Chociaż Sopot od zawsze był miejscem, które jesienią i zimą nieco zamiera, to jednak nigdy aż tak. Ostatnio mam wręcz wrażenie, że na ulicy łatwiej spotkać lisa niż człowieka. Od mniej więcej miesiąca powracające ograniczenia związane z epidemią znów uprzykrzają nam każdy dzień. Dla niektórych przedsiębiorców to prawdziwe życiowe tragedie, dla rodziców – powrót do koszmaru lekcji zdalnych, dla całej reszty – z pewnością mniej przyjemna codzienność. Nie znam właściwie nikogo, kto powiedziałby: „każda nowa restrykcja wywołuje uśmiech na mojej twarzy”. Niepoprawni optymiści powiedzą co najwyżej, że jakoś szczególnie im to nie przeszkadza. No cóż, ciężko oczekiwać – nawet w imię wyższych wartości – że ograniczanie naszych praw spotka się z entuzjazmem albo chociaż z obojętnością. Wiosną na blogu pojawiło się parę tekstów o tym, jak zmienia się nasza codzienność, praca i wypoczynek w trakcie epidemicznych obostrzeń i jak sobie z tym poradzić (sprawdźcie tutaj i tutaj). Historia lubi się jednak powtarzać… a raczej rymować, bo dziś jesteśmy w podobnej, ale jednak nieco innej sytuacji. W mojej ocenie (wbrew pozorom) z psychologicznego punktu widzenia – lepszej.

   I nie chodzi tu nawet o nowe optymistyczne informacje na temat szczepionki. Nie wątpię, że w wielu rozbudziły one nadzieję (choć u niektórych pewnie wręcz przeciwnie), że jesteśmy bliżej niż dalej końca tej rundy wiecznej walki z naturą, ale to nie o niej będzie ten artykuł. Nie mamy bowiem żadnego wpływu na to, czy faktycznie będzie ona gotowa na wiosnę, więc uzależnianie od niej naszego nastroju nie jest dobrym pomysłem. Psychologowie są zgodni, że ludzie czują się dobrze i bezpiecznie, gdy mają poczucie kontroli nad własnym losem, a o ile nie pracujemy teraz w Pfizerze lub innym koncernie farmaceutycznym i nie jesteśmy naukowcem pracującym nad ocaleniem ludzkości przed wirusem, to powinniśmy skupić się na tym, co sami możemy zrobić, aby poczuć się lepiej w czasie lockdownu (przy okazji – znacie jakieś adekwatne polskie słowo? propozycja wujka googla pod tytułem „zakaz wyjścia”, choć w zasadzie mówi, o co chodzi, brzmi absurdalnie, a pojęcie kwarantanny kojarzy się bardziej z prawnym zakazem nałożonym przez sanepid).

    Już nie przynudzam, bo nawet mój tata, który twierdzi, że czytał „Krzyżaków” z wypiekami na twarzy (według mnie, musiał mieć w tym czasie różyczkę albo dostał po prostu alergii na laktozę) powiedział, że moje artykuły na blogu są za długie. A więc do brzegu – wiem, że ciężko jest się wygrzebać z tego stanu, w którym bombardując się złymi wiadomościami zakładamy najgorszy, kasandryczny scenariusz i powtarzamy sobie w kółko, że nic nie ma sensu, a resztę życia spędzimy bez relacji międzyludzkich, restauracji, podróży i prawdziwych świąt. Warto jednak spróbować, tym bardziej, że teraz będzie po prostu łatwiej. O czym piszę poniżej. 

1. „Epidewolucja”.

  Po pierwsze i najważniejsze, każda kryzysowa sytuacja, w której się znajdujemy uczy nas jednego: że udało nam się przetrwać. Brzmi bardzo pompatycznie, zwłaszcza w zestawieniu z problemami typu „Skończył mi się podkład! Co teraz skoro Sephora w Galerii Bałtyckiej jest zamknięta?”, ale ta zasada sprawdza się zarówno w sprawach „życia i śmierci” jak i tych bardzo przyziemnych. Na dodatek, gdy taka sama sytuacja spotyka nas parę razy z rzędu, to lęk, który odczuwamy, staje się coraz mniejszy, aż w końcu prawie go nie odczuwamy. Wniosek? Ósmy lockdown to będzie bułka z masłem.

