The Treasure of Paris

   Each time when I'm in Paris, I'm surprised by one thing – it seems to me that I've already familiarised myself with many places and mysteries, yet I'm still able to spot another new special feature of this city – invisible at first glance. To be honest, shopping and a crazy store tour have never been my aim when I travel to this city. In fact, I can't recall whether I ever spent more than forty minutes in one of the famous Parisian shopping centres (unless of course, we are talking about Lafayette, but it doesn't count because I was most charmed by the grocery section). In the Internet era, when items created by large fashion houses can be ordered even while I'm lying under a duvet at home in Sopot, it's a waste of time to run between boutiques. It's more important for me to see something different, attend an exhibition, or aimlessly ramble around the city to feel like a true Parisian for a moment.  

   And that is how I find the most interesting stores – by walking between the tenement houses made from light sandstone allowing the city to have unique lighting at any time of the day. I am delighted to press my nose to shop windows and peek inside. Usually, the trade signs don't say much – Aigle, Dormeuil, or Heschung are brands that did not permeate into the mass consciousness of European citizens. Not because they didn't strive to do so. They just think that luxury products don't need any type of advertisement to reach their customers… in fact, they need something totally opposite.  

   Most of us associate luxury with something on which we need to spend a lot of money. Meanwhile, the definition mentions two other aspects: high quality and scarcity. Therefore, some brands make every effort to prevent random people from learning about them. First, you need to hear about these brands and reach them, appreciate their tradition and craft (and not the advertisement bought in fashion magazines). Such brands see to the fact that the circle of the visiting guests consists only of individuals who are characterised by good taste. It doesn't matter that the companies will sell fewer products. They want their items to be purchased by appropriate people. This will guarantee prestige and lure other "appropriate" customers.  

   In each district, from Montparnasse to Montmartre, we will find boutiques of such brands, but one of them has earned my special attention. While other luxury companies spend fortunes on campaigns featuring Hollywood stars, this brand prefers the financial support of Monet Museum (La Monnaie Museum) and preparing an exhibition presenting the mysteries of jewellery craft over the course of the last sixty years. Of course, I'm talking about Boucheron brand – one of the oldest and most luxurious jewellery brands in the world.

***

   Za każdym razem, gdy jestem w Paryżu zaskakuje mnie jedna rzecz – wydaje mi się, że poznałam już wiele jego zakątków i tajemnic, a jednak wciąż zdarza mi się dostrzec kolejną cechę szczególną tego miasta, niewidoczną na pierwszy rzut oka. Powiem Wam szczerze, że zakupy i szalony tour po sklepach nigdy nie stanowił dla mnie celu wyjazdu. Właściwie nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek spędziła w którejś ze sławnych paryskich galerii handlowych więcej niż czterdzieści minut (no chyba, że mówimy o galerii Lafayette, ale to się raczej nie liczy, bo najbardziej oczarował mnie tam dział spożywczy). W dobie internetu, kiedy rzeczy od wielkich domów mody można zamówić nawet leżąc pod kołdrą w moim mieszkaniu w Sopocie, szkoda mi czasu na bieganie między jednym butikiem a drugim. Wolę zobaczyć w tym czasie coś innego, pójść na wystawę albo chociaż pospacerować po mieście bez celu i poczuć się przez chwilę jak mieszkaniec Paryża.

   I właśnie szwendając się tak między kamienicami z jasnego piaskowca, którym miasto zawdzięcza swoje wyjątkowe światło o każdej porze dnia, znajduję najciekawsze sklepy. Z przyjemnością przyciskam nos do witryn i podglądam ich wnętrza. Szyldy zwykle niewiele mi mówią – Aigle, Dormeuil czy Heschung to marki, które nie przedostały się do masowej świadomości mieszkańców Europy. Nie dlatego, że mimo starań im się to nie udało. Po prostu uważają, że luksusowy produkt nie potrzebuje zasięgowej reklamy… właściwie potrzebuje czegoś dokładnie odwrotnego.

   Przez większość z nas luksus kojarzony jest z czymś, na co trzeba wydać dużo pieniędzy. Tymczasem definicja mówi jeszcze o dwóch innych ważnych aspektach: wysokiej jakości i trudnej dostępności. Niektóre marki dbają więc o to, aby o ich istnieniu nie dowiedziały się przypadkowe osoby. Trzeba wpierw o nich usłyszeć i dotrzeć do nich, docenić ich tradycję i rzemiosło (a nie reklamę wykupioną w magazynach modowych). Takie marki dbają o to, aby wizytę w ich sklepach składały jedynie osoby cechujące się dobrym smakiem. Nieważne, że sprzedadzą mniej, ważne, aby ich wyroby trafiały w dobre ręce, bo to zapewni prawdziwy prestiż marce i sprowadzi do nich kolejnych „odpowiednich” klientów.

