Kulinarna przygoda na kółkach, czyli moje cztery ulubione food trucki z Trójmiasta

  This season it was easy to find food trucks in almost every bigger city in Poland. Till recently, they have mostly offered hamburgers and french fries, but nowadays restaurants on wheels already give us the possibility to taste different flavors from all over the world. The food truck’s history began in the 19th century in Texas. At present they are so popular in the United States, that you can already watch a reality show about them called "The Great Food Race". In Poland the greatest amount of new food trucks have occurred this summer. I am really not surprised by their popularity, because owners of the restaurant on wheels are often real fan of the gastronomy and are serving delicious treats. Food is always fresh, because in such small space one cannot store large supplies. The entire idea of the mobile restaurant lies in their availability. Vans go to places where they can find large groups of people – like festivals, markets, office blocks, and on weekends they park near the most popular children's playgrounds. What is more, prices for the food are really accessible. In Tricity I have a few favorite food trucks which I would like to recommend you. At every given chance, I gladly join a queue for the best dished in their menu, that make my mouth water.

***

  W tym sezonie niemal w całej Polsce odnotowałam prawdziwy wysyp food trucków. Jeszcze niedawno mogliśmy kupić w nich właściwie tylko hamburgery i frytki, ale dziś restauracje na kółkach oferują nam już smaki z całego świata.  Ich historia zaczęła się w XIX wieku w Teksasie. Obecnie są tak popularne w Stanach Zjednoczonych, że powstał o nich nawet reality show „The Great Food Truck Race”. W Polsce największy wysyp food trucków mogliśmy zobaczyć w te wakacje. W ogóle nie jestem zdziwiona ich popularnością, bo najczęściej właściciele restauracji na kółkach są prawdziwymi pasjonatami gastronomii i serwują wyśmienite rarytasy. Dania są zawsze świeże, bo na tak małej powierzchni nie byliby w stanie przechowywać dużych zapasów. Cała idea mobilnej restauracji polega na ich dostępności. Furgonetki jeżdżą w miejsca gdzie przebywa najwięcej ludzi – na festiwale, rynki, pod biurowce, a w weekendy stacjonują nieopodal najpopularniejszych placów zabaw dla dzieci. Dodatkowo ceny za przyrządzane potrawy są naprawdę przystępne. W Trójmieście mam kilka ulubionych food trucków, które szczególnie chciałabym Wam polecić. Przy każdej nadarzającej się okazji, z chęcią i cieknącą ślinką, staje w kolejce po ich popisowe dania.

Cup & Cakes – Mobilna Kawiarnia

  Jeśli spytalibyście mnie gdzie w Trójmieście można wypić najlepszą kawę, bez wahania odpowiedziałabym, że kawiarnia na kółkach Cup&Cakes jest idealnym do tego miejscem. Prowadzona przez prawdziwych pasjonatów i znawców kawy, stacjonująca w malowniczych okolicach orłowskiego molo, jest moim obowiązkowym punktem podczas niedzielnych spacerów z Julcią. Podawana tam kawa nie jest przypadkowym produktem kupionym w pierwszym lepszym sklepie. Pani Justyna i pan Piotr od wielu lat spędzają każdą wolną chwilę jeżdżąc po włoskich miasteczkach w poszukiwaniu najlepszej mieszanki. Tak właśnie trafili na tę podawaną w ich mobilnej kawiarni. Co więcej, najlepsza kawa jaką do tej pory piłam „Parana”, otrzymała certyfikat Espresso Italiano. Będąc w Orłowie gorąco zachęcam Was do odwiedzenia tego urokliwego miejsca, bo nawet jeśli nie lubicie kawy, warto zobaczyć jak ludzie z pasją tworzą coś innowacyjnego. Niestety, przez najbliższe dwa tygodnie właścicieli nie będzie w Orłowie, ponieważ właśnie są w drodze do Toskanii, gdzie będą dalej poszerzać kawowe horyzonty. Ale już od drugiej połowy września, znowu będziemy mogli cieszyć się smakiem i aromatem prawdziwej włoskiej kawy.

