Powrót z podróży, czyli jajka po florencku – przepis dla koronowanych głów, który prawie mnie pokonał

Wpis zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Po podróży do Florencji, postanowiłam odtworzyć przepis, którego historia zaczęła się właśnie w tym włoskim mieście. Mowa o słynnych jajkach po florencku. To nie przypadek, że to danie zostało stworzone przez najznakomitszych kucharzy czasów Renesansu. Być może po to, aby utrudnić życie kolegom po fachu? Wiele rzeczy w tym, z pozoru prostym, daniu może nie wyjść. Z pewnością nie jest to opcja na szybkie śniadanie przed pracą (właściwie to dobrze, jeśli uda Wam się przygotować to danie, nim reszta domowników z tej pracy wróci). Nic jednak nie kształtuje tak, jak nowe wyzwania! Od ciasta drożdżowego na bułki, których przygotowanie zajęło mi najwięcej czasu, przez jajko w koszulce, aż po najtrudniejszy na świecie sos holenderski – każdy element to kulinarny sprawdzian i wejście do nowego kręgu wtajemniczenia.

  No może poza szpinakiem, który okazuje się być w całym tym daniu najbardziej florenckim elementem. Do dziś w wielu krajach, na szpinak przygotowany w taki sposób mówi się po prostu „szpinak po florencku”. Podobno to Katarzyna Medycejska, mieszkająca właśnie we Florencji, rozpropagowała te zielone liście we Francji.

  Na początku nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka – niech więc Was nie zmylą te kadry jak u Meghan Markle. Sos przygotowywałam trzy razy – jeden niewłaściwy ruch i zamiast aksamitnej konsystencji uzyskujesz żółty twaróg. Przy okazji mogłam więc przetestować różne sposoby na to, aby uratować zwarzoną breję. Jeden z nich okazał się skuteczny, więc dzielę się nim w przepisie.  

  Jakie są moje wnioski po udziale w tych domowych warsztatach kulinarnych? Renesansowi kucharze mieli więcej czasu na gotowanie niż kobiety w XXI wieku. Proponuję własnoręcznie zrobione bułeczki zamienić na te gotowe z piekarni, jajko w koszulce na sadzone, a sos… wydać na piątkowe nowości w MLE ;). 

Żartuję! Danie wyszło przepyszne, a przy odrobinie wprawy jego przygotowanie z pewnością nie zajmuje dwóch godzin ;). Może przekonam się o tym następnym razem? 

 

SKŁAD NA DWIE PORCJE:

 

Na bułeczki (których upiekłam więcej, niż potrzeba):

3/4 szklanki ciepłej wody  

60g mleka w proszku  

35g rozpuszczonego masła

400g mąki  

1 łyżka cukru  

1 płaska łyżeczka soli  

20g drożdży świeżych  

2 jajka 

 

Na jajka w koszulce:

2 jajka

łyżka octu do gotującej się wody

 

Na szpinak:

2 duże garści świeżego umytego szpinaku

2 ząbki czosnku

2 łyżki masła

sól i pieprz

 

Na sos:

3 żółtka jajka

1 łyżka soku z cytryny

100g masła

 

Sposób przygotowania:

1. Do szklanki należy wlać około 4 łyżek ciepłej wody i rozpuścić w niej drożdże, cukier i łyżeczkę mąki. Przykryć i odstawić na 10 minut, aż drożdże się aktywują. Przygotować dwie miski: do jednej wlewamy pozostałą ilość ciepłej wody, rozpuszczone masło, mleko w proszku i mieszamy całość. Do drugiej miski wsypujemy mąkę, sól, a następnie wlewamy roztrzepane jajka, zaczyn drożdżowy i miksturę z pierwszej miski. Można dodać ulubione zioła, jak ktos lubi. Ciasto wyrabiamy hakiem do drożdży aż będzie jednolite i elastyczne, minimum 15 minut. Potem przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce bez przeciągów na około godzinę. Gdy ciasto urośnie, wykładamy je na blat, lekko podsypujemy mąką i wyrabiamy je chwilę. Formujemy prostokąt  i wycinamy z niego równe części na bułeczki. Kulamy bułeczki i kładziemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 45 minut, a nawet godzinę jeśli nam się nie spieszy. Gdy bułeczki urosną, włączamy piekarnik na 180 stopni i smarujemy bułki roztrzepanym jajkiem z odrobiną mleka. Smarujemy dokładnie, bo nieposmarowane miejsca bedą po upieczeniu wyraźnie matowe. Pieczemy około 15-20, minut w zależności od mocy piekarnika, góra-dół, bez termoobiegu, aż bedą złociste.

2. Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki masła, potem pokrojony na cienkie plasterki czosnek. Gdy czosnek zacznie puszczać piękny aromat to wrzucamy szpinak. Mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem. Opcjonalnie: startą gałką muszkatołową.

3. Jajko w koszulce: jajko przekładamy do niskiego i małego naczynia. Gotujemy wodę w małym garnku i gdy się zagotuje wlewamy łyżkę octu. Robimy wir i wrzucamy jajko. Gotujemy około 3 minut. Przekładamy na ręcznik papierowy, aby odsączyć jajko z nadmiaru wody.

4. Sos: jajka sparzyć wrzątkiem. Żółtka roztrzepujemy w misce z łyżką soku z cytryny. Stawiamy miseczkę na garnek, w którym gotuje się woda. Ważne aby miska nie stykała się bezpośrednio z gotującą się wodą, a jedynie z parą wodną. Gdy zauważymy, że konsystencja zaczyna gęstnieć od razu wlewamy cienkim strumieniem gorące masło. Ubijamy trzepaczka, tak aby masa była aksamitna. Dodajemy sól i pieprz na koniec.  Jak uratować zwarzony sos: do czystej miski wlewamy 3 łyżki ciepłej, przegotowanej wody i stopniowo dodawać zwarzony sos, trzepiąc energicznie trzepaczką, aż konsystencja zacznie robić się taka, jak powinna – kremowa i bez grudek. 

Sukienkę znajdziecie tutaj

 

 

 

 

 

Zapiski o modzie i stylu: Florencja i MLE

Wpis powstał we współpracy z marką Veoli Botanica oraz zawiera lokowanie marki własnej i linki afiliacyjne.   
 

   Florencja od lat była na liście miast, które chciałabym zobaczyć. Niby nie tak daleko, ale jednak zawsze jakoś nie po drodze.  Pewnie, gdyby nie tegoroczna kolekcja MLE, w którą od początku do końca wpleciony był włoski styl, ta podróż też nie doszłaby do skutku. Tak się złożyło, że nie zdążyłyśmy z ukończeniem sporej części wzorów przed kampanią we włoskiej restauracji LUPO. Wiele modeli nie zostało więc jak dotąd nigdzie pokazanych. Jak to mawiają – szczęście w nieszczęściu.  

  Większość akcji marketingowych czy sesji, które marki odzieżowe zlecają agencjom, my tworzymy i realizujemy same. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre: jest to zdecydowanie tańsze, no i raz do roku, najczęściej wiosną, wymusza na naszym zespole kreatywnym wyjazd w jakieś piękne strony. Złe: nie słyszałam, ale podpytam i dam znać ;).  No dobrze, jeśli już miałabym się czepiać, to praca w pięknym miejscu, które chciałoby się zwiedzić, wywołuje pewien rodzaj frustracji, ale na szczęście nie miałyśmy za wiele czasu aby się nad tym zastanawiać. Plan przygotowany przez Olę wypełniony był po brzegi, a absurdalnie wczesne pobudki o świcie i ciągłe prasowanie sukienek do zdjęć tylko dodawało smaku tej wycieczce ;)).

