It’s Body Time!

Ponieważ post, w którym podzieliłam się z Wami swoimi ulubionymi kosmetykami do twarzy spotkał się z dużym zainteresowaniem, to postanowiłam pokazać Wam moje sprawdzone sposoby na pielęgnację ciała:). Na szczęście nie są one zbyt skomplikowane i można je śmiało wprowadzić do codziennych rytuałów. 

1. Olej z kokosa

2. Miękka szczotka do ciała

3. Perfumy Viktor&Rolf

4. Mydło różane Barwa 

Pielęgnację ciała rozpoczynam już pod prysznicem (a raczej w wannie :)). Znalazłam idealny sposób na połączenie mycia ciała i peelingu w jednym. Szczotka z miękkim włosiem i moje ostatnie odkrycie – nie wysuszające skóry mydło różane (ma niesamowity zapach, który wypełnia całą łazienkę i nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego, możecie go znaleźć tutaj) to idealny duet. 

Skóra wyszorowana taką szczotką jest idealnie gładka, a my możemy zapomnieć o nieprzyjemnościach związanych z depilacją. Według mnie taki codzienny zabieg działa skuteczniej niż tradycyjny peeling i łatwiej jest się za niego zabrać (bo umyć i tak się trzeba :D).

Kolejnym codziennym etapem pięlęgnacji skóry jest jej nawilżanie. W tym miejscu muszę podziękować Gosi – to ona w trakcie ciąży odkryła drugie (po pieczeniu ciastek) zastosowanie dla oleju z kokosa. Ten w stu procentach naturalny i świetnie nawilżający produkt, o delikatnym kokosowym zapachu znajdziecie w sklepach spożywczych (na przykład Alma) na dziale z oliwami :).

Stosuję go raz dziennie po kąpieli lub w ciągu dnia na wyjątkowo suche miejsca. Oliwa z oliwek mogłaby pełnić podobną funkcję. Olej z kokosa ma jednak więcej zalet: ładnie pachnie i ma stałą konsystnecję, która zmienia się dopiero po nałożeniu na skórę (dzięki czemu łatwiej uniknąć tłustych plam :)).

Wiele z Was pyta w komentarzach o perfumy, których używam. To cały czas mój ukochany Flower Bomb od Viktor&Rolf. Ten pudrowo słodki zapach jest według mnie idealny :).

A oto kolejne odkrycie Gosi! Chusteczka samoopalająca Kolastyna jest łatwa w użyciu, dostępna w drogerii (w przeciwieństwie do samoopalacza Xen-Tan, którego trzeba zamawiać przez internet) i tania (około 3 zł za sztukę). Płyn, którym jest nasączona nie jest tłusty więc nie zostawia nieprzyjemnego filmu. Przed jej użyciem należy jednak pamiętać, aby strategiczne miejsca (kostki, nadgarstki, łokcie, kolana) nasmarować tłustym kremem, a twarz zostawić na sam koniec, gdy chusteczka będzie już prawie sucha. 

Te mało skomplikowane rytuały pozwalają mi utrzymać skórę ciała w satysfakcjonującym stanie :). Ale jeśli Wy macie inne sprawdzone sposoby na pielegnację to piszcie! Z pewnością nie tylko ja na tym skorzystam! :)

Hair and Make Up

Poza oryginalnym stylem ubierania się, Carrie miała jeszcze jedną wyróżniającą ją z tłumu cechę – włosy. Blond czupryna była jej znakiem rozpoznawczym, jak się dowiedziałam – nie do podrobienia. Pomimo licznych prób stworzenia burzy loków nie byłam nawet blisko upragnionego efektu. Ilość Waszych zapytań o fryzurę ze zdjęć z tiulową spódnicą wymaga jednak jakiegoś odzewu z mojej strony :). Poniżej przedstawiam Wam włosy i makijaż a la Carrie Bradshaw.