   No dobrze, koniec żartów. Człowiek ma ogromną zdolność do przystosowywania się. Trudno znaleźć lepszy na to dowód niż ewolucja ludzkich postaw w trakcie trwającej pandemii. I nie odnoszę się tutaj do jakichś skrajnych reakcji typu negowanie wszystkiego i szukanie statystów wśród pacjentów szpitali. Zdecydowana większość z nas, bez względu na to, jak poważnie traktujemy zagrożenie koronawirusem, zupełnie inaczej zachowywała się na wiosnę, a zupełnie inaczej zachowuje się teraz. Wydaje się, że to było dawno temu, ale tak, opróżnialiśmy z mąki i makaronu półki sklepowe, papier toaletowy awansował do rangi papieru wartościowego, a ulice miast były puste jak Bershka w godzinach dla seniorów. Nieśmiało przypominam, że działo się to przy dziennej liczbie zakażeń stukrotnie mniejszej niż dzisiaj. Przyzwyczailiśmy się do tego zagrożenia i oswoiliśmy je. Dlatego też zapowiedzi kolejnych obostrzeń nie robią już na nas takiego wrażenia. Są też jednak obiektywne przyczyny tego, że wizja siedzenia w domu nie paraliżuje nas tak bardzo, jak wiosną.

   Same na pewno przyznacie, że to, co na początku wydawało się czymś dziwnym, dziś jest już naturalne. Okazało się, że to żaden problem wziąć ze sobą na plac zabaw mini płyn do dezynfekcji, pranie maseczek też już jakoś weszło w krew. Ominęło mnie ciekawe doświadczenie nauki zdalnej, ale z opowieści koleżanek i rodziny wiem, że powinnam się z tego cieszyć. Sporo nasłuchałam się o dysfunkcjach samych lekcji, ale też o problemach całego „gospodarstwa domowego” w godzinach „pracy”. Kilka osób równocześnie realizujące „szkolne” lub „dorosłe” home office, przekrzykujące jeden drugiego, dzięki czemu nauczyciel/szef usłyszy to, co trzeba, rozłączające się połączenie internetowe, prezentacja planu marketingowego z przedszkolakiem na kolanach to tylko kilka przykładów z życia wziętych. Wielu z nas wykorzystało letnią wirusową odwilż na zakup słuchawek typu „call center”, zadbało o lepsze łącze czy umowę z operatorem, ktoś wyposażył wszystkich członków rodziny w laptopy, choćby używane z allegro czy pożyczone od ciotki, która musiała w związku z tym zakończyć rozgrywki pasjansa. Wiemy, gdzie mamy sadzać dzieci z komputerem, żebyśmy mogły bezpiecznie poruszać się po domu w bieliźnie. A same dzieci nauczyły się podkładać spreparowane obrazki pod obraz z kamery, by móc bezkarnie grać w StarCrafta. Potrzeba matką wynalazku!

skórzana spódnica – Answear.LAB kolekcja "Król" // dzianinowa kamizelka – Arket // buty – Jimmy Choo 

A tu widzicie moją wersję stroju "home office" gdy czeka mnie ważna wideo-rozmowa, albo z jakiegoś innego powodu zestaw "legginsy plus bluza" może się nie sprawdzić. 

dzianinowa kamizelka – Arket // biały dół od dresy – HIBOU (mój ukochany model) // wełniane skarpetki – Wool so Cool

Jednak częściej mój zestaw "home office" wygląda tak…

    Na pewno jest mi łatwiej zachować dobry humor, bo dla mnie praca z domu z dzieckiem od dawna była normalnością, ale wiem, że wielu z Was nie jest do śmiechu. Jednocześnie jestem pewna, że wiosną udało się Wam wypracować sporo mechanizmów, które pozwolą utrzymać strukturę dnia w ryzach. Podpowiem Wam tylko, że w dobie pandemii największe wypalenie, zmęczenie i poczucie beznadziei przypada na godziny między jedenastą a trzynastą. To dlatego, że do tej pory większość z nas była w tym czasie najbardziej produktywna, więc wszelkie niedogodności są wtedy najbardziej irytujące. To normalne i naprawdę nie świadczy o tym, że sobie z czymś nie radzicie. 

