Poranne błędy, przez które wiecznie się spóźniamy

  

   The alarm clock rang at the same time as usually, but I am late to work again anyway. Does this sound familiar? I do sometimes have those days, when everything goes smoothly – I am waking up on my own before the alarm, I go for a run, take shower, do my hair, send Julia to the kindergarten, eat the big breakfast, tidy up the flat, and I am at work five minutes before everyone else. However, somehow more often what happens is a total chaos at my house since early morning, and in a hurry I keep forgetting about everything and waste my time on completely unnecessary activities. It's about time to change that! :)

***

   Budzik zadzwonił o tej godzinie co zwykle, ale ja i tak znowu jestem spóźniona do pracy. Brzmi znajomo? Czasami mam takie dni, kiedy wszystko idzie jak po maśle – budzę się sama, jeszcze przed budzikiem, idę biegać, biorę prysznic, układam włosy, wyprawiam Julię do przedszkola, jem duże śniadanie, sprzątam mieszkanie, a w pracy jestem pięć minut przed wszystkimi. Najczęściej jest jednak tak, że już od samego rana w mieszkaniu panuje totalny chaos, a ja w pośpiechu zapominam o wszystkim i marnuję czas na czynności zupełnie niepotrzebne. Czas to zmienić! :)

Wystarczy chwila zatracenia i znowu uciekła nam godzina  

  Najczęstszym powodem naszego spóźniania się do pracy jest zbyt długie zwlekanie się z łóżka. Zacznijmy więc od skrócenia drzemki w telefonie, nie ma potrzeby aby trwała dłużej niż pięć minut. Najlepszym sposobem będzie jednak kompletne wyłączenie tej możliwość i odstawienie telefonu lub budzika przed snem na drugi koniec pokoju. Dzięki temu, gdy rano usłyszmy alarm, będziemy zmuszeni wstać i go wyłączyć. Tylko pod żadnym pozorem nie wracajmy do łóżka (po takim wypadku nie ręczę o której godzinie moglibyśmy się ponownie obudzić). Kiedy już uda nam się zwlec z łóżka, od razu nastawmy drugi budzik, który da nam znać, że w tym momencie bezwzględnie musimy wyjść z domu (uwierzcie mi, to jeden z najlepszych sposobów na walkę ze spóźnianiem się). Czy nawet po ośmiu godzinach snu nadal czujecie się niewypoczęci? Może to wina niewygodnego materaca albo niestrawnej kolacji? Nie jedzmy wieczorem ciężkostrawnych dań i starajmy się by miejsce gdzie śpimy było ciche i komfortowe. Jeśli zapomnimy o takich szczegółach, nie dziwmy się później, że mamy problemy z punktualnym wstawaniem. Kolejnym błędem, który popełniamy to włączanie telewizora, który odciąga naszą uwagę od przygotowań. Łatwo jest się zapatrzeć w ulubiony program i kompletnie stracić rachubę czasu. Lepiej włączyć radio lub łagodną muzykę.

Co zrobić jeżeli w naszej łazience czas niespodziewanie się kurczy? 

 Bardzo często marnujemy najcenniejsze minuty na czynności, które powinnyśmy pominąć, jeśli już wiemy, że jesteśmy spóźnione. Najwięcej czasu zajmuje nam poranna toaleta, dlatego proponuję wprowadzić sztywną hierarchię najważniejszych rzeczy do zrobienia. W pierwszej kolejności należy obiektywnie ocenić, które co bezwględnie musimy zrobić. Zgaduję, że każda z nas przed wyjściem z domu chce się umyć. Jeżeli w swoich łazienkach mamy tylko wannę, to nie napuszczajmy do niej wody, tylko weźmy szybki prysznic (kąpiele zostawmy sobie na weekendowe wieczory). W moim przypadku nie obejdzie się również bez założenia soczewek kontaktowych. Moja wada wzroku jest tak duża, że bez nich nie widzę nawet twarzy ludzi stojących obok mnie. Teoretycznie, szybciej byłoby gdybym założyła okulary, niestety czuję się w nich wyjątkowo niekomfortowo, więc wolę poświęcić na to ciut więcej czasu. W tym momencie używam soczewek DAILIES TOTAL1, które dostałam gratisowo razem z zestawem soczewek, płynem i kroplami po badaniu wzroku. Do zakupów został dołączony kupon, dzięki któremu możemy zarejestrować się w programie Za-Kontaktowani i otrzymać aż pięćdziesiąt procent rabatu na kolejny zakup soczewek kontaktowych. Według mnie, ostatnią obowiązkową czynnością jest umycie zębów. Dla mnie te trzy zadania to minimum, które muszę wykonać aby wyjść z domu. Same się zastanówcie – ile razy zdarzyło się nam wyjść spod prysznica i zamiast zabrać się za szybkie wykonanie makijażu, zaczynamy na przykład depilować brwi? Albo podśpiewując wcieramy w ciało balsam? Swoją drogą polecam Wam genialny kosmetyk polskiej marki Balneokosmetyki, o której robi się coraz głośniej, a mianowicie – EKO Malinowe masło do ciała, które doskonale wygładza i nawilża skórę, dzięki zawartości drogocennego masła Shea (ma naprawdę obłędny zapach malin a dodatkowo produkt jest wyrobem naturalnym-ekologicznym więc nie nakładamy na siebie żadnych substancji chemicznych). Polecam Wam wypróbować to cudo na własnej skórze, tym bardziej że przez cały czerwiec w sklepie internetowym www.balneokosmetyki.pl trwa darmowa dostawa (na hasło: czerwiec). Malowanie paznokci, mycie włosów (przecież można kupić suchy szampon) czy układanie ich na lokówkę to niepotrzebna strata czasu. Jeśli właśnie ucieka nam autobus, to powinniśmy poczekać z tymi rytuałami do wieczora.

