LOVE TO BE A PHOTOGRAPHER: LESSON #1

   I know that you had to wait a long time for the post about the photography. It is all because, for the first time I wanted to share very specific tips with you, and every time I tried to get down to writing, this subject seemed so extensive that I didn't know from where to start. Perhaps some of you will be glad that I decided to create series of posts in which I will be sharing my experience with you. Today I would  above all I would like to convince you, that it isn't necessary to have professional camera to make excellent photos.

***

Wiem, że musieliście długo czekać na wpis o fotografii. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy chciałam podzielić się z Wami konkretnymi radami, a za każdym razem, gdy próbowałam zabrać się za jego napisanie, temat ten wydawał mi się tak rozległy, że nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Być może część z Was ucieszy się, że postanowiłam stworzyć osobny cykl, w którym będę dzielić się z Wami moim doświadczeniem. Dziś chciałabym Was przede wszystkim przekonać do tego, że nie trzeba mieć profesjonalnego aparatu, aby robić świetne zdjęcia. 

Nie będę Was zamęczać informacjami o głębi ostrości, szybkości migawki czy ISO, bo, po pierwsze, można o nich przeczytać w instrukcji obsługi aparatu, a po drugie, nie każdy posiada lustrzankę, która wymaga znajomości tego rodzaju funkcji. Poza tym na początku nie ma potrzeby, abyście pracowali w trybie manualnym, którego używam do robienia zdjęć na bloga. Przejdę więc od razu do rzeczy, czyli do kilku uniwersalnych zasad, dzięki którym Wasze zdjęcia będą po prostu ładniejsze.

Selekcja

Świat nie jest idealny i nie wszystkie rzeczy są piękne, dlatego robiąc zdjęcie, spróbujmy eliminować z kadru elementy, które ewidentnie psują nam widok. Czasem jest to brzydki śmietnik na ulicy, albo pan w jaskrawo czerwonej kurtce w tle czy plastikowa butelka na stole, przy którym siedzi nasza rodzina. To zabrzmi śmiesznie, ale wiem, że wszyscy blogerzy, którzy sami wykonują zdjęcia do swoich wpisów, spędzają naprawdę mnóstwo czasu na sprzątaniu mieszkania, nim zabiorą się za fotografowanie – to znacznie ułatwia pracę (niestety mało kto może sobie pozwolić na zakup profesjonalneego studia czy wynajmowanie wnętrz do sesji). 

Kompozycja

  Niezależnie od tego, co próbujemy uchwycić (jedzenie, osobę, widok), bardzo istotne jest rozmieszczenie poszczególnych elementów w kadrze. Czasem nie mamy wpływu na to, gdzie znajduje się dany przedmiot (nawet  gdybyśmy bardzo chcieli, nie przesadzimy drzewa, które akurat rośnie nie w tym miejscu), ale to bardzo ważne, aby zastanowić się, czy wykonanie chociażby jednego kroku w którąś ze stron nie spowoduje, że cały obraz wyda się ładniejszy i bardziej przejrzysty. 

  Znacznie łatwiej jest, gdy mamy wpływ na położenie fotografowanych obiektów. Cała fotografia kulinarna opiera się de facto na odpowiednim zainscenizowaniu kadru. Ale łatwiej nie znaczy łatwo. Fotografowanie potraw nauczyło mnie naprawdę wiele cierpliwości i przede wszystkim pokazało, jak wielkie znaczenie mają z pozoru mało istotne detale. 

  To oczywiste, że istotnych dla zdjęcia elementów nie można ucinać (tylko w bardzo szczególnych przypadkach uzyskacie dzięki takiemu zabiegowi ciekawy efekt), ale równie ważne jest to, aby każda rzecz znajdująca się w kadrze miała "swoje" miejsce. Gdy spojrzycie na zdjęcie powyżej, z łatwością zauważycie, że zarówno butelka, jak i talerzyk z borówkmi oraz kubek nie nachodzą na siebie w żaden sposób, a ich odłegłości od krawędzi zdjęcia są do siebie zbliżone. To powoduje, że całość wydaje się być przejrzysta, a z fotografii emanuje harmonia. 

  Zasada trójpodziału, którą warto kierować się w przypadku wszystkich zdjęć, jest naprawdę bardzo pomocna. Zwróćcie uwagę, jak wiele scen w (dobrych) filmach kręconych jest właśnie w taki sposób, jakby obraz podzielony był dwoma poziomymi i dwiema pionowymi liniami (w prostokątach pomiędzy liniami usytuowane są kluczowe dla danej chwili elementy). Zdjęcie na pewno  będzie  ciekawsze, jeśli postaramy się wydobyć pierwszy, drugi (często najważniejszy, na który z reguły nastawiamy ostrość) oraz trzeci plan. Jeśli chcemy sfotografować na przykład dom, to spróbujmy ująć również rosnące przed nim drzewa i białe chmury na niebie. 

