Five reasons…

Follow my blog with bloglovin!

Defeat the enemy and put on a short dress

Można śmiało powiedzieć, że piękna, letnia pogoda towarzyszyła nam przez cały lipiec i teraz też nie powinniśmy narzekać. Uwielbiam gdy na dworze temperatura przekracza 20 stopni (od zawsze jestem strasznym zmarźluchem, bez skarpetek w nocy nie mogę zasnąć), a my możemy ubierać się w krótkie sukienki. Nie zawsze jednak czujemy się na tyle pewnie, aby całkowicie odkryć nogi. Często borykamy się z „pomarańczowym potworem”, który spędza nam sen z powiek i nie pozwala cieszyć się piękną pogodą.

Z horrorem zwalczania cellulitu boryka się 85% kobiet na świecie. Nie ma znaczenia czy jesteś szczupła, wysportowana czy też chodzisz po wybiegu Victoria’s Secret  – każda z nas może mieć problemy z „pomarańczową skórką”. Cellulit bierze się z nieprawidłowo rozmieszczonej tkanki tłuszczowej najczęściej ulokowanej w okolicach ud, brzucha i pośladków.

Znalazłam kilka sposobów na zmniejszenie cellulitu (lub jego sprytne ukrycie), ale nawet jeśli nie borykacie się z tym problem nie zaszkodzi Wam przeczytanie tego tekstu – Wasze nogi mogą wyglądać jeszcze lepiej!

  • W trakcie wieczornego oglądania telewizji możemy sobie stworzyć małe domowe spa. Wystarczy nam oliwka lub krem antycellulitowy, rękawica lub szorstka myjka z trawy morskiej (jeżeli nie macie rękawicy lub myjki wystarczy zacisnąć dłoń w pięść, jest to idealny masażer) i do dzieła. Zaczynamy nasz masaż ugniatając miejsca pokryte cellulitem (najlepiej jak będzie trwał około 20 minut). Dzięki temu nieregularne grudki na skórze zostaną odrobinę "rozbite".
  • Największym wrogiem "pomarańczowej skórki" jest zimna temperatura. Dlatego każdą kąpiel warto zakończyć naprzemiennym zimno-ciepłym natryskiem. Ciepła woda rozkurcza, a zimna obkurcza naczynia krwionośne. Taka gimnastyka dla naszej skóry przyniesie szybki efekt piękniejszego ciała (wiem, że na myśl o zimnej wodzie robi mam się niedobrze, ale uwierzcie mi na słowo – poranny zimny prysznic da nam kopa na cały dzień).
  • W tej kwestii raczej nie odkryję Ameryki – należy pić w ciągu dnia dużo wody. Woda często odkłada się w naszym organizmie. Najlepszym środkiem do zwalczenia tego zjawiska jest picie jej jeszcze więcej. Kobiety stosujące antykoncepcje hormonalną bardzo często mają jeszcze większe skłonności do odkładania się wody w organizmie, a tym samym do cellulitu, dlatego w tym przypadku picie wody jest szczególnie istotne.
  • Tym razem nie będzie rady jak pozbyć się „pomarańczowej skórki”, tylko jak ją zamaskować. Sprawa jest dość prosta – wystarczy delikatna opalenizna, aby nasz wróg był mniej widoczny. Uwaga! Opalenizna nie musi być prawdziwa (nasze warunki atmosferyczne nigdy na to nie pozwolą :(), wystarczy posmarować się samoopalaczem. Zachęcam Was do wypróbowania chusteczek samoopalających (niedawno pisała o tym Kasia), dają bardzo delikatny efekt, bez zacieków.
  • Kiedyś już Wam wspominałam, że w walce z „pomarańczową skórką” dobrze sprawuje się pelling kawowy (w ramach odświeżenia pamięci jak go przygotować w domu, tutaj macie link do mojego starszego postu)
  • Mam nadzieję, że nie będę nudna powtarzając po raz kolejny, jak ważne w naszym codziennym życiu jest zdrowe odżywianie. W przypadku walki z cellulitem również musimy pamiętać o jedzeniu kwasów omega 3 (tran, ryby, orzechy),  błonnika (pełno ziarniste pieczywo, owoce warzywa, w aptekach można dostać suplementy diety zawierające błonnik), białka (przetwory mleczne, białe mięso, jajka), warzyw i owoców (chyba mamy tutaj jasną sprawę, nie będę podawać przykładów :)).  Pamiętajcie aby unikać alkoholu, soli, słodyczy i tłustych potraw!
  • Bardzo złym nawykiem jest zakładanie nogi na nogę oraz chodzenie w wysokich obcasach. Siedzenie z założonymi nogami oraz częste chodzenie w butach na wysokiej szpilce zakłóca krążenie żylne w nogach, co może powodować cellulit (wiem, wiem, akurat wyrzeczenie się zakładania szpilek jest niemożliwe ale musiałam spróbować).
  • Warto jest wprowadzić w swoim życiu rytuał regularnych ćwiczeń. Do walki z cellulitem świetnie nadają się ćwiczenia aerobowe, takie jak bieganie, rower i aerobik. Należy dodatkowo ujędrniać miejsca, w których najczęściej występuje cellulit. Do tego najlepiej nadają się wykopy, przysiady, brzuszki (tutaj możecie zobaczyć przykładowy filmik dzięki któremu poznać odpowiednie ćwiczenia do walki z cellulitem).

