Jak zmiana diety na zdrowszą pomogła mi zrzucić kilka kilogramów

I have been modifying my diet for a few months now.  I have read some books,  done a lot of research on a certain blog and discovered  that I am suffering from nutritional allergy. Therefore I have changed my diet completely.  It was one of the best decisions I have made in my life. I am feeling better, physically but also mentally.  Before, I suffered from stomachaches, strange stains have been appearing constantly on my skin that even  the dermatologist couldn’t diagnose.  During one of the appointments he said it could be lot of different things – actually he doesn't know, but can prescribe me steroids  (I’m sending my best to the Doctor,  who I certainly won’t visit any more). I’ve been also puzzled, why in spite of many visits at the dietitian office and intensive trainings I was still putting on weight. In the end I decided for specialist allergic tests. Results showed clearly that a time for a great change has come. Now I can tell you about it and encourage you not to be afraid doing something that at the beginning seem radical or even crazy.

***

  Od kilku miesięcy modyfikuję moją dietę. Po przeczytaniu paru książek, obserwowaniu pewnego bloga i odkryciu, że cierpię na alergię pokarmową zmieniłam mój jadłospis nie do poznania. Była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Czuję się lepiej, nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Kiedyś cierpiałam na wieczne bóle brzucha, a na skórze pojawiały mi się dziwne plamy, których dermatolog nie umiał zdiagnozować. Na jednej z wizyt spojrzał się na zaczerwienienia i powiedział, że może to być łuszczyca, albo rodzaj grzybicy lub zapalenie – on właściwie to nie wie, ale zapisze mi maść sterydową (pozdrawiam Pana Doktora, do którego na pewno już więcej nie pójdę). Zastanawiało mnie też dlaczego pomimo wielu wizyt u dietetyka i intensywnych treningach wciąż przybierałam na wadze. W końcu zdecydowałam się na specjalistyczne badania alergiczne. Wyniki jednoznacznie wskazywały, że przyszedł czas na wielkie zmiany. Teraz mogę Wam o nich opowiedzieć i gorąco zachęcić, abyście nie bali się czasami zrobić czegoś, co na początku wydaje się radykalne i szalone.

Tłuszcz i sól ograniczyłam do minimum   

 Przede wszystkim od dłuższego czasu nie jem tłuszczów zwierzęcych. Oczywiście nie wyłączyłam z diety tłuszczy roślinnych. Masło na kanapkach zastąpiłam pastą z awokado, do smażenia naleśników albo placuszków używam oleju kokosowego tłoczonego na zimno. Do wypieków dodaje masło Gee. Oliwa z oliwek, olej lniany czy obfitujące w dobre tłuszcze awokado zawszę dodaję do sałatek. W miarę możliwości, staram się aby większość posiłków, które jem były wegańskie. Robię wyjątki dla łososia. Moi rodzice mieszkają bardzo blisko osady rybackiej i kiedy tylko mnie odwiedzają przynoszą świeżą rybę. W takich sytuacjach sięgam po moją patelnię z groszkowanym dnem, do której nie trzeba wlewać ani grama tłuszczu i soli. Uwierzcie, że przygotowane w niej potrawy są nie tylko zdrowsze ale i smakują o wiele lepiej, niż te smażone w tradycyjny sposób (moja pochodzi ze sklepu PhilipiakMilano.pl, możecie ją kupić tutaj). W jednym z ostatnich wpisów wspominałam Wam, że w kuchni nie należy przesadzać z solą, bo można w ten sposób nabawić się chorób serca, nadciśnienia, a nawet dostać wylewu. Jeśli muszę, używam więc różowej soli himalajskiej (można ją dostać w Almie, sklepach ze zdrową żywnością,  a ostatnio widziałam ją też w Makro). Nawet jeśli odstawimy sól nie musimy obawiać się niedoborów minerałów, ponieważ codziennie jemy produkty, w których zawartość soli jest naprawdę wystarczająca (chleb, wędliny, sery, konserwy i ryby wędzone).

