Look of The Day – polska złota jesień

Wpis powstał we współpracy z marką YES.

 

kolczyki – YES 

kapturek z szalikiem i rękawiczki – MLE 

płaszcz – 303 Avenue

legginsy – Oysho

buty – New Balance 9060

torebka – Manu Atelier

 

  Czy to ja pisałam niedawno o tym, że jesień w rzeczywistości jest szara i ponura? Chyba muszę to odszczekać. Wiem, że wystarczy jedna wichura, aby krajobraz zmienił się o 180 stopni, ale póki co, Sopot wygląda jak scenografia do filmu „Masz wiadomość”.  A skoro już o nim mowa – Meg Ryan kochała legginsy, sportowe buty i długie płaszcze. Legendarny kostiumograf, Albert Wolsky, który odpowiadał za stroje w tym kultowym filmie, uznał, że bohaterka pracująca w księgarni powinna wyglądać tak, jakby codziennie czytała Jane Austen, ale miała do pracy pięć minut pieszo. Brzmi jak plan, prawda?

  A propos złotej jesieni: w YES ruszył już Black Friday (kolczyki ze zdjęcia są w nowej niższej cenie). Niektóre modele są przecenione nawet o 50%!

Listopadowe umilacze – za oknem szaro, na Insta złoto, czyli o współczesnej mitologii jesieni

Wpis powstał we współpracy z marką Sensum Mare, G.M. Collin i Basic Lab i lokuje markę własną.  

 

  „Że jak?!” – zapytałam, wylewając na mój wełniany golf trochę pumpkin spice latte z wrażenia. Koleżanka, która odkąd pamiętam śmiała się z moich „jesiennych rytuałów”, spacerów w deszczu, kupowania świec o zapachu cynamonu i niepokojąco dużej liczby swetrów, właśnie wygłosiła laudację na cześć listopada. Że teraz to jej ulubiony miesiąc, że jest tak pięknie, że właśnie tego od zawsze potrzebowała. „Oho… moda na romantyzowanie jesieni weszła na całego” – pomyślałam sobie i zaczęłam zastanawiać się, jak do tego doszło.

   Jesień stała się emocjonalnym projektem sezonowym. Od jakiegoś czasu, nietrudno było w świecie mediów społecznościowych wyłapać coś, co można by nazwać „marketingiem czułości”. Zaczęło się niewinnie i nawet z jakimś sensem – od książek o „hygge” i celebracji małych rzeczy w długie wieczory. Dziś to już jedna wielka machina, pod którą można podczepić właściwie wszystko: od schabu w promocyjnej cenie, po szybkie pożyczki.  

  Nikt nie powinien być zdziwiony. Przecież od zawsze wiadomo, że jeśli jakieś wydarzenia czy emocje mogą nam coś sprzedać, to zostaną one przemielone do granic możliwości, tak jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Ale mnie drażni jeszcze jedna rzecz: jesień to był dla mnie zawsze czas odpuszczenia. Mimo że spraw na głowie było mnóstwo, to jednak z tyłu głowy miałam poczucie, że jeśli po długim męczącym dniu, będę miała ochotę schować się pod kołdrą z miską makaronu i odpalić serial, to nikt nie będzie tego źle oceniał (mam tu konkretnie na myśli samą siebie oczywiście – moją najbardziej srogą hejterkę). Jesień była sezonem nicnierobienia. Czasem, w którym nikt nie wymagał nadprogramowej produktywności, więc nawet najmniejsza inicjatywa, czy drobne przyjemności były w naszym dopaminowym układzie punktowane razy sto.

  Dziś zewsząd atakują mnie obrazy jesieni, która jest wyzwaniem. Masz być na grzybach i znaleźć kilo borowików, a nie jakichś tam nędznych maślaków. Musisz upiec siedem różnych ciast i tylko spróbuj podać je w miseczce razem z gałką kupnych lodów, a zostaniesz wykluczona z jesiennej społeczności „homemade”. Gdy do tego dochodzą zdjęcia wygenerowane przez AI – te idealne, złociste lasy i kubki herbaty parujące w sposób, w jaki fizyka nigdy nie pozwalała – zaczynam się zastanawiać: kto ukradł mi moją brzydką, posępną, goblinową porę roku? Tę z błotem na butach i światłem, które gaśnie za szybko?  

  Nie chodzi już o to, żeby czuć. Chodzi o to, żeby wyglądało, jakbyśmy czuli. Chcemy melancholii, ale tylko takiej, którą da się zresetować jednym kliknięciem. Oczywiście, nie mam najmniejszego prawa do uzurpowania sobie jesieni i miłości do niej, ale w ostatnich kilku latach zaczynam czuć się trochę jak Shrek na swoim bagienku, gdy nagle wszystkie inne postacie z bajek również postanowiły na nim zamieszkać. I przy okazji poprzestawiać wszystko po swojemu.  

  Od lat piszę o tym, że jesień naprawdę da się lubić. Że jest piękna, jeśli tylko spróbujemy spojrzeć na nią inaczej. Może po prostu denerwuję się, że nie mam już kogo do tego przekonywać? A jednak, skoro pojawiłyście się dziś na blogu, to znak, że potrzebujecie jeszcze szczypty magicznego pyłu o zapachu cynamonu i w kolorze złota, który pomaga czarować szarą rzeczywistość. Dajcie mi więc odrobinę tej satysfakcji i pozwólcie podzielić się moimi prawdziwymi listopadowymi umilaczami.  

Sweter to MLE, dżinsy z Zary, kapcie z Soft Goat. 

