Z cyklu „w poszukiwaniu paryskiego stylu”: Jak być piękną, szczupłą i zdrową?

Who wouldn’t like to be beautiful, slim and healthy? How much time we are devoting in our life for seeking the magic prescription which would help us – of course without much effort – achieve all that every girl dreams of? So far I haven’t found the guide which would guarantee achieving happiness. Sometimes, however, I find books which help me to understand  the mystery of beauty and well-being. The new Muza's publishing “My  natural beauty book“ by Anne Ghesquiere and Marie de Foucault is certainly one of them.

***

   Która z nas nie chciałaby być piękna, szczupła i zdrowa? Ile czasu poświęcamy w swoim życiu na poszukiwanie magicznej receptury, która pomogłaby nam – oczywiście bez większego wysiłku – osiągnąć to wszystko, o czym marzy każda dziewczyna? Sama nie znalazłam do tej pory poradnika, który gwarantowałby osiągnięcie szczęścia. Czasami trafiam jednak na książki, które pomagają zrozumieć tajemnicę urody i dobrego samopoczucia. Jedną z nich jest z pewnością nowość wydawnictwa Muza "Sposoby Francuzek na urodę, szczupłą sylwetkę i zdrowie" autorstwa Anne Ghesquiere i Marie de Foucault. 

   Co jeść, aby schudnąć, a jednocześnie nie rezygnować z pysznego jedzenia? Czy kosmetyki z drogerii naprawdę są lepsze od tych, które możemy zrobić same w domu? Jak osiągnąć spokój i wyglądać pięknie każdego dnia? Początek wiosny to wymarzony moment, aby sięgnąć do lektury, która da nam wiarę w siebie i w proste naturalne metody na poprawę wyglądu i samopoczucia. Dbanie o własne ciało i zdrowie często nie wymaga ogromnej ilości czasu czy mnóstwa pieniędzy. Kluczem do sukcesu są odpowiednie nawyki i mądre korzystanie z dobrodziejstw natury. Skoro i tak musimy robić zakupy spożywcze, to kupujmy warzywa, owoce, pełnoziarniste pieczywo i bogate w błonnik kasze – uczyńmy z nich podstawę diety. Jeśli w naszej lodówce nie będzie szynki, kiełbasy albo tłustego jedzenia kupionego na wynos, to pozbawione innego wyboru, sięgniemy po jabłko czy ugotujemy zdrową zupę (przepis znajdziecie w książce). Wprowadzenie drobnych zmian w pięlęgnacyjnej rutynie naszej twarzy, włosów czy ciała potrafią zdziałać cuda (wiem co mówie, wystarczy spojrzeć na moje zdjęcia sprzed lat :)). 

   "Sposoby Francuzek na urodę, szczupłą sylwetkę i zdrowie" łączy w sobie energię i optymizm autorek z ich profesjonalizmem i bogatym doświadczeniem. Oryginalne, naturalne receptury i pomysły nie są naiwne, a równocześnie nie odstraszają skomplikowanymi teoriami. Mówiąc krótko, jest ciekawa i przekonująca. Kończę właśnie ostatni rozdział, jest już późno, a ja wiem, że spokojnie zasnę, bo nawet na bezsenność znalazłam sposób w jednym z rozdziałów: przed kolacją trzeba wypić szklankę ciepłej wody z miodem, trzema kroplami olejku pomarańczowego, dwiema kroplami olejku majerankowego i kroplą olejku neroli. Miłego wieczoru! :)

 

jacket & skirt / żakiet i spódnica – Zara; sweatshirt / bluzka – Petit Bateau; basket / kosz – H&M Home; flats / baletki – Massimo Dutti

„Bien dans ta peau” czyli jak prowadzić dom po francusku

   During our 30-day challenge „ In search of the Parisian style”, I had to make a post about running the house. When I heard that the author of the bestselling book “Lessons from Madame Chic”” Jennifer L.Scott decided to write a sequel, I knew sooner or later I’ll read it from cover to cover. First of all, because I remembered how many of you talked about changes you incorporated into your lives after reading this book. I’ve also started to look at my wardrobe and everyday style in a different way. Now it’s a time to bring sophisticated simplicity into our homes.

