
Wpis powstał we współpracy z marką Veoli Botanica, platformą do nauki angielskiego Akcent oraz zawiera lokowanie marki własnej.
Koniec wakacji. Dzieci w domu ze mną, przez okrągły miesiąc. Narzuciły zmianę rutyny, do której ledwo zdążyłam się przyzwyczaić. Z tyłu głowy wciąż pojawiają się myśli, że jeśli dobrze wykorzystam te ostatnie dni wakacji i przygotuję się ze wszystkim, jak na perfekcjonistkę przystało, to wrzesień zacznie się gładko, jak dotyk piasku na sopockiej plaży.
Sierpień to ambiwalencja w rozkwicie. Radość i smutek jednocześnie. Pełna mobilizacja przed nowym sezonem i totalne rozbestwienie, bo przecież trzeba korzystać, póki można. Prawdziwa niedziela wśród miesięcy. Pisząc to z perspektywy pierwszych wrześniowych dni, beztroskie kadry z wakacyjnej podróży wydają się wyjątkowo odległe. Ale od czego mam ten album tutaj? Zaparzcie sobie herbaty i wejdźmy spokojnie w tę jesień, nim rozpędzi się na całego.



"Kasia, Ty jako mieszkanka Sopotu, pewnie codziennie byłaś w sierpniu na plaży, prawda?"
"W sierpniu raczej nie, ale we wrześniu: kto wie?"

Ale gdy już się na tej plaży pojawiłam, to raczej nie w kostiumie kąpielowym ;). Ten zestaw znajdziecie tutaj.

Jeden rzut oka na to zdjęcie i pewnie wiecie, gdzie mnie wywiało… Prowansja!


Gordes i szybsze bicie serca, gdy stoję na wprost restauracji z ukochanego filmu. Zgadniecie jaki ma tytuł?


Oby do następnego (dobrego) roku!


Dotarliśmy na szczyt góry, świetnie znanej wszystkim fanom kolarstwa i Tour de France – Mont Ventoux. Dzieci wypatrują przez lunetę naszego przyjaciela, który postanowił wbiec na górę o własnych nogach. I udało mu się!


Następnym razem może spróbuję wjechać na rowerze (elektrycznym :D).

Miejsce, które pewnie już kiedyś na blogu widziałyście. Jaskinia Świateł, nieopodal Baux de Provence. Tym razem głównym bohaterem był Monet.


Chciałoby się tu zostać do białego rana…

Mówisz, masz! A w tle dźwięk, który przywołuje u mnie najpiękniejsze wspomnienia. Cykady. Wiecie, że posiadają one na bokach ciałka membrany, zwane timbalami? Wprowadzają je w wibracje za pomocą mięśni, a dźwięki wzmacniane są przez specjalne poduszki powietrzne. Dzięki takiej budowie ich cykanie jest słyszalne nawet z odległości kilometra.


Bonjour, proszę Pana, a Pan to chyba z Polski przyjechał.

A no tak. Mam na imię Nenuś i lubię tu wracać.


A to mój stały towarzysz posiłków. Nosimy go ze sobą wszędzie i w ten sposób odsuwamy w bliżej nieznaną przyszłość temat prawdziwego kota.


Podobno pracownia Cezanne'a, mieszcząca się nieopodal (Aix-en-Provence) jest warta odwiedzenia.


Moja kochana mama i najlepsza reprezentantka MLE w Prowansji w jednym :).


Ciekawe, o czym rozmawia ta dwójka? Czy może być lepsze miejsce na randkę?


Właśnie to miałam na myśli ;).


Piknik na plaży w wersji francuskiej.

Młoda para to gatunek występujący na plażach niezależnie od szerokości geograficznej.

Gdy chciałaś zrobić widok, ale miałaś włączoną przednią kamerkę ;).

Problemy nie znikają na wakacjach, ale wiem, że gdy spojrzę na to zdjęcie w listopadzie, to i tak pomyślę sobie: "ale to był beztroski czas".

Poszła szukać muszelek.

Piękne Château de Monbazillac w tej części Francji, do której "turyści z lazurowego" już nie docierają :D. Zarządzane z taką perfekcją, że z łatwością można sobie wyobrazić, jak wyglądało tu życie tuż przed rewolucją francuską.
W sumie, po tym wydarzeniu życie nie zmieniło się tutaj aż tak bardzo, bo ówczesny właściciel zamku, François Hilaire de Bacalan, sprzyjał rewolucjonistom i jako jeden z niewielu arystokratów został oszczędzony i nie trafił na szafot.


A te winogrona to nie jest żadna atrapa dla turystów!

"Mamo, ale co autor miał na myśli?"

Ach, te podziały w oknach! W Sopocie pewnie by nie pasowały, ale popatrzeć można.