Poranny chaos, zgrzyt zębami i panika – jak temu zaradzić? 

  Mogłoby się wydawać, że ludzie punktualni mają dłuższą dobę ale oni po prostu są mistrzami planowania. Umiejętnie wyliczają czas, który poświęcają na różne czynności. Wiedzą ile zajmie im zjedzenie śniadania, ile czasu spędzą w łazience albo to, że potrzebują dwóch drzemek aby wstać z łóżka. Już poprzedniego wieczoru, mają zaplanowane co na siebie założą i co zjedzą na śniadanie. Klucze od samochodu i drzwi wejściowych zawsze trzymają w tym samym miejscu, aby nie tracić czasu na ich szukanie. Nigdy nie przychodzi im na myśl sprzątanie mieszkania przed wyjściem (ja to robię bardzo często). Wbrew pozorom nie jest to takie trudne a z czasem łatwo wchodzi w krew. Jeżeli nie potrafimy dokładnie wszystkiego zaplanować, doliczajmy do każdej czynności kilka dodatkowych minut. W telefonie lub na kartce notujmy nasz plan dnia. Śniadaniowe menu ustalajmy wieczorem. Umyjmy włosy przed pójściem spać i zaplećmy warkocz na noc, dzięki temu rano włosy będą już ułożone. Przygotowywanie się zaczynajmy po kolei, tak żeby nie biegać przez cały czas z pokoju do pokoju.

  Notoryczne spóźnianie się ma wiele przyczyn, ale przy odrobinie chęci możemy sobie z nimi poradzić. Jeżeli już jesteśmy spóźnieni to pamiętajcie, żeby nie gnać jak szaleni przez miasto. To czy będziemy dwanaście czy piętnaście minut po czasie, nie ma już wielkiego znaczenia. Wchodząc do pracy nie wymyślajmy głupich wymówek tylko grzecznie i ładnie przeprośmy. A za każde punktualne przybycie do pracy nagradzajmy się (ja najbardziej lubię czekoladki ze słonym karmelem). Mam nadzieję, że nadchodzący tydzień będzie dla Was łaskawy i nie zaliczycie żadnego spóźnienia! :)

Easy like…

  Who doesn't like to stay in pajamas until noon? Or to prepare the delicious breakfast  without a hurry? Last Saturday was  a really nice change for me – within the week I managed to shoot a lot of great photos (luckily, the weather was good), so I could dedicate the weekend to do some housework and more importantly for some private issues I left behind for a while (thanks for the understanding and I promise right here and now that soon we will have more time for each other  :*). Such mornings are rare,  so let’s enjoy them as long as we can.

  Middle of the week isn’t perhaps a perfect moment to share photos from Saturday, but I hope that the time will pass quickly and we will soon wake up on a weekend morning once again.

***

   Która z nas nie lubi czasem posiedzieć w pidżamie do południa? Albo w spokoju przygotować pyszne śniadanie nigdzie się nie śpiesząc? Ostatnia sobota była dla mnie naprawdę miłą odmianą – w ciągu tygodnia udało mi się zrealizować całkiem sporo zdjęć (pogoda na szczęście dopisała), więc weekend mogłam poświęcić na pracę w domu i nadrabianie prywatnych zaległości (dziękuję za wyrozumiałość i przy świadkach obiecuję, że niedługo będziemy mieć więcej czasu dla siebie :*). Takie poranki zdarzają się rzadko, dlatego cieszmy się nimi jak tylko możemy.

   Środek tygodnia to nie jest może idealny moment na dzielenie się z Wami zdjęciami z soboty, ale mam nadzieję, że czas szybko nam zleci i nim się obejrzymy znowu obudzimy się w weekendowy poranek. 

   Nawet gdy mogę pospać trochę dłużej, to staram się wstać maksymalnie półtorej godziny później niż zwykle (czyli między 7 a 7.30). Rozregulowanie trybu snu, nawet jeśli marzę o tym, aby obudzić się dopiero na nowy odcinek Familiady, sprawia, że w poniedziałkowy poranek jest mi znacznie ciężej wstać. Jeśli nigdzie się nie śpieszę, to łapię za telefon i sprawdzam najnowsze wiadomości ze świata. Gdy miauczenie mojego kota nie daje mi już spokoju (Pempuszka nie uznaje weekendów) to zwlekam się z łóżka. 

   Bardzo chciałabym poświęcać więcej czasu na pielęgnację, ale niestety nawet w weekendy szkoda mi teraz na to czasu. Po prysznicu, wsmarowuję balsam do ciała, przemywam twarz płynem micelarnym i nakładam krem (w którymś momencie myję też zęby ;)). Piszę o tym przede wszystkim dlatego, że zauważyłam znaczną poprawę swojej cery, od momentu w którym to wieczorem używam żelu do mycia twarzy, a rano płynu micelarnego. Znacznie rzadziej pojawiają się teraz u mnie jakiekolwiek niedoskonałości. 

