Reklamy telewizyjne i profile instagramowych influencerek już od paru dni fundują nam wizualizację idealnego przedświątecznego czasu. Choinka ubrana w listopadzie, na zewnątrz śnieżne zaspy, pierniki już upieczone, dom przyozdobiony niczym salon Kevina – patrzę na ten koszmar Grincha i myślę sobie – „Nie! Jeszcze nie! Nie jestem gotowa!”.

    Pewnie, że byłoby miło ulepić w ten weekend bałwana, a w szafie mieć już skompletowane prezenty dla całej rodziny. Najlepiej popakowane i właściwie podpisane (tak żeby bon do Intimissimi nie trafił przez przypadek do teścia mojego brata, tak jak w zeszłym roku). Tymczasem my dopiero co wróciliśmy z wyjazdu, po którym ja – jak zawsze zresztą po kilkudniowej nieobecności – gonię własny ogon. Nie w głowie mi pieczenie pierników, bo po szaleństwach w paryskich bistro marzę o czymś zdrowym, domowym, bez sera i czekolady. Mówię sama do siebie, że przecież jest jeszcze czas, że jeszcze ze wszystkim zdążę, ale wtedy do mojego mieszkania wpada Asia (z kolejną stertą zadań do nadrobienia) i przekraczając próg holu dokłada tylko oliwy do ognia. „Kasia no co ty! Nie ma u ciebie żadnych ozdób świątecznych? Ja już od dwóch tygodni słucham twojej grudniowej playlisty, byłam pewna, że po wejściu dostanę w twarz cynamonowym spray'em, a na głowę spadną mi gałęzie jemioły!”. Tak to jest, gdy w towarzystwie wszyscy mają cię za gwiazdkowego świrusa, a ty z roku na rok sama sobie coraz wyżej stawiasz poprzeczkę.

    W dzisiejszym wpisie chciałabym przede wszystkim nie dokładać Wam i sobie ciężaru przedświątecznej presji. Nie będę pisać o tym, abyście wszystko zaplanowały wcześniej, rozpoczęły wieloetapowe testy na idealne pierogowe ciasto i każdego dnia myły po jednym oknie. Zresztą nie przypominam sobie, aby moi rodzice przygotowywali święta wcześniej niż tydzień, maksymalnie dwa, przed Wigilią. A nie mam przecież poczucia, że ten czas był przez to niepełny (wręcz przeciwnie). Gdy byłam dzieckiem, w listopadzie Boże Narodzenie było jeszcze czymś niedopowiedzianym, mówiło się o nim szeptem, jak o czymś, co można łatwo spłoszyć. Dziś trzeba z kolei uważać, aby wszystko co ze Świętami związane nie bombardowało nas od rana do wieczora.

    Tym razem nie będę dawać Wam i sobie żadnych rad, żadnych „sprawdzonych sposobów na” i żadnych „superszybkich trików”. Poproszę Was tylko o to, abyście przed lekturą tych paru akapitów usiadły sobie w najprzytulniejszym miejscu w Waszym mieszkaniu, przyjęły swoją najwygodniejszą pozycję (w moim przypadku będą to podkurczone aż do brody nogi), zamknęły oczy i bez dłuższego zastanowienia przywołały najmilsze wspomnienia z pierwszych świątecznych przygotowań. Niech ten nastrój Was otuli i zdejmie z barków poczucie spóźnienia.  

Choinkowe skarby. Pod koniec wpisu znajdziecie kod rabatowy na kilka z tych ozdób, które mam już od zeszłego roku. 

Nasza ulubiona sukienka. Właściwie to już druga taka, bo ten sam model kupiłam kiedyś w mniejszym rozmiarze. Bardzo ją lubię, bo nadaje się i na co dzień i od święta. Jest tak uszyta, że wygląda dobrze, gdy jest ciut za duża i ciut za mała też ;). Poszukując kreacji dla Wszych pociech zajrzyjcie koniecznie na stronę polskiej marki Louisse. Mamy od niej sporo rzeczy i wszystkie są idealne (bluza w paski wymiata!). 

