NAJBRZYDSZA ZUPA TEJ JESIENI? KREM GRZYBOWY Z PARMEZANEM I WOŁOWINĄ

​Czy to naprawdę najbrzydsza zupa tej jesieni? Może kolor nie zachwyca na pierwszy rzut oka – ciepły, przygaszony, trochę jak las po deszczu. Ale w zapachu… cała jesień: grzyby, masło, cebula, ziemia i odrobina dymu z ogniska. Nie ma w niej nic udawanego, jest za to prawdziwy smak sezonu – prosty, głęboki i kojący. I nie martw się – nawet jeśli po dwóch godzinach spędzonych w lesie twoim największym trofeum są trzy maślaki i jeden podgrzybek, to i tak warto ugotować tę zupę! Grzybobranie to przecież nasz sport narodowy tu liczy się nie wynik, ale udział i zapach lasu w koszyku.

​Skład:  
 
ok. 400 g górnej zrazowej wołowej  
 
ok. 250 g świeżych podgrzybków (można dodać kilka suszonych dla aromatu)
 
 1 duża cebula  
 
2 średnie ziemniaki  
 
100 g selera korzeniowego
 
 2 łyżki masła klarowanego  
 
1 litr wody
 
 4-5 łyżek kwaśnej śmietany 18%
 
 4 łyżki tartego parmezanu (plus trochę do posypania)
 
sól, świeżo mielony pieprz, szczypta gałki muszkatołowej  
 
kilka plasterków grzybów do dekoracji (podsmażonych na maśle)  
 
garść posiekanego szczypiorku
 

 

 

A oto jak to zrobić:
1. Mięso kroimy na 2-3 kawałki, doprawiamy solą i pieprzem. Obsmażamy na maśle klarowanym z każdej strony, aż się zarumieni i odkładamy na bok. W tym samym garnku dodajemy posiekaną cebulę – smażymy, aż się zeszkli. Dodajemy obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki oraz seler. Po chwili dorzucamy oczyszczone i pokrojone podgrzybki (większe sztuki możesz zostawić w plastrach do dekoracji). Smażymy razem 8-10 minut, aż grzyby puszczą aromat. Wkładamy z powrotem obsmażone mięso. Zalewamy całość wodą, tak by wszystko było przykryte. Gotujemy pod przykryciem ok. 1 godziny, aż mięso będzie miękkie, a warzywa rozgotowane.
2. Blendowanie kremu: mięso wyjmujemy i odkładamy na deskę. Zupę partiami blendujemy na gładki krem i mieszamy a kwaśną śmietaną i parmezanem. Doprawiamy solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej. Mięso kroimy na cienkie paski i rozkładamy na talerzach. Zalewamy gorącym kremem grzybowym, dekorujemy podsmażonymi na maśle plasterkami grzybów, posypujemy tartym parmezanem i świeżym szczypiorkiem.
 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Veoli Botanica, platformą do nauki angielskiego Akcent oraz zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Koniec wakacji. Dzieci w domu ze mną, przez okrągły miesiąc. Narzuciły zmianę rutyny, do której ledwo zdążyłam się przyzwyczaić. Z tyłu głowy wciąż pojawiają się myśli, że jeśli dobrze wykorzystam te ostatnie dni wakacji i przygotuję się ze wszystkim, jak na perfekcjonistkę przystało, to wrzesień zacznie się gładko, jak dotyk piasku na sopockiej plaży.  

  Sierpień to ambiwalencja w rozkwicie. Radość i smutek jednocześnie. Pełna mobilizacja przed nowym sezonem i totalne rozbestwienie, bo przecież trzeba korzystać, póki można. Prawdziwa niedziela wśród miesięcy. Pisząc to z perspektywy pierwszych wrześniowych dni, beztroskie kadry z wakacyjnej podróży wydają się wyjątkowo odległe. Ale od czego mam ten album tutaj? Zaparzcie sobie herbaty i wejdźmy spokojnie w tę jesień, nim rozpędzi się na całego. 

 

Sierpień stał pod znakiem obrazów. Jeden zawitał do naszego domu, niezliczone ilości naprodukowały moje dzieci (przyznajcie się, przechowujecie twórczość swoich pociech? Czy może jednak recykling? :)), ja z kolei przeszukałam internet, aby znaleźć chociaż kilka dzieł, które mnie poruszą i zainspirują do tworzenia kierunku dla MLE na kolejny sezon. 

O ten plakat miałam mnóstwo pytań, więc zdradzę, że to marka Desenio, a plakat jest autorstwa Merel Takken (powstał w ramach "Art for a Cause", akcji Desenio i The Art Therapy Project, czyli nowojorskiej organizacji non-profit, która zapewnia bezpłatną grupową terapię przez sztukę w bezpiecznym środowisku). 

"Kasia, Ty jako mieszkanka Sopotu, pewnie codziennie byłaś w sierpniu na plaży, prawda?"

"W sierpniu raczej nie, ale we wrześniu: kto wie?"

Ale gdy już się na tej plaży pojawiłam, to raczej nie w kostiumie kąpielowym ;). Ten zestaw znajdziecie tutaj

Jeden rzut oka na to zdjęcie i pewnie wiecie, gdzie mnie wywiało… Prowansja!

1. Odcisk muszelki, który znaleźliśmy w ruinach domu Juliusza Cezara. // 2. Wakacje, na których nauczyłaś się pływać i zaczynałaś dzień od wspinaczki na drzewo. // 3. Zielone frytki for life. // 4. Moja toaletka, przy której robiłam makijaż. // 

Gordes i szybsze bicie serca, gdy stoję na wprost restauracji z ukochanego filmu. Zgadniecie jaki ma tytuł?

1. Typowy prowansalski garaż ;). // 2. Niepopularna opinia: nie wierzę w horoskopy, układy Merkurego, wróżki. Ale gdy widzę spadającą gwiazdę, to zawsze mnie to rusza. Dwa lata temu jedną widziałam, i życzenie póki co się spełnia. A w sierpniu znów mieliśmy noc Perseidów – moment, w którym najłatwiej dostrzec spadające gwiazdy. Jeśli macie jakieś życzenia, patrzcie w górę, gdy zajdzie słońce. // 

Oby do następnego (dobrego) roku!

​1. Wzgórza przy Gordes. // 2. Plakat opisujący tradycyjne i opatentowane prowansalskie wzory tkanin. // ​

Dotarliśmy na szczyt góry, świetnie znanej wszystkim fanom kolarstwa i Tour de France – Mont Ventoux. Dzieci wypatrują przez lunetę naszego przyjaciela, który postanowił wbiec na górę o własnych nogach. I udało mu się!

1. Stoisko z regionalną kiełbasą na szczycie góry? To musi być Prowansja. // 2. Podobno to Mistral sprawił, że Mont Ventoux jest taka łysa ;). // 

Następnym razem może spróbuję wjechać na rowerze (elektrycznym :D).

Miejsce, które pewnie już kiedyś na blogu widziałyście. Jaskinia Świateł, nieopodal Baux de Provence. Tym razem głównym bohaterem był Monet. 