 

 Pokochałam wegańskie przepisy  

   Parę miesięcy temu Ania z Mammamija poleciła mi kulinarnego bloga Jadłonomia z wegańskimi przepisami. Od tego czasu pokochałam taką kuchnię. W pierwszej fazie ekscytacji, która trwała u mnie trzy tygodnie, codziennie gotowałam jakąś wegańską potrawę. W między czasie przeczytałam kilka książek popularnonaukowych, i wyczytałam w nich przede wszystkim o negatywnym wpływie jedzenia białka odzwierzęcego (w tym mleka, jajek, mięsa, ryb i owoców morza). Wiem, że dla wielu z Was, to co teraz piszę wydaje się wariactwem – z początku myślałam dokładnie tak samo. Byłam przekonana, że moja wydolność podczas treningów spadnie, zaczną wypadać mi włosy i będę wiecznie chodziła głodna. Mogę Wam z ręką na sercu powiedzieć, że jak do tej pory żadna z moich obaw nie sprawdziła się. Czuję się wręcz doskonale, dużo lepiej niż kiedykolwiek, a dodatkowo zgubiłam kilka kilogramów. Znajomi często pytają się mnie, jak będąc na takiej diecie dostarczam do organizmu białko i żelazo. Prawdą jest, że będąc wegetarianinem czy weganinem trzeba mieć dużą wiedzę na temat żywienia i bilansować jadłospis tak, aby nigdy niczego w nim nie zabrakło. Dużo białka znajduje się w soczewicy, soi, fasoli, tofu i komosie ryżowej. Natomiast, żelazo jest w suszonych morelach, zielonych warzywach (sałacie, rukoli, natce pietruszki, koperku, szczypiorku i brokułach), orzeszkach (nerkowcach, migdałach, pistacjach) i różnych rodzajach fasoli. Jeśli obawiamy tego, czy i jak się wchłania się żelazo, produktem zwiększającym jego przyswajalność jest witamina C. 

Reguły są po to, żeby je łamać

   Nie jestem robotem i jak każdy z nas miewam chwile słabości. Uważam, że jeśli przez cały czas odżywiamy się bardzo zdrowo, to naprawdę nic się nie stanie jeśli raz na jakiś czas zrobimy małe odstępstwo. Zwłaszcza, że stosując dobrą dietę, po pewnym czasie nasz metabolizm przyśpiesza i organizm więcej nam wybacza. Kasia, często opowiada mi o swojej zasadzie, że na co dzień je bardzo zdrowo, ale zawsze pozwala sobie odstępstwa, jeśli ma okazję zjeśc coś naprawdę przepysznego. W ten sposób delektujemy się jedzeniem, a nie objadamy bez zastanowienia. Jeśli dobrze dostosujemy liczbę spożywanych kalorii do trybu naszego życia, diety, wysiłku fizycznego, będziemy mogły bez wrzutów sumienia sięgnąć czasem po coś słodkiego. Często przechodząc na dietę roślinną, eliminując mięso, problem jest odwrotny – dostarczamy sobie za mało kalorii. To duża sztuka utrzymywać ich optymalną ilość. Dlatego jeśli chcielibyście dowiedzieć się więcej na ten temat lub obliczyć ile kalorii powinniście spożywać, zachęcam do odwiedzenia strony zarzadzaniekaloriami.pl. Tam dowiecie się jak prawidłowo rozplanować jadłospis i co najważniejsze, obliczycie jakie jest Wasze zapotrzebowanie kaloryczne. Dzisiaj moim małym grzeszkiem będą lody na mleku sojowym (teraz można je kupić już nawet w popularnych supermarketach).

   Mogłoby się wydawać, że przejście na nową dietę sprawiło mi dużo trudu, ale tak nie było. Początkowe wyrzeczenia, wchodzą nam w krew, nasz organizm przyzwyczaja się i po jakimś czasie, nie jesteśmy w stanie już pić krowiego mleka, jeść otłuszczonych wędlin. Wzdrygamy się na myśl o tym, jak mogłyśmy brać do ust coś tak sztucznego jak chipsy. Wydaje mi się, że wszystko zależy od naszego nastawienia i tego na czym nam najbardziej zależy. Ja zyskałam lepsze samopoczucie, szczuplejszą sylwetkę i promienną cerę. Moje wyniki badań są świetne, mam więcej energii i uwierzcie mi, że częściej się uśmiecham. Dziewczyny! Najważniejsze to zacząć, przynajmniej od małych kroków! Trzymam za Was kciuki!

Last Month

Monday doesn’t have to be so terrible. A beautiful sun came back to Tricity and I hope that it will stay with us for the entire August. Meanwhile I am inviting you to check out a few shots taken in July. Have a nice evening!