W tym momencie używam płynu micelarnego Serene, jednej z moich ulubionych marek kosmetycznych. Jeszcze nigdy nie zawiodłam się na produktach Phenome (polecam też rozgrzewające masło do ciała z imbirem lub krem Luscious z wodą aloesową). Gdybyście miały ochotę przetestować któryś z produktów, to marka Phenome przygotowała specjalny rabat dla Czytelniczek bloga :). W dniach od 10 do 12 czerwca na hasło "MLE" otrzymacie 25% rabatu na cały asortyment w sklepie online. 

Nie ma nic lepszego niż łączenie przyjemnego z pożytecznym. Gdy w końcu nadchodzi weekend, budzik nie dzwoni o świcie i większość obowiązków mogę załatwić z domu, to chętnie przygotowuję coś pysznego na śniadanie, a przy okazji robię kilka zdjęć na bloga. W ostatnich dniach uskuteczniam wszystkie przepisy z wykorzystaniem truskawek, które po prostu uwielbiam. Siadanie przed telewizorem z miską wypełnioną po brzegi truskawkami z cukrem, to najlepsze co może mnie spotkać w letni wieczór. W ten weekend postanowiłam wrócić do jednego z pierwszych przepisów Zosi opublikowanych na blogu. Przypomniała mi o nim przepięknie wydana książka autorstwa Rachel Khoo "Mała paryska kuchnia" (dostępna na przykład w księgarni Bonito.pl, którą gorąco Wam polecam). Smak tego prostego dania jest wprost nie do opisania, a po dodaniu do niego świeżych truskawek i odrobiny miodu można już zupełnie odpłynąć.  

Przepis na śniadanie dla dwóch głodnych osób

Skład: 

 chałka (im bardziej wysuszona tym lepiej ;))

dwa jajka od kurki z wolnego wybiegu

dwie szklanki mleka

trzy łyżki cukru 

masło do podsmażenia chałki

trzy garście truskawek

dwie łyżki miodu

Sposób przygotowania:

Do miski wlewamy mleko, wbijamy jajka i dodajemy cukier. Roztrzepujemy widelcem. Kroimy chałkę na kromki i po kolei maczamy je w mleku z jajkiem, aż całkiem nasiąkną. Rozgrzewamy masło na patelni. Delikatnie przekładamy kromki na patelnie i czekamy aż się zarumienią z obydwu stron. Przekładamy na talerz. Dodajemy truskawki i miód. Jemy nim wystygną :).

Z pysznym śniadaniem na talerzu, zabrałam się w końcu za przejrzenie nowego numeru ELLE. Już od piątku jeden egzemplarz prosto z drukarni leżał przy moim łóżku ale ja chciałam poczekać na odpowiedni moment, aby w końcu zobaczyć… artykuł i zdjęcia własnego autorstwa :). W nowym numerze znajdziecie mały przewodnik po Brukseli, do której udałam się kilka tygodni temu. Jeśli komuś z Was wpadnie przez przypadek w ręce, to będzie mi bardzo miło jeśli podzielicie się swoją opinią :).

Byle do soboty… Miłego dnia! :)

 

 

Gdzie zjeść dobrą rybę w Trójmieście?

   Are you curious where can you eat a really good fish in Trójmiasto? I hear this question every year from my friends which are amongst millions of Poles coming back every summer to enjoy full charm of our beaches. However the answer to that question isn't obvious at all. Although there is a lot of places where you can buy fried fish, in my opinion only a few deserves recognition.If you pick a bad place, you can be served fish that is burnt and dripping with old fat and which never swam in the Baltic. It is easy to come across such fish and chips shops if you don’t know the city –  you can find fish bars at almost every beach entrance. But don't become discouraged, the places which I will be recommending to you today have been already checked by Kasia and the large circle of my friends. In these few places you can be sure to find really fresh and delicious fish being served. As a native resident of Trójmiasto, in the today's entry I would like to recommend you three places which are famous for the best fish dishes in town.

***

   Jesteście ciekawi gdzie można zjeść dobrą rybę w Trójmieście? To pytanie co roku słyszę od moich znajomych, którzy przyjeżdżają nad morze i tak jak miliony Polaków chcieliby nacieszyć się urokami naszych plaż. Jednak odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista. Chociaż miejsc, w których można kupić smażoną rybę jest wiele, to moim zdaniem tylko kilka zasługuje na wyróżnienie. Jeśli traficie w złe miejsce możecie zostać uraczeni nieświeżą, przypaloną i ociekającą starym tłuszczem rybą, która nigdy nie pływała w Bałtyku. Łatwo jest spotkać na swojej drodze takie smażalnie nie znając miasta – bary rybne są prawie przy każdym wejściu na plażę. Nie zniechęcajcie się jednak, lokale które Wam dzisiaj polecę są sprawdzone przez mnie, przez Kasię i duże grono moich przyjaciół. W tych kilku miejscach serwowane są naprawdę świeże i pyszne ryby. Jako rodowita mieszkanka Trójmiasta, w dzisiejszym wpisie chciałabym polecić Wam w szczególności trzy kultowe miejsca, które słyną z najlepszych dań rybnych. 