1. Ciężko wytłumaczyć dlaczego świetlne iluminacje obrazów robią w tych jaskiniach takie wrażenie, ale uwierzcie mi na słowo, że ludzie zaczynają tam płakać i spontanicznie klaskać pod koniec pokazów. // 2. W powszechnym rozumieniu Prowansja nie jest miejscem, gdzie moda gra pierwsze skrzypce. A jednak, to właśnie tu można nauczyć się o wakacyjnym stylu najwięcej. Zapewniam Was! A dlaczego tak jest? Odpowiedź znajdziecie w tym artykule. // 

Chciałoby się tu zostać do białego rana…

Mówisz, masz! A w tle dźwięk, który przywołuje u mnie najpiękniejsze wspomnienia. Cykady. Wiecie, że posiadają one na bokach ciałka membrany, zwane timbalami? Wprowadzają je w wibracje za pomocą mięśni, a dźwięki wzmacniane są przez specjalne poduszki powietrzne. Dzięki takiej budowie ich cykanie jest słyszalne nawet z odległości kilometra.

1. Kolejny poranek. Kolejna wspinaczka. // 2. A tym zdjęciem, z prowansalskim studiem pilatesu, próbowałam nakłonić Zosię do przyjazdu w te strony. // 3. i 4. Co mogę powiedzieć? Czy w prostocie nie kryje się najwięcej szlachetności?// 

Bonjour, proszę Pana, a Pan to chyba z Polski przyjechał. 

A no tak. Mam na imię Nenuś i lubię tu wracać. 

1. "Drogie dzieci, dziś też idziemy zwiedzać starożytne ruiny Cesarstwa Rzymskiego." // 2. "Ooo nie! Uciekamyyyy!// 

A to mój stały towarzysz posiłków. Nosimy go ze sobą wszędzie i w ten sposób odsuwamy w bliżej nieznaną przyszłość temat prawdziwego kota. 

A tu duże rozczarowanie. Bilety do domu Cezanne'a kupiliśmy na miesiąc wprzód, a ja dosłownie zagoniłam wszystkich towarzyszy podróży, abyśmy tu przyjechali. Niestety, dom został przerobiony przez późniejszych właścicieli, ogród dosyć zaniedbany, a obsługa… Zawsze znajdowałam w tej francuskiej obcesowości jakiś urok, ale tym razem… szkoda gadać. 

Podobno pracownia Cezanne'a, mieszcząca się nieopodal (Aix-en-Provence) jest warta odwiedzenia.

Kolory lata bez obróbki. 

Moja kochana mama i najlepsza reprezentantka MLE w Prowansji w jednym :). 

A tu już wybrzeże w nieco innej części Francji. 

Ciekawe, o czym rozmawia ta dwójka? Czy może być lepsze miejsce na randkę?

Gdy liczysz na ciepły wieczór, ale jesteś znad morza, więc wiesz, jak będzie. Im więcej swetrów weźmiesz ze sobą, tym lepiej.

Właśnie to miałam na myśli ;).

​Gdy wciąż mamy lato, ale myślami już przy jesieni. Ostatnie sztuki tej delikatnie prześwitującej spódnicy znajdziecie tutaj (ale zapisujcie się na swój rozmiar, bo wróci!). 

Piknik na plaży w wersji francuskiej. 

Młoda para to gatunek występujący na plażach niezależnie od szerokości geograficznej. 

Gdy chciałaś zrobić widok, ale miałaś włączoną przednią kamerkę ;). 

Problemy nie znikają na wakacjach, ale wiem, że gdy spojrzę na to zdjęcie w listopadzie, to i tak pomyślę sobie: "ale to był beztroski czas". 

Poszła szukać muszelek. 

Piękne Château de Monbazillac w tej części Francji, do której "turyści z lazurowego" już nie docierają :D. Zarządzane z taką perfekcją, że z łatwością można sobie wyobrazić, jak wyglądało tu życie tuż przed rewolucją francuską.

W sumie, po tym wydarzeniu życie nie zmieniło się tutaj aż tak bardzo, bo ówczesny właściciel zamku, François Hilaire de Bacalan, sprzyjał rewolucjonistom i jako jeden z niewielu arystokratów został oszczędzony i nie trafił na szafot.

Mogłyśmy się tu poczuć jak prawdziwe księżniczki ;). 

A te winogrona to nie jest żadna atrapa dla turystów!

"Mamo, ale co autor miał na myśli?"

Ach, te podziały w oknach! W Sopocie pewnie by nie pasowały, ale popatrzeć można. 

Muszelkowe bierki i kosz, w którym zawsze wszystko się znajdzie (ma już kilka lat, jest z 303 Avenue).

Gdy przez wiele dni pracujesz nad głęboką, równomierną opalenizną, ale w ogóle nie przejmujesz się, że Ci nie wychodzi, bo…

I tak wzięłaś ze sobą brązującą nowość od Veoli Botanica…

 Wygładzająco-brązujący balsam do ciała z wegańskim DHA, ekstraktem kawowym, sokiem z aloesu i pantenolem HERE COMES THE SUN . Moja gwarancja, że z Wakacji wrócę opalona. Balsamy brązujące to według mnie najlepsza opcja, gdy nie mamy czasu (ani ochoty) na taki "pełny seans z samoopalaczem". Po użyciu tego produktu kolor skóry jest delikatnie karmelowy. Bardzo łatwo go rozsmarować i chociaż używałam go na wyjeździe co drugi dzień, to nie dopatrzyłam się żadnej smugi.  
 
Z kodem: makelifeeasier20 dostaniecie -20% na wszystko od Veoli :).
"O" jak ostrygi. Jedząc je, zawsze czuję się jak prawdziwa ryzykantka. Pustki. 
Złociste zachody słońca. Ścigam się z nimi, ale one coś za szybko przechodzą w noc. Noc w Arcachon. 

To i moment, w którym nikt nie mówi: „mogę od Ciebie spróbować?”

Po wizycie w magazynie. Wzięłam sobie ostatnie sztuki z wyprzedaży, no i sweter, który mogłam już testować rok temu. Widziałyście już pierwsze jesienne nowości?

​Znacie historię koloru RAL 2902035?  Mowa o kobalcie oczywiście, gdyby ktoś nie poznał po numerze ;). 

Wiecie, że Matisse zaczął tworzyć swoje najsłynniejsze dzieła, zwane „wycinankami”, bo podupadł na zdrowiu i nie był już w stanie malować obrazów w tradycyjny sposób? Dla wszystkich, którzy czują się niedoskonali, mają gorszy czas w życiu albo poczucie, że ich sprawność przeminęła – sztuka nie raz udowodniła, że to nasza słabość może kiedyś stać się tym jednym czynnikiem, dzięki któremu będziemy mogli pokazać światu to, co w nas najwspanialszego. 

Sztuka Matisse’a, jak chyba żadna inna, pokazała niesamowitą moc koloru kobaltowego.  

Jak wygląda kuchnia po 7 sekundach od rozpoczęcia gotowania prostego makaronu?  

PRZEPIS NA PROSTY MAKARON
 
Skład:

makaron pappardelle  

cukinia  

zielona fasolka szparagowa  

świeża pietruszka

 Garść rukoli i ziół, które akurat masz (ja wzięłam tymianek i miętę)

czosnek

orzechy pini  

oliwa  

sól i pieprz 

parmezan 

A oto jak to zrobić: 

1. Na patelni prażę orzeszki piniowe (wiem, że wszystkim leniuszkom chce się pominąć ten krok, ale naprawdę to jest klucz do sukcesu). Gotuję makaron i fasolkę. Zdejmuję podprażone orzechy z patelni i wrzucam do osobnej miseczki. Będą mi potrzebne już na sam koniec.
2. Na gorącą wciąż patelnię dodaję oliwę i wrzucam czosnek przeciśnięty przez praskę. Po chwili smażenia dodaję cukinię i smażę około 2-3 minuty. W tym czasie odcedzam podgotowaną fasolkę (daję jej maks 3 minuty gotowania, żeby nadal była chrupiąca) i dodaję na patelnie. Gdy makaron się ugotuje i jest już idealny, odcedzam go i dodaję na patelnię. Zmniejszam gaz i dodaję pietruszkę, rukolę, resztę ziół, sól, pieprz i orzechy piniowe.    