***

   W trakcie naszego trzydziestodniowego wyzwania "w poszukiwaniu paryskiego stylu" nie mogło zabraknąć wpisu o urządzaniu i prowadzeniu domu. Kiedy dowiedziałam się, że Jennifer L. Scott, autorka bestsellerowej książki "Lekcje Madame Chic", którą miałam okazję Wam przybliżyć, zdecydowała się wydać kolejną pozycję, wiedziałam, że prędzej czy później przeczytam ją od deski do deski. Przede wszystkim dlatego, że doskonale pamiętałam, jak wiele z Was dzieliło się przemyśleniami na temat zmian, jakie wprowadziłyście w życie po przeczytaniu tej niepozornie wyglądającej książeczki. Ja również zaczęłam w inny sposób patrzeć na moją szafę i codzienny styl. Teraz przyszła kolej na wprowadzenie odrobiny wyrafinowanej prostoty do naszych domów.

Tak jak zawartość szafy Francuzek jest pukładana i przemyślana, tak i w ich domach nie ma zbędnych szpargałów, a każda rzecz spełnia konkretną funkcję. Na próżno szukać u nich tendencji do "chomikowania" bezużytecznych przedmiotów. Dzięki temu, zachowanie porządku przychodzi im znacznie łatwiej. Uwielbiają jasne kolory, jak biel, ecru czy delikatne beże. Zasada minimalizmu nie dotyczy jedynie obrazów, grafik, oprawionych zdjęć (na każdej ścianie wisi conajmniej kilka) oraz książek, które są zawsze wyeksponowane. Ale czy one w ogóle sprzątają?

   Jeśli wydaje Wam się, że moje mieszkanie zawsze wygląda tak jak na zdjęciach (gdzie się nie spojrzy, panuje ład i porządek, a ubrania idealnie mieszczą się w mikroskopijnej szafie) to muszę Was wyprowdzić z błędu. Nierzadko zdarza mi się zjeść jabłko i zostawić ogryzek na stoliku przy łóżku albo wyrzucić na środek sypialni połowę ubrań z szafy, a po znalezieniu bluzki, której szukałam wyjść z domu, nie myśląc już o usypanej z ciuchów górze, wielkiej niczym Mount Everest. Co najmniej kilka razy w tygodniu mówię do siebie pod nosem "muszę posprzątać" na przemian z "jak ja nienawidzę sprzątania", a świadomość nieuchronnego powtarzania wszystkich czynności co kilka dni, wpędza mnie w ponury nastrój. Nie będę zdradzać Wam trików, opisanych w książce, ale jedno mogę Wam powiedzieć: po przeczytaniu kilku rozdziałów, nabrałam o c h o t y  n a  s p r z ą t a n i e. Minął już tydzień, a ja wciąż zabieram się za domowe porządki z przyjemnością (co w przypadku zbliżających się Świąt Wielkanocnych jest mi całkiem na ręke). Książka "W domu Madame Chic" nie jest jednak kolejnym poradnikiem o tym, jak składać ręczniki, chociaż nie brakuje w niej rad dotyczących prozaicznych czynności. 

  Już słyszę Wasze, bliźniaczo podobne do moich, wymówki i usprawiedliwienia: brak mi czasu, pieniędzy, a moje mieszkanie wymaga remontu bo żadne sprzątanie mu nie pomoże. Na takie myślenie autorka też znajduje sposób w swojej książce, ale to już musicie same doczytać. Stan naszego ducha i konta nie są usprawiediwieniem dla bałaganu albo niechlujnego wyglądu. "Nie wszyscy, którzy są chic, są bogaci i nie wszyscy bogaci są chic" zgrabnie podsumowuje Jennifer L. Scott., przekazując jednocześnie receptę na to, jak czuć się dobrze we własnej skórze i własnym domu. 

 

MY OWN FAIRY TALE

Przygotowywanie dzisiejszego wpisu było dla mnie prawdziwą przyjemnością. Z początku chciałam się jedynie podzielić informacją o moim drobnym udziale w dubbingu "Kopciuszka" – nowej produkcji Disneya, ale ogarnięta bajkowym tematem trochę się rozszalałam. A ponieważ powoli odkopuję się z zaległości po wszystkich wyjazdach, miałam trochę więcej czasu, aby przygotować dla Was kilka zdjęć, pokazujących moje małe, przyziemne przyjemności.

