an unsolvable riddle since my childhood has its justification in science.

* * *

 

   Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Jeszcze nim kalendarzowe lato nadejdzie chcę spędzać czas tak, jakbyśmy mieli już lipiec.

 

   W maju jedzenie smakuje lepiej gdy opuścimy nasze cztery ściany. Usiłuję więc zorganizować małe pikniki wszędzie gdzie się da. Tydzień temu, z braku laku, wystarczył nam krawężnik na głównym placu miasteczka St. Remy. Liście okazałego platana chroniły nas przed prowansalskim słońcem, a my delektowaliśmy się kiełbaskami, marynowanym czosnkiem i hummusem kupionymi na straganie. Innym razem, gdy doczekaliśmy się pierwszego ciepłego wieczoru, rozłożyliśmy koc na orłowskiej plaży – najlepszym miejscu do świętowania bez okazji.

   Moja miłość do piknikowania wzięła się pewnie z tęsknoty za powieściami Jane Austen, która było mistrzynią w opisywaniu przygotowań, trudów z nimi związanych, ale i przyjemności wynikających z uczty na świeżym powietrzu. Oczywiście, moje eskapady różnią się znacznie od tych, które znam z „Rozważnej i Romantycznej” czy „Emmy”, ale można uznać, że klimat jest podobny – w końcu chodzi o to aby przytaszczyć ze sobą mnóstwo rzeczy, a potem miło spędzić czas na świeżym powietrzu. Brak lokaja nie powinien być przeszkodą.

   Magia pikników nie polega wyłącznie na konsumowaniu jedzenia (chociaż jest to samo w sobie bardzo przyjemne), ale również na otoczeniu. Obcowanie z naturą, obserwowanie kwitnących drzew, zapach trawy czy śpiew ptaków zawsze poprawiało mój nastrój, chociaż nie potrafiłam jasno określić dlaczego. Okazuje się, że to co od dzieciństwa było dla mnie niewyjaśnioną zagadką ma swoje uzasadnienie w nauce.

   I've always felt that forest is place that has a positive influence on me and that breathing fresh air filtrated through the tree crowns has relaxing properties and immediately takes my thoughts away from my straits. So far, I've had no idea that the so-called "forest bathing" is a renowned field of medicine in Japan. A book that opens the readers' eyes on the topic of walks close to nature, introducing us to a world that is seemingly familiar, yet never fully explained, has just landed in bookshops. While reading the table of contents and the introduction to "Shinrin Yoku: The Art of Japanese Forest Bathing", I was amused by the fact that someone would be teaching me how to stroll around forests. But let's get to the point.  

   It's difficult to oppose an obvious conclusion that we are a society "living inside". When we start analysing our day, week, month, we'll notice that we spend most of our time inside buildings – houses, offices, shopping malls. The more urban infrastructure, corporations, and concrete jungles, the higher our stress level, exposure to noise, and the feeling of confinement. It seems to us that the development of civilisation allowed us to become independent of nature. However, it is not public transport, buildings, the Internet, but the forest that can give us everything that we need to survive. Even though we've learnt how to get our food and build our shelters away from the forest, our biological conditioning make us unconsciously yearn this green place.

* * *

   Od zawsze czułam, że las dobrze na mnie wpływa, a oddychanie powietrzem przefiltrowanym przez korony drzew od razu odpręża i odciąga myśli od strapień. Do tej pory nie wiedziałam jednak, że tak zwane „kąpiele leśne” to w Japonii uznana dziedzina medycyny. Na księgarniane półki trafiła właśnie pozycja, która otwiera oczy na tematykę spacerów w otoczeniu przyrody, wprowadzając nas w świat pozornie znany, ale nigdy dokładnie nie wyjaśniony. Czytając spis treści i wstęp do „Shinrin-yoku. Sztuka i teoria kąpieli leśnych” trochę rozbawiło mnie, że ktoś miałby uczyć mnie spacerowania po lesie. Ale do rzeczy.

   Trudno jest nie zgodzić się z oczywistym wnioskiem, że jesteśmy społeczeństwem „żyjącym wewnątrz”. Gdy przeanalizujemy swój dzień, tydzień miesiąc, zauważymy, że większość czasu spędzamy w budynkach – domach, biurach, centrach handlowych. Im więcej infrastruktury miejskiej, korporacji i betonowych dżungli, tym większy poziom stresu, narażenie na hałas i poczucie zamknięcia. Wydaje się nam przy tym, że rozwój cywilizacji pozwolił nam od uzależnić się od natury. Tymczasem to nie komunikacja miejska, budynki, internet, a las potrafi dać nam wszystko, czego potrzebujemy do przeżycia. I o ile nauczyliśmy się zdobywać pożywienie i budować schronienie poza lasem, to nasze biologiczne uwarunkowania sprawiają, że podświadomie za nim tęsknimy.

W książce znajdziecie nie tylko teorię, ale wiele praktycznych porad dotyczących samych spacerów, praktykowania Shinrin-Yoku wraz z ćwiczeniami i instrukcjami, jak rozbudzić każdy zmysł. Dowiecie się jakie rośliny najlepiej oczyszczają powietrze (ja już rozglądam się za azaliami doniczkowymi), jakie olejki eteryczne warto kupić i co trzymać w domowej apteczce. Sztuka i teoria kąpieli leśnych jest także świetnym przewodnikiem. Jeśli kiedykolwiek będę wybierała się do Japonii, na pewno znajdzie się w moim bagażu.

    Is a simple stroll around the forest enough to tick off your "forest bathing"? It will surely have a positive influence on us, but that's slightly too little. The book is supposed to teach us how to maximally benefit from what nature has in store for us. How to pick the routes to decrease our blood pressure, how to stimulate our immune system, solve our problems with sleeplessness (it is said that the reason for it might be the lack of appropriate contact with plants). The philosophy of "forest bathing" is based on five senses that will be fully activated when they come in contact with greenery. The route isn't that important. It's important that you have no particular aim – it is a stroll that is supposed to be aimless; therefore, you don't have to rush anywhere because you don't have to reach any place, probably a situation that you haven’t experienced in a long time. And what if you haven't got a forest nearby? Dr Qing assures that it is enough to take a stroll along the paths of a tree-lined park or even a small plaza – it's all about looking at greenery – for the sake of everyday relaxation.  

   I recommend closing your laptops quicker today, hiding your mobile phones, and wandering around a forest or a park. And maybe you'll opt for something more than a simple weekend dinner and eat under a blooming apple tree? If Instagram has any kind of positive influence on our lives, it is surely the promotion of picnics. Actually, each self-respecting Instagram star has to prepare a photo shoot with a basket filled with more or less reasonable contents at least once a season – if you haven’t got an idea on what to take with you, you can find the answer, for example, on this profile. When you reach some kind of scenic glade, take off your shoes and walk barefoot for a while. Why? A comprehensive explanation is provided in the book, but I can promise you that you'll feel the answer deep down inside.

 * * *

   Czy zwykła przechadzka po lesie wystarczy, aby uznać „kąpiel leśną” za zaliczoną? Na pewno wpłynie na nas pozytywnie, ale to trochę za mało. Książka ma nauczyć nas, jak w pełni czerpać z dobrodziejstw natury. Jak wyznaczać ścieżki, by obniżyć ciśnienie, pobudzić układ odpornościowy, rozwiązać problemy z bezsennością (podobno jej przyczyną także może być brak odpowiedniego kontaktu z roślinami). Filozofia „kąpieli leśnych” opiera się na pięciu zmysłach, które w pełni uaktywniają się w otoczeniu zieleni. Trasa natomiast nie jest ważna. Ważne, by nie ustalać mety – jest to spacer, który nie ma mieć celu, dlatego nigdzie nie trzeba się spieszyć, bo zapewne pierwszy raz od dawna, nigdzie nie będzie trzeba dojść. A co jeśli nie masz w pobliżu lasu? Dr Qing zapewnia, że dla codziennego relaksu wystarczy drzewiasty park, a nawet skwerek – byle patrzeć na zieleń.