Atelier Smaku – samo zdrowie

  Nawet nie wiecie jak się ucieszyłam kiedy przypadkiem natrafiłam na to miejsce kilka miesięcy temu. Atelier Smaku to food truck z wegetariańskim i bezglutenowym jedzeniem stacjonującym zaledwie kilka ulic od mojego domu. Ilekroć przychodzę tam po moje ulubione pierogi bezglutenowe z soczewicą i nutką truflową jestem zaskoczona ilu klientów stoi w kolejce.  Jeszcze bardzoej dziwi mnie to, że są to osoby w róznym wielu. Mogłoby się wydawać, że jedzenie z food trucków jest adresowane do młodego pokolenia, ale będąc tam zawsze spotykam starsze panie w wieku mojej babci czy panów w garniturach, pędzących do pracy. Jestem przekonana, że to zasługa pysznego i zdrowego jedzenia. Właściciele tej furgonetki mogą być Wam dobrze znani. Pani Jola i pan Mirek są autorami książek kucharskich oraz serii programów kulinarnych emitowanych na antenie Kuchni+. Gdybyście chcieli się wybrać na „coś zdrowego” musicie udać się na Plac Górnośląski w górnym Orłowie. Łasuchom polecam babeczkę keksowo-jaglaną z bakaliami. 

Carmnik – najlepsze burgery bez mięsa

  W miejscach przeze mnie polecanych nie mogłoby zabraknąć furgonetki z hamburgerami. O Carmniku wspominałam Wam już dwa lata temu (dla chętnych wpis znajdziecie tutaj) i do dzisiaj jest to miejsce często przeze mnie odwiedzane. Jak wiecie, od jakiegoś czasu nie jem mięsa, tym bardziej mi miło, że dla wege entuzjastów właściciele przyrządzają hamburgera wegetariańskiego. W mojej ocenie jest on lepszy niż ten mięsny. 

Pinata Foodtruck – meksykańska fiesta na kółkach

  Kiedy miałam osiemnaście lat wyjechałam na wakacje do Stanów Zjednoczonych i tam pierwszy raz posmakowałam meksykańskiego jedzenia. Do dzisiaj pamiętam smak burrito z gucamole w Taco Bell (to coś w rodzaju meksykański McDonald). Od tego czasu minęło jedenaście lat i (aż do wczoraj) nie udało mi się w Polsce ani za granicą zjeść czegoś tak dobrego jak wtedy. Wszytko się zmieniło po pierwszym kęsie burrito od Pinata Foodtruck. Smaki miękkiego i świeżego awokado, aromatycznej kolendry i pasty z czerwonej fasoli były skomponowane idealnie (pisząc to cieknie mi ślinka w ustach). Kiedy Kasia zajadała się tacosami z pastą guacamole, którego koniecznie musicie spróbować, kiedy tylko pojawicie się przy Pinacie, ja miałam jeszcze okazję napić się napoju z jałowca Claps. Lekko gazowany, niesłodzony, w stu procentach naturalny smakuje jak dobra coca cola, na pewno warto posmakować. Właściciele foodtrucka dodatkowo zadbali o to, żeby potrawy były zdrowe. Mięso jest pieczone przez czternaście godzin w piekarniku parowym. Tortille są ręcznie wyrabiane. Jedzenie nie zawiera sztucznej chemii ani tłuszczów trans, mamy też opcje dań bez glutenu, wegańskich i wegetariańskich. Jedzenie zasmakowało nam tam tak bardzo, że nawet dzisiaj po zdjęciach jedziemy na szybkiego tacosa (pod galerię Madison w Gdańsku).

  Cieszę się, że moda na food trucki zakorzeniła się u nas na dobre. Muszę się przyznać, że ostatnio częściej jem w takich miejscach niż w popularnych restauracjach.  Zwłaszcza, że piękne lato zachęcało do posiłków na świeżym powietrzu. A teraz kolej na Was. Czy macie jakieś swoje ulubione restauracje na kółkach, do których chcielibyście nas wysłać?

 

Magia sprzątania

  The title of Marie Kondo’s book was showing up in conversations with my friends for many weeks. Every time somebody mentioned the interview of the writer in some in English newspaper, or a new review of her book, I was immediately giving my five-minute monologue, starting with words "you must read this book! ".

  "The life-changing magic of tydying up" may look like an ordinary guide. It is hard to imagine, that this small book with advices on such prosaic subject, could turn out to be the world best-seller.  And somehow, this success doesn't surprise me at all. After few first pages the first thought is often "how much can one possibly write about the process of cleaning the house?”, but I am sure that after a moment you will already feel irresistible willingness to clean out everything around you.

***

  Tytuł książki Marie Kondo przewijał się w rozmowach z moimi znajomymi od wielu tygodni. Za każdym razem gdy ktoś wspominał o wywiadzie pisarki w jakiejś anglojęzycznej gazecie, czy o kolejnej pozytywnej recenzji, natychmiast zaczynałam swój pięciominutowy monolog zaczynający się od słów "musisz przeczytać tę książkę!". 

