Someone new!

Cześć! Witam serdecznie wszystkich czytelników tej strony. Mam na imię Gosia i jest mi wyjątkowo miło dołączyć do zespołu Make Life Easier. Jeśli chcelibyście się dowiedzieć więcej na temat postów, które będę dla Was przygotowywać, to zapoznajcie się z pytaniami, które zadałam sama sobie:).

O sporcie, zdrowym odżywianiu oraz o dbaniu o siebie w ogóle…..

Dlaczego akurat o odżywianiu?

Odkąd sięgam pamięcią odżywianie było u mnie w domu częstym tematem rozmów. Dla rodziców ich wahająca się waga i pomysły na zdrowe dania to pretekst do wszelkich dyskusji – dzień bez zważenia się jest dniem straconym. Swoje zainteresowania prawdopodobnie wynisołam więc z domu.

Będąc na studiach zapisałam się na fakultety z biochemii żywienia i dietetyki. Tak jak się spodziwałam, okazało się to dla mnie niezwykle interesujące i pouczające. 

Dlaczego o sporcie?

Sport przez całe moje życie był i nadal pozostaje największą pasją. Droga do odnalezienia ulubionej dyscypliny nie była łatwa. Rozpoczęła się (tak jak pewnie u większości z Was) w podstawówce. Rodzice posłali mnie na lekcje tańca towarzyskiego. Nic z tego nie wyszło – partner nie ten, buty nie te, w ogóle to nie to. Po epizodzie tancerki nastała era filmu „Zaklinacz koni”. Oczywiście byłam szaleńczo zakochana w Robercie Redfordzie, co zapoczątkowało u mnie naukę jazdy konno. I w tej dyscyplinie się nie odnalazłam. Koń nie ten, toczek nie ten, treningi nie te. To znaczy znowu nie to. Następnie zapisałam się na walki „Kempo- jakoś tam” (wybaczcie ale naprawdę nie pamiętam nazwy). Moja kariera Ninja trwała tylko pół roku. Rzucali mną, bili mnie i jeszcze na dodatek musiałam daleko dojeżdżać. To znowu nie było to.

W mojej "karierze" sportowca w końcu nastąpił przełom. W szkole zaczęły się lekcje pływania zamiast w-fu. Idąc na pierwszy trening, myślałam tylko o tym, że nie będę musiała grać w gry zespołowe, których szczerze nie znosiłam – z czasem pływanie stało się całym moim życiem. Wyczynowo trenowałam przez kilka lat. Pływałam do zakończenia liceum.

Na studiach, pod koniec drugiego roku zaczęłam biegać. Tata mnie namówił. Po dziś dzień to właśnie bieg sprawia mi najwięcej radości. Mam na swoim koncie parę zawodów ulicznych, najczęściej na dystansie 10 kilometrów. Półmaraton przebiegłam rok temu. Moim największym marzeniem jest ukończenie maratonu.

mój pierwszy i zarazem ostatni turniej taneczny

początki "wielkiej kariery" jeździeckiej :)

1:2 maraton

Co się u mnie zmieniło?

Teraz jestem w ciąży, z trudem wiażę buty. Z utęsknieniem czekam na moją córeczkę, ale też na wznowienie ćwiczeń. Wiem jednak jak to jest, kiedy naprawdę nie chce nam się wstać nawet o te pół godziny wcześniej, aby poćwiczyć. Kiedy zaplanowane 20 minut biegu wydaje nam się maratonem. Kiedy wszystkie domowe obowiązki są atrakcyjniejsze niż jakikolwiek wysiłek (wstawanie o 5 rano na treningi pływackie dobrze mnie zaprawiły).

Za jakiś czas, razem z Wami będę starała się wrócić do formy po urodzeniu dziecka. Z chęcią odpowiem też na Wasze wątpliwości, abyście mogli w przyszłości pochwalić się swoją żelazną kondycją. Pokażę jakie mam sposoby na przełamanie słabej motywacji. 

A dzisiaj jestem do Waszej dyspozycji – chętnie odpowiem w komentarzach na nurtujące Was pytania dotyczące sportu, czy zdrowego odżywiania. Chętnie też przeczytam Wasze propozycje na kolejne posty:).