Mam nadzieje, że jeśli którejś z Was zdarzy się odkryć grudki na skórze swich ud, to nie wpadniecie w panikę tylko od razu będziecie wiedziały co robić :). Przecież nie taki diabeł straszny, jak go malują. Więc zabierajmy się do roboty, a może jeszcze w tym sezonie wyskoczymy z koleżankami na plażę pochwalić się naszymi "nowymi" pięknymi nogami :). Tradycyjnie już, czekam na Wasze sposoby walki z wrogiem :).

Follow my blog with bloglovin!

It’s Body Time!

Ponieważ post, w którym podzieliłam się z Wami swoimi ulubionymi kosmetykami do twarzy spotkał się z dużym zainteresowaniem, to postanowiłam pokazać Wam moje sprawdzone sposoby na pielęgnację ciała:). Na szczęście nie są one zbyt skomplikowane i można je śmiało wprowadzić do codziennych rytuałów. 

1. Olej z kokosa

2. Miękka szczotka do ciała

3. Perfumy Viktor&Rolf

4. Mydło różane Barwa 

Pielęgnację ciała rozpoczynam już pod prysznicem (a raczej w wannie :)). Znalazłam idealny sposób na połączenie mycia ciała i peelingu w jednym. Szczotka z miękkim włosiem i moje ostatnie odkrycie – nie wysuszające skóry mydło różane (ma niesamowity zapach, który wypełnia całą łazienkę i nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego, możecie go znaleźć tutaj) to idealny duet. 

Skóra wyszorowana taką szczotką jest idealnie gładka, a my możemy zapomnieć o nieprzyjemnościach związanych z depilacją. Według mnie taki codzienny zabieg działa skuteczniej niż tradycyjny peeling i łatwiej jest się za niego zabrać (bo umyć i tak się trzeba :D).

Kolejnym codziennym etapem pięlęgnacji skóry jest jej nawilżanie. W tym miejscu muszę podziękować Gosi – to ona w trakcie ciąży odkryła drugie (po pieczeniu ciastek) zastosowanie dla oleju z kokosa. Ten w stu procentach naturalny i świetnie nawilżający produkt, o delikatnym kokosowym zapachu znajdziecie w sklepach spożywczych (na przykład Alma) na dziale z oliwami :).

Stosuję go raz dziennie po kąpieli lub w ciągu dnia na wyjątkowo suche miejsca. Oliwa z oliwek mogłaby pełnić podobną funkcję. Olej z kokosa ma jednak więcej zalet: ładnie pachnie i ma stałą konsystnecję, która zmienia się dopiero po nałożeniu na skórę (dzięki czemu łatwiej uniknąć tłustych plam :)).