  "Magia sprzątania" z pozoru wygląda jak zwykły poradnik. Trudno jest sobie wyobrazić, aby ta mała książeczka z radami dotyczącymi jakże prozaicznego tematu, mogłaby okazać się światowym bestsellerem. A jednak w ogóle nie dziwi mnie ten sukces. Przez pierwsze kilka stron może pojawić się u czytelnika myśl "ileż można pisać o tym samym, przecież to tylko robienie porządków w domu", ale jestem pewna, że już po chwili poczujecie nieodpartą chęć aby wysprzątać wszystko co Was otacza.    

Autorka bardzo skrupulatnie przekazuje nam informacje na temat technik segregowania rzeczy i bezbolesnego pozbywania się tego, co nazbierałyśmy przez lata. Podstawą tej "terapii" jest jedna zasada: zatrzymaj tylko te przedmioty, które wywołują radość w Twoim sercu. Na wszystkie inne szkoda miejsca w domu. Proces konfrontowania się z rzeczami, ich selekcja, zmusza nas do stawienia czoła złym decyzjom, które podjęłyśmy w przeszłości, a tym samym pomaga nam radzić sobie z tym, co nas w życiu ogranicza. Gdy w końcu otoczone jesteśmy wyłącznie istotnymi i cennymi przedmiotami, których chcemy używać, a bałagan nie rozprasza naszego umysłu, czujemy przypływ  nowej energii, dzięki której możemy przestawić swoje życie na nowe tory. Po uporządkowaniu swojej przestrzeni, nabyte umiejętności bardzo szybko zaczynają przekładać się na wiele innych spraw. Nagle dostrzegamy co jest priorytetem, a co błahostką i lepiej zarządzamy naszym czasem. Umiejętność uporządkowania wszystkiego co przeżyliśmy (zdjęć, papierów, ubrań, bibelotów, pamiątek) daje nam możliwość nowych, przemyślanych wyborów i przeżywania prawdziwego szczęścia. 

Książka Marie Kondo jest fenomenem, bo koniec końców nie chodzi w niej tylko o to, w jaki sposób najlepiej ułożyć książki na półce czy posegregować ubrania (choć takie ciekawe triki też tu znajdziecie). Dla uważnego czytelnika, który zacznie stosować techniki autorki, niepostrzeżenie "Magia sprzątania" może okazać się pierwszym krokiem do lepszego życia. Polecam tę książkę każdej z Was. 

 

Last Month

I hope that Monday depression didn't get to you. The August passed for me as quick as a flash. Even though the holidays are ending I have a feeling that the real summer weather will still stay with us a bit longer (although today Sopot isn’t too pleasant as it’s raining). That’s great because I am still not ready to say goodbye to my simple dresses which I could just match with suede pumps and get out to the city. I am also not ready to let go of long evenings, eating blueberries and blackberries straight out of the hot pan covered under the sweet crumble topping. And of course with swimming in my beloved sea – water in September is  the warmest!

***

Mam nadzieję, że dzielnie się trzymacie i nie dopadła Was poniedziałkowa chandra. Sierpień minął mi w okamgnieniu. Chociaż wakacje się kończą to mam przeczucie, że prawdziwa letnia pogoda jeszcze trochę z nami zostanie (chociaż dziś w Sopocie kropi i nie jest zbyt przyjemnie). To dobrze, bo nie mam jeszcze ochoty żegnać się ze swoimi prostymi sukienkami, do których wystarczy włożyć zamszowe pantofle i już można wyjść na miasto. Ani z długimi wieczorami na świeżym powietrzu, kiedy prosto z gorącej jeszcze brytfanki wyjadamy jagody i jeżyny pod słodką kruszonką. No i oczywiście z kąpielami w moim ukochanym morzu – woda we wrześniu jest najcieplejsza!

Moja fascynacja tematem "slowfashion" trwa nadal (i mam nadzieję, że nigdy się skończy). Z każdym tygodniem w mojej szafie jest coraz mniej ubrań – zostawiam tylko to co uwielbiam, reszta trafia do tych, którym bardziej się przydadzą (na przykład tutaj).

Najlepsza recepta na udany wypoczynek? Przepiękne widoki i brak internetu! Toskania to miejsce, do którego chciałabym wrócić, nawet jutro. 