  Jedną z najistotniejszych rzeczy, która powoduje, że obraz, wystrój mieszkania, nasz strój czy zdjęcie są estetyczne, jest odpowiedni dobór kolorów. Przede wszystkim nie może być ich zbyt wiele. Jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę z fotografią, to dla wprawy radziłabym Wam szukać przede wszystkim białego lub innego neutralnego tła i powoli dodawać elementy w mocniejszych kolorach. 

 

Łapcie moment 

Tak naprawdę nie można za bardzo przejmować się wszystkimi skomplikowanymi zasadami. Zresztą, kiedy już nabierzecie wprawy, nie będziecie musieli o nich myśleć, bo wszystko będzie Wam wychodzić naturalnie. To ważne, aby w trakcie nauki nie zapomnieć o tym, co najważniejsze – zdjęcie pozwala nam zatrzymać moment, dlatego przez zbyt długie zastanawianie się nad odpowiednim kadrem można bezpowrotnie stracić okazję na świetne ujęcie. To dlatego zawsze trzymam aparat przy sobie, zawieszony na szyi.   

Światło

Robiąc zdjęcia bardzo szybko zauważycie, że czasem od razu wychodzą pięknie, a kiedy indziej trudzicie się nad jednym kadrem dwie godziny, a efekty i tak są marne.  Z dużym pawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że przyczyną jest światło – klucz do wszystkiego. Jeśli Wam sprzyja, najważniejszy problem macie z głowy. 

To właśnie odpowiednie światło zmusza mnie do tego, aby od kwietnia do końca września wstawać o czwartej rano, bo w Polsce najlepsze momenty do robienia zdjęć, to godzina po świcie i półtorej godziny przed zachodem słońca. Co ciekawe, bezchmurne niebo wcale nie jest wymarzoną sytuacją (chociaż jest znacznie lepsze niż ulewne deszcze czy listopadowe zachmurzenie); idealne warunki to słońce chowające się za rzadkimi chmurami – dzięki temu jego promienie są rozproszone i delikatne. 

W różnych częściach świata światło jest zupełnie inne. We Włoszech na przykład jest ciepłe, a niebo na zdjęciach jest zawsze mocno niebieskie. W Nowym Jorku promienie słońca odbijają się od okien drapaczy chmur, tworząc piękny efekt. W Skandynawii słońce jest nisko, dlatego zdjęcia można robić przez cały dzień. 

Niestety, nie zawsze mamy wpływ na światło, a z reguły nie możemy czekać, aż pogoda się poprawi, trzeba więc próbować nad nim zapanować. Ten dziwny przedmiot, który trzymam na zdjęciu poniżej, to blenda. Dzięki niej mogę doświetlać przedmioty we wnętrzu (im więcej bieli wokół, tym zdjęcie jest jaśniejsze) lub przysłonić nią zbyt mocne promienie słońca. W każdym domu znajdziecie jej odpowiednik – wystarczy białe prześcieradło albo obrus.

 

A teraz pytanie do Was: o czym chcielibyście przeczytać w kolejnym wpisie z tej serii? O tym jak dobrze wyglądać na zdjęciach (od razu uprzedzam, że nie będzie w nim mowy o selfie, czy o piętnastowarstwowej tapecie na twarzy) czy o fotografii kulinarnej? Czekam na Wasze komentarze! :)

Wszystkie zdjęcia zostały wykonane aparatem Olympus OMD EM1

Kochasz lato i słońce? Uważaj na te cztery rzeczy!

  I haven’t met a person who wouldn't love summer.  Frying oneself in the sun is supposedly one of the most pleasant things in the world. Thanks to that we are providing our body with the vitamin D, and the skin is gaining that wonderful brown shade (although in my case, after the sun my complexion is becoming rather pink than brown). Unfortunately, everything comes with a price. Exaggerated or incautious  sun exposure often brings unpleasant consequences. We better remember that , before spreading the towel on the beach and frying all day.

***

  Nie spotkałam jeszcze osoby, która nie kochałaby lata. Wylegiwanie się na słońcu to podobno jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Dzięki temu dostarczamy do naszego ciała witaminę D, a skóra nabiera ładnego koloru (chociaż gdybym miała mówić za siebie, to nie byłabym tego taka pewna, moja karnacja po kontakcie ze słońcem staje się raczej różowa niż brązowa).
   Niestety w życiu nie ma nic za darmo. Nadmierne czy nierozważne przebywanie na słońcu niesie za sobą często przykre konsekwencje. Pamiętajmy o nich, nim rozłożymy ręcznik na plaży i rozpoczniemy całodniowe smażenie ciałka.