   Na wstępie chciałabym też powiedzieć, że wszystkie te włoskie powiedzenia kończące się na „con calma” [ze spokojem], które na wakacjach wydają mi się urocze, w czasie pracy sprawiały, że spokój był ostatnią rzeczą jaka przychodziła nam do głowy. Gdy ma się świadomość, że Twoja współpracowniczka przez tydzień pracowała nad dokładnym planem, gdy wszystko mamy wyliczone co do minuty, ale nikt poza nami nie patrzy na zegarek i gdy wykupione miesiąc wcześniej miejsce parkingowe we Florencji jednak nie istnieje, to docenia się ten polski brak luzu ;).

  W każdym razie, na zdjęciach naszego stresu w ogóle nie widać – gdy zerkam w galerię telefonu nie znajduję tych najbardziej emocjonujących momentów (na przykład tego, w którym z impetem wjeżdża w nasz samochód włoska śmieciarka). Mam nadzieję, że mimo tego dzisiejsza relacja wyda Wam się interesująca ;). A efekty naszej pracy będziecie oglądać na profilach MLE przez najbliższe tygodnie!

Toskania budzi się do życia. Za to my nie śpimy już od dobrych kilku godzin ;). To będzie długi dzień!

Czytałyście którąś z tych pozycji?Pierwsza kreacja wyprasowana! Jeszcze tylko 27 pozostałych!Oto nasza scena na pierwsze nagrywanie. W tej rolce możecie zobaczyć efekt końcowy. Jest i Ola, która bez mrugnięcia okiem, zdecydowała się pojechać do Włoch z trzema dziewczynami, z którymi wymieniła raptem kilka mejli.Premiera tej sukienki wypada u nas w grafiku na 16 maja. Ta sukienka także pojawi się w MLE 16 maja. 
A moja ulubiona "mała czarna" sezonu ma swoją premierę już jutro. Widzimy się jutro o 12.00?
Sukienka z obniżoną talią znajdziecie w MLE pod koniec maja. Wymarzona zawartość wakacyjnej szafy. Cztery godziny, jedenaście sukienek, dwie karty SD, pięć cappuccino i trzy ataki śmiechu później. W walizkach nie było za wiele miejsca na nasze prywatne ubrania więc… "sorry not sorry" :D.  Dzień jeszcze młody, a plan sam się nie zrobi. Ruszamy do Florencji. Wychodzimy z naszej norki, więc przezornie nakładam krem z filtrem. Przebarwienia, wysypka, zaczerwienienie – to tylko kilka miłych rzeczy, które pojawiają się u mnie na twarzy zamiast opalenizny. Na szczęście dobry SPF ratuje sytuację.  Jeśli w czasie majówki zorientowałyście się, że w Waszej szafce macie tylko zeschnięty krem SPF z zeszłego roku, to ten wpis jest dla Was. Krem BUT FIRST, SUNSCREEN od Veoli Botanica zapewnia ochronę przed promieniowaniem UVB, UVA, HEV oraz IR, świetnie sprawdza się pod makijażem (SPF 50+, UVA, UVB, PA++++). Z kodem makelifeeasier20 macie -20% na cały asortyment (gorąco polecam Wam z Veoli Botanica też kropelki samooopalające, krem pod oczy i to serum z 15% stężeniem witaminy C). Zero uczucia smoły na twarzy! Ten krem ma bardzo lekką konsystencję i świetnie nadaje się pod makijaż. Zabieram ze sobą!Ten moment, gdy jedziesz w stronę nieznanego miasta i już denerwujesz się na myśl o parkowaniu, a nie wiesz jeszcze, że gdy tylko dojedziesz do Florencji w Wasz samochód wjedzie śmieciarka. Miasto narodzin Renesansu wita nas inaczej, niż to sobie wyobraziłyśmy.Widoki wszystko wynagradzają. Przed nami wiele godzin wspaniałej kreatywnej pracy.Ola ma na sobie spodnie Mons, jej top to też nasza nadchodząca nowość od MLE i pojawi się w czerwcu. I moje ukochane spodnie Ossie. Są trochę jak piżama, a trochę jak projekt z paryskich pokazów mody. Kamizelka, którą mam na sobie, również pojawi się w MLE w czerwcu. Moja torebka jest z marki Manu Atelier (ale podobną znajdziecie tutaj i tutaj), okulary to dawny model Le Specs (podobne są tutaj), natomiast klapki to Hermes.

Ola prawie siłą zaciągnęła nas do najsłynniejszej florenckiej kawiarni. I dobrze zrobiła! Warto stać w kolejce do Vivoli Gelateria i wypić pistacjową wersję affogato (nawet jeśli pistacje kojarzą Wam się już tylko z czekoladą dubajską). 

Florencja na jednym zdjęciu. Totalny zachwyt i niesmak jednocześnie. Galeria Uffizi sprawiła, że unoszę się nad ziemią. Za to tłum turystów i wynikający z tego chaos przytłacza i sprawia, że po paru godzinach nie mamy nic przeciwko temu, aby przysiąść na najbliższym obskurnym krawężniku i po prostu zebrać myśli. Mam wrażenie, że padłam ofiarą „syndromu Stendhala” (nazywanego również zespołem estetycznym lub zespołem Florence).    

Według wujka Google oznacza to zjawisko, w którym intensywne wrażenia estetyczne, np. podczas podziwiania dzieł sztuki, mogą wywołać u osób dolegliwości fizyczne i psychiczne, takie jak przyspieszone bicie serca, zawroty głowy, dezorientacja, a nawet halucynacje. 
Ciekawostka o Florencji. Zasada dystansu, którą wszyscy pamiętamy z czasów pandemii koronawirusa, obowiązywała też wtedy, gdy Florencję nawiedziła epidemia dżumy. Te okienka, które Włosi nazywają „buchette del vino”, czyli dosłownie „winne okienka” można znaleźć w całym mieście. Powstały, aby ułatwić handel winem i omijać pośredników, ale swoje drugie (i trzecie!) życie zyskały właśnie w czasach zarazy. Dziś można przez nie kupić także kawę, lody czy pizzę. Za okem widać muzeum Uffizi."Narodziny Wenus", Sandro Botticelli.Żegnamy się z miastem i chociaż nie wszystko poszło idealnie, to chętnie bym tu wróciła. 
Moja rodzina będzie się zabijać o te skarpetki :D. 
Widok z biblioteki w Borgo Pignano. Mamy tyle pięknych sukienek, że aż żal byłoby nie przebierać się na kolację.  Na ostatni dzień zaplanowałyśmy zdjęcia z modelami stricte wakacyjnymi. Projektując je myślałam o tych wszystkich momentach, kiedy ma się na sobie kostium kąpielowy i (chociaż nie mamy na to ochoty) trzeba na siebie coś zarzucić, aby zamówić coś w plażowym barze, albo przemknąć do pokoju hotelowego. Zostajemy nad basenm w okrojonym składzie, bo…Ola, która od kilku lat pracuje u nas w MLE w dziale marketingu, od zawsze marzyła, aby wziąć udział w warsztatach kulinarnych u prawdziwego szefa kuchni. Oczywiście na samym wyjeździe wzbraniała się i mówiła, że wcale nie chce, ale w końcu dała się przekonać! My w trójkę (ja, Monika i druga Ola) nagrywałyśmy ją po kryjomuUprzedzając pytania: zdecydowałyśmy się doszyć sukienkę Peri
I jak ja mam udawać, że pracuję, skoro co chwilę ktoś robi mi zdjęcia jak się opalam?!Gdy pakujesz do walizki ulubioną koszulę do pracy…I okazuje się, że świetnie wygląda też na wakacjach. Spódnicę też znajdziecie u nas!Prawie każdą ścianę w Borgo Pignano zdobił obraz lub rysunek stworzony przez artystów związanych z Toskanią lub samym Borgo Pignano. Niektóre prace są autorstwa znanych współczesnych brytyjskich artystów, a wiele z nich powstało podczas rezydencji studentów i absolwentów The Royal Drawing School. Udzielił nam się ten malarski nastrój…Na nasz zespół czekała mała niespodzienka. Na zakończenie, wzięłyśmy udział w warsztatach malarskich. 
Mój ukochany sweter Velsen. Tym razem noszony na odwrót. Wciąż mamy dostępne też inne koloryKtóry mój? ;)A to już nasz ostatni projekt. Z tego co mi wiadomo, to w najbliższej przyszłości nie wychodzę za mąż, ale patrząc na te sukienkę nawet trochę mi żal ;). Jak dobrze ze zaraz czas komunii! Ten model wejdzie do sprzedaży jeszcze w maju. Koniec z tymi zdjęciami, bo zaraz zamykają kuchnię!