Robiąc porządki na szafie (nie wiem jak to się stało, ale nawet tę przestrzeń musiałam na nowo zagospodarować, bo brakuje mi miejsca…) wpadła mi w ręce jedna z moich ulubionych rodzinnych pamiątek. Za każdym razem, kiedy znajduję kopertę ze starymi zdjęciami czy wiekowy album, nie potrafię sie oprzeć i wszystkie moje obowiązki schodzą na dalszy plan – nieziemska siła nakazuje mi wszystko przejrzeć . Najbardziej lubię te czarno białe fotografie z czasów młodości moich rodziców. Chyba lubili robić zdjęcia nie mniej niż ja – jest ich całe mnóstwo.

Niespodzianki związane z wizytą listonosza od zawsze kojarzyły mi się z czymś wyjątkowo przyjemnym. Odkąd założyłam tę stronę, moje odczucia w ogóle sie nie zmieniły (chyba, że przyjdzie do mnie wezwanie do zapłacenia mandatu ;)), ale okazji do radosnego odpakowywania przesyłek mam znacznie więcej. Prezenty od marki Clochee zawsze zostają przeze mnie zużyte do samego denka. Tak było w przypadku lekkiego balsamu do ciała, płynu micelarnego i kilku innych produktów. Do kolekcji dołączył właśnie cukrowy peeling i jestem przekonana, że z nim nie będzie inaczej. Specjalnie dla Czytelników MLE udało mi się zdobyć małą zniżkę do sklepu internetowego Clochee. Wystarczy wpisać kod mle2015 aby uzyskać rabat wysokości 15% na wszystkie produkty (oprócz tych które są już w sklepie objęte rabatem). Kod będzie ważny do 30 kwietnia 2015r.

Który to już raz pokazuje Wam filiżankę herbaty? :) Wiem, że na pewno nie ostatni. Picie herbaty i  trzymanie aparatu w ręce to czyności, które prawie zawsze są ze sobą powiązane. Kiedy w końcu mogę usiąść z kubkiem w dłoniach i odsapnąć, natychmiast zaczynam odczuwać potrzebę uwiecznienia tej krótkiej chwili. A to światło odbija się ładnie w porcelanie, albo przez przypadek okładka książki, którą czytam pasuje do kubka. W zimie zdjęcie dymiącej, owocowej herbaty z miodem rozgrzewa na samą myśl, latem mrożona herbata z cytryną może być pomysłem na ochłodę. Teraz najchętniej piję uspokojające połączenie zielonej herbaty, kwiatu lilii i osmantusa (taką kombinację, naprawdę świetnej jakości znajdziecie tutaj). Wyjątkowo bez miodu, aby nie zabić delikatnego smaku. 

Weranda, położona po nasłonecznionej stronie, nagrzewa się bardzo szybko. To chyba moje ulubione miejsce do robienia zdjęć. W trakcie rodzinnych spotkań ustawiam tam zawsze wszystkich domowników i próbuje uchwycić chociaż jeden moment, w którym stoją spokojnie. W ten weekend pogoda była tak piękna, że można było się na niej opalać, a nawet wyjść do ogrodu i spędzić trochę czasu na zewnątrz. Może któraś z uwiecznionych przeze mnie chwil trafi do rodzinnego albumu i stanie się kolejną pamiątką. 

Nie, nie, nie … nie kupiłam kolejnej pary butów, ale ta którą widzicie na zdjęciu wiąże się dla mnie ze szczególnie miłymi wspomnieniami. A ponieważ pomysł na wpis powstał po obejrzeniu "Kopciuszka" to postanowiłam umieścić w nim chociaż jedno zdjęcie swoich pantofelków ;). 

PS: "Kopciuszek" w którym podłożyłam głos pod jednego z moich ulubionych bohaterów tej bajki (myszkę :)) wchodzi do kin już jutro. Jesli tak jak ja, uwielbialiście animowaną wersję sprzed ponad pięćdziesięciu lat, to myślę, że nowa również przypadnie Wam do gustu :). Niezdecydowanym polecam trailer :).