2. Mózg próbuje oszukać nas, my spróbujmy oszukać mózg.

   Koniec fałszywej tęsknoty. Nasz mózg otrząsnął się po pierwszym szoku i ograniczeniu wolności i dziś lepiej radzi sobie z informacjami dotyczącymi epidemii. Nie wierzycie? Pamiętacie zapewne żartobliwe komentarze (w tym moje), jak to nagle dla niektórych ogromnym życiowym problemem stało się zamknięcie teatrów, oper i kin? Ludzie, marnujący przed pandemią całe dnie przy telewizorze, nagle zapałali miłością do wysokiej kultury i rozpaczali na myśl, o tym, że nie zobaczą w tym roku Wesela Figara na własne oczy. Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że jeśli ktoś w kwietniu miał z tym problem, dziś być może zdał sobie sprawę z tego, że ostatni raz w teatrze był w podstawówce z klasą i nie jest to jego kluczowa potrzeba życiowa (choć po cichu liczyłam, że zamknięcie teatrów i filharmonii uświadomi wszystkim jak jest ważna). Wydaje się, że ten pierwszy odruch tęsknoty za zakazanym owocem mamy już za sobą. Ten mechanizm dotyczy jednak wielu innych aspektów naszego życia. Nasz mózg potrafił płatać nam figle i zamiast pomagać podtrzymać dobry humor, fiksował się na negatywach. Na szczęście, zasada działa też w drugą stronę – możemy zafundować naszemu umysłowi małe oszustwa, które sprawią, że i on i Ty poczujecie się lepiej.

Moja skórzana spódnica o idealnym kroju (dzięki rozcięciu nie wygląda zbyt ciężko), to jeden z elementów limitowanej kolekcji Answear.LAB , która jest współczesną interpretacją warszawskiej mody z lat trzydziestych. Inspiracją do jej powstania były kostiumy z serialu „Król”, który zrealizowano w oparciu o bestsellerową powieść Szczepana Twardocha. Kolekcja czerpie z dorobku projektantów epoki, głównie Elsy Schiaparelli, nie brakuje także inspiracji ówczesnymi ikonami kina: Gretą Grabo czy Marlene Dietrich. Piękne połączenie świata mody i kina.

    W jednym z klasycznych już eksperymentów pokazujących działanie tak zwanego torowania studenci mieli chodzić cały dzień z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem. Okazało się, że taki prymitywny wręcz zabieg poprawił im nastrój – poczuli się lepiej, choć teoretycznie nie mieli powodu. To oznacza, że nasz umysł bywa zadziwiająco prosty i łatwo go przechytrzyć. Jeśli więc znów dopada Was ponury nastrój, że w ten weekend nie spotkacie się ze znajomymi, nie usiądziecie w restauracji, czy nie odpoczniecie od dzieci, to nie dajcie się zwieźć Waszemu umysłowi, który będzie bojkotował wszystkie Wasze próby wzięcia się w garść. Nastrój wpływa na nasze zachowanie, ale zachowanie wpływa też na nasz nastrój. Nie zafunduję Wam jednak rady w stylu „rozluźnij się”, bo mnie samą czytanie takich tekstów tylko denerwuje (kochani internetowi publicyści – zapewniam Was, że te dwa wyrazy jeszcze nigdy nikogo nie rozluźniły). Nie będę więc tutaj pisać o „mindfulness”, ćwiczeniach oddechowych i abstrakcyjnych radach typu „ciesz się chwilą” albo „skup się na pozytywach”. Trzeba po prostu ruszyć się z miejsca na tyle szybko, aby nasz umysł nie zdążył zareagować i powiedzieć nam „Ale dlaczego?! Przecież tak fajnie jest nam tutaj siedzieć w smutku na fotelu?! Natychmiast ściągnij te buty, weź telefon do ręki i poczytaj o statystykach Ministerstwa Zdrowia!”.

    Co możemy robić? Możliwości mamy znacząco mniej niż kiedyś – to niezaprzeczalny fakt. Ale największym zagrożeniem, jest porzucenie jakiejkolwiek aktywności, tylko dlatego, że część z nich została zakazana. Przykład? W Stanach Zjednoczonych przed Świętem Dziękczynienia gwałtownie wzrosła ilość zamówień na dostawę do domu tradycyjnych placków z jabłkami. Zaraz… narzekamy na pandemiczną monotonię i marazm, że nic nie wolno nam robić, a kiedy jest okazja, żeby – jak zawsze – upiec samemu te świąteczne placki, to czekamy za założonymi rękami na dzwonek do drzwi? (No chyba, że chcemy wesprzeć upadającą gastronomię, wtedy jest to jakieś usprawiedliwienie). To jest według mnie największe psychologiczne zagrożenie jesiennej kwarantanny. „Skoro nie mogę robić wszystkiego, to nie będę robiła nic” – nasza psychika, zniechęcona brakiem szerokich perspektyw, będzie nakazywać robić nam jeszcze mniej niż wcześniej.  Starajmy się więc wykorzystać wszystkie opcję dozwolone w czasie pandemii. To spektrum jest mniejsze niż kiedyś, ale nadal można dzięki temu fajnie spędzić czas. Widzę to zresztą na własnym przykładzie – przed  koronawirusem nasze jednoślady lądowały w piwnicy we wrześniu, bo przecież tyle było innych ciekawszych rzeczy do roboty w weekendy. Mamy połowę listopada, ale mimo zimna nie odpuszczamy teraz naszych rowerowych wycieczek. Właściwie jest już oczywistym, że jeśli tylko pogoda pozwoli, plan na sobotę jest jeden – objazd po najpiękniejszych ulicach Sopotu, później kurs na Orłowo, gdzie przystajemy w ogrodzie teściowej i dostajemy od niej po filiżance pysznej kawy, a potem wracamy do domu alejkami przy plaży. Po takich wyprawach naprawdę nikt nie myśli o tym, że galerie handlowe są zamknięte.