​To wspaniałe, że ten makaron zjada cała moja rodzina. To znaczy… ja zjadam tę część tego dania… 

​A moje dzieci tę. I wszyscy zadowoleni. 

Rzeczy, które tej jesieni uważam za szczególnie eleganckie:  

Prześwitujące zwiewne ubrania połączone z ciepłymi swetrami.  

Rozmowy rodziców z dziećmi o tym, że nie jest fajnie śmiać się z tego, że ktoś wygląda inaczej, nie ma Labubu czy jest mniej sprawny. Tak na dobre rozpoczęcie roku szkolnego.  

Melanże (mowa oczywiście o splocie przędzy, a nie długich imprezach ;)).  

Pieczenie domowych ciast, których nie zobaczy instagram.  

Nienarzekanie na pogodę, na którą i tak nie mamy wpływu.

Nie wiem, ile z Was robiło dziś jesienne zakupy w sklepach, ale mi atmosfera przygotowań do rozpoczęcia roku faktycznie się udzieliła. Mejl o obowiązkowych strojach galowych wyrwał mnie z objęć miękkich, wygodnych ubrań, których nie trzeba prasować. O takich jak powyżej :D.

"My favorite season is when all mosquitos are dead." 

Najlepsza terapia relaksacyjna, jaką pamiętam z dzieciństwa. I pierwsze oznaki prokrastynacji, kiedy nie można było zacząć się uczyć dopóki nie zrobiło się idealnego porządku w piórniku :D. 

Zrobione!

A skoro już mowa o odwlekaniu nauki! Po wakacjach przyszedł czas, aby powrócić do platformy Akcent. To jedyne lekcje angielskiego, na jakie mogę sobie pozwolić w mojej codzienności. 

Wiem, że z początku to może wydawać się dziwne. Nauka języka angielskiego przez ekran komputera to coś, co jeszcze 10 lat temu byłoby nie do pomyślenia. Ale ci, którzy spróbowali, nie żałują. Dla wielu z nas to właściwie jedyna opcja, aby w ogóle tego języka móc się uczyć, bo możemy to robić wszędzie i kiedy tylko chcemy. Platforma Akcent łączy nowoczesną technologię ze sprawdzoną metodyką nauczania. Możemy ćwiczyć samemu w naturalnym środowisku lub z profesjonalnym lektorem, jeśli wybierzemy wersję Premium (wymiar czasowy lekcji można dowolnie dopasować po skontaktowaniu się z biurem). Po dobraniu właściwego poziomu, nauka nie przytłacza, dobieramy sobie własne tempo pracy. Możecie też liczyć na pełne wsparcie zespołu szkoły, zarówno w sprawach merytorycznych, jak i technicznych. Do kursów na platformie na wszystkich poziomach, od A1 do C1/C2 można dokupić przejrzyste książki. To taka platforma internetowa, ale z ludzką twarzą :). 

Na dobry początek nowego roku szkolnego mam rabat dla Czytelniczek i Czytelników -15% z kodem MLEnglish do 15.09.2025. Kod obowiązuje na wszystkie kursy i na książki. 

W weekend udało się nam zrobić wielkie porządki. Ale dziś nie ma już po nich śladu :D.

A to mój portret po pierwszym września :D.

A moją trójmiejską Prowansję znajdziecie tutaj. W Orłowie przy molo. 

Jeśli jesteście tu ze mną teraz, to znak, że jakoś udało się Wam przetrwać ten pierwszy wrześniowy poniedziałek. Gratulacje! Teraz będzie już z górki. Powiedzcie, że będzie? ;)

 

*  *  *

 

 

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Say Hi, Pasiekami Rodziny Sadowskich, Wild Hill Coffee, CHANEL oraz zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  W świecie, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, coraz bardziej doceniam i szukam tych rzeczy, o które trzeba się postarać. I nie chodzi o nic wielkiego, jak lot na księżyc (czy na Międzynarodową Stację Kosmiczną, niczym nasz rodak – dr Uznański), a raczej o spokojne korzystanie z dobrodziejstw cywilizacji. Truskawki z łyżką miodu, zamiast batonu ze sklepu, dziesięć minut na hamaku, zamiast na kanapie przed telewizorem, książka zamiast platformy streamingowej, wycieczka rowerowa zamiast zakupów, kwiaty w wazonie, które sama wyhodowałam, zamiast nowych bibelotów z chińskiej wtryskarki. Wszystko to przecież wiemy i słyszymy aż za często. A jednak wystarczy ta jedna decyzja, gdy mówię sobie „dobra, życie jest za krótkie (a lato to już w ogóle), żeby nic nie robić”, aby zmienić czasem tor wydarzeń, przestać rozpamiętywać niepowodzenia i znaleźć energię do większych zmian.

  Czerwiec był pełen właśnie takich małych zmagań. Niesamowite, że minął tak szybko. Zaparzcie sobie kawę albo nalejcie szklankę dobrej, chłodnej lemoniady i zostańcie tu ze mną na chwilę. 

 

Nie mieliśmy jeszcze zakończenia roku szkolnego z prawdziwego zdarzenia, ale i tak dostarczono mi cały pakiet wzruszeń. Chcieliśmy – po tych wszystkich łzach – piątkowy wieczór spędzić na wesoło i to się akurat udało, bo przecież nie ma nic śmieszniejszego niż… …  ognisko w czasie ulewy. Ale, nawet przy tych szarych i jakże jesiennych okolicznościach, i tak dzieją się rzeczy wielkie (i jednocześnie zupełnie zwyczajne, takie jakie dziać się powinny). Cieszymy się bardzo, że Asia jest z nami w nowej roli.Piękny ten listopad, jak na czerwiec. "TRENTE-SIX REGARDS SUR LA TOUR EIFFEL" od Fabienne Delacroix. Wracam do tej książki z ilustracjami Paryża za każdym razem, gdy wiem, że wracam do tego miasta. Czy coś może wywołać większą tęsknotę za przeszłością? 
"Mamo! Tutaj jest zupełnie jak w twoich książkach!" – te słowa wykrzyknie moja córeczka tuż po tym, jak wyjdziemy przy Jardin du Palais Royal. Ta historia jest jednak nieco dłuższa i postaram się przygotować o tym dla Was osobny wpis. :)Slogan turnieju Rolanda Garrosa brzmi „Zwycięstwo należy do tych najwytrwalszych” i obydwa tegoroczne finały były tego najlepszym dowodem. Brawa dla Alcaraza i Sinnera za rozegranie chyba najlepszego meczu Wielkiego Szlema w ostatniej dekadzie. I dla dzielnej Coco, której gra osłodziła nam trochę fakt, że pierwszy raz od trzech lat, finału Rolanda nie zwyciężyła nasza Iga (ale jeszcze wszystko przed nami, prawda?).Tenisowy wzór na mecz tenisa. Ale wymyśliłam! ;) 