Follow my blog with bloglovin!

 

 

No excuses! Run!

Być może dziwi Was to, że pierwszy post o sporcie pojawia się tutaj we wrześniu (a przecież wszystkie z nas chcą mieć piekną sylwetkę przed latem, a nie na Boże Narodzenie!), ale nie uważam, aby aktywności fizyczne ( a już na pewno nie bieganie) miały komukolwiek przynieść wymierne efekty, jeśli nie będą sprawiały przyjemności same w sobie. Pora roku nie ma więc tutaj zbyt dużego znaczenia.

O swoich sportowych nawykach napisałam odrobinę w poście, który pojawił się na stronie w tym tygodniu. A więc od 19 roku życia biegam co drugi dzień. Jeśli muszę wstać naprawdę bardzo wcześnie i po prostu szkoda mi tych 30 minut, które mogłabym spędzić na słodkim pochrapywaniu, to robię sobie dwudniową przerwę – wysiłek fizyczny nie może mieć znamion wewnętrznego terroru. Ma być przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.

 

Mój jogging jest naprawdę krótki. Piętnaście minut to według mnie wystarczający czas, aby utrzymać kondycję (nie wiem czy wystarczający, aby utrzymać szczupłą sylwetkę – nie taki bowiem jest mój cel, jeśli chodzi o ruch). Obecnie nie jest to dla mnie żaden wysiłek, ale pierwsze próby ciągłego biegu przez tak długi czas były naprawdę nieprzyjemne, żeby nie powiedzieć bolesne:). 

Zaraz po bieganiu (póki tętno nadal jest przyspieszone) chwytam za mój ukochany Hula Hop, z którym nie rozstaję się od czasu trenowania gimnastyki artystycznej i kręcę nim najpierw pięć minut w prawą stronę, a następnie tyle samo w lewą. Wierzę (chociaż nie mam na to żadnych naukowych dowodów), że to dzięki temu moje ukochane pistacjowe czekoladki nie odkladają się w okolicach talii. Całość mojego treningu trwa około 25 minut. Można go wykonać w domu, na ulicy, na plaży, w lesie i jest zupełnie za darmo:).

Od czasu do czasu (co w tym przypadku oznacza nie częściej niż raz na pół roku :D) biegnę na dłuższy dystans (6 km). Nie wiem dlaczego to robię, ale domyślam się, że jest to jakaś wewnętrzna potrzeba sprawdzenia swoich możliwości:).

A więc, co mogę poradzić Wam, drogie czytelniczki?:) Jak najbardziej zachęcam do próbowania różnego rodzaju aktywności fizycznych – jeśli mój sposób na ćwiczenia Wam się spodobał, to według mnie jest on godny polecenia – nie sądzę, aby był dla kogoś niebezpieczny:). Jeśli jednak po kilku razach nie odnajdziecie w tym przyjemności, to nie zmuszajcie się i szukajcie dalej! Przez całe dzieciństwo nie cierpiałam lekcji wychowania fizycznego (jako niska i chuda dziewczynka  miałam naprawdę ogromne problemy w zaliczaniu dwutaktu i serwisu w siatkówce) i nigdy nie wierzyłam, że sport może mi sprawiać przyjemność (tak, to zdanie miało Wam dodać otuchy:)). Trzeba tę przyjemność po prostu znaleźć, a gdy już Wam się to uda, nie będziecie potrafiły przestać:).

Follow my blog with bloglovin!

Body care in summer

Wiem, że od dawien dawna nie pojawił się u mnie żaden wpis o pielęgnacji ciała. Część z Was prosiła o informacje na temat kosmetyków, których teraz używam. Cóż, w moich pielęgnacyjnych rytuałałach niewiele się zmieniło. Wciąż uważam, że regularny peeling i nawilżanie jest kluczem do jej ładnego wyglądu. Ponieważ w lecie bardziej eksponujemy skórę naszego ciała, powinnyśmy być jeszcze skrupulatniejsze w tych czynnościach. 

Skoro już mowa o peelingu – nie wydawajmy na niego ogromnych pieniędzy. Jego zadaniem jest złuszczyć naskórek i nic więcej – nie podniesie naszego biustu, ani nie spowoduje, że stracimy w udach 8 centymetrów w dwa dnia – naprawdę nie warto płacić za tego rodzaju obietnice na opakowaniu. 