***

Nie taki straszny ten poniedziałek. Do Trójmiasta wróciło piękne słońce i mam nadzieję, że zostanie z nami na cały sierpień. Tymczasem zapraszam Was do obejrzenia kilku ujęć z lipca. Miłego wieczoru!

Mewy, rybitwy i łabędzie zrywające się do lotu. Tak wygląda plaża w Orłowie, kiedy turyści jeszcze smacznie śpią, a ja biegam z aparatem wzdłuż brzegu. 

Moje przyjaciółki twierdzą, że to już podchodzi pod natręctwo. Uwielbiam paski w każdym wydaniu – na bluzkach, swetrach, T-shirtach, sukienkach a nawet na pościeli. Tu w wersji patriotycznej.

"Petit déjeuner" w mojej ulubionej brukselskiej kawiarni. Nauka francuskiego idzie mi całkiem nieźle – póki co ograniczam się do tego co najważniejsze, czyli jak zamówić śniadanie i poprosić o "duże cappucino, ale tylko z jednym espresso". 

1. Dostojny Belg // 2. Ja i mój aparat // 3. Pempuszka jak zwykle obecna na zdjęciach // 4. Mój nowy ulubiony przysmak: mleczna bułka "brioche" //

Wraz z końcem lipca do Sopotu powróciło słońce i piękna pogoda – zapraszam nad morze! :)

Jeden z targów śniadaniowych, które dosłownie uwielbiam. Mój ulubiony, sopocki, został niestety przeniesiony do centrum – jedzenie śniadania na betonowych płytach to już nie to samo. Za to w Gdyni wszystko jest po staremu. Można jeść jajecznicę na trawie, minutę później grać w badmintona albo po prostu opalać się na kocyku. 

Gdańsk, tuż przed rozpoczęciem Jarmarku Dominikańskiego. 

Jedna z kilku podróży do Warszawy.

Wpis Natural way of life cieszył się Waszym największym zainteresowaniem w tym miesiącu. To dla mnie ważna informacja – musze częściej ruszać się z miasta :).

Z kosmetycznych nowości: chociaż trudno mi w to uwierzyć to zbliżam się powoli do trzydziestki, więc zwracam już większą uwagę na działanie przeciwzmarszczkowe stosowanych przeze mnie kremów. Nie uważam, aby trzeba było wydawać na nie masę pieniędzy. Na polskim rynku pojawiają się już niedrogie marki, które po przetestowaniu naprawdę spełniają moje oczekiwania. Polecam na przykład krem Magic Rose od Evree – świetny produkt za niewysoką cenę (w sprzedaży od września).

Data oddania wszystkich materiałów do książki zbliża się nieuchronnie. A to oznacza, że zdjęcia muszą być gotowe lada dzień. Przez cały lipiec praktycznie nie rozstawałam się z aparatem, a żeby zdążyć na najlepsze światło wstawałam codziennie o czwartej rano. Nic nie wskazuje na to, aby w sierpniu miało się to zmienić. Pobudki ułatwia mi oczywiście…

…kawa. Koniecznie w ulubionym kubku z krową!

Nie jestem typem dziewczyny, która często korzysta z usług salonów kosmetycznych. Lubię naturalne kolory na paznokciach (wyjątkiem jest oczywiście głęboka czerwień) i domowe sposoby na pielęgnację, ale jeśli miałabym polecić salon w Trójmieście, to na pewno byłaby to Balola w Sopocie. Gwarantuję, że będziecie zadowolone :).

Ulica Wajdeloty w Gdańsku. Nieodkryte przez turystów miejsce z duszą.

Ostatnia wizyta w szwalni. Nauczenie się obsługi sklepu internetowego trwa trochę czasu, ale sprzedaż kolekcji już niebawem powinna ruszyć. 

Leniwe sobotnie śniadania…

Mój ukochany widok.

A na koniec tradycyjnie zdjęcie morza. Coś mi się wydaję, że dzisiejszy zachód słońca będzie równie piękny!

 

Natural way of life

I spent last Sunday on Kashubia, far away from the city. I gathered blueberries into a small enamel mug, I listened the sound of the cereal interrupted with mooing of cows and I screamed at the top of my voice every time ants crawled all over me.  With camera hanging on my neck I searched for new places to shoot and I forgot completely about the lack of signal in my phone. A momentary change of scenery, was enough to get back home with different attitude (and with the small bucket filled up with apples). Summer months are a good time, in order to change our everyday life, to try to live in harmony with nature and to draw from it as much as we can. I hope that with a bit of effort my new habits will stay with me for a long time.