   Polecam Wam zamknąć dziś komputery szybciej, schować głęboko telefony i poszwendać się po lesie albo parku. A może zdecydujecie się na coś więcej i weekendowy obiad zjecie pod kwitnącą jabłonią? Jeśli Instragram ma jakiś pozytywny wpływ na nasze życie to z pewnością jest to propagowanie pikników. Właściwie każda szanująca się gwiazda tej aplikacji przynajmniej raz na sezon musi przygotować sesję z koszykiem wypełnionym mniej lub bardziej uzasadnioną zawartością – jeśli nie macie pomysłu na to, co zabrać ze sobą to znajdziecie odpowiedź na przykład na tym profilu. A jak dojdziecie już do jakiejś uroczej polany, zdejmijcie buty i pochodźcie chwilę boso. Dlaczego? Wyczerpujące wyjaśnienie znajdziecie w książce, ale ja Wam mogę obiecać, że odpowiedź poczujecie głęboko w sobie.

Co prawda nie zaprosiliśmy na piknik królowej Elżbiety (wiedzieliśmy, że jest zbyt zajęta przygotowaniami do ślubu jej wnuka, by przyjechać do Polski), ale odrobina zapożyczeń od brytyjskiej arystokracji jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Kieliszki znajdziecie w ofercie polskiej firmy Krosno. Monika: spódnica oraz body – MLE Collection (ta pierwsze dostępna już teraz, na drugie trzeba jeszcze poczekać ;)) // Gosia: sukienka – Tuluza od MLE Collection // Kasia: koszula – MLE Collection (dostępna niebawem), spodnie – Topshop (model Jamie) //

Last Month

The longed-for May Holiday has finally come and probably not many of you return back to the last couple of weeks with their thoughts – it's so beautiful outside that you should enjoy every moment instead of looking back. I will, however, reminisce this April for a long time. Check out a couple of shots full of spring flowers and first warm sun rays.

* * *

Nadeszła upragniona majówka i pewnie niewiele z Was chce teraz wracać myślami do ostatnich kilku tygodni – na zewnątrz jest tak pięknie, że trzeba cieszyć się każdą chwilą i nie oglądać za siebie. Ja jednak będę długo wspominać ten kwiecień. Zapraszam na kilka ujęć wypełnionych wiosennymi kwiatami i pierwszymi ciepłymi promieniami słońca. That's my thing that I usually start cleaning from places that should be at the end of the list – if I have enough time. Today it all started with a book rack. It still has a number of empty shelves – I initially assumed that I'll keep all of my books here, but in practice they can be found on the windowsill, coffee table, by the bathtub, not to mention the substantial pile by the bed. I don't know why, but it seems that if I put them where they should remain, I won't come back to them.

* * *

Już tak mam, że sprzątanie zaczynam zwykle od miejsc, za które powinnam zabrać się na końcu – jeśli starczy mi czasu. Dziś rano padło na regał z książkami. Ma wciąż kilka pustych półek – z założenia chciałam trzymać wszystkie książki właśnie tutaj, ale w praktyce są na parapecie, stoliku kawowym, przy wannie, nie wspominając już o naprawdę pokaźnym stosiku przy łóżku. Nie wiem czemu wydaje mi się, że jeśli odłożę je tam, gdzie ich miejsce to już do nich nie wrócę.Świąteczne poszukiwanie zajączka. Odpoczynek po świątecznym obżarstwie. Wielkanocny wpis z cyklu "Look of The Day" możecie znaleźć tutaj.1. Poniedziałkowe śniadanie czyli awokado w roli głównej. // 2. Pakowanie na majówkę. // 3. Magazyn "Unconditional". // 4. Ten dzień był jak połączenie "Pożegnania z Afryką" i "Dzieci z Bullerbyn". To naprawdę miłe gdy życie przypomina czasem sceny z filmów i powieści. Na początku kwietnia trzeba było sfotografować letnie nowości od MLE Collection. Poniżej mały backstage. //1. Sukienka w paski o kopertowym kroju. // 2. Praca w tak nastrojowym otoczeniu to przyjemność.  // 3. Spódnicę, którą ma na sobie Asia znajdziecie tutaj. Koszyki i kapelusze – gdyby ktoś pytał o moje "must have" na nadchodzące lato.
To zaskakujące jak wiele można zdziałać gdy nie patrzy się na to komu przypadną największe zasługi, jak szybko spełniają się marzenia gdy połączy się siły i jak bardzo myli się ten kto uważa, że jeśli pragniemy tego samego to musimy stać się wrogami aby walczyć o swoje. W trakcie siedmiu lat blogowania nie raz przekonałam się o tym wszystkim. Fajnie, że wciąż napotykam na swojej drodze ludzi, z którymi od razu znajduję wspólny język. Z dziewczynami z 2InCreatives pewnie jeszcze nie raz się zobaczę. 1. Forsycja z ogrodu mojej mamy. // 2. Chciałabym, żeby te kwiaty były z mojego ogrodu, ale póki co wyrósł mi tylko jeden tulipan. // 3. Powiew ciepłego powietrza.  // 4. Kosmetyczny niezbędnik. //zawieszka i kolczyki – YES // top – Hibou Essentials // marynarka – ZaraW tym wisiorku od marki YES można umieścić małą karteczkę z "wiadomością". Teraz na stronie www.YES.pl oraz w salonach stacjonarnych trwa promocja -25% na drugą lub -50% na trzecią sztukę biżuterii z kodem: wiosna2018 – zajrzyjcie do sklepu bo w ofercie jest wiele pięknych rzeczy. Możecie uwierzyć, że ten z prawej ma tylko sześćdziesiąt jeden lat? ;) W kwietniu mój tata miał urodziny i z tej okazji pozwolił w końcu założyć sobie Instagram. To prawdziwy żółtodziób w tym temacie więc trzymam za niego kciuki :). 1. Pierwsza rowerowa wycieczka w tym roku. // 2. Dzień bez książki to dzień stracony. // 3. Wiosenne zakupy. // 4. Szybka kawa podczas pobytu w Warszawie. //Wygląda jak salon królowej Elżbiety, ale to wnętrze jednej z warszawskich restauracji – Park Cafe Konstancin.Bardzo nie lubię gdy moje włosy wyglądają na przesadnie wystylizowane, dlatego doceniam każdy kosmetyk, który pomaga w osiągnięciu naturalnego efektu. Mgiełka do włosów marki Kerastese sprawia, że nawet kiepsko zakręcone loki zaczną wyglądać jak delikatne naturalne fale. Nie powoduje efektu sztywnych włosów, a wręcz przeciwnie – podkreśla fale i nadaje włosom blasku. Jego skład to w 99 procentach naturalne składniki.W to miejsce muszę jeszcze kiedyś wrócić! Całą relację z Disneylandu możecie obejrzeć tutaj.Biały t-shirt z napisem to produkt polskiej marki Diverse i z pewnością będzie elementem wielu moich letnich stylizacji.No tak… przecież nie mogę wyjechać na wycieczkę bez niego. 1. Małe a tak cieszy. // 2. W domowym biurze. // 3. "Gość w dom, Bóg w dom"  // 4. Kwietniowe popołudnie w Warszawie. //Ja czekam na moje śniadanie a on… właściwie robi dokładnie to samo. Kolejna porcja kosmetyków od Decleor. Lekki krem nawilżający (ten w słoiczku) chroni przed negatywnym wpływem zanieczyszczenia środowiska i przed działaniem promieni UV (pamiętajcie, że to ostatni moment, aby zamienić swój krem na dzień na taki z filtrem). Jeśli nie miałyście jeszcze kosmetyków tej marki to z ręką na sercu mogę je Wam polecić (ja wciąż wracam do kremu mandarynkowego). 