1. Fakty, powieści, legendy i baśnie.

   Tytuł dzisiejszego wpisu nie jest przypadkowy. Święta Bożego Narodzenia to niekończąca się inspiracja dla pisarzy, autorów książek dla dzieci, gawędziarzy, reżyserów, blogerów kulinarnych czy agencji PR-owych ;). Ja też każdego roku wracam do Was z co najmniej jednym dłuższym artykułem o tradycjach, Mikołaju, choince, prezentach i magicznej atmosferze. Nim jednak ruszę z kopyta ze świątecznymi publikacjami (niczym Rudolf na czele sań) to powrócę do Waszych ulubionych tekstów w tym temacie. Myślę, że moje osobiste „kroniki świąteczne” z powodzeniem wprowadzą Was w świąteczny nastrój…

– Choć ich cel jest oczywiście komercyjny, to wiele świątecznych reklam dużo mówi o tym, czego ludzie pragną w święta. Jak zmieniło się to w czasie pandemii? W artykule z zeszłego roku znajdziecie między innymi siedem moich ulubionych filmów świątecznych i przepis na kultowe już ciasto z polewą Kinder.  

– Skąd się wziął kalendarz adwentowy? Do kogo przychodzi Mikołaj, a do kogo Dziadek Mróz? Co trzeba zostawić dla renifera? W artykule z 2019 roku spisałam wiele bożonarodzeniowych tradycji i zwyczajów z całego świata.  

– O Dniu świętej Łucji i dekorowaniu domu na Boże Narodzenie przeczytacie z kolei w tym wpisie.

2. O potrawach, które smakują najlepiej, gdy się na nie czeka.

    Okazje do wykorzystania świątecznych przepisów jeszcze się znajdą. Nie mam co do tego wątpliwości, bo grudniowy kalendarz już teraz mamy wypełniony – wspólne pieczenie ciasteczek piątego grudnia, impreza w obowiązkowych świątecznych swetrach u Zosi, firmowa wigilia z Zespołem MLE, no i przygotowania do Świąt, które w moim przypadku zawsze przemieniają się w niekończące przesiadywanie z rodziną w domu (w teorii spotykamy się aby sprzątać i gotować, ale po pięciu godzinach właściwie nic nie jest zrobione). Wigilijne i bożonarodzeniowe potrawy smakują najlepiej wtedy, gdy się na nie czeka. Nie ma co się do nich nadto śpieszyć (nawet starbunio wie, że syropy powinny być sezonowe, bo inaczej ich sprzedaż spada ;)).

    A ja mam w lodówce jeszcze spory kawałek dyni po Halloween, którą nie zdążyłam się nacieszyć. Chciałabym wycisnąć z jesiennego sezonu ile się da nim przejdę do ciężkich grudniowych dań.  Ciasta dyniowego robić mi się nie chcę, ale w wersji pieczonej na słono mogłabym jeść to warzywo codziennie. Ostatnio skorzystałam z przepisu Nigelli, który znalazłam w jej najnowszej książce „Zrób. Zjedz. Powtórz”. No więc zrobiłam, zjadłam i chętnie powtórzę. Podobnie zresztą jak przepis już bardziej „obiadowy” z kaszą bulgur, skórką pomarańczy i warzywami. Nie ma w tych daniach cynamonu ani karpia, ale na jesienne wieczory, gdy potrzebujemy czegoś rozgrzewającego i lekkiego jednocześnie, są idealne. Dzielę się tym przepisem dlatego, bo jest to przykład mojej codziennej diety, a wiem, że część z Was dosyć ma potraw na „specjalne okazje”.

Książka Nigelli Lawson "Zrób, zjedz, powtórz. Skłaniki, przepisy i opowieści" to połączenie przepisów z opowieściami o jedzeniu w pięknym, wciągającym i niepowtarzalnym stylu. Na uwagę zasługuje też sposób wydania – bez nachalnego zdjęcia na okładce, z grzbietem z płótna i fajnymi rozwiązaniami edytorskimi. Aż żal odkładać ją na półkę, bo wiem, że za chwilę znów po nią sięgnę. 