(ta marynarka to projekt z kolekcji resort i pojawi się w MLE na początku sierpnia)
Tak było! Jeden z najbardziej nostalgicznych obrazów na świecie – Paryż w deszczu. 1. A tu już powrót do moich domowych kątów i codzienności, którą doceniam po każdym – nawet najpiękniejszym – wyjeździe. // 2. Piwonie, które niczym pierścionki moich córeczek, zmieniają kolory w zależności od temperatury. // 3. Jeśli wciąż porównujemy opaleniznę to znak, że wciąż został w nas ten gimnazjalny pierwiastek (ja w tych pojedynkach zawsze przegrywam!).  // 4. Dzień packshotów. Odtwórcze i mozolne zajęcie, ale raz w miesiącu trzeba się za to zabrać. A dzień po powrocie z wyjazdu, to zawsze idealny moment na to, aby zamiast zająć się zaległościami, zrobić coś, czego nie lubisz. Czy jakoś tak. // Mistrz pierwszego planu. Tak się zachowuje, gdy tylko widzi, że ktoś ma w ręku aparat. Czy coś zrobiłam źle? Jak mogłam wychować takiego narcyza? Przecież zawsze powtarzałam mu, że wygląd  i sława się nie liczą… A może to zwykłe modelowanie?Ależ słodko-gorzki był ten dzień…
 Patriotyczny duch wszystkim nam się udzielał tego dnia – i lubię myśleć, że to nas akurat łączy. Na zdjęciach widzicie między innymi wnętrze Św. Jana – to tam odbywa się teraz wystawa, którą po prostu trzeba zobaczyć. Jeśli jesteście w Trójmieście, to koniecznie idźcie (Wystawa "Leśnia" w Centrum Św. Jana w Gdańsku). Czerwiec. Czas komunii, nowych początków, wielkich wzruszeń, rodzinnych spotkań i… pięknych sukienek. Okej, my chyba już wiemy, który ze swetrów, będzie największym ulubieńcem całego zespołu w MLE… Była kłótnia o to, kto bierze nawet te nieudane wzory, a to dla nas zawsze najlepszy przedyktor Waszych zakupów!Gdy w kolejny pochmurny dzień, chcesz sobie zapewnić odrobinę blasku. Nie wiem czy widzicie ten delikatny "glow" na twarzy, ale nie jest to zasługa żadnego makijażu. To efekt tylko pielęgnacji, a konkretnie serum Glazed Skin od marki SayHi. Glazed Skin od Say Hi to produkt, który pokazywałam już Wam wcześniej. Z kodem MLE20 dostaniecie 20% zniżki na wszystko (oprócz zestawów). Kod będzie działał do końca miesiąca. Naprawdę świetny produkt i cieszę na tę moją (trzecią już) butelkę!

Kilka randomowych stylówek z tego miesiąca.

1. marynarka – Meotine (podobna tutaj) // jeansy – Zara (podobe tutaj) // buty i torebka – Chanel // 2. marynarka – MLE (pojawi się na początku sierpnia) // spodnie – MLE // buty – Yves Saint Laurent // torebka – Chanel // 3. satynowy zestaw – MLE // marynarka – MLE (dawny model) // buty – Yves Saint Laurent // 4. koszula – MLE // legginsy – Oysho // baleriny i torebka – Chanel // 

Halo, halo! Mieszkanki Trójmiasta! Słyszałyście już? 

W Gdańsku, w Galerii Forum, właśnie otworzył się sklep Chanel Beauty. Poza tym, że możecie kupić tam linie niedostępne w drogeriach (jak na przykład Les Exclusifs), to niebawem będzie też możliwość skorzystania z zabiegów pielęgnacyjnych, a nawet umówić się na kurs makijażu z konsultantkami Chanel. 

Ifluencerki i influencerzy z całego kraju w moim mieście (rozpoznajecie kogoś?). 

Mój wybór padł na zapach Coromandel… 

Zaraz przychodzi kolejne grupa z prasy i internetu, ale nie da się nas wyprosić!
Idealny odcień pomadki nie istni….. istnieje! Satynowy komplet od MLE w bardziej wieczorowym zestawieniu. Ja siedzę tutaj. A kto siedzi koło mnie? Z Agatą nie znamy się w sumie długo, ale od razu bardzo, bardzo ją polubiłam. Arco na 33 piętrze jak zawsze zdało egzamin. Będzie dokładka? O tam za wzgórzem na wprost, a potem po prawej! Właśnie tam mieszkam!
Ostatnie zadanie na dziś i weekend.  Pierwsze letnie burze za nami. Dzięki nim mamy nowe przeszkody dla młodej rowerzystki!
O tę kurtkę dostaję wiele zapytań – to kurtka marki Pull&Bear zakupiona dawno temu (na dziale męskim…). Uwielbiam ją i choć nie jest już dostępna, to znalazłam dla Was podobne modele. Tutaj i tutaj.

1. Kolory wieczornego nieba odbijają się w niezapominajkach. // 2. Za tę książkę jeszcze się nie zabrałam (co chyba widać po częstotliwości dodawania wpisów na blogu ;)). // 3. Nasza ulubiona wieczorna zabawa – biegamy z kołdrą i "zawijamy się w naleśniki". 4. Halo! Jest tam kto? Dolecieliście bezpiecznie? Pomachajcie nam ze stacji kosmicznej! // 

Teraz już tylko dżem na górę i naleśnik gotowy!Ostatnia strona.

1. Skończona! Odkładam na półkę i biorę kolejną ze swojego stosiku. Jak to się stało, że jedno ze zwierząt zawładnęło całą planetą? Do czego doprowadziła nas niepohamowana chęć postępu? Po co podbijaliśmy świat skoro nie umiemy o niego zadbać? „Sapiens” to historia naszego gatunku – od pierwszych łowców, którzy mogli przetrwać dzięki polowaniom, aż do bogów, którzy modyfikują DNA i decydują o tym, kto ma żyć dłużej. Będę tęsknić za tą książką, jeśli wiecie co mam na myśli. // 2 i 3. A to zapowiedź mojego ulubionego projektu z kolekcji resort w MLE. Mam fory w tej firmie, więc mogłam ją szybciej założyć. // 4. Żyją! I mają się całkiem dobrze. // 

Obraz. Kolory i struktury dobrane idealnie. 