*  *  *

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Polemika, Newby Teas, Muduko, HIBOU oraz z wydawnictwem PWN oraz zawiera lokowanie marki własnej.

 

  Ciekawa to zależność – gdy wszystko wokół rozkwita, czasem trudniej jest nadążyć dobrym nastrojem za wiosenną aurą. Trzeba się trochę namęczyć, wyjść na zewnątrz, zmienić rutynę dnia, którą narzuciły chłodne miesiące. Nie można już bezkarnie okupować kanapy wieczorami, gdy dzieci dopominają się placu zabaw. Jeść mrożonki, gdy witają nas ze straganu pierwsze nowalijki. Smęcić, że tęsknimy za życiem „offline” i spędzać czas z nosem w telefonie. Sami musimy zadbać o to, co nazywamy szybszym biciem serca. To nie te czasy, aby takie uczucie dopadło nas przez przypadek.

  Badania pokazują, że coraz bardziej musimy się motywować do wykonywania codziennych czynności – także tych przyjemnych. Chorujemy na przewlekłe „nie chce mi się”, a im łatwiejsze jest nasze życie, tym bardziej jesteśmy zmęczeni i tym silniejsze mamy poczucie, że z niczym się nie wyrabiamy. Nie są mi obce te emocje. Bywam rozbita, wstaję później, niż bym chciała (przez co poranki często zaczynam od pośpiechu), a prokrastynacja to moje drugie imię. A jednak patrząc na tę kwietniową relację, myślę sobie, że renesansowi myśliciele głoszący ideę „carpe diem” przybiliby mi piątkę. Dużo się działo. Od spokojnej domowej codzienności, przez świąteczne przygotowania, aż po emocjonujące podróże i nowe wspaniałe znajomości. Idealne połączenie stereotypowej mamy z ekscentryczną kobietą pracującą. To co? Zostaniecie chwilę? 

 

Początek kwietnia. Podczas gdy w innych częściach Polski już przekwitały magnolie, my dopiero zaczęliśmy cieszyć się z kwitnących krzewów mirabelki i forsycji. Czy ktoś z Was wybrał Trójmiasto jako majówkowy cel? Jeśli tak, to zamiast sopockiego molo wybierzcie jednego dnia to orłowskie. Nie pożałujecie!1. Mój poniedziałkowy "glam" zależy tylko od tego. // 2. Co w ostatnich tygodniach szczerze mnie ucieszyło? Pierwsze spontaniczne granie w zgodzie z nutami. // 3. Ulubiony tekst przedszkolaka, czyli: "Mamo, popilnuj!" // 4. Zapach narcyzy przy łóżku to kwintesencja wiosny.  // Cóż to za niesamowite uczucie, gdy Twoje dzieci są w czymś lepsze od Ciebie i to one tłumaczą Tobie półnuty.  1. Kto z Was zna kartoflankę? Idealna na rozgrzanie po wiosennym spacerze, na który wyszłaś w dżinsowej kurtce, bo wydawało Ci się, że jest ciepło, a tu jednak 4 stopnie ;). 2. Klucz to dostrzec piękno nawet wtedy, gdy mocno przysłaniają je drzewa. Tak wyglądamy, gdy już odprowadzimy dzieci do przedszkola. Wiem, że Was zaskoczę: spodnie i bluzka to MLE (obydwa produkty pojawią się lada moment). Po czym poznać prawdziwą jesieniarę? W kwietniu na śniadanie nadal królują u niej jabłka duszone w cynamonie. 1. Co roku znajduję w telefonie prawie takie same zdjęcia kwitnących krzewów i drzew. I mimo tej świadomości, wiem doskonale, że za rok będę robić to samo! // 2. Cudowna książka, która sprowadza na ziemię, a jednocześnie pozwala zrozumieć i zaakceptować fakt, że śmierć spotka nas wszystkich. "Dlaczego umieramy" była nawet przez chwilę wyprzedana (czyli jednak Polacy czytają!), ale daję znać, że jest ponownie dostępna. 
Już po pracy. Chciałam ogarniać tego dnia rzeczy na mieście na rowerze, ale nie udało mi się to z dwóch powodów. Po pierwsze: miałam flaka. Po drugie: właśnie zaczęło grzmieć. 