Wiele z Was pyta w komentarzach o perfumy, których używam. To cały czas mój ukochany Flower Bomb od Viktor&Rolf. Ten pudrowo słodki zapach jest według mnie idealny :).

A oto kolejne odkrycie Gosi! Chusteczka samoopalająca Kolastyna jest łatwa w użyciu, dostępna w drogerii (w przeciwieństwie do samoopalacza Xen-Tan, którego trzeba zamawiać przez internet) i tania (około 3 zł za sztukę). Płyn, którym jest nasączona nie jest tłusty więc nie zostawia nieprzyjemnego filmu. Przed jej użyciem należy jednak pamiętać, aby strategiczne miejsca (kostki, nadgarstki, łokcie, kolana) nasmarować tłustym kremem, a twarz zostawić na sam koniec, gdy chusteczka będzie już prawie sucha. 

Te mało skomplikowane rytuały pozwalają mi utrzymać skórę ciała w satysfakcjonującym stanie :). Ale jeśli Wy macie inne sprawdzone sposoby na pielegnację to piszcie! Z pewnością nie tylko ja na tym skorzystam! :)

Hair and Make Up

Poza oryginalnym stylem ubierania się, Carrie miała jeszcze jedną wyróżniającą ją z tłumu cechę – włosy. Blond czupryna była jej znakiem rozpoznawczym, jak się dowiedziałam – nie do podrobienia. Pomimo licznych prób stworzenia burzy loków nie byłam nawet blisko upragnionego efektu. Ilość Waszych zapytań o fryzurę ze zdjęć z tiulową spódnicą wymaga jednak jakiegoś odzewu z mojej strony :). Poniżej przedstawiam Wam włosy i makijaż a la Carrie Bradshaw.

Do stworzenia loków wykorzystałam cienką lokówkę (im cieńsza tym lepiej bo skręt włosów będzie mocniejszy). Nawijałam na nią niewielkie pasma włosów i spryskiwałam lakierem. Uprzedzam, że włosy przy tak mocnym skręcie wydaję się o wiele krótsze (Sarah Jessica Parker musiała mieć chyba włosy do pasa!). 

Carrie uwielbiała róż w makijażu, dzięki któremu wyglądała świeżo i z łatwością tuszowała zmęcznie po całonocnych imprezach. Mój makijaż był więc oparty przede wszystkim na tym kolorze.

Nie chciałam aby mój makijaż był ciężki, do wygładzenia i wyrównania kolorytu użyłam więc tylko mojego Mac Fix. Jeśli chcecie zobaczyć wieczorową wersję makijażu to zapraszam tutaj.

Na całą powiekę nałożyłam jasno różowy matowy cień…

… a następnie w załamaniu powieki nałożyłam ciemniejszy cień wpadający w brąz.

Carrie uwielbiała błysk, na łuk brwiowy i kości policzkowe nałożyłam więc rozświetlacz (który ma sto lat i pochodzi z Inglot).

Dodałam odrobinę różu, rozpuściłam włosy i…

… zauważyłam, że moje loki nie wyglądają już jak przed dzisięcioma minutami :). Mimo tego mało trwałego efektu Wam życzę powodzenia! :)

 

Pretty girls don’t eat, but I’m not pretty so, WHERE IS MY HAMBURGER :)?

Do niedawna hamburger kojarzył nam się ze śmieciowym jedzeniem, na które mieliśmy ochotę jedynie o 3 w nocy po intensywnej imprezie. Pewnie się dziwicie dlaczego w ogóle poruszam temat tego "niezdrowego" amerykańskiego dania. Być może zauważyliście wysyp barów i restauracji z hamburgerami w ostatnim czasie. Myślę, że ciężko jest tego nie zauważyć:). W nowo otwartych lokalach restauratorzy, aby zarobić przyzwoite pieniądze i przyciągnąć klientów, nie mogą sobie pozwolić na produkty złej jakości. Używają mięsa, które musi być bardzo świeże ( "nie mielonka z budą psa":)), po drugie, dodają różne składniki (na przykład świeży burak w plastrach, awokado i papryczki jalapeno), po trzecie, kotlety nigdy nie pływają w tłuszczu. Taki hamburger jest nie tylko smaczny, ale może być też zdrowy i lekkostrawny.