Muszelkowe bierki i kosz, w którym zawsze wszystko się znajdzie (ma już kilka lat, jest z 303 Avenue).

Gdy przez wiele dni pracujesz nad głęboką, równomierną opalenizną, ale w ogóle nie przejmujesz się, że Ci nie wychodzi, bo…



Pustki. 
Noc w Arcachon. 
To i moment, w którym nikt nie mówi: „mogę od Ciebie spróbować?”

Po wizycie w magazynie. Wzięłam sobie ostatnie sztuki z wyprzedaży, no i sweter, który mogłam już testować rok temu. Widziałyście już pierwsze jesienne nowości?


Wiecie, że Matisse zaczął tworzyć swoje najsłynniejsze dzieła, zwane „wycinankami”, bo podupadł na zdrowiu i nie był już w stanie malować obrazów w tradycyjny sposób? Dla wszystkich, którzy czują się niedoskonali, mają gorszy czas w życiu albo poczucie, że ich sprawność przeminęła – sztuka nie raz udowodniła, że to nasza słabość może kiedyś stać się tym jednym czynnikiem, dzięki któremu będziemy mogli pokazać światu to, co w nas najwspanialszego.
Sztuka Matisse’a, jak chyba żadna inna, pokazała niesamowitą moc koloru kobaltowego. 
Jak wygląda kuchnia po 7 sekundach od rozpoczęcia gotowania prostego makaronu?

makaron pappardelle
cukinia
zielona fasolka szparagowa
świeża pietruszka
Garść rukoli i ziół, które akurat masz (ja wzięłam tymianek i miętę)
czosnek
orzechy pini
oliwa
sól i pieprz
parmezan
A oto jak to zrobić:
1. Na patelni prażę orzeszki piniowe (wiem, że wszystkim leniuszkom chce się pominąć ten krok, ale naprawdę to jest klucz do sukcesu). Gotuję makaron i fasolkę. Zdejmuję podprażone orzechy z patelni i wrzucam do osobnej miseczki. Będą mi potrzebne już na sam koniec.
2. Na gorącą wciąż patelnię dodaję oliwę i wrzucam czosnek przeciśnięty przez praskę. Po chwili smażenia dodaję cukinię i smażę około 2-3 minuty. W tym czasie odcedzam podgotowaną fasolkę (daję jej maks 3 minuty gotowania, żeby nadal była chrupiąca) i dodaję na patelnie. Gdy makaron się ugotuje i jest już idealny, odcedzam go i dodaję na patelnię. Zmniejszam gaz i dodaję pietruszkę, rukolę, resztę ziół, sól, pieprz i orzechy piniowe.



Rzeczy, które tej jesieni uważam za szczególnie eleganckie:
Prześwitujące zwiewne ubrania połączone z ciepłymi swetrami.
Rozmowy rodziców z dziećmi o tym, że nie jest fajnie śmiać się z tego, że ktoś wygląda inaczej, nie ma Labubu czy jest mniej sprawny. Tak na dobre rozpoczęcie roku szkolnego.
Melanże (mowa oczywiście o splocie przędzy, a nie długich imprezach ;)).
Pieczenie domowych ciast, których nie zobaczy instagram.
Nienarzekanie na pogodę, na którą i tak nie mamy wpływu.

Nie wiem, ile z Was robiło dziś jesienne zakupy w sklepach, ale mi atmosfera przygotowań do rozpoczęcia roku faktycznie się udzieliła. Mejl o obowiązkowych strojach galowych wyrwał mnie z objęć miękkich, wygodnych ubrań, których nie trzeba prasować. O takich jak powyżej :D.

"My favorite season is when all mosquitos are dead."
Najlepsza terapia relaksacyjna, jaką pamiętam z dzieciństwa. I pierwsze oznaki prokrastynacji, kiedy nie można było zacząć się uczyć dopóki nie zrobiło się idealnego porządku w piórniku :D. 
Zrobione!

A skoro już mowa o odwlekaniu nauki! Po wakacjach przyszedł czas, aby powrócić do platformy Akcent. To jedyne lekcje angielskiego, na jakie mogę sobie pozwolić w mojej codzienności.