Oczy szeroko otwarte

   Czy wiecie, że skóra wokół oczu starzeje się najszybciej? To za sprawą małej ilości gruczołów łojowych oraz bardzo delikatnego i wrażliwego naskórka. Odkąd pamiętam, mama zawsze powtarzała mi, żebym kupowała okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV, w przeciwnym wypadku będę szybko wyglądać jak babcia Wandzia. Kiedy wychodząc na zewnątrz, oślepia nas słońce automatycznie zaczynamy mrużyć oczy, a to powoduje  zmarszczki mimiczne. A gdy pojawią się już one na naszej twarzy, całkowite pozbycie się ich będzie niemożliwe. Możemy je spłycić tylko dzięki kosmetycznym zabiegom, ale będzie nas to słono kosztować. Zapobieganie jest zdecydowanie lepszym wyjściem. Wychodząc z domu, zawsze zakładajmy na nos okulary przeciwsłoneczne. Osobom zmotoryzowanym polecam odkładanie ich w widoczne miejsce – moje zawsze leżą przy dźwigni zmiany biegów. W tym roku naprawdę bardzo się starałam, żeby zawsze chować je w poręcznym etui, unikając ich zarysowania czy złamania.

Włosy pod ochroną

   Ostatnio zapytałam się przyjaciółki o czym chciałaby przeczytać w następnym wpisie. Asia bez wahania odpowiedziała, że ma coraz większe problemy z wysuszonymi włosami i chętnie dowiedziałaby się, jak je pielęgnować. Jest to częsty problem u osób, które dużo przebywają na słońcu. Jeśli i Wy zauważyłyście, że Wasze włosy straciły blask, stały się łamliwe, a kolor wypłowiał, to najwyższa pora odpowiednio o nie zadbać. Pierwszą najważniejszą zasadą jest to, abyśmy nawilżyły włosy od razu, jak wrócimy z plaży, parku czy całodniowej wędrówce po górach. Ja od kilu miesięcy używam olejku L'Orient Recette Royale Soin Chardon Merir (w jego skład wchodzi olej z ostropestu, jojoba, nigella – tak zwana czarnuszka, arganowy i rycynowy). Przed wyjściem jednak pamiętajmy o spryskaniu włosów specjalnym sprejem z filtrem UV (można taki kupić w każdej drogerii). Zdaję sobie sprawę, że nie każda z nas ma taki kosmetyk pod ręką. W takim wypadku wcieramy we włosy odrobinę kremu z filtrem. Nigdy nie suszmy mokrych włosów na słońcu – to dla nich istna tortura. Lepiej skryć się gdzieś w cieniu i tam zaczekać aż wyschną. Na koniec dodam zdanie, które już pewnie wielokrotnie słyszałyście od rodziców i dziadków – nie zapominajcie o noszeniu czapki czy kapelusza. To dobre dla Waszych włosów, a dodatkowo chroni przed udarem. 

Złocisty odcień skóry 

   Pamiętam, jak na początku liceum spotykałam się z koleżankami na plaży i całe dnie leżałyśmy na słońcu (wagary nad morzem – coś cudnego), a wracając do domu zahaczałam jeszcze o solarium (przerażające czego się nie robi w pogoni za złotą opalenizną!). Na następny dzień budziłam się z piegami na całym ciele. Teraz wiem, że nie było to najmądrzejsze. To, że nasza skóra staje się ciemniejsza jest tak naprawdę reakcją obronną naszego organizmu. Ciemny barwnik to melanina, która odbija promienie ultrafioletowe, a im więcej jest jej w naszym ciele, tym ciemniejsza staje się skóra. Niestety, ale tego typu reakcje tylko osłabiają jej zdolność do regeneracji i pozbywają ją kolagenu, a to przyśpiesza proces starzenia. O tym, że przesadne opalanie może doprowadzić do raka skóry na pewno już wiecie. Mogę już tylko dodać, abyśmy naprawdę  pamiętały o stosowaniu kremów z filtrem podczas opalania. Należy przyjąć zasadę, że nie stosujemy filtrów poniżej SPF 15 i pamiętać, że nie wystarczy się nim posmarować raz i leżeć przez cały dzień na plaży. Tę czynność powinno się powtarzać co godzinę, maksymalnie dwie i koniecznie po każdej kąpieli w morzu.  

Woda siły nam doda

   Nie jesteśmy wielbłądami i nie nosimy zapasów wody na plecach. Musimy ją uzupełniać codziennie. Pamiętajmy, aby podczas upałów pić nawet o półtora litra wody więcej niż normalnie. Jeśli po długim wylegiwaniu na słońcu zauważymy u siebie brak koncentracji, osłabienie lub lekki ból głowy szybko sięgnijmy po szklankę chłodnej wody. Dostarczając odpowiednie ilości napojów do organizmu unikniemy odwodnienia, i przegrzania. Picie wody pobudza krążenie krwi, co przyśpiesza regenerację skóry – jest to najlepszy naturalny balsam do ciała, jaki znam. Wychodząc na trening również nie możemy zapomnieć o piciu. Zimą czy jesienią nigdy nie zabierałam na trening biegowy butelki z napojem, teraz nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Czasami decyduję się również pić izotonik. Wtedy sięgam po Ale Race (które mogą pić nawet dzieci) albo przygotowuję swój własny – wodę z miodem i szczyptą soli.