Wybierzmy taki, który odpowiada nam zapachem lub jest marki, do której mamy zaufanie. Ja postanowiłam dać szansę peelingowi i masłu do ciała z firmy Bielenda. Szczerze mówiąc najpierw pokusiłam się o masło, a to dlatego, że trafił kiedyś w moje ręce balsam "zielone jabłuszko" z tej firmy, w którym całkowicie sie zakochałam. Nie mogłam go jedna dostać w żadnej drogerii. Postanowiłam więc zaopatrzyć się w analogiczny produkt i się nie zawiodłam. Peeling jest idealnej konsystencji, a masło z Avokado przepięknie pachnie. Więcej informacj o tym produkcie znajdziecie na tej stronie:

http://www.bielenda-sklep.pl/?gclid=CLH13-Ovm7ACFcjwzAodOxe4Yg

Tego typu rytuał funduję sobie minimum raz w tygodniu. 

Z kolei na co dzień używam balsamu firmy Delia. Udało mi się go dostać w internecie:

http://www.delia.pl/produkty/show/jedwab_srebrzysty

Po jego użyciu skóra jest nawilżona i błyszcząca, ale bez efektu "słonecznego patrolu", którego wolałabym uniknąć:). Posiada srebrzyste drobinki, które świetnie rozświetlają skórę. Mogę go bez obaw stosować tuż przed wielkim wyjściem – nie ma oleistej konsystnencji więc nie pobrudzi ubrań.

Oczywiście mój kot, jak zwykle nie pozwolił spokojnie dokończyć zdjęć – jest zawsze tam, gdzie akurat nie powinno go być.

Małe podcięcie

Rzadko jestem zadowolona ze ścięcia, ale po ostatnim razie naprawdę nie mam co narzekać:). Mieliście okazję oglądać moją wizytę u fryzjera (dokładną fotorelację znajdziecie tutaj:  https://www.makelifeeasier.pl/inne/haircut/ ), a ponieważ od tamtej pory moje włosy wyglądały naprawdę dobrze, to postanowiłam nie zmieniać fryzury, tylko delikatnie podciąć końcówki w taki sam sposób. Włosy są teraz krótsze, ale łatwiej się je układa. Jeszcze trochę czasu, a wszystkie moje pukle będą dokładnie tej samej długości:).

CZEKAJĄC NA ŚCIĘCIE :D

I gotowe! W jutrzejszej stylizacji zobaczycie jak nowa fryzura wygląda po moim własnoręcznym ułożeniu:)

Body

Zauważyłam, że wśród aktualizacji na temat pielęgnacji nie znalazł się taki, który dotyczyłby kosmetyków do ciała. A ponieważ to wcale nie oznacza, że się nie myję i nie używam żeli pod prysznic czy balsamów, to postanowiłam zrobić dla Was krótki opis tego, jak dbam o skórę znajdującą się poniżej szyi. 

Pewnie moje sposoby na ładną skórę nie będę dla Was zaskoczeniem. Regularny peeling i nawilżanie to tak naprawdę żaden sekret. Klucz tkwi w regularności. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie nie użyć balsamu, kremu, oliwki czy jakiegokolwiek produktu nawilżającego po prysznicu. Moja skóra jest w przeciwnym razie bardzo sucha. W zimie zawsze wybieram balsamy o konsystencji gęstego masła. W tym momencie używam migdałowego masła firmy DAX (dokładny opis produktu znajdziecie tutaj: http://www.dax.com.pl/  ), które naprawdę dobrze się wchłania i ma super zapach.

Dla mnie, wielki wpływ na decyzją dotyczącą wyboru kosmetyku do ciała ma jego zapach. Skoro marcepanowe masło do ciała DAX spełnia to kryterium bardzo dobrze, to postanowiłam zainwestować też w peeling z tej samej serii. Stosuję go minimum raz w tygodniu na całe ciało (oczywiście poza twarzą i szyją).

To samo tyczy się kremu do stóp i żelu do mycia ciała. Z całą pewnością będzie zaskoczone zapachem kosmetyków przedstawionych na zdjęciach.