 

1. A propos Shreka i jego bagna: świat mody odkrył, że błoto może być luksusowe.

  Wybaczcie mi na wstępie ten ironiczny ton, ale inaczej się nie da. Wiejski styl, znany od wieków, właśnie został ogłoszony największym trendem sezonu. Cotswolds to serce angielskiej prowincji – pagórkowaty region rozciągający się przez sześć hrabstw, gdzie krajobraz wygląda tak, jakby ktoś projektował go pod niedzielne spacery z tuzinem psów myśliwskich przy nodze. Przez stulecia był to teren zamożnych handlarzy wełną, którzy budowali majątki z lokalnego piaskowca o ciepłym, miodowym odcieniu. Ten „golden limestone” nadał miasteczkom ich charakterystyczny, spójny wygląd i stworzył idealną scenografię do filmu o tęsknocie za prostszym (ale jednocześnie bardzo estetycznym) życiem.  

  Z biegiem lat Cotswolds stało się symbolem wiejskiej elegancji – miejsca, gdzie praktyczność spotyka się z gracją. Klasyczne tweedy, kalosze, kaszmirowe swetry i zamszowe dodatki to spadek po arystokratycznym pragmatyzmie. Koronowane głowy musiały mieć przecież stroje dopasowane do życia w rytmie natury. Ubrania projektowane z myślą o chłodzie i błocie łączyły praktyczność z nienachalnym luksusem.

   Modowe redaktorki na całym świecie twierdzą, że to właśnie stamtąd pochodzi styl, który podbija teraz Instagram i Tiktoka. A co ja myślę na ten temat? Cieszę się, że moje dziesięcioletnie huntery są dziś bardziej modne, niż szpilki na koturnie. Jestem pewna, że w Waszych szafach znajdziecie mnóstwo rzeczy, które nawiązują do tego stylu i to jest jego duży plus. Przygotowałam dla Was tablicę na Pintereście z inspiracjami – może się przyda. Tęsknotę za angielską wsią podchwyciły też marki wnętrzarskie. Zara Home stworzyła kolekcję inspirowaną innym regionem Wielkiej Brytanii – Walią. Nie trzeba nic kupować, ale zwiastun promujący kolekcję można obejrzeć dla wczucia się w klimat :).  

 

2. Sztuka dzisiaj.

  Listopad to ten moment w roku, kiedy człowiek desperacko szuka koloru, czegoś, co pobudzi go do życia. Właśnie w taki typowy, ponury, jesienny poranek bez słońca (za to z dużą dozą frustracji na śniadanie) przyszedł do mnie mejl, który sprawił, że miałam ochotę rzucić wszystko, czym właśnie planowałam się zająć. Desa Unicum zaprosiła mnie do pełnienia roli kuratora w ich grudniowej aukcji. I chociaż ta współpraca miała być kompletnie bezpłatna i oznaczała dla mnie wiele godzin pracy plus kilka podróży, to po kilkusekundowej analizie zgodziłam się bez wahania.

  To zadanie było jedną z największych przyjemności ostatnich miesięcy. Możliwość wypromowania młodych, utalentowanych twórców to jedna z tych rzeczy, dla których warto było przez lata gromadzić tutaj publiczność z estetyczną świadomością – czyli Was :). Pod tym linkiem możecie zobaczyć już część prac oraz wszystkie informacje o aukcji.  

  Jeśli macie coś w rodzaju zaufania do moich wyborów, to gorąco zapraszam Was do wizyty w Desa Unicum w Warszawie oraz do udziału w licytacji, która odbędzie się 2 grudnia, o godzinie 19:00 w Domu Aukcyjnym DESA Unicum na ulicy Pięknej 1A w Warszawie. Na licytację dzieł może przyjść każdy, kto ma ochotę. :)

  Wśród moich wyborów znajdziecie między innymi pracę świetnego Nikodema Szpunara, a nawet przechowywaną gdzieś w przepastnych archiwach Desy, pracę Magdaleny Abakanowicz, do której mam szczególny sentyment, bo w młodości mieszkała i kształciła się w moim Trójmieście. 

Z przyjemnością przejrzałam ponad 300 obrazów i rzeźb, aby znaleźć te, które będą mogły pojawić się na licytacji. Na zdjęciu znajdują się prace następujących artystów: Nikodem Szpunar, Justyna Adamczyk, Tycjan Knut, Mat Kubaj, Marcin Jasik, Basia Banda.
 

 

3. „Dziś nie dam rady, bo oglądam serial”.

  Jeśli ktoś mówi, że jesienią nie lubi oglądać filmów i seriali, od razu zaczynam być podejrzliwa. Może po prostu nikt nie polecił tej osobie czegoś ciekawego? Albo – o zgrozo – ma w sobie tyle dyscypliny i samozaparcia, aby nawet w listopadzie robić wieczorami coś ambitnego? W każdym razie, jeśli chcecie odejść od oczywistego listopadowego trio, czyli „kubek + kocyk + Meg Ryan”, to mam dla Was moje trzy wybory. Dajcie znać czy oglądacie, bo nic tak nie ożywia, jak dyskusja, o tym, że polecony serial okazał się być totalnym dnem.

„Kulawe konie” (Slow Horses, Apple TV+). Ostatni raz wkręciłam się tak w serial w 2011 roku, kiedy obejrzałam pierwszy sezon Homeland. Chociaż w tym przypadku jest znacznie weselej. Tytułowe „kulawe konie” to zespół średnio rozgarniętych agentów w londyńskim biurze MI5. Główni bohaterowie ratują Wielką Brytanię z gracją ludzi, którzy zgubili w Starbucksie pendrive’a z największą tajemnicą państwową. Do tego Gary Oldman w roli szefa, który jest jak połączenie Churchilla, Bonda i zblazowanego woźnego. Jeśli wyrobię się z tym wpisem do wieczora, to już wiecie, co będę oglądać.  