  Korzystajmy z pięknej pogody, ale nie pozwólmy, aby pogoń za piękną opalenizną obróciła się przeciw nam. Szkoda byłoby tracić czas na chowanie się w cieniu, smarowanie leczniczymi balsamami czy siedzenie w pokoju hotelowym z zimnymi okładami na czole. Cieszmy się słońcem i ostatnimi tygodniami wakacji. Macie w planach jeszcze jakieś wyjazdy?

Sztuka pakowania walizki, czyli kilka trików na udany wyjazd

The ability of packing one's suitcase is always useful. We are going for business trips, for holidays to parents house or short weekend getaway. Definitely we travel most often leave in the summer, therefore I thought, that a few of my tricks for efficient packing can be useful to you. Why is it so difficult? Firstly we must think about everything what we will need for the departure. Secondly, it is necessary to put these things into the suitcase – and somehow… ait lways turns out to be too small…

***

Umiejętność pakowania walizki przydaje nam się przez cały rok. Wyjeżdżamy w podróże służbowe, na święta do rodziców albo na krótkie weekendowe wypady. Niewątpliwie jednak najczęściej wyjeżdżamy w lecie, dlatego pomyślałam, że kilka moich sposobów na sprawne zaplanowanie bagażu może Wam się przydać. Dlaczego to takie trudne? Po pierwsze musimy pomyśleć o wszystkim czego będziemy potrzebować w trakcie wyjazdu. Po drugie, trzeba te rzeczy zmieścić w walizce – a ta zawsze okazuje się za mała…

1. Zaplanujmy każdy dzień wyjazdu

Jeśli wyjeżdżamy na przykład na cztery dni, to musimy dokładnie zaplanować cztery stroje. Warto na spokojnie usiąść wraz z planem wycieczki i wynotować zestawy, które chciałybyście włożyć w danej sytuacji (mówię tu o wszystkim, w tym o bieliźnie, torebce, okularach przeciwsłonecznych, a nawet biżuterii). Na tym etapie nie musicie martwić się ograniczonym miejscem w walizce. Po prostu wybierzcie to, w czym czujecie się świetnie i co sprawdzi się Waszym zdaniem w konkretnych warunkach.

Z doświadczenia wiem, że wykonanie szczegółowej listy jest kluczem do tego, aby nie brać ze sobą zbyt wielu rzeczy. Jeśli nie mamy pewności, co powinniśmy zabrać, zaczynamy wrzucać do walizki rzeczy na chybił trafił ("a może mi sie przyda"), których prawie nigdy potem nie nosimy, bo do niczego nie pasują. 

 

2. Inteligentna selekcja

Kiedy będziecie już miały niekończącą się listę rzeczy, trzeba będzie zastanowić się nad tym, czy jakiś element z Waszej szafy nie sprawdziłby się w przypadku kilku zestawów. Na przykład, czarną, bawełnianą, delikatnie rozkloszowaną spódnicę przed kolano będziecie mogły włożyć do japonek i luźnego topu, po południu gdy wrócicie z plaży, można połączyć ją z baletkami i cienkim sweterkiem. Równie uniwersalne modele ubrań to na przykład: biały t-shirt, granatowy lub szary kardigan, cieliste baletki czy biała sukienka przed kolano. Ogromnym ułatwieniem jest wybór trzech-czterech kolorów, którymi będziemy kierować się przy kompletowaniu garderoby na wyjazd. Najlepsze kolory to czerń, granat, biel, czerwień i beż. Wszystkie pasują do siebie, więc z łatwością będziecie mogły łączyć je ze sobą. 

 

dress / sukienka – Mosquito.pl; hat / kapelusz – J.Crew

3. Podzielmy się bagażem

Rzadko kiedy podróżujemy w pojedynkę i warto to wykorzystać. Jeśli Waszym towarzyszem jest kobieta, to sprawa jest już naprawdę prosta. Koniecznie zaplanujcie, która z Was bierze suszarkę, szampon, odżywkę, żel do mycia ciała, płyn do demakijażu, waciki i tak dalej. Nie ma potrzeby abyście brały dwie identyczne rzeczy. Jeśli podróżujemy z naszą drugą połówką to warto pakować się wspólnie – może wystarczy Wam tylko jeden komputer i jedna ładowarka do telefonu?

 

4. Wersja mini

Najlepszy sposób na zyskanie miejsca (a wszystkie wiemy, że czasem liczy się każdy centymetr) to przygotowanie rzeczy w wersji mini. Wolę, żeby moje duże, nieporęczne butle od szamponu, odżywki czy płyny pod prysznic, z mało bezpiecznymi zakrętkami, czekały na mnie grzecznie w domu. Gdyby eksplodowały w mojej walizce, pół wyjazdu spędziłabym na lamentowaniu. Zaopatrzyłam się w kilka małych opakowań do których przelewam ulubione kosmetyki, a niektóre kupuje po prostu w małych wersjach, na przykład te od ekologicznej marki Clochee (płyn micelarny z wodą z kwiatu pomarańczy oraz balsam o zapachu migdałowo-kwiatowym). Unikam też w ten sposób eksperymentowania z produktami hotelowymi – najczęściej są bardzo kiepskiej jakości.  Biorę też mniejszą szczotkę do włosów, a jeśli mój wyjazd ma charakter prywatny, to swój ciężki aparat i obiektywy zamieniam na coś znacznie lżejszego (Olympus PEN). Sprawdzi się on o wiele lepiej podczas długich dni zwiedzania, łatwiej zmieści się też do torby na plażę. Jeśli znacie jeszcze jakieś liliputowe wersje swoich ulubionych rzeczy, to chętnie poczytam o nich w komentarzach.