   W każdej dzielnicy, od Montparnasse po Montmartre, znajdziemy butiki takich marek, ale jeden zasłużył na moją szczególną uwagę. Podczas gdy inne luksusowe firmy wydają fortuny na kampanie z udziałem gwiazd Hollywood, ta marka woli wspomóc finansowo Muzeum Monet (La Monnaie Museum) i przygotować wystawę opowiadającą o tajemnicach rzemiosła jubilerskiego na przestrzeni ostatnich stu sześćdziesięciu lat. Mowa oczywiście o marce Boucheron – jednej z najstarszych i najbardziej ekskluzywnych marek jubilerskich na świecie.

Muzeum Monet. 

płaszcz – MLE Collection (prototyp na przyszły sezon) // buty – Gianvinto Rossi // spodnie – Topshop (model Joni) // kasmirowy szal – MINOU Cashmere // torebka – Chanel // okulary – vintage YSL // sweter w paski (MLE Collection – do sklepu wróci jutro pełna rozmiarówka) //

An old advertisement of Boucheron.  

   Its founder, Frédéric Boucheron, wanted to start something that would be elite from the very beginning. Since his childhood he had been always interested in jewellery and he quickly started his education in the field. When he was 14 years old, he finished an internship at Julesa Chaise's jewellery workshop and was employed in the well-known Tixier-Deschamps. The company had its headquarters in the arcades of the famous Palais-Royal which were the main area for the rambles of Parisian aristocracy. It was probably where young Frédéric, owing to careful observation, learnt what today's world would call great PR. When he faced the decision to open his own boutique, he knew that it's better to start with even the smallest store in the luxury district than a beautiful salon in an inappropriate place. It was a great risk because his whole family decided to put their all savings into Frédéric's company – all of the family members truly believed in his talent.  

   The apt jeweller sensed everything right and could quickly open a new larger store. When choosing a store that was located one kilometre away from Palais-Royal, he probably had no idea that one hundred years later it will become one of the most expensive real properties in the world as each tenement house, each square metre on Vendome Plaza is a real gold mine. This is precisely where Madame Pompadour was buried, where Frédéric Chopin spent his last days, where Coco Chanel lived for years – Vendome Plaza has always gathered remarkable people and has become a natural background for the equally unique stories of their lives. From Hemingway to Princess Diana. It is also one of those places that hasn't changed much from the beginning (apart from the statues of the consecutive French monarchs, which were pulled down and erected anew, located in the centre of the plaza). Allegedly, Frédéric purposefully chose a store on the corner from the southern side – he wanted the sun rays reaching his shop windows to highlight the glow of diamonds appropriately. I don't know whether it's true, it was difficult to pass by it indifferently regardless.  

   Below, you will find photos from the exhibition as well as a few old photos from the private archives of the Boucheron clan. In Poland, you can buy the brand's products only here

***

Reklama Boucheron sprzed lat.

   Jej założyciel, Frédéric Boucheron, od samego początku chciał stworzyć coś elitarnego. Już od dziecka pasjonował się biżuterią i szybko rozpoczął edukację w tym kierunku. W wieku czternastu lat ukończył praktykę w zakładzie jubilerskim Julesa Chaise'a i znalazł pracę w słynnej Tixier-Deschamps. Firma ta miała swoją siedzibę w arkadach słynnego Palais-Royal, które były głównym kierunkiem spacerów paryskiej arystokracji. To pewnie tam, dzięki wnikliwym obserwacjom, młody Frédéric nauczył się tego, co w dzisiejszych czasach nazwalibyśmy dobrym PR-em. Gdy stanął przed decyzją otwarcia własnego butiku, wiedział, że lepiej otworzyć nawet najmniejszy sklepik w ekskluzywnej dzielnicy, niż najpiękniejszy salon w nieodpowiednim miejscu. Dużo ryzykował, bo cała rodzina postanowiła przeznaczyć swoje oszczędności na jego firmę – wszyscy wierzyli szczerze w jego talent.

   Zdolny jubiler miał nosa i szybko mógł pozwolić sobie na otwarcie nowego, większego sklepu. Wybierając lokal oddalony ledwie o kilometr od Palais-Royal nie wiedział pewnie, że sto sześćdziesiąt lat później stanie się on jedną z najdroższych nieruchomości na świecie, bowiem każda kamienica, każdy metr kwadratowy na Placu Vendome to prawdziwa żyła złota. To tam pochowano Madame Pompadour, tam Fryderyk Chopin spędził swoje ostatnie dni, tam przez lata mieszkała Coco Chanel – Plac Vendome od zawsze skupiał wokół siebie niezwykłych ludzi i stał się naturalnym tłem dla równie niezwykłych historii ich życia. Od Hemingway'a aż po księżnę Dianę. To również jedno z tych miejsc, które od czasu powstania zbytnio się nie zmieniło (pomijając burzone i na nowo stawiane posągi kolejnych władców Francji na środku placu). Ponoć Frédéric celowo wybrał lokal na rogu od południowej strony – chciał, aby promienie słońca padające na witryny jego sklepu dobrze podkreślały blask brylantów. Nie wiem czy to prawda, ale tak czy siak ciężko było mi przejść koło tego miejsca obojętnie.