Do stworzenia loków wykorzystałam cienką lokówkę (im cieńsza tym lepiej bo skręt włosów będzie mocniejszy). Nawijałam na nią niewielkie pasma włosów i spryskiwałam lakierem. Uprzedzam, że włosy przy tak mocnym skręcie wydaję się o wiele krótsze (Sarah Jessica Parker musiała mieć chyba włosy do pasa!). 

Carrie uwielbiała róż w makijażu, dzięki któremu wyglądała świeżo i z łatwością tuszowała zmęcznie po całonocnych imprezach. Mój makijaż był więc oparty przede wszystkim na tym kolorze.

Nie chciałam aby mój makijaż był ciężki, do wygładzenia i wyrównania kolorytu użyłam więc tylko mojego Mac Fix. Jeśli chcecie zobaczyć wieczorową wersję makijażu to zapraszam tutaj.

Na całą powiekę nałożyłam jasno różowy matowy cień…

… a następnie w załamaniu powieki nałożyłam ciemniejszy cień wpadający w brąz.

Carrie uwielbiała błysk, na łuk brwiowy i kości policzkowe nałożyłam więc rozświetlacz (który ma sto lat i pochodzi z Inglot).

Dodałam odrobinę różu, rozpuściłam włosy i…

… zauważyłam, że moje loki nie wyglądają już jak przed dzisięcioma minutami :). Mimo tego mało trwałego efektu Wam życzę powodzenia! :)

 

Pretty girls don’t eat, but I’m not pretty so, WHERE IS MY HAMBURGER :)?

Do niedawna hamburger kojarzył nam się ze śmieciowym jedzeniem, na które mieliśmy ochotę jedynie o 3 w nocy po intensywnej imprezie. Pewnie się dziwicie dlaczego w ogóle poruszam temat tego "niezdrowego" amerykańskiego dania. Być może zauważyliście wysyp barów i restauracji z hamburgerami w ostatnim czasie. Myślę, że ciężko jest tego nie zauważyć:). W nowo otwartych lokalach restauratorzy, aby zarobić przyzwoite pieniądze i przyciągnąć klientów, nie mogą sobie pozwolić na produkty złej jakości. Używają mięsa, które musi być bardzo świeże ( "nie mielonka z budą psa":)), po drugie, dodają różne składniki (na przykład świeży burak w plastrach, awokado i papryczki jalapeno), po trzecie, kotlety nigdy nie pływają w tłuszczu. Taki hamburger jest nie tylko smaczny, ale może być też zdrowy i lekkostrawny.

Trójmiasto również zostało ogarnięte burgerową gorączką. W związku z tym, postanowiłyśmy wraz z moją hamburgerową kompanką (znaną Wam bliżej jako Kasia) sprawdzić co proponują nam Trójmiejskie burgerodajnie. Złożyłyśmy wizytę w różnych lokalach (ale przecież nie we wszystkich!) i wybrałyśmy trzy, które według nas podają najsmaczniejsze burgery. Czy można zjeść pożywnego burgera w ciekawym miejscu, a nie jak dotychczas zapychać się wielką (większą od mojej głowy) bułką z małą ilością mięsa (ociekającego tłuszczem) i furą słodzonych surówek na dworcu głównym? TAK! :)

MIEJSCE TRZECIE – „BARANOLOA"

Tę knajpę polecił mi mój brat, który jest zagorzałym fanem burgerów. Dzwoniąc do niego po poradę, które miejsca powinnam odwiedzić, usłyszałam cały wykład. Po 30 minutowej litanii stanęło na tym, iż Wojciech najbardziej lubi bar „Baranola” i koniecznie musimy tam pójść. Cóż, nie pozostało nam nic innego jak to zrobić. Faktycznie okazało się, że jest tam pysznie.

Pani przyjmująca zamówienie na samym początku zapytała jaką chcę bułkę, żytnią czy pszenną – za to przyznajemy duży plus. Osobiście unikam chleba pszennego więc bez chwili zastanowienia poprosiłam o bułkę żytnią. Za poradą brata wzięłam burgera o nazwie serburger. Był pikantny, miał bardzo smakowicie doprawione mięso, a bułka żytnia była strzałem w dziesiątkę. Rozczarują się jednak Ci, którzy w Baranoli będą chcieli spędzić więcej czasu lub umówić się z przyjaciółmi – lokal jest mały a jego wystrój zachęca raczej do brania burgerów na wynos.