Angielski springer spaniel czyli klasyczny przykład psa towarzysząco-zamęczającego. Bo skoro mam czas czytać gazetę to znaczy, że mam też czas aby drapać go po grzbiecie. 
1 i 2. Jak mieć pięknie opaloną skórę jeszcze przed wakacjami? Możecie o tym przeczytać we wpisie pod tytułem "operacja mahoń w kwietniu" tutaj. // 3. Las i pies, czyli połączenie idealne. // 4.  Tak mógłby wyglądać mój dzisiejszy lunch… //

Na koniec przesyłam pozdrowienia z południowej Francji… ale o tym już niebawem. Wypoczywajcie!

Don’t let your dreams be only a dream. My trip to Disneyland in Paris.

   Once upon a time, Walt Disney, an American visionary and film producer, decided to create a place where every child would be happy and every adult would have the possibility to become a child again. As it usually happens in case of big dreams, not everything went according to the plan – on his path to this goal, he had to face many obstacles and often experienced the power of human dark nature.   

   A creature that had changed his life forever was an inconspicuous mouse. He created the first drawing depicting the character shortly after the production company with which he co-operated used a ploy to deprive him of the copyright to the character he had created – Oswald the Lucky Rabbit. He wanted to name the character Mortimer, but his wife, Lillian, firmly opposed this idea and convinced him to use the diminutive form of Michael, namely Mickey. The new animated friend won the hearts of millions of fans and the first of the 22 Oscar Awards that were supposed to go to Walt Disney. Today in Disneyland, Mickey Mouse is treated as the real boss of all bosses. That is how the character is referred to by all staff members who work in the park on a daily basis.   

   For several decades, special workers, who are a blend of dreamers and engineers, have been designing new places for the guests. While in the process, they pay attention to the finest details that make the whole fairy-tale world look like a real place. You won't find here cardboard houses, trumpery, or trash, and even the most sceptical grumps will talk about how they liked the Star Wars spaceship with excitement after a few hours spent in the park.   

   When I first reached Disneyland as an adult (previously I visited it when I was seven years old), I was convinced that this place is mostly for children. Well, if it's really the case, then something has to be wrong with me because two days spent in the park seem to me now like a beautiful dream. It's hard to believe that all of that was created because once, a vision appeared in a man's head.

If you'd also like to visit Disneyland in Paris, I've prepared a couple of tips and guidelines that can become helpful.

1. The biggest problem that we come across during a trip around this place is the queues to particular attractions. However, there are number of ways to avoid them. First of all, it's worth using the "fastpass" option that we will find at most frequented places – it's a type of booking. If you decide to stay at one of the hotels belonging to Disneyland, you'll have the opportunity to enter the park and try all the attractions one hour before it opens. If you have such a possibility, you should definitely choose days that are in the middle of the week as the park is visited by fewer people then. Leave the most popular attractions for the evening as most of the guests are doing the shopping or are already leaving the park.

2. Disneyland in Paris (or rather near Paris) can be reached in many different ways. I've already tried three options – a car (with my parents when I was six), a train (two years ago in Brussels), and a plane, using AirFrance. I can guess that most of you will use the last option – it'll be a lot more convenient if your destination is Charles De Gaulle Airport as it is easier to organise some kind of transport from there and the choice is more diversified (the train that stops at Disneyland or a special bus, you'll find more information here). If you come to Paris and you'd like to spend one day in Disneyland, it's best to use the train option (it'll take you only 35 minutes).

3. Tickets purchased at the entrance will be most expensive. Therefore, it's best to buy tickets online – if we plan our trip well in advance, they will simply be cheaper and we'll save some time that we would normally spend in the queue. If you have more time or you are planning to visit the park with children, I recommend accommodation in one of the hotels belonging to Disneyland – the ticket is already included in the price of your accommodation.

4. My photo summary doesn't include photos of the carousels and roller coasters so it may seem that I spent two days on walking around the characters from the tales and dragging some balloons behind me. But the truth is different, I was in a constant rush between a number of attractions so that I wouldn't waste even a minute. However, I didn't want to pose a threat to myself or other guests so I always put my camera in the handbag when I entered a roller coaster. That's why you need to take my word for it – what awaits you in Disneyland will surely impress you and will make you dizzy.

5. Carousels and roller coasters are not the only attractions that can be found in Disneyland. It's worth taking a breakfast at Plaza Gardens Restaurant as it is visited by Disney characters during that time. Without any hesitation, they join the guests and comfortably take photos with them. Apart from that place, you can meet the characters in the whole park. I hope that all of the guests meet Pluto during their visits – he bumps into people and wants them to scratch him behind the ear. He also gives autographs, even though his writing isn't that pretty.

6. A very simple but important advice – plan your outfit for the day and take only the most necessary items with you as you'll spend plenty of time walking (you'll find special lockers at the entrance to the park where you can leave larger pieces of luggage). Choose the most comfortable clothes and a handbag that can be thrown over the shoulder. Oh, and one more thing! It's also vital that you charge your mobile phone – you'll want to take as many photos and films that there's some likelihood you may quickly run out of battery.

7. It's really worth staying at the park until the end – each evening and in all seasons there is a special illumination against the background of the Sleeping Beauty's Castle just before the closing time. It's a little bit like New Year's Eve but with Disney characters – it takes your breath away and makes you want to stay there forever tied to one of the benches. 

* * * 

    Dawno, dawno temu Walt Disney, amerykański wizjoner i producent filmowy, postanowił stworzyć miejsce, w którym każde dziecko będzie szczęśliwe, a każdy dorosły będzie mógł znów poczuć się jak dziecko. Jak to zwykle bywa w przypadku wielkich marzeń, nie wszystko szło po jego myśli – na swojej drodze do celu spotykał wiele przeciwności i nie raz przekonał się o tym, jak silna jest w ludziach zła strona ich natury. 

   Istotą, która na zawsze zmieniła jego życie była niepozorna myszka. Narysował ją po raz pierwszy krótko po tym, gdy firma produkcyjna z którą współpracował podstępem pozbawiła go praw autorskich do stworzonej przez niego postaci – królika Oswalda. Chciał nadać jej imię Mortimer, ale jego żona Lillian stanowczo się sprzeciwiła i namówiła go na zdrobnienie imienia Michael, czyli Mickey. Nowy animowany przyjaciel zdobył miliony fanów i pierwszą  z 22 statuetek Oscara, które miały trafić w ręce Walta Disney'a. Dziś Myszka Mickey traktowana jest w Disneylandzie jak prawdziwy szef wszystkich szefów. Tak nazywa ją zresztą cała obsługa, która codziennie pracuje w parku. 

   Od kilkudziesięciu lat tak zwani "imażinerzy", czyli połączenie marzycieli z inżynierami, projektują dla gości nowe miejsca, nie zapominając przy tym o najmniejszych detalach, które sprawiają, że bajkowy świat wygląda tak, jakby był prawdziwy. Nie znajdziecie tu domów z kartonu, tandety czy śmieci. Nawet najbardziej sceptycznie nastawieni tetrycy po kilku godzinach spędzonych w parku będą z ekscytacją opowiadać o tym, jak bardzo podobało im się w statku kosmicznym ze "Star Wars". 

   Gdy po raz pierwszy pojechałam do Disneylandu jako dorosła kobieta byłam przekonana, że to miejsce przede wszystkim dla dzieci. No cóż, jeśli faktycznie tak jest, to ze mną musi być coś nie tak, bo dwa dni spędzone w tym miejscu jawią mi się teraz jak piękny sen. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko powstało dlatego, że najpierw zamarzył o tym jeden człowiek. 

Jeśli Wy również chcielibyście odwiedzić Disneyland w Paryżu, to przygotowałam dla Was kilka wskazówek, które mogą okazać się pomocne. 