   Poniżej zapraszam Was do obejrzenia zdjęć z wystawy oraz kilku starych fotografii z prywatnych archiwów klanu Boucheron. W Polsce biżuterię marki można obejrzeć lub zakupić jedynie tutaj.  

Original jewellery designs. Animal motifs are Boucheron's identification mark.

Oryginalne projekty biżuterii. Motyw zwierzęcy to znak rozpoznawczy Boucheron.

Cat Vladimir is a real character. In the past, he lived in one of the boutiques on Vendome Plaza. He basked on the necklaces worth millions and welcomed each guest. His image was used in one of the advertising campaigns.

Kot Vladimir to prawdziwa postać. Przed laty zamieszkiwał butik na Placu Vendome, wygrzewał się na koliach wartych miliony i witał z każdym gościem. Jego wizerunek został wykorzystany do jednej z kampanii reklamowych. 

One of the most famous Boucheron projects. This is the brand responsible for the snake motif in the world of jewellery. Frédéric​ designed this necklace for his wife, Gabrielle.

Jeden z najsłynniejszych projektów Boucheron. To właśnie tej marce zawdzięczamy motyw węża w biżuterii. Frédéric​ zaprojektował ten naszyjnik dla swojej żony Gabrielle. 

Frédéric Boucheron. Portrait by Aimé Morot, 1894.

Frédéric Boucheron. Portret autorstwa Aimé Morot, 1894 rok. 

Vendome Plaza. It looks the same today. Cars and attires are the only things that have changed.

Plac Vendome. Dziś wygląda identycznie. Tylko samochody i stroje przechodniów się zmieniły. 

 

 

Valentine’s vibes

Valentine's Day atmosphere has also reached my home. In anticipation of tomorrow, check out a short post with love theme in the forefront.

***

Walentynkowe klimaty zagościły też u mnie. W oczekiwaniu na święto zakochanych zapraszam Was na krótki wpis z miłosnym tematem w roli głównej.

    If you like reading books about love that aren't clichés, I really recommend you Ashley Warlick's new novel.  "The Arrangement" is inspired by the biography of M.F.K. Fisher – a well-known American writer. The landscapes of California, southern France, and Swiss Alps are the charming background for the protagonist's actions. The book is really captivating and compels us to answer the question – what does a woman really want?

***

   Jeśli lubicie sięgać po książki o miłości, które nie trącą banałem to polecam Wam nową powieść autorstwa Ashley Warlick. Książka "Smaki miłości" inspirowana jest biografią M.F.K. Fisher – słynnej amerykańskiej pisarki. Urzekającym tłem dla poczynań głównej bohaterki są pejzaże Kalifornii, południowej Francji i szwajcarskich Alp. Książka naprawdę wciąga i zmusza nas do odpowiedzi na pytanie – czego tak naprawdę pragnie kobieta?

New lip colour is the simplest way to attain more provocative makeup. I recommend vibrant red by CHANEL or matte beige with a pinch of pink by Balmain.

***

Nowy kolor ust to najprostszy sposób na bardziej prowokujący makijaż. Proponuję soczystą czerwień od CHANEL lub matowy beż z odrobiną różu od Balmain. 

czarne body – MLE Collection (dostępne od 23 lutego) // dżinsy – H&M // pościel – H&M Home

Tłusty czwartek, czyli przepis na racuchy bezglutenowe

   When after many weeks of waiting Tricity was hit by a real winter, I was pleased to watch how the streets were slowly filling with smiling families pulling sleigh, happy jumping dogs, and children preparing for a snowball fight. And yet – I thought – we are able to slow down and find pleasure in small things.  

   One of such small things that have lately been a great mood improver is hot apple fritters. Straight from a hot pan, fragrant, and a little sour inside. We rip them with our fingers, even though they are searing our skin, and quickly grab another one because we know that they will soon vanish from the plate. Fat Thursday is approaching so you can prepare them for a whole week with impunity.   

   Online, I found multiple recipes for apple fritters – from extremely complex versions to versions that literally prepares themselves. The truth is that the recipe almost always works when you use wheat flour. Of course, you can try preparing a yeast version, whisking the whites, and sifting the flour, but I guess that at most of the households you simply mix all of the ingredients and the result is always delicious. The gluten-free version isn't that simple. You need to put some effort into the preparation so the pastry isn't rubbery and dense. Gluten-free flour doesn't really work with leaven so in order to get a fluffy texture, adding some baking soda or baking powder is essential. I like when apple fritters are sweet and when you can easily trace the flavour of apples. That's why I cut them into thick dice.