Wiem, że z początku to może wydawać się dziwne. Nauka języka angielskiego przez ekran komputera to coś, co jeszcze 10 lat temu byłoby nie do pomyślenia. Ale ci, którzy spróbowali, nie żałują. Dla wielu z nas to właściwie jedyna opcja, aby w ogóle tego języka móc się uczyć, bo możemy to robić wszędzie i kiedy tylko chcemy. Platforma Akcent łączy nowoczesną technologię ze sprawdzoną metodyką nauczania. Możemy ćwiczyć samemu w naturalnym środowisku lub z profesjonalnym lektorem, jeśli wybierzemy wersję Premium (wymiar czasowy lekcji można dowolnie dopasować po skontaktowaniu się z biurem). Po dobraniu właściwego poziomu, nauka nie przytłacza, dobieramy sobie własne tempo pracy. Możecie też liczyć na pełne wsparcie zespołu szkoły, zarówno w sprawach merytorycznych, jak i technicznych. Do kursów na platformie na wszystkich poziomach, od A1 do C1/C2 można dokupić przejrzyste książki. To taka platforma internetowa, ale z ludzką twarzą :).
Na dobry początek nowego roku szkolnego mam rabat dla Czytelniczek i Czytelników -15% z kodem MLEnglish do 15.09.2025. Kod obowiązuje na wszystkie kursy i na książki.

W weekend udało się nam zrobić wielkie porządki. Ale dziś nie ma już po nich śladu :D.

A to mój portret po pierwszym września :D.


Jeśli jesteście tu ze mną teraz, to znak, że jakoś udało się Wam przetrwać ten pierwszy wrześniowy poniedziałek. Gratulacje! Teraz będzie już z górki. Powiedzcie, że będzie? ;)
* * *

Wpis zawiera lokowanie marki własnej.










Wpis powstał we współpracy z polską marką L37.





