FRIDGE – tell me what you have inside?

Poza kilkoma wyjątkami, staram się używać kosmetyków nie zawierających sztucznych substancji. Takie postanowienie kiełkowało we mnie już od dłuższgo czasu. Artykuły przestrzegające przed substancjami chemicznymi, zawartymi w większości drogeryjnych kosmetyków, moje problemy z cerą oraz Wasze rady w komentarzach miały na to swój niemały wpływ.

      Zmiany w swojej kosmetyczce rozpoczęłam od balsamów do ciała, ponieważ to do nich producenci dodają najwięcej syntetycznych "ulepszaczy". Z pomocą przyszła mi wtedy oliwa z oliwek i masło kokosowe, ale po krótkich poszukiwaniach znalazłam firmy, które z powodzeniem produkują zarówno balsamy do ciała, jak i kremy do twarzy czy płyny do demakijażu z naturalnych składników. Warto jednak wiedzieć, że nawet ekologiczne kosmetyki mogą zawierać 5% sztucznych substancji (mogą też zawierać alkohol). Na naszym rynku pojawiła się jednak firma, która znalazła sposób na całkowite pozbycie się syntetyków. Fridge to polska marka, która  zrezygnowała ze sztucznych środków konserwujących, alkoholu i nienaturalnych zapachów. Warunkiem zachowania świeżości i skuteczności działania kosmetyków Fridge jest ich przechowywanie w chłodnym miejscu (najlepiej w lodówce – ich czas przydatności to 2,5 miesiąca)). Każdy produkt tej marki zawiera minimum 7 aktywnych olejków (np. arganowy czy różany), ekstrakty z melissy, zielonej herbaty itp., których na próżno szukać w plastikowych pojemnikach w drogerii. Nie dość, że w szklanych słoiczkach znajdują się tylko naturalne substancje, to na dodatek pochodzą one z upraw ekologicznych. O tej polskiej marce pisało nawet tajwańskie wydanie Elle, Wy więcej informacji na jej temat możecie znaleźć tutaj.

Jakie korzyści daje używanie kosmetyków nie zawierających sztucznych substancji?

– Pewność, że elementy dostarczane naszej skórze nie są toksyczne, a odkładanie się ich w organizmie nie będzie miało negatywnych konsekwencji w przyszłości.

– Krótka lista składników jest dla nas łatwo zrozumiała, a zawarte na niej pozycje nie przywodzą nam na myśl promieniowania radioaktywnego :)

– Mogą być stosowane przez kobiety w ciąży.

– Zapach. Przerzucanie się na komsetyki z naturalnych składników przypominało mi moje odzwyczajanie się od słodkich gazowanych napojów i zastępowanie ich wodą mineralną (z początku woda wydaje nam się mało atrakcyjna, ale po pewnym czasie nie jesteśmy w stanie ugasić pragnienia już niczym innym, co oczywiście wychodzi nam na zdrowie). Na wstępie mojej przygody z ekologicznymi kosmetykami ich zapach wydawał mi się dziwny (chociaż jednocześnie niezwykle pociągający), jednak z każdym dniem co raz bardziej odrzucał mnie zapach typowych, drogeryjnych kosmetyków – niespodziewanie zaczął przypominać mi woń pewnego środka do mycia toalet. 

– Cena jaką płacimy za dany kosmetyk jest podyktowana przede wszystkim wartością zawartych w nich składnikach. Ceny olejków dorównują niekiedy cenom złota (przykładowo, do wyprodukowania jednego kg olejku z róży potrzeba 4 ton płatków róży ). Składniki drogeryjnych kosmetyków są zazwyczaj dużo tańsze.

Poza balsamem z melissą, którego teraz używam, śmiało mogę polecić też inne produkty marki Fridge, takie jak:

Truskawkowy krem do twarzy. 

 

Różany krem pod oczy

Serum bomb – tego produktu nie miałam jeszcze okazji przetestować, ale jestem ciekawa, czy któraś z Was miała może tę przyjemność? Co Wy myślicie o tych kosmetykach?

Packing!