***

   Gdy po wielu tygodniach wyczekiwania do Trójmiasta zawitała prawdziwa zima, z satysfakcją patrzyłam jak na ulice mojego miasta wychodzą uśmiechnięte rodziny z sankami, skaczące z radości psy i dzieci szykujące się do bitwy na śnieżki. A jednak – pomyślałam – potrafimy zwolnić i cieszyć się z małych rzeczy.

   Jedną z takich małych rzeczy, które poprawiają mi ostatnio humor są gorące racuchy z jabłkami. Ledwo co ściągnięte z rozgrzanej patelni, pachnące i lekko kwaśne w środku. Rozrywamy je palcami, chociaż strasznie parzą i szybko łapiemy za następne, bo wiemy, że zaraz się skończą. Zbliża się Tłusty Czwartek więc można je robić bezkarnie przez cały tydzień. 

   W sieci znalazłam mnóstwo przepisów na racuchy z jabłkami – od naprawdę skomplikowanych wersji, aż po takie które robią się same. Prawda jest taka, że w przypadku mąki pszennej wychodzą właściwie zawsze. Oczywiście, można się potrudzić o wersję drożdżową, ubijanie białek i przesiewanie mąk, ale domyślam się, że w większości domów miesza się po prostu wszystkie składniki i tak czy siak racuchy wychodzą pyszne. Z wersją bezglutenową nie jest już tak łatwo. Aby ciasto nie było gumowate i twarde trzeba odrobiny wysiłku. Mąka bez glutenu słabo reaguje na drożdże, więc aby ciasto było puszyste niezbędny jest proszek do pieczenia lub soda oczyszczona. Ja lubię gdy racuchy są słodkie, a jabłka mocno wyczuwalne, dlatego kroję je w nieco większą kostkę. 

Ingredients:

full glass of potato flour

2 eggs

2 large or 3 small apples

2 generous tablespoons of icing sugar

half a glass of natural yoghurt

1 teaspoon of baking powder

vanilla bean

rapeseed oil for frying

icing sugar for the topping

***

Skład:

Pełna szklanka mąki ziemniaczanej

2 jajka

2 duże lub 3 małe jabłka 

2 czubate łyżki cukru pudru

pół szklanki jogurtu naturalnego

1 łyżeczka proszku do pieczenia

laska wanilii

olej rzepakowy do smażenia

cukier puder do posypania

Directions:

1. Separate the whites from yolks and whisk the whites until thick. In a separate bowl, combine the yolks with icing sugar until thick and fluffy. Add some yoghurt. Peel the apples and cut them into fine dice. 2. Add apples, flour, baking powder, and husked vanilla seeds to the bowl with yolks, yoghurt, and icing sugar. Stir everything. Then, add whisked whites and delicately stir everything with a spatula. 3. In a Teflon-coated frying pan, warm some rapeseed oil and dab the pastry with a spoon into the pan. When the fritters become brown, flip them to the other side. You can place them on a paper towel in order to drain the oil. In the end, sprinkle them with icing sugar and eat while they are still hot!

***

Przygotowanie:

1. Oddziel białka od żółtek i ubij białka na sztywną pianę. W drugiej misce wymieszaj żółtka z cukrem aż powstanie puszysta masa, następnie dodaj jogurt. Jabłka obierz i pokrój w małą kostkę. 2. Do miski z żółtkami, jogurtem i cukrem dodaj jabłka, mąkę, proszek do pieczenia i wydrążone pestki wanilii – wymieszaj. Następnie dodaj ubite białka i delikatnie wymieszaj łyżką. 3. Na patelni teflonowej rozgrzej olej i nakładaj ciasto łyżką. Przełóż na drugą stronę gdy się zarumienią. Można przełożyć na papier kuchenny aby odsączyć tłuszcz. Na koniec posyp cukrem pudrem i jedz póki gorące!

   Coming back to simple pleasures – you still ask me about my next book recommendations. "Wonder" by R. J. Palacio is a book that will surely stay in your memory for long. Not without reason had it maintained its position on the New York Times top selling book list for five years (!!!) – this story about a unique boy makes us instantly become happier and… wiser. The book has been recently brought to screen – you'll see Jacob Tremblay playing August and Julia Roberts playing his wise and understanding mother.

***

   A wracając do prostych przyjemności – wciąż zadajecie mi pytania o kolejne lektury, które mogłabym Wam polecić. "Cudowny chłopak"  autorstwa R.J. Palacio to książka, która na pewno zapadnie Wam w pamięć. Nie bez powodu przez ponad pięć lat (!!!) utrzymywała się na liście bestsellerów "New York Timesa" – ta opowieść o wyjątkowym chłopcu sprawia, że od razu jesteśmy szczęśliwsi i… trochę mądrzejsi. Książka doczekała się teraz ekranizacji – w roli Augusta zobaczymy Jacoba Tremblaya, a w postaci jego mądrej i wyrozumiałej mamy wcieliła się Julia Roberts. 

sweater / sweter – H&M // leggins / legginsy – MLE Collection

Follow The Red – Paris

   You've surely noticed that red is the main theme of today's post. That's a coincidence. I noticed the fact that black is more prominent in comparison to other colours only when I started to download the photos. However, Sì Passione by Giorgio Armani, the protagonist of the whole commotion, was also the culprit here. You don't need an excuse to travel to Paris because it works like a magnet itself – none of the bloggers or photographers will have any doubts about that. It's even more pleasant when you have been invited to travel to the city by the Seine on the occasion of the première of a new fragrance.   