5. Kolejność pakowania

To bardzo istotne, jeśli chcemy jak najlepiej wykorzystać przestrzeń walizki. Zacznijcie od przedmiotów o ciężkich i nieregularnych kształtach, jak na przykład buty. Ułóż je na dnie, by jak najlepiej przylegały do ścian walizki (aby idealnie wykorzystać przestrzeń możesz do nich włożyć skarpetki). Umieść obok nich suszarkę i kosmetyczkę. Teraz kolej na pierwszą partię odzieży – wybierzcie te najmniej podatne na zagniecenia (dżinsy, bieliznę, swetry). Najlepiej zwijać dwie, trzy rzeczy w jeden rulon i układać ciasno obok siebie. Na wierzch połóżcie drugą warstwę ubrań, które powinny leżeć płasko (delikatne sukienki, bluzki czy marynarki). Pakowanie rzeczy w tej kolejności to najlepszy sposób na dobre wyważenie walizki, oraz uniknięcie gniecenia się rzeczy.

Postarajmy się nie brać rzeczy na zapas (jeśli faktycznie podrze Wam się jedna para skarpetek, albo okaże się, że jakichś rzeczy macie za mało, zawsze można uprać coś w zlewie). Mniejszy balast równa się mniejsze zmartwienie, a to nasz nastrój odgrywa kluczową rolę w trakcie wyjazdu. Nie dajmy go sobie zepsuć i przygotujmy wszystko zawczasu. Czekam na Wasze sposoby – z pewnością mogę się jeszcze od Was wiele nauczyć :).

 

 

 

Jak zmiana diety na zdrowszą pomogła mi zrzucić kilka kilogramów

I have been modifying my diet for a few months now.  I have read some books,  done a lot of research on a certain blog and discovered  that I am suffering from nutritional allergy. Therefore I have changed my diet completely.  It was one of the best decisions I have made in my life. I am feeling better, physically but also mentally.  Before, I suffered from stomachaches, strange stains have been appearing constantly on my skin that even  the dermatologist couldn’t diagnose.  During one of the appointments he said it could be lot of different things – actually he doesn't know, but can prescribe me steroids  (I’m sending my best to the Doctor,  who I certainly won’t visit any more). I’ve been also puzzled, why in spite of many visits at the dietitian office and intensive trainings I was still putting on weight. In the end I decided for specialist allergic tests. Results showed clearly that a time for a great change has come. Now I can tell you about it and encourage you not to be afraid doing something that at the beginning seem radical or even crazy.

***

  Od kilku miesięcy modyfikuję moją dietę. Po przeczytaniu paru książek, obserwowaniu pewnego bloga i odkryciu, że cierpię na alergię pokarmową zmieniłam mój jadłospis nie do poznania. Była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Czuję się lepiej, nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Kiedyś cierpiałam na wieczne bóle brzucha, a na skórze pojawiały mi się dziwne plamy, których dermatolog nie umiał zdiagnozować. Na jednej z wizyt spojrzał się na zaczerwienienia i powiedział, że może to być łuszczyca, albo rodzaj grzybicy lub zapalenie – on właściwie to nie wie, ale zapisze mi maść sterydową (pozdrawiam Pana Doktora, do którego na pewno już więcej nie pójdę). Zastanawiało mnie też dlaczego pomimo wielu wizyt u dietetyka i intensywnych treningach wciąż przybierałam na wadze. W końcu zdecydowałam się na specjalistyczne badania alergiczne. Wyniki jednoznacznie wskazywały, że przyszedł czas na wielkie zmiany. Teraz mogę Wam o nich opowiedzieć i gorąco zachęcić, abyście nie bali się czasami zrobić czegoś, co na początku wydaje się radykalne i szalone.