  1. Największym problemem jaki może nas spotkać w trakcie zwiedzania to kolejki do atrakcji. Jest kilka sposobów na to, aby ich uniknąć. Przede wszystkim warto skorzystać z opcji „fastpass”, którą znajdziemy przy najczęściej uczęszczanych miejscach – to rodzaj rezerwacji. Jeśli zdecydujemy się na wyjazd połączony z noclegiem w którymś z hoteli należących do Disneylandu będziemy mieć możliwość wejścia do parku na godzinę przed otwarciem i skorzystania z większości atrakcji. Jeśli macie taką możliwość to koniecznie wybierzcie dni w środku tygodnia bo w tym czasie park odwiedza znacznie mniej ludzi. Najbardziej oblegane atrakcje zostawcie na wieczór, bo większości gości robi w tym czasie zakupy lub kierują się już w stronę wyjścia.

  2. Do Disneylandu w Paryżu (a właściwie pod Paryżem) można dostać się na wiele sposobów. Sama skorzystałam w swoim życiu już z trzech opcji – samochodu (z rodzicami, gdy miałam sześć lat), pociągu (dwa lata temu z Brukseli) i samolotu, korzystając z linii AirFrance. Domyślam się, że większość z Was skorzysta z tej ostatniej możliwości – na pewno wygodniej będzie Wam, jeśli Waszym docelowym lotniskiem będzie to Charlesa Ge Gaulle'a, bo łatwiej zorganizować transport i to na wiele sposobów (pociąg zatrzymujący się w samym Disneylandzie albo specjalny bus, więcej informacji tutaj). Jeśli przyjechaliście do Paryża i jeden dzień wyjazdu chcielibyście spędzić w Disneylandzie to najlepiej skorzystać z pociągu (to zaledwie 35 minut).

  3. Najdrożej wychodzą bilety kupione przy kasie, na miejscu. Dlatego najlepiej kupić bilety przez internet – jeśli zaplanujemy wyjazd z dużym wyprzedzeniem będą po prostu tańsze, a my nie będziemy musieli stać w kolejkach. Jeśli macie więcej czasu albo wybieracie sią do parku z dziećmi, to polecam Wam wykupienie noclegu w hotelu na terenie Disneylandu – w cenie noclegu jest już wliczony bilet do parku. 

  4. W mojej relacji brakuje zdjęć samych karuzeli i kolejek górskich, więc może się wydawać, że przez dwa dni kręciłam się wokół postaci z bajek i ciągnęłam za sobą balony. Ale fakty są zgoła inne, właściwie cały czas latałam pomiędzy jedną a drugą atrakcją, aby nie zmarnować ani chwili. Nie chciałam jednak stwarzać zagrożenia dla siebie i innych osób wokół mnie więc wchodząc do wagoników aparat grzecznie wkładałam do torebki. Musicie więc uwierzyć mi na słowo – to co czeka na Was w Disneylandzie na pewno Was zachwyci i przyprawi o zawrót głowy. 

  5. Karuzele i kolejki górskie to nie jedyne rozrywki jakie czekają na nas w Disneylandzie. Warto wybrać się na śniadanie do Plaza Gardens Restaurant, bo to miejsce odwiedzają w tym czasie postacie Disney'a. Bez skrępowania dosiadają się do gości i z przyjemnością robią sobie zdjęcia. Poza tym miejscem można się na nich natknąć w całym parku. Każdemu życzę spotkania z Plutem – rzuca się na wszystkich, a potem każe się głaskać za uchem. Rozdaje też autografy, chociaż pismo ma nie najładniejsze.

  6. Bardzo prozaiczna, ale ważna rada – zaplanujcie odpowiedni strój i weźcie ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bo na pewno będziecie bardzo dużo chodzić (przy wejściu do parku znajdują się schowki na rzeczy, w których możecie zostawić większe bagaże). Wybierzcie najwygodniejsze rzeczy i torebkę którą można przełożyć przez ramię. Aha! I koniecznie zadbajcie o naładowanie telefonu – będziecie chcieli robić tyle zdjęć i filmów, że w przeciwnym razie szybko padnie Wam bateria.

  7. Naprawdę warto zostać w parku aż do jego zamknięcia – każdego wieczoru i o każdej porze roku, tuż przed zamknięciem parku rozpoczyna się iluminacja na tle Zamku Śpiącej Królewny. To coś jak Sylwester ale z postaciami z Disney'a – zapiera dech w piersi i sprawia, że mamy ochotę przywiązać się do ławki, aby już nikt nigdy nas stąd nie zabrał.   

We landed at Charles De Gaulle Airport as it is the easiest to get from there to the park.

Wylądowaliśmy na lotnisku Charlesa Ge Gaulle'a bo z niego najłatwiej przedostać się później do parku. Our first place to visit was the iconic "Sleeping Beauty's Castle". An ideal place to take a commemorative photo.

Pierwszym punktem zwiedzania był kultowy "Zamek Śpiącej Królewny". Idealne miejsce na pamiątkowe zdjęcie.  In Disneyland, you could meet many people who were truly immersed in the fairy-tale ambience. I chose a modest costume, namely Minnie Mouse's ears.

W Disneylandzie można spotkać wiele osób, którym udzielił się baśniowy klimat. Ja wybrałam skromne przebranie czyli uszy Myszki Minnie.  One of the many cafés in the park.

Jedna z wielu kawiarni na terenie parku.  Answering the yet-unstated questions – dogs are forbidden to enter the park. The only exception to this rule is guide dogs. The photo above was taken during a training – you never know when the owners of guide dogs will fancy visiting Disneyland. The dogs have to be trained for such a possibility and they accompany their owners even on the carousels.

Uprzedzając Wasze pytania – do parku niestety nie można wprowadzać psów. Wyjątkiem są psy przewodnicy. Zdjęcie powyżej zostało wykonane w trakcie szkolenia – nigdy nie wiadomo czy podopieczni psów przewodników nie zechcą odwiedzić Disneylandu, psy muszą więc być wyszkolone na taką ewentualność – zostają wtedy wpuszczone nawet na karuzele :).  Cinderella and her prince. Each day, there is a parade featuring all of the protagonists of Disney's fairy tales – from "Lion King" to "Frozen" – that runs along the main avenue of the park.

Kopciuszek i jego książę. Każdego dnia główną aleją parku przechodzi parada z wszystkimi bohaterami baśni Disney'a – od "Króla Lwa" po "Frozen". Our second day welcomed us with beautiful spring weather.

Drugi dzień przywitał nas piękną wiosenną pogodą.  A bar brought to the park straight from California.

Bar przywieziony do parku prosto z Californi.  Waiting for the sunset and illuminations. I hope that I will visit this place once more. If you have any questions concerning the trip to Disneyland, I'll be eager to answer them in the comments. Have a great weekend!

Czekając na zachód słońca i iluminacje. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz odwiedzę to miejsce. Gdybyście mieli jakiekolwiek pytania dotyczące wyjazdu do Disneylandu to chętnie na nie odpowiem w komentarzu. Udanego weekendu!

Rysa na instagramowym szkle, kilka ekonewsów i filmy, które warto zobaczyć, czyli marcowe umilacze

   The last "while-awayers" probably appeared on the blog right after the extinction of dinosaurs, but some of you gave signals that you would like to read about things that inspire me again. Therefore, I dusted off some information for you. Many of them can be quite surprising, but I would like to write more about important things and avoid focusing only on the pleasant ones. I will additionally share my quick pasta recipe for the lazy.