   My each trip to Paris is a moment when my work inseparably becomes one with my passion. I can do what I like for two days straight. After the trip, I'm returning to the mundane and ordinary activities and even though the errands that are far from fascinating build up, the time that I spend on taking photos of the city is an invaluable pleasure for me. The more so if there is a companion who understands my states of euphoria with me.

   Apart from the shots of Parisian streets, I've also added a few snapshots from the event which took place on the occasion of the Sì Passione première. The fragrance will be available in Poland in February – the composition includes blackcurrant, pear, rose, and a pinch of pink pepper.

***

Zapewne zauważycie, że motyw czerwieni przoduje w dzisiejszej relacji. To poniekąd przypadek, bo dopiero w trakcie zgrywania zdjęć zorientowałam się, że tego koloru jest więcej niż zwykle, ale przyłożył się do tego również bohater całego zamieszania – zapach Sì Passione od Giorgio Armani. Nie potrzeba pretekstu, aby pojechać do Paryża, bo sam w sobie przyciąga jak magnes – co do tego żaden bloger czy fotograf nie ma wątpliwości. Ale tym milej, jeśli zostało się zaproszonym nad Sekwanę z okazji premiery nowych perfum. 

   Każdy mój wyjazd do Paryża to dla mnie taki moment, kiedy praca nierozerwalnie wiąże się z moją największą pasją. Przez dwa dni mogę robić to, co lubię. Do monotonnych i przyziemnych czynności wracam po powrocie i chociaż mało fascynujące sprawy do załatwienia zawsze się potem nawarstwiają, to czas, który spędzam na fotografowaniu miasta jest dla mnie nieocenioną przyjemnością. Tym bardziej jeśli mam ze sobą towarzyszkę, która rozumie moje napady euforii. 

  Poza ujęciami z paryskich ulic, dodałam także kilka zdjęć z imprezy, która odbyła się właśnie w związku z premierą Sì Passione. Zapach dostępny będzie w Polsce już w lutym – w kompozycji wyczuć można czarną porzeczkę, gruszkę, różę i szczyptę różowego pieprzu.

Right after the arrival and checking in the hotel. Parisian balconies are reportedly one of the most photogenic places around the world. A moment after that, the weather broke. My beret is from H&M and sweater from Sezane.

***

Tuż po przyjeździe i zameldowaniu się w hotelu. Paryskie balkony to podobno najbardziej fotogeniczne miejsca na świecie. Chwilę później pogoda zdążyła się zepsuć. Mój beret jest z H&M a sweter od SezaneBy the Seine. I'd be happy to take them all, but I decided to take an old edition of Oscar Wilde for five Euro. I will be translating it word for word or I will wait until my parents achieve a perfect level of French (there's nothing better than buying a book by an Irishman in French – sales have a strange impact on people… ;)).

***

Nad Sekwaną. Najchętniej zabrałabym je wszystkie ale zdecydowałam się tylko na stare wydanie Oscara Wilde'a za pięć euro. Będę tłumaczyć słowo po słowie, albo poczekam do momentu, gdy rodzice osiągną już perfekcyjny poziom francuskiego (nie ma to jak kupić dzieło irlandzkiego pisarza po francusku – co te wyprzedaże robią z ludzi…;)). 
 "Parisian Dates" by Florence Besson, Eva Amor, and Claire Steinlen arrived fresh from the printing house and right before my departure. It is not another book about the French chic and a stripped sweater – and that's great! In Paris, they know how to love, seduce, and take pleasure in a date with your significant other or in a meeting in a dense crowd. This book is a set of remarks on the topic of Parisian-style romance. Plus a lot of illustrations by Sophie Griotto.

***

Prosto z drukarni i tuż przed moim wylotem przybyły do mnie "Randki po parysku" autorstwa trzech kobiet: Florence Besson, Eva Amor i Claire Steinlen. To nie jest kolejna pozycja o francuskim szyku i swetrze w paski – i bardzo dobrze! W Paryżu wiedzą jak kochać, uwodzić, cieszyć się z randki tylko we dwoje lub ze spotkania w gęstym tłumie, a ta książka to właśnie zbiór uwag na temat romansu w paryskim stylu. Plus mnóstwo ilustracji od Sophie Griotto. On the following day, it was already foggy and rainy, but we went for the conquest of Paris withAnia nevertheless.