Tłuszcz i sól ograniczyłam do minimum   

 Przede wszystkim od dłuższego czasu nie jem tłuszczów zwierzęcych. Oczywiście nie wyłączyłam z diety tłuszczy roślinnych. Masło na kanapkach zastąpiłam pastą z awokado, do smażenia naleśników albo placuszków używam oleju kokosowego tłoczonego na zimno. Do wypieków dodaje masło Gee. Oliwa z oliwek, olej lniany czy obfitujące w dobre tłuszcze awokado zawszę dodaję do sałatek. W miarę możliwości, staram się aby większość posiłków, które jem były wegańskie. Robię wyjątki dla łososia. Moi rodzice mieszkają bardzo blisko osady rybackiej i kiedy tylko mnie odwiedzają przynoszą świeżą rybę. W takich sytuacjach sięgam po moją patelnię z groszkowanym dnem, do której nie trzeba wlewać ani grama tłuszczu i soli. Uwierzcie, że przygotowane w niej potrawy są nie tylko zdrowsze ale i smakują o wiele lepiej, niż te smażone w tradycyjny sposób (moja pochodzi ze sklepu PhilipiakMilano.pl, możecie ją kupić tutaj). W jednym z ostatnich wpisów wspominałam Wam, że w kuchni nie należy przesadzać z solą, bo można w ten sposób nabawić się chorób serca, nadciśnienia, a nawet dostać wylewu. Jeśli muszę, używam więc różowej soli himalajskiej (można ją dostać w Almie, sklepach ze zdrową żywnością,  a ostatnio widziałam ją też w Makro). Nawet jeśli odstawimy sól nie musimy obawiać się niedoborów minerałów, ponieważ codziennie jemy produkty, w których zawartość soli jest naprawdę wystarczająca (chleb, wędliny, sery, konserwy i ryby wędzone).

 

 Pokochałam wegańskie przepisy  

   Parę miesięcy temu Ania z Mammamija poleciła mi kulinarnego bloga Jadłonomia z wegańskimi przepisami. Od tego czasu pokochałam taką kuchnię. W pierwszej fazie ekscytacji, która trwała u mnie trzy tygodnie, codziennie gotowałam jakąś wegańską potrawę. W między czasie przeczytałam kilka książek popularnonaukowych, i wyczytałam w nich przede wszystkim o negatywnym wpływie jedzenia białka odzwierzęcego (w tym mleka, jajek, mięsa, ryb i owoców morza). Wiem, że dla wielu z Was, to co teraz piszę wydaje się wariactwem – z początku myślałam dokładnie tak samo. Byłam przekonana, że moja wydolność podczas treningów spadnie, zaczną wypadać mi włosy i będę wiecznie chodziła głodna. Mogę Wam z ręką na sercu powiedzieć, że jak do tej pory żadna z moich obaw nie sprawdziła się. Czuję się wręcz doskonale, dużo lepiej niż kiedykolwiek, a dodatkowo zgubiłam kilka kilogramów. Znajomi często pytają się mnie, jak będąc na takiej diecie dostarczam do organizmu białko i żelazo. Prawdą jest, że będąc wegetarianinem czy weganinem trzeba mieć dużą wiedzę na temat żywienia i bilansować jadłospis tak, aby nigdy niczego w nim nie zabrakło. Dużo białka znajduje się w soczewicy, soi, fasoli, tofu i komosie ryżowej. Natomiast, żelazo jest w suszonych morelach, zielonych warzywach (sałacie, rukoli, natce pietruszki, koperku, szczypiorku i brokułach), orzeszkach (nerkowcach, migdałach, pistacjach) i różnych rodzajach fasoli. Jeśli obawiamy tego, czy i jak się wchłania się żelazo, produktem zwiększającym jego przyswajalność jest witamina C. 

Reguły są po to, żeby je łamać

   Nie jestem robotem i jak każdy z nas miewam chwile słabości. Uważam, że jeśli przez cały czas odżywiamy się bardzo zdrowo, to naprawdę nic się nie stanie jeśli raz na jakiś czas zrobimy małe odstępstwo. Zwłaszcza, że stosując dobrą dietę, po pewnym czasie nasz metabolizm przyśpiesza i organizm więcej nam wybacza. Kasia, często opowiada mi o swojej zasadzie, że na co dzień je bardzo zdrowo, ale zawsze pozwala sobie odstępstwa, jeśli ma okazję zjeśc coś naprawdę przepysznego. W ten sposób delektujemy się jedzeniem, a nie objadamy bez zastanowienia. Jeśli dobrze dostosujemy liczbę spożywanych kalorii do trybu naszego życia, diety, wysiłku fizycznego, będziemy mogły bez wrzutów sumienia sięgnąć czasem po coś słodkiego. Często przechodząc na dietę roślinną, eliminując mięso, problem jest odwrotny – dostarczamy sobie za mało kalorii. To duża sztuka utrzymywać ich optymalną ilość. Dlatego jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej na ten temat lub obliczyć ile kalorii powinniście spożywać, zachęcam do odwiedzenia strony zarzadzaniekaloriami.pl. Tam dowiecie się jak prawidłowo rozplanować jadłospis i co najważniejsze, obliczycie jakie jest Wasze zapotrzebowanie kaloryczne. Dzisiaj moim małym grzeszkiem będą lody na mleku sojowym (teraz można je kupić już nawet w popularnych supermarketach).