Najtrwalsze wełniane skarpety jakie miałam. I chyba najpiękniejsze. Wykonane ręcznie od pierwszej pętelki do ostatniej zakończonej nitki. Oczywiście od polskiej marki.       Z kodem MLE możecie otrzymać rabat o wysokości 10% (kod jest ważny od dzisiaj do soboty, czyli do 21 listopada) na wszystkie czapki oraz skarpetki dostępne na stronie Wool So Cool.

  Po raz kolejny powtórzę, że wykonywanie konkretnych czynności, także w ramach wypoczynku, pozwoli nam zachować lepszy stan psychiczny niż kursowanie między kanapą a lodówką, niekończące się oglądanie memów na fejsie i snucie wyobrażeń o tym, co robilibyśmy gdyby nie wirus. Postarajmy się – na przykład – zawsze iść na spacer z jakimś konkretnym celem. To nie musi być nic wielkiego – uczenie psa nowych sztuczek (albo tych najbardziej podstawowych, z którymi Portos wciąż ma problem), wyprawa na inny niż zwykle plac zabaw czy zebranie bukietu liści z przynajmniej pięciu gatunków drzew.

3. Paskudna pogoda nam sprzyja.

 Gdy wiosną cała Polska udała się na dobrowolną kwarantannę wszyscy mocno marudzili. W końcu robiło się cieplej, świat budził się do życia po zimie, a my musieliśmy siedzieć zamknięci w domu. Nic fajnego. Byliśmy spragnieni spotkań, imprez, wyjazdów. Nawet jeśli nie korzystaliśmy pełnymi garściami z uroku wiosny w poprzednich latach, przymusowe siedzenie w domu i tak było bolesne. Z jesienią jest jednak inaczej. No bo czyż nie jest prawdą, że dawniej w listopadzie też głównie siedzieliśmy w domu? Kilka stopni na plusie, mżawka i przenikliwy wiatr znacznie bardziej zniechęcają do wychodzenia z domu niż niewidzialny wirus. Nie mówiąc już o tym, że obecnie mamy tylko zalecenie pozostawania w domu, a wiosną był to nakaz (nie wchodząc w dyskusję nad umocowaniem prawnym tego rozwiązania).

Zapracowane umysły potrzebują miejsca do odpoczynku. Jeśli czasem macie wrażenie,, że leżąc w łóżku dopada Was gonitwa myśli, a im bardziej próbujecie ją od siebie odpędzić, tym jest gorzej, to ta książka będzie dla Was idealna. Jej autorka jest przedstawicielką nowej generacji twórców, bo zyskała sławę dzięki swoim podcastom, a nie tradycyjnym książkom. „Nic się nie dzieje” to zbiór kojących opowiadań na dobranoc. Towarzyszą im żartobliwe ilustracje, przepisy i sposoby na medytacje, łagodzące nadwyrężone nerwy i pomagające budować dobre nawyki pielęgnujące sen. Na dodatek, książka jest pięknie wydana. 