Planowanie pakowania walizki rozpoczynam zazwyczaj na trzy tygodnie przed samym wyjazdem (nawet jeśli ma on trwać tylko trzy dni), wymaga to bowiem zdolności logistycznych, które zanikają u mnie w momencie otworzenia drzwi szafy:). Słyszałam wiele rad dotyczących przemyślanego pakowania się, ale kompletnie nie potrafię ich wykorzystać w praktyce. Louis Vuitton przedstawia idealny obraz walizki i jej zawartości, co wprowadza mnie w błogi stan, w którym wierzę, że pakowanie jest przyjemne i szybkie…

HA HA HA! Dobre sobie! W niczym nie przypomina to sterty niezidentykowanych przedmiotów, wpychanych przeze mnie do zdecydowanie za małej (chociaż w gruncie rzeczy całkiem dużej!) walizki. Długotrwałe przygotowania przyczyniają się jednak do tego, że wspomnianą wyżej walizkę mogą domknąć (wykorzystując do tego sporo siły, ale jednak!), a w trakcie wyjazdu nie dochodzę do wniosku, że zapomniałam najważniejszych rzeczy i zamiast jednej szczoteczki do zębów mam 5 par szpilek:)).

Dla mnie niezbędnym narzędziem w planowaniu garderoby i innych rzeczy na wyjazd jest notatnik (papierowy lub w telefonie), w którym zapiszemy wszystkie elementy naszego stroju (łącznie z bielizną i dodatkami). Przede wszystkim powinnyśmy zapisać każdy dzień podróży z osobna, pamiętając o tym jaki jest plan wycieczki i jaki strój będzie odpowiedni w poszczególnych miejscach  (dzięki temu unikniemy zakładania szpilek w trakcie zwiedzania archeologicznych wykopalisk lub sandałów na rzepy, które w wyniku braku alternatywy wybierzemy na kolację w hotelu). 

Tworzenie listy powinnyśmy rozpocząć z dużym wyprzedzeniem. Dlaczego? Bo pomysły nie spłyną na nas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na dwie godziny przed wylotem samolotu. Ja przypominam sobie o "rzeczach, które koniecznie muszę wziąć" w najbardziej nieoczekiwanych momentach i gdybym ich sobie nie zapisała, prawdopodobnie nigdy nie trafiłyby one do mojej walizki. 

Czas pozwala nam też przemyśleć nasze zestawy. Czy aby na pewno muszę brać dwie pary baletek? Może lepiej zamienię zielone spodnie na jeansy i wtedy jedna para balerinek będzie pasować zarówno do spodni, jak i czarnej spódnicy.

Absolutnym wybawieniem w sytuacji, gdy nasza walizka pęka w szwach jest kompan. Jeśli na wakacje jedziemy z przyjaciółką (lub przyjaciółkami) to znaczy, że los nam sprzyja :). I to nie dlatego, że druga osoba będzie dźwigać dodatkową walizkę:). Warto jest ustalić, która z nas bierze suszarkę do włosów, żelazko turystyczne czy szampon, bo tych rzeczy możemy używać wspólnie. Tylko się nie zapędzajcie! "Ja biorę majtki, a ty stanik" to nie jest dobre rozwiązanie!;)

Bon Voyage!

 

Odchodząc od tematu pakowania (chociaż wcale nie aż tak bardzo bo Xlash zabieram ze sobą w każdą podróż), mam dla Was kolejną niespodziankę! Wiele z Was pytało, czy pojawi się jeszcze jeden kod rabatowy, dzięki któremu będzie można taniej zakupić odżywkę do rzęs, o której Wam pisałam (efekty można zobaczyć po kilku tygodniach, aby je wzmocnić polecam stosowanie henny :)). Przy zakupie wystarczy wpisać kod KASIA i będziecie mogli kupić ją za 150 zł (cena regularna to 199 zł):). Kod jest aktywny do 7 kwietnia.

http://www.naturmedicin.pl/product/xlash-odzywka-do-rzes

Valentine’s MAKE UP!

W tym roku postanowiłam przedstawić Wam moją walentynkową propozycję z małym wyprzedzeniem (bez obaw – makijaż ani strój się nie zmarnował:)). Poza tym od dawna nie było na blogu niczego związanego z MAKE UP'em, a wiele z Was pytało o taki post, więc nie mogłam dłużej zwlekać:). Dzisiejsze instrukcje nie muszą być przez Was wykorzystywane tylko wyłącznie przed romantyczną kolacją – taki klasyczny makijaż, będzie pasował też na imprezę, czy uroczystości rodzinne (oczywiście po nałożeniu na siebie czegoś bardziej stosownego;)). A więc do dzieła! Oto produkty, które wykorzystałam w trakcie tego makijażu:

Poza produktami widocznymi na zdjęciu użyłam jeszcze korektora marki BENEFIT (No. 1) oraz eye-linera, którego nazwy nie jestem w stanie już podać bo się wytarła :) (podejrzewam, że pochodzi z Miss Sixty).