Kasia nic nie zamówiła, bo najadła się hamburgerów na najbliższe pół roku (ranking prowadziłyśmy od tygodni:)).

Bar znajduje się na ulicy Świętojańskiej 128 w Gdyni.

           MIEJSCE DRUGIE – „CARMNIK”

Jedzenie na kółkach – dobry patent :)! Nowy food truck "Carmnik" kojarzy mi się z filmem „ Jak urodzić i nie zwariować”, gdzie dokładnie taki sam samochód (pełen jedzenia) miał Chace Crawford. Już wtedy sobie pomyślałam, że to musi być fajna sprawa. Oczywiście pod warunkiem, że jedzenie jest dobre. Panowie z „Carmnika” ustawiają się co kilka dni w innym miejscu. Należy śledzić ich profil facebookowy. Możemy się tam dowiedzieć, gdzie w danym dniu stoją. Nam udało się złapać „Carmnik”  na parkingu koło Almy w Sopocie.

Jedzenie w „Carmniku” mnie nie zawiodło. W Menu znajdziemy zaledwie kilka pozycji, ale podobno wszystkie z nich są godne polecnia. Ostatnio zamówiłam hamburgera z kozim serem, świeżym burakiem i oczywiście mięskiem. Muszę Wam powiedzieć prawdę: był to najlepszy burger, jakiego kiedykolwiek jadłam. Był tak smaczny, że jak o nim piszę to mi ślinka cieknie :). Burgerowa kompanka zamówiła belgijskie frytki i po ich pochłonięciu stwierdziła, że były wyborne!!! Musi być to prawda, bo papierka po frytkach też nie było :).

Duży minus "Carmnika" – nie ma gdzie usiąść. Bar jest raczej nastawiony na jedzenie na wynos lub na stojąco. My wybrałyśmy trzecią opcję – krawężnik. 

MIEJSCE PIERWSZE – „ŚRÓDMIEŚCIE”

Mała, urokliwa knajpka z przemiłą obsługą. Ostatnio, gdy wybrałam się do „Śródmieścia” z moim narzeczonym i córką, sympatyczna Pani z obsługi zajęła się naszym bąblem, abyśmy w spokoju mogli zjeść nasze burgery. Od tamtego czasu „Śródmieście” stało się moim ulubionym miejscem :). Wracając do meritum, jedzenie mają równie dobre jak obsługę. 

W trakcie naszej wizyty zamówiłam hamburgera z łososiem. Brzmi dziwnie, ale smakuje rewelacyjnie. W bułce oprócz łososia (który wydaje mi się, że był wcześniej namoczony w cytrynie), znajdował się sos z awokado (uwielbiam!!!). Mówię Wam niebo w gębie :). Kasia zamówiła burgera klasycznego, czyli kawał porządnego mięsa (średnio wypieczonego i idealnie doprawionego) z dodatkami (pomidor, ogórek, sałata, bekon i sosy – mniam mniam!!!). Koniecznie muszę nadmienić, że sposób w jaki są podawane dania jest bardzo oryginalny i ciekawy. Zamiast zwykłego talerza, burgera dostajemy w ekologicznym koszyczku razem z frytkami (akurat frytek nie lubię, ale całość wygląda ekstra). W Śródmieściu znajdziecie nie tylko przepyszne burgery, ale też zdrowe śniadania i oryginalne nalewki. Brak wad i cała masa zalet tego lokalu sprawiły, że nie miałyśmy problemu z decyzją. Zasłużone pierwsze miejsce!

Restauracja znajduje się na ulicy Mściwoja 9 w Gdyni.