Uwielbiam tę marynarkę!
Już wiemy, że kolejny dzień będzie upalny. Sprzątam ogród, by móc nadrobić majowe grillowanie. 
No i mamy upał! Goście idą, a menu już gotowe!Ta sukienka wróciła do Was także w nieco dłuższej wersji i widzę, żę ponownie ją pokochaliście. Chyba w przyszłym roku będzie kolejna doszywka ;).Folwark Jackowo i kolejne nauki pod okiem Sary. Plan na ten sezon? Galop w terenie!Wieziemy do wazonu odrobinę lata skradzionego z ogrodu mamy. Nasze wspólne dziecko z @joanna_b_julia, też przeżywało w czerwcu coś na kształt zakończenia roku szkolnego. W MLE ruszyła wyprzedaż i jest w czym wybierać.  Dla mnie każda z tych rzeczy to godziny projektowania, poprawiania, dyskusji na temat tego, co zrobić, abyście właśnie te rzeczy chciały nosić bez przerwy (bo liczba „założeń” to najlepsze kryterium tęgo, czy zakup był udany). Czy cieszymy się, że nawet na niewielki ułamek naszej kolekcji sprzedajemy taniej? Nie. Czy wy powinnyście się z tego cieszyć? Tak. :D"Mamusiu! Pościeliłam Wam łóżko!"Pytacie mnie jak wygląda mój „stosik” do przeczytania, no więc… pokażcie swoim znajomym, co czytacie, a gwarantuję, że polubią Was jeszcze bardziej :D. 1. Najlepsze czerwcowe słodycze. // 2. Magazyn "Kosmos" dla dziewczynek i nasz ulubiony temat czyli nocowanki! // 3. Popołudnia w Sopocie. // 4. Gdy wszystkie moje kosmetyki do makijażu wyparowały z szuflady i wiem dokładnie, gdzie ich szukać. // Występ na koniec roku. Zgadniecie kto płakał najgłośniej na widowni? Mama czy dziadek?Już zapomniałam jakie ciekawe jest życie influencerki, czy jak to mawiają "kontent kreatora". Kiedyś plany zdjęciowe to była moja codzienność. Dziś praca przechyliła się nieco w inną stronę, której nie widać, ale wspaniale jest czasem mieć jakiś super pretekst, aby porobić zdjęcia. Ten pretekst zapewniła mi Manufaktura Rodziny Sadowskich i ich genialne produkty.   Syrop z kwiatów czarnego bzu od Manufaktury Rodziny Sadowskich to nasz absolutny "must have" na upały. Kilka łyżek stołowych i zimna woda wystarczą, aby w upalny dzień mieć 2 litry przepysznej i zdrowej lemioniady (posiada 20% miodu wielokwiatowego dla osłody). Naoglądałam się rolek na instagramie z pieczoną granolą w wersji kokosowej i postanowiłam zrobić własną. Bez przepisu, ale z super składnikami. Wyszło to po prostu genialne i przysięgam, że od czasu, gdy ją zrobiłam przestałam myśleć o Raffaello :). A wszystko dzięki temu składnikowi. Pasta kokosowa z Manufaktury Rodziny Sadowskich to teraz moje ulubione smarowidło w domu.

Już teraz możecie zakupić tę pastę oraz inne produkty od Rodziny Sadowskich z 10% rabatem (na wszystko!). Wystarczy, że użyjecie kodu MAKELIFE10. 

Bez żadnych cukrów ani sztucznych dodatków. 100% pasty z miąższu kokosowego. Jest delikatnie słodka w smaku chociaż nie ma dodatku cukru. Sukienkę znajdziecie w MLE i jest teraz przeceniona.

Podaję Wam szybki przepis jak wykonać to proste danie: 

Składniki:

płatki owsiane (na oko chyba z półtora szklanki) 

jeden rozgnieciony banan 

dwie duże łyżki miodu (ja wybrałam ten z bananem od Pasieki Miodów Sadowskich)

dwa jajka 

dwie garści ulubionych owoców (ja wybrałam borówki, chociaż równie dobrze sprawdziłyby się jagody) 

 dwie łyżki pasty kokosowej (nie mylić z olejem – ja użyłam tej od Sadowskich) 

1/2 szklanki wiórek kokosowych 

śmietana / jogurt / mleko roślinne do podania

A oto jak to zrobić: 

W misce rozgniatamy banana i dodajemy wszystkie pozostałe składniki. Szybko mieszamy i wykładamy na formę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy w piekarniku bez termoobiegu (ja nastawiałam na 200 stopni) aż do zarumienienia wierzchu). Wyciągamy i podajemy garścią świeżych owoców, z mlekiem roślinnym, jogurtem albo śmietaną i posypujemy dodatkowo wiórkami kokosowymi. 

To było tak dobre! Zniknęło w mgnieniu oka! Pamiętacie, jak mówiłam Wam o zmianach, które mnie czekają i że w związku z nimi przyszedł czas na renowację mojego starego roweru? Oto on! Jak nowy i w innym kolorze! Dziękuję z całego serca temu chłopakowi z duszą do dwukołowych staruszków! Gdybyście kiedykolwiek potrzebowały namiarów na kogoś, kto odnowi każdy rower, to zgłaszajcie się do Bici z Gdyni.Kawa "Sen o La Jacoba" i "Podróż do serca południa" to bynajmniej nie są tytuły książek przygodowych, a moje dwa ulubione gatunki kawy od Wild Hill Coffee. Chociaż, gdyby ktoś chciał napisać książkę o uprawie kawy, to myślę, że bez trudu znalazłby pomysł na fabułę. Niestety, za ukochanym napojem Europejczyków kryją się różne ciemne strony, o których nie raz już tutaj pisałam. Wybierajcie mądrze. Kawa od Wild Hill Coffee posiada europejski certyfikat ekologiczny, a jej łańcuchy dostaw są transparentne. No i jest przepyszna! Żadnych kompromisów!

Z kodem LATO otrzymacie 10% rabatu na wszystkie kawy w Wild Hill Coffee z wyjątkiem produktów w promocji oraz akcesoriów (kod jest ważny do końca lipca). 

W mojej diecie w ostatnich tygodniach pojawiło się wiele zmian. Musiałam zapomnieć o niektórych swoich przyjemnościach, a inne ograniczyć. Najważniejsze, że widzę efekty tych wyrzeczeń (wyprzedzając Wasze pytania: mowa oczywiście o efektach zdrowotnych – na utracie wagi akurat nigdy mi nie zależało). Jednym z takich ograniczeń było ograniczenie kawy do jednej dziennie. Trzymam się, ale doceniam teraz ten rytuał jeszcze bardziej ;). 

Dumna jestem z każdej z Was która dotarła do końca :). I Wam, i sobie, życzę w lipcu jak najwięcej takich minut, kwadransów, a nawet godzin, gdy mamy nogi w górze i niebo nad nami. Dziękuję Wam za obecność tutaj. 

 

*  *  *

 

 

TARTA Z MALINAMI | PROSTY I PYSZNY PRZEPIS

​Hmmmmm krucha tarta malinowa z bajecznie prostym kremem. Przepis jeszcze nigdy nie był tak łatwy w wykonaniu. 

To co, pakujemy kawałek i widzimy się na spacerze, może u mnie w Orłowie na plaży? Tylko przegońcie chmury deszczowe, bo ostatnio dużo ich nad Trójmiastem. 

Skład: 

(średnica formy 26 lub 29 cm) 
ciasto:

150 g mąki pszennej 

25 g cukru pudru (może być zwykły) 

125 g schłodzonego masła pokrojonego w kostkę 

 1 łyżka wody (opcjonalnie) 
nadzienie:

 250 g serka mascarpone

2 jajka 

60 g cukru 

1 kobiałka malin 

do podania: 

świeże jadalne kwiaty 
 

A oto jak to zrobić: 
 
1. Do szerokiej miski lub na stolnicę przesiewamy mąkę, dodajemy pokrojone na kawałki schłodzone masło, cukier puder i łyżkę wody (opcjonalnie). Zdecydowanym ruchem zagniatamy ciasto, wykładamy nim natłuszczoną formę do pieczenia, wierzch ciasta nakłuwamy widelcem i odkładamy na 30 minut do zamrażalnika. Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni C.
 
2. Ciasto wyjmujemy z zamrażalnika. Pieczemy ok. 25 minut, aż ciasto uzyska złoty kolor. Wyjmujemy i studzimy na kratce. Jajka z cukrem ubijamy mikserem na puszystą pianę. Następnie dodajemy łyżka po łyżce mascarpone (ważne: zmniejszamy obroty miksera, by nie przebić masy a jedynie ją wymieszać). Całość mieszamy do połączenia się składników. Na upieczony kruchy spód przelewamy masę i dodajemy świeże maliny. Tartę umieszczamy w rozgrzanym piekarniku i pieczemy ok. 25 minut lub do momentu tzw. suchego noża/patyczka. Przed podaniem dekorujemy świeżymi kwiatami jadalnymi.
 