Dla tych którzy nie wyobrażają sobie kompletnego makijażu bez kryjącego fluidu polecam ten z tej samej serii co baza Delia. Produkty bardzo dobrze się uzupełniają i pięknie wygładzają skórę.

Teraz przydałby się podkład muzyczny z IX symfonii Beethovena, bo o to pojawia się przed nami….

KASIA BEZ MAKIJAŻU! 

Ach to rozmemłane spojrzenie!;)

Krok 1: Nałożenie bazy

Zauważyłam, że mało kto używa tego rodzaju produktu, co według mnie jest dużym błędem. Pewnie niektórzy z Was pomyślą, że nakładanie kolejnej warstwy makijażu jest bez sensu, ale dzięki dobrze rozprowadzonej bazie w gruncie rzeczy będziemy potrzebować znacznie mniej kryjących produktów! Nie będziemy musiały poprawiać i nakładać kolejnych warstw co godzinę, bo makijaż będzie się o wiele dłużej trzymać. 

Baza, którą wybrałam jest roświetlająca, ma delikatny różowy kolor i lekką konsystencję. Możecie ją znaleźć tutaj:

http://delia.pl/produkty/show/BazaRozswietlajaca

KROK 2: Po nałożeniu bazy biorę do ręki korektor i wklepuję go w strategiczne miejsca – pod oczy, przy płatkach nosa, w zagłębieniu brody i na widoczne niedoskonałości. Pamiętajmy aby korektor używać pod oczy tylko na specjalne okazje. Nasza skóra jest w tym miejscu bardzo delikatna i podatna na zmarsczki.

Teraz moja skóra wygląda już dużo lepiej. Jeśli stosujecie fluid lub podkład w płynie to, na tym etapie powinnyście go nałożyć. Ja boję się efektu maski, w związku z czym go unikam:).

KROK 3: Na powieki nakładam bazę pod cienię. Niewielką ilość kremu delikatnie wmasowuję w powieki. To przedłuży żywotność makijażu.

KROK 4: Następnie na całą twarz oraz szyję nakładam gabeczką niewielką ilość mojego podkładu w kompakcie. Dzięki temu skóra jest zmatowiona.

KROK 5: Jaśniejszy cień nakładam na całą ruchomą powiękę, ciemniejszy delikatnie rozprowadzam w kącikach, a następnie pgrubym pędzlem zsypuję nadmiar cienia i wygładzam kolory. 

KROK 6: Rysuję kręskę od wewnętrzengo kącika oka i odbijam ją tuż przed zewnętrznym kącikiem. 

Cienie oraz kreska powinny wyglądać mniej więcej tak :)

Moja twarz wygląda już naprawdę nieźle, ale trochę brakuje jej koloru w związku z czym podkreślam bronzerem linie policzkowe…

…a następnie odrobiną różu podkreślam policzki (gdy uśmiechniemy się tak jak poniżej będzie nam łatwiej wycelować w odpowiednie miejsce:)).

Odrobina błyszczyku na usta i GOTOWE!

Take (ECO) care!

 W minioną sobotę postanowiłam zrobić sobie wolne i pierwszy raz od długiego czasu robić to, na co naprawdę miałam ochotę. Wypoczywałam więc po piątkowym, wyjątkowo udanym spotkaniu z Zosią i Gosią (był to nasz pierwszy wieczór we trójkę od bardzo dawna:)), odpisywałam na Wasze komentarze, przeglądałam strony internetowe o modzie i nadrabiałam wszelkiego rodzaju zabiegi pielęgnacyjne:). 

Zosia, Kasia i Gosia :D

Wraz z wiekiem zaczęłam przywiązywać większą uwagę do składu kosmetyków. Jestem jedną z tych osób, które bardzo łatwo zniechęcają się do produktu, gdy tylko usłyszą, że w jego skład wchodzą trujące chemikalia (jakie to dziwne!;)). Powoli (acz skutecznie) przestawiam się więc na produkty naturalne. W moim "ekoplanie" dużą rolę odgrywają teraz kosmetyki polskiej marki Phenome i to one były głównym bohaterem sobotniego przedpołudnia. Przekonały mnie do siebie przede wszystkim substancjami, których NIE POSIADAJĄ:

Cóż, produkty tej marki ciężko jest w ogóle porównać z tym co możemy znaleźć w tradycyjnych drogeriach – na pierwszy rzut oka (i na drugi też :)) widać, że w tych szklanych retro słoiczkach nie ma niczego co  mogłoby nam zaszkodzić. To co do tej pory wypróbowałam to peeling do twarzy – skóra jest po nim naprawdę gładka, a delikatne zmarszczki (które niestety już się pojawiają) mniej widoczne. Drugim produktem, który Wam polecam, to coś na kształt olejku (pomimo tłustej konsystencji ładnie się wchłania i zostawia delikatny film). 