Trójmiasto również zostało ogarnięte burgerową gorączką. W związku z tym, postanowiłyśmy wraz z moją hamburgerową kompanką (znaną Wam bliżej jako Kasia) sprawdzić co proponują nam Trójmiejskie burgerodajnie. Złożyłyśmy wizytę w różnych lokalach (ale przecież nie we wszystkich!) i wybrałyśmy trzy, które według nas podają najsmaczniejsze burgery. Czy można zjeść pożywnego burgera w ciekawym miejscu, a nie jak dotychczas zapychać się wielką (większą od mojej głowy) bułką z małą ilością mięsa (ociekającego tłuszczem) i furą słodzonych surówek na dworcu głównym? TAK! :)

MIEJSCE TRZECIE – „BARANOLOA"

Tę knajpę polecił mi mój brat, który jest zagorzałym fanem burgerów. Dzwoniąc do niego po poradę, które miejsca powinnam odwiedzić, usłyszałam cały wykład. Po 30 minutowej litanii stanęło na tym, iż Wojciech najbardziej lubi bar „Baranola” i koniecznie musimy tam pójść. Cóż, nie pozostało nam nic innego jak to zrobić. Faktycznie okazało się, że jest tam pysznie.

Pani przyjmująca zamówienie na samym początku zapytała jaką chcę bułkę, żytnią czy pszenną – za to przyznajemy duży plus. Osobiście unikam chleba pszennego więc bez chwili zastanowienia poprosiłam o bułkę żytnią. Za poradą brata wzięłam burgera o nazwie serburger. Był pikantny, miał bardzo smakowicie doprawione mięso, a bułka żytnia była strzałem w dziesiątkę. Rozczarują się jednak Ci, którzy w Baranoli będą chcieli spędzić więcej czasu lub umówić się z przyjaciółmi – lokal jest mały a jego wystrój zachęca raczej do brania burgerów na wynos.

Kasia nic nie zamówiła, bo najadła się hamburgerów na najbliższe pół roku (ranking prowadziłyśmy od tygodni:)).

Bar znajduje się na ulicy Świętojańskiej 128 w Gdyni.

           MIEJSCE DRUGIE – „CARMNIK”

Jedzenie na kółkach – dobry patent :)! Nowy food truck "Carmnik" kojarzy mi się z filmem „ Jak urodzić i nie zwariować”, gdzie dokładnie taki sam samochód (pełen jedzenia) miał Chace Crawford. Już wtedy sobie pomyślałam, że to musi być fajna sprawa. Oczywiście pod warunkiem, że jedzenie jest dobre. Panowie z „Carmnika” ustawiają się co kilka dni w innym miejscu. Należy śledzić ich profil facebookowy. Możemy się tam dowiedzieć, gdzie w danym dniu stoją. Nam udało się złapać „Carmnik”  na parkingu koło Almy w Sopocie.

Jedzenie w „Carmniku” mnie nie zawiodło. W Menu znajdziemy zaledwie kilka pozycji, ale podobno wszystkie z nich są godne polecnia. Ostatnio zamówiłam hamburgera z kozim serem, świeżym burakiem i oczywiście mięskiem. Muszę Wam powiedzieć prawdę: był to najlepszy burger, jakiego kiedykolwiek jadłam. Był tak smaczny, że jak o nim piszę to mi ślinka cieknie :). Burgerowa kompanka zamówiła belgijskie frytki i po ich pochłonięciu stwierdziła, że były wyborne!!! Musi być to prawda, bo papierka po frytkach też nie było :).

Duży minus "Carmnika" – nie ma gdzie usiąść. Bar jest raczej nastawiony na jedzenie na wynos lub na stojąco. My wybrałyśmy trzecią opcję – krawężnik. 