 
 
 
 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Farmina, Pasiekami Rodziny Sadowskich, Veoli Botanica, Chanel i wydawnictwem Media Rodzina, a także posiada lokowanie marki własnej. 

 

  I nadeszła kolejna wiosna. Żywo zielona, świeża, pachnącą trawą i kwiatami, które obsypały moje miasto. Wchodzę do mieszkania, które obiecałam pomóc wyremontować i widzę, że w kluczowym miejscu robót gołąb uwił sobie gniazdo i siedzi. Patrzy się na mnie i chyba czuje, że ważą się właśnie jego losy. Coś musi się zatrzymać, aby coś innego mogło ruszyć dalej. Gołąb wygrywa, a ja – w sumie nawet się cieszę, że zyskałam więcej czasu na inne rzeczy. Zresztą porzucanie zadań w połowie drogi to moje drugie imię, gdyby ktoś nie wiedział. Jak dobrze, że tym razem mogę to zrzucić na gołębią rodzinę! W każdym razie: cieszmy się Dziewczyny! Ta wiosna drugi raz się nie powtórzy! Zostaniecie ze mną przez chwilę i nacieszymy się majem razem?

Fotografia daje nam namiastkę tego, o czym wszyscy marzymy – sprawia, że najciekawszy lub najpiękniejszy moment staje w miejscu. I za to ją uwielbiam. To ja, lat cztery. 

1.Początek zimnego maja. // 2. Jeśli któraś z Was jest posiadaczką tego kompletu, to wracam do Was z informacją, że już teraz możecie również dorzucić do zamówienia gumkę w tym samym wzorze // 3. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz skakałam po sianie! // 4. Gdy wydaje Ci się, że na zewnątrz jest tak pięknie i ciepło, ale po powrocie ze spaceru z psem wyciągasz z powrotem wełniany koc i siedzisz pod nim tak długo, jak to możliwe.  //Buszująca w zbożu…1. Pisałam już o tej książce na blogu. Ale powtórzę, bo warto. "Warsztaty weneckie" są pięknie wydane, a mój kod MLE_Wenecja daje rabat na 30% od ceny katalogowej i działa do jutra, więc jeszcze możecie skorzystać! // 2. To nie jest mój dzień. Ale dzięki Vogue i Kazar jest odrobinę milszy (bluzka jest od polskiej marki So Fluffy). // 3. Ależ eleganckie to owocowe połączenie kolorystyczne. // 4. Jajka wyparzone, owoce umyte. To co dzisiaj gotujemy? // Razem z owocami zapiekanymi pod koglem moglem wracam do dzieciństwa. Wiem, to żaden przepis, ale właśnie to ten deser najbardziej kojarzy mi się z dzieciństwem. Jako mała dziewczynka nie mogłam jeść wielu rzeczy, a tu mamy tylko jajka, cukier i owoce. (Mój sweter i spódnicę znajdziecie w MLE.)​Przepis na owoce zapiekane pod koglem-moglem.  

Skład:  

10 żółtych jajek

10 płaskich łyżek cukru pudru

owoce (ja użyłam jeżyn i borówek)

laska wanilii

masło (do wysmarowania garnuszków)

 Banalnie prosty sposób przygotowania:  

1. Jajka wyparzamy we wrzątku (nie dłużej niż minutę). Owoce natomiast myjemy wodą.
2. Oddzielamy żółtka od białek do osobnych misek (w przypadku miski z białkami możemy zrobić później bezę albo dać je do zjedzenia psiakowi).
3. Żółtka ubijamy razem z cukrem pudrem. Kogel-mogel będzie gotowy gdy masa będzie jasna i puszysta. W trakcie ubijania dodaję odrobinę nasion laski wanilii.
4. W tym czasie umyte owoce przekładam do wysmarowanych masłem garnuszków, następnie zalewam je gotowym koglem-moglem i wsadzam do rozgrzanego na 240 stopni piekarnika na 10 minut (lub do momentu gdy wierzch będzie zarumieniony). Wyciągam i gotowe.


Cały przepis macie w tej rolce. Zrobicie go w dziesięć minut. Maks!

Wiemy, kto dostanie białka jajek. A tu kilka niepublikowanych zdjęć z wyjazdu naszego zespołu do Florencji.1. Gotowa na randkę z Leonardo. W sensie, że z Leonardo da Vinci :D. Uffizi to najsłynniejsze florenckie muzeum sztuki i trzeba je odwiedzić! // 2. A w naszym hotelu mieszka chyba prawdziwy malarz. // Wiem, że wiele z Was czeka na tę sukienkę – premiera już na początku czerwca!
Ekhm… przepraszam, czy ja właśnie trafiłam do jakiejś powieści?"Tylko zostawcie w magazynie jedną dla mnie!"

Czekałam na premierę tej sukienki i nareszcie ją mamy!
Po powrocie z podróży wpadłam na diabelski pomysł, aby spróbować odtworzyć najsłynniejsze danie z Florencji (które przed wiekami wymyślił ktoś, kto chciał chyba utrudnić życie kucharzom na dworze). Moje wnioski po pieczeniu własnych bułeczek na śniadanie? Mam bana na program Meghan Markle na minimum pół roku. Jeśli kogoś ominął przepis na jajka po florencku, to zapraszam do tego wpisu"Kulane bułeczki""Kasia! Szybka kawa i ogarniamy dalej treści dla MLE z Florencji". Monika. Osoba, bez której śmiałabym się w pracy o połowę mniej. 

A po powrocie do domu trzeba pozbierać paczki popodrzucane przez kurierów do siedmiu różnych miejsc mieście. Priorytetem oczywiście jest karma dla Portosa!

Żywienie zwierzaków to nie lada wyzwanie. Szczególnie gdy, tak jak Portos, mają wyjątkowo wrażliwe brzuchy (co nie przeszkadza im oczywiście zjadać różnych różności – od tarty cytrynowej po podeszwę buta). W Farminie, gdzie od dawna zaopatrzamy się w jego ulubioną karmę, istnieje możliwość konsultacji z dietetykiem (zarówno dla psów, jak i dla kotów). Taka osoba indywidualnie dobierze żywienie dla potrzeb Waszego zwierzaka (uwzględni alergie, wszelkie choroby czy preferencje żywieniowe), ale też opracuje dla Waszych pupili indywidualny plan żywienia z dzienną porcją karmy do podania Waszemu przyjacielowi. Co najważniejsze – jeśli będziecie chcieli skorzystać z takiej porady, to otrzymacie od Farminy zniżkę na zakupy w wysokości aż 40%! 

Jeśli nie skorzystacie z promocji, to i tak mam dla Was przygotowany kod rabatowy od marki. Z hasłem PORTOS30 otrzymacie 30% rabatu na pierwsze zakupy w Farminie. Najbardziej jednak zachęcam Was do skorzystania z konsultacji, aby Wasz czworonóg mógł cieszyć się długim i zdrowym życiem, oraz pyszną karmą. 

Gdyby jakiś modowy magazyn poprosił mnie o przygotowanie przepisu na super modny deser, to zrobiłabym właśnie to! Tost francuski z matchą. Obsmażamy na maśle chałkę namoczoną uprzednio w mleku, jajku i cukrze, a potem dodajemy odrobinę serka mascarpone, mojego super składniku, czyli miodu z matchą, kilka borówek, mietę i ewentualnie dodajemy szczyptę sproszkowanej matchy. Jeju! Jak to smakuje!  