Od maja moja codzienna rutyna nieco się zmieni, chociaż wcale, ale to wcale tego nie chciałam. W każdym razie rower stanie się najpewniej moim głównym środkiem transportu, więc postanowiłam się za niego porządnie zabrać, bo sporo części ma zardzewiałych, od dziesięciu lat nie przeszedł ani jednego serwisu i zasłużył już na renowację z prawdziwego zdarzenia. Przy okazji zmieniam też kolor! "Night sky" brzmi dobrze, prawda?Teleportacja do Paryża! Obszerną relację z wyjazdu możecie zobaczyć tutajCo z wyjazdu CHANEL podobało mi się najbardziej? Możliwość poznania takich świetnych dziewczyn!
Cafe de la PAIX to miejsce, które funkcjonuje od 1862 roku. Jej renowacja trwała 20 lat (!!!), a odwiedzali ją Oscar Wilde, Emile Zola, Ernest Hemingway czy Marlene Dietrich. Doszły mnie słuchy, że wiele z Was też ma już swój flakon. Zapach Chance Eau Splendide jest już dostępny w Polsce.
Nie butiki najsłynniejszych marek modowych, a sklep baletowy. To tu chciałam zrobić paryskie zakupy!
Repetto to francuska marka założona w 1947 roku. Do dziś dostarcza baletki i stroje do paryskiej opery. 
Marzenie każdej małej (i nie tylko) baletnicy. Warszawa i malutkie bistro, które otworzyło przed nami drzwi, gdy złapał nas najprawdziwszy kwietniowy śnieg. 
To nie białe płatki kwiatów spadające z drzew, tylko najprawdziwsza zamieć!Zaległy prezent urodziny – garnitur na miarę od Tailors Club
1. "A tak, tak. To ja zamawiałem tego schabowego." // 2. "Parc Cafe" na Mokotowie. // Gdy mówisz, że nie bierzesz deseru, ale i tak poprosisz menu, a potem zamawiasz wszystko z karty. 
W moim domu praca i rodzinne sprawy to ciągła przeplatanka. Z jednej strony, bardzo to doceniam. Z drugiej: często mam poczucie, że każdą z rzeczy mogłabym zrobić lepiej, gdybym miała więcej czasu. Tym razem, przedświąteczne przygotowania przyćmiły nieco nasze organizowanie kolejnej akcji marketingowej MLE.
Gdy Ola zaplanuje plan marketingowy, to nagle wszyscy chcą jechać na wyjazd służbowy ;). 
Wiecie, że do życia i wielu jego aspektów podchodzę w bardzo pragmatyczny sposób. Dlatego, aby przekonać się do różnego rodzaju masaży twarzy, kobido czy kamienia gua sha, potrzebowałam sporo czasu. Trochę przekonała mnie do tego bliska mi osoba, która od dawna specjalizuję się właśnie w facemodelingu. Pod jej okiem próbuję sama w domu dbać o rozluźnienie napięć w okolicy twarzy i szyi, ale idzie mi to opornie. Na szczęście kosmetyk, którego używam do takiego masażu, ma sporo innych zastosowań (czyt. nie zmarnuje się, jeśli porzucę te nauki za tydzień ;)). Hydrofilne masło oczyszczające do twarzy od Polemiki może być stosowane jako produkt do masażu albo produkt do usuwania makijażu. Jego formuła nie narusza bariery lipidowej skóry, nie zatyka porów i jest odpowiednia dla każdego rodzaju skóry – również tłustej.Zestaw MASAŻ TWARZY czyli hydrofilne masło, płytka gua sha do masażu twarzy i szyi od Polemika. Z kodem MLE20 dostaniecie zniżkę 20% rabatu i jest aktywny do końca czerwca. Gorąco polecam też ten balsam. A w ogóle to warto zapoznać się z całą ideologią marki Polemika. Jeśli unikacie drogeryjnych kosmetyków z obawy o zdrowie swoje i najbliższych, to właśnie znalazłyście alternatywę. Cykliczne wykonywanie masażu jadeitową płytką gua sha ma działanie przeciwzmarszczkowe, wygładzające i ujędrniające. Tutaj macie fajny filmik instruktażowy. Szukam w codzienności chwil, jak ze starych powieści. Tym razem znalazłyśmy zapomniany fragment gdańskiego parku. 
 Mój ulubiony sweter tego sezonu (a kurtka z poprzedniego!). Powietrze po burzy. 
Natura to najwspanialsza detalistka na świecie.Poczucie szczęścia to statystyka. Szukaj radości od poniedziałku do piątku, bo z takich dni składa się większość naszego życia.1. Gotowanie dla dwudziestu osób czas zacząć! To przywilej i wyzwanie organizować święta dla całej rodziny, ale uwielbiam to! // 2. To mógłby mieszkać Piotruś Królik. 
Jedyne ozdoby wielkanocne, które kupiłam w tym roku. 
Przedświąteczne wpisy na blogu zawsze były dla mnie okazją do łapania oddechu. Czasem mam wrażenie, że piszę je bardziej dla siebie niż dla Was. Tym bardziej, gdy przytłaczają mnie słowa krytyki – człowiek z wiekiem nabiera odporności, ale wystarczy gorszy dzień, aby coś dotknęło nas bardziej niż zwykle. Tym bardziej mi miło, że ten artykuł wzbudził w Was tyle pozytywnej energii (ale Wasze mniej pochlebne komentarze też biorę sobie do serca i czerpię z nich lekcję). Jeśli jeszcze nie czytałyście, to zapraszam!Domowe biuro, w którym wszystko się miesza. Ten moment, gdy w końcu zabrałaś się za malowanie obdrapanych drzwi i po chwili uświadamiasz sobie, że nie wypłukałaś pędza po tym, jak malowały nim dzieci. Nie żebym wskazywała winnego. Te przybliżenia są całkowicie przypadkowe. 1. Niedziela, przespana noc, kawa i ten nos. Rymuje się! // 2. Takie proste, a takie ładne! Ozdoby od Ingridberg. Rzeżucha zasiana w przedszkolu, ulubiona bułeczka, czekoladowy zając… a co Wasze dzieci chciały włożyć do święconki?
Czy można być nowoczesną tradycjonalistką? Kocham święta i jestem bardzo wdzięczna za ten czas, który spędziliśmy przy stole. 
A po dziewiątym kawałku sernika, czas na spacer!"Mamo, tylko nie mów nikomu! Widziałam pierwszego motyla!"
Ależ natura to wymyśliła.
Park Oliwski i Aleja Magnolii. Pierwsze!Ależ ciepła była ta wielkanoc! Pod każdym możliwym względem!Jest niedziela, dzieci jakimś cudem zaczęły same grać w grę, wiec ja wracam do tematu remontowanego mieszkania. Moja wstępna koncepcja jest już nieaktualna, bo stropy wymagały wzmocnienia, bo podciągi są finalnie niższe, bo rury z gazem nie sposób usunąć ze środka przedpokoju… Architekci ze Studio Loud na pewno bardzo się ucieszą, że wszystkie wymiary z pierwszej inwentaryzacji się zmieniły :D.1. Herbata Desert Chai Matthew Williamson od Newby. Najlepszy prezent dla mamy, bo przecież będziemy później – przy filiżance – prowadzić długie, kojące rozmowy. // 2. Pinterest to kopalnia inspiracji, ale zwykle kończy się na tym, że w swoim mieszkaniu też chcę zacząć remont :D.Desert Chai to chyba moja ulubiona mieszanka czarnej herbaty (połączenie Assam, cynamonu, kardamonu i korzenia lukrecji – bije Earl Grey na głowę!). Dodatek słodkiej wanilii i migdałów nadaje tej herbacie głębokiego, a jednocześnie delikatnego smaku. Herbaty od Newby to jakość nie do podrobienia i coś, czego chyba nie można mieć w domu za dużo. Kod KASIA20 daje 20% rabatu na cały asortyment w Newby i możecie z niego korzystać do 11 maja.  Polecam Wam też ziołową herbatę Yoga Relax, jako idealny sposób na nawodnienie (torebkę mogę zaparzać kilka razy i pić prawie przez cały dzień). Także od Newby.
To będzie długi dzień… Grubość przędzy, stopień skrętu, gramatura… Projektowanie swetrów na pewnym etapie to bardziej matematyka niż ekspresja twórcza.

Opaska, dzięki której przesypiam noc.

Miały być upały, a jednak siedzimy w kurtkach. Ale nie będziemy się chować przed kwietniowym słońcem! Gorąca herbata i emocjonująca gra nam wystarczą!

Ge-nial-na! Ta gra ze zwierzątkami to nasz numer jeden! Można ją schować do pudełka i grać nawet w samochodzie. Łatwiejsze zadania rozwiąże nawet trzylatka, a te trudniejsze to wyzwanie także dla rodziców! Mowa o… 1. "Dżungla, 60 zagadek" od Muduko. To logiczna podróż dla całej rodziny. Każde pole (terytorium) może być zajęte tylko przez jedno zwierzę. Każda zagadka ma tylko jedno rozwiązanie, które znajdziesz na rewersie karty. Polecam Wam gorąco! A z hasłem DŻUNGLA dostaniecie wszystkie 20% rabatu na wszystkie nieprzecenione gry bez daty ważności. // 2. Ciekawa czy babcia też będzie umiała w to grać!Zamiast smartfonów :). Nie przepowiem przyszłości. Mogę się tylko cieszyć z tego, co mam teraz.
Zrywamy miętę na herbatę z naszego ziołowego kącika. Pamiętam, jak HIBOU stawiało swoje pierwsze kroki. Minęło wiele lat, ja sama w międzyczasie założyłam MLE i sporo się o branży odzieżowej dowiedziałam. Tym większy mam szacunek do marek, które nie porzuciły – mimo trudów z tym związanych – swoich ideałów. Hibou wciąż szyje w Polsce, ale znane jest na cały świat. I jest to sława całkowicie zasłużona. Świetna jakość, dopracowane detale, spójna komunikacja – to wszystko sprawia, że zakup zwykłych dresów staje się nagle bardzo luksusowym doświadczeniem.  

