Wpis powstał we współpracy z markami Polemika, Topestetic, Azure Tan, Aruelle oraz z salonem Balola.
„A.I. nie może wygenerować… piasku pomiędzy Twoimi palcami” – tak brzmi jeden ze sloganów najnowszej kampanii marki Polaroid, która lata temu zasłynęła z aparatów drukujących zdjęcia tuż po ich zrobieniu, bez potrzeby wywoływania filmu w laboratorium. Ten przełomowy wynalazek zmienił sposób, w jaki ludzie dokumentowali swoje życie – spontanicznie, bez czekania. A wspomnienia krystalizowały się od razu.
Ktokolwiek wymyślił ten slogan, nie mógł lepiej do mnie trafić. Jako mieszkanka Trójmiasta, uczucie piasku pod stopami znam od urodzenia. Jest nieodłącznym elementem mojego dzieciństwa, młodości, czy pierwszych lat w roli mamy. Chodzenie boso po piasku to sensoryczna przyjemność, fizjoterapia i medytacja w jednym, która pozwala nam dosłownie poczuć grunt pod nogami – ciepły, żywy, kojący. Uczucie nie do podrobienia, nawet przez sztuczną inteligencją, dlatego wcale (ale to wcale) nie dziwi mnie, że tak wiele osób postanawia ruszyć w stronę polskiego morza, gdy nadchodzą wymarzone wakacje.
A w moim Sopocie jest coś niezwykle pociągającego – tak jakby Monte Carlo, ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami, połączono z niezobowiązującym stylem nadbałtyckich miejscowości i północną surowością. Trochę dla emerytów i trochę dla imprezowiczów. Dla tych, co lubią blichtr i dla tych, co chcą popatrzeć w morze, nie myśląc o tym, aby od razu o tym zapostować. Dla rodzin z dziećmi i dla singli. Dla tych, co chcą się wylegiwać na plaży i tych, co chcą po niej biegać po cztery godziny dziennie.
Poranne cappuccino w Kaiserze, śniadanie w Całym Gawle, opalanie w Sheraton Beach Club albo na słynnej plaży Grand Hotelu, czy wieczór w Trzech Siostrach, gdzie po północy tańczący tłum wylewa się na deptak – ta nieco teatralna odsłona Sopotu, połączona z filtrem glamour, staje się już jakimś kanonem, zyskuje swój własny styl, jak francuskie Saint Tropez czy włoskie Portofino. Możecie mówić, że przesadzam i po prostu za bardzo kocham swoje rodzinne strony, ale uważam, że nie ma lepszego miejsca, aby poczuć klimat polskiego kurortu i uszczknąć z niego coś dla siebie.
Ale dziś nie będę tu pisać o najmodniejszych sopockich miejscach, bo jako mieszkanka korzystam z nich po sezonie. Przy całej mojej miłości, zdaję sobie przecież sprawę z niektórych wad życia w turystycznym mieście. No i nie każda z Was, jako cel podróży, zaplanowała sobie właśnie Trójmiasto – a chcę, aby każda z Was po przeczytaniu tego artykułu stwierdziła, że coś jej się z niego przydało. Umilacze prosto z kurortu to jak zwykle zbiór newsów i polecajek, które tym razem mają po prostu przywołać tę wakacyjną atmosferę: zapach rozgrzanego drewna na molo, lekkość, jakbyście właśnie wysiadły z żaglówki, szum fal. A to wszystko w akompaniamencie luźnego, acz eleganckiego stylu, który nie zdradza do końca czy idziesz na plażę czy do pracy ;). Zapraszam!
1. Tenis jako estetyczny gen Sopotu.
Styl „tennis club chic” wraca na światowe wybiegi – ale tu, w Sopocie, nigdy nie przestał być aktualny. W moim mieście tenis to nie tylko sport. To coś, co ukształtowało jego estetykę na długo przed tym, nim influencerki odkryły prążkowane skarpety i plisowane spódniczki. Pierwsze korty w Sopocie powstały w 1897 roku (to zaledwie 20 lat po narodzinach tenisa w Anglii). Przez kilka lat odbywał się u nas nawet Orange Prokom Open – turniej ATP i WTA rangi międzynarodowej. Swój mecz rozegrał tu sam Rafael Nadal czy Venus Williams, a cała trójmiejska młodzież walczyła o to, aby móc podawać piłki w trakcie meczów. I chociaż Sopot stracił rangę ATP, to do dziś zachował renomę miasta z tradycją tenisową. Rozbudowana infrastruktura sprawia, że ten sport (uznawany za atrakcję dla elit), jest u nas trochę bardziej przystępny (polecam gorąco wszystkie obozy czy turnieje dla dzieci w Sopot Tenis Klub).