„Nabrani” („A True Story About Fake Art”, Netflix). Dokument o tym, jak jeden z najbardziej prestiżowych domów aukcyjnych w Nowym Jorku sprzedał światu marzenie o nowym Rothko — tyle że to marzenie namalowane zostało w garażu w Queens. Kapitalna opowieść o chciwości, snobizmie i o tym, że sztuka dosłownie odbiera ludziom racjonalne myślenie.  

„Victoria Beckham” (Netflix). Z pozoru to opowieść o byłej „Posh Spice”, która zamieniła mikrofon na manekiny — ale w środku kryje się wojna z własną perfekcją. Victoria nie pozuje na „girlboss” – ona nią jest, choć najwyraźniej kosztem kilku nieprzespanych dekad. Po obejrzeniu tego dokumentu być może nie będziemy mądrzejsze, ale przynajmniej utwierdzimy się w przekonaniu, że sława i bogactwo nie zawsze idą w parze ze szczęściem. 

 

4. Burak, jaszczurka i ja — historia jesiennej pielęgnacji.

  Wraz z końcem wakacji od zawsze wchodziłam w fazę „szczura mieszkającego w mieście, w którym żaden kanał się nie otwiera” czyli legginsy, sweter, związane włosy i brak makijażu. Czas zaoszczędzony rano wykorzystywałam na porządną pielęgnację wieczorami. To właśnie o tej porze roku robię wszystkie zabiegi, które sprawiają, że przez kilka dni wyglądam jak burak, albo łuszczę się, jak jaszczurka.

  Tymczasem, Instagram i Tiktok próbują mnie przekonać, że listopad, to tylko kolejny wybieg dla modelek i powód, aby starać się za bardzo. No way. Na początku roku ustaliłam zasadę: każdego dnia 10-15 minut poświęcę na pielęgnację. Jeśli tego nie zrobię, to następnego dnia podwajam czas. Tylko jesienią mogę nadrobić zaległości, dlatego gdy dziś nałożę maskę na twarz, to powinnam zmyć ją w okolicy grudnia.

  A tak serio – od ostatnich kodów zniżkowych na blogu minęły chyba trzy miesiące i wiele z Was dawało mi znać, że Wasze kosmetyczne spiżarki świecą pustkami. Mam więc dla Was moje najlepsze jesienne polecajki, a Wy same wybierzecie to, czego Wam teraz brakuje. 

  Moje jesienne odkrycie – marka G.M. Collin. Czym wyróżnia się na tle innych? Przede wszystkim od ponad trzech dekad dba o skórę gwiazd przed galami Oscarów i Złotych Globów. Wywodzi się ona z medycyny regeneracyjnej, łącząc przyjemność pielęgnacji ze skutecznością potwierdzoną naukowo. Jako jedna z pierwszych opracowała profesjonalne terapie kolagenowe, stając się pionierem w dziedzinie odbudowy i regeneracji skóry. Opiera się na filozofii „slow care”, w której regeneracja i czas są sprzymierzeńcami naturalnego piękna.  

  Pokazuję Wam te produkty, które zużyłam do końca i postanowiłam zamówić po raz drugi – to chyba najlepsza rekomendacja. Na początek dokładne oczyszczanie. Emulgujący olejek do mycia twarzy Phytoderm (pierwszy etap) i żel do mycia twarzy Puractive. Ale absolutnym hitem jest dla mnie ten krem pod oczy, który widzicie na zdjęciu. Utwierdził mnie on w przekonaniu, że dobra pielęgnacja może w kilka minut poprawić nasz wygląd bardziej niż makijaż (koniecznie użyjcie tego zimnego aplikatora!). Sekretem tego kosmetyku są składniki aktywne: między innymi, aż cztery formy kwasu hialuronowego o działaniu wypełniającym, transportowane dzięki technologii Cosmetic DroneTM.

W ciągu dwóch minut wmasowywania kremu tym aplikatorem wszystko się wchłonie, a okolica oka będzie wyglądała na wypoczętą i napiętą. Z kodem MLE15 otrzymacie 15% rabatu na zakupy w sklepie gmcollin.pl. 

Na zdjęciu od lewej: szampon głęboko oczyszczający, odżywka nawilżająca i odżywka w spray'u ułatwiająca rozczesywanie od Basic Lab. 

 

  A jeśli chodzi o włosy, to jesienią idealnie sprawdza się u mnie to trio od Basic Lab. Szampon oczyszczający to podstawa, jeśli używacie produktów do stylizacji, ten mój pięknie pachnie i nie ma wad. Odżywka też świetnie się sprawdza – nie obciąża włosów, ale widocznie je nawilża. Ale jesiennym top of the top jest spray ułatwiający rozczesywanie. Dzięki niemu moje włosy nie tylko mniej się plączą (i to także po ich wysuszeniu), ale mniej się elektryzują (dla fanek wełnianych golfów to chyba istotna informacja?). Z kodem MLE otrzymacie 20% rabatu (nie łączy się z innymi promocjami).

Czy wygładzenie bez Dysona jest możliwe? Najwyraźniej tak ;).

 

 Czy jestem kosmetyczną wiewiórką, która zbiera jesienią zapasy na zimę? Być może. Ale jeśli kosmetyki, których regularnie używam, są w niższej cenie ze względu na Black Friday, to czemu nie skorzystać? Nie wiem ile z Was jest tutaj stałymi Klientkami marki Sensum Mare, ale sądząc po liczbie zapytań o zniżkę w ostatnim czasie, jest Was niemało. Daję więc znać, że Wasza ukochana marka właśnie rozpoczęła promocję i rabaty sięgają nawet 40% (rabaty są tak duże także dlatego, że marka obchodzi już swoje 8 urodziny).    