Ja zamówiłam sobie czekoladową bluzę i biały top (do kompletu mam też dresy), ale w mojej szafie stale pojawiają się też inne rzeczy od Hibou, w tym bielizna i piżamy. A jedną z koszulek kupiłam pod wpływem zdjęć Chiary Ferragni, która też nosi ubrania od tej polskiej marki (i nie żałuję!). Najwspanialsza niespodzianka ostatnich tygodni. Jeszcze niezszyta książka "Warsztaty weneckie" autorstwa Grażyny Bastek. Bardzo się cieszę, że trafiła mi się taka perełka do zrecenzowania. W Polsce wciąż wydawane są piękne książki, trzeba tylko wiedzieć gdzie je znaleźć. Wiem, że gotowe egzemplarze są już gotowe do wysyłki, więc daję znać, że kod MLE_Wenecja daje rabat na 30% od ceny katalogowej i obowiązuje do 31.05 na książki PWN nt. sztuki:

1.Grażyna Bastek: Ilustrownik, Rozmowy obrazów.
2. Bożena Fabiani: Gawędy o sztuce – wszystkie tomy.
3. Joanna Jurgała-Jureczka: Kobiety Kosasaków oraz piękne albumy przyrodnicze ("Życie ptaków", "Życie na ziemi", "Na ścieżkach życia", "Dookoła świata 80 ptaków", "Dookoła świata 80 drzew").Sprawdzam, czy któreś z dzieł będę mogła zobaczyć w trakcie najbliższej podróży.Zbieram te cenne kartki, układam w odpowiedniej kolejności, spinam gumką… i pakuję do walizki!

"Warsztaty weneckie

W drugiej połowie XV i w XVI wieku w Wenecji powstawały dzieła, które odmieniły historię sztuki. "Giovanni Bellini mieszał pigmenty i spoiwa z niezwykłą precyzją. Giorgione, otoczony aurą tajemnicy, malował obrazy, których sens do dziś budzi emocje i pytania. Tycjan – z odwagą rewolucjonizował podejście do koloru, a Tintoretto – z rozmachem komponował sceny pełne ekspresji. Ale jak wyglądała codzienność tych artystów? Jak zorganizowane były ich warsztaty? Skąd czerpali materiały, jak planowali kompozycje i eksperymentowali z technikami malarskimi?" – odpowiedź znajdziecie w tej przepięknej książce, która zabierze Was w podróż pełną kolorów, ale i tajemnic. Wiele z nich zostało odkrytych, dzięki najnowszym badaniom technologicznym: analizom warstw malarskich, rentgenogramom i reflektogramom w podczerwieni.

Mój ulubiony pasek do wszystkich wiosenno-letnich stylizacji! Widzimy się niebawem! 

*  *  *

 

Wszystko co nie jest teraz „cool” i właśnie dlatego chcemy to mieć/ odrodzenie i przemijanie / co mówią o nas lalki stworzone przez AI i wiele więcej, czyli kwietniowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z marką Sensum Mare, Basic Lab, Awesome Cosmetics, wydawnictwem PWN oraz zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Czym jest dzisiaj styl? Wyrażaniem naszego „ja” czy dobrze dobranym algorytmem? Dlaczego nie powinniśmy żyć 150 lat, nawet jeśli nauka nam na to pozwoli? Jak (zupełnie za darmo) poprawiłam jakość swojego snu? Gdzie znaleźć kosmetyki z przyszłości? I czy prawdziwy artysta kiedykolwiek odchodzi na emeryturę?

  Dochodzi już wieczór, więc odrywam się na chwilę od pojedynku między mazurkiem i sernikiem (i po cichu dodaję rodzynki do tego drugiego), malowania obdrapanych przez Portosa drzwi i segregowania wiosennych ubranek moich dzieci, aby przysiąść na chwilę i spisać te wszystkie najciekawsze i najfajniejsze rzeczy, o których czytałam lub usłyszałam w ostatnich tygodniach. To co? Robicie ze mną przegląd cyfrowej prasy?

spodnie – MLE / kosz – wiele lat temu kupiony w Prowansji / kurtka – MLE (dostępna w sierpniu) / spinka – Mood

 

1. Drogie AI, wygeneruj mi mój styl.  

  Kiedyś myślałam, że bycie „cool” to coś, co się czuje. Teraz wydaje mi się, że to bardziej coś, co odświeżam za każdym razem, gdy zaciąga mi się nowa tablica na Pintereście. Jedno kliknięcie i już czeka na mnie kilkadziesiąt nowych wersji mojego stylu, tyle że ja nie mam czasu ani ochoty wciąż wkładać nowych masek. „Minimalistka z Kopenhagi (uwielbiam!), „old-money style” (też mi się podoba!), „paryska elegancja” (ach, to cała ja!) – codziennie na Instagramie czy Tiktoku atakują mnie idealnie sprofilowane stylizacje, które tylko czekają, aby zamówić je jednym kliknięciem.

  Stare powiedzenie mówi, że od przybytku głowa nie boli, ale mam wrażenie, że gdy wszystko jest tak łatwo dostępne, coraz trudniej się z czymkolwiek utożsamiać. Nie mówiąc już o zdecydowaniu się na coś konkretnego. Kodowanie algorytmu zastąpiło nam samodzielne wypracowywanie stylu. Coś, co miało być ułatwieniem, stało się nieskończonymi opcjami stylów, które mogłybyśmy mieć. Nawet najlepiej skompletowana szafa nie zaspokoi głodu, który wyzwalają w nas rolki o "unboxingach z Zary".

   Ulubione słowo modowych ikon ostatnich lat to: „effortless”, które oznacza „bez wysiłku”. Mamy więc ubierać się jak ktoś, kto o to nie dba – oprócz tego, że wyraźnie dba i właściwie nie myśli o niczym innym.  Od lat staram się nie podążać ślepo za trendami, ale media społecznościowe i oferta na sklepowych półkach sprawiają, że wiele z nas zaczyna wątpić w to, co chciałaby nosić. No i ciągle masz wrażenie, że tuż za rogiem czeka lepsza alternatywa.

  Jak się z tego wykaraskać? Na szczęście już samo spisanie tych myśli uświadomiło mi, że szkoda czasu i energii na takie bzdety. To chyba zresztą największa klątwa mediów społecznościowych – lokują w nas nieistotne potrzeby i zmartwienia. A z bardziej pragmatycznych rozwiązań – niektórym podobno pomaga aplikacja WHERING (jej założenia są super, ale chyba musiałabym wziąć kilka dni urlopu, aby porządnie obfotografować każde ubranie i stworzyć bazę danych). Myślę, że pewną formą antidotum na to modowe "fomo" mogą być rzeczy wyjątkowe, takie jak rękodzieła. Bo skoro nie możemy mieć wszystkiego, to może skupmy się na rzeczach, których nie mogą mieć wszyscy? To może być jakiś osobisty, stylowy talizman wyszperany na straganie – u mnie tę rolę odgrywa ostatnio spinka do włosów z materiałową różą.  

 

To, co tyczy się stylu, często powiela się w naszych wnętrzach. Wyjątkowe, bo uszyte ręcznie, przez dziewczynę, którą dziś już nazywam koleżanką :). Znalezione w Ingridberg.

 

2. Działy marketingu na całym świecie oszalały, czyli tworzenie naszej własnej lalki Barbie.

  Skoro już mowa o internetowych bzdetach – nareszcie znaleziono sposób, aby wykorzystać potencjał Chata GPT! Ci, którzy kilkadziesiąt lat temu uważali, że nowe technologie pozwolą nam w 2025 roku znaleźć uniwersalny lek na raka, zakończyć głód na świecie czy latać w kosmos na wakacje byli w błędzie. Mamy za to narzędzie, które pozwala nam stworzyć lalkę Barbie na wzór nas samych…. Przełomowe odkrycie, prawda? ;)

  No dobrze już, kończę z ironią. Tym bardziej, że z ciekawości sama taką lalkę stworzyłam i jest to faktycznie bardzo proste. Jeśli same chciałybyście się pobawić w tworzenie swojej lalki (to trochę jak powrót do czasów Simsów), to podsyłam Wam tu opis, z którego możecie skorzystać. Wchodzicie w ten link, wklejacie poniższy opis uzupełniając go o charakterystyczne dla Was przedmioty i dodajecie swoje zdjęcie.  