W torebce trzymam jeszcze jedną tajną broń. Krem Bambino być może nie pachnie zabójczo pięknie, ale jest kremem dobrym na wszystko:).

Make up

Wiem, że ostatnio miałam za mało czasu aby poświęcić Wam wystarczającą ilość uwagi w komentarzach. Staram się więc szybko naprawić swój błąd:). Pod wpisem dotyczącym stroju karnawałowego pojawiło się mnóstwo pytań na temat mojego makijażu. Postanowiłam więc przedstawić Wam pokrótce instrukcję obsługi, aby rozwiać wszelkiego rodzaju wątpliwości.:)

Jak wiecie w stosowaniu kolorowych kosmetyków na co dzień jestem dosyć oszczędna (tu zobaczycie jak robię codzienny makijaż: https://www.makelifeeasier.pl/inne/moj-makijaz-krok-po-kroku/ ), ale gdy pojawia się odpowiednia okazja (sylwester, zabawa karnawałowa, studniówka itd) to zaczynam trochę bardziej kombinować z cieniami i pomadkami. Zawsze pamiętam jednak o następującej zasadzie: jeśli mocno malujemy oczy, to usta muszą być delikatne i na odwrót. Tym razem czerwoną pomadkę odłożyłam do szuflady i postanowiłam użyć cieni do oczu (O. bardzo Ci dziękuję za prezent, jak widać jest w użytku:)).

Jeśli chodzi o dobór kolorów cieni do naszego typu urody, to nie jest to taka prosta sprawa. Zręcznie wykonany makijaż będzie pasował każdemu, niezależnie od użytych barw, ale brak wprawy może skończyć się efektem zmęczonego, czy nawet podbitego oka. Osobiście najtrudniej jest mi używać brązowych cieni, przez kolor mojej tęczówki. Nie mam natomiast nic przeciwko różom, fioletom, odcieniom granatów i szarości.

1. Zdarzało mi się korzystać z dobrodziejstw podkładu pod cień, ale w obecnym czasie nie posiadam go w swojej kolekcji. Jedyne więc co mogę zrobić, aby przedłużyć trwałość mojej mizernej pracy, to dokładnie rozprowadzić fluid na całej twarzy (tylko nie za dużo!) a potem delikatnie przypudrować twarz moim Maciem (oczywiście nie omijając powiek). Makijaż oka rozpoczęłam od nałożenia na całą ruchomą powieką oraz na załamanie powieki jasnego, matowego cienia. Nie musi on być mocno kryjący. Chodzi o to, aby wyrównać koloryt skóry i delikatnie go rozjaśnić.

2. Następnie wybrałam cień przedstawiony poniżej. Różni się od tego poprzedniego przede wszystkim tym, że posiada błyszczące drobinki (nie wiem czy na zdjęciu kolor jest dobrze widoczny, w rzeczywistości to jasna szarość wpadająca w błękit). Tym cieniem pokrywamy ruchomą powiekę (nie wychodząc na załamanie).

Ponieważ kolor użytych cieni utrzymywał się w chłodnej tonacji, musiałam zdecydować się na czarny eyeliner. Zrobiłam nim porządną kreskę zaczynającą się od samego kącika i wydłużoną w stronę skroni.

Aby makijaż można było uznać za zakończony trzeba trochę ożywić naszą cerę. Jak zwykle posłużyłam się różem i odrobiną rozświetlających "meteorytów" mojej mamy.

Pamiętajcie, że makijaż naprawdę nie jest najważniejszy. W którymś momencie imprezy i tak nie będzie wyglądać tak dobrze jakbyśmy chciały. Po prostu dobrze się bawmy…

Mnóstwo z Was prosiło mnie o zdjęcia mojej kotki. Cóż, taki już z niej uparty sierściuch, że za każdym razem gdy próbowałam jej zrobić naprawdę ładne zdjęcie to uciekała z kadru w popłochu. Za to w styuacji, w której nie była mile widziana (czyt. robienie zdjęć do powyższego postu) za najwygodniejsze miejsce w mieszkaniu uznała ten skrawek kołdry, na którym wyłożyłam wszystkie kosmetyki…