Oczywiście nie chcę Was teraz namawiać, abyśmy codziennie jedli burgera, bo jest zdrowy. Niestety, byłby to kiepski pomysł chociażby dlatego, że pomimo ulepszonych składów nadal ma dużo kalorii. Dlatego też, jeżeli raz na jakiś czas go spałaszujemy, to krzywda nam się nie stanie (nie przytyjemy, nie zalejmy się chemią, ewentualnie możemy następnego dnia wyjść i pojeździć na rowerze). Dlatego, jeśli ktoś z Was ma swoją ulubioną burgerową knajpkę, prosimy aby podzielił się z Czytelnikami adresem :).

Follow my blog with bloglovin!

 

New In

Dziś na blogu zebrałam zdjęcia rzeczy, które kupiłam lub dostałam w ciągu ostatnich kilku tygodni :).

Na zdjęciu powyżej to buty są nowym nabytkiem (kot służy mi bardzo dobrze już od wielu sezonów i nie planuję wymieniać go na nowszy model;)). Klasyczne skórzane czółenka znalazłam na wyprzedaży w internetowym sklepie Massimo Dutti.

Po kupieniu czerwonej bluzy od Zoe Karssen powiedziałam sobie, że jest to ostatnia rzecz jaką kupię od tej projektantki, ale jak wszyscy wiemy "kobieta zmienną jest" … 

Piękny prezent marki PANDORA noszę praktycznie codziennie bo świetnie pasuje do mojego ulubionego zegarka. Z pewnością dostrzeżecie te bransoletki w wielu stylizacjach.

Unikam na blogu tematu bielizny, ale prawda jest taka, że przywiązuję do niej taką samą wagę (jeśli nie większą) jak do ubrań wierzchnich. Na zdjęciach widzicie łupy z wyprzedaży w Intimissimi i H&M.

Od dawna zbieram się już do stworzenia dla Was filmiku przedstawiającego makijaż wieczorowy – pomadki już mam! :)

No cóż… trampki, które pokazywałam Wam w niedzielnym Look of The Day i z których byłam taka dumna (bo kosztowały tylko 19 zł), niestety nie przypominają już butów z początków ich użytkowania. W związku z tym postanowiłam poszukać dobrze wykonanych białych trampek. Te dwa modele, które widzicie powyżej pochodzą ze strony asos.com, ale może Wy wiecie gdzie znaleźć solidne białe trampki (gruba podeszwa, ładny fason itd.)?

I małe pytanie na koniec – którą z tych dwóch sukienek byście wybrały? Chyba zdecyduję się na pierwszą :).

Care News

Nie wierzę w diametralne zmiany po stosowaniu piekielnie drogich kosmetyków i w magiczne działania kremów przeciwzmarszczkowych, ale jestem pewna, że skrupulatna i rozważna pielęgnacja naszej twarzy może przynieść wymierne efekty. Mam wiele zastrzeżeń do swojej cery i wciąż, pomimo licznych wizyt u dermatologów, zdarza mi się zauważyć na swojej twarzy dziwny obiekt, który wyglądem przypomina diodę, na którą nie ma lekarstwa (Zosiu, pragnę Tobie publicznie przekazać, że patent z pastą do zębów nie działa ;)). Widzę jednak różnicę z jaką moja skóra reaguje na różnego rodzaju mazidła, które jej funduję :).

 W ciągu mojego dwudziestopięcioletniego życia nacięłam sie na wiele kosmetycznych "nowości", ale znalazłam też kilka zaskakująco pozytywnych niespodzianek. Dziś chciałam Wam pokazać produkty, które obecnie stosuję, ponieważ w komentarzach zawsze pojawia się o nie mnóstwo pytań (mam też dla Was kolejny kod zniżkowy na X- Lash, na który wiele z Was czekało:)). Kosmetyków zaprezentowanych w dzisiejszym poście używam od długiego czasu, a ponieważ bez wyrzutów sumienia polecam je również moim koleżankom, to najwyższy czas polecić je też Wam :).