***

   Minioną niedzielę spędziłam na Kaszubach z dala od miasta. Zbierałam jagody do emaliowanego kubeczka, wsłuchiwałam się w szum zboża i muczenie krów i wrzeszczałam wniebogłosy za każdym razem gdy oblazły mnie mrówki. Z aparatem na szyi szukałam nowych kadrów i zapomniałam o braku zasięgu w telefonie. Wystarczyła chwilowa zmiana pleneru, abym wróciła do domu z innym nastawieniem (i z wiaderkiem wypełnionym papierówkami). Letnie miesiące to najlepszy moment, aby zmienić odrobinę swoją codzienność, spróbować żyć w zgodzie z naturą i czerpać z niej ile tylko się da. Mam nadzieję, że przy odrobinie wysiłku moje nowe przyzwyczajenia zostaną ze mną na dłużej. 

   Jest coś magicznego w przygotowaniu dania z własnoręcznie zebranych owoców. Jabłka nie są teraz najpopularniejsze – w lipcu możemy wybierać między truskawkami, czereśniami, nektarynkami i malinami, więc kwaśne papierówki wydają się być mało atrakcyjne. Ale to właśnie je przywiozłam z krótkiej wycieczki za miasto. Część z nich, po zatopieniu w słonym gorącym karmelu, zaserwowałam z placuszkami na śniadanie, a w weekend spróbuję upiec je z polędwiczką wieprzową.

   Placuszki to trochę zmodyfikowany przepis z książki Elizy Mórawskiej "O jabłkach", która po prostu skradła moje serce. 

  Z wiekiem każda z nas uczy się doceniać naturalne produkty. Coraz częściej gotujemy same w domu i staramy się nie używać przetworzonych produktów. A co z kosmetykami? Te naturalne, w przeciwieństwie do konwencjonalnych, nie zawierają substancji alergizujących. Nie pojawią się w nich sztuczne składniki konserwujące. Na przestrzeni lat widzę bardzo wyraźnie, że to właśnie do naturalnych kosmetyków najchętniej wracam. Trudno zrezygnować z ulubionego podkładu, czy szminki ale mówiąc o kontakcie z naturą warto zastanowić się nad tym, co wklepujemy codziennie w naszą skórę. Chociaż w mojej kosmetyczce jest teraz naprawdę niewiele produktów (polecam Wam wszystkim czystkę i pozostawienie tylko tych kosmetyków, które naprawdę uwielbiacie) zawsze znajdzie się miejsce dla oleju z kokosa (najlepszy balsam na świecie) czy wody różanej (produkty ze zdjęcia pochodzą z mydlarni u Franciszka). Mydło w kostce też zastąpiłam tym bez detergentów, nie wysusza skóry i mogę dzięki temu zapomnieć o kremie do rąk. 

   Skłamałabym mówiąc, że w mojej szafie znajdują się ubrania wykonane tylko i wyłącznie z naturalnych materiałów. Mam kilka bluzek z poliestru i swetrów z domieszką akrylu, ale świadome zakupy i czytanie metek naprawdę zaczyna przynosić efekty. Przede wszystkim coraz łatwiej jest mi powiedzieć sobie "nie kupuję", gdy wiem, że noszenie danej rzeczy nie będzie mi dawało takiej przyjemności jak powinno. Oczywiście na brak ciuchów nie mogę narzekać, ale Wy też zauważyłyście, że nowe rzeczy pojawiają się teraz na blogu znacznie rzadziej. Gruntowne porządki w szafie i silne postanowienie "chodzę w tym co mam" bardzo pomogły mi w ograniczeniu niepotrzebnych zakupów. Może Wy też wypracowałyście jakieś techniki, które spowodowały pozytywne zmiany w Waszych szafach? Napiszcie o nich – Wasze komentarze to najlepsze źródło motywacji.

sweater / sweter – Mango (stara kolekcja) // shorts / szorty – Cubus (stara kolekcja) // wellies / kalosze – Hunter // camera / aparat – Olympus OMD-EM1

 Jeden dzień bez internetu, supermarketów i korków. Polecam każdemu, kto czuje potrzebę oderwania się od konsumpcjonizmu, wiecznego zabiegania i wszechogarniającej presji. Nie musicie wyjeżdżać za miasto. Odwiedźcie babcię, narwijcie w jej ogrodzie czereśnie i upieczcie z nich coś dla całej rodziny, albo poświęćcie trochę czasu na porządki i pozbądźcie się pootwieranych i od dawna nieużywanych mazideł w łazience. Oczyśćcie przestrzeń wokół siebie i wpuśćcie do mieszkania trochę świeżego powietrza. Wyłączcie ten komputer i zróbcie coś, co nie wymaga dostępu do WI-FI :). Miłego wieczoru!