1. Instagram is the most rapidly working online marketing device. If we want to check what clothes will be in fashion in the forthcoming months, it is enough to see the feed of our favourite profiles. The same is true when it comes to the interiors – we browse through the photos of living rooms and bedrooms, we use the tags, and we quickly find our dream carpet or armchair. For me, Instagram is also a treasure trove of culinary inspirations – it is enough to visit Eliza Mórawska's Instagram for me and I already know what I'm preparing for dinner. This inconspicuous app has boggled minds of millions of women and, basically, replaced women's magazines. The reason is simple – it seems to us that what we see is real. Since the photos are published by regular people, it means that we can be like them as well. And mostly, it's true – many women seem authentic in what they do. I won't be too innovative by saying that in many cases, the creation has started to overshadow how famous Instagram users live in real life and what they look like. Browsing through photos presenting an artificially created world has become the source of frustration for many of us. However, it seems to me that recently there has been a breakthrough and we started searching for ideal photos less frequently and became more interested with those girls who aren't afraid to show their flaws and imperfections. Jessica Stein was the first one to crack the Instagram glass. She is one of the most well-known travel bloggers. Her world turned upside down when she gave birth to a daughter suffering from an incurable genetic disease. Jessica decided to show her struggle for her child's health – the photos are still beautiful, but the descriptions are painfully honest and show how dramatic and difficult the life of a sick child's mother can be. To my horror, Jessica lost more than one hundred thousand followers in a short period of time because of that. These people definitely wanted to live on in a world of unicorns. The outcome of her brave and taboo-breaking confessions was, however, positive – the users who decided to stay with her quickly participated in money raising for the treatment of little Ru. I'm sure that Jessica doesn't regret her decision.

2. Another proof that the change has started is #bodyhairmovement (very controversial to some), that is publishing photos of your body as it was created by mother nature – with hair. Poland has even gained our own supporter of this idea (as in case of all progressivists, girls have to face a wave of criticism). Even though I lack the courage to participate in the undertaking, I really like the concept of breaking old patterns and not being afraid to speak about the expectations that are constantly being set for women. Besides, I think that it's not about underarm hair or the lack of it. Limitations and imposed rules of conduct are, unfortunately, elements that are still part of our lives…

3. It has probably become a tradition that the "while-awayers" posts include some information on films that I've recently seen. Due to the fact that cinema repertoire doesn't really draw my attention (I only saw "Red Sparrow" starring Jennifer Lawrence and "Three Billboards"), I'm still browsing through Filmweb in search of old and, at the same time, timeless film productions. Yes, I've come across "Mississippi Burning" with Willem Dafoe and "The Untouchables" with Kevin Costner and Sean Connery. What's more, if any of you haven't seen "The English Patient" I already envy you – it's pure perfection. Films should be created to evoke such emotions.

4. It may seem that new trends are driven only to compel us to leave our money in the industry. That's, in essence, true, but it sometimes happens that things that are fashionable are also justifiable. What I mean here is the pursuit of everything that is green and environment-friendly that has been going on among the clothing companies for a few seasons now. Today, I would like to tell you more about the notion of "organic cotton".

Clothing industry is second after agriculture most harmful branch for the environment. In case of cotton, it means plenty of wasted water and aggressive chemical agents, which are absorbed into the ground and stay there for many decades (they are absorbed into water sources and later go straight into our stomachs), used in its cultivation. Even though cotton growing is only 2.5% of the world's farmland area, cotton cropland is infested with as much as 25% of all pesticides used around the world (!!!). Thus, it is extremely important to choose clothes that have been sewn from organic cotton (without the use of toxic fertilisers and with a decreased water waste). You can find them in the offer of the largest chain stores and even in some of the stores belonging to Polish brands, for example Hibou Essentials.

* * *

   Ostatni wpis z cyklu "Umilacze" pojawił się chyba tuż po wyginięciu dinozaurów, ale niektóre z Was dawały mi znać, że chciałaby znów poczytać o inspirujących mnie rzeczach. Odkopałam więc dla Was kilka informacji. Wiele z nich może Was zdziwić, ale chciałabym częściej pisać o tym, co ważne, a nie tylko o tym, co przyjemne. Przy okazji podzielę się z Wami przepisem na super szybki makaron dla leniuchów. 

1. Instagram to najprężniej działająca machina marketingowa w internecie. Jeśli chcemy sprawdzić, co tak naprawdę będzie modne w ciągu najbliższych kilku miesięcy wystarczy przejrzeć feed ulubionych profili. To samo tyczy się urządzania wnętrz – podglądamy salony i sypialnie, korzystamy z oznaczeń i szybko znajdujemy wymarzony dywan czy fotel. Dla mnie Instagram to również kopalnia kulinarnych inspiracji – wystarczy, że wejdę na profil Elizy Mórawskiej i od razu wiem, co zrobię na obiad. Niepozorna aplikacja namieszała w głowach milionom kobiet i właściwie wyparła kobiecą prasę. Powód jest prosty – wydaje nam się, że to, co widzimy jest prawdziwe. Skoro zdjęcia publikują normalne osoby, to znaczy, że my też możemy być takie, jak one. I w dużej mierze jest to prawda – wiele kobiet wydaje się być autentyczna w tym co robi. Nie będę jednak zbyt odkrywcza, jeśli powiem, że w licznych przypadkach kreacja zaczęła przyćmiewać to, jak naprawdę żyją i wyglądają słynne instagramerki. Oglądanie sztucznie wylansowanego świata dla wielu z nas stało się źródłem frustracji. Mam jednak wrażenie, że w ostatnim czasie coś pękło i coraz rzadziej szukamy idealnych zdjęć, za to z większym zainteresowaniem śledzimy te dziewczyny, które nie boją się pokazać wad i niedoskonałośći. Rysę na instagramowym szkle jako pierwsza wyryła Jessica Stein, jedna z najsłynniejszych blogerek podróżniczych. Jej świat wywrócił się do góry nogami, gdy na świat przyszła jej córeczka z nieuleczalną, ciężką chorobą genetyczną. Jessica postanowiła pokazać walkę o zdrowie maleństwa – zdjęcia wciąż są piękne, ale opisy pod nimi są szczere, chwytają za serce i pokazują jak dramatyczne i ciężkie jest życie matki chorego dziecka. Ku mojemu przerażeniu Jessica w krótkim czasie straciła w związku z tym ponad sto tysięcy followersów, którzy najwyraźniej woleli żyć w świecie jednorożców. Finał tych niezwykle odważnych, łamiących tabu wyznań Jessici był jednak pozytywny – użytkownicy, którzy z nią pozostali szybko wzięli udział w specjalnej zbiórce pieniędzy na leczenie małej Ru. Jestem pewna, że Jessica nie żałuje. 

2. Kolejnym dowodem na to, że coś zaczyna się zmieniać jest (dla niektórych bardzo kontrowersyjny) ruch #bodyhairmovement, czyli publikowanie w sieci zdjęć swojego ciała, takim jakie stworzyła je natura – z włosami. Polska zdobyła nawet własną orędowniczkę tej idei (jak wszystkich postępowców, dziewczyny spotyka za to wielka krytyka). Chociaż mi brak odwagi na włączenie się do akcji, to podoba mi się łamanie schematów i głośne mówienie o wymaganiach stawianym kobietom. Zresztą, myślę, że wcale nie chodzi tu o włosy pod pachami lub ich brak. Ograniczenia i narzucane nam zasady postępowania to coś, co niestety wciąż pojawia się w naszym życiu…

3. To już chyba tradycja, że w umilaczach piszę o filmach, które ostatnio widziałam. Ponieważ repertuar kinowy jakoś mnie nie przyciąga (widziałam jedynie "Czerwoną jaskółkę" z Jennifer Lawrence i "Trzy billboardy") więc wciąż przeszukuję Filmweba w poszukiwaniu starych ale jednocześnie ponadczasowych produkcji. Tak trafiłam na "Missisipi w ogniu" z Willem Dafoe i "Nietykalnych" z Kevinem Costnerem i Seanem Connery. A jeśli któraś z Was nie widziała jeszcze "Angielskiego pacjenta" to już Wam zazdroszczę – perfekcyjny w każdym calu. Filmy powinny powstawać po to, aby wzbudzać właśnie takie emocje.

4. Może się wydawać, że nowe trendy są napędzane tylko po to, aby wyciągać od nas pieniądze. To w gruncie rzeczy prawda, ale zdarza się czasem, że to, co modne jest jednocześnie tym, co słuszne. Mam tu na myśli nieprzemijającą już od kilku sezonów pogoń marek odzieżowych za wszystkim co ekologiczne. Dziś chciałam przybliżyć Wam pojęcie "bawełny organicznej". 