 

"Tawerna Orłowska", ulica Orłowska 3 w Gdyni

  Jeżeli wybieracie się do Trójmiasta, musicie odwiedzić Tawernę Orłowską. Restauracja jest położona nad samym morzem, w pobliżu Orłowskiego Klifu i małego drewnianego molo, które zostało wybudowane w tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku. Dokładnie po drugiej stronie wejścia do restauracji, stacjonują nasi trójmiejscy rybacy. To właśnie z tego miejsca, prosto z sieci, do restauracyjnej kuchni, trafiająją świeżo złowione turboty, dorsze, flądry, śledzie i łososie. Na przeciwko tawerny znajduje się Liceum Plastyczne (do którego zresztą chodziłam) otoczone lasem i rzeźbami wykonanymi przez jego uczniów. 

  Podczas ostatniej wizyty w Tawernie Orłowskiej zamówiłyśmy z Kasią smażone szprotki, halibuta na maśle czosnkowym z frytkami oraz turbota. Na zamówienie czekałyśmy około trzydziestu minut (uwierzcie mi, to nie jest długo!). Szprotki były wyjątkowo dobre, za ich cały talerz zapłaciłyśmy piętnaście złotych – idealna przekąska po całym dniu zwiedzania czy opalania się na plaży. Halibut miał delikatne i rozpływające się w ustach mięso. Turbot również był bardzo smaczny. Wszystkie trzy dania są godne polecenia. Jak będziecie w pobliżu, zachodźcie śmiało, nie rozczarujecie się!

 

 

"Bar Przystań", ulica Aleja Wojska Polskiego 11 w Sopocie

  Bar Przystań to kultowe miejsce w Trójmieście. Powstało dwadzieścia cztery lata temu i już od samych początków cieszyło się dużym zainteresowaniem wśród miłośników rybnych dań. W sezonie bar odwiedza mnóstwo turystów, a poza nim do restauracji wracają stali bywalcy i mieszańcy Trójmiasta. Chodzę do tego miejsca od najmłodszych lat. Kiedyś nasze rodzinne niedzielne obiady odbywały się właśnie tam. Pamiętam jeszcze, jak po zamówieniu jedzenia dostawało się karteczkę z ręcznie napisanym numerkiem, dzieki któremu można było odebrać gotowe danie. Teraz, w nowoczesnym świecie, o gotowym jedzeniu informuje nas świecący się jak dyskotekowa kula elektroniczny numerek. Od początku maja, kolejka do restauracji ciągnię się przez dobre dwadzieścia metrów – trzeba odczekać aby móc spróbowac słynnej na całą Polskę "zupy rybaka". Wybierając się do Baru przystań musicie się więc uzbroić w cierpliwość ale naprawdę warto poczekać!

  Bar Przystań odwiedziłyśmy w ostatniej kolejności. Była to już godzina dziewiętnasta, a pomimo tego chętnych na zjedzenie ryby na plaży nie brakowało. Oczywiście zamówiłyśmy słynną zupę rybną. Jest mocno doprawiona i pływają w niej duże kawałki ryby (Sopocianie na przykład Kasia chętnie biorą ją do domu). Koniecznie zamówcie ją będąc w tym miejscu. Zamówiłyśmy też flądrę z frytkami. Była świeża, a jej mięso delikatne i soczyste. Klientów jest tam tak dużo, że nie musimy się obawiać o świeżość serwowanych dań. Bar Przystań ma też jedną wielką zaletę, możemy zjeść naszą pyszną rybę na samej plaży. To miejsce ma naprawdę niepowtarzalny klimat!

Tawerna Rybaki Aleja Wojska Polskiego 26 w Sopocie

  Tawerna Rybaki jest w tej chwili moim ulubionym miejscem na lunchowe spotkania z tatą. W sezonie, nie jest tak oblegana przez turystów jak Bar Przystań (a restauracje są od siebie oddalone o dwieście, maksymalnie trzysta metrów). Na ostatnim, trzecim piętrze znajdziemy kilka stolików z bardzo ładnym widokiem na zatokę. Restauracja powstała w dwa tysiące drugim roku, a ciągle mam wrażenie jakby była tam od zawsze. Jest to miejsce godne polecenia zwłaszcza jeśli chcemy trochę uciec od turystycznego zgiełku.

  Będąc ostatnio w Tawernie Rybaki, zamówiłyśmy z Kasią kartoflankę z łososiem a la Hans Castorp (to specjalność tego lokalu), makrelę marynowaną w soli morskiej i ziołach, dorsza z porami w pomidorach oraz paschę na deser. W trakcie oczekiwania na zamówienie, kelner przyniósł nam tak zwane „czekadełko” – dwie małe bułeczki, a do tego pasta z makreli. Wszystkie dania były dobrze przygotowane i smaczne. Moim największym hitem tego miejsca jest pascha. Nie miałam jeszcze przyjemności skosztowania lepszej od tej serwowanej w Tawernie Rybaki. Zresztą siedząc w restauracji widziałam, że każdy gość zamawiał ją na deser.  Miło zaskoczą Was też ceny – to najtańsze z polecanych dzisiaj miejsc.