Jedne drzwi się zamykają, inne otwierają. Dla Was pewnie wygląda to jak zwykły, pusty lokal, ale dla MLE to trochę jak lot na księżyc.
1 i 4. Willa z secesyjną drewnianą werandą tuż obok minimalistycznej architektury modernizmu, złoty zegarek obok lnianego kimono, frytki z truflami serwowane w papierowej torebce. Jeśli jeszcze nie czytałyście, to gorąco zapraszam
Minie pewnie kilka lat nim znów zdecyduję się na melanżowe swetry w MLE, bo praca nad nimi to jazda bez trzymanki. Za to efekt? Ach, będę się o ten sweter bić razem z Wami ;).
Wszystkim rodowitym gdańszczanom serce bije trochę szybciej, gdy widzą te słynne żurawie portowe… To nowe modne miejsce na mapie Trójmiasta, do którego musiałam zajrzeć, aby nadążyć za kulinarnymi poleceniami od moich znajomych…
Zero Zero – musicie zobaczyć to miejsce!
Mój wegański makaron, którego pięć minut później już nie było.
1. Czy my – mieszkańcy Sopotu – codziennie jemy smażoną rybę z frytkami i zawsze mamy pod ubraniem bikini? Jak myślicie? // 2. Robimy obiad i dodamy do niego to, co znalazłyśmy w naszym ziołowym kąciku. //
Przerwa na Igę Świątek u Gosi. Księżna Kate, Wimbledon, mecz, w którym nasza rodaczka wygrywa bez trudności – czyli idealny weekendowy dzień.
Ja nie chodzę na festiwale, ale podobno mój sobowtór był na Openerze, bawił się świetnie i nawet spotkał kilka Czytelniczek bloga.
Zabawa do północy to coś, co nie zdarza się u mnie zbyt często, ale gdy najfajniejszy festiwal przyjeżdża w Twoje okolice, to aż żal nie skorzystać. Do zobaczenia za rok!
Poniedziałek i absolutnie zerowa motywacja do pracy. Co zresztą świetnie widać po minie Portosa.
Jak myślicie, która z nas była na Ibizie, a która w deszczowym Sopocie? Monika to jedna z tych koleżanek, z którą nigdy (NIGDY) nie należy porównywać swojej opalenizny.
Deszczowy wieczór w Sopocie, który i tak zapowiada się magicznie!
A teraz pędzimy na najbardziej wyczekiwane spotkanie. I to w naszym Gdańsku!
Maja opowiada o sztuce w taki sposób, że – mimo wykupienia pięciu webinarów i obejrzeniu ich od deski do deski – nadal nie mam dosyć.
Mam mój upragniony
Wieczorny Gdańsk. Turystów przez pogodę mniej, ale sentyment niezmienny.
Co za szczęście, że z powodu kataru i gorączki mogłam odwołać wszystkie ciekawsze i ważniejsze rzeczy, aby móc dokończyć coś, czego nie chciało mi się robić od miesiąca (mowa
Co prawda przywiezione z restauracji (Familia Marco Polo w Sopocie), a nie zrobione samodzielnie, ale i tak doceniam te małe gesty, gdy jestem chora.
Gdy patrzysz za okno i ni w pięć, ni w dziesięć, nie możesz zgadnąć czy siąpi deszcz, jest upalnie, zimno, sucho czy wilgotno. I nie ma to w sumie większego znaczenia, bo jak się nie ubierzesz, to w ciągu godziny i tak wszystko może się zmienić o 180 stopni. Witamy w Sopocie!
Przepisu chyba nie muszę Wam zdradzać, prawda? To tylko dobra feta, jeżyny, kilka kropel octu balsamicznego i trochę najlepszego na świecie
Nasza wersja szachów po trzydziestce (lub przed czterdziestką – jak kto woli).
1. Tym wznosimy toast w piątek ;). Mam na myśli olej, o którym pisałam powyżej – jeśli trochę czytałyście o tym, jak powinna wyglądać odpowiednia proporcja kwasów omega 3 i 6, to będziecie nim zachwycone. Kod MLE daje 12% zniżki do
Bo każdy moment jest dobry, aby porozmawiać o pracy. A piątkowy wieczór to już w ogóle jest najlepszy.
Można się też zawsze poprzebierać w jakieś prototypy, które mamy pod ręką!
Kto z Was pamięta z dzieciństwa tę kultową serię? Gdy wracam do chwil, kiedy pełna różnych życiowych rozterek, pomyślałam, że mimo wszystko zostawiam te swoje stare książki, bo może kiedyś się przydadzą, to zalewa mnie fala wdzięczności za wszystko to, co mam.
Szykują się nam ogrodowe warsztaty malarskie. Ten miesiąc zdecydowanie jest inspirowany sztuką!
Rodzic w muzeum to kurator, przewodnik, ochroniarz i animator. I na dodatek sam musi sobie kupić bilet. Za to w domu, przy odrobinie pracy, dużo łatwiej jest modelować tę dziecięcą ekspresję.
Nie wnikam.
Która z mam nie zna tych rozterek? Zostawić? Oprawić? Wyrzucić, jak nikt nie widzi? :D
Dostaję wiele propozycji współpracy w przypadku kosmetyków, ale jak wiele z Was już zauważyło – od dłuższego czasu pokazuję produkty od kilku marek, bo naprawdę z oporem dodaję coś do mojej pielęgnacji. Gdy dawno temu usłyszałam o Oio Lab, moją uwagę, w pierwszej chwili, zwróciła identyfikacja wizualna i świetne projekty graficzne opakowań. Dopiero potem poznałam kosmetyki i nie zawiodłam się na nich.
Obraz który widzicie to "Spacer po plaży" Michaela Anchera z 1896 roku. Nie muszę Wam pewnie tłumaczyć dlaczego właśnie pejzaż spokojnej plaży zwrócił moją uwagę. Obraz aktualnie znajduje się w muzeum Skagens w Danii.
Dzięki Maju! Cieszę się, że niebawem lepiej się poznamy!
Polecam!
Zwykle w wakacje cieszyłam się, gdy wieczorami Sopot znów robił się pusty, ale tym razem tak mało było tego lata u nas, że puste ulice raczej mnie nie cieszą. Nie zdążyłam jeszcze naładować baterii tą letnią energią.
W Paryżu i w Warszawie. Ten żakiet zawsze daje mi poczucie, że jestem dobrze ubrana.
Rothko przyciąga uwagę nawet w hotelowym lobby. Puro otworzyło w Warszawie nową lokalizację. Dobrze się składa, bo połowa zespołu MLE musiała wczoraj zawitać w stolicy. I to nie z byle powodu!
1. Ale nim zdradzę szczegóły, to powiem Wam tylko, że ulica Mokotowska i jej okolice to świetne miejsce, aby wybrać się na zakupy. // 2. Z wizytą w butiku pewnej marki, u której od lat robię zamówienia online. A mowa o…
HIBOU! Uwielbiam ich ubrania, a że zdarzało nam się szyć w tych samych szwalniach to wiem, że jakość ich produktów i podejście do detali jest na bardzo wysokim poziomie.
Zajrzyjcie, jeśli będziecie w Warszawie. Mokotowska 45!
Ten
Człowiek prawie zapomniał jaka to przyjemność wejść do sklepu, przymierzyć coś i kupić, zamiast gonić kuriera, odsyłać niepasujące rozmiary i składać kartony przy śmietniku, gdy pada deszcz.
A jeśli chcecie zobaczyć, co ja kupiłam, to wejdźcie
1. Słynna warszawska Dyspensa, w której jadłam pierwszy raz w życiu. // 2. Jeśli zbrzydły Wam już jagodzianki to znaczy, że przyszedł czas na kurki. Smaki może nieco inne, ale sezon równie krótki! // 3 i 4. Wreszcie zawitałam do Monday Artwork. Znałyście już tę polską markę? //
Złota zasada brzmi: nie czekaj, aż zbije Ci się kubek od kawy aby kupić kolejny.
Ostatni rzut oka i wracamy do Trójmiasta. 
