"Stwórz realistyczną figurkę przypominającą lalkę Barbie z włosami w kolorze [tu podaj swój kolor włosów], bazując na osobie ze zdjęcia [w opcji dodania plików dodaj swoje zdjęcia]. Figurka powinna wyglądać jak typowa lalka barbie. Powinna mieć ubrane dokładnie to samo, co ma ubrana osoba ze zdjęcia i powinna być umieszczona w plastikowym, przeźroczystym, sporym opakowaniu z kartonowym tłem w kolorze ecru, jak lalki Barbie, albo jak figurki z półek sklepów zabawkowych. Stwórz opakowanie jak najbardziej realistyczne. Obok figurki umieść jej akcesoria: [wymień charakterystyczne dla Ciebie przedmioty, których używasz w domu czy w pracy – możesz użyć zdjęć z internetowych sklepów i dodać je w plikach]. Wszystko powinno wyglądać jak rzeczy/akcesoria dla lalki barbie. Gdzieś niżej z boku napis: SPRING EDITION." 

I co Wam wyszło? :)

 

4. Twarde dane, niższe ceny, większa skuteczność. Biegnijcie po kosmetyczki!  

  Czy utożsamiam się z tym hipopotamem? Trochę tak. A tak serio, to minęło już sporo czasu od ostatnich kosmetycznych polecajek, a wiem, że wiele z Was uzupełnia zapasy, tylko wtedy, gdy podaję Wam tutaj kody zniżkowe, więc podejrzewam, że części z Was właśnie kończy się krem do twarzy ;).. Służę radą i z przyjemnością polecam Wam kilka moich absolutnych hitów. Ja wiem, że sprawdzanie składów i analizowanie skuteczności kosmetyków to coś, na co naprawdę żadna z nas nie ma czasu. Ale od czego jest ten blog! :)

  Podobno Korea wyprzedza nasz rynek kosmetyczny o co najmniej 30 lat. Marka Sensum Mare, tworząc swoje dwa nowe produkty, kierowała się właśnie duchem pielęgnacji tego dalekiego kraju. Obydwie esencje stanowią idealny duet. Na noc stosowałam esencję mikrozłuszczająca z kwasami (dziewczyny, jeśli czasy liceum już dawno macie za sobą, ale Wasza skóra wciąż o tym zapomina i funduje Wam wypryski, to koniecznie zaprzyjaźnijcie się z kosmetykami zawierającymi kwasy – w połączeniu z mezoterapią mikroigłową naprawdę pomagają). Drugi kosmetyk to esencja z ceramidami i ektoiną, która nawilża i wspiera mikrobiom skóry. Esencję mikrozłuszczającą stosujemy tylko na noc, natomiast esencję z ceramidami i ektoiną możemy stosować i na dzień i na noc (wystarczy odczekać kilka minut po nałożeniu esencji mirkozłuszczającej). Jeśli macie swoje ukochane kosmetyki z Sensum Mare, to polecam wypróbować też te dwie nowości przy okazji uzupełniania zapasów. Kod zniżkowy: MLE25 daje zniżkę 25% na wszystkie kosmetyki na stronie SM. Kod działać będzie do 15 maja.

Link do Esencji Mirkozłuszczającej z kwasami AHA i PHA

Link do Esencji z ceramidami i ektoiną

  „Dopasowana do potrzeb mojej skóry” – ha…ha…ha. Gdy Twoja skóra jest jednocześnie sucha, ale miejscami przetłuszczająca się, z tendencją do wyprysków, ale też tracąca jędrność i z przebarwieniami, to reklamy mówiące o tym, że jeden krem spełni wszystkie jej wymagania bardziej denerwują niż zachęcają do zakupów. Z wiekiem pogodziłam się już, że seria dobrze dobranych kosmetyków, to klucz do sukcesu. Wiem, że wiele z Was używało już produktów od marki Awesome Cosmetics, bo prosiłyście mnie o informację, jeśli znów pojawi się kod. No to jestem!

  Kosmetyki z serii MIKROBIOM zostały przebadane w Polskim akredytowanym laboratorium badawczym Dr Nowaczyk® Centrum Badań i Innowacji. Były badane in vitro i in vivo pod kątem wpływu na kondycję mikrobiomu skóry. Odgrywa on bowiem, bardzo ważną rolę w obronie organizmu przed chorobami skóry. Badania Safe Microbiome® prowadzone są w ściśle kontrolowanych warunkach w laboratorium, z wykorzystaniem standaryzowanych metod badawczych, a proces identyfikacji mikroorganizmów odbywa się z zastosowaniem najnowocześniejszych metod molekularnych. Marka o wszystkich składnikach rzetelnie informuje klientki w imię idei: transparentność to podstawa, dlatego poza informacją o tym, że dany kosmetyk posiada na przykład ponad 98% substancji naturalnych, zawsze dostajemy także informację o tym, co składa się na te 2% i dlaczego ich wykorzystanie okazało się lepsze od naturalnych zamienników. „W każdym kosmetyku łączymy wiele składników aktywnych w naprawdę dużych stężeniach. Zamiast zrobienia z takiej mieszanki 3 kremów, my stawiamy na 1 o wyjątkowo bogatym wnętrzu – właśnie ze względu na maksymalne efekty, które ma zapewnić Awesome.” – mówią twórcy marki.

  Nowością w tej serii jest Maseczka Mi:RESOOTHE od AWESOME COSMETICS.  Idealna dla skóry suchej, po zabiegach, potrzebującej regeneracji i odbudowy. Łagodzi podrażnienia, a tym samym sprawia, że skóra jest mniej zaczerwieniona. Za jej wyjątkowość odpowiada m.in. Bioecolia®, która przywraca równowagę mikrobiologiczną, hamuje wzrost złych bakterii, wzmacnia system odpornościowy skóry, a przy regularnym stosowaniu korzystnie wpływa na wzrost dobrych bakterii.

  Kod KASIA25 da Wam 25% rabatu i obowiązuje na cały asortyment oprócz outletu (ważny do 27 kwietnia).

  Im starsza jestem, tym bardziej szkoda mi czasu. Zwłaszcza na nieskuteczną pielęgnację. Wybieram tylko te kosmetyki, które zawierają składniki mające realny wpływ na wygląd mojej skóry. Marka BASIC LAB na przykład, podaje w składzie procent „czystych peptydów miedzi", a nie „kompleksu z peptydem miedzi”, bo to bardzo drogi składnik i sporo marek próbuje zakamuflować jego faktyczną ilość.  Ja polecam Wam przede wszystkim dwa produkty na noc: krem do twarzy, szyi i dekoltu oraz krem pod oczy z tej samej serii Copperis. Aktywnie liftingujący krem na noc został opracowany z myślą o skórze potrzebującej zaawansowanej pielęgnacji. Widocznie napina opadający kontur twarzy, zmniejsza widoczność zmarszczek i bruzd nosowo-wargowych. W jego skład wchodzą czyste peptydy miedziowe, peptydy elafinowane, ornityna, DMAE, które mają mocne działanie stymulujące i regenerujące skórę.

  Obecna promocja z rabatami od 20 do 30% działa na wszystko i trwa do 24.04.25 (rabat zależy od wartości zamówienia, ale najmniejszy to 20%). 