Na zdjęciu widzicie serię ALGOPRO, w której zastosowano (pierwszy raz na polskim rynku) wegański PDRN (polinukleotydy), który cechuje się wyższą skutecznością działania oraz lepszymi właściwościami nawilżającymi od tego pozyskiwanego z łososia Produkty zawierające PDRN pochodzenia rybiego są niezgodne z filozofią wegan i wegetarian, którzy ze względów etycznych rezygnują z ich stosowania. Dodatkowo, kwestie takie jak warunki hodowli ryb, nadmierny odłów oraz negatywny wpływ na środowisko budzą coraz więcej wątpliwości, co sprawia, że osoby świadome ekologicznie i etycznie wybierają kosmetyki z PDRN pochodzenia roślinnego. Na zdjęciu widzicie: liftingujące serum, rewitalizująco-naprawczy krem, rozjaśniająco-wygładzający krem pod oczy

5. Terapeutyczna sesja przed szafą, która kończy się na Vinted. 

  Podobno istnieją dwa rodzaje ludzi – minimaliści, którzy potrafią żyć tylko z najpotrzebniejszymi rzeczami, oraz zbieracze, którym ciężko rozstać się z czymkolwiek. Ja jestem dowodem na to, że można być gdzieś pomiędzy. Właściwie na okrągło chodzę w ubraniach, które zmieściłyby się w dwóch szufladach, ale z dużym trudem oddaję sztuczne futro, którego nie nosiłam od siedmiu lat. W każdym razie, listopad to mój ulubiony czas na porządki (prawdziwe jesieniary nie czekają do wiosny) i właśnie dlatego wrzucam Wam tutaj mój profil na Vinted. Z kilkoma rzeczami ciężko jest mi się pożegnać z emocjonalnych przyczyn, ale wiem, że danie im drugiego życia, to najlepsze, co mogę zrobić. Trzymanie przy sobie balastu jeszcze nigdy nikogo nie przybliżyło do wyznaczonych celów, prawda?

  Być może jesień nie została mi ukradziona – może po prostu przeszła rebranding. Jej wykreowany obraz jest jak lustro, w którym widzimy własne próby poradzenia sobie ze światem: trochę chaotyczne, trochę niekonsekwentne, często nieszczere. Ale jeśli w tym wszystkim potrafimy jeszcze znaleźć motywację i ciepło, chociażby w formie koca i herbaty – to znaczy, że jednak wygrałyśmy ten sezon.

  Ależ to był dla mnie stres wrócić do Was po tak długim czasie z „umilaczami”. Jeśli bardzo Was zawiodłam – proszę, nie bądźcie dla mnie zbyt surowe w komentarzach! :)

 

*  *  *

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Newby Teas i Olini oraz zawiera lokowanie marki własnej.

 

  Październik zwykł być dla mnie miesiącem wyciszenia, ale tym razem przypominał raczej jesienną kolejkę górską. Nie potrafię w kilku zdaniach podsumować ostatnich tygodni – zebrać w klamrę tak wiele różnych, niepasujących do siebie doświadczeń. Czy moja naiwność nie zna granic, skoro pod koniec września powtarzałam sobie, że kolejny miesiąc będzie spokojniejszy? Czy dziś nie tworzę już podobnych oczekiwań wobec biednego i niczego niespodziewającego się listopada? Być może.

  Jesień obnaża wszystkie dziwaczne cechy mojej osobowości – ogromną tęsknotę za bezpieczeństwem i spokojem, najlepiej pod kocem i bez jakichkolwiek oczekiwań z zewnątrz, a jednocześnie wielką potrzebą wrażeń i przygód. „Wolałbym umrzeć z pasji niż z nudów.” – powiedział kiedyś Émile Zola, a ja mogę dodać, że pasja doprowadziła mnie w minionym miesiącu może nie do śmierci, ale do całkowitego zawinięcia się w dywan – jak najbardziej. A to wszystko przy akompaniamencie absolutnie zjawiskowych, jesiennych krajobrazów, które tłumią złe emocje i przypominają, jakie te wszystkie irytujące drobiazgi są nieważne. 

 

1. Październikowe spokojne historie, kiedy dom jest wszystkim, czego potrzebujemy. Porządki w szafie dzieci i tłumaczenie, że za małe ubranka przydadzą się teraz komuś innemu. // 2. Nie lubię, gdy ktoś pyta mnie, czy jestem w domu. Przejdźmy od razu do rzeczy – powiedz, o co chodzi, żebym wiedziała, czy jestem w domu, czy nie. // 3. Wieczory w domu i tęsknota. // 4. Pamiętam, jak kilka sezonów temu wymarzyłam sobie taką idealną, elegancką koszulę, jak z amerykańskich filmów lat pięćdziesiątych. Męczyłyśmy się nad nią okrutnie, ale teraz, co roku wypuszczamy nową wariację. Już wiem, że w tej szarej obudzę się 25 grudnia ;). // 

To nie parmezan, a zmielone migdały. Spaghetti bolognese domowej roboty (najlepiej na zasmażce i z odrobiną cynamonu) to jest moje comfort food numer jeden. 

