Wpis zawiera linki afiliacyjne. 

 

  Gdy ponad dekadę temu, to jest w 2013 roku, do polskich księgarni weszła bestsellerowa książka Jennifer L.Scott: „Lekcje Madame Chic” styl Polek był w trakcie wielkiej transformacji. Po kilkuletnim zachłyśnięciu się dostępem do taniej odzieży w sieciówkach, zaczęłyśmy rozumieć, że swoją garderobę można już zacząć budować na podstawie tego, czego chcemy, a nie tego, co akurat udało nam się znaleźć w sklepie. Nasze zakupowo-modowe zachowania można trochę porównać do wygłodniałego zwierza – przez kilkadziesiąt lat w Polsce moda nie była powszechnie dostępna i trzeba było kombinować, aby zdobyć czy uszyć coś stylowego. Nic dziwnego, że po takim przymusowym „poście” uznałyśmy, że możemy sobie trochę odbić. Ale gdy pierwszy głód został zaspokojony, większość z nas nie chciała już kupować czegokolwiek. Chciałyśmy kupować „dobrą bazę”, a tą bazą – według większości specjalistek – były między innymi marynarskie motywy.

  W „Lekcjach Madame Chic” można było przeczytać, że pasiasty sweter to jedno z dziesięciu kluczowych ubrań w naszej szafie. W moim „Elementarzu Stylu” również go nie zabrakło. Wszystkie ikony stylu uwielbiały marynarskie paski. Brigitte Bardot, przechadzając się w Cannes po plaży w 1956 roku, nosiła je z czarnymi cygaretkami i baletkami marki Repetto w tym samym kolorze. Audrey Hepburn łączyła je z trenczem i nie rozstawała się z nimi nawet zimą. A miliony kobiet na świecie nie wyobrażała sobie bez nich swojej wiosenno-letniej garderoby.

  Ale w ostatnich latach coś się zmieniło w tym temacie. Paski stały się sztampowe i tak powszechne, że z rzeczy modnej i klasycznej stały się pospolite. W oczach Generacji Z pasiaste, klasyczne swetry są – na równi ze spodniami rurkami – świadectwem millenialsowej kichy. A ja skłamałabym pisząc, że paski zawsze i wszędzie wyglądają dobrze, no i że są całkowicie oporne na działanie czasu. Na dowód tego sama posypię głowę popiołem i wystawię się na małe upokorzenie. Poniżej kilka moich stylizacji sprzed lat:

2011

2012

2013   

  …i pomyśleć, że wtedy także czytałam komentarze na temat tego, że mój styl jest zbyt klasyczny :D.  Modowe gafy mogłyby być niezbitym dowodem na to, że prążkowane ubrania nie są wcale tak uniwersalne, jak próbowano nam wmówić, ale gdy spojrzę także na inne moje zestawy z przeszłości, widzę, że to chyba nie w paskach był problem… (tutu i tu wyglądają całkiem nieźle mimo upływu lat) Będę więc dalej stała przy swoim – przede wszystkim czasy, w których ktoś może nam mówić, co możemy nosić, a czego nie, już dawno minęły (i to nomen omen dzięki krytykującej wszystkich na około Generacji Z). A poza tym, jeśli coś sprawdza się przez dekady, to – przyznaję – faktycznie przestaje być „modne”, a to dlatego, że wchodzi po prostu do kanonu rzeczy użytecznych. Podejrzewam, że w latach 90 wiele gospodyń domowych żywo rozmawiało między sobą o tym, że modnie jest posiadać własną zmywarkę – dziś podchodzimy do tego tematu już trochę inaczej, prawda?

  A co z zarzutem, że paski są przeznaczone dla kobiet bez charakteru? Cofnijmy się do czasów, gdy nie było jeszcze bloga, internetu, a nawet H&M-u. A konkretniej do 1913 roku do Normandii, gdzie nadmorskim miasteczku Deauville, Coco Chanel otwiera swój pierwszy butik z ubraniami. To była prawdziwa rewolucja, ponieważ projektantka pierwszy raz wykorzystała w modzie damskiej dżersej, zarezerwowany do tej pory wyłącznie dla mężczyzn. Poszła też o krok dalej – na jej bluzkach i swetrach widniały poziome pasy, jak żywcem ściągnięte z marynarskich i rybackich ubrań. Dla ówczesnej elity było to szokujące – kobiety mają nosić męskie rzeczy, na dodatek nawiązujące do klasy pracującej? A jednak znalazły się odważne damy – bo to, co dziś jest bezpieczną bazą, kiedyś było świadectwem nonkonformistycznej postawy, a na salonach wzbudzało konsternację. Malowniczy kurort na północnym wybrzeżu Francji do dziś jest symbolem początku rewolucji mody kobiecej.

   No dobrze, ale to było dawno, dlaczego więc po ponad stu latach paski nie stały się po prostu nudne? Bo to wzór, w którym tkwi jakaś dynamika. Paski czarują i przykuwają naszą uwagę. Nieprzypadkowo znalazły się na ubraniach noszonych przez marynarzy – miały one za zadanie… ratować życie. Dzięki nim łatwiej było dostrzec człowieka, który wypadł za burtę i wyłowić go z wody. Bo w naturze nie występują idealnie symetryczne linie, w związku z czym nasza percepcja każe je wyłapywać z otoczenia. To, że ubrania w paski przykuwają uwagę jest więc kwestią biologiczną, a nie modową. I raczej ciężko będzie wytłumaczyć naszym neuronom, że ten wzór jest już passé i mają przestać na niego reagować…

  A poza tym, nikt chyba nie zaprzeczy, że jeśli ubrania mają sprawiać nam przyjemność, wywoływać miłe uczucia, to pasiaste ubrania są na pierwszym miejscu tej listy. Mają w sobie wakacyjną beztroskę, przywołują na myśl wspomnienia z morskich kurortów, dzięki nim możemy poczuć się trochę jak Grace Kelly na jachcie, nawet jeśli przyszłyśmy tylko do znajomych na grilla. Dają nam obietnicę pewnego nastroju, a przy tym są schludne i bezpieczne. Podsumowując – paski są jak ryba filet, czyli same plusy i żadnego minusa (niewtajemniczonych zapraszam tutaj). No dobrze, koniec tych żartów – jeśli w artykule wyczułyście odrobinę prześmiewczego tonu, to słusznie – żadna zetka, ani millenials, a tym bardziej blogerka nie powinni Wam mówić, co macie nosić. 

*  *  *

  Akceptuję fakt, że do pasków co jakiś czas trzeba podejść „na świeżo”. Dziś noszę je tak, jak poniżej. Za parę lat pewnie coś się w mojej letniej garderobie zmieni, ale Marinière raczej nigdy w niej nie zabraknie.

bluzka – Masthew 

dżinsy – Pull&Bear

buty – Isabel Marant 

torebka – Studio Amelia

sukienka – MLE 

torebka – DeMellier London

klapki – Mango 

sweter i spódnica (ponownie dostępna w przyszłym tygodniu) – MLE 

klapki – Mango 

torebka – Bottega Veneta