   Mogłoby się wydawać, że przejście na nową dietę sprawiło mi dużo trudu, ale tak nie było. Początkowe wyrzeczenia, wchodzą nam w krew, nasz organizm przyzwyczaja się i po jakimś czasie, nie jesteśmy w stanie już pić krowiego mleka, jeść otłuszczonych wędlin. Wzdrygamy się na myśl o tym, jak mogłyśmy brać do ust coś tak sztucznego jak chipsy. Wydaje mi się, że wszystko zależy od naszego nastawienia i tego na czym nam najbardziej zależy. Ja zyskałam lepsze samopoczucie, szczuplejszą sylwetkę i promienną cerę. Moje wyniki badań są świetne, mam więcej energii i uwierzcie mi, że częściej się uśmiecham. Dziewczyny! Najważniejsze to zacząć, przynajmniej od małych kroków! Trzymam za Was kciuki!

Last Month

Monday doesn’t have to be so terrible. A beautiful sun came back to Tricity and I hope that it will stay with us for the entire August. Meanwhile I am inviting you to check out a few shots taken in July. Have a nice evening!

***

Nie taki straszny ten poniedziałek. Do Trójmiasta wróciło piękne słońce i mam nadzieję, że zostanie z nami na cały sierpień. Tymczasem zapraszam Was do obejrzenia kilku ujęć z lipca. Miłego wieczoru!

Mewy, rybitwy i łabędzie zrywające się do lotu. Tak wygląda plaża w Orłowie, kiedy turyści jeszcze smacznie śpią, a ja biegam z aparatem wzdłuż brzegu. 

Moje przyjaciółki twierdzą, że to już podchodzi pod natręctwo. Uwielbiam paski w każdym wydaniu – na bluzkach, swetrach, T-shirtach, sukienkach a nawet na pościeli. Tu w wersji patriotycznej.

"Petit déjeuner" w mojej ulubionej brukselskiej kawiarni. Nauka francuskiego idzie mi całkiem nieźle – póki co ograniczam się do tego co najważniejsze, czyli jak zamówić śniadanie i poprosić o "duże cappucino, ale tylko z jednym espresso". 

1. Dostojny Belg // 2. Ja i mój aparat // 3. Pempuszka jak zwykle obecna na zdjęciach // 4. Mój nowy ulubiony przysmak: mleczna bułka "brioche" //

Wraz z końcem lipca do Sopotu powróciło słońce i piękna pogoda – zapraszam nad morze! :)

Jeden z targów śniadaniowych, które dosłownie uwielbiam. Mój ulubiony, sopocki, został niestety przeniesiony do centrum – jedzenie śniadania na betonowych płytach to już nie to samo. Za to w Gdyni wszystko jest po staremu. Można jeść jajecznicę na trawie, minutę później grać w badmintona albo po prostu opalać się na kocyku. 

Gdańsk, tuż przed rozpoczęciem Jarmarku Dominikańskiego. 

Jedna z kilku podróży do Warszawy.

Wpis Natural way of life cieszył się Waszym największym zainteresowaniem w tym miesiącu. To dla mnie ważna informacja – musze częściej ruszać się z miasta :).

Z kosmetycznych nowości: chociaż trudno mi w to uwierzyć to zbliżam się powoli do trzydziestki, więc zwracam już większą uwagę na działanie przeciwzmarszczkowe stosowanych przeze mnie kremów. Nie uważam, aby trzeba było wydawać na nie masę pieniędzy. Na polskim rynku pojawiają się już niedrogie marki, które po przetestowaniu naprawdę spełniają moje oczekiwania. Polecam na przykład krem Magic Rose od Evree – świetny produkt za niewysoką cenę (w sprzedaży od września).

Data oddania wszystkich materiałów do książki zbliża się nieuchronnie. A to oznacza, że zdjęcia muszą być gotowe lada dzień. Przez cały lipiec praktycznie nie rozstawałam się z aparatem, a żeby zdążyć na najlepsze światło wstawałam codziennie o czwartej rano. Nic nie wskazuje na to, aby w sierpniu miało się to zmienić. Pobudki ułatwia mi oczywiście…

…kawa. Koniecznie w ulubionym kubku z krową!

Nie jestem typem dziewczyny, która często korzysta z usług salonów kosmetycznych. Lubię naturalne kolory na paznokciach (wyjątkiem jest oczywiście głęboka czerwień) i domowe sposoby na pielęgnację, ale jeśli miałabym polecić salon w Trójmieście, to na pewno byłaby to Balola w Sopocie. Gwarantuję, że będziecie zadowolone :).

Ulica Wajdeloty w Gdańsku. Nieodkryte przez turystów miejsce z duszą.

Ostatnia wizyta w szwalni. Nauczenie się obsługi sklepu internetowego trwa trochę czasu, ale sprzedaż kolekcji już niebawem powinna ruszyć. 

Leniwe sobotnie śniadania…

Mój ukochany widok.

A na koniec tradycyjnie zdjęcie morza. Coś mi się wydaję, że dzisiejszy zachód słońca będzie równie piękny!

 

Natural way of life

I spent last Sunday on Kashubia, far away from the city. I gathered blueberries into a small enamel mug, I listened the sound of the cereal interrupted with mooing of cows and I screamed at the top of my voice every time ants crawled all over me.  With camera hanging on my neck I searched for new places to shoot and I forgot completely about the lack of signal in my phone. A momentary change of scenery, was enough to get back home with different attitude (and with the small bucket filled up with apples). Summer months are a good time, in order to change our everyday life, to try to live in harmony with nature and to draw from it as much as we can. I hope that with a bit of effort my new habits will stay with me for a long time.