Miód z matchą od Pasiek Rodziny Sadowskich, czyli mój ulubiony sposób, aby do diety dzieci podrzucić aż dwa zdrowe składniki! To tradycyjna sproszkowana zielona herbata najwyższej jakości połączona z najlepszym, polskim miodem wielokwiatowym. Powiem Wam, że ten smak mnie zaskoczył i szybko się od niego uzależniłam!

Z kodem MAKELIFE10 otrzymacie 10% zniżki na wszystko w sklepie Pasieki Rodziny Sadowskich.Nie mogę patrzeć na to zdjęcie, bo zaraz będę musiała to znów przyrządzić!Wymarzone drugie śniadanie.Pierwsza tura z głowy! Ale nerwy przed drugą sięgają zenitu.Niektórzy, poza dowodem, przynieśli też piórniki z własnymi długopisami… oraz własnoręcznie narysowaną kartę wyborczą z kotem. Uwaga! Kurier z rzeczami na sesję!
1. Co prawda w nerwach i z całym zespołem, z którym wspólnie walczymy o to, aby ten dzień zakończył się w MLE dobrze, ale i tak doceniam tę niecodzienną przyjemność – późne śniadanie w knajpie. Dziękuję Pokusa Bakery, że tak życzliwie podeszliście do tego, co mogę jeść, a czego nie – obsługa na medal! // 2. Uwielbiam ten zestaw (taki niby w stylu Sylwii Butor). // 3. Dotarłyśmy na plan zdjęciowy! // 4. Zdążyłam przed pierwszą burzą po parnym dniu!Powiedzcie mi, co wydarzyło się z moją millenialsową duszą, że zaczęły mi się podobać takie wzory na paznokciach? Gdyby ktoś twierdził, że w mojej garderobie nie ma koloru, to chciałabym uspokoić, że kto inny w moim domu nadrabia te braki z nawiązką. A tu fragment materiałów, które przygotowałam z nowym zapachem od CHANEL – Chance Splendide.Ależ te piosenki Angele wpadają w ucho!
Dzień Mamy. Wyobrażam sobie ten moment, w którym staję przed 465 tysięcznym tłumem (czyli tyle, ile mam tu obserwujących mnie osób) i mogę na takim forum podziękować komuś bardzo dla mnie ważnemu. Trochę jak możliwość przekazania pozdrowień, gdy wygra się finał Familiady ;). No więc powiedziałabym: „Dziękuję Mamo. Jesteś najlepsza! 1. Napiszę o tym raz, bo to sekret wszystkich mieszkańców Sopotu – ulubiona restauracja tubylców to oczywiście Familia Marco Polo. // 2. Każdej mamie życzę, aby chociaż przez chwilę mogła poleżeć, jak ta kapibara. // 3. Kilka miłych chwil z moją mamą z okazji Dnia Mamy.
Taka złota myśl od Kapibary dla Was wszystkich. 

"Myśl jak Kapibara" to kontynuacja książeczki, którą miałam już przyjemność Wam pokazać ("Być jak Kapibara"). Ostatnimi czasy jest to ulubiona książka dziewczynek, na którą wołają "happybara" :D. Zostawiłyśmy ją w weekend u dziadków, więc możecie sobie wyobrazić co się działo, jak się okazało wieczorem, że jej nie ma. Skończyło się na oficjalnej przysiędze, że babcia przyniesie ją następnego dnia. 

Super jest ta książka. Pośmiać się przy niej można. I to tak międzypokoleniowo. Polecam Wam gorąco!

Już wiem, co włożę na rocznicę ślubu! I komunię! I chrzciny! Kilka sztuk jeszcze dla Was zostało.Czas, aby z tego stosiku wybrać kolejną książkę na dobranoc. Padnie chyba na "Nieznajomą z portretu". Dziewczyny! Tak wiele z Was pisze mi, że nie wie co myśleć o tych wyborach. Że Wasz mąż/partner/znajomi/rodzina planują głosować na Nawrockiego, ale w Was pojawia się jednak ziarenko niepewności w związku z jego życiorysem i ostatnimi doniesieniami. Przede wszystkim bardzo Wam dziękuję za kulturalne wiadomości od tych z Was, które widzą świat inaczej (niestety – chcąc być szczerą – muszę przyznać, że są też takie wiadomości, które trudno byłoby mi zacytować – pamiętajcie, że sami sobie wyznaczacie świadectwo, pisząc komuś najobrzydliwsze rzeczy na świecie). Mówicie, że mężczyźni, którzy w Waszym domu bardziej interesują się polityką, przekonują Was, że kobiece prawa to temat zastępczy – dla nich być może tak, ale przecież to normalne, że każdego dnia zdarzają się momenty, kiedy para myśli inaczej. Ile razy coś, co było dla Ciebie bardzo ważne, dla Twojego mężczyzny było błahostką albo "czepianiem się"? To my same musimy zadbać o nasze sprawy, bo nasze priorytety różnią się często od priorytetów mężczyzn. Głosowanie jest anonimowe!  Mamo, a co to jest "głosowanie"? Ostatnio przerabiamy w dziecięcym języku coraz więcej abstrakcyjnych i złożonych tematów.Gdy w piątkowy wieczór, po tygodniu chodzenia w dresach i wyciągniętych ubraniach, przypominam sobie, że mam w szafie coś jeszcze.
Moja przygoda z konturowaniem rozpoczyna się właśnie teraz. Rozświetlacz (TIME TO SHINE), bronzer (TIME TO BRONZE) i róż (TIME TO BLUSH) od Veoli Botanica w mojej ocenie zdały egzamin. Rozświetlacz, bronzer i róż od Veoli Botanica to produkty, które są delikatne i nawet niewprawna ręka (tak jak moja), może powoli stopniować ich intensywność. 

Naprawdę nie można sobie tymi kosmetykami zrobić krzywdy i jeśli ktoś jest na tym samym makijażowym poziomie, co ja (czyt. „mogę się malować przy zgaszonym świetle i pomylić pędzel do cieni ze szczoteczką do zębów – efekt i tak jest takim sam”) to właśnie znalazł idealną opcję, aby spróbować czegoś nowego.    

Nie jestem makijażową wyjadaczką, ale to jest super proste w użyciu! Teraz (to znaczy do 1 czerwca) na stronie Veoli Botanica obowiązuje:

– 20% na wszystko (naliczane automatycznie przy zamówieniu)

– 25% od 249 zł

-30% od 399 zł.To gdzie idziemy? Do paczkomatu? Do Lidla? Przecież wiadomo, że właśnie w takich sytuacjach spotykamy najwięcej znajomych!

No dobra, ostatnia rzecz! Dużo twórczyń na Instagramie pisze o tym, że każda z nas powinna znaleźć czas, żeby zrobić coś dla siebie. Serio, chrzanić maseczki, zakupy, medytacje, szejka z kolagenu i czytanie poradników – najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić w ten weekend dla siebie, dla swojej przyszłości, dla naszych dzieci, to wziąć udział w wyborach i zagłosować na człowieka, który swoim życiem pokazał, że potrafi wziąć za nas odpowiedzialność. 