"Buon giorno! Dove posso trovare la gelateria?" – wyjazd do Toskanii po raz kolejny przypomniał mi o tym, jak bardzo chciałam nauczyć się włoskiego języka. Kilka zwrotów i słówek znam perfekcyjnie, ale za każdym razem gdy przychodzi mi powiedzieć coś więcej niż "poproszę spaghetti bolognese ale bez parmezanu" to natychmiast muszę przejść na angielski. Tym razem oprócz przewodników, postanowiłam zabrać ze sobą pomoce naukowe w postaci Fiszek. Nauka szła mi naprawdę szybko :).

Klif Orłowski – przepiękne miejsce, które warto zobaczyć. 

Starałam się korzystać z pięknej pogody i spędzać jak najwięcej czasu na powietrzu. 

Ostatni tydzień minął mi pod znakiem "korekta autorska". To ostatni etap pisania książki, w której autor robi końcowe poprawki. Oczywiście wiele rzeczy chciałabym napisać od początku, ale podobno takie uczucie towarzyszy wszystkim. W przerwie między kreśleniem, dopisywaniem i drapaniem się w głowę, nie mogło zabraknąć oczywiście gorącej aromatycznej kawy. Bardzo dziękuję Coffee Box za piękną i aromatyczną przesyłkę. Specjalnie dla Czytelników Makelifeeasier.pl mam rabat w wysokości pięćdziesięciu procent na zakup pierwszej paczki (uwaga! zapisy na wrześniową edycję trwają jeszcze tylko dwa dni).

1. Jem, więc jestem. Letni dzień bez lodów to dzień stracony // 2. Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej // 3. Warszawa o zachodzie słońca // 4. Słynna francuska zupa … no właśnie, bardzo starałam sobie przypomnieć jej nazwę ale niestety bez skutku //

Trzymanie diety bezglutenowej w Brukseli jest naprawdę wybitnie trudne…

Mały backstage, a cały wpis możecie zobaczyć tutaj.

1. "Szczygieł" skończony. Zazdroszczę wszystkim, którzy mają tę książkę jeszcze przed sobą – po prostu trzeba ją przeczytać. // 2. Moja mała obsesja – zdjęcia morza // 3. … i kamieni na plaży. // 4. Przygotowywanie rekwizytów do zdjęć //

Chyba nie przeżyłabym tego miesiąca bez lemoniady ;)

No i zdjęcie morza na koniec – za miesiąc zobaczymy je, w niemniej pięknym jesiennym klimacie. Miłego wieczoru! :)

 

Z aparatem w Toskanii

Continuing the summer mood I would like to share with you photos from my holidays in Tuscany. At first I didn't think that this place would appeal to me so much –  at the end, with the approaching of the departure day,  all I thought was when I will be able to come back there again. Small towns on the hills, fields of grapevines ripening in the sun and cheerful Italians in front of Gelaterią – it is very easy to find the famous 'dolce vita' in Tuscany. I am not sure can the phots show the full beauty of that place, but take my word for it – it was wonderfully.

***

Pozostając w letnim nastroju chciałabym podzielić się z Wami zdjęciami z moich wakacji w Toskanii. Z początku nie sądziłam, że to miejsce spodoba mi się tak bardzo – ostatniego dnia wyjazdu myślałam tylko o tym, kiedy będę mogła tu znowu przyjechać. Kamienne miasteczka na wzgórzach, pola winorośli dojrzewających w słońcu i weseli Włosi siedzący przed Gelaterią – w Toskanii z łatwością można odnaleźć słynne dolce vita. Nie wiem czy zdjęcia chociaż trochę oddadzą nastrój tej pięknej krainy, ale uwierzcie mi na słowo – było tam wspaniale.

Spokojne życie w Sarteano – małym miasteczku z jedną lodziarnią i dwiema pizzeriami. Jedną z nich poznałam naprawdę całkiem nieźle. Przesiedziałam w niej dobre trzy godziny, bo było to jedyne miejsce w promilu dziesięciu kilometrów, gdzie działał internet. Według opiekuna domku, w którym się zatrzymaliśmy, internet działał u nas bez zarzutu, ale niestety nie mogłam się z nim zgodzić…

Wakacje równa się: książki. W końcu nadrobiłam trochę zaległości.

Słynny flaming bardzo się przydał ;)

W trakcie tego krótkiego wyjazdu próbowałam odwiedzić jak najwięcej miejsc. Jednym z nich było na przykład miasteczko Montepulciano. 