Przepis Nigelli na pikantny bulgur z pieczonymi warzywami

(przepis jest nieco uproszczony, a składniki dopasowane do tego, co akurat znalazłam w sklepie, pełną wersję znajdziecie w książce :))

(3-4 porcje jako danie główne)

KASZA BULGUR

mały pęczek kolendry (ok. 25 g)

2 duże ząbki czosnku

pół łyżeczki nasion kopru włoskiego

pół łyżeczki ziaren kminu rzymskiego

pół łyżeczki ziaren kolendry

1/2 łyżeczki suszonych płatków chili

375 ml zimnej wody

1 łyżka (15 ml) oliwy

1 pomarańcza (starta skórka oraz sok)

200 g kaszy bulgur

50 g czerwonej soczewicy

1 i 1/2 łyżeczki soli morskiej w płatkach (albo 3/4 łyżeczki drobnej soli morskiej)

 

PIECZONE WARZYWA

400 g poru 

400 g czerwonej papryki (2-3 sztuki)

200 g pomidorków koktajlowych

pół łyżeczki nasion kopru włoskiego

pół łyżeczki ziaren kminu rzymskiego

1 łyżeczka soli morskiej w płatkach (albo 1/2 łyżeczki drobnej soli morskiej)

3 łyżki (45 ml) oliwy

150 g rzodkiewki

Zastanawiacie się pewnie co to za piękna księga, po której bezczelnie piszę ;). To Księga Przepisów czyli forma osobistego notatnika, w którym zapisuje się ulubione receptury lub te, które doczekały się „ulepszeń”. Ja modyfikuję prawie każdą potrawę pod nasze rodzinne gusta czy alergie (albo gdy nie znajdę danego składnika w lodówce i zamienię go na coś innego). Niestety tych zmian później nie zapamiętuję i to jest idealne rozwiązanie dla osób, którym zdarzają się podobne historie. Polecam mieć go przy sobie zwłaszcza w czasie Świąt – ja planuję w końcu wyciągnąć od mojej kuzynki przepis na czekoladowe jeżyki, którymi częstuje nas od lat. Ta „Księga” to kolejna udana publikacja od Madamy (miałyście okazję widzieć również planner na moim Instagramie). Z kodem MLE2021 dostaniecie na nią 20% rabatu (kod ważny do 6 grudnia). 

Sposób przygotowania:

1. Nie musisz zaczynać od kaszy, ale ponieważ po ugotowaniu może spokojnie poczekać, ja właśnie tak robię. Drobno posiekaj co miększe łodyżki kolendry, tyle żeby uzyskać ich mniej więcej 1 łyżkę; obierz czosnek; odmierz przyprawy; postaw dzbanek z wodą przy kuchence.

2. Znajdź niezbyt duży rondel z grubym dnem i szczelną pokrywką. Na małym ogniu bardzo powoli rozgrzej w nim oliwę. Wsyp na nią skórkę startą z pomarańczy i wymieszaj. Przeciśnij przez praskę lub zetrzyj czosnek, dodaj razem z posiekanymi łodyżkami kolendry do rondla i mieszając, smaż wszystko ok. 30 sekund. Odrobinę zwiększ ogień (na średni) i wsyp na tłuszcz ziarna kopru, kminu i kolendry oraz płatki chili i wszystko dobrze wymieszaj.

3. Zwiększ ogień na duży, szybko wsyp do rondla kaszę i soczewicę i jeszcze raz starannie przemieszaj. Wlej do rondla wodę, posól ją i doprowadź do wrzenia. Kiedy zacznie bulgotać, przykryj rondel, zmniejsz ogień na mały i gotuj wszystko 15 minut (w tym czasie możesz zacząć kroić warzywa) – po kwadransie kasza i soczewica powinny wchłonąć cały płyn. Kiedy kasza się ugotuje, wyłącz ogień, przykryj rondel ściereczką i pokrywką, a następnie odstaw na 40 minut.

4. Rozgrzej piekarnik do 220/200 stopni z termoobiegiem. Pory pokrój na kawałki długości około 3 cm i wrzuć do solidnej brytfanki. Pokrój papryki na spore kawałki i dorzuć je na brytfankę, razem z pomidorkami. Posyp warzywa koprem włoskim, kminem i solą, polej oliwą i wymieszaj. Wlej do brytfanki 2 łyżki zimnej wody i 2 łyżki soków z wyciśniętej pomarańczy. Wstaw warzywa do piekarnika na 30 minut.