Następnego dnia było już mgliście i deszczowo ale i tak ruszyłyśmy z Anią na podbój Paryża. Straight from the metro station we arrived at The Season. I recommend that place for all lovers of breakfasts.

Prosto z metra dotarłyśmy do The Season. Polecam to miejsce każdemu miłośnikowi śniadań.  I discovered this photo gallery already two years ago when I visited Picasso Museum for the first time. I like visiting it and regretting that I haven't bought anything each time.

Tę galerię ze zdjęciami odkryłam już dwa lata temu, gdy po raz pierwszy odwiedziłam muzeum Picassa. Lubię do niej zaglądać i za każdym razem żałować, że nic nie kupiłam.sztuczny miś – Stradivarius // golf – Karen Millen (stara kolekcja, podobny tutaj) // spodnie – Topshop (model Jamie) // torebka – Chanel (mini flap bag) // buty – Gino Rossi (stara kolekcja, podobne tutaj)Cafe Charlot is probably the coolest Parisian restaurant I visited. Ania ordered a burger (according to Gosia, it's the best burger in the world), and I ordered fries, avocado, beans, and salmon.

Cafe Charlot to chyba najfajniejsza paryska restauracja w jakiej byłam. Ania zamówiła burgera (według Gosi to najlepszy burger na świecie), a ja frytki, avocado, fasolkę i łososia.  Ania's handbag is from Gucci, and sunglasses are from Fendi.

Torebka Ani to Gucci, a okulary są od Fendi. After returning to the hotel, I had several minutes to get ready for the evening event. I wore the prototype of this dress and a pair of over-knee boots that you could see in the Sunday post.

Po powrocie do hotelu zostało mi kilkanaście minut, aby przyszykować się do wieczornej imprezy. Włożyłam prototyp tej sukienki i kozaki, które widzieliście w niedzielnym wpisie. 

Dobranoc!

***

Last Month

   Toddling along the icebound pavements, frozen palms, short days, and soaked wet shoes…None of these things bother me and I'd be happy if winter came back again. The real one – with frost, creaky snow, and icicles under the Sopot Pier. It came only for a few days, and it was definitely too short a period of time for me. Therefore, don't be mad that the winter Tricity is the main theme of today's post – I just couldn't feast my eyes.

***

   Dreptanie po oblodzonych chodnikach, zmarznięte dłonie, krótkie dni i przemoknięte buty… Żadna z tych rzeczy mi nie przeszkadza i ucieszyłabym się, gdyby zima jeszcze wróciła. Taka prawdziwa – z mrozem, skrzypiącym śniegiem i soplami lodu pod sopockim molo. Była u nas tylko przez kilka dni, a dla mnie to zdecydowanie za mało. Nie obraźcie się więc na to, że zimowe Trójmiasto to temat przewodni dzisiejszego wpisu – po prostu nie mogłam się napatrzeć.

Początek miesiąca spędziłam w górach (więcej zdjęć tutaj).Weekendowe lenistwo. Najlepsza kawa to ta niedzielna, z kroplą miłości. 1. Orłowo w dniu, w którym spadł pierwszy śnieg. // 2 i 3. Domowe racuchy z jabłkami. Mam nadzieję, że w przyszłym miesiącu podzielę się z Wami przepisem na wersję bezglutenową. // 4. Zimowe akcesoria. //Nowi mieszkańcy Sopotu.
Zimowe krajobrazy. Nasze ukochane Kolibki tuż przed zachodem słońca.1 i 2. Codzienne spacery. // 3. I późniejsze grzanie rąk przy piecu. // 4. Górny Sopot. //Skoro już wlazłeś na łóżko to chociaż daj się przytulić!1. Codzienne wybory, czyli o jeden szary sweter za mało. // 2. Popołudniowe światło w sypialni. // 3. Tropienie. // 4. Grzejemy ręce na molo. //

Zimowe rytuały. Peeling do manicure to jedyny produkt marki Phenomé, którego jeszcze nie miałam okazji testować, ale właśnie nadrobiłam zaległości – po raz kolejny nie rozczarowałam się. Jeśli jeszcze do tej pory nie używałyście kosmetyków od Phenomé to polecam Wam gorąco balsam rozgrzewający (to mój  absolutny numer jeden, chociaź nie przypominam sobie, aby coś od nich mi nie odpowiadało). Dla chętnych mam zniżkę -20% na cały asortyment. Wpiszcie hasło #MLEPHENOME2018 w trakcie dokonywania zakupów. 