There and back again

While repacking my suitcases I decided to post on the blog a few photos from the last weekend. Catching up with emails (after returning from trips I am always overwhelmed with unanswered emails waiting for me), I made a list of things I wanted to pack for Paris and I quickly prepared for you “the Look of the Day” post, which you could see on the blog last Sunday. After a few intense days in Turkey, I have only dreamed about snuggling in bed (luckily working on the computer gives me such a possibility from time to time;)), but in order to do something more productive and still a bit relaxing, I decided to grab the camera and show you some things.

W trakcie przepakowywania walizek, postanowiłam wkleić na bloga kilka zdjęć z minionego weekendu. Poza nadrobieniem zaległości w poczcie (po powrocie z wyjazdów zawsze przytłacza mnie ilość nieodpisanych maili), zrobiłam listę rzeczy, którą chciałam zapakować do Paryża i szybko przygotowałam dla Was wpis z cyklu Look of the Day, który mieliście okazję oglądać w minioną niedzielę. Po kilku intensywnych dniach spędzonych w Turcji, marzyłam jedynie o wylegiwaniu się w łóżku (na szczęście praca na komputerze daje mi od czasu do czasu taką możliwość ;)), aby zrobić jednak coś produktywnego a jednocześnie odprężającego, postanowiłam chwycić za aparat i pokazać Wam kilka rzeczy.

Nie lubię spędzać długich godzin nad korespondencją w weekendy, ale tym razem nie miałam wyjścia. Najpierw odpisałam na najpilniejsze maile, a później przeanalizowałam wszystkie rzeczy, których nie udało mi się zrealizować na czas – chyba nigdy nie osiągnę wystarczająco dużo zdolności organizacyjnych. 

Poza oczywistymi rzeczami, jak ubrania czy kosmetyki, które musiałam zapakować do Paryża, nie mogłam zapomnieć o kolejnej książce. Tym razem wybrałam coś, co być może zainteresuje niektóre z Was. "Współczesne maniery, czyli jak zachowywać się w drodze na szczyt" autorstwa Dorothea Johnson i Liv Tyler (tak, tej Liv Tyler) to lekki poradnik o tym co wypada, a czego nie. Być może temat może wydawać się już odrobinę passé, ale moim zdaniem lekcji dobrych manier nigdy za wiele. Ciekawe i pouczające. 

Od dawna stosuję produkty marki Fridge, z przyjemnością przetestowałam więc jeden z jej bestsellerów. Krem różany pomógł mi nawilżyć moją dramatycznie wysuszoną skórę, po powrocie ze Stambułu. Po demakijażu, naniosłam na twarz bardzo grubą warstwę kremu i poszłam spać. Rano moja skóra wyglądała już znacznie lepiej. Produkt można stosować zarówno na noc jak i na dzień. Ma działanie silnie nawilżające, pomaga też zapobiegać zmarszczkom. 

Walizki udało mi się spakować i zdążyłam na samolot więc spodziewajcie się obszernej relacji z wyjazdu na blogu :). Tymczasem życzę Wam spokojnego wieczoru! :)

Story about fashion

blouse / bluzka – Mango (obecna kolekcja); trousers / spodnie – Zara (dział basic)

There are many important fashion magazines in the world that are worth the attention, but one of them raises the biggest interest and has been mentioned in countless films and novels. We don’t have the Polish edition of "Vogue” yet, but it has always been a kind of inspiration for me, and every new issue that I brought from abroad have always occupied a proud place on my bookshelf. Of course, I was far from Carrie Bradshaw, who could spend her last money on a new issue of the magazine, instead of eating lunch for a week. Though as many girls in the world I thought that working in the editorial of Vogue would be a dream come true.

Na świecie jest wiele magazynów mody wartych uwagi, ale jeden z nich wzbudza szczególne zainteresowanie i przewija się w niezliczonej liczbie filmów i powieści. "Vogue", chociaż nie doczekał się jeszcze polskiego wydania, od zawsze był dla mnie czymś w rodzaju inspiracji, a każdy egzemplarz przywieziony z zagranicy zajmował poczesne miejsce na moim regale z książkami. Oczywiście, daleko było mi do Carrie Bradshaw, która ostatnie pieniądze potrafiła wydać na nowy numer, nawet jeśli z tego powodu nie jadła przez tydzień lunchu, ale jak wiele dziewczyn na świecie uważałam, że praca w redakcji Vogue'a byłaby spełnieniem moich marzeń.  