MIEJSCE PIERWSZE – „ŚRÓDMIEŚCIE”

Mała, urokliwa knajpka z przemiłą obsługą. Ostatnio, gdy wybrałam się do „Śródmieścia” z moim narzeczonym i córką, sympatyczna Pani z obsługi zajęła się naszym bąblem, abyśmy w spokoju mogli zjeść nasze burgery. Od tamtego czasu „Śródmieście” stało się moim ulubionym miejscem :). Wracając do meritum, jedzenie mają równie dobre jak obsługę. 

W trakcie naszej wizyty zamówiłam hamburgera z łososiem. Brzmi dziwnie, ale smakuje rewelacyjnie. W bułce oprócz łososia (który wydaje mi się, że był wcześniej namoczony w cytrynie), znajdował się sos z awokado (uwielbiam!!!). Mówię Wam niebo w gębie :). Kasia zamówiła burgera klasycznego, czyli kawał porządnego mięsa (średnio wypieczonego i idealnie doprawionego) z dodatkami (pomidor, ogórek, sałata, bekon i sosy – mniam mniam!!!). Koniecznie muszę nadmienić, że sposób w jaki są podawane dania jest bardzo oryginalny i ciekawy. Zamiast zwykłego talerza, burgera dostajemy w ekologicznym koszyczku razem z frytkami (akurat frytek nie lubię, ale całość wygląda ekstra). W Śródmieściu znajdziecie nie tylko przepyszne burgery, ale też zdrowe śniadania i oryginalne nalewki. Brak wad i cała masa zalet tego lokalu sprawiły, że nie miałyśmy problemu z decyzją. Zasłużone pierwsze miejsce!

Restauracja znajduje się na ulicy Mściwoja 9 w Gdyni.

Oczywiście nie chcę Was teraz namawiać, abyśmy codziennie jedli burgera, bo jest zdrowy. Niestety, byłby to kiepski pomysł chociażby dlatego, że pomimo ulepszonych składów nadal ma dużo kalorii. Dlatego też, jeżeli raz na jakiś czas go spałaszujemy, to krzywda nam się nie stanie (nie przytyjemy, nie zalejmy się chemią, ewentualnie możemy następnego dnia wyjść i pojeździć na rowerze). Dlatego, jeśli ktoś z Was ma swoją ulubioną burgerową knajpkę, prosimy aby podzielił się z Czytelnikami adresem :).

Follow my blog with bloglovin!

 

New In

Dziś na blogu zebrałam zdjęcia rzeczy, które kupiłam lub dostałam w ciągu ostatnich kilku tygodni :).

Na zdjęciu powyżej to buty są nowym nabytkiem (kot służy mi bardzo dobrze już od wielu sezonów i nie planuję wymieniać go na nowszy model;)). Klasyczne skórzane czółenka znalazłam na wyprzedaży w internetowym sklepie Massimo Dutti.

Po kupieniu czerwonej bluzy od Zoe Karssen powiedziałam sobie, że jest to ostatnia rzecz jaką kupię od tej projektantki, ale jak wszyscy wiemy "kobieta zmienną jest" … 

Piękny prezent marki PANDORA noszę praktycznie codziennie bo świetnie pasuje do mojego ulubionego zegarka. Z pewnością dostrzeżecie te bransoletki w wielu stylizacjach.

Unikam na blogu tematu bielizny, ale prawda jest taka, że przywiązuję do niej taką samą wagę (jeśli nie większą) jak do ubrań wierzchnich. Na zdjęciach widzicie łupy z wyprzedaży w Intimissimi i H&M.

Od dawna zbieram się już do stworzenia dla Was filmiku przedstawiającego makijaż wieczorowy – pomadki już mam! :)

No cóż… trampki, które pokazywałam Wam w niedzielnym Look of The Day i z których byłam taka dumna (bo kosztowały tylko 19 zł), niestety nie przypominają już butów z początków ich użytkowania. W związku z tym postanowiłam poszukać dobrze wykonanych białych trampek. Te dwa modele, które widzicie powyżej pochodzą ze strony asos.com, ale może Wy wiecie gdzie znaleźć solidne białe trampki (gruba podeszwa, ładny fason itd.)?

I małe pytanie na koniec – którą z tych dwóch sukienek byście wybrały? Chyba zdecyduję się na pierwszą :).