Następnym celem podróży było słynne San Gimignano zwane "Manhattanem średniowiecza". Jeśli wyobrazicie sobie typowe włoskie miasteczko, to San Gimigniano z pewnością będzie pasowało do Waszej wizji. To stąd pochodzi słynne białe wino Vernaccia, na każdym rogu można kupić prawdziwe trufle wielkości piłek tenisowych, a z knajpek rozchodzi się zapach toskańskich przysmaków i pizzy z pieca. 

Kolejka do lodziarni Gelateria Dondoli – podobno najlepszej na świecie. Moje lody o smaku malin i lawendy były faktycznie przepyszne. 

W drodze do Asyżu…

Bazylika św. Franciszka – kolebka zakonu franciszkańskiego. 

Autoportret w uroczym sklepie z regionalnymi produktami i słomkowymi kapeluszami. 

W trakcie tych wakacji zajadałam się winogronami. Te zerwane własnoręcznie zawsze smakują najlepiej. 

Wakacje to dla mnie przede wszystkim powrót do prostych przyjemności. Książki, jedzenie, gry planszowe albo… ping-pong :) 

Tak wyglądał każdy zachód słońca w Toskanii. Gdy brałam do ręki aparat i fotografowałam różowo fioletowe niebo, cały czas nachodziła mnie myśl, że wygląda jak obrobione w Photoshopie – to było po prostu zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. 

Jeśli chcecie zobaczyć więcej moich zdjęć z wakacji to zapraszam Was gorąco na Instagram.

Fall is coming!

  Last two months were hot and beautiful. Perhaps that’s why the signs of upcoming fall, brings no nostalgia yet. I have to say that I really adore the autumn and winter time, I am looking forward to warm sweaters, evenings with the book under the wool blanket, sipping on that huge mugs of the hot tea with the homemade jam and I can’t wait for the long walks in the desolated beach. It is quite obvious from your comments that we are all slowly starting some preparations. You often ask about trends and what things are worthwhile investing in. Perhaps the things we already have in our wardrobe will be enough? I will try to give you some tips on how to prepare for the new season without leaving your home or going shopping.

***

  Ostatnie dwa miesiące były piękne i gorące. Być może właśnie dlatego babie lato nie wzbudza jeszcze we mnie żadnej nostalgii. Poza tym, uwielbiam jesień i zimę, cieszę się na ciepłe swetry, wieczory z książką pod wełnianym kocem, kubki gorącej herbaty z konfiturą domowej roboty i długie spacery po opustoszałej plażyZ Waszych komentarzy jasno wynika, że powoli zaczynamy już przygotowania do nadchodzącego sezonu. Najczęściej pytacie o to, co będzie modne i w jakie rzeczy warto zainwestować. A może wystarczy nam to co już mamy w szafie? Spróbuję podpowiedzieć Wam jak przygotować się na nową porę roku w zaciszu własnego domu, bez chodzenia na zakupy. 

Wspominałam Wam już o konfiturze… w trakcie jesiennych i zimowych wieczorów jestem w stanie zjeść każdą jej ilość, przede wszystkim dodając ją do herbaty. Obiecałam sobie, że w tym roku sama przygotuję zapasy – sierpień jest idealnym momentem, aby się za to zabrać, bo owoce takie jak maliny, jagody czy borówka amerykańska są teraz najtańsze. Poniżej podaję prosty i sprawdzony przepis na domową konfiturę. 

Składniki:

(na trzy małe słoiki) 

1kg borówek amerykańskich

4 czubate łyżki miodu

sok z trzech cytryn  

szczypta soli 

A oto jak to zrobić:

1. Wrzucamy umyte borówki do dużego rondla. 2. Rozgniatamy owoce tłuczkiem do ziemniaków. 3. Dodajemy miód, sok z cytryny oraz sól. 4. Borówkową papkę gotujemy około godziny, aż zgęstnieje (co jakiś czas wywar należy mieszać). 5. Po wystygnięciu gotową konfiturę przelewamy do słoików.  6. Konfiturę przechowuję w lodówce.

W sklepie papierniczym kupiłam też zwykły sznurek i białe samoprzylepne karteczki. Wycięłam kwadraty ze starego prześcieradła, obłożyłam nimi nakrętki słoików i przewiązałam szarym sznurkiem. Ciekawe czy słoiki pozostaną zamknięte chociaż do końca września… znając życie: nie.

kalosze – Hunter / bluzka – Zara (podobna tutaj) / szalik – podobny tutaj

No więc, co będzie najgorętszym trendem w nadchodzącym sezonie? Przewertowałam nowy numer magazynu Porter i doszłam do jednego wniosku: to, co najbardziej wpadło mi w oko było modne też rok temu, dwa lata temu i osiem lat temu. Grube miękkie swetry, tweedy, krata – wszystko to już było i z pewnością leży w Waszych szafach. 