Przemysł odzieżowy to druga po rolnictwie najbardziej szkodliwa dla środowiska gałąź gospodarki. W przypadku bawełny mowa przede wszystkim o gigantycznym zużyciu wody i agresywnych środkach chemicznych wykorzystywanych do jej uprawy, które wnikają do gleby na wiele dziesiątek lat (a później do źródeł wody skąd wędrują prosto do naszych żołądków). Chociaż uprawy bawełny to jedynie 2,5% światowego areału rolnego, na jej pola trafia około 25% wszystkich środków owadobójczych używanych na świecie (!!!). Niezwykle ważne jest więc to, aby wybierać ubrania, które zostały uszyte z bawełny organicznej (bez użycia trujących nawozów i przy mniejszym zużyciu wody). Znajdziecie je w ofercie największych sieciówek, a nawet u niektórych polskich marek, jak na przykład Hibou Essentials

Jeśli chwalicie sobie projekty, które powstają z myślą o środowisku to polecam Wam Zestaw Trzech T-shirtów Oversize z Bawełny Organicznej HIBOU. W pudełku dostajecie trzy t-shirty: biały, beżowy i szary. Mają prosty krój i wiem, że przechodzę w nich całe lato. 

5. As we are already talking about the ecosystem – since I can remember it has been repeated to me that fish are healthy and should be consumed as often as possible. No, wait. Fish were healthy until people scented money and started large-scale cultivation. All of the fish species that we eat with such appetite can contain mercury and carcinogenic substances (for example arsenic). This won't be compensated even by the largest doses of omega-3 acids.

If you care for the health-promoting properties of, for example, salmon, you won't gain any greater benefits from the consumption of the species of this predatory fish commonly available in Poland. In stores, you can most often find salmon that comes from fish farms (the popular Norwegian Atlantic salmon) which is fed with fodder. As a result, its positive impact on our bodies is negligible. This salmon contains more toxins and heavy metals. On the other hand, it is worth eating wild Pacific salmon (or in other words "Alaskan salmon"). Pacific salmon feeds on plankton and other fish – owing to that, it contains a relatively large amount of omega-3 fatty acids and its organism is characterised by much lower concentration of dioxins in comparison to farmed salmon. In turn, farmed salmon is characterised by a greater amount of omega-6 fatty acids than omega-3 fatty acids. Diet of most Europeans is rich in omega-6 fatty acids which can be found, for example, in fast food meals – there is no grater difference between eating Atlantic salmon and McDonald's fries for dinner. And one more thing: in natural conditions, the beautiful orange colour of the meat is an outcome of the fact that the fish lives in crystal clear and cold water. Fish farms lack both of these factors so in order for the meat to attain its "golden hue," the fodder is enriched with artificial dyes – delicious, isn't it?

If you'd like to learn more about what types of fish to buy and where you can find the ones that will have a positive impact on our health, you can read Greenpeace's report. You will even find there a ranking of supermarkets where fish are worth buying.

PS Watch out for smoked salmon that is available at eco stores! For three slices, you will pay as much as PLN 30. I've scrutinised this matter and it turned out that it's a regular Atlantic salmon with an addition of "eco" salt.

6. While-awayers without books whose pages just beg to be read wouldn't be while-awayers. This time I can recommend "A Paris Apartment: A Novel" by Gable Michelle because it easily took me back on the streets of one of my beloved cities. I recommend it to all who long for the times of belle époque and would like to read something light and very captivating.

* * *

5. Skoro już mowa o ekosystemie – odkąd pamiętam powtarzano mi jak mantrę, że ryby są zdrowe i należy je jeść jak najczęściej. Wróć. Ryby były zdrowe dopóki ludzie nie zwęszyli zarobku i nie rozpoczęli hodowli na wielką skalę. Wszystkie te gatunki ryb, które zjadamy z takim smakiem mogą zawierać rtęć i rakotwórcze substancje (na przykład arsen) i nie wynagrodzi nam tego nawet największa dawka kwasów omega3.

Jeśli zależy Wam na zdrowotnych właściwościach na przykład łososia, to ze spożywania powszechnie dostępnych w Polsce gatunków tej drapieżnej ryby, nie będziecie mieli zbyt wielu korzyści. W sklepach najczęściej znajdziecie łososie pochodzące z hodowli (popularny norweski łosoś atlantycki), które są karmione paszami, przez co ich korzystny wpływ na zdrowie jest znikomy. Mają za to znacznie więcej toksyn i metali ciężkich. Warto jeść natomiast odławianego (dzikiego) łososia pacyficznego (lub inaczej "łososia z Alaski"). Łosoś pacyficzny żywi się planktonem i innymi rybami – dzięki temu ma względnie dużo kwasów tłuszczowych omega3, a w jego organizmie znajduje się wielokrotnie mniej dioksyn niż w łososiu hodowlanym. Z kolei w mięsie łososi hodowlanych jest więcej kwasów tłuszczowych omega6 niż omega3. Dieta większości Europejczyków obfituje w kwasy tłuszczowe omega6, które występują na przykład w jedzeniu typu fast food – nie ma więc większej różnicy czy na obiad zjesz łososia atlantyckiego czy frytki z McDonald'sa. I jeszcze jedna rzecz: w naturalnych warunkach, piękny pomarańczowy kolor mięsa wynika z faktu, że ryba żyje w krystalicznie czystej i zimnej wodzie. W hodowli nie uraczy ani jednego ani drugiego więc aby uzyskać odpowiednio "zdrową barwę" do paszy dodawane są sztuczne barwniki – aż ślinka cieknie, prawda?

Jeśli chciałybyście dowiedzieć się więcej na temat tego jakie ryby kupować i gdzie znajdziemy te, które będą mieć pozytywny wpływ na zdrowie to odsyłam Was do raportu Greenpeace'u. Znajdziecie tam nawet ranking supermarketów, w których warto kupować ryby. 

PS Uwaga na wędzonego łososia, którego można kupić w sklepach ekologicznych! Za trzy plasterki zapłacimy prawie trzydzieści złotych, a po mojej głębszej analizie okazało się, że to zwykły łosoś atlantycki z dodatkiem "ekologicznej" soli. 

6. Umilacze bez książek, których strony proszą o to aby je przeczytać, nie byłyby umilaczami. Tym razem polecam Wam "Apartamenty w Paryżu" autorstwa Gable Michelle, bo w piękny sposób przeniosła mnie na ulice jednego z moich ukochanych miast. Polecam wszystkim, którzy tęsknią za czasami belle époque i chcieliby poczytać coś lekkiego i bardzo wciągającego. 

Wyjazd do Paryża to dla specjalizującej się w meblarstwie April szansa na ucieczkę od życia małżeńskiego, nad którym zawisła groźba dramatycznego końca. W nietkniętym przez siedemdziesiąt lat apartamencie kobieta odnajduje niezwykłej wartości zbiór eksponatów. Jednak tym, co najbardziej przykuwa jej uwagę, jest kryjąca się za nimi historia tajemniczej właścicielki mieszkania. Pobyt w Paryżu daje April okazję do odkrycia sekretów z początków ubiegłego wieku, a także rozliczenia się z własną przeszłością i stawienia czoła teraźniejszości.

7. Not moving away from the negative influence of men on environment, I wanted to praise the young scientists from my hometown, Gdańsk. They have devised an "ultrafast" diagnostic method for level determination of endocrine disruptive chemicals (which are abbreviated to EDC) in human body. These substances emulate natural hormones and are present in many food products. It has been proven that high concentration of such substances may lead to infertility, diabetes, heart diseases, malformations in unborn children, hormonal disorders (for example, polycystic ovary syndrome), or also hormone-dependent carcinomas such as breast cancer, prostate cancer, and testicle cancer. According to World Health Organisation – 80 millions of pairs around the world won't have children precisely because of EDC. World medical societies urge to decrease the exposure of people to environmental factors, and consecutive countries have been drastically enhancing their standards when it comes to EDC exposure – they are withdrawing plastic bags, cutlery and plates, cosmetics (scrubs) with plastic microbeads.