Lata mijały, a moje plany na przyszłość zaczęły się zmieniać. Studia i kursy terapeutyczne miały wyznaczyć mi inną ścieżkę kariery, ale miłość do fotografii i założenie bloga sprawiły, że mimochodem stworzyłam sobie pracę przypominającą odrobinę małą redakcję modowego czasopisma. Chętnie cofnęłam się więc do dawnych marzeń i sięgnęłam po książkę Kirstie Clements, byłej redaktor naczelnej australijskiego wydania "biblii mody". Po przeczytaniu tej lektury jednym tchem odczułam dużą ulgę, że tylko część moich licealnych planów się spełniła i nie tkwię w przemyśle modowym po czubek nosa. Z każdą przeczytaną stroną odkrywałam bowiem wiele naprawdę mrocznych sekretów pracy w magazynie, która wymaga ogromnych wyrzeczeń i związana jest z trudną do zniesienia presją. Autorka ze szczegółami opisuje pracę w redakcji, organizowanie sesji plenerowaych, życie w Paryżu czy rozpaczliwą walkę modelek o szczupłą sylwetkę. W żadnym rozdziale nie brak jednak zdystansowanych uwag, Kirstie Clements nie ma wątpliwości, że niektóre jej zadania (na przykład wyprasowanie czterystu par lnianych spodni czy koordynowanie sesji zdjęciowych w środku Afryki) były karkołomne a czasami zdawały się wręcz bezsensowne. Tym bardziej, że mimo tych poświęceń Kirstie została zwolniona i to w niezbyt elegancki sposób – o czym dowiadujemy się już z pierwszych kilku stron książki.

Być może jej spowiedź jest formą zemsty na wydawnictwie, które po trzynastu latach pracy z dnia na dzień postanowiło pożegnać się z naczelną. A może ma to być przestroga dla tych z nas, które marzą o etacie u Anny Wintour, a nie wiedzą jeszcze jaką cenę, trzeba byłoby za to zapłacić. Niezależnie od motywów autorki jedno trzeba powiedzieć: książka jest niezwykle wciągająca, świetnie się ją czyta, a opisane perypetie bohaterki skutecznie skłaniają do refleksji. Okrutny świat mody nie jest dla każdego, ale czytanie książek przenoszących nas w jego świat jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

 

Something changed

After returning from the Italian Alps and unpacking my suitcases, there was a lot of things for me to do on account of beginning of the new year.  Anyone who runs his own company probably knows what I mean. A little overwhelmed with accumulating obligations, I completely forgot about the New Year's resolutions or plans for the future, which I would like to accomplish over the next twelve months. I decided to focus on the small changes, so that I can start incorporating them from the next day.

…..

Po powrocie z włoskich Alp i rozpakowaniu walizek, czekało na mnie sporo spraw do załatwienia w związku z nadejściem nowego roku. Każdy kto prowadzi własną firmę prawdopodobnie wie o czym mówię. Przytłoczona odrobinę natłokiem obowiązków, zupełnie zapomniałam o noworocznych postanowieniach czy planach na przyszłość, które chciałabym zrealizować w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy. Postanowiłam więc skupić się na bardzo drobnych zmianach, tak aby móc zacząć wcielać je w życie od następnego dnia. 

Buy less choose well

Każdy wyjazd to dobry pretekst, aby sprawdzić bez których rzeczy nie wyobrażamy sobie naszej garderoby, a czego możnaby się spokojnie pozbyć. Tak było też w przypadku mojego wyjazdu na narty. Po powrocie wiedziałam już, że sweter, w którym jeszcze rok temu chodziłam z przyjemnością, nie wygląda dziś tak jak powinien. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele zmieniło się w mojej szafie. Wspominałam Wam już niejednokrotnie, że staram się kupować znacznie mniej rzeczy niż kiedyś i chociaż zdarza mi się złamać tę regułę to z pewnością robię postępy. Prowadząc blog, w dużej części poświęcony modzie, trzeba od czasu do czasu pokazać coś nowego, ale wszystko musi być zachowane w granicach zdrowego rozsądku. 

Okres wyprzedaży to dla nas największa próba, bo znacznie łatwiej o nierozsądne zakupy. Aby nie popełnić błędu powinnyśmy stawiać przede wszystkim na jakość tkanin, bo dzięki temu odzież staje się inwestycją, a nie zachcianką, która po dwóch praniach wyląduje na dnie szafy. Zaraz po tym zwracam uwagę na klasyczne ubrania bo zawsze będą w modzie.