Dzwony

Gdy przyszły upały rzuciłam je w kąt. Teraz nadchodzi idealna pora by znów ujrzały światło dzienne, zwłaszcza, że letni trend czyli powrót lat siedemdziesiątych, wciąż pozostaje aktualny. Dżinsowe, lekko rozszerzane, dopasowane do sylwetki, będą wyglądały fenomenalnie z prostą, białą, jedwabną bluzką czy zwiewną koszulą w ciekawy kwiatowy wzór w stylu boho. Pamiętajcie, że gdy nadejdą chłody, to okrycie wierzchnie nie powinno być dłuższe niż do połowy uda (w przeciwnym razie bardzo obciążymy naszą sylwetkę).

Gruby splot

Tak, zaraz nadejdzie moment, aby znów zaprzyjaźnić się ze wszystkim co puszyste, miękkie, grube czy robione ręcznie na drutach. Po soczystych kolorach lata, przychodzi czas na bardziej zgaszoną paletę barw. Bardzo stęskniłam się za moim białym swetrem z golfem, który znalazłam na zeszłorocznych wyprzedażach. Uwielbiam go bo wygląda świetnie z dżinsami, rozjaśnia cerę i chroni przed jesiennym chłodem.

Krata

Wzór, który co sezon króluje na wybiegach jesień / zima. Świetnie sprawdza się jako detal na szaliku, ale w szafie mam też na przykład kraciaste koszule. 

Mini w kształcie litery A

Jeśli myślałyście, że jej czas już minął, to byłyście w błędzie. Spódniczka z dżinsu lub zamszu (lub tak jak moja z imitacji skóry) stworzy piękny zestaw z czarnym golfem (na pewno taki macie), czy szarym luźnym swetrem i wysokimi zamszowymi kozakami. To echo lat sześćdziesiątych, a jednocześnie klasyczny, ponadczasowy krój, który nigdy nie wyjdzie z mody.

Męska marynarka

Lub po prostu model, który nie jest dopasowany co do centymetra. Wyciągnijcie ją z szafy już teraz, powieście na dobrym wieszaku i już noście z rurkami i skórzanymi baletkami. Gdy nadejdą chłody włóżcie pod spód biały sweter, a baletki zamieńcie na oficerki, dodajcie szalik w kratę i voilà!

 

sweter – podobny tutaj i tutaj

spodnie – Top Shop Leigh (podobne tutaj) / baletki – Repetto (podobne tutaj)

Kolorem przewodnim nadchodzącego sezonu będzie niewątpliwie zieleń. W mojej szafie niestety nie ma jej zbyt wiele (a już w ogóle nie ma tej w odcieniu butelkowym, który podoba mi się najbardziej). Znalazłam jedynie spodnie w kolorze Khaki, ale myślę, że dopóki na horyzoncie nie pojawi się coś naprawdę wartego grzechu (na przykład dobrze skrojona spódnica z szerszym karczkiem), to powinny mi wystarczyć do szczęścia. 

Podobno najbardziej dbamy o nasze ciała właśnie w lecie, ale ja mam wrażenie, że moje paznokcie nigdy nie były w tak złym stanie jak teraz, włosy są wysuszone, a skóra na twarzy wygląda kilka lat starzej niż w maju tego roku. No dobrze, trochę przesadzam, ale szukam dobrego pretekstu aby zagaić temat kosmetyków. We wrześniu planuję zmienić parę produktów na te polecone przez Was – przede wszystkim poszukuję dobrej (najlepiej naturalnej) odżywki do włosów, balsam już mam (rozpisywałyście się o balsamie Macadamia marki Nacomi – mam i testuję), nie zmieniam tylko kremu do twarzy (w tym przypadku trochę obawiam się eksperymentów), ten nawilżający od Fridge  z olejkiem lawendowym i różanym bardzo dobrze nawilża moją suchą cerę (posiada też filtry UV). 

Nowością jest też krem pod oczy, który widzicie na zdjęciu powyżej – może powstrzyma zmarszczki wokół oczu (tego lata miałam naprawdę wiele powodów do śmiechu :)).