***

   Minioną niedzielę spędziłam na Kaszubach z dala od miasta. Zbierałam jagody do emaliowanego kubeczka, wsłuchiwałam się w szum zboża i muczenie krów i wrzeszczałam wniebogłosy za każdym razem gdy oblazły mnie mrówki. Z aparatem na szyi szukałam nowych kadrów i zapomniałam o braku zasięgu w telefonie. Wystarczyła chwilowa zmiana pleneru, abym wróciła do domu z innym nastawieniem (i z wiaderkiem wypełnionym papierówkami). Letnie miesiące to najlepszy moment, aby zmienić odrobinę swoją codzienność, spróbować żyć w zgodzie z naturą i czerpać z niej ile tylko się da. Mam nadzieję, że przy odrobinie wysiłku moje nowe przyzwyczajenia zostaną ze mną na dłużej. 

   Jest coś magicznego w przygotowaniu dania z własnoręcznie zebranych owoców. Jabłka nie są teraz najpopularniejsze – w lipcu możemy wybierać między truskawkami, czereśniami, nektarynkami i malinami, więc kwaśne papierówki wydają się być mało atrakcyjne. Ale to właśnie je przywiozłam z krótkiej wycieczki za miasto. Część z nich, po zatopieniu w słonym gorącym karmelu, zaserwowałam z placuszkami na śniadanie, a w weekend spróbuję upiec je z polędwiczką wieprzową.

   Placuszki to trochę zmodyfikowany przepis z książki Elizy Mórawskiej "O jabłkach", która po prostu skradła moje serce. 

  Z wiekiem każda z nas uczy się doceniać naturalne produkty. Coraz częściej gotujemy same w domu i staramy się nie używać przetworzonych produktów. A co z kosmetykami? Te naturalne, w przeciwieństwie do konwencjonalnych, nie zawierają substancji alergizujących. Nie pojawią się w nich sztuczne składniki konserwujące. Na przestrzeni lat widzę bardzo wyraźnie, że to właśnie do naturalnych kosmetyków najchętniej wracam. Trudno zrezygnować z ulubionego podkładu, czy szminki ale mówiąc o kontakcie z naturą warto zastanowić się nad tym, co wklepujemy codziennie w naszą skórę. Chociaż w mojej kosmetyczce jest teraz naprawdę niewiele produktów (polecam Wam wszystkim czystkę i pozostawienie tylko tych kosmetyków, które naprawdę uwielbiacie) zawsze znajdzie się miejsce dla oleju z kokosa (najlepszy balsam na świecie) czy wody różanej (produkty ze zdjęcia pochodzą z mydlarni u Franciszka). Mydło w kostce też zastąpiłam tym bez detergentów, nie wysusza skóry i mogę dzięki temu zapomnieć o kremie do rąk. 

   Skłamałabym mówiąc, że w mojej szafie znajdują się ubrania wykonane tylko i wyłącznie z naturalnych materiałów. Mam kilka bluzek z poliestru i swetrów z domieszką akrylu, ale świadome zakupy i czytanie metek naprawdę zaczyna przynosić efekty. Przede wszystkim coraz łatwiej jest mi powiedzieć sobie "nie kupuję", gdy wiem, że noszenie danej rzeczy nie będzie mi dawało takiej przyjemności jak powinno. Oczywiście na brak ciuchów nie mogę narzekać, ale Wy też zauważyłyście, że nowe rzeczy pojawiają się teraz na blogu znacznie rzadziej. Gruntowne porządki w szafie i silne postanowienie "chodzę w tym co mam" bardzo pomogły mi w ograniczeniu niepotrzebnych zakupów. Może Wy też wypracowałyście jakieś techniki, które spowodowały pozytywne zmiany w Waszych szafach? Napiszcie o nich – Wasze komentarze to najlepsze źródło motywacji.

sweater / sweter – Mango (stara kolekcja) // shorts / szorty – Cubus (stara kolekcja) // wellies / kalosze – Hunter // camera / aparat – Olympus OMD-EM1

 Jeden dzień bez internetu, supermarketów i korków. Polecam każdemu, kto czuje potrzebę oderwania się od konsumpcjonizmu, wiecznego zabiegania i wszechogarniającej presji. Nie musicie wyjeżdżać za miasto. Odwiedźcie babcię, narwijcie w jej ogrodzie czereśnie i upieczcie z nich coś dla całej rodziny, albo poświęćcie trochę czasu na porządki i pozbądźcie się pootwieranych i od dawna nieużywanych mazideł w łazience. Oczyśćcie przestrzeń wokół siebie i wpuśćcie do mieszkania trochę świeżego powietrza. Wyłączcie ten komputer i zróbcie coś, co nie wymaga dostępu do WI-FI :). Miłego wieczoru!