 

Z aparatem w Brukseli

   Kilka tygodni temu miałam przyjemność zrealizować dla magazynu ELLE reportaż z Brukseli. Przez trzy dni, z aparatem na szyi, szukałam miejsc, które najlepiej oddadzą charakter tego tajemniczego miasta. Dziś zapraszam Was do przeczytania całego artykułu i obejrzenia kilku niepublikowanych wcześniej zdjęć. 

   Pierwszy raz pomyślałam o wyjeździe do Brukseli, gdy wiele lat temu jedna z tanich linii lotniczych sprzedawała bilety za złotówkę i wraz ze znajomymi postanowiliśmy w ułamku sekundy zorganizować wyjazd. Skończył się on jednak na lotnisku, ponieważ niesprzyjające warunki pogodowe udaremniły start samolotu. Otrzymaliśmy zwrot kosztów biletu (złotówkę) i nie podejmowaliśmy więcej prób. Dziesięć lat później miałam już lepsze powody niż tylko tani bilet, żeby wybrać się do stolicy Europy. Moi rodzice mieszkają tam już od kilku miesięcy i bardzo chciałam ich odwiedzić. Na dodatek był to jedyny sposób, żeby namówić tatę, który w młodości zdobył niezłe doświadczenie jako redaktor, by sprawdził wraz ze mną kilka pierwszych rozdziałów mojego podręcznika stylu. To w zupełności wystarczyło, abym podjęła decyzję i wyruszyła w trzydniową podróż do Brukseli. Z Gdańska nie było bezpośrednich lotów, kupiłam więc bilet z przesiadką w Monachium (od czerwca wystartowało nowe połączenie, bilet można kupić już od dwustu złotych w dwie strony), sprawdziłam prognozę pogody na najbliższe dni i spakowałam walizkę.

   Mój plan był prosty – jak najmniej zwiedzać, jak najwięcej pisać, ale już pierwszego wieczoru wiedziałam, że mogę mieć problem z jego realizacją. Bruksela, chociaż znalazła się w mało zaszczytnym rankingu najnudniejszych miast w Europie (TripAdvisor), okazała się naprawdę interesująca. I to z wielu powodów.

 

Nie tylko Memling

   Słowo antykwariat nabiera w Brukseli zupełnie innego znaczenia. Pamiętam jak moja mama zadzwoniła do mnie kilka dni po przeprowadzce do tego miasta i opowiedziała, jak w drodze do pralni, natknęła się na osobliwy sklep z wielkim, wypchanym lwem na wystawie. „To faktycznie dość niespotykane” skwitowałam opowieść mamy i pomyślałam, że Bruksela to dziwne miasto. Później, gdy sama miałam przyjemność mijać ten sklep zobaczyłam przez szybę, że w środku jest jeszcze jeden wypchany lew, ale leżący na plecach. A więc można od tak przyjść do sklepu, a właściwie do antykwariatu i natknąć się na dwa zupełnie prawdziwe, chociaż nieżywe lwy. Taki asortyment jednych może odstraszać, a innych – wręcz przeciwnie, ale z pewnością każdy będzie pod wrażeniem niesamowitych i tajemniczych rzeczy, które można znaleźć w Brukseli. Najwięcej antykwariatów i małych galerii z oryginalnymi dziełami sztuki znajdziemy na ulicach odchodzących od placu Sablon. Jest ich naprawdę mnóstwo i każdy zasługuje na uwagę. Znajdziemy w nich nie tylko wypchane zwierzęta ale też XVIII-wieczne dzieła nieznanych mistrzów flamandzkich, wielkie rzeźby przywiezione z Kongo (dawnej belgijskiej kolonii), wiekowe aparaty analogowe czy delikatną porcelanę.