Od dłuższego czasu, staram się coraz więcej kosmetyków w mojej szufladzie zamieniać na takie, których skład zawiera same naturalne składniki. Nie od dziś wiadomo, że olejek różany ma wyjątkowo korzystny wpływ na skórę, dlatego postanowiłam zastąpić zwykły drogeryjny tonik wodą różaną. Nie jest ona łatwo dostępna – swoją znalazłam na aukcji internetowej (radzę poszukać takiej, która może mieć też zastosowanie spożywcze, dzięki temu możemy mieć pewność, że jej skład nie jest przepełniony sztucznymi substancjami). Codziennie wieczorem po demakijażu (do którego wciąż stosuję płyn micelarny Bioderma) przemywam twarz wacikiem nasiąkniętym wodą różaną. Jeśli dla Was zapach takiego różanego toniku jest zbyt intensywny, to można go śmiało rozcieńczyć wodą źródlaną. 

Produkt, który stosuję zarówno rano jak i wieczorem, jest dobrze Wam już znany X-Lash, czyli odżywka do rzęs. Stosuję ją rano, przed nałożeniem makijażu i wieczorem, po jego usunięciu. Tym razem zdecydowałam się na X- Lash PRO bo starcza aż na 10 miesięcy (ma dwa razy większą pojemność niż tradycyjne opakowanie). Ponieważ nieustatnnie dostaję od Was zapytania o kolejny kod zniżkowy, to postanowiłam się o niego upomnieć :). Kod promocyjny MLEPRO uprawni Was do zakupu odżywki o większej pojemności w cenie 220 złotych (regularna cena to 290 zł), bez ponoszenia kosztów przesyłki. Odżywkę możecie kupić tutaj

Moja skóra pod oczami bardzo często jest opuchnięta (wiem, że najlepszym lekarstwem jest sen, ale niestety wstaję zbyt wcześnie, aby moje oczy miały szanse wyglądać dobrze), na dodatek łatwo ją podrażnić. Z tego powodu bardzo ostrożnie podchodzę do pielęgnacji tej części twarzy. Pokazywałam Wam już kiedyś mój ulubiony krem pod oczy, a ponieważ po stosowaniu wielu innych produktów znów wróciłam do tego delikatnego i niezwykle wydajnego kremu pod oczy Pat&Rub, to chciałam Wam o nim przypomnieć.

Przyszedł moment na najważniejszy kosmetyk – krem do twarzy. Po stosowaniu kremów Fridge zaopatrzyłam się w czołowy produkt tej firmy (skusiła mnie przede wszystkim 20% procentowa zniżka bo, tak jak zauważyłyście, kremy tej marki nie należą do najtańszych). Nie mogę mieć zastrzeżeń ani do składu, ani do działania tego serum – nie zapycha porów, dobrze nawilża i nie zawiera żadnych sztucznych składników. Tańszym odpowiednikiem może być dla Was krem aleosowy marki Santaverde, która również słynie z wykorzystywania naturalnych składników w swoich kremach (takich jak aloes czy pestki winogron). W ofercie znajdziecie kremy dla każdego rodzaju skóry.

Wyżej wymienione produkty, to perełki, które wynalazłam spośród wielu testowanych przeze mnie kosmetyków (a trochę ich było ;)). Oczywiście ich działanie wzmacniam witaminami, zrównoważoną dietą (im mniej słodyczy tym lepiej) i litrami wypijanej wody mineralnej, bo najważniejsza pielęgnacja to ta od wewnątrz. Jeśli jednak macie jakieś sprawdzone, godne polecenia produkty (zwłaszcza takie, które przyspieszają gojenie się diod) to będę ich wypatrywać w komentarzach:).