1. Jesienne porządki. Szykuje się wystawka na Vinted :). // 2. Rok temu byłabym wdzięczna, gdyby ktoś odpowiednio wcześnie przypomniał mi na Instagramie, że mamy Dzień Chłopaka, więc skoro ja wyjątkowo pamiętałam, to dałam Wam znać. Proszę, niech ktoś się odwdzięczy za rok, bo przez dwa lata z rzędu na bank nie będę pamiętać. // 3. Zapach Bleu de Chanel wszedł już do klasyki męskich perfum. Wersja L'Exclusif ma w sobie nuty drzewa sandałowego i skóry. // 4. Tak wygląda, poza sezonem, plaża w Sopocie. I to w weekend! O godzinie piętnastej!Nasza ulubiona sopocka restauracja.  1. A nie łatwiej było zaparzyć w dzbanku…? // 2. Gdy w październiku każą Ci już myśleć o wiośnie. // Popis braku manier. Portos oblizuje blat, a ja na nim siedzę. Ewidentnie ciągnie swój do swego. 
Jest takie angielskie powiedzenie: "herbata to odpowiedź, niezależnie od pytania". I gdy w pracy zaczyna być nerwowo, nie potrafimy znaleźć rozwiązania problemu, to zwykle któraś z nas wstaje od stołu i mówi "to ja zrobię nam herbatę". Ileż to daje oddechu! A że często spotykamy się w moim domu, to w kredensie czeka na nas herbata, którą lubię najbardziej. Jeśli raz zacznie się pić tę od Newby Teas, to naprawdę ciężko zachwycić się potem czymś innym. Wiecie skąd się wzięła nazwa Earl Grey? Hrabia Grey był brytyjskim arystokratą i premierem Wielkiej Brytanii w latach 1830–1834. To za jego rządów zniesiono niewolnictwo w Imperium Brytyjskim i przeprowadzono ważne reformy społeczne. Legenda głosi, że pewien chiński mandaryn podarował mu herbatę aromatyzowaną olejkiem z bergamotki w podziękowaniu za uratowanie życia jego syna. Choć nie ma na to historycznych dowodów, nazwa „Earl Grey” (czyli „hrabia Grey”) już na zawsze pozostała z tą aromatyczną mieszanką. Wiedziałyście o tym? 