5. Po 30 minutach wyjmij brytfankę z pieca, dodaj do warzyw rzodkiewki i wymieszaj. Wstaw warzywa do piekarnika na kolejne 10 minut. Wyjmij brytfankę z piekarnika. Posiekaj kolendrę i wymieszaj kaszę. Przełóż ją do miski, posyp większością posiekanej kolendry i wymieszaj. Dodaj do bulguru 1/3 pieczonych warzyw i wymieszaj wszystko. Na tym etapie dopraw danie. przełóż na kaszę resztę warzyw i posyp je kolendrą.

Najpiękniejsze wieńce świąteczne tylko od Narcyza. Też możecie taki zamówić i dać w prezencie komuś bliskiemu. Po prostu napiszcie tutaj do najzdolniejszych florystek w Trójmieście (można też kupić je na miejscu w pracowni florystycznej w Gdyni przy Klifie).  

Ten fotel już dobrze znacie, część ozdób również, bo przetrwały bez problemu od zeszłego roku. Możecie je znaleźć w sklepie JOTEX wraz z wieloma innymi świątecznymi droibiazgami (choinkę znajdziecie tutaj, a śnieżynkę tutaj). Lubię kupować papierowe dekoracje, bo po pierwsze są piękne, po drugie – po złożeniu zajmują bardzo mało miejsca, a po trzecie – to nie plastik. Zerknijcie koniecznie na tę stronę, jeśli szukacie czegoś do mieszkania – teraz z kodem KASIANOV30 dostaniecie 30% rabatu na wszystkie produkty + 5+% extra na ceny zaznaczone na czerwono (oferta ważna do 31.12.2021). Cały ten tydzień na JOTEX są różnego rodzaju oferty z bardzo atrakcyjnymi rabatami, więc to dobry moment aby wybrać coś na prezent. Psst… podaję też link do lampki, którą mam koło łóżka, bo pojawiało się o nią wiele pytań. 

3. Pierwszy krok.

   Spod cienkiej bibuły obsypanej gdzieniegdzie różowym brokatem. Między wstążkami pozbieranymi po zeszłorocznej Wigilii. Wciśnięte w kartonowe przegródki. Szklane, porcelanowe, z misternie powycinanego papieru. Schowane na wysokościach, bo przecież sięgam po nie tylko raz w roku.

   Czujny widz obserwuje wygibasy mamy na drabinie i wsłuchuje się w uwagi. „Tę możesz potrzymać. Na tę uważaj, bo ta jest po babci. Nie wchodź za wysoko, bo będzie bam. A może pokażesz tę gwiazdę siostrzyczce?”. Ile razy nie zabierałabym się za rozpakowywanie świątecznych ozdób, błogie uczucie ogarnia mnie z tą samą mocą. Moja minimalistyczna dusza doznaje totalnego otępienia i przez parę tygodni lubuje się we wszystkim co złote, czerwone i pstrokate. W przedświątecznym czasie nie powinno się szukać szczęścia w materialnych drobiazgach, ale rozgrzeszam siebie, gdy widzę, że są one tylko nośnikiem naszych rodzinnych historii i tradycji, a ich rozkładanie, to najlepsza okazja do tego, aby te opowieści przekazać małemu niezdarnemu elfowi.  

mój sweter – niestety nie ma metki, ale to chyba stara kolekcja H&M // spodnie – mają 10 lat i są z Mango ;). 

   Wczorajsze popołudnie, zamiast na spacerze, spędziłam wśród pudełek, rozplątując kable od lampek i szukając miejsca dla świątecznego wieńca. Wszystko poprzekładam pewnie jeszcze z pięć razy, połowa ozdób nadal leży w kartonach, a dyskusje o prezentach na WhatsApp'ie póki co prowadzą do nikąd („ale że tory do Duplo dla twojego męża?!”). I niech tak będzie – świąteczna kurtyna dopiero podnosi się do góry. Niech nie opada zbyt szybko na nasze własne życzenie. 

*  *  *