A co do samego stylu – przypominam Wam artykuł (lub podcast) wyczerpujący temat mody tenisowej, ale też popularnego ostatnio „tenniscore”. No i wyjaśnia, dlaczego styl prosto z kortu tak jednoznacznie kojarzy nam się ze światem wyższych sfer.
Mój komplet w tenisowy wzór jest od marki ARUELLE i można go nosić na różne sposoby. Zajrzyjcie do oferty – znajdziecie tam sporo niezobowiązujących projektów, które dobrze wpisują się w sopocki styl. Kod KASIA30 działa od dziś przez tydzień i daje aż 30% zniżki na wszystko!
2. Rewolucja Francuska 2.0
Dla tych z Was, które zapragnęły poczuć się jak bohaterowie filmu „Wszystko gra”, daję znać, że Zara Home wyczuła potencjał i stworzyła edycję tenisową. Ja osobiście kocham tenisowy wzór (cienki prążek na jednolitym tle), bo momentalnie przywołuje na myśl wakacyjną atmosferę. Ale skoro już mowa o zakupach (zwłaszcza tych kompulsywnych), to muszę wspomnieć o przełomowych zmianach, które wprowadziła Francja. „Nie da rady powstrzymać ultra fast fashion? No to patrzcie” – można by pomyśleć, że w Palais Bourbon, gdzie urzęduje Zgromadzenie Narodowe (francuski odpowiednik sejmu) ktoś wypowiedział właśnie takie zdanie. Francja, jako pierwszy duży kraj w Europie, postanowiła wypowiedzieć wojnę ultra fast fashion – czyli ubraniom tańszym od bagietki. Senat zatwierdził ustawę zakazującą reklamowania marek takich jak Shein czy Temu – co ciekawe, zakaz dotyczy także influencerek, które nie mogą już promować ich produktów. Z kolei Shein dostało dodatkowe 40 milionów euro kary za udawanie, że „promocja kończy się za pięć minut”, chociaż trwała od zawsze. Co Wy na to?
Mam nadzieję, że wszystkie nadmorskie kurorty pójdą za przykładem przyjaciół znad Sekwany i też poszukają rozwiązań pozwalających sprzedawać na deptakach pamiątki polskiej produkcji, a tym samym promować przede wszystkim regionalnych rzemieślników. Trzymam za to kciuki!
3. „Wielkie piękno” w całej Polsce.
Historia Jeppe Gambardelli, rzymskiego dziennikarza i kronikarza salonów, który nagle orientuje się, że pod całym tym blichtrem nie ma już nic – brzmi trochę jak sopocki poranek po szalonej nocy w środku wakacyjnego sezonu. Ten film to opowieść o świecie, w którym estetyka jest ważniejsza niż moralność. A piszę o nim dlatego, że arcydzieło Sorrentino wraca w te wakacje do kin studyjnych i plenerowych. Tutaj znajdziecie harmonogram (w Gdyni i w Gdańsku też będą seanse!).
4. Opalenizna pozorów.
Mogłoby się wydawać, że mieszkanki Trójmiasta powinny być najbardziej opalonymi dziewczynami w Polsce – w końcu mają morze pod domem, do plaży mogą dojechać rowerem, a słońce, choć kapryśne, potrafi przygrzać w lipcu nawet przez trzy dni :D. "Nadmorska opalenizna” to w rzeczywistości perfekcyjna mieszanka kremu koloryzującego z filtrem SPF 45 i dobrego samoopalacza. Tak. Prawda jest taka, że nie jemy smażonej ryby z frytkami przez cały tydzień, pod ubraniem nie nosimy bikini i nie wylegujemy się na plaży w przerwie na drugie śniadanie.
Mieszkanka Trójmiasta opala się mimochodem: omijając Monciaka w drodze do pracy czy odprowadzając dziecko do przedszkola w japonkach. Nie ma w tym desperacji. Jak to mawia moja koleżanka: „mam ważniejsze rzeczy do zrobienia, ale jeśli słońce mnie muska, to proszę bardzo.” Opalenizna z życia, a nie z leżaka, ma jednak swoje wymagania. Zapiszcie sobie te dwa poniższe produkty, bo to one gwarantują mi, że stojąc w kolejce do parkometru obok turystek, nie mam poczucia, że przez ostatnie kilka tygodni siedziałam w piwnicy.