Czy któraś z Was widziała może film "Kryptonim U.N.C.L.E"? Jeśli tak, to z pewnością zwróciłyście uwagę na piękny makijaż w stylu lat siedemdziesiątych głównej bohaterki, granej przez świetnie zapowiadającą się Alicie Vikander. Kilka tygodni temu w mojej kosmetyczce pojawiła się ta paletka cieni – teraz już wiem co z nią zrobić :). W tym sezonie modne są przede wszystkim matowe brązowe cienie, dzięki którym ładnie wymodelujecie oko (koniec ze sztucznym perłowym efektem). 

Jeśli jest Wam smutno, że wakacje już się kończą to mam nadzieję, że dzisiejszy wpis chociaż trochę pokazał Wam, że jesień nie będzie taka straszna :). Dajcie znać czy u Was też ruszyły już jakieś przygotowania. Miłego wieczoru!

LOVE TO BE A PHOTOGRAPHER: LESSON #1

   I know that you had to wait a long time for the post about the photography. It is all because, for the first time I wanted to share very specific tips with you, and every time I tried to get down to writing, this subject seemed so extensive that I didn't know from where to start. Perhaps some of you will be glad that I decided to create series of posts in which I will be sharing my experience with you. Today I would  above all I would like to convince you, that it isn't necessary to have professional camera to make excellent photos.

***

Wiem, że musieliście długo czekać na wpis o fotografii. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy chciałam podzielić się z Wami konkretnymi radami, a za każdym razem, gdy próbowałam zabrać się za jego napisanie, temat ten wydawał mi się tak rozległy, że nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Być może część z Was ucieszy się, że postanowiłam stworzyć osobny cykl, w którym będę dzielić się z Wami moim doświadczeniem. Dziś chciałabym Was przede wszystkim przekonać do tego, że nie trzeba mieć profesjonalnego aparatu, aby robić świetne zdjęcia. 

Nie będę Was zamęczać informacjami o głębi ostrości, szybkości migawki czy ISO, bo, po pierwsze, można o nich przeczytać w instrukcji obsługi aparatu, a po drugie, nie każdy posiada lustrzankę, która wymaga znajomości tego rodzaju funkcji. Poza tym na początku nie ma potrzeby, abyście pracowali w trybie manualnym, którego używam do robienia zdjęć na bloga. Przejdę więc od razu do rzeczy, czyli do kilku uniwersalnych zasad, dzięki którym Wasze zdjęcia będą po prostu ładniejsze.

Selekcja

Świat nie jest idealny i nie wszystkie rzeczy są piękne, dlatego robiąc zdjęcie, spróbujmy eliminować z kadru elementy, które ewidentnie psują nam widok. Czasem jest to brzydki śmietnik na ulicy, albo pan w jaskrawo czerwonej kurtce w tle czy plastikowa butelka na stole, przy którym siedzi nasza rodzina. To zabrzmi śmiesznie, ale wiem, że wszyscy blogerzy, którzy sami wykonują zdjęcia do swoich wpisów, spędzają naprawdę mnóstwo czasu na sprzątaniu mieszkania, nim zabiorą się za fotografowanie – to znacznie ułatwia pracę (niestety mało kto może sobie pozwolić na zakup profesjonalneego studia czy wynajmowanie wnętrz do sesji). 

Kompozycja

  Niezależnie od tego, co próbujemy uchwycić (jedzenie, osobę, widok), bardzo istotne jest rozmieszczenie poszczególnych elementów w kadrze. Czasem nie mamy wpływu na to, gdzie znajduje się dany przedmiot (nawet  gdybyśmy bardzo chcieli, nie przesadzimy drzewa, które akurat rośnie nie w tym miejscu), ale to bardzo ważne, aby zastanowić się, czy wykonanie chociażby jednego kroku w którąś ze stron nie spowoduje, że cały obraz wyda się ładniejszy i bardziej przejrzysty. 

  Znacznie łatwiej jest, gdy mamy wpływ na położenie fotografowanych obiektów. Cała fotografia kulinarna opiera się de facto na odpowiednim zainscenizowaniu kadru. Ale łatwiej nie znaczy łatwo. Fotografowanie potraw nauczyło mnie naprawdę wiele cierpliwości i przede wszystkim pokazało, jak wielkie znaczenie mają z pozoru mało istotne detale. 

  To oczywiste, że istotnych dla zdjęcia elementów nie można ucinać (tylko w bardzo szczególnych przypadkach uzyskacie dzięki takiemu zabiegowi ciekawy efekt), ale równie ważne jest to, aby każda rzecz znajdująca się w kadrze miała "swoje" miejsce. Gdy spojrzycie na zdjęcie powyżej, z łatwością zauważycie, że zarówno butelka, jak i talerzyk z borówkmi oraz kubek nie nachodzą na siebie w żaden sposób, a ich odłegłości od krawędzi zdjęcia są do siebie zbliżone. To powoduje, że całość wydaje się być przejrzysta, a z fotografii emanuje harmonia. 