Love Your Body

Jak skutecznie uzyskać i zachować doskonałą figurę? Po urodzeniu dziecka musiałam znaleźć na to pytanie szybką odpowiedź. Ciąża i związane z nią zmiany mojego ciała zmusiły mnie do podjęcia radykalniejszych niż do tej pory działań mających na celu, to o czym wiele z nas marzy – mniej kilogramów na wadze. Być może, znane jest Wam uczucie, które towarzyszyło mi przez kilka dobrych tygodni po tym, jak moja córeczka przyszła na świat. Mój brat nieustannie mówił, że wyglądam masywnie, szczupła Kasia wcinająca przy mnie ulubiony makaron Bolognese doprowadzała mnie do zimnych potów, a w szafie wisiały stare sukienki w rozmiarze 36, które ledwo wciskałam na udo. To były naprawdę ciężkie czasy. Teraz, kiedy mam się już znacznie lepiej (i może nawet wybiorę  się z Kasią na plażę) chciałabym podzielić się z Wami moimi „tajnymi” sposobami, które pomogły mi znowu poczuć się dobrze w swojej skórze.

  • Najbardziej pomogło mi lustro. Jak tylko w nie spojrzałam, to chciało mi się płakać, ale jednocześnie nawet małe pozytywne zmiany w moim ciele motywowały mnie do dalszych działań i wytrwałości.  
  • Zakazałam kupować (narzeczonemu i sobie) jakichkolwiek słodyczy. Wyjątkiem była i jest gorzka czekolada, której i tak nie da rady za dużo zjeść.
  • Oglądałam Fashion TV lub szłam biegać, gdy tylko zachciało mi się jeść. Głód nie mijał, ale przynajmniej zabijałam czas do kolejnego posiłku.
  • Kupiłam za małe spodnie na asos.com i co tydzień sprawdzałam, czy już mogę je włożyć (myślę, że na gwiazdkę będą w sam raz :)).
  • Po obejrzeniu kilku wywiadów z Mirandą Kerr zaczęłam pić sok noni. Modelka w każdym wywiadzie zachwalała ten produkt, a teraz ja stałam się jego wielką fanką. Regularne picie tego ohydztwa (nadal nie mogę przeboleć jak smakuje) uodparnia nasz organizm, odgrzybia go i nadaje naszym włosom piękny wygląd (bo w zdrowym ciele szczupły duch :)).
  • Mam jeszcze jedno małe dziwactwo, o którym do tej pory Wam nie wspominałam. Regularnie (nawet w ciąży) jem tran w kapsułkach. Zasłyszałam od profesora na uczelni, że jest to magiczny środek na nasze zdrowie i dobre samopoczucie (wymienił jeszcze milion innych pozytywnych rzeczy, nie pozostało mi więc nic innego jak go wcinać).
  • Uwielbiam ostre jedzenie. Jeżeli pozwalam sobie na jakieś odstępstwa od diety, to dlatego, że w moim mieście jest najlepsza meksykańska knajpa z jaką do tej pory się spotkałam. Na szczęście, kilka produktów w kuchni meksykańskiej wspomagają nasz metabolizm, między innymi wielbiona przeze mnie papryczka chili! Podobnie działa imbir i kofeina.
  • Trzymam się zasady, że nie jem niczego co nie pływało, chodziło albo urosło. Czyli unikam przetworzonej żywności, takiej jak słodycze, chipsy, ciasta, popcorn (kiedyś przeczytałam, że popcorn możemy jeść raz na 25 lat, ponieważ zawiera trujące dla nas kwasy trans).
  • Obowiązkowo jadłam śniadanie. Często omijamy poranny posiłek, ponieważ po przebudzeniu nie odczuwamy głodu. Jest to duży błąd! Ja najczęściej jem owsiankę, którą robię na wodzie z płatków górskich. Dodaję do niej łyżkę miodu, trochę pestek dyni lub orzechów włoskich i owoce sezonowe (świeże) lub w zimie mrożone (pychotka!).

Wiem po sobie, że utrzymywanie tych wszystkich wskazówek to lekkie wariactwo, ale niewątpliwie pomogły mi w tej ciężkiej batalii o powrót do formy. Lustro znowu stało się moim przyjacielem i z przyjemnością chodzę z dziewczynami na zakupy. Jestem ciekawa czy któraś z Was miała podobne doświadczenia?:) A może macie swoją własną listę?:)

Follow my blog with bloglovin!