  Te trzy restauracje polecam Wam z czystym sumieniem i zachęcam do odwiedzenia ich będąc w pobliżu Sopotu, Gdańska i Gdyni. Polecm również bar Karmazyn w Jelitkowie, znajdujący się na ulicy Jantarowej 4 albo Bar Nadmorski w Rewie Na ulicy Morskiej. Te miejsca też odwiedzam bardzo często. Kierując się w stronę Helu, w miejscowości Kuźnica możecie zajechać do restauracji Dawid. Miejsce znajduje się na ulicy Helskiej 4. Knajpa  oblegana przez turystów podczas wakacji, poza sezonem przesiadują w niej tutejsi, co według mnie dobrze świadczy o smażalni.  

  Czy ktoś z Was wybiera się w nasze strony? A może znacie inne miejsca, niż te polecone przeze mnie? Dajcie znać w komentarzach. Tymczasem życzę Wam udanego długiego weekendu. Wypoczywajcie Kochani. :*

 

Getting ready for the summer

Making plans for the upcoming months I decided at all costs to find a few days of for short holidays. From experience I know, that no matter how much I try, there will always be emails necessary to answer, actions to join in and plans to carry out. Therefore, I had to finally make a decision and book the tickets:). August seemed perfect to me, as my "deadline" to hand out all the materials, falls for the end of July. I am waiting for this moments just like I did for the holidays after the maturity examination. However, I still got some time. Summer is almost here and I have already begun some small preparations for this wonderful season.

***

Planując najbliższe miesiące postanowiłam za wszelką cenę znaleźć kilka dni na małe wakacje. Z doświadczenia wiem, że jak bardzo bym się nie postarała, to zawsze pojawią się maile, na które będzie trzeba odpisać, akcje w które trzeba będzie się włączyć i projekty, które będzie trzeba zrealizować. Musiałam więc po prostu podjąć decyzję i zarezerwować bilety :). Sierpień wydał mi się idealny bo mój "deadline" do którego muszę oddać wszystkie materiały przypada na koniec lipca. Do tego momentu, który jawi mi się niczym wakacje po maturze, zostało jednak sporo czasu. Lato za pasem i rozpoczęłam już do niego małe przygotowania. 

W ciągu ostatnich kilku tygodni opanowałam do perfekcji wynajdywanie momentów, w których mogę czytać. Przede wszystkim zawsze mam w torebce książkę. Wychodzę z założenia, że jeśli chcę napisać coś sensownego, to wpierw muszę naprawdę sporo przeczytać, dlatego mój zbiór literatury w ostatnim czasie bardzo się powiększył. "Kinfolk", "Pretty Honest"," Forever Chic" to moje łupy w języku angielskim, które służą mi jako inspiracja do kolejnych rozdziałów. "Minimalizm po polsku", "Serce Europy" czy "Ćwiartka raz" to lektury po które przyjemnie sięgnąć w trakcie długiego letniego wieczoru. 

Mój tata sprawił mi ostatnio niespodziankę – nową książkę wielkiego historyka, profesora Normana Daviesa. Z dedykacją… ;)

Lato to przede wszystkim ubrania odsłaniające więcej ciała. Nie znam bardziej sprawdzonego sposobu na to, aby skóra była gładka i dobrze wyglądała na zdjęciach niż regularne stosowanie peelingów. Ten malinowy, od polskiej marki Balneo, który widzicie na zdjęciu powyżej, wylądował w moim prysznicu i używam go co drugi dzień na całe ciało. Jego zapach naprawdę powala :). Warto dodać, że jest w pełni Ekologiczny i peelinguje nasze ciało pestkami malin.

Może któraś z Was chciałaby skorzystać z rabatu uprawniającego do darmowej wysyłki w sklepie Balneokosmektyki? :) Wystarczy wpisać kod "lato" w trakcie dokonywania zakupów.  

 

shirt / bluzka – Asos.com // jeans / dżinsy – Zara (podobne tutaj)

Przyznaję się. Uległam sezonowym trendom. Bardzo podobają mi się bluzki i sukienki z dekoltem przywodzącym na myśl dziewczynę Zorro. Zdecydowałam się na tę w białym kolorze z bawełny. Być może, neutralny kolor i dobry materiał sprawią, że nie znudzi mi się za szybko i nie pożałuję swojego zakupu.

Powrót do czasów szkolnych, czyli samoprzylepne karteczki, ołówki i cienkopisy walające się po całym mieszkaniu :).

W lecie rezygnuję z ciężkich podkładów, za to chętnie sięgam po lekkie bronzery. Puder Chanel z serii Les Beiges służy mi jako rozświetlacz, róż i bronzer w jednym. Mam go od niedawna ale coś czuję, że przez najbliższe trzy miesiące będziemy nierozłączni.

 Śliczny prezent od marki Tous to idealne uzupełnienie garderoby na lato. Będę ją nosić z białymi spodniami i prostym swetrem. Zresztą sami pewnie zobaczycie jakiś zestaw na blogu :).

A na koniec mały backstage :). Tak się kończy kilkugodzinne pisanie w łóżku i szukanie wymówek, żeby tego nie robić (czy ktoś widział mój telefon?). Miłego dnia! 

Dlaczego kobiety uprawiające sport są atrakcyjne?