  Zasada trójpodziału, którą warto kierować się w przypadku wszystkich zdjęć, jest naprawdę bardzo pomocna. Zwróćcie uwagę, jak wiele scen w (dobrych) filmach kręconych jest właśnie w taki sposób, jakby obraz podzielony był dwoma poziomymi i dwiema pionowymi liniami (w prostokątach pomiędzy liniami usytuowane są kluczowe dla danej chwili elementy). Zdjęcie na pewno  będzie  ciekawsze, jeśli postaramy się wydobyć pierwszy, drugi (często najważniejszy, na który z reguły nastawiamy ostrość) oraz trzeci plan. Jeśli chcemy sfotografować na przykład dom, to spróbujmy ująć również rosnące przed nim drzewa i białe chmury na niebie. 

  Jedną z najistotniejszych rzeczy, która powoduje, że obraz, wystrój mieszkania, nasz strój czy zdjęcie są estetyczne, jest odpowiedni dobór kolorów. Przede wszystkim nie może być ich zbyt wiele. Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z fotografią, to dla wprawy radziłabym Wam szukać przede wszystkim białego lub innego neutralnego tła i powoli dodawać elementy w mocniejszych kolorach. 

 

Łapcie moment 

Tak naprawdę nie można za bardzo przejmować się wszystkimi skomplikowanymi zasadami. Zresztą, kiedy już nabierzecie wprawy, nie będziecie musieli o nich myśleć, bo wszystko będzie Wam wychodzić naturalnie. To ważne, aby w trakcie nauki nie zapomnieć o tym, co najważniejsze – zdjęcie pozwala nam zatrzymać moment, dlatego przez zbyt długie zastanawianie się nad odpowiednim kadrem można bezpowrotnie stracić okazję na świetne ujęcie. To dlatego zawsze trzymam aparat przy sobie, zawieszony na szyi.   

Światło

Robiąc zdjęcia bardzo szybko zauważycie, że czasem od razu wychodzą pięknie, a kiedy indziej trudzicie się nad jednym kadrem dwie godziny, a efekty i tak są marne.  Z dużym pawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że przyczyną jest światło – klucz do wszystkiego. Jeśli Wam sprzyja, najważniejszy problem macie z głowy. 

To właśnie odpowiednie światło zmusza mnie do tego, aby od kwietnia do końca września wstawać o czwartej rano, bo w Polsce najlepsze momenty do robienia zdjęć, to godzina po świcie i półtorej godziny przed zachodem słońca. Co ciekawe, bezchmurne niebo wcale nie jest wymarzoną sytuacją (chociaż jest znacznie lepsze niż ulewne deszcze czy listopadowe zachmurzenie); idealne warunki to słońce chowające się za rzadkimi chmurami – dzięki temu jego promienie są rozproszone i delikatne. 

W różnych częściach świata światło jest zupełnie inne. We Włoszech na przykład jest ciepłe, a niebo na zdjęciach jest zawsze mocno niebieskie. W Nowym Jorku promienie słońca odbijają się od okien drapaczy chmur, tworząc piękny efekt. W Skandynawii słońce jest nisko, dlatego zdjęcia można robić przez cały dzień. 

Niestety, nie zawsze mamy wpływ na światło, a z reguły nie możemy czekać, aż pogoda się poprawi, trzeba więc próbować nad nim zapanować. Ten dziwny przedmiot, który trzymam na zdjęciu poniżej, to blenda. Dzięki niej mogę doświetlać przedmioty we wnętrzu (im więcej bieli wokół, tym zdjęcie jest jaśniejsze) lub przysłonić nią zbyt mocne promienie słońca. W każdym domu znajdziecie jej odpowiednik – wystarczy białe prześcieradło albo obrus.

 

A teraz pytanie do Was: o czym chcielibyście przeczytać w kolejnym wpisie z tej serii? O tym jak dobrze wyglądać na zdjęciach (od razu uprzedzam, że nie będzie w nim mowy o selfie, czy o piętnastowarstwowej tapecie na twarzy) czy o fotografii kulinarnej? Czekam na Wasze komentarze! :)

Wszystkie zdjęcia zostały wykonane aparatem Olympus OMD EM1