   Drugiego dnia wstałam wcześnie rano, żeby zdążyć przed tłumem turystów na wyjątkową wystawę dzieł Marca Chagalla w Królewskim Muzeum Sztuk Pięknych. Wystawa skończyła się dwudziestego ósmego czerwca ale kto trafi do tego muzeum później, też nie będzie żałował. Na innych piętrach można zobaczyć wszystko co najwspanialsze w europejskiej kulturze, począwszy od średniowiecza. Szczególną uwagę gdańszczanki wzbudził oczywiście Memling, nie tak efektowny, jak nasz „Sąd ostateczny”, ale równie piękny.

  Fascynujące w Brukseli jest to, że granice między muzeum, ulicą, sklepem czy parkiem są płynne. Wszędzie tam znajdziemy coś, co przykuwa wzrok każdego przechodnia. I nie trzeba wcale podążać śladem turystów na Grand Place i pod Manneken Pis, aby to zauważyć. Szczerze powiedziawszy, bardziej odczujemy to w malutkim ogrodzie Petit Sablon, siadając na ławce koło pary belgijskich staruszków zajadających frytki i podziwiając posągi bezimiennych rycerzy, dyskretnie umiejscowionych wśród drzew.

Zakupy

  Bruksela słynie przede wszystkim z czekoladowych wyrobów. Wyśmienite czekoladki znajdziemy na przykład w Mary, uroczym sklepie, którego historia sięga 1919 roku, ale słodycze nie są jedynym powodem, dla którego warto wybrać się na zakupy.

  Jeśli chodzi o ciuchy, poza ekskluzywnymi butikami, jak Chanel, Dior, Versace czy Tiffany, ciągnących się wzdłuż Boulevard de Waterloo z łatwością znalazłam tam kilka znanych sieciówek jak Urban Outfitters, Other Stories, czy Abercrombie & Fitch, który ku mojemu zaskoczeniu był zupełnie opustoszały, a do tej pory kojarzył mi się z gromadą ludzi czekających przy wejściu. Być może Belgowie nie zachwycili się amerykańskim brandem. Kolejek nie brakowało za to przed Primarkiem. Chociaż do wyprzedaży było jeszcze daleko, to przed sklepem poustawiano barierki, a oczekujących można było liczyć w dziesiątkach.

  Prawdziwe skarby znajdziemy w luksusowych sklepach vintage. Do jednego z nich, na Rue Ernest Allard, trafiłam w drodze powrotnej ze znanej kawiarni Laduree. Szłam dziarskim krokiem, trzymając w ręce papierową torebkę z makaronikami i już miałam włożyć do ust migdałowy przysmak, kiedy doszło do mnie, że właśnie minęłam wystawę pełną torebek Chanel. Takiej ich liczby w jednym miejscu do tej pory w życiu nie widziałam. Cofnęłam się czym prędzej i zaczęłam oglądać wszystkie modele po kolei. Postanowiłam dowiedzieć się ile kosztują. Aby wejść do sklepu trzeba było zadzwonić na domofon. Po chwili otworzyła mi elegancka pani w średnim wieku, z perfekcyjnie wykonanym manicure i podała cennik wskazanych przeze mnie torebek. Można było wśród nich znaleźć pięknie utrzymane egzemplarze, niektóre wyraźnie tańsze niż te w butikach Chanel. Ale nie łudźmy się, to wciąż ceny przekraczające tysiąc euro za torebkę.

  Co jeszcze można kupić w Brukseli? W walizce przywiozłam ocet balsamiczny z dodatkiem trufli i unikatowy album ze zdjęciami mojej ulubionej fotografki Vivian Maier, znaleziony właściwie przypadkowo. Trzeciego dnia wyjazdu, uciekając z rodzicami przed deszczem, schroniliśmy się w słynnej Galerii Świętego Huberta. Spacerując bez wyraźnie sprecyzowanego celu, trafiliśmy do księgarni Tropismes i utknęliśmy w niej na przeszło godzinę. Wszystko w niej było nadzwyczajne: pięknie wydane książki, idealnie zachowane XIX-wieczne wnętrze z bogato zdobionym sufitem i wyjątkowo serdeczna obsługa. Miejsce warte zobaczenia. Na uwagę zasługuje również księgarnia Taschen mieszcząca się na Rue Lebeau i Ptyx na Rue Lesbroussart.