Z kodem KASIA20 otrzymacie 20% rabatu na cały asortyment od Newby Teas (kod działa do 15 listopada).  1. Książka, która przypomina mi, że wystarczy chwila, by poczuć, że świat ma smak, rytm i sens. Miała premierę miesiąc temu, a ja nareszcie mam chwilę, aby się w nią zanurzyć. // 2. Oj, niejeden kiciuś ucieszyłby się na taką gigantyczną włóczkę wełny. //O tym albumie mowa. "Paryż. Mały atlas hedonistyczny"Warszawskie bistro Charlotte — z jego porannym gwarem, prostym menu i wspólnym stołem — jest dowodem, że duch paryskich kawiarni potrafi przeniknąć do innych przestrzeni. W ostatnich tygodniach byłam w Warszawie częściej niż przez cały ostatni rok. Bardzo udzielił mi się pęd tego miasta. Dział PR w MLE mocno przyspieszył i stąd te podróże. Za to w listopadzie czeka na mnie powrót do spraw, które bez problemu mogę ogarniać w domu. Dowód na to, że dobrą estetykę można wprowadzić wszędzie. Okolice ulicy Mokotowskiej to najlepszy dowód na to, że polska moda nie ma się czego wstydzić. 
Ten sweter dla Hagrida to nic innego, jak nasze melanżowe cudo z obecnej kolekcji. W Lui Store możecie też oczywiście kupić i przymierzyć rzeczy od MLE. A nasz sweter wyruszył już w dalszą drogę! Z życia jesieniary, czyli kurtka ze sztruksowym kołnierzykiem, pies żywcem wyjęty z angielskiej wsi, bałagan w torebce i owoce jak obrazy. Co mam w torebce? Zobaczycie to na moim TikTokuPaździernikowy Sopot. Kocham moje miasto za to, że wszędzie można dojść pieszo. "Good hair day" i "zero social life day". Przypadek?"Ra(ta)tuj" czyli moje ulubione jesienne danie ;). 1. Jak ja mogłam żyć bez melanżowych swetrów?! // 2. Jedynie dwudziestoczterogodzinne spóźnienie na event La Bomby, ale jak na mnie to i tak dobrze! // 3. "Room mist" o zapachu dyni będzie teraz pachniała w Trójmieście (współpraca żadna – bo jak kobiety wybijają się w biznesie, to warto się wspierać, a La Bomba należy do mojej koleżanki Julii) // 4. Lui Store i Klientki MLE w tle. Uwielbiam się z Wami witać i Was poznawać! //  Czy w związku z akcją MLE w Charlotte przesiadywałam tam przez kilka godzin i patrzyłam, jak zamawiacie napary? Być może.  1. Czy to nie jest najsłodszy kubek na świecie? Napar możecie również zamówić na miejscu w Charlotte na placu Zbawiciela. // 2. Akcja trwa do 9 listopada. // 
A tu stare dobre "Być może". Cała Europa mogłaby szukać inspiracji na kulinarnej mapie Warszawy. Nagrywanie naszej rozmowy z Justyną – właścicielką Charlotty (w sensie, że nagrywane telefonem, nie pegasusem :D).  Jesienny minimalizm. 
Jesień w stylu industrialnym. Im jestem starsza, tym bardziej pociągają mnie takie wnętrza (już widzę, jak mojego męża przechodzi dreszcz na samą myśl o remoncie).  Z Warszawy zawsze wracam z pysznym pieczywem, a konkretnie tym z figą i orzechami z "Być może". A Wy jakie pamiątki kupujecie? Czy cały ten wpis będzie o jedzeniu?? Nie, ale o tych knedlach ze śliwką w Park Cafe po prostu nie sposób zapomnieć! I teraz już mogę wracać! Kierunek -> Sopot. // Dwadzieścia cztery godziny później jestem już na targach na obrzeżach Wenecji, a po całym dniu szukania nowych inspiracji i materiałów wracam na jedną noc do tego zaczarowanego miasta. Czy ten kapturek przydaje się tylko w czasie jesiennej niepogody? No nie. Mamy go w czerni, khaki i szarościCaffe Florian. Przyszłam sprawdzić, czy ocalono je od zapomnienia (to najstarsza kawiarnia w Wenecji, parę lat temu była o krok od zamknięcia). Nie będę ukrywać, że rachunek w Caffe Florian mógłby śmiało brać udział w programie "paragony grozy", ale nastrój jest ;).  Przyglądam się witrynom zamkniętych już sklepów z modą męską. Zero chińszczyzny, dziesiątki lat doświadczenia, szacunek do tkanin. Włosi to umieją. Wenecja od lat boryka się z kryzysem. W dokumencie "I love Venice" na Netflixie dobrze pokazane są najważniejsze wyzwania tego miasta (napływ jednodniowych turystów, fala chińskich pamiątek wypierających oryginalne rzemiosło, no i ciągła walka z wodą). Pod naciskiem mieszkańców udało się wyprowadzić kilka kluczowych zmian, które mają przywrócić Wenecji dawny blask. Wierzę, że im się uda. W jakimkolwiek innym miejscu na ziemi obraz kota przebranego za hrabinę wydałby mi się tandetny, ale w Wenecji minimaliści zamieniają się w fanów przepychu, skąpcy szaleją w butikach przy Placu Świętego Marka, a zatwardziali kawalerowie oświadczają się na każdym rogu. Poranek przy Grand Canale. O włos od banału, o krok od doskonałości. Buty robione w Wenecji. Czy taki rodzaj rzemiosła ma szansę przetrwać w dobie Temu i Shein?Do białych spodni, do spódnicy, ale przede wszystkim do dresów. Ten sweter ma w sobie aż 92% alpakiTo ostatnie dni, żeby zobaczyć w Wenecji to, jak ludzkość próbuje zaprojektować przyszłość. I jak Polska mówi własnym głosem w świecie architektury. Chodzi oczywiście o Biennale, które zaraz się kończy. Nie jest to prezentacja wielkich nowoczesnych projektów, a raczej próba uchwycenia tego, jaki wpływ ma na nas to, w czym żyjemy. Jeśli tam trafisz i będziesz miała czas tylko na jeden pawilon – niech to będzie ten polski! Biennale Architektury w Wenecji trwa do 23 listopada. Świat wypełniony jest po brzegi ludzkim lękiem, ale ta wystawa pomaga się z nim oswoić. Za polską obecność na Biennale Architektury w Wenecji tradycyjnie odpowiada Zachęta — Narodowa Galeria Sztuki. Wystawa "Lary i penaty" pyta nas: co właściwie daje nam poczucie bezpieczeństwa w naszym domu? Ściany? Alarmy? Dobry dizajn? Podkowa nad drzwiami? Czy budynek naprawdę może nas chronić? Czy rytuał ma moc? Co nas bardziej uspokaja? Gaśnica w rogu pokoju czy paląca się świeca w oknie?  Gdy sztuka ma poczucie humoru. Ta pozycja podobno nazywa się słowiański przykuc. Ale wykonany w pawilonie norweskim! Na zdjęciach także fragmenty pawilonu koreańskiego i duńskiego (poświęconego ruinom).A tu dziwna instalacja w pawilonie koreańskim będąca czymś na kształt wielkiego posłania dla kotów. Mi się podoba :).  Pawilon serbski, który dosłownie się pruje. Wielka instalacja uprzędzona z wełny rozplata się, dzięki małym silnikom napędzanym energią słoneczną – pod koniec Biennale nic z tej instalacji nie zostanie.  Nie lubię ulegać chwilowym trendom, ale umówmy się, że skarpetki zużywają się dość szybko, więc w tym przypadku można chyba zrobić wyjątek? Moje są z H&M. Do zobaczenia! Ależ to były szalone 24 godziny!Jeśli masz znajomych, którzy twierdzą, że nie należy romantyzować jesieni, to zabierz ich tutaj – do Pałacu Ciekocinko. Wiele z Was pyta mnie o to, jaki kolor ma ta kurtka. Jak dla mnie to zdjęcie dobrze go oddaje. Nasz puchowy model z certyfikatem RDS znajdziecie w MLE Powiedz, że od siebie zgapiacie, nie mówiąc, że od siebie zgapiacie.  Z serii "mamo, zabierzemy go do domu?". Folwark Jackowo. Tutaj czas staje w miejscu (a ja ruszam z galopu). To moje pierwsze zakupy do jazdy konnej od 20 lat. W mojej rodzinie panuje przekonanie, że jeśli dopiero zaczynasz trenować jakiś sport, to ośmieszyłbyś się, sięgając od razu po profesjonalne ubrania i buty. No więc jeździłam cały czas w kaloszach kupionych dwie dekady temu w decathlonie i w legginsach z Oysho :D. Ale teraz przyszedł czas na oficerki i prawdziwe bryczesy. Brama, za którą każda z nas zamienia się w jesieniarę. 1. Tak. Dziś funduję Wam jesienny spam. Jeśli ręcę odmarzły Wam dziś trzymając kierownicę, to proszę bardzo – tu link do rękawiczek.  // 2. My, cieszące się z tego jednego słonecznego dnia w październiku. // Jak Asia włoży coś od MLE, to nawet ja mam ochotę zapytać "ej, a skąd to masz?". Dwumiesięcznik. Wpadł mi w ręce u mamy. Myślałam, że TAKICH magazynów już nie ma. 1 i 2. Dziesięć stopni i wełna to moje ulubione połączenie. // 3. Nie wiem czy na kimkolwiek to też zrobi wrażenie, ale jak widzę, że kiedyś Camus spotkał się z Henri Cartier-Bresson, aby ten drugi zrobił mu zdjęcie, to szybciej bije mi serce. // 4. Dzień później przyszła wichura i zdmuchnęła prawie wszystkie liście. //  Wszyscy: "Bardzo lubię zmianę czasu i ten poranek, kiedy można pospać dłużej". 
Ja: "Dzieci zamiast o szóstej, wstały o piątej"

(To wnętrze restauracji Meduza w Sopocie.)