Jest jeszcze jeden sposób aby sprawdzić czy dana rzecz okaże się udanym zakupem. Jeśli już w przymierzalni czujesz się w niej świetnie i wiesz, że następnego dnia z przyjemnością byś ją założyła, a do tego będzie pasować do większości ubrań w szafie, to warto pójść do kasy. Jeśli z kolei dostrzegasz chociaż najmniejszy mankament ("ten materiał szybko się mechaci, ale będę o niego dbała" albo " jest trochę za mały ale pod żakiet będzie pasował") to nie szukaj wymówek i nie podejmuj niepotrzebnego ryzyka. 

body – Bruno Nowi

Small step big progress

W codziennej pogoni za straconym czasem coraz rzadziej znajduję chwilę aby usiąść i zrobić coś dla siebie i swojego rozbieganego umysłu. W nowym roku obiecałam sobie poświęcić trochę czasu na rozwój nowych zainteresowań i zdobycie kolejnych umiejętności.

Ale nim zacznę spędzać weekendy na długich szkoleniach zrobię mniejszy kroczek. Język angielski to ostatnio gorący temat w mojej rodzinie, więc siłą rzeczy natykam się w moim rodzinnym domu na słowniki, angielską literaturę i BBC News. Najlepiej uczymy się łącząc przyjemne z pożytecznym więc narzuciłam sobie mały rygor – co druga czytana przeze mnie gazeta musi być w języku angielskim. Na początek zabrałam się za magazyn English Matters z pięknym zdjęciem rodziny królewskiej na okładce (znajdziecie tam nie tylko aktualne artykuły ale też odrobinę informacji o gramatyce, którą wszyscy lubimy ;)).

Everyday Routine

Zabiegi w salonach kosmetycznych, czy jednodniowe kuracje nigdy nie przyniosą zamierzonych efektów jeśli opuścimy się w codziennych, małych rytuałach. Naprawdę najlepsze zmiany na naszym ciele, włosach, twarzy zobaczymy tylko wtedy gdy będziemy pielęgnować je każdego dnia. Czasami naprawdę trudno jest znaleźć te 15-20 minut dziennie na wysmarowanie całego ciała balsamem czy nałożenie odżywki na włosy i doskonale to rozumiem. Znacznie łatwiej jest mi o tym pamiętać gdy kosmetyki, są po prostu bardzo przyjemne w stosowaniu. Jeśli mają piękny zapach, idealną konstystencję i są wykonane z ekologicznych produktów to w cudowny sposób zawsze znajdę czas aby ich użyć :). Moim faworytem w ostatnich kilku tygodniach jest marka Love Me Green, która produkuje swoje kosmetyki wyłącznie z naturalnych składników pochodzenia roślinnego z ekologicznych upraw. Przetestowałam miodowy balsam do ciała z orzechami Macademia, regenerujące kremy do twarzy na dzień i na noc i krem do rąk. Wszystkie te produkty róznią się bardzo od tych które możemy znaleźć w zwykłych drogeriach – wypróbujcie a same się przekonacie :).

 

Stay chic no matter what

Każdej z nas zdarza się gorszy dzień, a ja nie jestem wyjątkiem. Włosy nie chcą się układać, nasza cera jest poszarzała od niewyspania, a każda rzecz którą wyciągamy z szafy wymaga ponownego prasowania lub do niczego nie pasuje. Nie narzucę sobie codziennej walki z lokówką i półgodzinnej pracy nad perfekcyjnym makijażem, ale chciałabym umieć wykorzystać wszystkie triki spisane w mądrych książkach o stylu, które pozwalają w szybki i prosty sposób doprowadzić nasz wygląd do akceptowalnego stanu. Szyku i klasy najlepiej uczyć się od Francuzek i angielskich gentlemenów, a w kryzysowych sytuacjach korzystać z własnego doświadczenia i stawiać na prostotę  Szukających wskazówek zapraszam do lektury kilku wpisów (tutaj, tutaj i tutaj).

 

A Wy co postanowiłyście zmienić w tym roku? Miłego weekendu! :)