Aktywnie liftingujący rem pod oczy na noc 

Aktywnie liftingujący krem na noc do twarzy, szyi i dekoltu z linii Copperis

4. Trening snu.

 Uspokajam wszystkie mamy śledzące wychowawcze nowinki – nie chodzi o trening snu noworodków, ale dorosłej 37-letniej kobiety. Kiedyś już chyba o tym wspominałam, ale przypomnę, bo przecież nie każdy pamięta artykuł sprzed dwóch lat na jakimś tam blogu: jakość mojego snu to coś, nad czym od dawna pracuję i, co chyba całkiem ciekawe, niektóre wysiłki naprawdę przynoszą efekt. Spisałam kilka podpunktów, które mają dla mnie największe znaczenie (odczuwam to zwłaszcza na wyjazdach, gdy któryś z elementów mojej rutyny jest nie do zrobienia i natychmiast ma to swoje odzwierciedlenie rano, w liczbie przełączanych drzemek). Może i którejś z Was to pomoże?

– Wyjście na zewnątrz najpóźniej godzinę po przebudzeniu (pobudza to wydzielanie melatoniny i reguluje nasz zegar biologiczny).

– Jeśli piję herbatę to Roiboos zamiast Earl gray (ten pierwszy gatunek nie zawiera teiny).

– Opaska na oczy z delikatnego materiału (to poprawiło mój sen o dobre 30%, rzadziej się wybudzam i szybciej zasypiam z powrotem – naprawdę polecam!).  

– Przygotowanie szklanki wody przy łóżku (bo jak jest, to nie chce mi się pić, a jak jej nie ma, to w nocy wydaje mi się, że umieram z pragnienia i muszą po nią iść, przez co niepotrzebnie się rozbudzam).  

– Najbardziej oczywiste, ale na początku najtrudniejsze – całkowity brak telefonu, a zamiast tego dobra książka (byleby nie wciągające kryminały czy romanse – w kolejnym akapicie polecam coś w sam raz!).  

 5. „Dlaczego umieramy” – genialna książka na dobranoc.

  Jest jedna taka rzecz, która wyróżnia nas na tle wszystkich innych istnień na świecie. Tylko człowiek jest świadomy faktu, że jego śmierć jest nieunikniona. Oczywiście zwierzęta odczuwają strach, mają wrodzone mechanizmy obrony przed tym, co mogłoby zakończyć ich żywot, ale zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego, że niezależnie od tego jak sprawnie będę uciekać albo jak bezpieczne schronienie znajdą i tak, w którymś momencie będą musiały odejść z tego świata. Czy świadomość nieuchronności śmierci jest naszym przywilejem? A może największą ewolucyjną klątwą?

   Autor nie owija w bawełnę – mówi wprost, co jest mitem, a co ma poparcie w badaniach. I że nie jesteśmy niezniszczalni. Uzmysławia nam, jak działają nasze mechanizmy obronne, które sprawiły, że uciekamy od tematu śmierci tak daleko, jak to tylko możliwe (z czego wynika, na przykład, osamotnienie ludzi umierających, ale też sukces branży wellness). To mocna i bardzo konkretna książka, która brutalnie rozprawia się z obietnicami wiecznej młodości.  

  Umieranie, odrodzenie i życie wieczne to dla każdej wierzącej osoby temat, który w czasie Wielkanocy głośniej wybrzmiewa. Ale warto spojrzeć na śmierć także z bardziej pragmatycznego punktu widzenia – o dziwo, to też może przynieść nam ukojenie i spokój.    

 Dla książki „Dlaczego umieramy" rabat z kodem wynosi aktualnie 28% od ceny katalogowej, a mój kod rabatowy MLE_VR obowiązuje do końca miesiąca i daje on dodatkowe 7% rabatu na książkę. Z kodem można kupić również pozostałe książki wydane przez PWN, które są aktualnie w ofercie. Polecam przejrzeć tytuły, bo to prawdziwe wydawnicze perełki.

6. Poza ramami.

  Podobno człowiek stworzył sztukę w strachu przed śmiercią i starością. Wydaje się, że jeden z największych artystów naszych czasów potwierdza tę tezę. David Hockney ma 87 lat, a kreatywności i pracowitości może mu dziś pozazdrościć niejeden student pierwszego roku. Cały świat sztuki poruszyła wiadomość o największej, w historii jego twórczości, wystawie, która kilka dni temu miała swoją premierę w Paryżu. To moje marzenie, aby móc ją obejrzeć, ale póki co, naprawdę bardzo miłą alternatywą był ten webinar, prowadzony przez Maję Michalak (wykupiony za swoje, gdyby ktoś pytał!).  

  Mnie samej kontakt ze sztuką daje ukojenie w chwilach, gdy mam poczucie, że nie potrafię poradzić sobie z różnymi życiowymi zawirowaniami. Prowokuje do refleksji na temat sensu naszego istnienia, a tym samym – nawet jeśli nie bezpośrednio – pomaga zmierzyć się z lękiem. Polecam gorąco zanurzyć się w świecie obrazów i historii Hockney'a (albo Rembrandta, bo jest też taka opcja webinaru). Zapewniam, że poczujecie się lepiej niż po najlepszym sezonie "Love never lies" na Netflixie ;). 

  Dziś rola istoty ludzkiej w świecie jest coraz bardziej niejasna. Sztuczna inteligencja maluje za nas obrazy, pisze książki i coraz częściej zastępuje to, co nazywamy twórczością. Tymczasem ja nie chcę, aby technologia robiła za mnie te wszystkie rzeczy, po to abym ja miała więcej czasu na pracę, stres i mycie okien. Byłoby znacznie lepiej gdyby to technologia prała, odpisywała na mejle i odkurzała, tak żebym ja mogła malować, pisać i oddawać się kreatywnym rzeczom. A co Wy o tym myślicie?

  Żegnam się z Wami i ruszam z całą masą zupełnie niepotrzebnych rzeczy do zrobienia, o których zawsze przypominam sobie tuż przed Świętami. Jeśli mając godzinę do przyjścia gości, zaczynacie przycinać żywopłot, wymieniać żarówkę w lodówce, czy (dokładnie tak jak ja teraz) odmalowywać obdrapane przez psa drzwi, to witajcie w klubie! Jest na więcej! A tak już całkiem serio: życzę Wam Wesołych Świąt, nieważne jaką formułę wybraliście i w co wierzycie. Obyście zaznali w tym czasie spokoju i radości. 

*  *  *

 

*  *  *

 

 

 

 

LOOK OF THE DAY – TRZY ZESTAWY, KTÓRE WZIĘŁAM ZE SOBĄ DO PARYŻA.

Wpis powstał we współpracy z marką YES.

 

  Elegancki, wieczorowy i zupełnie dzienny zestaw to trzy opcje, które spakowałam do swojej walizki na wyjazd do Paryża. Czy mimo upływu lat wciąż miałam poczucie, że miasto światła zasługuję na bardziej wyszukane ubrania, niż te, które noszę na co dzień? Oczywiście, że tak, chociaż sama przed sobą nie chcę nawet próbować wyjaśniać skąd się bierze u mnie takie myślenie ;).

  Za to kolczyki wzięłam te, w których chodzę non stop. Klasyczne, ale wyraziste. Lekkie i wygodne. Pasujące do każdej stylizacji. Od dzisiaj (14 kwietnia) w YES trwa promocja wiosenna: -100 PLN od 500 PLN w aplikacji YES Club. A poza tym, jeśli dołączycie do aplikacji YES Club to na start otrzymujecie 10% rabatu na produkty ze złota.