Dla mnie też…
Prezent od mojej kochanej mamy, która wie, że wieczory ze świeczką i kubełkiem lodów to coś, co zawsze mnie uspokajało.  Szykujemy się, bo cos dużego i wełnianego właśnie dotarło do Gdańska…Jest i on! Nasz gigasweter przywędrował teraz do Trójmiasta. Znajdziecie go w najfajniejszym koncept butiku, czyli w Mood Store w Gdańsku. Gdyby butik był domem, to byłby Mood Storem. Mówię Wam :). 
Gdy mówię "hygge" widzę właśnie to: gorące ciasto i wielki sweter (no może nie aż tak wielki ;). 
Nie wiem, jak u Was, ale u mnie praca wre. Od rana wysłałam już trzy mejle o treści "wysyłam plik w załączniku" nie dodając pliku w załączniku.  Halloweenowy nastrój wchodzi na całego! Słodka dynia od Kaisera i nasza coroczna tradycja, czyli oglądanie willi na Jaśkowej Dolinie. Gdy Twoje miasto wygląda, jak z filmu "Masz wiadomość", z tą różnicą, że to Ty masz do wysłania 30 mejli. Jak dobrze, że gdy skończę pracę, to będzie na mnie czekał ład i porządek. Btw. Czy myślicie, że mężowie celowo nie rozpakowują walizki, bo liczą na to, że sama obrośnie w pajęczynę i stanie się wymarzoną ozdobą na Halloween?  Puchówka, kapturek z szalikiem, spodnie – wszystko to znajdziecie teraz w MLE. A torebka to też polska marka: Hollie Warsaw!A Wy? Jak wypoczywacie w piątek?Gdy marzyłaś o SPA, ale przypomniałaś sobie, że obiecałaś dziś dzieciom wykrajanie dyni. Tak jak sądziłam: dzieci mówiły, że chcą wydrążyć po dwie dynie, a skończyło się tak, że ja wydrążyłam jedną. Czyli przez resztę tygodnia jemy tylko dyniowe potrawy :D. Mój ulubiony sposób na jesienne dania. Zdrowe oleje to według mnie najlepszy sposób na to, aby łatwo zadbać o swoje zdrowie. Trzeba tylko pamiętać o tym, aby nie dodawać go do bardzo gorących dań (ale kto w dzisiejszym świecie ma czas jeść gorące posiłki? :D). A dlaczego akurat ten z wiesiołka od Olini?  Bo smakuje podobnie jak oliwa, jest łagodny w smaku. Dobrze sprawdzi się również do pieczywa, ale świetnie nada się do różnego rodzaju koktajli czy past warzywnych.  

 Olej z wiesiołka jest źródłem kwasu GLA (nienasycony kwas z grupy omega-6) i ma dużo witaminy E – zwanej "witaminy młodości". Olej pozytywnie wpływa na równowagę hormonalną kobiet. Znany jest także ze swoich właściwości przeciwzapalnych i pomaga ukoić suchą skórę. Według badaczy z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, dzięki GLA olej z wiesiołka ma swój udział w obniżaniu stanu zapalnego (badania naukowe możecie znaleźć tutaj). Z tego względu uważa się go za bezpieczny i skuteczny środek na atopowe zapalenie skóry (AZS). 

Mam dla Was rabat od marki Olini – nalicza się on już po kliknięciu w ten link (w koszyku będzie naliczony rabat). 

A jak zrobić tę jesienną sałatkę? Tutaj mam dla Was listę składników:

pół dyni hokkaido

3-4 małe ziemniaki  

rukola  

  płatki migdałów  

oliwa (ja użyłam oleju z wiesiołka z Olini)  

ser feta  

sól pieprz do doprawienia  

 

A oto jak to zrobić.  

Zaczęłam od umycia dyni i ziemniaków. Dynie i ziemniaki pieczemy ze skórką, dlatego ważne jest, by warzywa wcześniej porządnie wyszorować w zlewie. Kroję warzywa i wrzucam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Dynię posypuję wędzoną słodką papryką, a ziemniaki suszoną pietruszką. Skrapiam wszystko oliwą i wkładam do piekarnika na 30 minut w 180 stopniach. Dynię wyciągam już po 20 minutach.

Gdy warzywa się pieką, prażę migdały na patelni (tak, by były delikatnie przyrumienione). Na talerz wykładam rukolę, dynię, ziemniaki. Na samą górę wrzucam prażone migdały, posypuję danie pokruszoną fetą i oczywiście polewam olejem z wiesiołka z Olini. Dla smaku doprawiam solą i pieprzem. (Można dodać też ziarna granatu lub pokrojone jabłko.)

Straszna czy nie? :D
Wygląda to bardzo romantycznie, ale w rzeczywistości ja drżę ze strachu, bo widzę, że Portos właśnie zobaczył łabędzia i szykuje się do skoku. 

Mam dla Was dobrą wiadomość – dotrwałyście do końca :). Tym widokiem pragnę wynagrodzić Wam czas, który mi poświęciłyście. Prawda, że uspokaja?