Kuchnia

  Brukselę z całą pewnością można nazwać kulinarną stolicą Europy. Słynie z najlepszej na świecie kuchni libańskiej, na każdym kroku można znaleźć francuskie restauracje odznaczone wieloma gwiazdkami Michelin, a we włoskiej knajpce, do której trafiłam pierwszego wieczoru podano mi najlepszy makaron z owocami morza, jaki jadłam w życiu (Rue Jourdan). Miejsc z ciekawym menu jest całe mnóstwo. Jeśli będziecie chcieli zjeść wytworną kolację, to zarezerwujcie stolik w Comme chez Soi (Place Rouppe). Lubiącym zjeść zdrowe i pyszne śniadanie przypadnie do gustu Le Pain Quotidien, słynna na cały świat belgijska sieciówka. W mniej turystycznej części Brukseli również znajdziemy ciekawe lokale. Na przykład Le Prelude, słynącego z urokliwego ogródka, gdzie zjemy lunch z organicznych produktów.

  To jednak nie restauracje, a targi urzekły mnie najbardziej. Od piątku do niedzieli, w każdej dzielnicy, nawet na najmniejszych placach, pojawiają się stragany, a mieszkańcy Brukseli wychodzą z domów aby zrobić zakupy, porozmawiać ze znajomymi, wypić szampana czy zjeść świeże ostrygi. Ten sposób na spędzanie weekendów natychmiast mi się spodobał. W takim miejscu kupowanie warzyw, owoców, mięsa, sera i wszystkiego czego potrzebujemy jest znacznie przyjemniejsze niż tłoczenie się w supermarketach.

  To na targach znajdziemy też najlepsze belgijskie frytki. Na placu Jourdan, nieopodal parku imienia Leopolda, kupimy je w drewnianej budce, która stoi tam od dziesięcioleci. Na tym samym placu znajduje się restauracja, a na szybie widnieje napis informujący, że goście z frytkami w ręku, są jak najbardziej mile widziani.

  W Brukseli spędziłam wspaniałe trzy dni. Dzięki mojej mamie, która od kilku miesięcy zgłębiała tajemnice tego miasta, doskonale wiedziałam gdzie pójść i co warto zobaczyć. Najwspanialsze atrakcje nie są bowiem podane na dłoni, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jeśli ktoś uzna Brukselę za nudne miasto, pewnie nigdy tak naprawdę jej nie poznał.

 

Co jeszcze chciałabym zrobić w te wakacje?

 

  Czy Wam też lipiec i sierpień mijają zawsze najszybciej ze wszystkich miesięcy w roku? Niedługo ciepłe i długie wieczory odejdą w zapomnienie i znów znajdziemy się w strefie jesienno-zimowego mroku. Postanowiłam jak najintensywniej wykorzystać najbliższe kilka tygodni. Nie będzie leniuchowania i wylegiwania się na kanapie. Chciałabym wkroczyć w jesienną aurę z uśmiechem na twarzy i poczuciem, że wakacyjne dni wykorzystałam do maksimum. Dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami wszystkimi moimi pomysłami na to, co chciałabym zrobić w ciągu najbliższych tygodni. Może i Was zmotywuję do napisania podobnej listy?

Odświeżyć mieszkanie 

  Mieszkanie, które obecnie wynajmuję wymaga drobnego odświeżenia. Przede mną mieszkała w nim młoda para z małym, trzyletnim rozrabiaką, który nie miał oporów przed malowaniem po ścianach. Już od dłuższego czasu noszę się z zamiarem odświeżenia wnętrz i zrobienia drobnych zmian, które nie będą kosztowne ani czasochłonne. Zaczęłam od pomalowania jednej (najbardziej brudnej, bo najczęściej dotykanej) ściany w sypialni. To najprostszy sposób aby nadać wnętrzu świeżości (użyłam farby Śnieżka Satynowa kolor 545 Biała Noc, pan w Castoramie przekonał mnie do niej mówiąc, że jest najbardziej odporna na szorowanie na mokro, łatwo się ją aplikuje i nie chlapie podczas malowania). Wynajmując mieszkanie najlepiej jest inwestować w przedmioty, które potem będziemy mogli zabrać ze sobą. Dlatego chciałabym skorzystać jeszcze z ciągle trwających letnich przecen i kupić kilka dodatków (co myślicie o tym i o tym?). W najbliższym czasie zabiorę się jeszcze za wypranie kanapy, koleżanka twierdzi, że najlepiej byłoby ją mocno namydlić i wysuszyć odkurzaczem. Powiem szczerze, że ten pomysł nie do końca do mnie przemawia. Może Wy macie jakieś sprawdzone sposoby?