Krem koloryzujący Jan Marini – zabezpiecza moją twarz przed słońcem i jednocześnie pozwala mi zrezygnować z tradycyjnego podkładu. Opiera swoje działanie na filtrach fizycznych o wysokim stopniu ochrony UVA i UVB na poziomie SPF 45. Posiada wodoodporną formułę utrzymującą się na skórze do 80 minut podczas kąpieli morskich. Dzięki wysokiej mikronizacji tlenku cynku nie pozostawia na skórze białej poświaty. Kompleks Oli Capture System niweluje nadmierne błyszczenie. Teraz dostępny jest też w dwóch dodatkowych odcieniach – jasnym i ciemnym.
Kosmetyki Jan Marini są dostępne (z bezpłatną dostawą) w sklepie Topestetic, który już wcześniej Wam polecałam. W Topestetic już od 12 lat każdy może skorzystać z bezpłatnych konsultacji kosmetologicznych – zdecydowanie warto, bo to może uporządkować Waszą kosmetyczną strategię. Jan Marini, oprócz pielęgnacji domowej, to również zabiegi profesjonalne, dostępne w wyselekcjonowanych gabinetach i klinikach w całej Polsce.
Przy okazji warto wspomnieć o akcji, którą marka Topestetic przeprowadza z Fundacją Sensorita: "UVaga – wyprzedź czerniaka". Dziś wystartowała w Warszawie i już teraz udało się dzięki niej przebadać, aż 235 osób! Projekt obejmuje 16 miast (mapę z miastami znajdziecie tutaj). Badanie znamion jest całkowicie bezpłatne, a w Gdańsku będzie można się zbadać 28 lipca.
Na zdjęciu od lewej: Marini Psyhical Protectant Tinted (z neutralnym barwnikiem) // Marini Psyhical Protectant Tinted (Medium to deep) // Marini Psyhical Protectant Tinted (Fair to light) //
Stopniowo opalające masło do ciała Azure Tan Shimmering – mój „top of the top” samoopalaczy do ciała. Dlaczego? Bo jest bardziej jak balsam (stworzony na bazie masła kakaowego i masła SHEA), bardzo łatwo się go nakłada, nawilża skórę, nie brudzi ubrania, a efekt i tak jest naprawdę wyraźny (jedna aplikacja robi dużą różnicę, po dwóch aplikacjach mamy już naprawdę ładną opaleniznę, jak po udanych wakacjach w podrównikowym kraju). Nie wiem, który to mój słoik, ale na pewno nie ostatni. Produkt jest w pełni bezpieczny dla kobiet w ciąży i mam karmiących piersią. Do aplikacji przyda się materiałowa rękawica, ale produkt tak łatwo się rozprowadza, że silikonowe rękawiczki też zdadzą egzamin. Z kodem MLE15 dostaniecie 15% na wszystkie produkty w azuretan.com.pl.
5. Zawsze gotowa na plażę?
Przez większość wakacji pogoda w Trójmieście pozwala raczej zakrywać ciało, niż je odkrywać (legginsy i oversizowa kurtka w kowbojskim stylu to, póki co, mój ulubiony zestaw na lato), ale może właśnie dlatego pielęgnacja ma tu inny sens? Nie ma tej presji, aby szykować ciało na tygodniowe wakacje, bo presję czujemy od pierwszej plażowej pogody w maju do ostatniego dnia września ;).
To pewnie dlatego, częściej odwiedzam Balolę jesienią i zimą, niż latem. To salon kosmetyczny i kosmetologiczny, położony po sąsiedzku, ale spotykam tam Czytelniczki bloga z całej Polski :). Mieszkanki Trójmiasta pewnie dobrze go już znają, bo wspominałam o nim nie raz, ale ponieważ salon wciąż się rozwija i pomaga mi z kolejnymi urodowymi wyzwaniami to przypominam Wam o nim. To miejsce, które w swojej ofercie łączy technologię HiTech z klasyką pielęgnacji twarzy. Polecam na przykład Bright Up Therapy – zabieg rozjaśniający przebarwienia, wykonywany na produktach polskiej marki ProXN. Uwielbiam jego subtelne działanie, bo twarz po nim wygląda jak muśnięta światłem – bez podrażnień, bez agresywnego złuszczania. W ofercie znajdziecie także takie zabiegi nawilżające (jak Geneo), oczyszczające (takie jak DermaClear czyli hydrodermabrazja) oraz termolifting Zaffiro, który stymuluje produkcję kolagenu. W Baloli jest już 13 zaawansowanych urządzeń. A od siebie dodam, że nie jest to tylko salon urody. To miejsce, które daje poczucie, że można być najpiękniejszą wersją siebie w każdym wieku i o każdej porze roku – bez kompromisów między bezpieczeństwem a efektem.