Now, the project carried out by the scientists from the Medical University of Gdańsk needs some financial support. If they manage to gather the funds, the test to determine the concentration of chemical substances emulating natural hormones will be available for home use. The whole undertaking is also described by Detoxed Lifestyle Challenge, where you can learn more about it.

8. To finish off, it's time for something pleasant. If each time when you invite guests for dinner, they bring pizza just in case, you will really like the recipe for pasta with lemon zest. It's very simple and you can prepare it in ten minutes.  It's an ideal meal when I haven't got the time or I don't really feel like cooking (so more or less five times a week). Let me know whether you've managed to prepare it!

* * *

7. Nie odchodząc za bardzo od zgubnego wpływu człowieka na środowisko, chciałam pochwalić młodych naukowców z mojego rodzimego Gdańska. Opracowali oni "ultraszybką" metodę diagnostyczną do oznaczania stężeń wybranych związków endokrynnie czynnych (co w skrócie nazywane jest EDC) w organizmie człowieka. Substancje te naśladują naturalne hormony i są obecne w wielu produktach spożywczych. Udowodniono, że ich wysokie stężenie powoduje niepłodność, otyłość, cukrzycę, choroby serca, wady rozwojowe nienarodzonych dzieci, zaburzenia hormonalne (na przykład zespół wielotorbielowatych jajników) czy też nowotwory hormonozależne takie jak rak piersi, rak prostaty i rak jąder. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) – 80 milionów par na świecie nie doczeka się potomstwa właśnie ze względu na EDC. Światowe towarzystwa medyczne apelują o obniżanie narażenia ludzi na czynniki środowiskowe, a kolejne kraje zaostrzając normy ekspozycji na EDc, wycofują m.in. plastikowe reklamówki, sztućce i talerzyki, kosmetyki (peelingi) z plastikowymi mikrogranulkami.

Teraz projekt naukowców z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego potrzebuje wsparcia finansowego. Jeśli uda się zebrać fundusze to test na stężenie substancji chemicznych naśladujących naturalne hormony będzie można wykonać w domowych warunkach. Całą akcję opisują także Detoxed Lifestyle Challenge, gdzie możecie poznać szczegóły tej akcji.

8. Na koniec czas na przyjemności. Jeśli za każdym razem, gdy zapraszacie gości na kolację, oni na wszelki wypadek przynoszą pizzę to na pewno spodoba Wam się przepis na makaron ze skórką cytrynową. Jest bardzo prosty i robi się go w dziesięć minut. To idealne danie, gdy nie mam czasu ani ochoty gotować (czyli mniej więcej pięć razy w tygodniu). Dajcie znać jak Wam wyszedł!

Ingredients:

4 large garlic cloves (choose Polish not Chinese garlic)

3 sprigs of fresh rosemary

1 large white onion

1 yellow pepper

2 lemons (unwaxed)

2 eggs (the ones that come from organic farming)

spaghetti (when it come to a gluten-free version, I recommend penne)

Aglio Olio spices and herbs (it's best to buy a ready mix)

olive oil

pinch of sugarsalt and peppergrated parmesan

Directions:

1. Crush the garlic with a knife, peel it, and cut it into slices. Heat up some olive oil in a pan and add garlic with two washed sprigs of fresh rosemary. Fry it for a moment on medium heat so that the garlic releases juices. Finely chop the onion, sprinkle it with a pinch of sugar, and add to olive oil with garlic. Sprinkle the ingredients in the pan with half a tablespoon of Aglio Olio mix. Finely chop the yellow pepper and add it in the pan. Add two pinches of salt. 2. Cook the pasta – I add one tablespoon of oil and salt to the cooking water (owing to that, the pasta won't be sticky). Break two eggs in a small bowl and whisk them with a fork. 3. When the pasta is ready, strain it out and place it in the pan. Quickly add the whisked eggs and stir everything thoroughly until evenly curdled. Grate lemon zest from two lemons using small grating slots and add to the pasta. Add a little bit of fresh rosemary and fresh pepper. You can serve it with grated parmesan.

* * *

Skład:

4 duże ząbki czosnku (wybierzmy polski a nie chiński)

3 gałązki świeżego rozmarynu

1 duża biała cebula

1 żółta papryka

2 cytryny (niewoskowane)

2 jajka  (te z ekologicznego chowu)

spaghetti (do wersji bezglutenowej proponuję penne)

przyprawy do Aglio Olio (najlepiej kupić gotową mieszankę)

oliwa z oliwek

szczypta cukru

sól i pieprz

starty parmezan

Sposób przygotowania:

1. Czosnek zgniatam nożem, obieram, a następnie kroję. Rozgrzewam oliwę na patelni i dodaję czosnek razem z dwiema umytymi gałązkami rozmarynu,  chwilę podsmażam na średnim ogniu, aby czosnek puścił soki. Kroję drobno cebulę, posypuję ją szczyptą cukru i dodaję do oliwy z czosnkiem. Odmierzam pół łyżki przypraw do Aglio Olio i wsypuję na patelnię. Kroję w małą kostkę żółtą papryką i dorzucam ją na patelnię, dodaję do całości dwie szczypty soli. 2. Nastawiam makaron – do gotującej się wody dodaję łyżkę oliwy i sól (dzięki temu makaron nie będzie się kleił). Do małej miseczki wbijam dwa jajka i roztrzepuję je widelcem. 3. Gdy makaron jest już gotowy odcedzam go i wrzucam na patelnie. Szybko dorzucam roztrzepane jajka i mieszam dokładnie aż zobaczę, że się ścięły i równomiernie obtoczyły makaron. Na drobnej tarce ścieram skórkę z dwóch cytryn i dodaję do makaronu, dodaję jeszcze odrobinę świeżego rozmarynu i świeży pieprz. Można podać wraz ze startym parmezanem. 

białe dżinsy – River Island (stara kolekcja) // sweter – Zara

 

Last Month

The months are passing extremely fast. Admittedly, this one is exceptionally short so I shouldn't be surprised by that fact, but this time I really feel as if the days and weeks are relentless when it comes to the passage of time. They say that time flies quicker when there is something interesting going on and the other way round – remembering my math lessons, I know that this mechanism really exists. In February, I couldn't complain about boredom. Short, yet intense, trips effectively disrupted my beloved routine. Even now, I'm writing this post from Warsaw – tomorrow I am taking photos of the new MLE Collection prototypes and I've got a couple of meetings to gallop through so that I can lie down in my own bed in the evening again. In the meantime, check out the long photo summary of the last few weeks.

* * *

Te miesiące pędzą jak oszalałe. Ten jest co prawda wyjątkowo krótki, więc nie powinno mnie to dziwić, ale tym razem naprawdę mam wrażenie, jakby dni i tygodnie uciekały mi niczym myszy spod nóg. Podobno czas leci szybciej, gdy dzieje się coś ciekawego, i na odwrót – pamiętając lekcje matematyki naprawdę wiem, że ten mechanizm istnieje. W lutym faktycznie nie mogłam narzekać na brak wrażeń. Krótkie ale intensywne wyjazdy skutecznie zaburzyły moją ukochaną rutynę. Nawet teraz piszę do Was z Warszawy – jutro fotografuję nowe prototypy MLE Collection i odbębnię kilka spotkań, aby wieczorem móc znów położyć się we własnym łóżku. Tymczasem zapraszam Was na długą fotorelację z ostatnich kilku tygodni. 

Paryskie ulice. W drodze powrotnej z wystawy Boucheron.1. i 4. W poszukiwaniu książek w księgarni Galignani. // 2. Pierwsze ślady wiosny w Paryżu. // 3. Deszczowy poranek. // Z Anią w Paryżu. Czekamy na śniadanie w The Season.Paryż, Paryż, Paryż. 