Dobra! Teraz już naprawdę skończyłam (ale uważajcie! Jeszcze jedna wiadomość, że się nie udzielam w ważnych sprawach i znów się zaraz odpalę :D). Podejrzewam, że jutro w związku z ciszą wyborczą, platformy streamingowe będą maksymalnie przeciążone, a ja dołożę do tego swoją cegiełkę. Oto cztery filmy/seriale, które polecam: 

1. "Perswazje" z Dakotą Johnson. Dla tych z nas, które kochają Jane Austen i cały ten wiktoriański klimat, ale chciałyby też poczuć powiew świeżości. 
2. "Dżentelmeni" – dziwne, ale fajne. Guy Ritchie nie zawiódł. 
3. "Polo". Producentem tego serialu/reality show jest podobno sam książę Harry. Poziom oderwania od rzeczywistości wspina się tu na nieznane dotąd wyżyny. Wiele aspektów tego sportu jest dla mnie trudnych do zaakceptowania (bo do najlepszych drużyn można się po prostu wkupić), no i wiem, że dla samych zwierząt jest to bardzo ryzykowna dyscyplina. Ale warto obejrzeć, aby samemu sobie wyrobić zdanie. 
4. "Wybraniec" – no i na koniec "kremdelakrem". To trzeba obejrzeć! Wbija w fotel i zostawia z przemyśleniami na długo. To historia drogi do władzy Donalda Trumpa. Brrrr. 

Może nie powinnam pisać tego wpisu w piątkowy, pełen emocji wieczór, bo pewnie wiele z Was zauważyło, że moje myśli są dziś rozpędzone bardziej niż zwykle. A może to ta późna wiosna uderzyła mi do głowy? W każdym razie – dziękuję każdej z Was za to, że odwiedziłyście mnie tutaj. Nawet jeśli różnimy się od siebie i czasem trochę Was denerwuję :*. 

 

*  *  *

 

 

Powrót z podróży, czyli jajka po florencku – przepis dla koronowanych głów, który prawie mnie pokonał

Wpis zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Po podróży do Florencji, postanowiłam odtworzyć przepis, którego historia zaczęła się właśnie w tym włoskim mieście. Mowa o słynnych jajkach po florencku. To nie przypadek, że to danie zostało stworzone przez najznakomitszych kucharzy czasów Renesansu. Być może po to, aby utrudnić życie kolegom po fachu? Wiele rzeczy w tym, z pozoru prostym, daniu może nie wyjść. Z pewnością nie jest to opcja na szybkie śniadanie przed pracą (właściwie to dobrze, jeśli uda Wam się przygotować to danie, nim reszta domowników z tej pracy wróci). Nic jednak nie kształtuje tak, jak nowe wyzwania! Od ciasta drożdżowego na bułki, których przygotowanie zajęło mi najwięcej czasu, przez jajko w koszulce, aż po najtrudniejszy na świecie sos holenderski – każdy element to kulinarny sprawdzian i wejście do nowego kręgu wtajemniczenia.

  No może poza szpinakiem, który okazuje się być w całym tym daniu najbardziej florenckim elementem. Do dziś w wielu krajach, na szpinak przygotowany w taki sposób mówi się po prostu „szpinak po florencku”. Podobno to Katarzyna Medycejska, mieszkająca właśnie we Florencji, rozpropagowała te zielone liście we Francji.

  Na początku nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka – niech więc Was nie zmylą te kadry jak u Meghan Markle. Sos przygotowywałam trzy razy – jeden niewłaściwy ruch i zamiast aksamitnej konsystencji uzyskujesz żółty twaróg. Przy okazji mogłam więc przetestować różne sposoby na to, aby uratować zwarzoną breję. Jeden z nich okazał się skuteczny, więc dzielę się nim w przepisie.  

  Jakie są moje wnioski po udziale w tych domowych warsztatach kulinarnych? Renesansowi kucharze mieli więcej czasu na gotowanie niż kobiety w XXI wieku. Proponuję własnoręcznie zrobione bułeczki zamienić na te gotowe z piekarni, jajko w koszulce na sadzone, a sos… wydać na piątkowe nowości w MLE ;). 

Żartuję! Danie wyszło przepyszne, a przy odrobinie wprawy jego przygotowanie z pewnością nie zajmuje dwóch godzin ;). Może przekonam się o tym następnym razem? 

 

SKŁAD NA DWIE PORCJE:

 

Na bułeczki (których upiekłam więcej, niż potrzeba):

3/4 szklanki ciepłej wody  

60g mleka w proszku  

35g rozpuszczonego masła

400g mąki  

1 łyżka cukru  

1 płaska łyżeczka soli  

20g drożdży świeżych  

2 jajka 

 

Na jajka w koszulce:

2 jajka

łyżka octu do gotującej się wody

 

Na szpinak:

2 duże garści świeżego umytego szpinaku

2 ząbki czosnku

2 łyżki masła

sól i pieprz

 

Na sos:

3 żółtka jajka

1 łyżka soku z cytryny

100g masła

 

Sposób przygotowania:

1. Do szklanki należy wlać około 4 łyżek ciepłej wody i rozpuścić w niej drożdże, cukier i łyżeczkę mąki. Przykryć i odstawić na 10 minut, aż drożdże się aktywują. Przygotować dwie miski: do jednej wlewamy pozostałą ilość ciepłej wody, rozpuszczone masło, mleko w proszku i mieszamy całość. Do drugiej miski wsypujemy mąkę, sól, a następnie wlewamy roztrzepane jajka, zaczyn drożdżowy i miksturę z pierwszej miski. Można dodać ulubione zioła, jak ktos lubi. Ciasto wyrabiamy hakiem do drożdży aż będzie jednolite i elastyczne, minimum 15 minut. Potem przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce bez przeciągów na około godzinę. Gdy ciasto urośnie, wykładamy je na blat, lekko podsypujemy mąką i wyrabiamy je chwilę. Formujemy prostokąt  i wycinamy z niego równe części na bułeczki. Kulamy bułeczki i kładziemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 45 minut, a nawet godzinę jeśli nam się nie spieszy. Gdy bułeczki urosną, włączamy piekarnik na 180 stopni i smarujemy bułki roztrzepanym jajkiem z odrobiną mleka. Smarujemy dokładnie, bo nieposmarowane miejsca bedą po upieczeniu wyraźnie matowe. Pieczemy około 15-20, minut w zależności od mocy piekarnika, góra-dół, bez termoobiegu, aż bedą złociste.

2. Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki masła, potem pokrojony na cienkie plasterki czosnek. Gdy czosnek zacznie puszczać piękny aromat to wrzucamy szpinak. Mieszamy i doprawiamy solą i pieprzem. Opcjonalnie: startą gałką muszkatołową.

3. Jajko w koszulce: jajko przekładamy do niskiego i małego naczynia. Gotujemy wodę w małym garnku i gdy się zagotuje wlewamy łyżkę octu. Robimy wir i wrzucamy jajko. Gotujemy około 3 minut. Przekładamy na ręcznik papierowy, aby odsączyć jajko z nadmiaru wody.

4. Sos: jajka sparzyć wrzątkiem. Żółtka roztrzepujemy w misce z łyżką soku z cytryny. Stawiamy miseczkę na garnek, w którym gotuje się woda. Ważne aby miska nie stykała się bezpośrednio z gotującą się wodą, a jedynie z parą wodną. Gdy zauważymy, że konsystencja zaczyna gęstnieć od razu wlewamy cienkim strumieniem gorące masło. Ubijamy trzepaczka, tak aby masa była aksamitna. Dodajemy sól i pieprz na koniec.  Jak uratować zwarzony sos: do czystej miski wlewamy 3 łyżki ciepłej, przegotowanej wody i stopniowo dodawać zwarzony sos, trzepiąc energicznie trzepaczką, aż konsystencja zacznie robić się taka, jak powinna – kremowa i bez grudek. 

Sukienkę znajdziecie tutaj