Pomyślałam, że ten akt desperacji będzie najlepszą zachętą dla tych z Was, które nie próbowały jeszcze produktów od polskiej marki Polemika. Ten balsam, który przecinam na zdjęciu, aby wygrzebać ostatki, to najbardziej podstawowy kosmetyk w moim domu. Jeden z niewielu, który nie uczula moich dzieci. Do ciała, rąk, a nawet twarzy. Po plaży, po kąpieli, przed wyjściem z domu w sukience odkrywającej nogi. Najlepszy!
(Na zdjęciu widzicie także masełko do demakijażu, ale nada się ono świetnie też wtedy, gdy dzieci, zamiast malować na kartce, malują sobie twarze, albo gdy przed komunią kuzyna trzeba zmyć wodne tatuaże z Elsą :D.) Już teraz możecie skorzystać z kodu rabatowego MLE20, który da Wam 20% rabatu na zakupy w sklepie Polemika (działa do końca sierpnia).
Nie robię tego często, ale dla tych ulubionych kosmetyków – warto!
6. Turystyka z przyszłości, ale bez technologii.
W magazynie Znak znalazłam ciekawy artykuł o tym, jak w najbliższym czasie zmieni się styl naszego podróżowania. Kurator doświadczeń, calmcations czy noctourism to trendy, które w Sopocie mogłyby się zadomowić. Zwłaszcza noctourism – bo jeśli jest miejsce, które nocą zyskuje dodatkowy wymiar, to jest to właśnie Sopot. Kiedy turyści wracają do swoich apartamentów, plaża w Kamiennym Potoku pustoszeje, molo zamienia się w drewnianą drogę prowadzącą donikąd, parawany przestają wygradzać piaszczyste włości. A patrzenie na deszcz spadających Perseidów (między 12 a 13 sierpnia) w akompaniamencie szumu fal może być naprawdę niezapomnianym przeżyciem. Bo najlepszym luksusem nie jest rezerwacja w najmodniejszej restauracji, ale poczucie, że miasto przez chwilę należy tylko do Ciebie.
5. Sopocki dysonans.
Festiwale, plażowanie i przesiadywanie w knajpach, to oczywiście jedna strona sopockiego medalu. Z drugiej, jest codzienność wszystkich tych, którzy w tym czasie muszą pracować. Część z Was pewnie zna dobrze to uczucie – czekacie na urlop i myślicie o tym, jak cieszyć się latem, gdy rutyna życia nie odpuszcza ani trochę, ale jednocześnie ma się wrażenie, że wszyscy wokoło zaczęli już wakacje. Uwierzcie mi, że mieszkańcy kurortu coś o tym wiedzą – od czerwca do września prowadzimy normalne życie, chodzimy do pracy, odprowadzamy dzieci do przedszkola, robimy codzienne zakupy. Ale wszyscy dookoła nas albo idą na plażę, trzymając pod pachą dmuchanego krokodyla, albo z niej wracają. Chcąc przetrwać, musieliśmy trochę łapać tę wakacyjną atmosferę, a jednocześnie dalej twardo stąpać po ziemi. Korzystać z tego, co daje nam nasza okolica, ale nie frustrować się faktem, że nie zaczynamy dnia od jogi na plaży, tylko od odpisywania na mejle. Powstały nawet badania na temat tego, że praca w sytuacji, gdy otaczający nas ludzie mają wolne, generuje więcej stresu niż zwykle. Zapewne źródłem tego jest dysonans poznawczy – nasz umysł nie lubi, gdy pojawiają się jakieś niespójności.
A dla wszystkich, którzy planują wypad na wakacje, przytoczę jeszcze badania przeprowadzone wśród pracowników trójmiejskich hoteli (Grobelna, 2015), których wyniki jednoznacznie pokazały, że trudne zachowania klientów (na przykład roszczeniowość, agresja, brak kultury) są istotnym źródłem stresu i emocjonalnego wyczerpania wśród personelu. Pamiętajmy, że ten cały spektakl, który sprawia, że nasze wakacje wyglądają jak na pocztówce, to zasługa całego sztabu ludzi. Bo za każdą idealnie podaną „flat white” i ułożonym w wachlarz ręcznikiem stoi ktoś, kto w tym ekskluzywnym teatrze gra rolę wymagającą najwięcej energii – i robi to w uniformie, z uśmiechem na ustach. Bądźmy życzliwi, nie tylko we własnym mieście.
Czy zachęciłam Was do tego, aby wybrać się do Sopotu? Jeśli gdzieś między akapitami nabraliście ochoty, aby sprawdzić, jak piasek przesypuje się pod Waszymi stopami, to uważam zadanie za wykonane. A gdy się tu pojawicie, szukajcie swoich miejsc i spróbujcie odpocząć. Do zobaczenia na molo!
* * *
Komentarze