 

*  *  *

 

Look of The Day – gdy najbardziej „cosy sweter” ma wychodne.

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

bransoletka i kolczyki – YES 

melanżowy sweter – MLE (obecna kolekcja)

skórzana marynarka – Meotine (z drugiej ręki)

buty – Gianvito Rossi (model sprzed 5 lat)

torebka – Bottega Veneta

spódnia – prototyp MLE

 

  Niektóre ubrania wydają się skazane na domową egzystencję — na to, by widziały co najwyżej sofę, kubek herbaty i talerz spaghetti bolognese. Mięsisty, miękki sweter z grubym splotem to właśnie ten typ: przyjaciel leniwych niedziel, powiernik serialowych maratonów. Sweter, który wczoraj był ciepłym sposobem na przetrwanie jesiennych weekendów, dziś, w zestawieniu z satynową spódnicą, bardziej wyrazistymi dodatkami i biżuterią, stał się dla mnie opcją na specjalną okazję.

  A kiedy wieczór się kończy, a satyna znów ląduje na wieszaku, nic nie stoi na przeszkodzie, by wrócić do swojego naturalnego środowiska — legginsów i miski makaronu.

 

10 lat MLE i nasz napar w Charlotte

Wpis zawiera lokowanie marki własnej.

 

  Czy są takie miejsca w Warszawie, do których mam szczególny sentyment? Oj, tak. Na szczycie tej listy znajduje się Charlotte na Placu Zbawiciela. Może dlatego, że było to chyba pierwsze miejsce na mapie stolicy, które klimatem przypominało paryskie bistro. Może dlatego, że zawsze pięknie wychodziły tam wszystkie zdjęcia, i to nawet w czasach ajfona czwórki. A może dlatego, że uwielbiam masło i croissanty. Nie wiem. W każdym razie, na dziesięciolecie MLE wymarzyłyśmy sobie mały powrót do korzeni…

  W warszawskiej Charlotte na Placu Zbawiciela czeka na Was wyjątkowy napar — jesienny, otulający, z nutą jabłka i cynamonu. To napój, który nam kojarzy się z tym, co w jesieni lubimy najbardziej. Zapowiada wieczory spędzane w spokojnym rytmie, z filiżanką czegoś gorącego i czymś słodkim pod ręką — kawałkiem maślanego croissanta czy ciepłej szarlotki — i oczywiście w akompaniamencie naszych otulających dzianin.

  Jesień w Polsce ma swój charakterystyczny zapach i smak — dla wielu z nas nierozerwalnie związany z aromatem jabłek dojrzewających w sadach rozsianych od Mazowsza po Małopolskę. To właśnie jabłko stało się sercem jesiennego naparu, który z okazji dziesiątych urodzin MLE powstał we współpracy z Charlotte na Placu Zbawiciela. W filiżance tego napoju można odnaleźć nie tylko smak jesieni, ale też echo naszej tożsamości — prostoty, natury i przywiązania do tego, co lokalne.

  Ubrania MLE od zawsze powstają tutaj — w Polsce. To dla nas ważne, by wszystko, co tworzymy, miało swoje korzenie blisko nas: w miejscach, które znamy, i w rękach ludzi, którym ufamy. Każdy, kto zamówi ten dedykowany napar w Charlotte, otrzyma mały prezent od MLE — kod zniżkowy –10% na zakupy w sklepie internetowym naszej marki. To drobny gest wdzięczności wobec wszystkich, którzy przez dekadę tworzyli razem z nami historię prostoty i jakości w najlepszym wydaniu. 

 

5, 10, 15 i 20 stopni. Czyli „Look of The Day” na zmienny październik

Wpis powstał we współpracy z marką L37.

 

  Październik to miesiąc, w którym wychodzisz z domu w płaszczu, a wracasz w T-shircie, niosąc płaszcz jak trofeum. Podobno „babie lato” jeszcze przed nami, ale ja już wyciągnęłam ze swojej szafy dłuższą puchówkę, bo w Polsce jesień oznacza nieustanne negocjacje z pogodą. Głównym celem mody jest kreowanie nowych trendów – ich zaadaptowanie do codziennego życia to już zupełnie inna kwestia. Stylistki z całego świata mogą mówić o „capsule wardrobe”, ale my, Polki, od dawna wiemy, że prawdziwa kapsuła to cebulka.  

  Gdyby jednak spojrzeć na to z nieco innej strony, to żadna inna pora roku nie pozwala tak eksperymentować z warstwami, fakturami i nastrojami. Sztruks, woskowana bawełna, skóra, zamsz, wełniane sploty i melanże – to wszystko pasuje do siebie idealnie.

  Dziś przedstawiam Wam cztery zestawy na cztery bardzo różne wersje tej samej jesieni. Przy okazji wykorzystuję dwie nowości od polskiej marki L37: zamszowa torebka i skórzane kowbojki ( z kodem: MLE20 dostaniecie -20% na wszystko, kod ważny tylko do 12.10). 

 

Jeśli w ciągu jednego dnia, dwie przypadkowo spotkane osoby pytają się Ciebie o to skąd masz torebkę, to znak, że dobrze wybrałaś. Do tego proste, wygodne kowbojki i najważniejsze dodatki na jesień już mam. 

kurtka ortalionowa – 303 Avenue

sukienka – MLE (stara kolekcja)

torebka – Bottega Veneta

skórzane kowbojki – L37

sweter – MLE

zamszowa torebka – L37

legginsy – Oysho

baletki – CHANEL

kurtka i sweter – MLE

zamszowa torebka – L37

kozaki – Massimo Dutti

spódnica – H&M

kurtka puchowa – MLE

skórzane kowbojki – L37

legginsy – Oysho

bluza – H&M