W swojej kolekcji mam jeszcze żele pod prysznic oraz masło rozgrzewające z imbirem, która zaskakująco długo delikatnie natłuszcza skórę. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie problem z dostępnością tych kosmetyków – w zwykłych drogeriach ich nie znajdziecie (jeśli mieszkacie w Warszawie lub w Poznaniu to możecie się wybrać do sklepu firmowego), więc pozostaje Wam internet:

www.phenome.pl

Gdyby któraś z Was posiadała szampony i odżywki do włosów tej firmy to czekam na opinie (zwłaszcza jeśli mowa o produktach do włosów suchych):).

Nie zgadniecie KTO ZNOWU bezpardonowo postanowił wejść w kadr, gdy tylko usiadłam swoim łóżku…

Pempusia!!! :)

 

Ready for kissing!

Naszym ustom powinnyśmy poświęcać wyjąkowo dużo uwagi. Nie dośc, że są jednym z głównych kobiecych atrybutów, to na dodatek zupełnie bezbronnym wobec warunków pogodowych. Nic więc dziwnego, że piewszym kosmetykiem do twarzy, którego zaczęłam używać był bezbarwny balsam do ust – pieczenie i spierzchnięta skóra są nieprzyjemne w każdym wieku. Od czasu pierwszej różanej bezbarwnej pomadki przetestowałam mnóstwo produktów i myślę, że znalazłam idealny sposób na miękką i nawilżoną skórę moich ust.

Czego powinnyśmy unikać? Kolorowych szminek i oblizywania ust. Pech chciał, że mam ostatnio słabość do mocnej czerwieni (co pewnie już zauwazyłyście). Jeśli jednak skóra ust jest spierzchnięta, nie mam szansy równomiernie rozprowadzić koloru i efekt nie jest zadawalający. Dbam więc o to, aby zawsze była w dobrej formie.

Pierwszym i najważniejszym nawykiem, którego każda z nas powinna się nauczyć to regularne stosowanie balsamu – przed wyjściem z domu, na wieczór i za każdym gdy poczujemy, że skóra naszych ust powoli robi się "napięta". Wbrew pozorom znalezienie odpowiedniego balsamu do ust nie jest wcale łatwą sprawą – nieestetyczne białe ślady na ustach, odkładanie się produktu w kącikach, czy po prostu niewystarczające działanie to tylko część mankamentów, które pewnie każda z Was poznała. 

Swój idealny produkt do pielęgnacji ust (o którym już kiedyś Wam wspominałam) odkryłam w trakcie udziału w Tańcu z Gwiazdami – przez ponad 3 miesiące, przed każdym występem zajmowały się mną profesjonalne (i naprawdę przemiłe:)) panie makijażystki. Zanim zabierały się do pracy wyciągały ze swoich wielkich skrzynek małe słoiczki z żółtą nakrętką i starannie smarowały usta wszystkim tancerkom i gwiazdom, które czekały na makijaż. Oczywiście od razu postanowiłam zaopatrzyć się w swój własny słoiczek ale szybko zostałam sprowadzona na ziemię:

– Carmex, nie jest dostępny w Polsce Kasiu, sprowadzamy go sobie z USA.

Całe szczęście w niedługim czasie po zakończeniu tanecznego show, znajomy drobiazg pojawił się w drogeriach i mogłam wejść w jego posiadanie bez żadnego problemu. Od tego czasu zawsze mi towarzyszy, bo jest po prostu niezastąpiony.

Carmex to najstarszy balsam do ust (w tym roku obchodzi swoje 75 urodziny:)) i całe szczęście jego receptura niewiele się zmieniła. Dla tych z Was, którzy preferują owocowe zapachy polecam wersję wiśniową:).

http://www.facebook.com/CarmexPolska

Drugim etapem pielęgnacji, który staram się wykonywać regularnie (zwłaszcza w zimie) to peeling. Najlepiej po kąpieli delikatnymi ruchami wetrzeć produkt w usta. Mój peeleing jest cukrowy (Put&Rub) i po krótkim czasie się rozpuszcza, więc nawet nie trzeba go spłukiwać:).