 

1 ZESTAW  

marynarka – Marfa Fashion  

spodnie – MLE (model Ossi)

 torebka – CHANEL  

buty – Saint Laurent  

kolczyki – YES    

2 ZESTAW  

marynarka – MLE (model Skive)

 skórzany pasek – H&M  

spódnica – MLE (model Matera)

 torebka – CHANEL  

buty – Saint Laurent  

kolczyki – YES      

3 ZESTAW  

zamszowa kurtka – La Ronde od marki Nour Hammour  

spodnie i sweter – MLE (stare modele, podobne legginsy są teraz na stronie)  

skórzane baletki – Kazar  

torebka – CHANEL  

kolczyki – YES   

 

*  *  *

 

 

 

Zapiski o modzie stylu: Paryż i premiera Chanel Chance Eau Splendide

​Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL. 
 
  Dzisiejszy wpis z cyklu „Zapiski o modzie i stylu” to mała retrospekcja z mojego wyjazdu do Paryża, do którego pojechałam na zaproszenie marki Chanel. Trwał on, co prawda, ledwie półtora dnia, ale wspomnień nazbierałam mnóstwo i cieszę się, że dostałam szansę uczestniczyć w takim przedsięwzięciu. A skoro już o „szansie” mowa, to przyczyną całego tego zamieszania była nowa edycja zapachu o nazwie CHANCE. Przemycę między wierszami kilka adresów i polecajek z nadzieją, że i mi uda się kiedyś powrócić do tych miejsc.
 
Gotowa na wyjazd. Bardzo fajnie, że tak ładnie się spakowałam, ale już na lotnisku wiedziałam, że zapomniałam szczotki do włosów. "Muszę nawiązać szybkie przyjaźnie z towarzyszkami podróży, to może któraś mi pożyczy" pomyślałam ;).
Dlaczego o tym, o czym zapomnieliśmy, przypominamy sobie zawsze (ZAWSZE) wtedy, gdy już nie możemy po to wrócić? Po starcie zorientowałam się, że nie wzięłam też swojej książki. A jest fajna. Harari: "Sapiens. Od zwierząt do bogów" (lub jak mówi moja córeczka "Od zwierząt do bobrów"). 
Za to mam perfumy! Nigdy nie używałam zapachu COCO Mademoiselle od Chanel, ale dostałam taką podróżną wersję, która wygląda jak piękna biżuteria, więc czas na coś nowego.  Za każdym razem, gdy zmieniam perfumy to potem przez kilka dni zastanawiam się co lub kto tak ładnie pachnie. Niespodzianka! To ja! Potem nos się przyzwyczaja i już nic nie czuję. 
"Dzień dobry, z tej strony pilot. Lada moment, po prawej stronie, będą mogli Państwo zobaczyć wieżę Eiffla."
Ja tu się przejmowałam, że nie wzięłam szczotki i że będę musiała ją od kogoś pożyczyć, a tu się okazuje, że mam większy problem, bo cała moja walizka (jako jedyna) w ogóle nie przyleciała. Morał taki, aby nie przejmować się drobnostkami, bo zawsze może być gorzej :D. Zgadnijcie kogo jeszcze zaprosiło Chanel! Znacie te super dziewczyny?
Wyobrażenie i sentymenty czasem przysłaniają nam rzeczywistość. Ten mechanizm ma swoje wady i zalety. Paryż się zmienia i ciężko temu zaprzeczyć, ale na widok haussmannowskich kamienic bicie mojego serca chyba już zawsze będzie przyspieszać. 
Z Tobą CHANEL, to ja zawsze będę chwytać szansę :). 
Ekhm…Czy podać Panu menu z deserami?
Brasserie L'Emil – wyjątkowe miejsce. Zostawiam adres: 55 Rue Saint-Roch, 75001 Paris.
Lada moment będziemy w komplecie. 
Kinga i Sylwia. 
Najlepsze kuchnie świata, a nie gardzą zwykłą fasolką szparagową! 
Mam już wszystko ustalone z dziewczynami, jeśli moja walizka nie dotrze. Sukienka od Sylwii, marynarki od Kingi, kosmetyki pożyczy mi Kasia Szymków, a Jess top. Nic mi nie zepsuje tego czasu!
Dwie blogerki, które obserwałam jeszcze nim założyłam Make Life Easier. Jestem Kasia i Weronika Załazińska! 
Paryskie światło i nawet lotniskowy strój wygląda jakoś odrobinę bardziej "chic". Tutaj w moim ukochanym paryskim parku: Jardin du Palais Royal. (Postaram się stworzyć osobny post ze wszystkimi detalami dotyczącymi moich strojów.)
Jedziesz na wyjazd z pięcioma pięknymi kobietami z niesamowitym wyczuciem stylu, które właśnie wyruszają na wymarzone przyjęcie. A Ty za to pędzisz na lotnisko, będziesz się przebierać na parkingu i malować na wybojach ;). 
Generalnie polecam malować się kredką po ciemku, bo dzięki temu w ogóle nie widzimy, że robimy ją źle. Cały makijaż wykonałam kosmetykami Chanel). 
Zaraz poznamy gwiazdę, która została twarzą nowego zapachu CHANEL Chance SPLENDIDE.
Na zdjęciu boska Sylwia Butor. 
Od trzeciej na nogach, to pewnie dlatego czuję się jak w kalejdoskopie.
Ale wieści! To Angèle! Znacie jej przebój "Balance Ton Quoi​"?
Dobranoc! 
Zmieniasz się. To prawda.
Nasze makijaże zrobiłyśmy kosmetykami Chanel (chociaż część z tych kosmetyków kupiłyśmy same :P). Tutaj możecie zobaczyć filmik.  
 
Kasia Sz.: Pomadka 31 Le Rouge Matte (kolor Camélia) Paleta z róży Chanel Les 4 (Rouges 957 Tendresse) plus pędzel do rozświetlacza Konturówka do ust Le Crayon (158).  
Kasia T.: Pomadka 31 Le Rouge Matte (kolor Rouge Jersey) Paleta z róży Chanel Les 4 Rouges )957 Tendresse) Tusz do rzęs Inimitable Kredka do oczu Le Crayon Yeux (02 Brun Teak).
I ruszamy!
Wiem, że dla Wielu z Was Chance to ulubiony zapach od CHANEL. Teraz czas odkryć jego nowe oblicze.
„Szczęście jest moją duszą”. Gabrielle Chanel wierzyła w łut szczęścia przez całe swoje życie, głęboko wierząc, że wszystko jest osiągalne, a marzenia mogą stać się rzeczywistością. Dla CHANEL szczęście to nie tylko przypadek – to celowy sposób myślenia, świadoma postawa, która pozwala kształtować przeznaczenie.
Wszystko jest tu owiane wielką tajemnicą. Dopiero za chwilę będę mogła zobaczyć/dotknąć/powąchać nową odsłonę zapachu Chance od Chanel. 
Mam go! CHANCE Splendide to mieszanka geranium, cedru i maliny. Świeży i bardzo dziewczęcy. 
„Paryżanie nie czerpią nigdy ze swego miasta tyle przyjemności, ile daje ono prowincjuszom” – tak, stwierdził kiedyś znany francuski pisarz, Louis Aragon. Urodził się i zmarł w Paryżu, więc zakładam, że mógł się nim nasycić po brzegi. Ale dla naszej grupy ten dzień mógłby trwać trochę dłużej!  
Zabieram ze sobą tę butelkę. W sprzedaży już w drugiej połowie kwietnia.
Jeszcze pół godziny, jeszcze kwadrans, jeszcze chwilę… próbuję do ostatniej minuty chłonąć tę bajkową atmosferę.
Cafe de la PAIX. Gorąco polecam!
Dziękujemy! Jedna za wszystkie i wszystkie za jedną! Au revoir Paris!    
*  *  *