Udoskonalić umiejętności kulinarne 

  Bardzo lubię gotować i od ponad roku staram się robić to jak najczęściej. Przede wszystkim ze względu na to, że cierpię na skazę białkową i aby trzymać się diety muszę sama dobierać do niej większość składników. Bardzo chciałabym pogłębić wiedzę z zakresu kuchni roślinnej. Większość książek, które mam w swojej biblioteczce, mówią o tym jak niezdrowe jest jedzenie białka odzwierzęcego. Po przeczytaniu już pierwszej z nich przestałam jeść mięso i nabiał (gwoli ścisłości od czasu do czasu jadam ryby). Gorąco zachęcam Was do przeczytania „Nowoczesne zasady odżywiania: T. Colin Campbell i Thomas M. Campbell II , teraz czeka na mnie „Ukryta terapia. Czego ci lekarz nie powie” Jerzego Zięby. Po przejściu na takie restrykcje dietetyczne musiałam na nowo nauczyć się gotować. Pomogła mi w tym książka kucharska „Jadłonomia” Marty Dymek.  Teraz marzy mi się, aby jeszcze w te wakacje pojechać do autorki na warsztaty kulinarne.

Urządzić sobie piknik  

  Kasia z ostatniego wyjazdu do Brukseli przywiozła mi w prezencie książkę, o tym jak sprawnie przygotować idealny piknik. Od tego czasu nie miałam jeszcze okazji ale mając taką inspirację w domu, aż żal byłoby tego nie zrobić. W ślicznie wydanym poradniku znajdują się ciekawe przepisy i mnóstwo porad organizacyjnych. Książka liczy ponad sto osiemdziesiąt strony – kto by się spodziewał, że można, aż tyle napisać o piknikowaniu. Miedzy innymi możemy przeczytać o tym jak dobrać idealne miejsce, jakie rzeczy zabrać ze sobą czy jak przechowywać potrawy. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się polskiego wydania. „The Picnic. Recipes and Inspiration from Basket to Blanket” Marnie Hanel, Andrea Slonecker & Jen Stevenson możecie kupić tutaj).

Nowe sportowe wyzwanie

  Na początku roku pisałam Wam, że chciałabym zacząć pływać na kitesurfingu i w końcu nadszedł na to czas. Pierwsze lekcje mam już za sobą. Póki co uczyłam się na plaży sterować latawcem, teraz będę już wchodzić do wody. Jeśli w te wakacje ktoś zaproponuje Wam próbną lekcje nie bójcie się – nie jest to trudne, a strach szybko mija. Po nawet jednogodzinnych ćwiczeniach zobaczycie jak szybko można się odstresować. Przez te sześćdziesiąt minut skupiamy się tylko na latawcu, nic innego nas nie zaprząta nam głowy. Chciałabym aby moją kolejną sportową przygodą był obóz biegowy w Tatrach. Już od ponad roku zbieram się, żeby tam pojechać. Wciąż coś stawało na mojej drodze: a to przeprowadzka, potem drobny zabieg lekarski i tak dalej. Jak wiadomo, publiczne deklaracje są najlepszą motywacją, więc skoro już Wam o wszystkim powiedziałam teraz muszę jechać (jak chcielibyście do mnie dołączyć tutaj jest link do programu).

  Z taką listą rzeczy do zrobienia raczej nie powinnam się  nudzić w te wakacje. Jestem też bardzo ciekawa jakie Wy macie plany? Może jakieś egzotyczne wyjazdy? Albo zawody biegowe w pięknych górskich plenerach? Czy raczej relaks w domowym zaciszu? Koniecznie napiszcie o wszystkim w komentarzach.

 

DAILY NEWS FROM SOPOT

Dziś chciałam w telegraficznym skrócie przekazać Wam kilka informacji o tym co się dzieje w moim ukochanym Sopocie. Przy okazji życzę Wam miłego słonecznego popołudnia. 

Dostawa literatury. Cztery książki w miesiącu to minimum. 

Pudełko możecie zamówić na www.Inspiredby.pl. Pamiętajcie o podaniu kodu zniżkowego :) 

PS: Zestaw nie obejmuje kosmetyczek.

Więcej na temat polskiej marki i jej produktów dowiecie się na Mongrei.com

A po więcej zdjęć zapraszm na mój Instagram