Jeśli pamiętam o balsamie (jeśli nie czujecie się dobrze bez koloru na ustach, to wybierzcie gęsty błyszczyk – też będzie pełnił funkcję ochronną) to przy małej pomocy peelingu moje usta naprawdę dobrze się trzymają :). Ciekawa jestem jak Wy je pielęgnujecie i czy Wasze sposoby różnią się od moich?:)

Skin care

 

Każda z nas ma swoje niezawodne sposoby na dbanie o naszą skórę. Przekazywane nam teorie obfitują w zakazy i nakazy mające na celu ochronę naszej cery i zapewnienie jej świetnego wyglądu: "myjmy twarz tylko wodą mineralną" lub "do mycia twarzy w ogóle nie używajmy wody, tylko toniku", "zapomnijmy o szarym mydle", "śpijmy na jedwabnych poduszkach", "sprawdzajmy skład kosmetyków", "zawsze pamiętajmy o demakijażu", "unikajmy słońca" i tak dalej…

Moja babcia zawsze powtarza mi, że miód i świeży ogórek to wszystko, co jest potrzebne mojej skórze – nie będę tu się wdawać w polemikę, ponieważ brak mi niezaprzeczalnych dowodów, które potwierdziłyby, że jest inaczej:). Jednak proza dnia nie pozwala mi na nakładanie miodu na całą twarz i wyruszenie w takim stanie na miasto:). Muszę się więc zadowolić innymi produktami.

Wyciągając najistotniejsze wnioski z wszystkich przykazań, doszłam (w swoim dwudziestopięcioletnim życiu) do trzech wniosków: skórę trzeba nawilżać, złuszczać, a mocnego makijażu unikać:). Przedstawiam Wam więc dzisiaj trzy produkty, do których w trakcie stosowania nabrałam zaufania i mogę je z czystym sumieniem polecić.

Krem pod oczy marki Put&Rub

Nie bez przyczyny nie podaję jeszcze nazwy kremu do całej twarzy – (takiego idealnego, który po prostu kupiłabym po raz drugi, jeszcze nie znalazłam), ale ten krem pod oczy nie ma sobie równych. Przede wszystkim jest produktem ekologicznym, wydajnym i przyjemnym w stosowaniu. Można go zakupić w każdej Sephorze.

Peeling marki DECLEOR

Przyznaję się bez bicia – nie wiem gdzie można go dostać. Sprezentowała mi go Gosia, mówiąc, że jest to najlepszy peeling na świecie i faktycznie nie znalazłam jeszcze żadnego produktu, który byłby tak samo dobry. Gosia zakupiła go w salonie kosmetycznym, który niestety teraz jest już zamknięty:/. Być może uda Wam się znaleźć ten produkt w internecie.

Odżywka do rzęs XLASH

 Nie od dziś wiadomo, że długie i ciemne rzęsy dodają uroku każdej z nas. Nigdy nie narzekałam na swoje rzęsy, ale od czasu założenia bloga (i prezentacji ogromnej liczbie ludzi ogromnej ilości zdjęć swojej twarzy) ich naturalny wygląd nie do końca mnie zadowalał. Tuszowanie rzęs na co dzień wiążę się z późniejszym długotrwałym demakijażem, którego nie znoszę, więc postanowiłam wypróbować odżywkę polecaną przez moją przyjaciółkę. W połączeniu z henną przynosi naprawdę rewelacyjne rezultaty. Można ją zakupić na przykład tutaj:

http://www.naturmedicin.pl/product/xlash-odzywka-do-rzes

Dla wszystkich czytelniczek MLE zdobyłam rabat  na ten produkt . Wystarczy wpisać w trakcie zakupu kod rabatowy MLEXLASH. Po okazyjnej cenie odżywka będzie kosztować 150 zł (regularna cena to 199zł).

Mam nadzieję, że w niedługim czasie odkryję kolejne produkty, który spełnią moje oczekiwania i tym samym dla Was też okażą się pomocne. Tymczasem, prosiłabym wszystkie czytelniczki o zaproponowanie swoich niezawodnych typów (kremów, peelingów, produktów do makijażu i demakijażu itd.):).