  Traktujmy więc obecny czas jako taką „megajesień” (podsyłam Wam tutaj, tutaj i tutaj linki do paru jesiennych wpisów z zeszłych lat, które pokazują, że wtedy też wolałam siedzieć w czterech ścianach). Na zewnątrz ziąb, a ja w środku, w ciepłym wnętrzu powoli wypełniającym się świątecznymi ozdobami, siedzę z kubkiem herbaty i czytam dobrą książkę (kieliszka wina nie polecam, bo pierwsze badania sugerują, że lockdown zwiększa problem uzależnienia od alkoholu). Do polecenia mam jak zwykle parę tytułów. Zacznę od tego, że w księgarniach pojawił się „Czuły narrator” Olgi Tokarczuk – to pozycja, którą już parę razy widziałam na różnych listach do Świętego Mikołaja. Zaskoczona jestem niezwykłą mocą jaką ma w sobie książka „Nic się nie dzieje” autorstwa Nicolai Katrhyn. Jednym zdaniem jest to zbiór opowiadań na dobranoc, które mają na celu wprowadzić nas w głęboki i spokojny sen. Brzmi dziwnie, ale warto spróbować. Wracając do polskich autorów – pewnie nie wyglądam Wam na fankę powieści o brutalnym gangsterskim świecie, który nie ma nic wspólnego z klimatami „hygge”, ale jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiecie ;). „Król” Szczepana Twardocha ukazuje społeczny, religijny i polityczny tygiel w przedwojennej Warszawie. To jedna z tych powieści, w których okazuje się, że nie wszystko jest takie, jakie nam się wydaje, a czarne charaktery budzą największą sympatię. Klimat półświatka i warszawskich elit oddany kapitalnie – czytałam z wielką przyjemnością. Książkę można jednak zamienić na serial. Być może słyszeliście, że „Król” doczekał się swojej ekranizacji i dwa pierwsze odcinki są już dostępne w internecie na platformie Canal+ (tu możecie obejrzeć zwiastun). Jeśli macie już opłacony dostęp, to skorzystajcie i koniecznie obejrzyjcie również „Małe kobietki”, „Boże ciało” i „Parasite”. 

Odpowiadam Wam zbiorczo tutaj, bo chociaż to krzesło pojawiało się u mnie już wiele razy, to jakoś nie miałam okazji napisac o nim czegoś więcej, a wciąż pojawiają się pytanie o to, co to za model. Właściwie jest to fotel, a nie krzesło (model Leaf) i można go znaleźć w ofercie kultowej marki TON. Pod jej szyldem powstało wiele ikonicznych modeli, a sama marka może pochwalić się innowacyjnymi metodami produkcji, które są przyjazne środowisku (między innymi użycie farb na bazie wody zmniejszając tym samym poziom emisji związków organicznych, które negatywnie wpływają na układ odpornościowy człowieka, a także ponowne użycie odpadów). W swoim domu mam jeszcze dwa modele tej marki, w tym przypadku wybrałam używane wersje, ale to chyba najlepszy dowód na to, że produkty TON są dobrą inwestycją.

4. Grinch zaciera ręce. Nie wie na kogo trafił…

   Dla mnie największą osłodą jesienno-zimowego lockdownu i listopadowej szarugi  jest oczywiście przedświąteczna krzątanina. Tak, wiem, że te Święta będą inne (to temat na długi artykuł, więc nie będę go tutaj zbyt rozwijać) i dlatego warto już teraz zanurzyć się w tym szczególnym nastroju. Nie ma co ukrywać – świąteczne przygotowania były z reguły ciągłym wyścigiem z czasem, najważniejsze kwestie ogarnialiśmy w ostatniej chwili. Teraz będziemy mieli więcej luzu: na przygotowanie listy prezentów, na ich zdobycie, na zbudowanie w domu świątecznego klimatu. Wzbogaćmy te święta o coś więcej niż zwykle – potraktujmy na serio Opowieść Wigilijną dodając do naszych świątecznych zwyczajów ten najpiękniejszy – dzielenia się dobrem (bo puste nakrycie, choć jest uroczą tradycją, trudno nazwać prawdziwą pomocą). Pomyślmy przede wszystkim o najstarszych. O naszych babciach i dziadkach – to dla nich na pewno cięższy czas niż dla nas, więc dzwońmy częściej, wysyłajmy zdjęcia, prowadźmy z nimi video-rozmowy, zapukajmy do okna. Jestem pewna, że nie tylko oni poczują się dzięki temu lepiej…

   Czas na ngrodę dla wszystkich wytrwałych! Pękam z dumy, że tyle z Was zapisuje się do śledzenia moich muzycznych składanek, a że sama już od kilku dni słucham piosenek o reniferach, dzwonkach i jemiole, to Wam też nie powinnam tego odmawiać. Tutaj znajdziecie moją świąteczną playlistę. Znajdziecie tam sporo klasyków, ale starałam się dodać też sporo takich utworów, które nie zostały jeszcze wyeksploatowane do cna przez galerię handlowe. UWAGA! Muszę tu wyraźnie podkreślić, że nie są to kolędy – te zawsze mają swoją premierę dopiero w Wigilię.

*  *  *

   Kilka pokrzepiających słów na koniec. Życie płynie szybciej niż nam się wydaje, niezależnie od tego, czy walczymy z pandemią, czy nie. „No to nas pocieszyłaś, Kasiu” – macie mi pewnie ochotę odpowiedzieć z przekąsem, ale taka jest prawda i nic na to nie poradzimy. Tym bardziej żyjmy tak, aby dobrze wykorzystać dany nam czas – mówię Wam, że zleci jak z bicza strzelił.