1. Trochę słońca. // 2. Nareszcie śnieg za oknem. // 3. Gdynia. // 4. Takie prezenty mogą przychodzić codziennie. //Wpis z tym strojem wyjątkowo przypadł Wam do gustu :). Obejrzało go ponad milion osób! 
1. Bez komentarza… // 2. Nie ma to jak świeżo zmieniona pościel. // 3. Portos ma takie samo zdanie w tym temacie. // 4. Sweter z wyprzedaży z Zary. //Kawa przed pracą to zawsze dobry pomysł. 
1 i 4. Cudowny wyjazd, z którego dopiero co wróciłam. Jeszcze w tym tygodniu przygotuję dla Was relację z Paryża. //Powroty do domu i ściskanie aż do utraty psiego tchu. Spacery z nowymi kolegami. 
Jeśli w dzieciństwie uwielbiałyście patrzeć w niebo i szukać gwiazdozbioru Oriona to będziecie zachwycone nową książką Neila deGrasse’a Tysona. Astrofizyka dla zabieganych w zwięzły i przystępny sposób opowiada o tym, jaka jest natura przestrzeni, czasu i galaktyki.

Moje nacieplejsze skórzane rękawiczki (w środku wyłożone są miękką wełną). W końcu znalazłam model w idealnym kolorze brązu (i to od polskiej marki – MonikaKaminska). 

Prawdziwy pies aportujący. Przynosi ci nawet to, o co wcale nie prosiłaś. Udanego wieczoru! 

***

 

 

Szczęście ukryte w codzienności

   The set of bloggers' beloved terms such as slow life, slow food, or slow fashion has just been enriched with another one: slow home. An Australian writer and blogger, Brooke McAlary, has published a book that is supposed to help us with the reorganisation of our day so that it can bring us as much happiness as possible. It sounds trivial and you've probably assumed right away that you hear it for the hundredth time. However, even if you have already mastered all of the rules of minimalism, this inconspicuous book can turn out to be a real surprise.

   We often say with my girlfriends that a day without a moderate panic attack is a day wasted. We all rush somewhere, constantly forget about and stress out about things that are in fact irrelevant. We don't have to look at the clock because we know that if we feel as if we were ran over by a road roller, the clock has just struck 7 in the evening. Of course, that's a slight exaggeration – not everyone goes through the same process and not every day looks the same, but you can probably agree that we are still trying to outdo others in proving who is more overworked, tired, and sleep-deprived. We also repeat (to ourselves and others) that it's crucial to "slow down and enjoy the moment", but such words won't decrease the list of our everyday duties. That's why the things about which McAlary writes in her book stuck home with me even more. She admits that she was struggling with her professional burnout for a long period of time, that she didn't fulfil her duties, and that she failed her nearest and dearest in all areas because she wasn't able to define her priorities (it sounds terrible, but functioning at full speed for a longer period of time ends up that way) – you can clearly see that the author bases her writing on her own experiences and owing to that, it's easier for her to reach even suspicious readers.

***

   Do ukochanych przez blogerki terminów z cyklu slow life, slow food czy slow fashion, doszedł właśnie kolejny: slow home. Australijska pisarka i blogerka, Brooke McAlary, wydała książkę, która ma pomóc nam w reorganizacji dnia tak, aby czerpać z życia więcej przyjemności. Brzmi trywialnie i pewnie od razu uznałyście, że słyszałyście ten tekst ze sto razy, ale nawet jeśli wszystkie zasady minimalizmu macie w jednym paluszku, to ta niepozorna książeczka może Was zaskoczyć.

   Mamy w naszej kobiecej paczce takie powiedzenie, że dzień bez umiarkowanej paniki to dzień stracony. Wszystkie gdzieś pędzimy, o czymś zapominamy i denerwujemy się na rzeczy właściwie nieistotne. Nie musimy patrzeć na zegarek, bo wiemy, że jeśli czujemy się tak, jakby przejechał nas walec, to znaczy że właśnie wybiła dziewiętnasta. Oczywiście trochę przesadzam – nie każdy tak ma i nie każdy dzień tak wygląda, ale chyba zgodzicie się ze mną, że wciąż prześcigamy się w tym, kto jest bardziej przepracowany, zmęczony i niewyspany. Wciąż też powtarzamy (sobie i innym), że "trzeba zwolnić i bardziej cieszyć się chwilą", ale przecież od takiego gadania lista naszych codziennych obowiązków się nie skróci. Tym bardziej więc trafiło do mnie to, o czym pisała McAlary, bo sama przyznaje, że długo zmagała się z wypaleniem zawodowym, że nie wywiązywała się ze swoich zadań i że zawodziła bliskich na każdym polu, bo nie potrafiła zdefiniować priorytetów (brzmi strasznie ale funkcjonowanie na 110 procent przez dłuższy czas pewnie tak właśnie się kończy) – widać, że autorka opiera się na własnym doświadczeniu i dzięki temu łatwiej trafia do podejrzliwego czytelnika. 

Wnętrze mojej szafy. Staram się trzymać jej zawartość w ryzach – jeśli w czymś długo nie chodzę, natychmiast przekazuję tę rzecz komuś komu bardziej się przyda. 