 

Amongst my friends doing  sports became as popular as brushing your teeth daily. Last Saturday, while being with my friends, a subject of our sports achievements was brought up as usual. At some point, my friend’s husband, with this amazing love in his eyes, began to praise the last street run she joined. There I thought that women undertaking sports challenges are rapidly so much more attractive for another person. The research shows that the girls doing sports for pleasure appeal over seventy eight percent more eye-catching than the ones which aren't doing it. Regular trainings are teaching us breaking our own barriers. We are discovering the new layers of sport ambition in ourselves and we are gaining more and more will for taking up next challenges. Our silhouette, even if still having some extra kilograms, looks better than that of a person who is avoiding physical activity. The skin is well-toned, and even some men can envy our condition. About these and a few other reasons why women who regularly do sport are more attractive, you can read below.

***

Uprawianie sportu wśród moich znajomych stało się tak popularne, jak codzienne mycie zębów. W minioną sobotę, w trakcie spotkania ze znajomymi, jak zawsze poruszony został temat naszych sportowych wyczynów. W którymś momencie, mąż mojej koleżanki, z miłością w oczach, zaczął wychwalać jej ostatni udział w biegu ulicznym. Od razu pomyślałam, że kobiety podejmujące się sportowych wyzwań stają atrakcyjniejsze w oczach innych osób. Z przeprowadzonych badań winka, że dziewczyny amatorsko uprawiające sport podobają się mężczyznom aż o siedemdziesiąt osiem i pół procenta bardziej od tych, które nie lubią tego robić. Regularne treningi uczą nas przełamywania własnych barier. Odkrywamy w sobie nowe pokłady sportowej ambicji i nabieramy coraz to większej chęci na podejmowanie kolejnych wyzwań. Nasza sylwetka, nawet przy nadprogramowych kilogramach, wygląda lepiej niż u osoby nie uprawiającej żadnej aktywności fizycznej. Skóra jest jędrna, a kondycji może nam pozazdrościć nie jeden mężczyzna. O tych i o kilku innych powodach, dzięki którym kobiety uprawiające regularnie sport są atrakcyjniejsze przeczytacie poniżej.

Wysportowana i zgrabna sylwetka to atut każdej kobiety lubiącej wylewać z siebie siódme poty 

Może się to wydawać okrutne ale z badań jasno wynika, że waga jest głównym wyznacznikiem atrakcyjności. Najłatwiej jest oceniać ludzi po wyglądzie i dlatego najczęściej tak robimy. Kobiety regularnie uprawiające sport wiedzą, że ich sylwetki są zadbane i zgrabne, a to pomaga im w wyzbyciu się kompleksów. Nie zadręczają się wyrzutami sumienia, bo ciężko pracują nad swoim ciałem. Wystarczy ćwiczyć dwa, trzy razy w tygodniu, a szybko zobaczymy w lustrze szczuplejszą sylwetkę. Myślę, że każda z nas na własnej skórze doświadczyła tego uczucia, kiedy koleżanka chwali, że wyszczuplałyśmy, a my dzięki takiej informacji, czujemy się jeszcze piękniej niż zwykle.

Monia: Nike Zoom Fit Agility // Ja: Nike  Air Zoom Pegasus 31 // Ela: Nike LunarGlide 6

Monia: Koszulka // Spodnie, Ja: Koszula // Spodnie, Ela: Bluza // Spodnie

Duże grono znajomych to domena każdej wysportowanej kobiety

Osoby uprawiające sport zawsze mają dużo znajomych bo okazji do nawiązania nowych kontaktów jest więcej. O wiele łatwiej jest kogoś poznać zapisując się na zawody, biegi uliczne, zajęcia ze spinningu, zumby czy fitnesu. Ja sama się o tym przekonałam. Przez przypadek dowiedziałam się, że daleka znajoma, która mieszka obok mnie, też regularnie biega. Kiedyś o mały włos nie wpadłyśmy na siebie w jednym z gdyńskich lasów i stwierdziłyśmy, że na następny dzień pójdziemy biegać razem. Było to przeszło dwa lata temu i od tego czasu zaprzyjaźniłyśmy się, co weekend biegamy razem, zapraszamy siebie nawzajem na imprezy, a dzięki tej przyjaźni wciąż poznajemy nowe osoby. Zapisałyśmy się też na pilates a obecnie wspólnie planujemy start w maratonie. Dzięki Moni zawsze mam do kogo zadzwonić, z kim pogadać, a to wszystko dzięki wspólnej pasji do biegania. Wracając jednak do tematu dzisiejszego wpisu – badania pokazują, że mając duże grono znajomych jesteśmy lepiej odbierani przez innych, a sport to świetna okazja aby poznać nowe towarzystwo.  

 

Chcecie mieć jędrną i gładką skórę, to lepiej biegnijcie po karnet na siłownie ;)

Żaden krem nie daje obiecanego efektu z ulotki, jeżeli poza jego stosowaniem nie będziemy regularnie ćwiczyć. W ciąży z moją córeczką przytyłam kilkanaście kilogramów. Po porodzie skóra wokół brzucha straciła swoją jędrność. Długo walczyłam z przykrymi skutkami ciąży. Dzisiaj, mogę Wam śmiało powiedzieć, że to dzięki regularnym treningom znowu czuję się atrakcyjnie. W tym sezonie już na dobre zaczynam naukę pływania na kitesurfingu i po raz pierwszy od narodzin dziecka będę naprawdę dobrze czuć się w bikini. Nie jest to związane u mnie z żadną obsesją. Każda kobieta czuje się lepiej i atrakcyjniej mając zadbaną, gładką oraz jędrną skórą. Aby to osiągnąć potrzebujemy czasu i cierpliwości do treningu. Uprawianie sportu jest jak eliksir młodości dla naszej skóry. Dzięki zajęciom z pilatesu oraz aqua aerobiku możemy nawet pozbyć się cellulitu.

Nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż pewność siebie bijąca z oczu kobiety

 Dzięki regularnym treningom i ciężkiej pracy nad naszym ciałem stajemy się coraz silniejsze i uczymy się wytrwałości. Zwiększamy naszą wiarę we własne możliwości i nabieramy pewności siebie. Pokonujemy własne słabości dążąc do wyznaczonych celów. Dzięki rosnącej ambicji biegamy coraz szybciej i nie straszne są nam nawet najcięższe sportowe wyzwania. Pewność siebie pozwala nam na pokonywanie kolejnych wyzwań i to nie tylko sportowych. Jesteśmy pełne akceptacji dla własnego ciała. Dobrze wiem czego chcemy. Rzadko kiedy marudzimy, bo nie mamy na to ani czas, ani siły. Zawsze, jak widzę biegnące ulicami Trójmiasta dziewczyny, myślę sobie o nich jak o pewnych siebie, pełnych determinacji i wytrwałości kobietach.

Chciałabym bardzo podziękować Moni i Eli za udział w sesji zdjęciowej. Dziewczyny, widać po Was na pierwszy rzut oka, że nie boicie się sportowych wyzwań, a pozytywną energią zaraziłybyście nawet największego ponuraka.   

Tym czasem życzę wszystkim naszym Czytelnikom miłego i oczywiście aktywnego weekendu ;)

Love to be a photographer #3

  For the first months of creating the blog, completely consumed with preparing posts, I focused my whole attention on clothes, the latest trend, and therefore on the shopping. Leading the side took my entire free time,  sometimes I even had to give up my other activities. After four years of managing the site, I changed the attitude of creating posts. I am not buying garments only because I want to show something new, but I am using the ones which I already have. My wardrobe also went through a big make over – I got rid of the large part of my wardrobe which were not entirely my style, and so the choosing everyday outfits became much easier. I have also returned to the plans that I had to put aside for a moment. Through this entire time one thing hadn’t change –  I still adore taking photos. In today's entry you will find a few shots which I managed to do in the first warm May afternoon.

***

   Przez pierwsze miesiące prowadzenia bloga, pochłonięta całkowicie przygotowywaniem wpisów, uwagę skupiałam na ciuchach, nowych trendach, a tym samym na zakupach. Prowadzenie strony zajmowało cały mój wolny czas, w którymś momencie musiałam nawet zrezygnować z pozostałych zajęć. Po czterech latach od założenia strony, podchodzę trochę inaczej do tworzenia wpisów. Nie kupuję ciuchów tylko dlatego, że powinnam pokazać coś nowego ale korzystam z tych, które już mam. Moja garderoba też przeszła gruntowną zmianę – pozbyłam się sporej części ubrań, które nie do końca wpisywały się w mój styl, dzięki czemu wybór codziennych strojów stał się znacznie prostszy. Powróciłam też do realizacji planów, które musiałam na chwilę odłożyć. Przez cały ten czas, jedna rzecz pozostała u mnie taka sama – niezmiennie uwielbiam robić zdjęcia. W dzisiejszym wpisie znajdziecie kilka ujęć, które udało mi się zrobić w pierwsze w tym roku, gorące, majowe popołudnie. 

   Moim ulubionym sposobem na chandrę jest przygotowanie czegoś słodkiego. Tym razem, postanowiłam wypróbować przepis pewnej słynnej na cały świat blogerki kulinarnej. Kupiłam wszystkie niezbędne produkty i zabrałam się za ugniatanie ciasta. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy po wyciągnięciu ciasta z lodówki okazało się, że w żaden sposób nie można go rozwałkować! Zawiedziona, postanowiłam zmodyfikować przepis i zacząć wszystko od początku, po swojemu. Efekt końcowy wyszedł idealnie i ciasto zniknęło w mig, ale trudne początki przypomniały mi, jak ważny jest szacunek dla Czytelników w trakcie przygotowywania przepisów – wszystko powinno udać się za pierwszym razem. Mój przepis na tartę znajdziecie poniżej :).

Spód z kruchego ciasta:

2 szklanki mąki

3 łyżki cukru pudru

szczypta  soli

200g  masła

3 duże lub 4 małe żółtka jaj 

( jeżeli ciasto będzie nadal zbyt kruche, dodaj łyżkę lub dwie gęstej, kwaśnej śmietany )

Nadzienie

duża garść malin

duża garść jeżyn

dwie duże garści pokrojonych truskawek

trzy łyżki miodu

pół łyżeczki startej wanilii lub esencji waniliowej

Masa jajeczna do posmarowania ciasta

1 jajko

szczypta soli

Jak to zrobić:

1. Wymieszaj  mąkę, cukier, masło do uzyskania kruchego ciasta. Następnie dodaj żółtka jaj. Energicznie zagnieć ciasto (im szybciej, a jednocześnie dokładniej to zrobisz, tym większe szanse, że ciasto będzie można łatwo rozwałkować). Owiń w folię i włóż do lodówki na co najmniej godzinę.