Backstage kulinarny. Pączki? Faworki? A może racuchy? Przepis na te ostatnie znajdziecie tutaj. 1. Jabłka i ubita piana z białek // 2. Poranne słońce i grafiki, które nie mieszczą się na ścianie. // 3. Gdy wszystkie blogerki wyruszają na fashion week, ja nie rozstaję się z Emu i grubym golfem. // 4. Gdy zastanawiasz się skąd dochodzi to chrapanie… //Wigilia Tłustego Czwartku. Luty jest ciężki więc świętowaliśmy każdą możliwą okazję.1. W nocy spadł śnieg! Zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. // 2. Weekendy w dresach. // 3. Rodzinne obiady. // 4. Warszawski Lukier. //

Nowe zakupy do kosmetyczki. Zaopatrzyłam się w szczotkę, szeroki grzebień (poprzedni bardzo smakował Portosowi), bazę pod makijaż i kosmetyki do włosów w podróżnych saszetkach.1.  Mój ulubiony szlafrok od &Otherstories. // 2. Ten stan, w którym myślisz, że już nigdy więcej nie zjesz żadnego pączka. A potem sięgasz po następnego. // 3. Poranek w Warszawie, który zaczął się za wcześnie. // 4. Klatka schodowa jednej z kamienic. Tę odkryłam akurat w trakcie spotkania biznesowego – to zwykle główny cel moich wyjazdów do Warszawy. //

Od kilku tygodni planowałam przyjechać do Brukseli, aby zobaczyć wystawę jednego z moich ukochanych fotografów – Roberta Doisneau. Oczywiście, wciąż stawało mi coś na przeszkodzie, a to wyjazdy związane z pracą, natłok pracy przy komputerze, wizyty w szwalniach i tym podobne. W końcu zorientowałam się, że do końca wystawy zostały dwa dni, więc wsiedliśmy do pierwszego samolotu i ruszyliśmy w stronę Belgii. 

1. Tuż po wystawie. Spacer po placu Sablon i oglądanie staroci, to już chyba nasz rodzinny rytuał. // 2. Najsłynniejsze zdjęcie Roberta Doisneau więcej poniżej). // 3. Picasso  okiem Roberta. // 4. Śniadanie w brukselskim Le Pain Quetidien. //

   Od niedawna, najsłynniejsza fotografia Roberta Doisneau ma dla mnie osobiste znaczenie. Udało mi się uzyskać prawo do jego publikacji w mojej drugiej książce. Umieściłam je w rozdziale dotyczącym pozowania nie bez przyczyny. Na pierwszy rzut oka widzimy tu płonące uczucie, ale dobry fotograf od razu zorientuje się, że skoro sylwetki w tle są rozmazane, to czas naświetlania musiał być długi i mało prawdopodobne, aby dwójka zakochanych wyszła na zdjęciu tak ostro… A jaka jest prawda?

   W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku Robert Doisneau podjął się przygotowania materiału dla magazynu "Life", którego tematem przewodnim miały być całujące się pary. Fotografowi czasem udawało się "złapać moment" i uwiecznić prawdziwą sytuację, ale większość jego prac była wyreżyserowana, tak było też w przypadku najsłynniejszej fotografii jego autorstwa – "Pocałunek przed ratuszem". Doisneau pewnego dnia zauważył całującą się na ulicy dwójkę młodych ludzi – Françoise Delbart i Jacques Carteaud, którzy studiowali aktorstwo w Paryżu. Doisneau poprosił ich, czy nie mogliby pocałować się jeszcze raz, bo chciałby zrobić im zdjęcie. Para zgodziła się i w sumie trzy razy odgrywała tę samą scenę. Doisneau dał parze jedną odbitkę ze swoim podpisem i stemplem agencji Ralpho jako zapłatę za udział w powstaniu zdjęcia. 

   Po wielu latach, gdy Doisneau był już uznanym fotografem, a "Pocałunek przed ratuszem" niejednokrotnie okrzyknięto najpiękniejszym zdjęciem w historii, zgłosiła się do niego para, która twierdziła, że rozpoznała siebie na zdjęciu. Doisneau z początku tego nie kwestionował – nie chciał się przyznać, że wie kim byli modele, bo sam poprosił ich o to, aby przed nim pozowali. Wolał utrzymać w tajemnicy fakt, że zdjęcie, które uczyniło go sławnym nie było wykonane spontanicznie. Para nie dawała jednak za wygraną i zażądała przed sądem osiemnastu tysięcy dolarów odszkodowania za to, że Doisneau użył ich wizerunku bez ich zgody. Doisneau, chcąc chronić się przed skutkami pozwu, przyznał w sądzie, że pozowali przed nim aktorzy, a scena była wyreżyserowana. 

   Drugi pozew przeciwko fotografowi złożyła w 1993 roku Françoise Bornet, nosząca panieńskie nazwisko Delbart – kobieta, która faktycznie została uwieczniona na słynnej fotografii. Zażądała od Doisneau udziału w zyskach ze sprzedaży zdjęcia oraz blisko 4 tysięcy dolarów zadośćuczynienia. Sądy oddaliły oba pozwy uznając, że nie są w stanie jednoznacznie zidentyfikować ani Jeana i Denise Lavergne, ani Françoise Bornet na słynnej fotografii. W drugim przypadku sąd przyznał dodatkowo, że nawet jeśli na zdjęciu widnieje Bornet, to za swoją pracę otrzymała już wynagrodzenie w postaci jednej odbitki zdjęcia.

   “Zdjęcie było pozowane” – przyznała Bornet w jednym z wywiadów dla francuskich mediów – “Ale pocałunek nie”. W 2005 roku Bornet sprzedała swoją odbitkę “Pocałunku przed ratuszem” na aukcji za ponad 240 tysięcy dolarów nieznanemu kolekcjonerowi ze Szwajcarii.

1. Mój blat w łazience coraz bardziej się zapełnia. // 2. Mroźne spacery. // 3. Opaska na oczy to mój sposób na bezsenność. // 4. Nieustające wtargnięcia Portosa w kadr. //Widok o wschodzie słońca z naszego pokoju w Paryżu. 1. i 2. Po drugiej stronie Sekwany. // 4. Najpierw chciałam zrobić tylko widok z okna, ale potem postanowiłam zrobić cały wpis :). Znajdziecie go tutaj. //

W drodze na targi tkanin w Paryżu. Chociaż wyczekujemy wiosny, to ja myślami jestem już w następnym sezonie. Na targach szukałam przede wszystkim grubych wełnianych materiałów na jesienne i zimowe płaszcze. A jeśli chodzi o najbliższe nowości to wyczekujcie w piątek kwiecistej sukienki ;). Sobota z nowym Vogue'iem. Nie jestem fanką fotografii studyjnej i photoshopu dlatego ja nie narzekam na okładkę. A jakie jest Wasze zdanie?Bałtyk w postaci stałej. Tak. Bardzo je lubię. Legginsy i luźne bluzy wkładam wtedy, gdy czeka mnie cały dzień pracy przed komputerem. Ten szary v-neck jest od polskiej marki HIBOU. 1. Wolę takie obdarte plakaty niż billboardy z reklamą przeceny kurczaka w supermarkecie. A Wy? // 2. Kosmetyki od &Otherstories. // 3. Miłe spotkanie z dziewczynami z Warsaw Poet. // 4. Blanco, czyli najlepszy kompan mojej przyjaciółki Asi. //

Jeśli wychodzicie na spacery w obecną pogodę, to przypomnijcie sobie o termosie, który chowa się gdzieś w kuchennej szufladzie. Kubek gorącej herbaty to najlepszy sposób na rozgrzanie dłoni.   1. i 4. Piękne jaskry. Jedyny ślad wiosny na jaki mogę teraz liczyć.  // 2. Nawet jemu jest teraz zimno! // 3. Skrzypiący śnieg pod nogami. //

W grupie zawsze raźniej! Spokojnego wieczoru!

***