  After reading a couple of books on minimalism, I'm more skilled when it comes to reducing the number of unnecessary items (again, the photo above reveals that I still have too many pairs of blue jeans…); I also see the effects of the imposed discipline (I'm less of a slob, and even when I forget myself, the cleaning takes me a moment). I can easily see those two changes when I look into my wardrobe or when I enter my house. It's considerably more difficult to see or measure the things that happen inside our minds. Are we truly happy? Were we able to calm down and become less cranky? "Destination Simple: Everyday Rituals for a Slower Life" is a book which helps us to work on our approach to life and everyday obligations. The exercises that are proposed by the author of the book may seem strange initially. However, I was really surprised how often her ideas about focusing on here and now and enjoying simple activities to the fullest popped in my head throughout the day. Literally – as the first exercise that we're supposed to do is hanging laundry without whining. The whole thing, however, isn't about stopping whining under your breath. If we want to learn how to gain our peace of mind anew, we need to start from scratch. The book will provide us with the knowledge on how to create tiny enclaves of peace and happiness. Enclaves that are tangible, like for example a spot in our bedroom, or the opposite, like a visit in our favourite greengrocer's shop and a talk with the shop assistant about the best types of tangerines or apples.   

   Our life won't fall into place after reading one book – that's true. But it might be helpful to slow down when everything around us is constantly accelerating. In times when our life rhythm is falling apart, the book seems really tempting, doesn't it?

***

   Po przeczytaniu kilku książek o minimalizmie coraz lepiej radzę sobie z ograniczaniem niepotrzebnych przedmiotów (chociaż na zdjęciu powyżej widać, że niebieskich dżinsów mam nadal za dużo…), widzę też efekty narzuconej dyscypliny (bałaganię coraz mniej, a nawet jeśli się zapomnę, to sprzątanie zajmuje mi chwilę). Te dwie zmiany łatwo zaobserwować gołym okiem zaglądając do szafy czy wchodząc do mieszkania. Znacznie trudniej dostrzec czy zmierzyć to, co dzieje się w naszych głowach. Czy faktycznie jesteśmy szczęśliwsi? Czy udało nam się uspokoić i mniej narzekać? "Prostota. Siła codziennych rytuałów" to książka, która pomaga nam pracować właśnie nad naszym nastawieniem do życia i codziennych obowiązków. Ćwiczenia, które proponuje autorka mogą się z początku wydawać dziwne, ale sama byłam zaskoczona, jak często w ciągu dnia dźwięczały mi w głowie jej pomysły na to, aby koncentrować się na tym co tu i teraz i czerpać z prostych czynności większą przyjemność. Dosłownie, bo pierwsze ćwiczenie jakie mamy do wykonania, to rozwieszenie prania bez jęczenia. Nie chodzi tu jednak tylko o to, aby przestać zrzędzić pod nosem. Jeśli chcemy nauczyć się na nowo spokoju ducha, musimy zacząć od podstaw. W książce przeczytamy też o tym, jak zacząć tworzyć chociaż mikroskopijne enklawy spokoju i szczęścia. Namacalne, jak kąt w sypialni, albo wręcz przeciwnie, jak wizyta w ulubionym warzywniaku i rozmowy ze sprzedawczynią o najlepszym gatunku mandarynek czy jabłek. 

   Nasze życie nie ułoży się po przeczytaniu jednej książki – to prawda. Może jednak pomóc nam wyhamować, gdy wszystko wkoło przyspiesza. W czasach, gdy coraz częściej rozjeżdża się nam rytm życia, brzmi to nad wyraz kusząco, prawda?

***

 

Moja "mikroskopijna enklawa spokoju i szczęścia" czyli ulubiony kąt w sypialni. To tu czytam, jem sobotnie śniadania, a czasem pracuję. Są tu moje ulubione książki, rodzinne pamiątki w postaci grafik na ścianie, miejsce na kwiaty, delikatne światło i mnóstwo miękkich tkanin – lniana pościel i wełniane koce. 

Instastories z pościelą od polskiej marki MIJO LINE wywołało prawdziwą lawinę wiadomości na moim profilu. Dodaję więc więcej informacji. Pościel uszyta jest ze zmiękczonego lnu, który świetnie wygląda i jest bardzo wytrzymały. Mam problem ze znalezieniem pościeli, bo moja kołdra ma niestandardowy wymiar, ale przemiłe Panie z MIJO LINE zgodziły się uszyć mi tę pościel na wymiar. Jeśli również będziecie potrzebowały pościeli w niestandardowych wymiarach, nie bójcie się poprosić o jej uszycie.
Udało mi się zdobyć dla Was kod rabatowy na wszystkie pościele. Otrzymacie 5% zniżki, jeśli przy zamówieniu wybierzecie z listy kod MLE – Make Life Easier. Promocja trwa do końca stycznia!

"Mikroskopijna enklawa spokoju i szczęścia" Portosa, czyli miejsce przy łóżku i mój kapeć do gryzienia.