2. Po wyciągnięciu ciasta z lodówki, rozwałkuj je i wypełnij nim spód formy na tartę (nie przejmuj się, jeśli nie uda Ci się przenieść ciasta w jednym kawałku, jeśli się rozerwie, to doklej je już w formie). Warstwa ciasta powinna być dosyć cienka. Pozostałą część ciasta wykorzystasz później.

3. Do miski wrzuć wcześniej umyte i wysuszone jeżyny, maliny i pokrojone truskawki. Dodaj miód i wanilię. Delikatnie wszystko wymieszaj i przełóż do tarty. Rozwałkuj ciasto, które Ci zostało i wytnij nożem długie paski o szerokości ok. 2-3cm. Przekładaj je delikatnie na tartę aby uzyskać wzór kratownicy. Jeśli któryś z pasków Ci się przerwie, nie przejmuj się, po prostu spróbuj je skleić po przełożeniu. Wymieszaj jajko ze szczyptą soli i używając pędzelka posmaruj ciasto aby ładnie zarumieniło się w trakcie pieczenia.

4. Piecz przez 10 minut w temperaturze 200°C, potem obniż temperaturę do 160° C i piecz około pół godziny, aż ciasto się zarumieni. Wyłącz piekarnik i zostaw w nim ciasto na dodatkowe 15 minut aż ostygnie. Możesz podać je z lodami śmietankowymi.

Nie pamiętam kiedy ostatni raz trafiłam na tak dobrą powieść. Ostatnio czytam przede wszystkim literaturę, która przydaje mi się w pracy nad moim nowym projektem, ale w przypadku "Szczygła" Donny Tartt z przyjemnością zrobiłam wyjątek. Ta epicka powieść już okrzyknięta została największym wydarzeniem literackim ostatnich lat (zdobyła między innymi Nagrodę Pulitzera i Carnegie Medal), nie schodzi z list bestsellerów i sprzedała się w ponad trzech milionach egzemplarzy. Nie jest to pierwsze wielkie dzieło Donny Tartt – niektórzy z Was na pewno znają "Tajemną historię" czy "Małego przyjeciela", które pisała latami aby dopracować najmniejsze szczegóły intrygującej fabuły. Wszystkie pozycje są godne polecenia.

Mała ciekawostka – polska marka Mr Gugu & Miss Go, zainspirowana książką oraz stylem Donny Tartt, zaprojektowała limitowaną serię koszulek przedstawiającą tytułowego szczygła :).

Zastanawiacie się co tak pięknie pasuje do tego pachnącego bzu? Najbardziej lubię testować takie kosmetyki, które są jednocześnie tanie i dobre. Nowa seria marki Tołpa botanic, została stworzona na podstawie roślin takich jak amarantus, czarna róża, czerwony ryż, biały hibiskus, dąb paragwajski, a każda wiodąca roślina w danej linii odpowiada na potrzeby danej skóry. Ja jestem zachwycona serią "Czarna róża" i to nie tylko dlatego, że przepieknie pachnie. Celem kosmetyków z ekstraktem z kwiatów czarnej róży, jest pięlegnacja skóry wrażliwej, suchej i bardzo suchej, łagodzi też stany zapalne. Balsam do ust to mój faworyt – koniecznie wypróbujcie!

Specjalnie dla czytelników Make Life Easier, marka Tołpa przygotowała 20% rabat na całą linię kosmetyków roślinnych tołpa® botanic. Wystarczy, że w trakcie dokonywania zakupów na www.tolpa.pl, wpiszecie kod rabatowy: makelifeeasier (kod nie łączy się z innymi promocjami oraz kodami rabatowymi w ramach jednego zamówienia).

Kto by się spodziewał, że jedną z moich najlepszych inwestycji ostatnich miesięcy okaże się stara drabina? Większość osób, opisałoby mnie pewnie jako kogoś, kto ciągle gdzieś się śpieszy. Gdyby zajrzały jednak kiedyś do mojego domu w trakcie zdjęć, zobaczyłyby zupełnie inną stronę mojej osobowści. Prawdopodobnie stałabym na biurku lub stole, w bardzo dziwnej pozycji i w całkowitym skupieniu i ciszy próbowałabym sfotografować jakiś przedmiot. Klatka po klatce, modyfikowałabym kadr, tak aby spełniał moje oczekiwania, w przerwach upijając łyk kawy z mlekiem. Po kilku godzinach pracy nad odpowiednim zdjęciem i walki ze zmieniającym się światłem, usiadłabym do komputera i rozpoczęła tworzenie wpisów. Z doświadczenia wiem, że ujęcia "z góry" zawsze prezentują się najlepiej, ale za to najtrudniej je zrobić. Używając drabiny jest znacznie łatwiej :).

Zdjęcia kulinarne to "mój konik" – przez pierwsze trzy lata bloga robiłam zdjęcia do większości przepisów i to głównie dzięki temu nauczyłam się kadrować i rozplanowywać konkretne elementy. Poza tym, po zdjęciach zawsze można zjeść coś pysznego ;).

Czy któreś zdjęcie przypadło Wam do gustu? Czekam na chętnych, którzy chcieliby przeczytać więcej o fotografii – interesowałby Was taki wpis?

Miłego dnia! :)